05 września 2017

Tysiąc wspaniałych słońc



„Tysiąc wspaniałych słońc”

Khaled Hosseini


Autor/ur. 4 marca 1965 w Kabulu, Afganistan – amerykański powieściopisarz i lekarz medycyny pochodzenia afgańskiego.

Tłumaczenie/ Anna Jęczmyk

Tematyka/ Wspaniała powieść! O życiu, o miłości, o szczęściu, o przyjaźni, o Afganistanie... Jest to powieść z tych nielicznych, po przeczytaniu, których dziękujemy Bogu za to, co mamy i chcemy lepiej żyć. Niezwykła opowieść o niezwykłej przyjaźni dwóch kobiet, o tym, jaką siłę daje miłość matki, o tym, że godność ludzka umiera ostatnia.

Główny motyw/ Kronika trzydziestu lat historii Afganistanu i głęboko poruszająca opowieść o rodzinie, przyjaźni, nadziei i ocaleniu dzięki miłości. Osią fabuły rozgrywającej się w Afganistanie w ciągu ćwierć wieku, są dzieje dwóch kobiet, które zrządzeniem losu poślubiły tego samego mężczyznę, despotycznego Rasheeda. Mariam ma zaledwie 15 lat, kiedy zostaje wysłana do Kabulu, by zostać żoną szewca. Druga bohaterka, ambitna i wykształcona Laila, w wyniku wybuchu bomby traci całą rodzinę. Po traumatycznych przejściach dochodzi do siebie w domu Rasheeda i Mariam. Stopniowo między kobietami rodzi się trudna przyjaźń.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„ Obce dzieci dostają lody. A ty co dostajesz, Mariam? Opowieść o lodach”.

„ Tak jak igła kompasu zawsze wskazuje północ, tak oskarżycielski palec mężczyzny zawsze znajdzie kobietę”.

„[…] jaka to niesprawiedliwość zmuszać dziecko, by przepraszało za sposób, w jaki przyszło na świat”.

„Jaki sens ma posyłanie do szkoły takiej dziewczynki jak ty? To jak polerowanie spluwaczki”.

„[…] Allah wszystko wybacza, ale jest zasmucony tym, co uczyniła. On nie akceptuje odbierania życia, czyjegoś ani własnego, albowiem Allah mówi, że życie jest święte”.

„[…] każdy płatek śniegu jest westchnieniem pokrzywdzonej gdzieś na świecie kobiety”.

„[…] społeczeństwo nie ma szans na sukces, jeśli kobiety nie są wykształcone”.

„[…] spośród wszelkich trudności, które spotykają człowieka w życiu, nic nie stanowi gorszej kary niż zwykłe czekanie”.

„[…] chłopcy traktują przyjaźń tak samo jak słońce: jego istnienie jest niepodważalne, a jego blaskiem najlepiej jest się po prostu cieszyć, a nie na nie patrzeć”.

„Widzicie, jednych rzeczy mogę was nauczyć, innych uczycie się z książek. Ale są pewne rzeczy, które trzeba po prostu zobaczyć i poczuć”.

„ Ale czas jest najbardziej niemiłosierną bestią […]”.

„ […] Święty Koran zabrania picia szarabu. Bo zawsze trzeźwy musi płacić za grzechy pijanego”.

„ […] miłość jest szkodliwym błędem, a jej towarzyszka, nadzieja, podstępną iluzją”.
       
