07 czerwca 2017

Księga Diny



„Księga Diny”



Autor/ wybitna norweska pisarka urodzona w 1942 roku w Vesterålen. Zadebiutowała w 1976 zbiorem wierszy Skrzydlaty zespół”, zasłynęła jednak, jako autorka znakomitych powieści, w tym dwóch trylogii poświęconych dwóm bohaterkom: Torze i Dinie. Wielokrotnie nagradzana, otrzymała między innymi prestiżową nagrodę literacką Rady Nordyckiej, Nagrodę Krytyków, Nagrodę Księgarzy oraz Nagrodę im. Amalie Skram. Najbardziej znanym jej dziełem jest Księga Diny”, która została zekranizowana w roku 2002.

Tłumaczenie/ Ewa Partyga

Tematyka/ Jest to opowieść o wypaczonych uczuciach. O egoizmie bez granic, który przez główną bohaterkę był postrzegany wręcz, jako altruizm. O uporze, który ma tak wielką siłę niszczącą, że prowadzi do śmierci. O kobiecie, która jest jak demon zniszczenia. O zachwianiu równowagi między dobrem i złem czy wręcz o niepostrzeganiu różnicy między nimi. Autorka powołała do życia osobę tak zaburzoną, że spotkanie z nią na kartach książki jest sporym przeżyciem.

Główny motyw/ Mała Dina powoduje wypadek, który odbiera życie jej matce. Mała Dina odtrącona przez ojca przez cały dzień słyszy krzyki konającej kobiety, która dała jej życie. Jak te wydarzenia wpłyną na jej życie? Jak z tym okrutnym piętnem odnajdzie się w XIX-wiecznej, surowej, norweskiej społeczności?

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„ Śmierć i jej odległe od życia atrybuty nie lubią pośpiechu”.

„Człowiek nie może tęsknić za kimś, kogo sam wyprawił w drogę”.

„Ten, kto potrafi zagrać wszystkie nuty, niekoniecznie umie poruszać ludzkie serca. Muzyka ma duszę, tak samo jak ludzie. Dusza też musi zabrzmieć…”.

„[…] każda rodzina ma swoje sekrety i dziwactwa…”.

„[…] humor to drugie dno tragedii”.

„Żal to obrazy, których nie można zobaczyć, a które mimo wszystko trzeba w sobie nosić”.

„Nikt nie jest nieszczęśliwy dlatego, że musiał umrzeć. To żywi są nieszczęśliwi”.

„Chodzi o to, że oni nie rozumieją, że wiedza może pochodzić również
z doświadczenia i mądrości”.

„Kobiety często rozrywają ludzi na strzępki, które potem rozrzucają na wietrze. A za chwilę jadą do kościoła”.

„Wszyscy jesteśmy maluczcy, gdy w grę wchodzi miłość”.

„Ten, kto wymyka się tylnymi drzwiami, ma coś do ukrycia”.

„Może Wszechmogący rozumie, że są pewne granice męskiej odporności”.

„Trzeba robić to, co się chce, zanim ogarną człowieka wątpliwości”.

„W dzisiejszych czasach nie można liczyć na żaden szacunek. Wszyscy opowiadają o ludzkich tragediach i nieszczęściach, jakby chodziło
o pchły! Co za nieobyczajność!”.

„Bogactwo ma wiele twarzy. Są nawet tacy, którzy dostają miłość za nic”.

„Świętość zawsze ma coś wspólnego z wojną”.

„W czasie wojny zawsze jest ktoś, kto siedzi na płocie i zbiera obfite dary albo pozbywa się gówna”.

„Nie wszystko co pochodzi z góry jest dobre”.

„I na co komu marzenia? […] Krótko trwają i źle się to kończy albo wleczesz je ze sobą przez całe życie”.

„Miłość jest chyba morską falą stworzoną tylko dla tej plaży, w którą uderza”.

„Wojna, która nie ma żadnego sensu dla tych, co muszą walczyć, jest zawsze z góry przegrana”.

