02 lipca 2022

Spór o sierżanta Griszę

 

„Spór o sierżanta Griszę”

Arnold Zweig



Autor/  (ur. 10 listopada 1887 w Głogowie, zm. 26 listopada 1968 w Berlinie) – niemiecki pisarz i pacyfista. Był synem żydowskiego siodlarza. Wykształcenie odbierał w gimnazjum w Katowicach, a następnie studiował filozofię, filologię nowożytną, germanistykę, historię i historię sztuki. Brał udział w I wojnie światowej, pod jej koniec pracował w wydziale prasowym sztabu frontu wschodniego w Kownie. Po przeżyciach z okresu I wojny światowej pozostał zaangażowanym pacyfistą, a także zetknął się ze wschodnioeuropejskim syjonizmem.

Tłumaczenie/ Wanda Kragen

Tytuł oryginału/ de „Der Streit um den Sergeanten Grischa”

Tematyka/ Arnold Zweig w słynnej książce z 1927 roku „Spór o sierżanta Griszę„ dowodził, że tyrania militarna jest największą tyranią ze wszystkich istniejących. W armii panują nieludzkie stosunki, struktura wojska ma charakter feudalny, a przypodobanie się zwierzchnikowi jest głównym celem podwładnego. Relacje w wojsku reguluje wyłącznie strach. Wzorem więc stawali się nie tylko dezerterzy, ale także dekownicy – zwykli żołnierze, którzy zrobią wszystko, aby tylko nie wyjechać na front. Wrogami szeregowców nie były obce armie, ale przełożeni, dowództwo. Osiągnięciem Zweiga jest analiza tego złożonego systemu, którą przeprowadził w sposób niemalże naukowy, a także skonstruowanie ze swoich obserwacji tragicznego obrazu moralności i natury ludzkiej.

Główny motyw/ Rosyjski żołnierz Grisza u schyłku I wojny światowej zostaje schwytany przez Niemców. Chcąc wrócić do żony i dziecka, którego nigdy nie widział, Grisza ucieka z obozu jenieckiego z nadzieją dotarcia do Rosji. Aby ukryć swoją tożsamość, ubiera się w porzucony mundur niemieckiego żołnierza, który znajduje w lesie. Zostaje jednak pojmany ponownie i uznany za człowieka, którego ubranie ma na sobie. Grisza nagle dowiaduje się, że żołnierz, którego tożsamość przyjął, jest dezerterem, a karą za dezercję jest śmierć. Absurdalność skazania Griszy staje się symbolem bezsensownej śmierci ludzi zabitych w czasie wojny – na froncie lub poza nim – przez żołnierzy, którzy ze ślepym posłuszeństwem wykonują rozkazy.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) dzieli ich coś niewidzialnego, a ogromnie potężnego: rozkaz”.

„Ale rozkaz to rozkaz, a służba to służba, a wódka to wódka i całe życie zasrane”.

„Ale, człowieku – pomyśl, czterdzieści lat musiałem przeżyć, aby teraz żyć snami”.

„Kto na dobitkę utrzymuje przyjaźń z kucharzem, temu nie brak cukru”.

„Gdy się bowiem tkwi na samym dnie społecznej piramidy, jako maleńki, świadomością istnienia dygoczący kamyk, szczegóły trybu życia nie wchodzą w ogóle w rachubę”.

„Sztuka zatruwania człowiekowi życia kłującymi słowami była w wojsku rozwinięta do mistrzostwa”.

„Bóg ci pomoże! – powtarzała. Durny żołnierzu, ale kto pomoże Bogu?”.

„W tym właśnie sęk; diabeł przecież nie żąda, aby w niego wierzyć. On chce tylko, byś ty robił swoje, a on swoje, i gwiżdże na wiarę i niewiarę”.

„Niemcy, tyle ci tylko powiem, co niedziela składają Bogu w kościele wizytę z przeprosinami, ponieważ w nic nie wierzą, a potem idą własną drogą i robią, co uważają za słuszne. A my? Rosjanie wierzą i Żydzi wierzą, i Litwini, i Polacy – wszyscy wierzą i wierzą w Boga, a jak im się wiedzie?”.

„Grisza tymczasem rozważał w duchu, że modlitwa to dobra rzecz, ale tego czasu należałoby użyć raczej na wypicie kawy (…)”.

„Na ludność patrzono tak, jak patrzy patriarchalny, nadłabski dziedzic na swoich polskich parobków i dziwki”.

„Wojna pożerała drzewo; prócz ludzkiego mięsa, odzieży i zboża niczego nie pożerała każdej chwili w takich ilościach, jak belki, kłody, deski, słupy, papierówkę, wióry, wełnę drzewną i trociny”.

„Całe życie jest bez sensu. Gdybym miał rozum, dawno bym się powiesił. Człowiek wciąż jeszcze ma nadzieję, że będzie pokój, a cóż mu takiego da ten pokój? Stary, nudny świat”.

„Z cichym pomrukiem i bełkotem, niby modlący się Żyd, płynie Niemen swoją drogą”.