                
               W 1967 roku dr William Podlich postanowił zrobić sobie dwuletnią przerwę w dawaniu wykładów na uniwersytecie stanowym w Arizonie i nawiązał współpracę z UNESCO, w ramach, której zaczął uczyć w szkole wyższej dla nauczycieli w Kabulu. W czasie wolnym dr Podlich zajmował się fotografią i to właśnie temu hobby zawdzięczamy niezwykłe zdjęcia z tamtego okresu. Pamiętajmy, że miało to miejsce zaledwie 10 lat przed inwazją ZSRR na Afganistan, przed wyniszczającymi wojnami był to kraj świecki, rozwinięty i dość nowoczesny. Zdjęcia pokazują jak Afganistan przeżywał wtedy czas rozkwitu i rozwoju, połączony z modernizacją i przejmowaniem wzorów z Europy Zachodniej i USA. Aż trudno uwierzyć, że był to kraj tak nowoczesny, otwarty i świecki. Wojna z wojskami radzieckimi była dopiero przed nim, kraj cieszył się spokojem. Tego Afganistanu już dawno nie ma, można go zobaczyć tylko na zdjęciach dr. Williama Podlicha i poczytać o nim we wspomnieniach. W tym czasie krajem rządził król Mohammad Zaher Szah, któremu nie udało się jednak do końca zreformować kraju, a w 1973 r., korzystając z jego wyjazdu z kraju, jego kuzyn dokonał bezkrwawego zamachu stanu i ogłosił koniec monarchii.
             
             Okazuje się, że Afganistan był kiedyś nowoczesnym państwem, gdzie zwyczaje takie jak noszenie chusty na głowie przez kobiety było zwyczajem, tradycją, a nie nakazem religijnym, prawem surowo egzekwowanym. Państwem, gdzie każdy, bez względu na płeć, mógł się kształcić i wyjeżdżać za granicę. Sytuacja kobiet w Afganistanie drastycznie pogorszyła się, kiedy w kraju wybuchła wojna. Pod panowaniem Talibów społeczeństwo uległo radykalizacji. Reżim wyznaczał surowe zasady dla życia kobiet. To właśnie od tamtej pory nie mogą wychodzić z domu bez męskiego opiekuna i burki, czyli stroju, który osłania całą głowę i ciało.
              
                Książka Khaleda Hosseiniego „Tysiąc wspaniałych słońc” ukazuje 30 lat z życia Mariam i Lajli, walkę Afgańczyków z Sowietami, spory wewnętrzne między poszczególnym frakcjami, przejęcie rządów przez talibów, aż po wypowiedzenie przez prezydenta Busha wojny zaraz po atakach na WTC. Z państwa biednego, ale rozwijającego się, Afganistan zmieni się z kupkę ruin, a potem dla całego świata zostaje „wylęgarnią” terroryzmu. Zdjęcia dr. Podlicha w zestawieniu z książką Hosseiniego to „oksymoron” poznawczy, paradoks, sytuacja pozornie niemożliwa, w której współistnieją dwa wykluczające się fakty.
              
           
                   Mariam miała pięć lat, kiedy po raz pierwszy usłyszała słowo harami. Mariam nie rozumiała tego wtedy. Nie wiedziała, co oznacza słowo harami – nieślubne dziecko, bękart. Nie była też na tyle dorosła, by dostrzec niesprawiedliwość, nie wiedziała, że to rodzice harami są winni, a nie nieślubne dzieci, których jedynym grzechem jest, że się narodziły. Ale mała Mariam domyślała się po sposobie, w jaki jej matka Nana wymawiała to słowo, że harami jest czymś obrzydliwym i wstrętnym jak „robak czy czmychające spod nóg karaluchy”, które matka zawsze przeklinała i wymiatała z domu. Później, kiedy Mariam była starsza, zrozumiała znaczenie tego słowa. To przez sposób, w jaki Nana je wymawiała- a raczej nie tyle wymawiała, „ile wypluwała” –Mariam czuła się nim dotknięta do żywego. Wtedy zrozumiała, co Nana miała na myśli: harami jest niechcianą rzeczą, a ona, Mariam, jest nieślubnym dzieckiem, które nigdy nie będzie miało prawa do tego, co mają inni ludzie: miłości, rodziny, domu, akceptacji.