                   
                         Wszystko się zaczęło wtedy, kiedy referendarz ojciec pięcioletniej Diny przywiózł ze sobą do dworu z jesiennego tingu kowala, mistrza w swoim fachu. Kowal, którego ludzie nazywali Długolicym miał wykuć najdziwniejsze rzeczy, przydatne w gospodarstwie. Skonstruował na przykład urządzenie, które powieszone nad szlifierką wylewało dokładnie siedem łyżek stołowych wody na ostrze kosy, za dziesiątym obrotem korby. Spod jego ręki wychodziły zamki, które zatrzaskiwały się, jeśli ktoś, kto nie znał mechanizmu, próbował je otworzyć z zewnątrz. Robił też najpiękniejsze pługi i okucia. Kiedy tylko pojawił się w domostwie referendarza od razu „zauważył” matkę Diny. Ten ciemnooki mężczyzna, podobno Cygan, patrzył na Hjertrud żonę referendarza tak, jakby była jego drogocennym nabytkiem. A jej to najwyraźniej nie przeszkadzało. Referendarz próbował niebawem pozbyć kowala pracy, uznał, bowiem, że sprawy zaszły trochę za daleko.
               
                            Ale kowal Bendik pozostał pod osłoną łagodnego uśmiechu Hjertrud. Wykuwał, więc swe przemyślne zamki do drzwi i szaf, zamontował system doprowadzający wodę do szlifierki. A na koniec zrobił nowe ucho do ogromnego kotła, w którym kobiety gotowały ług i ubrania. Do uchwytów przymocował mechanizm, dzięki któremu można było stopniowo przechylać kocioł, by wylać ług. Stopniowo i bez trudu, za pomocą dźwigni przytwierdzonej do zawieszenia kotła.
                 
                         Kilka dni przed Bożym Narodzeniem Dina wybrała się z matką do pralni. Na wielkie pranie. Cztery kobiety do pracy i jeden parobek, który miał nosić wodę. Przemieszana z kawałkami lodu woda trafiała z wiader do wielkich beczek stojących przy drzwiach. Potem wszystko roztapiało się w kotle, wypełniając pomieszczenie parą podobną do nocnej mgły. Kobiety miały na sobie zaledwie porozpinane koszule. Bose stopy w drewnianych chodakach i zakasane rękawy. Dłonie, zaczerwienione jak świeżo sparzone prosięta. Twarze spocone rozmazywały się pod ciasno związanymi chustami. Pot lał się strugami po policzkach i szyjach. Strumienie zbierały się w jedną rzekę miedzy piersiami.
Gdy pani Hjertrud wydawała polecenia jednej z dziewcząt, Dina zapragnęła przyjrzeć się z bliska mechanizmowi, który wszyscy tak wychwalali. W kotle już wrzało. Ług roztaczał przyjemną, swojską woń, przypominającą zapach miednic z mydlinami. Dina zacisnęła swoje małe piąstki na dźwigni. Tylko po to, by spróbować, jak się ją trzyma. Hjertrud w okamgnieniu dostrzegła niebezpieczeństwo i rzuciła się naprzód. Mała nie była na tyle przewidująca, by owinąć dłonie gałgankiem, jak to czyniły dziewczęta. Oparzyła się dotkliwie i błyskawicznie cofnęła rękę. Ale dźwignia już się przesunęła. O dwa zęby. Kąt i kierunek nachylenia najniższego punktu krawędzi kotła wyznaczyły los Hjertrud. Z gara ulało się dokładnie tyle, ile powinno, ni mniej, ni więcej, i już. Ług pryskał sobie dalej w wiszącym kotle. Strumień trafił najpierw, bardzo celnie, w twarz i pierś. Ale zaraz zebrał się w parzące rzeki, spływające po nieszczęsnym ciele. Skóra i płaty sparzonego mięsa odrywały się wraz z przepalonymi ługiem strzępami ubrania. To nie jej śmierć była najgorsza. Straszniejszy był ten krzyk. I brak skóry. Od tamtej pory Dina miała nosić w sobie obraz swojej matki Hjertrud podobny do „rozpłatanego brzucha owcy. Do tego”.
            
                         Dina została wysłana na sąsiedni folwark, gdzie wszyscy się na nią gapili, badawczo. Jakby była z innej planety. Czasami zasypiała, nie mogąc unieść ciężaru wszystkich spojrzeń. Pewnego dnia Dina dowiedziała się, że Hjertrud krzyczała przez całą dobę, że straciła rozum i umarła. To pogłębiło tylko poczucie winy małej Diny. Od tamtej pory Dina „widywała” swoją matkę spacerującą po plaży, domu, gospodarstwie, budynkach gospodarczych. Nikt jej nie widział tylko Dina.
          