„Człowiek, który nigdy nie uczył się czytać, ma dziwne uczucie, gdy stoi w blasku księżyca przed wydrukowanym plakatem”.

„A przecież dobrze byłoby, gdyby człowiek czasem z siedmiu języków umiał czytać przynajmniej w jednym”.

„Co jednak jest dużo dziwniejsze – oto człowiek został stworzony, że nie może się bez tego sensu obejść. Pan go szuka, ja go szukam, ludzie z książek też go szukają. A jeśli człowiek bez niego nie zdoła się obejść, to przecież pewnego dnia może on się objawić”.

„Najprzód: >Kochajcie nieprzyjaciły wasze<, a potem: karabiny maszynowe i miotacze ognia, i granaty – to się stanowczo ze sobą nie zgadza”.

„(…) bo taki jest już ten świat: jeśli raz staniesz przed sądem, to musisz zostać ukarany, choćbyś nawet był tak niewinny, jak szpic na pozłacanej kopule cerkwi”.

„Zbyt wszechwładnie dziczał naród pod obuchem śmierci przeistoczonej w codzienność”.

„Jako kobieta powinna pani właściwie stać po naszej stronie, bo ze wszystkich wydziedziczonych z praw i niewolnych istot na ziemi, nie wyłączając dzieci, kobiety są najbardziej poniżane”.

„Kobieta – myślał Bartin – prawdziwa kobieta. Nie powinna tak cuchnąć tytoniem”.

„Prawo do kłamstwa należy do niezaprzeczalnych praw człowieka od jego czasów szkolnych”.

„O sensie i bezsensie wojny dojrzali ludzie już przed paru tysiącami lat wypowiedzieli swoją opinię”.

„Nie można mieszać Pięcioksięgu Mojżesza i kazania na Górze z radością wojny, jak się miesza szampana z czerwonym winem”.

„Tyle jest przebaczenia na świecie, że wszystkim ludziom może się coś z tego dostać, nawet Niemcom”.

„W najbardziej nieludzkiej z epok ludzie mówią do siebie najchętniej >człowieku<”.

„Kula podczas ucieczki lepsza jest niż kula pod murem”.

„Nie, po śmierci nie ma drugiego życia. Jeśli tacy ludzie [duchowni] chcą to człowiekowi wmówić – oni przecież nic nie wiedzą”.

„Powiem ci coś: nasze czasy są gorsze niźli czasy Sodomy i Gomory, tak myślę”.

„Mali ludzie znają jedynie małą wolność”.

„Tak wznosiły się i upadały Korynt i Jerozolima, Aleksandria i Rzym, a wszystkie żyją nadal. Wojna i pokój są jak odpływy i przypływy ludzkości; szczęśliwi ci, co mieszkają za tamami…”.

„(…) czy Mane Tekel Fares nie błyszczy niewidocznie na ścianie tego pokoju, w którym pewien generał, kierując się swym nędznym rozumem, chce ośmieszyć boskie przykazania”.

„Nikt nie potrafi przeskoczyć przez własny cień, choćby on był nie wiem jak mały: a ja rzucam swój cień już siedemdziesiąt dwa lata”.

„W niektórych punktach ziemskich systemów powinno być wprawdzie włączone nadludzkie przewidywanie, co bowiem jest >małe<, a co >duże<, co ma skutki, a co nie, okazuje się zawsze dopiero potem”.

„Coś w człowieku przesiąknięte jest przesądem. Człowiek wije się nie chcąc przyznać (a przecież to jest fakt), że wszystko, co się zdarza, może mieć wpływ na dalsze zdarzenia”.

„Spokojna kobieta warta jest więcej niż morga gruntu”.

„Rzecz oczywista, każdemu wolno się weselić na swój sposób”.

„Bo kto zbacza z drogi prawa, ten sam na siebie wydaje wyrok”.

„Niezłe wrażenie sprawia epoka, w której pobożność poczyna się oddzielać od wiary kościelnej jak kalkomania od wilgotnego papieru”.

„Niemcy jako moralność kurczą się do wymiarów nitki”.

„(…) żołnierz powinien stulić pysk i ślepo słuchać, a w razie potrzeby strzelać do rodzonego ojca i matki”.

„Żył jak człowiek i umrze jak człowiek, jak prosty człowiek, taki, który niewiele miał czasu dla Pana Boga i dla którego Bóg niewiele miał czasu (…)”.