                  Mariam wyobrażała sobie jak mieszka jej ojciec Dżalil, który był bogaty, posiadał trzy żony, dziewięcioro dzieci i kino w mieście Herat. I choć przez piętnaście lat swojego życia mieszkała w lepiance niedaleko od Heratu, nigdy nie miała sposobności zobaczyć „wielkiego świata” z opowieści jej ojca. Nigdy nie miała zobaczyć z bliska słynnych minaretów, sadów owocowych, pól pszenicy oraz wielkiego miasta. Ale zawsze, kiedy ojciec opowiadał, Mariam słuchała jak zaczarowana. Rozpierała ją duma, że ma ojca, który wie takie rzeczy. „Jakie bogate kłamstwa!” – sarkała Nana po wyjściu Dżalila z ich ubogiej lepianki – „Bogaty mężczyzna, opowiadający bogate kłamstwa”. Matka za każdym razem ostrzegała Mariam, żeby nie dawała się mu oczarowywać. Bo ten jej ukochany tata ich zdradził. Wyrzucił je ze swojego wielkiego wspaniałego domu, jakby nic dla niego nie znaczyły. Czasami Nana myślała i żałowała, karmiąc kurczaki przed chatką, że jej ojcu zabrakło odwagi, by naostrzyć nóż i postąpić „honorowo”. Tak byłoby lepiej dla Nany i jej córki Mariam. Przynajmniej jej córka nie cierpiałaby, wiedząc, że jest tym, kim jest. Ale ojciec był tchórzem, brak mu było serca, aby to uczynić.
           
                  Pewnego ranka Mariam włożyła kremową sukienkę, bawełniane spodnie i wybrała się do Heratu do swojego wyidealizowanego ojca Dżalila.  Matka próbowała ją zatrzymać, krzyczała: „Ależ ty jesteś głupia! Myślisz, że coś dla niego znaczysz, że jesteś mile widziana w jego domu?”. Lecz Mariam  nie chciała jej słuchać. Niedobrze się jej robiło od bezustannego naciągania faktów dotyczących Dżalila. Przecież jej ojciec jest wspaniałym mężem i ojcem dla wszystkich swoich żon i dzieci, a jej obiecał, że zabierze ją do własnego kina na film o Pinokiu, o chłopcu, który jest kukiełką i którego połknął wieloryb.
             
                    Miriam szła przez hałaśliwe, zatłoczone miasto, wysadzone cyprysami bulwary, w strumieniu pieszych, rowerzystów. Dotykała samochodów, których do tego dnia nigdy nie widziała. Nikt na nią nie zwracał uwagi, nikt nie wytykał jej palcami jak ostrzegała ją matka. Mariam z trudem mogła uwierzyć, że znalazła się w tym miejscu. Serce biło jej mocno z podniecenia. Kiedy trafiła do domu ojca nikt nie chciał z nią rozmawiać, Dżalilia nie zastała. Nie wpuszczono jej do domu. Mariam czekała całą noc w ogrodzie. Rano szofer jej ojca zabrał ją do samochodu i odwiózł do chatki za miasto. Po drodze kierowca przemawiał do niej powściągliwym, uspokajającym tonem. Mariam płakała, były to łzy żalu, złości, rozczarowania. Kiedy dotarli na miejsce zastali drzewo, którego podmuch wiatru rozsuwał gałęzie jak kurtynę. Pod drzewem przewrócone krzesło. Sznur zwisający z gałęzi. I wiszącą na nim Nanę.
                