               
               Dina rosła była bardzo wysoka jak na swój wiek. Bardzo męska. Paliła cygara i siedziała na koniu jak chłop, ale miała przy tym śliczne różowe paznokcie. Kobiety się jej bały, mężczyźni byli jej ciekawi.  Dina wyszła za mąż za Jakuba, którego oczarowała grą na wiolonczeli. Małżeństwo było udane, lecz Jakub odczuwał często psychiczny dyskomfort, szczególnie podczas nocnych zbliżeń z Diną. Jego żona miała w sobie „dzikość”, nieprzewidywalność i widziała swoją matkę „spacerującą” po ich sypialni. O Dinie, młodej pani Reinsnes, jedynej córce referendarza Holmla mówiła cała okolica. Zachowywała się jak chłopak zwariowany na punkcie koni. Nawet po zamążpójściu.
                  
                       Jakub uległ wypadkowi, gangrena zaatakowała jedną jego nogę. Noga zaczęła już cuchnąć. Smród od dawna zalegał w pokojach. Kucharka czuła go nawet w jadalni. Od każdej ściany wiało grozą, przerażeniem. Dina postanowiła zawieść saniami męża do doktora. Był listopad. Na drogach zalegał śnieg i zaspy. Ona jedna radziła sobie z młodym koniem imieniem Szatan. A trzeba było jechać szybko. Po kilku godzinach Dina wróciła do domu. Zmarznięta, prawy rękaw kurtki zwisał w strzępach. Naznaczony krwią z rany. W lewej ręce wciąż trzymała kurczowo nóż o krótkim ostrzu, podobny do tych, które Laponki noszą u pasa. A gdzie jest Jakub jej mąż? W Reinsnes zawitała władza, by ustalić przebieg tych wszystkich wydarzeń, łącznie ze śmiercią. Każdy szczegół należało opisać, nic nie powinno pozostać w ukryciu. Komisja orzekła, że Dina jechała tak szybko, niż pozwalały na to rzemienie i liny, by zawieść swego męża do lekarza, że osiągnęła zbyt wielką prędkość na zakręcie koło mostu albo, że ten dziki koń poniósł akurat na skraju przepaści i zamocowanie dyszli puściło. Jakub spadł prosto w przepaść. Wszyscy uznali to wydarzenie za wielką tragedię dla całej okolicy i powiatu. Stwierdzili, że Dina Gronelv nie może dojść do siebie z rozpaczy. Że jest nieobliczalna i straciła mowę wskutek szoku.
           
                      Dina nie wzięła udziału w pogrzebie męża. Na długo przed spodziewanym powrotem orszaku pogrzebowego Dina i parobek Tomasz uprawiali ze sobą dziki i namiętny seks zakrapiany alkoholem. Mieszkańcy próbowali się zbliżyć do Diny, wszyscy po kolei. Ale jej świat nie był ich światem. Nie reagowała na żadne próby zbliżenia, udaremniała wszelką chęć kontaktu. Nie odzywała się, gdy ktoś do niej mówił. Dina na dodatek była całkowicie pozbawiona kokieterii i nie zdawała sobie sprawy ze swego oddziaływania na ludzi. Do swego ciała miała podejście sześcioletniego dziecka. Nie odczuwała najmniejszego wstydu, ubierając się czy rzucając bezpośrednie uwagi. Dla Diny nie istniały żadne granice. Nie troszczyła się o ludzkie sądy. Oceniała sytuację w okamgnieniu. W swoje kłopoty wciągała innych. Na dodatek oprócz matki zaczął „odwiedzać” ją zmarły mąż Jakub.
                  