I wojna światowa była dla społeczeństw zachodnich traumą. Jak słusznie zauważył Andrzej Chwalba, „nawet ci, którzy wygrali, w istocie byli przegranymi”. Konsekwencją krwawej wojny był ponowny wzrost popularności haseł pacyfistycznych oraz antymilitarystycznych, i to nie tylko wśród przegranych, ale także wśród zwycięzców. Nie bez wpływu były również idee głoszone przez niemieckich pisarzy. Ewoluowały one od 1914 roku – apoteozy armii i czynu zbrojnego – do 1933 roku oraz skrajnego antymilitaryzmu i pacyfizmu. Po zakończeniu wielkiej wojny wielu niemieckich pisarzy, głęboko rozczarowanych wydarzeniami ostatnich lat, zamilkło. Nie było to jednak jednoznaczne z krytyką wojska; najsławniejsi niemieccy literaci, jak Tomasz Mann, byli wręcz wrogami pacyfizmu. W 1918 roku Mann napisał esej „Rozważania człowieka apolitycznego”. Zaatakował w nim pacyfistów, a także bronił wartości niemieckiej kultury symbolizowanej przez Schopenhauera, Nietzschego i Wagnera. Niemieccy pisarze uważali, że konsekwencje traktatu wersalskiego są krzywdzące dla narodu niemieckiego. Jeszcze w 1930 roku Mann oceniał, że rozbrojenie Niemiec było niesprawiedliwością. Sytuacja zmieniła się jednak zupełnie w kolejnych latach Republiki Weimarskiej. Wtedy pisarze, weterani I wojny światowej, podjęli totalną krytykę służby wojskowej. Jednym z nich był Arnold Zweig, który w słynnej książce z 1927 roku „Spór o sierżanta Griszę” dowodził, że tyrania militarna jest największą tyranią ze wszystkich wówczas istniejących.

Trauma wojenna wytworzyła w europejskiej kulturze swoistą metafizykę wojny. Jedni – jak Ernst Jünger, Louis-Ferdinand Celine, Izaak Babel, a w Polsce Stanisław Rembek – uwznioślali ją jako wewnętrzne przeżycie, podróż do kresu nocy, czyn rewolucyjny lub narodowowyzwoleńczy. Inni widzieli w wojnie demoniczną siłę otwierającą drogę nihilizmowi i cynizmowi. W krajach, które dobiły się niepodległości, z dumą patrzono na sukcesy w wojnach granicznych. Awangarda, futuryzm, kult maszyny, ekspresjonizm, to wszystko miało swe początki przed wojną – w pięknej epoce cesarzy z pióropuszami, generałów z szablami u boku – ale z całą mocą wybuchło w czasie wojny i po niej.

Narodowi socjaliści w Niemczech na długo przed zdobyciem władzy w kraju nie mieli wątpliwości, że pacyfizm najchętniej rozpowszechniają Żydzi w celu rozkładu morale i ogłupienia narodu niemieckiego. Hitler określał pacyfizm jako absurd „wrogi ludzkiej naturze i rozsądkowi”, któremu ufają jedynie „fantaści”. W Mein Kampf cynicznie twierdził, że „faktycznie idea pacyfistyczna, godna człowieka, jest być może całkiem dobra wtedy, gdy najwyżej stojący człowiek przedtem zdobędzie i podporządkuje sobie świat w takim zakresie, który uczyni z niego jedynowładcę tej ziemi”. Po upływie dziesięciu lat od napisania tych słów ich autor zaczął je w pełni realizować. Upadek niemieckiego ruchu pacyfistycznego nastąpił z chwilą objęcia władzy przez Hitlera. W III Rzeszy nie tylko zlikwidowano organizacje, ale ze szczególną zawziętością ścigano osoby krytykujące służbę wojskową i nawołujące do jej bojkotu. Przeciwnicy militaryzacji wyjeżdżali lub uciekali za granicę, tych, którzy pozostali w kraju, represjonowano. Po przejęciu władzy przez Adolfa Hitlera książki Zweiga zostały publicznie spalone. W 1933 r. zmuszony był opuścić Niemcy. Przez Czechosłowację i Szwajcarię dotarł do Francji. Ze względu na swoje syjonistyczne przekonania wyjechał do Hajfy, w ówczesnej Palestynie, gdzie z czasem zaczął skłaniać się ku socjalizmowi. W 1936 r. odebrano mu niemieckie obywatelstwo i skonfiskowano jego majątek.

W książce „Spór o sierżanta Griszę” nie ma huku armat, wystrzałów z karabinów, podmokłych okopów, wszyscy oczekiwali na ogłoszenie zawarcia pokoju i jak zauważył Arnold Zweig na kartach tej wstrząsającej powieści - „było jedną z cech tej zwariowanej wojny, w której kawaleria nie grała żadnej roli, muzyka i chorągwie pozostawały w tyle, a piechota szła do natarcia dopiero wówczas, kiedy pewne było, że w okopach nieprzyjacielskich ani jeden żyjący obrońca nie ma ochoty się bronić”. Armie rosyjskie, wyniszczone niezliczonymi klęskami i potwornymi stratami w ludziach, zrazu na własną rękę, potem za zgodą nowych władców politycznych, zawiesiły działania wojenne. W Petersburgu dokonywały się zmiany. Wielki car, batiuszka, Mikołaj II, abdykował, zrzekł się starej korony carów chcąc ją uratować dla syna; wielki książę Michał, powołany na regenta, wolał złożyć władzę w ręce Dumy, tylekroć rozpędzanego na cztery wiatry parlamentu; żołnierze strzelali do carskiej policji, czerwona chorągiew powiewała w głodującym Petersburgu, w Moskwie, Jekaterynburgu, Kazaniu… 