                        Po tym strasznym wydarzeniu ojciec Mariam i jego trzy żony postanowiły bez zgody dziewczyny wydać ją szybko za mąż, aby pozbyć się „kłopotu”. Kandydat to Raszid z Kabulu. Ma własny sklep i jest jednym z najbardziej wziętych szewców w mieście. Robi buty dla dyplomatów, członków rodziny prezydenta. Ślub trwał kilka minut, po czym małżonkowie tego samego dnia wsiedli do autobusu i wyjechali do Kabulu. Raszid okazał się fałszywym, zakłamanym, despotycznym człowiekiem. Pluł na kobiety tzw. „oświecone”, które ośmielały się same jeździć samochodem, palić publicznie papierosy, malować usta i do tego bez wstydu pokazywały mu swoje stopy, kiedy mierzyły u niego w sklepie buty. Według Raszida tak nie postępują pobożne kobiety, dobre żony. Pod nieobecność męża Mariam znalazła w szafce przy łóżku czasopisma z porozbieranymi kobietami. Na każdej stronie były piękne kobiety, które nie miały na sobie żadnego ubrania. Mariam była oszołomiona. Jak mogły się dać sfotografować w taki sposób? A więc tym zajmował się jej mąż, kiedy nie przychodził do jej sypialni. Była rozczarowana, co z tym całym mówieniem o honorze i własności, dezaprobacie Raszida dla klientek, które bądź, co bądź pokazywały mu tylko stopy, aby dopasować buty? „Twarz kobiety – powiedział kiedyś- jest wyłącznie sprawą jej męża”. Skoro tak, to, dlaczego Raszid nie widzi nic złego w oglądaniu intymnych części ciała czyichś żon i sióstr?!
Kiedy Mariam straciła dziecko podczas kąpieli w hammanie, Raszid stał się jeszcze bardziej okrutny. Niełatwo było tolerować to, jak się do niej zwracał, znosić, szyderstwa, obraźliwe słowa, przechodzenie obok niej jakby była nikim. Nic mu nie smakowało, krytykował każde przyrządzone przez nią danie. Pewnego dnia narzekał, że ryż jest za twardy. Raszid wyszedł na podwórko zabrał garść piachu i kamieni, wszedł do domu, wsunął dwa palce w jej usta i wcisnął twarde kamienie do jej ust. Kazał jej „żreć”. „Teraz już wiesz jak smakuje twój ryż. Teraz wiesz, co mi dałaś w tym małżeństwie. Złe jedzenie, nic więcej”. A potem wyszedł, zostawiając ją samą z kamykami, które wypluwała wraz z krwią i kawałkami dwóch złamanych zębów trzonowych.
              
                     Kilka domów dalej, sąsiadka Mariam Fariba urodziła córeczkę Lajlę – „Nocną Piękność”. Mariam miała wtedy dziewiętnaście lat. Ojciec Lajli Babi był mądrym, wykształconym człowiekiem. Kiedy dziewczynka wieczorami przychodziła do jego pokoju, zawsze zastawała go pochylonego nad książką, z okularami przekrzywionymi na czubku nosa. Wiedział, czym się różni stalaktyt od stalagmitu i można było się od niego dowiedzieć, że odległość Słońcem a Ziemią jest półtora miliona dłuższa od odległości między Kabulem a Ghazni. Babi często powtarzał Lajli: „Wiem, że jesteś jeszcze mała, ale chcę, żebyś już teraz to zrozumiała i zapamiętała –powiedział.- Małżeństwo może poczekać, ale wykształcenie nie”. „I wiem, że kiedy skończy się ta wojna, Afganistan będzie potrzebować ciebie tak bardzo jak swych mężczyzn, a może nawet bardziej. Ponieważ społeczeństwo nie ma szansy na sukces, jeśli kobiety nie są wykształcone, Lajlo. Nie ma szansy”. Każdego wieczoru po kolacji Babi pomagał Lajli w odrabianiu lekcji i uczył ją nowych rzeczy. W istocie Babi uważał, że jedyna dobra robota, którą zrobili komuniści- a przynajmniej starali się zrobić- dotyczyła pola edukacji. A szczególnie wykształcenia kobiet. Lajla była zakochana w Tarighcie, w chłopcu, któremu „mina pułapka” urwała nogę. Od tego wydarzenia Tarigh nosił protezę. Dziewczyna uwielbiała jeść w jego domu. U Tarigha nikt nie jadł sam, do stołu zawsze siadała cała rodzina. W trakcie tych posiłków zawsze toczyły się wartkie rozmowy.
             Pewnego dnia do domu Lajli zapukał krępy mężczyzna, który przywiózł ze sobą smutne wiadomości. Dwóch braci Lajli Nur i Ahmad zostało szahidami – męczennikami. Walczyli po stronie mudżahedinów z wojskami sowieckimi. Ale Lajla wiedziała, że jej przyszłość nie może równać się z przeszłością jej braci. Już za życia usunęli ją w cień. A wraz ze śmiercią zupełnie ją wymazali. Matka była teraz „kuratorem muzeum ich dokonań”, a ona, Lajla, zwykłym „zwiedzającym”.  
        