                   Rozdział po rozdziale umierają w zwyczajnych okolicznościach kolejne osoby, które zbliżyły się do Diny. Pojawiają się ich duchy, które jak u szekspirowskiego „Makbeta” mycie rąk przez Lady Makbet symbolizują poczucie winy, jak u biblijnego Kaina piętno symbolizowało znak jego zbrodni. Biorąc pod uwagę siłę potrzeby miłości u Diny oraz trudności w przyjmowaniu uczuć, możemy sądzić, że Dina jest „opętana”. Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana: Dina reaguje niesłychanie boleśnie i jest bardzo wrażliwa na wszelkie, nawet najdrobniejsze przejawy odrzucenia czy odtrącenia. Nawet atmosfera umiarkowana, choć bezpieczna, w jej życiu emocjonalnym wydaje się odtrąceniem. Dokładna analiza książki Herbjørg Wassmo „Księga Diny” poprzez koncepcję psychoanalityczną wskazuje na konflikt wczesnodziecięcy, jako podstawowy czynnik patogenny w powstawaniu zaburzeń po traumie zwaną "traumatyczną utratą".
                   
                   „Księga Diny” to nie tylko wybitna literatura, lecz również niezwykle ekspresyjny obraz, wspaniała symfonia, poruszająca rzeźba kobiety pełnej mocy i bólu, która stała się centrum wszystkiego i przeznaczeniem wszystkich. Dina nazywana przez autorkę amazonką i wojowniczką, wilczycą i olbrzymką, pozostaje przede wszystkim głęboko zranionym dzieckiem, którego uczucia uległy dewiacji w wyniku strasznych przeżyć. "Jam jest Dina, zabijam tych, których kocham" - mówi tytułowa bohaterka. Śmierć towarzyszy Dinie nieustannie, jest oswojona, bliska jak duchy zmarłych, które często ją nawiedzają. Dina żyje na pograniczu dwóch światów. Zafascynowana przemijaniem i sztuką unicestwiania, naznaczona piętnem śmierci. „Księga Diny” została zekranizowana w roku 2002.

30 maja 2017

Do latarni morskiej



„Do latarni morskiej”

Virginia Woolf


Autorka/ (ur. 25 stycznia 1882 w Londynie, zm. 28 marca 1941 w Rodmell) – angielska pisarka i feministka, uważana za jedną z czołowych postaci literatury modernistycznej XX wieku.

Tłumaczenie/ Krzysztof Klinger

Tematyka/ Ważny przykład użycia techniki strumienia świadomości. Fabuła ma drugorzędne znaczenie wobec filozoficznej introspekcji. Dialogów jest niewiele, prawie nie ma akcji, przedstawiane są myśli i obserwacje. Tematy to: dziecięce emocje, relacje między dorosłymi, strata, subiektywność, problem percepcji.

 Główny motyw/ W letniej rezydencji na Hebrydach przebywa rodzina Ramsayów i ich goście. Wydarzeniem dnia jest planowana wycieczka do latarni morskiej. Ale to tylko tło dla monologów wewnętrznych kolejnych postaci zapisanych w formie strumienia świadomości, a epilog tej historii nastąpi dopiero po latach...

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„Taczki, kosiarka, szum topoli, liście blednące przed deszczem, krakanie wron, szuranie szczotek, szelest odzieży- wszystko to, obdarzone przez jego umysł tajemną wymową, miało swoją barwę i odrębność, układało się w jemu tylko zrozumiałe wzory”.

„[…] fakty nie podlegają kompromisom […]”.

„[…] wielkość intelektu męskiego nawet w okresach upadku zniewala wszystkie kobiety […]”.

„[…] wszystko jest tak złudne i efemeryczne jak tęcza”.

„Przecież nawet umierającemu bohaterowi wolno pomyśleć o tym, co ludzie będą mówili o nim po jego śmierci”.

„Zwykły kamień deptany nogą przeżyje Szekspira”.

„Gdyby Szekspir w ogóle nie istniał, czy świat bardzo by się różnił?”.

„[…] świat istnieje dla szarego człowieka, a sztuka jest tylko dekoracją życia na szczytach i wcale go nie wyraża. Świat może się znakomicie obejść bez Szekspira”.

„Szczęście dzieciństwa nie wraca nigdy”.

„Dzieci często dodają naszym spostrzeżeniom ostrości”.

„Jakie to dziwne, że choć człowiek rzadko dostaje coś ciekawego z poczty, to jednak zawsze oczekuje listów”.

„ A winne byłe tego kobiety. Przy pomocy >uroku< i tych wszystkich swoich głupstw zrobiły z cywilizacji coś nieznośnego”.