 Książka Arnolda Zewiga opowiada historię rosyjskiego jeńca wojennego nr 173, Grischy Iljicza Paprotkina, który ucieka ukrywając się wcześniej w pociągu towarowym z niemieckiego obozu jenieckiego Nawaryszki w Polsce do Rosji na początku wiosny 1917 roku. Po wyjściu z pociągu trafia na Litwę, gdzie po kilku dniach koczowania w lesie zostaje zabrany i zakwaterowany przez niewielką grupę litewskich partyzantów, którzy stawiali opór niemieckim okupantom. Tam też szybko rozwija się romans między Griszą a „Babką” Anną Kiryłowną, przywódczynią grupy, ale to nie odwodzi Griszy od planu powrotu do Rosji do żony i dziecka. „Babka” radzi mu, aby w razie schwytania podszył się pod rosyjskiego żołnierza Ilyę Biuszewa, który zmarł, zostawiając po sobie mundur, rzeczy, dokumenty oraz nieśmiertelnik. Grischa obawia się jednak, że w przypadku ponownej niewoli jako dezerter, zostanie skazany na dłuższy wyrok więzienia i tym samym straci szansę na wymianę z innymi jeńcami wojennymi, kiedy zakończy się wojna.

Zwierzęta leśne i polne przeżywają o wiele więcej  w nocy niż za dnia. W nocy kochają, chodzą do wodopoju, żerują, mordują się wzajemnie, pomykają tu i tam. Grisza jak owe zwierzęta przemykał nocą unikając pilnowanych przez żandarmów bocznych dróg. Idąc lasem, borem, podmokłymi mokradłami od czasu do czasu napotykał wiejskie domy lub zabudowania żydowskich sztetli. Obserwując świat dookoła rozważał tymczasem naturę świata. Mówił sobie, nie, mój drogi, to nie jest świat stworzony przez Boga, jak opowiadał mu ksiądz i jak Żydzi uczą się ze swej księgi. Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię, to możliwe, bo czasem pięknie ona wygląda i chwilami czuje człek coś dobrego, kiedy mu słonko świeci i kiedy leży w lesie, pijany zapachem młodych pędów, a wiewiórki w gałęziach i wrony żeglujące w powietrzu dowodzą, że coś niecoś jest tu jednak w porządku. Ale Bóg nie przeprowadził do końca tego klecenia nieba i ziemi. Nie można przecież wierzyć, że ktoś tu sfuszerował robotę.

Wiadomo, że pogłoska dużo prędzej wędruje w dół aniżeli w górę rzeki. W piątkowy wieczór, w słabo oświetlonych oknach, Żydzi, kiedy już odśpiewali szir hamaalot[1] i wypili po łyku wódki, opowiadali sobie legendę o krążącym żołnierzu. Starzy ludzie nie znajdowali w tym nic dziwnego i swymi wyostrzonymi na Talmudzie mózgami dociekali tylko czy to duch żydowskiego, czy też chrześcijańskiego żołnierza. Mężczyźni i kobiety młodszego pokolenia natomiast uśmiechali się przebiegle i sądzili raczej, że żołnierz ten jest z krwi i kości. Wszak bawiący tu nieraz Ajzyk Menachem wspominał o swoich dobrych znajomych żyjących po lasach – osobliwe, bardzo osobliwe… Stara poczciwa Chana Łaja wiedziała coś więcej. Przed kilkoma dniami o brzasku, gdy gwiazdy błyszczały jeszcze nad skośnym dachem jej domku, szła do piwnicy tuczyć gęś, rezydującą tam w dobrym ukryciu. U płota stał Grisza i prosił o chleb. Czyż pobożna Żydówka, której Bóg zsyła biedaka, ma się go wpierw pytać, co on za jeden? Wszak mógł to być sam prorok Eliasz, który przybrał postać i rysy żołnierza wnosi błogosławieństwo do domu, dając możliwość spełnienia dobrego uczynku. - Cedaka tacil mimaet, dobry uczynek ratuje od śmierci – szepnęła Chana Łaja na wspomnienie wielkiej kromki czarnego chleba, którą podała Griszy niczym samemu „prorokowi”. Ten gest potwierdził tylko przypuszczenia Griszy, że jednak Bóg miał jakiś współudział w stworzeniu tego świata.