                    Walki różnych frakcji politycznych w Afganistanie nie ustawały, większość mieszkańców opuszczało Kabul i uciekało do obozów dla uchodźców w Pakistanie. Kabul także opuścił ukochany Lajli Tarigh. Rodzice Lajli także spakowali najważniejsze rzeczy i szykowali się do drogi, kiedy zabłąkana rakieta trafiła ich rodzinny dom. Raszid znalazł dziewczynę i odkopał ją z pod gruzu. Z większości domu został tylko popiół a rodzice Lajli zginęli na miejscu. Dziewczyna miała niesamowicie dużo „szczęścia”, wyszła z tego nalotu ze stosunkowo niewielkimi obrażeniami. Lajlą opiekowała się Mariam. Dziewczyna patrzyła na nią, jakby czekała, aż Mariam przekaże jej odrobinę jakiejś mądrości, powie coś, co doda jej odwagi. Ale jaką mądrość mogła zaoferować jej Mariam? Jakie słowa otuchy? Mariam wciąż pamiętała dzień, w którym pochowali jej matkę, i pamiętała, jak nikłe pocieszenie dały jej słowa Koranu. A potem, któregoś dnia, mniej więcej miesiąc po wybuchu, który zabił rodziców Lajli, do drzwi zapukał pewien człowiek z okrutną wiadomością… Od tego czasu życie Lajli miało się zmienić w jedno pasmo wielkich życiowych nieszczęść.
              Śmierć rodziców, małżeństwo z Raszidem, masakry, rakiety, bicie, głód, cierpienie dzieci, wszystko wydaję się w książce jak koszmar, dziwaczny przystanek w podróży życia. Strona po stronie odkrywamy obraz kobiet żyjących w świecie jednego mężczyzny, tyrana, który robił z nimi, co chciał, bo miał ku temu prawo. Kobiet, które musiały znosić największe upokorzenia i cierpienia. Khaled Hosseini bardzo obrazowo i przekonująco pokazał sytuację afgańskich kobiet, zawsze skazanych na kaprysy mężczyzn, na przemoc fizyczną i psychiczną, na dotkliwe kary. Usprawiedliwieniem dla ich oprawców są rzekome nauki Koranu. Bohaterki powieści pokazują jak wiele może wytrzymać człowiek, ile bólu może znieść by bronić drugiej osoby. Mimo tych przeciwności główne bohaterki powieści nie poddają się. Ich siła oraz zdolność do poświęceń robią na czytelniku ogromne wrażenie, wzruszają i na długo pozostają w pamięci. Niesamowita książka, jedna z lepszych, jakie było mi dane przeczytać. Piękna i wzruszająca, ale również przerażająca i okropnie smutna. Powieść o prawdziwej miłości, poświęceniu, strachu i wojnie. Napisana pięknie i płynnie, sprawia, że ciągle się do niej wraca, wstrząsa, nakłania do refleksji. Pozycja obok której nie można przejść obojętnie.

04 września 2017

Cockpit



„Cockpit”

Jerzy Kosiński


Autor/ Jerzy Nikodem Kosiński, urodzony, jako Józef Lewinkopf (ur. 14 czerwca 1933 w Łodzi, zm. 3 maja 1991 w Nowym Jorku) – polsko-amerykański pisarz pochodzenia żydowskiego, piszący w języku angielskim.

Tłumaczenie/ Mira Michałowska

Tematyka/ Niewiarygodne studium umysłu psychopaty, opisane z podręcznikową precyzją. Nasycenie szczegółami budzi jednocześnie odrazę i pewnego rodzaju podziw. Niezwykła płynność w opisie wydarzeń i przejścia do kolejnych, często niepowiązanych epizodów, pozwala autorowi przeprowadzić czytelnika do końca powieści bez cienia zniecierpliwienia. Książka jest tyleż samo dobra, co irytująca, bez fabuły, bez powiązanych ze sobą wątków, a przedstawione historie przeskakują jedna w drugą, bez jakiejkolwiek przyczyny.
  