„[…] ludziom, którym prywatne życie nie daje zadowolenia, sprawia wielką ulgę, kiedy mogą się zwrócić ku sprawom publicznym”.

„Udręka potrafi zaprowadzić człowieka na samo dno głupoty”.

„Miłość niejedną ma postać. Czasami bywają kochankowie, którzy potrafią tak wybrać różne fragmenty otaczającego ich świata i tak je połączyć ze sobą, że otrzymują nową więź, nową jakość, której w oddzieleniu elementy te nie posiadały; z jakiś wydarzeń, ze spotkań (dawno minionych, nie kojarzonych) tworzą jednolitą całość, o których człowiek myśli z przyjemnością i darzy je gorącym uczuciem”.

„[…] większość naszych wyobrażeń o innych ludziach jest groteskowa. Służą nam jedynie do naszych własnych celów”.

                   
                     „Do latarni morskiej” jest jedną z najbardziej autobiograficznych opowieści Virginii Woolf, w której przedstawiła swoich rodziców, Julię i Leslie Stephen, pod postacią fikcyjnej pary, państwa Ramsay. Struktura powieści zasadza się na ukazaniu dwóch dni, które rozdziela okres dziesięciu lat. W części pierwszej, Okno, poznajemy rodzinę Ramsay wraz z ich gośćmi, gdy spędzają dzień na Isle of Skye, jedynej z wysp Hebrydów, gdzie posiadają domek letniskowy. Środkowa część powieści, Czas płynie, jest eksperymentem modernistycznej narracji, gdyż Virginia Woolf przejmuje na potrzeby swej literatury formy obrazowania, które zasugerowała jej nowo powstała sztuka kinowa. Złożona z empirycznie stwierdzalnych zdarzeń rzeczywistość jest w książce „Do latarni morskiej” poznawana przez wrażenia, a proces ten ma charakter pasywny, oparty na skojarzeniach, ruchu, zmianie. Wszelkie poznanie zawsze jest, więc w pewnym stopniu zafałszowane i zniekształcone, właśnie, dlatego, że jest częściowe, jednostkowe, uproszczone dla wygody działającego człowieka, wynikające z potrzeb komunikacji. Zdaniem Sergiusza Eisensteina zarówno bieg myśli ludzkiej, jak i proces twórczy oraz percepcyjny oparty jest na metodzie montażowej. Virginia Woolf w swojej twórczości pisarskiej korzystała właśnie z podobnego konceptu.
                     
                             Virginia Woolf była pod wpływem filozofii Bergsona, w której czas rzeczywisty to przemijanie i zachowywanie, jego istotą jest ruch i zmiana, ale także tożsamość. Owo trwanie umożliwia pamięć, w której gromadzi się przeszłość: „Każdy moment unosi w sobie całkowity przepływ przeszłości, każdy też jest niepowtarzalny, ukazuje, bowiem umykające chwile teraźniejszości”. W filozofii Henriego Bergsona forma jest niezmienna, a rzeczywistość to nieustanny ruch. Konsekwencją takiego układu jest fakt naszej kalejdoskopowej wiedzy o rzeczach, która jest z kolei wynikiem kalejdoskopowego przystosowania do nich (poznanie rzeczy wynika z umiejętności posługiwania się nimi). Irracjonalny, nie do końca uświadomiony rozpęd życiowy, który zapewnia światu dynamiczny rozwój, sprawia, że nasze poznanie zmysłowe i intelektualne jest utylitarne i analityczne, deformujące, schematyzujące i dezintegrujące rzeczywistość, odmierzaną czasem obiektywnym.
                        