Niestety, zmiana tożsamości okazała się tragicznym błędem: kiedy Grisza został złapany przez Niemców w pobliżu małego miasteczka Merwińsk, podał żandarmom nazwisko rosyjskiego żołnierza Biuszewa nie wiedząc, że był on poszukiwanym szpiegiem, który od tygodni próbował wrócić do rosyjskich oddziałów. Los Griszy był przesądzony, nowa instrukcja dowództwa wojskowego, która miała na celu utrzymanie dyscypliny nakazywała skazanie wszystkich rosyjskich dezerterów na śmierć za szpiegostwo. Z chwilą odczytywania Griszy wyroku śmierci, zbieg przyznał się, że skradł tożsamość i opowiedział historię swojej ucieczki. Na początku wszystko wydawało się iść zgodnie z prawem, Bertin adiutant sędziego Poznańskiego, zlokalizował obóz, z którego Grisza uciekł. Z obozu zostają wysłani dwaj żołnierze, aby zidentyfikować Griszę. Jednostka wojskowa w Merwińsku przekazała akta sprawy do kwatery głównodowodzącej Armii Wschód. Jednak generał Schieffenzahn, przypadkowo dowiaduje się o tej dziwnej sprawie i postanawia potraktować ją, jako sprawę polityczną. W związku z tym zwraca akta swoim podwładnym w Merwińsku z adnotacją, że wyrok śmierci na Griszy musi zostać wypełniony i że egzekucja musi zostać wykonana jak najszybciej. Rozkaz naczelnego dowództwa zaczyna służyć, jako narzędzie gry o władzę i przywileje w biurze sztabu, pomiędzy biurem komendanta w Merwińsku odpowiedzialnym za egzekucję Griszy a Rittmeister von Brettschneiderem, który przewodniczył urzędowi komendanta i  był całkowicie obojętny zarówno na sytuację prawną Sądu Wojennego, jak i tożsamość więźnia Paprotkina. Wyczuwał jedynie okazję do zadania klęski szefowi dywizji, a jednocześnie do tego, by móc zyskać większe uznanie w oczach generała Schieffenzahna. Z drugiej strony generał von Lychow, oraz jego adiutant i siostrzeniec porucznik Winfried, sędzia Poznański i jego adiutant Bertin – wspierani przez dwie pielęgniarki, które są drugoplanowymi, lecz ważnymi postaciami w tej powieści – próbują opóźnić wykonanie rozkazu egzekucji, dopóki generał nie będzie miał okazji osobiście jej cofnąć. Sędzia Poznański, który był religijnym Żydem, próbował wytłumaczyć swoim przełożonym, że w ogóle uważa przełożonych za przestarzałą i nieludzką instytucję, i że hierarchia rang, duch przymusu, a nawet samo istnienie armii utrzymuje ludzkość na poziomie odczuwania z epoki kamiennej. Dla sędziego Poznańskiego sprawa Biuszewa przedstawiała się zupełnie jasno. Policja miejscowa ujęła rosyjskiego piechura, Ilję Pawłowicza Biuszewa z 67 pułku piechoty, w odległości około stu sześciu kilometrów za frontem, w okolicy Merwińska: spał w pustej daczy na kolonii podmiejskiej. Ponieważ przyznał się, że już od wielu tygodni wałęsał się za frontem w wiarygodnym zamiarze udania się do Wilna, gdzie na Antokolu mieszkała jego matka. Jednak po sprawdzeniu tożsamości zbiega ustalono, że nie jest on Ilją Pawłowiczem Biuszewą, lecz sierżantem Griszą, byczym chłopem z dziecięcym wyrazem twarzy. A przy tym miał Krzyż św. Jerzego za bitwę pod Przemyślem i niechby, kto inny dokonał tej sztuki, i dobrnął z obozu Nawaryszek aż do Merwińska.

Sam Arnold Zweig wielokrotnie na kartach powieści nie pozostawia wątpliwości, że historia sierżanta Griszy jest w pełni wyjaśniona przez fakt, że na wojnie prawa jednostki nie istnieją. Tam, gdzie śmierć i przypadek stają się dominującymi zasadami życia, sprawiedliwość staje się jeszcze bardziej łutem szczęścia niż jest w warunkach pokoju. Można więc podejrzewać, że książka „Spór o sierżanta Griszę" jest, wbrew intencji autora, jedynie ilustracją starożytnego rzymskiego wglądu silent enim leges inter arma („bo wśród broni prawa milczą”). Przykład Griszy pokazuje, że życie, które upływa, niewiele daje sposobności do wyjaśnień. Duchowni różnych wyznań religijnych wprawdzie tylko z teorii wiedzą, co się dzieje po śmierci z człowiekiem, ale to jest bez znaczenia. Człowiek z pewnością nie ma powodu do wiary w przyszłe życie, kiedy z dziurą w głowie albo na wpół rozerwany przez minę zatacza się i pada, a w tym samym czasie politycy palą w ciepłych gabinetach drogie cygara. Na tamtym świecie nie może być już w ogóle miejsca dla tylu niewinnie umierających. Jasne jest, że wiele tajemnic kryje się w człowieku. Grisza miał małą chałupę i był robotnikiem w fabryce mydła w Wołogdzie; tam, na skraju stepu, mieszkała Marfa Iwanowna jego żona i pilnowała dziecka. „Ale zawsze znajdą się ludzie, którzy włożą rękę pomiędzy”. Skrupulatny i przejmujący opis ostatniego dnia Griszy z wykopaniem własnego grobu, ostatnim goleniem oraz posiłkiem, sporządzaniem testamentu, marszem na miejsce egzekucji i sama egzekucja, po wykonaniu której pluton żołnierzy pije wódkę jest z pewnością jednym z najbardziej poruszających w powieści Arnolda Zweiga. Autor pokazuje, jak wiele chrześcijański Bóg ma wspólnego z Aresem – i to zarówno od strony historycznej, jak i psychologicznej (archetypowej). Wojna jest pozaczasową siłą obecną w ludzkiej imaginacji – a także, owszem, w codziennym życiu każdego z nas. Osoby zaangażowane w taki czy inny sposób w destrukcyjną działalność wojny, zarówno jej żołnierze, jak i jej ofiary, odkrywają w sobie, co paradoksalne, niezwykle silne i głębokie poczucie mocy istnienia, bycia żywym, bycia człowiekiem. „Spór o sierżanta Griszę” to bardzo pesymistyczna książka. Sama w sobie jest przewodnikiem po wojennym imaginarium. To niezwykle ważna powieść, nieodzownie konieczna lektura dla każdego, zyskująca na znaczeniu dosłownie z każdym dniem w naszych tak bardzo niespokojnych i pełnych konfliktów czasach. Wizja człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boga lub przynajmniej posiadającego potencjał sięgnięcia po boskie atrybuty jest tak uwodząca i przynosi tak wielkie samozadowolenie, że trudno się z nią rozstać. „Człowiek- to brzmi dumnie” oraz „Człowiek jest miarą wszechrzeczy” to hasła wciąż  bezmyślnie powtarzane, które rządzą naszą psychiką. Wydaje nam się, że jesteśmy w stanie wszystko rozwiązać, jednak to iluzja boskiej wszechmocy. Całkowicie zgadzam się z autorem, który napisał w książce: „(…) czy Mane Tekel Fares nie błyszczy niewidocznie na ścianie tego pokoju, w którym pewien generał, kierując się swym nędznym rozumem, chce ośmieszyć boskie przykazania”.