Główny motyw/ Bezimienny, pozbawiony wieku, bogaty i przebiegły mężczyzna z nudów bawi się w Boga. Obserwuje rzeczywistość i wyłania z niej wybrane jednostki, po czym podburza je przeciwko sobie, stwarza skrajne sytuacje, testuje je, aż w końcu "wydaje wyrok" - dobro zostaje wynagrodzone, zło potępione. Chociaż często postępuje w ten sposób dla samego spektaklu charakterów, przejawia też dziwne zafascynowanie swoimi "ofiarami". Czerpie też niebywałą przyjemność z wkradania się w ich życie, robienie zamieszania lub wręcz przeciwnie - zamianę szarej egzystencji w nagły raj. Ma również niebywałą wnikliwość, która pozwala mu na odmienne postrzeganie świata i zauważanie rzeczy nieistotnych dla wielu.

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

Są inne sposoby oddawania czci bóstwom”.

„Wszystko ma swój koniec”.

                 Jerzy Kosiński z wielkim talentem i fantazją wymyślał swoje życie, tworzył swoje liczne fikcyjne życiorysy. Niemal do końca życia pozostał wierny zasadzie obudowywania swojej osoby opowieściami nieprawdziwymi, które częstokroć raz wypowiedziane, stawały się faktami. Czynił to zarówno w kontaktach z innymi ludźmi, kiedy to kreował swój niepowtarzalny intelektualny i seksualny wizerunek, jak też, przede wszystkim, w literaturze. Bujnemu rozkwitowi mitotwórstwa Kosińskiego sprzyjał jego wyjazd do Stanów Zjednoczonych, gdzie w nowym, nieznającym go środowisku bez wielkiego ryzyka demaskacji mógł nie tylko snuć swoje opowieści i autobiografie, ale też wymyślić od nowa całą swoją przeszłość. Do dziś - o czym najlepiej wiedzą zagubieni biografowie i zdezorientowani czytelnicy poszukujący prawdy o autorze „Cockpitu” - istnieje nie tylko bardzo wiele białych plam życiorysu Kosińskiego, ale też towarzysząca pisaniu o nim niepewność: jak odcedzić prawdę od tego, co mówił o sobie i co mówili o nim inni. Warto pamiętać, również czytając te słowa, że każda kolejna biografia Kosińskiego jest tylko kolejną, sfabularyzowaną opowieścią o człowieku, który w mniejszym lub większym stopniu wiódł życie bohatera literackiego. Czyżby w książce „Cockpit” Jerzy Kosiński stworzył bohatera na „swój obraz i swoje podobieństwo”? Czy bohater spełniał rolę alter ego pisarza?
                  
                Większość ludzi podporządkowuje się całkowicie wszechobecnej sile państwa. Bohater książki „Cockpit” Tarden zignorował jego potęgę. Wywodzi się z kraju, gdzie panuje ustrój totalitarny. Sprytnie wprowadzając w błąd władze, wykorzystując po prostu głupotę, a nawet tępotę urzędników prowincjonalnych urzędów opuszcza ojczyznę. W Ameryce za sprawą przypadkowego romansu z Theodorą zostaje agentem służb specjalnych, uzyskuje niezależność finansową i odtąd na swój sposób próbuje kształtować życie zarówno własne, jak i innych, manipulując ludźmi, nagradzając dobro i bezlitośnie mszcząc się na tych, którzy jego zdaniem nie dochowali wobec niego lojalności. W późniejszych latach jego służby w wywiadzie wysyłany był często w charakterze przedstawiciela wielkich firm do zachodniej Europy. Przemawiał na dużych zebraniach, brał udział w konferencjach, dawał wywiady do prasy i występował w telewizji w wielu stolicach.
                