                              Virginia Woolf wydaje się zafascynowana i zaniepokojona zarazem rozłamem pomiędzy życiem wewnętrznym i działaniem zewnętrznym. Na tym polega w istocie duchowa funkcja pamięci, będąca sposobem bycia opowiadania – walor kinematograficzny, z którego skorzystała Woolf, polega na wizualnych i audialnych jej narodzinach. Nie bez przyczyny Bergson twierdził, że wspomnienie, w miarę jak się aktualizuje, dąży do życia w obrazie. Virginia Woolf zafascynowana była sposobami, w jakich obraz przeszłości funkcjonuje w teraźniejszości i na tej podstawie zarysowała metaforyczną impresję pustego miejsca i wielkich nieobecnych kształtujących opuszczoną przestrzeń. Środkowa część książki „Do latarni morskiej” – zatytułowana Czas płynie – jest przestrzenią snu, opartą na głębokiej, konceptualnej więzi pomiędzy kinem a snem. Narracyjny eksperyment polega tu jednocześnie na opisaniu, na zaledwie kilku stronach, upływu dziesięciu lat, a oniryczny charakter intensyfikuje wrażenie nieuchwytności i widmowości. Sama Woolf całe życie stroniła od linearnych narracji i rzeczy konwencjonalnych. I w jej przypadku sztuka jest, więc wywoływaniem nieludzkich doznań, ukazywaniem nieludzkich krajobrazów, a poprzez takie tworzenie nowych możliwości życia, także rozwijaniem sposobu patrzenia na świat i odczuwania go, tak jak kino tworzy obraz czasu poza przeżywanym czasem ludzkiego doświadczenia, do którego dostęp zyskuje się dzięki technologii filmu.
                     
                A teraz kilka słów o bohaterach książki Virginii Woolf „Do latarni morskiej”: Co kryło się za urodą pani Ramsay? Plotki głosiły, że na tydzień przed jej ślubem „palnął sobie w łeb ten inny, wcześniejszy kochanek, o którym krążyły słuchy”. Źródłem tego była po prostu jej niezrównana, wszystko przesłaniająca uroda, której nigdy nie była w stanie niczym skazić. Choć łatwo mogłaby powiedzieć w jakieś chwili zwierzeń, gdy była mowa o wielkich namiętnościach, tragicznej miłości lub zranionych ambicjach, że te sprawy nie są jej obce, że coś przeżyła, że miała swoje doświadczenia, to jednak nigdy tego nie robiła. Zawsze milczała. Wiedziała jednak wiele, i to sama z siebie, o niczym się nie musiała dowiadywać; jej prostota zgłębiała to, co mądrzy ludzie zafałszowali. Prostolinijność jej umysłu sprawiała, że jak ptak zmierzała nieomylnie do celu, instynktem chwytała prawdę, co było jej zachwycającą właściwością, czyniło życie łatwiejszym i podtrzymywało na duchu, choć nieraz może tylko pozornie. Pani Ramsay miała ośmioro dzieci i co najmniej pięćdziesiąt lat. Najbardziej jednak wpatrzona była w swego syna Jamesa.

James Ramsay syn państwa Ramsay mając lat sześć należał już do wielkiego klanu ludzi, którzy nie potrafią reagować na życie spontanicznie. Barwa ich nastroju w określonym momencie jest całkowicie zależna od tego, czy od przyszłości spodziewają się radości, czy smutku. U takich ludzi, nawet we wczesnym dzieciństwie, każde drganie w skali doznań potrafi krystalizować i przekształcać bieżącą chwilę zależnie od tego, czy pada na nią mrok, czy jasność. Chociaż chłopiec wydawał się wcieleniem sztywnej i bezkompromisowej surowości, ze swoim wysokim czołem i przenikliwymi niebieskimi oczami, nieskazitelnie szczerymi i czystymi, lecz zawsze z lekka krytycznymi wobec ludzkiej lekkomyślności. Pani Ramsay widział go w swojej matczynej wyobraźni „przystrojonego w czerwień i gronostaje na ławie adwokackiej lub kierującymi doniosłymi sprawami państwowymi w dobie kryzysu”.