 

 

 

 

 

 


[1] Psalmy Dawidowe rozpoczynające się od tych słów. 

 

27 czerwca 2022

Błoto

 

„Błoto”

Hillary Jordan

Autorka/ Hillary Jordan urodziła się w Dallas w Teksasie, mieszka w Nowym Jorku. Jest absolwentką Uniwersytetu Columbia, gdzie studiowała kreatywne pisanie. W 2008 roku zadebiutowała powieścią „Błoto”, która od razu przyniosła jej popularność i literackie nagrody.

Tłumaczenie/ Adriana Sokołowska- Ostapko

Tytuł oryginału/ en-us „Mudbound”

Tematyka/ „Błoto" to książka o przyjaźni, ale przede wszystkim - o braku tolerancji i niezrozumieniu. Hillary Jordan pokazuje, że bez względu na kolor skóry czy wyznanie wszyscy jesteśmy tacy sami. Może to banalne i mało odkrywcze, ale w jej wydaniu działa jak terapia szokowa. Wszyscy bohaterowie „Błota" są nieszczęśliwi. I od pierwszych stron, w których dwaj bracia kopią grób dla zmarłego ojca, wiadomo już, że to nie jest książka, która ma czytelnika podnieść na duchu.

Główny motyw/ „Błoto" rozgrywa się w Missisipi przed II wojną światową, w jej trakcie i po zakończeniu. Laura jest nieszczęśliwa, bo wyszła za Henry'ego. Henry też, bo sprowadził swoją rodzinę na farmę, która miała być rajem, a okazała się ulepionym z błota koszmarem. Jamie - brat Henry'ego - pije, bo choć na wojnie był bohaterem, tutaj nie potrafi sobie poradzić z rzeczywistością. Czarnoskóry Ronsel tęskni za wojną. Tam był wybawicielem, tutaj znowu musi wychodzić tylnymi drzwiami „dla kolorowych". Laura wzdycha do Jamiego, który wzdycha do butelki.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Początki to momenty trudne do uchwycenia. Czasami myślimy, że udało nam się do nich dotrzeć, ale wtedy wystarczy spojrzeć wstecz i widzi się jeszcze wcześniejszy początek. Nawet jeśli zaczynamy tak: >Rozdział pierwszy Narodziny<, pozostaje kwestia przodków, skutku i przyczyny”.

„Początek historii zależy chyba od tego, kto ją opowiada. Ale nawet jeśli różni ludzie zaczynają w różnych miejscach, opowieść i tak kończy się tym samym”.

„Prawda jednak nie wygląda tak prosto. Śmierć może i jest nieunikniona, ale miłość – nie jest. W miłości chodzi o wybór”.

„Gdyby objawił się nam sam Jezus Chrystus, ale nie miał przy sobie dyplomu, nie znalazłby przychylności w oczach taty”.

„(…) żyjemy w świecie, w którym nie można liczyć, iż człowiek, z którym siedziało się przy stole i przełamywało chlebem, dotrzyma słowa”.

„Matki potrzebują słów pocieszenia. Są dla nich tak samo ważne jak leki, czasami nawet ważniejsze”.

„Na tym świecie pełno jest białych niespełna rozumu”.

„To niewyobrażalny luksus, gdy nie musimy zmagać się z pytaniami >Czy?< lub >dlaczego?< i gdy nie leżymy w środku nocy, zastanawiając się, co by było, gdyby”.

„Wiele zła na tym świecie zdaje się słodkie jak miód”.