                  Od chwili, kiedy rozstał się z służbami specjalnymi, odnalazł w dużych miastach kilka prawie jednakowych mieszkań. W każdym mieszkaniu przechowywał klucze do wszystkich pozostałych, by móc łatwo się tam dostać, nie nosząc „żelastwa po kieszeniach”; poza tym w każdym z budynków ukrył ich duplikaty. Mieszkania były wyposażone tak, aby można było przebywać w nich godzinami, niewidzialny dla nikogo.
         

                
                     W ciągu minionych kilku lat zmuszony był do tak częstej zmiany tożsamości, że zaczął uważać przebierankę za coś więcej aniżeli sposób na osiągnięcie osobistego bezpieczeństwa, po prostu za konieczność. Życie Tardena zależało wszak tyle razy od błyskawicznego zmieniania się w kogoś zupełnie innego, od całkowitego odcięcia się od przeszłości. Co do ludzi, z którymi się stykał, jego zmiany osobowości nigdy nie były obliczone na zaszkodzenie im lub ich oszukanie. Dla bohatera była to w gruncie rzeczy próba poszerzenia ich percepcji. To oni w konfrontacji z jego kamuflażem oszukiwali samych siebie, ich oczy patrząc na Tardena przydawały autentyzmu i wiarygodności nowej wersji jego osoby. Bohater twierdził, że ich nie oszukiwał, to oni albo akceptowali, albo odrzucali nową prawdę, którą przed nimi roztaczał. Tarden zamówił sobie u najlepszego krawca we Florencji kilka oficerskich mundurów, na stanie posiadał też mundur listonosza oraz klucz do skrzynek na listy. Zatrudnił się w drukarni tylko po to, aby wykraść czyste arkusze z nadrukami najrozmaitszych osób, zaproszeń, recept, przedsiębiorstw, urzędów i agent rządowych. Wykradał te, które mogłyby mu się przydać w każdym z jego wcieleń. Niektóre dokumenty sam zaprojektował i wydrukował.
              

                 
                      Bohater z nudów i z nadmiaru pieniędzy stworzył sobie zabawę. Spośród setek anonimowych twarzy, na chybił trafił wybierał jedno istnienie ludzkie i zanurzał się w nie niezauważalnie: żaden człowiek nie wiedział i nie dowiedział się nigdy, jak Tarden zdobył wstęp w jego życie. Pewnego razu w sklepie z walizkami wybrał sobie niemłodą sprzedawczynię, by pomogła mu wybrać walizkę. Udawał, że często zmieniał zdanie, był kapryśny i niezdecydowany. Ekspedientka jednak była na tyle cierpliwa dla jego kaprysów, że za każdym razem uśmiechała się do niego promiennie. Nazajutrz Tarden wziął papier listowy z nadrukiem jednego z najsłynniejszych w kraju przedsiębiorstw i napisał do dyrektora domu towarowego. Powinszował mu doskonałego, wyjątkowego, sprawnego i uprzejmego personelu i wymienił nazwisko kobiety, która go obsługiwała, jako przykład wzorowego pracownika sklepu. Wielokrotnie wkraczał w cudze losy przez penetrację firm. Udawał niepełnosprawnego, chorego, potrzebującego pomocy. Kiedy pragnął zawrzeć nową znajomość lub poznać jakiegoś człowieka, zawsze próbował się zapoznać ze szczegółami jego życia zawodowego. Tak wpływał na życie redaktorów, pisarzy, polityków, artystów i zwykłych ludzi.
                