Pan Ramsay wzbudzał w sercach dzieci krańcowe uczucia samą swoją obecnością. Nie tylko z zadowoleniem odbierał iluzję synowi i ośmieszał żonę, „tysiąc razy lepszą od niego pod każdym względem” (według mniemania jego syna Jamesa), lecz także pysznił się wewnętrznie pozycją swych sąsiadów. Nie umiał mówić nieprawdy; nigdy nie usiłował igrać z faktami; nigdy nie łagodził przykrego słowa, by sprawić przyjemność lub oddać przysługę jakiejś ludzkiej istocie, a już najmniej własnym dzieciom; poczęte z jego lędźwi, winny być od dzieciństwa świadome tego, że życie jest trudne, że fakty nie podlegają kompromisom, a droga do baśniowej krainy, w której gasną najwspanialsze nadzieje wymaga przede wszystkim odwagi, prawdy i wytrwałości. Syn James go nienawidził. Nienawidził go za to podchodzenie do nich. Nie znosił jednak najbardziej, kiedy ojciec „rozbijał” jego stosunki z matką. Kiedy nic nie mogło zmusić pana Ramsaya do „odejścia” wyobrażał sobie, że ojciec umiera. Dochodzimy tu do fundamentalnego pojęcia psychoanalizy, jakim jest kompleks Edypa. Z kompleksu Edypa wynika konflikt: z jednej strony jest chęć związania się z jednym rodzicem, a z drugiej – wrogość do naturalnego rywala. Naturalnie w takich okolicznościach odgrywana była pomiędzy synem i rodzicami scena edypala, w której James dowiadywał się, że jest dzieckiem ojca i matki. Ten prosty fakt jest często jakby niedostrzegany. James uświadamia sobie w wyraźnym stopniu, że urodził się do diady rodzicielskiej, i do niej jest „przystosowany".
                     
                         Pani Ramsay umiera, a wojna światowa wpływa na pęknięcie historii i rozpad losów ludzkich. W ostatniej części, Latarnia, artystka Lily Briscoe kończy obraz przedstawiający panią Ramsay, której „wizja” wcześniej wymykała się próbie utrwalenia jej na płótnie, a pan Ramsay i dwoje jego najmłodszych dzieci, James i Cam, zgodnie z planem docierają do latarni morskiej. Virginia Woolf zastosowała piękną symbolikę tzw. „wewnętrznej, psychicznej śmierci rodzica”. James dojrzewa do tego, by móc spełnić marzenie z dzieciństwa i dotrzeć do latarni morskiej. Aby tego dokonać musiała „umrzeć” pani Ramsey. W wyprawie do latarni towarzyszy mu ojciec pan Ramsey. Chłopiec przezwyciężył ten kompleks przez stłumienie tendencji narcystycznych oraz zaakceptowanie ojca, jako zarówno osoby oraz symbolu. W ten sposób James po raz pierwszy buduje trwałe i silne zapory moralne, ulega ojcu, a tym samym również autorytetowi, religii i wiedzy. Poglądy Freuda na temat rozwoju psychoseksualnego - chociaż mogą wydawać się dziwne - nadal mają szeroki oddźwięk poza psychologią. Książka Virginii Woolf „Do latarni morskiej” jest tego doskonałym przykładem.
                
                          Istotnym elementem książki jest budynek latarni morskiej. Latarnie od wieków są ważnym elementem środowiska człowieka. Pomagają w nawigacji na morzu, lądzie i w powietrzu. Na trwałe wpisane są w pejzaż nadmorskich miast. Dają ludziom to, co niezbędne do życia – światło. Nic, więc dziwnego, że są też ważnym motywem w sztuce i literaturze. Zawierają bogatą symbolikę i metaforykę przemijającego czasu, sensu życia, samotności a także ukrywania wstydliwych stron rzeczywistości, czy wręcz zjawisk nagannych, co przejawia się w znanych powiedzeniach, że najciemniej jest pod latarnią.  Latarnie, zwłaszcza morskie, są też odrębnym i ważnym elementem architektonicznym, w wielu przypadkach mającym wartość zabytkową. I w takim właśnie szerokim znaczeniu, dosłownym i metaforycznym, proponuję rozumieć je w tym temacie.
              
                          Książka jest swoistą opowieścią o duchach, w której Virginia Woolf zgłębia temat wpływu, jaki wywiera na ludzi śmierć, nie przedstawiając go bezpośrednio, gdyż jedynie rezonuje on w fabule. Odwraca też priorytety strukturalne powieści, wyrzucając poza nawias fabuły śmierć i małżeństwo w środkowej części książki, a zamiast tego skupiając się na zmianach wywieranych przez czas na materii. Powieść stanowi gruntowną analizę czasu i pamięci, wiktoriańskich archetypów męskości i kobiecości, a także związku, jaki istnieje między sztuką i tym, co stara się ona utrwalić.