„To ja byłam winna temu, że zakochałam się w wytworze wyobraźni”.

„To, czego nie możemy wypowiedzieć na głos, mówimy w milczeniu”.

„Na tym polega miłość: dajemy to, co możemy, przyjmując to, co musimy”.

„Jednak żeby ta historia skończyła się inaczej, musiałbym przezwyciężyć tyle trudności: urodzenie, wykształcenie, prześladowania, strach, kalectwo i wstyd, a przecież często wystarczy jedna z tych rzeczy, by pokonać człowieka”.

Bohaterowie tej wstrząsającej książki mają błoto za paznokciami i pod skórą. Niektórych ono uwiera, inni już się do niego przyzwyczaili. To powieść z amerykańskim adresem i uniwersalnym memento. Powinna być czytana wszędzie z uwagą – tam, gdzie zło ma się dobrze, i tam, gdzie pośród niego można odnaleźć prawdziwą miłość. Bohaterowie są uwięzieni w emocjonalnie wyżymających się relacjach, od których nie ma ucieczki. Zatopieni są w błocie lęków, uprzedzeń i dyskryminacji. Tytuł powieści to mocna metafora, którą każdy czytelnik powinien rozszyfrować samodzielnie. Książkę „Błoto” Hillay Jordan czytałem w momencie zapadania wyroku w sprawie zabójstwa George'a Floyda. Były policjant Derek Chauvin został przez przysięgłych uznany za winnego wszystkich zarzucanych mu czynów. Był oskarżony o zabicie Afroamerykanina George'a Floyda podczas brutalnej interwencji policyjnej w maju 2020 roku. Jego śmierć wywołała lawinę protestów i manifestacji przeciwko rasizmowi i brutalności policji w całych USA. „To było morderstwo w świetle dnia, które pokazało całemu światu systemowy rasizm, plamę na duszy naszego narodu” - stwierdził prezydent Joe Biden.

Biblia jest pełna nakazów i zakazów. Nie będziesz zabijał, to po pierwsze (nie chodzi mi o kolejność numeracji przykazań opisanych w Dekalogu tylko o ciężar ich odpowiedzialności). Nie będziesz dawał fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu, to po drugie. Nie będziesz cudzołożył, nie będziesz odsłaniał nagości swojej bratowej – to po trzecie i czwarte. Szanuj ojca i matkę, przykazanie, które ma zastosowanie także odwrotne, szanuj swojego syna i córkę. Powinno się także dopisać przykazanie będziesz szanował kobietę jak siebie samego. Zauważcie, że nie zostawiono żadnych furtek. W Piśmie nie ma zdań podrzędnie złożonych, na których można by oprzeć swoje grzechy, na przykład: nie będziesz odsłaniał nagości swojej bratowej, no chyba, że się zagubiłem, zatraciłeś pamięć o dobru i w świetle i wędrujesz przez piekielne otchłanie, a odsłanianie jej nagości jest jedyną drogą, dzięki której znów się odnajdziesz. Albo uduś swojego ojca poduszką, a tylko w taki sposób pozbędziesz się kolejnego „sługusa diabła” i przywrócisz równowagę między dobrem a złem. Nie, Biblia jest kategoryczna w większości spraw. Często zadajemy sobie pytanie czy czasami wyrządzanie zła jest konieczne? Może jest to jedyny sposób, żeby przywrócić dobro? W książce „Błoto” wszystkie te grzechy i przewinienia zostają popełnione: rasizm, zabójstwo, okaleczenie, mizoginia, molestowanie seksualne. I chociaż prawie większość bohaterów wierzy w Boga, modlą się przed posiłkiem, proszą Boga o zdrowie dla siebie i swoich bliskich, śpiewają religijne pieśni pracując przy zbiorze bawełny, zło jest tak bliskie ich sercu jak błoto za paznokciami. „Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” [Ga 3, 28] – to chyba jedne z najczęściej powtarzanych i analizowanych fragmentów listów Pawła z Tarsu. Przez sam akt wypowiadania tych słów miała zostać wytworzona nowa rzeczywistość. Wiemy, że tak się nie stało! Wzniosłe idee nie pasują do przyziemnej egzystencji! Czytelnicy na pewno po przeczytaniu książki „Błoto” zadadzą sobie pytania: gdzie w tym wszystkim jest ugruntowana europejska tradycja greckiej demokracji i chrześcijańska zasada równości w Duchu Świętym? A gdzie jest nowoczesna zasada równości praw, socjalistyczna zasada sprawiedliwości społecznej?