                       Bohater miał też „drugą twarz”, był mściwy i okrutny dla tych, którzy go w jakiś sposób zdradzili lub zawiedli. Mścił się w okrutny sposób, nie zważając na wiek i płeć zdrajcy. Niszczył wszystkich, którzy w jego oczach popełnili „zdradę” szczególnie „jego kobiety”. Tarden to człowiek-bóg irytuje, ale jest też obiektem podziwu, nawet zazdrości. To człowiek ponad wszystkimi prawami i zasadami oprócz prawem swojej własnej przyjemności. Ta zabawa w "boga" jest sensem i celem jego życia, a "ofiary" są zupełnie nieświadome roli, jaką on odegrał w ich drodze na szczyt lub upadku.  Wykorzystuje seksualnie swoje kochanki oraz napotkane na swojej drodze kobiety. Swoje potrzeby seksualne zaspokaja w sposób perwersyjny. Powieść ogniskuje się wokół charakterystycznych dla Kosińskiego obsesji: seksu, zła tkwiącego w ludziach, zemsty i ingerencji w życie innych. Szkoda tylko, że kończy się w tak banalny sposób. Rozumiem, że tak miało być, ale o wiele lepiej by się stało, gdyby książka kończyła się o kilkadziesiąt wierszy wcześniej i była zakończona jakimś morałem lub „wielkim znakiem zapytania”. Autor nie daje odpowiedzi, dlaczego bohater tak postępuje. Czy jest zaburzony, chory psychicznie, a może to mitoman, który wszystko sobie wymyślił? Kosiński doskonale wie, co to panika. „Tańczył na linie” całe życie. Przed wojną żydowski chłopak, Lewinkopf. Czarne oczy, orli nos, burza czarnych włosów. W czasie wojny ukrywa się razem z rodzicami na wsi w Tarnobrzeskiem. „Pisarz zawsze pisze o sobie”, przyznaje autor.
                 
                      Jerzy Kosiński wykreował postać człowieka, który chce mieć kontrolę nad wszystkimi i nad wszystkim. To bajka dla dorosłych o dorosłym- dziecku, który chce posiadać kontrolę nad innymi, bo nie ma kontroli nad własnym życiem. Człowiek rodzi się z poczuciem omnipotencji, ale z czasem doświadcza tego, że tej omnipotencji tak naprawdę nie ma. Omnipotencja jest mechanizmem obronnym, który polega na poczuciu wielkości, wyższości wobec otoczenia i często zachowywaniu się zgodnie z tym przeświadczeniem. Doktor psychologii Ronald Siegel wskazuje, że odpuszczenie potrzeby ciągłej kontroli oraz widzenie rzeczy takimi, jakimi one są, ułatwia nam pogodzenia się z nieuchronnością zmian oraz faktem, że nie zawsze wszystko wychodzi tak, jakbyśmy tego chcieli. Kiedy przestaniemy starać się kontrolować całą rzeczywistość, w mniejszym stopniu będziemy przeżywać codzienne życiowe zawirowania, a zarazem będziemy mniej podatni na problemy emocjonalne. Tego bohater książki „Cockpit” Tarden nie potrafi.
             
                  W książce możemy „wychwycić” to, co Kłosiński uwielbiał w swoim życiu prywatnym: jazdę na nartach, fotografowanie, przebywanie na urlopie w Szwajcarii. Autor w swoich powieściach przedstawił wiele scen z własnego życia, dzielił się też swoimi doświadczeniami m.in. był podejrzewany o morderstwo. Kosiński, zatem chciał przedstawić swoją zmitologizowaną osobę w książce „Cockpit”; być może chciał w ten sposób zbudować swoją legendę, jednocześnie nie radząc sobie z prawdziwym złem, które go spotkało. „Był za razem ulubieńcem kobiet – według Janusza Głowackiego - lgnęły do niego zarówno wielkie damy jak i studentki”.(…) Jest królem mistyfikacji. Konfabuluje, zmyśla, gra. Dla niego życie to teatr. Zamawia u krawca kilka mundurów i cieszy się, gdy ludzi traktują go jak oficera. W towarzystwie budzi furorę okrutnymi opowieściami z czasów wojny”- kontynuuje dalej Głowacki. Sam Kosiński miał zamiłowanie do sadomasochizmu, co nie było podobno tajemnicą w Nowym Jorku. Mottem pisarza było zdanie: „Trzeba kłamać, żeby przeżyć”. Czy zatem Tarden bohater z „Cockpitu” to Jerzy Kosiński?!