Akcja książki „Błoto" rozgrywa się na przestrzeni lat 30. i 40. XX wieku na południu Ameryki, a konkretniej w stanie Missisipi. Henry i Laura McAllan wraz z ojcem nazywanym Papą, rozpoczynają nowe życie praktycznie od zera na niezagospodarowanej, zabłoconej i zaniedbanej farmie. Dość szybko ich optymizm zderzy się z szorstką rzeczywistością. Pola do upraw McAllanowie dzielą z afroamerykańską rodziną Jacksonów. Oprócz znoju dnia codziennego muszą oni zmagać się z najgorszymi formami rasizmu. Po ataku Japończyków na Pearl Harbor, Ameryka przystępuje do II wojny światowej. Na linię frontu zostaje wysłany Jamie McAllan oraz najstarszy z synów rodziny Jacksonów, Ronsel. To wydarzenie w teorii powinno zbliżyć do siebie obie familie. Niestety doprowadzi je do tragedii. „Błoto” porusza wszelkie możliwe w tej sytuacji wątki, okazując na przykładzie głównych bohaterów realia Stanów Zjednoczonych lat 40. XX wieku. Henry reprezentuje pierwsze kilka pokoleń dzieci byłych właścicieli niewolników, którzy muszą radzić sobie w nowej rzeczywistości. Laura uosabia ludzi nieprzystosowanych do życia na wsi przez postępujący rozwój cywilizacyjny, Hap dzieci byłych niewolników usiłujące uniezależnić się od białych w niesprzyjających okolicznościach, a Florence matki młodych ludzi walczących na wojnie. Rosnel i Jamie to weterani nieprzystosowani do życia poza wojskiem. Natomiast senior rodu McAllenów to człowiek z mentalnością starych konfederatów. 


Zaciekle intymna epopeja o ubóstwie, rasizmie, przemocy i podzielonej Ameryce, książka „Błoto” upatrująco odzwierciedla epokę Trumpa. Hillary Jordan doskonale oddaje poczucie Laury, że nie ma miejsca w świecie, w którym otrzymuje ona więcej troski i uwagi ze strony szwagra niż własnego męża, pochłoniętego tylko i wyłącznie pracą na gospodarstwie. Pewnie zyskałaby więcej jego zainteresowania , gdyby wyhodowała sobie ogon i zaczęła rżeć. Dopiero w szóstym roku małżeństwa przyszło jej do głowy, że jeśli usunąć ze słowa „wytrwać” jedną literę, powstanie wyraz o innym znaczeniu: „wyrwać”, czyli „wydobyć siłą, odebrać przemocą, wydrzeć”. W Biblii dużo się mówi o wiernym trwaniu. Mężczyźni i kobiety trwają w Bogu. Mężowie trwają przy żonach, żony przy swoich mężach. Trwa wiara, nadzieja i miłość. Zatem trwanie – wpaja się nam – jest czymś dobrym. Sprawiedliwi trwają, nikczemni - nie. Podczas gdy Henry spełnia swoje marzenie, jako plantatora bawełny, Laura musi zmierzyć się z wieloma przeciwnościami, aby wychować dwoje dzieci, prowadzić dom i pomagać w prowadzeniu gospodarstwa najlepiej, jak potrafi pod krytycznym okiem teścia rasisty. Kiedy słoneczna pogoda nagle zamienia się w deszcz, jeden most, który może służyć do ucieczki zostaje zalany rosnącą lawiną żarłocznego błota. Laura przyzwyczajona do życia miejskiego i nowoczesnych udogodnień, podąża za mężem do tego, co jest niewiele więcej niż szałasem w środku pustkowia, aby mógł spełnić swoje marzenie o wiejskim życiu. To nie jest tylko zderzenie nowoczesności z surową, wyczerpującą pracą, ale także z kulturą i standardami edukacyjnymi, a także głęboko zakorzenionym rasizmem, który przenika tę opowieść. Czytelnik otrzymuje przekonujące i graficzne wrażenia brutalności życia rolniczego i wąskich oczekiwań ludzi, wszystkich ras, którzy żyli w tym rejonie w tamtym czasie. Ucisk Afroamerykanów, historia segregacji i brutalnie narzucone założenia kulturowe są tkane w całej powieści, która porusza również temat lojalności rodziny, miłości i cichej desperacji dla lepszego życia. A sama Laura - dlaczego była tak rutynowo łagodna wobec swojego całkowicie podłego teścia i pozornie obojętnego męża? Dlaczego nie zaczęła mówić „nie"? Jej dzieci odgrywają tylko niewielką rolę w tej historii, która wydaje się małym niedopatrzeniem. Scena, kiedy Papa chce wyrzucić pianino z domu, żeby było więcej miejsca dla jego łóżka, a ona się temu sprzeciwia pokazuje jak ważna dla Laury była edukacja jej dzieci. Musimy zrozumieć, że ona też była produktem tamtej epoki.

Rodzina Hapa była smutna i zaniepokojona, gdy Ronsel, ich najstarszy syn, został wysłany do Europy, jako członek 71 Batalionu Pancernego o nazwie Czarne Pantery, który służył pod dowództwem generała George’a Pattona. Kiedy wrócił do domu po II wojnie światowej, był wytrącony z równowagi przez wyzwania dostosowania się do życia cywilnego, zwłaszcza do zjadliwego rasizmu w mieście. Nigdy nie pomyślał, że tak bardzo będzie mu brakowało wojny. Nie tęsknił za wojną jako taką, bitwami czy  nazistowskimi Niemcami. Brakowało mu tego, kim tam był. Wyzwolicielem, bohaterem. W Missisipi stał się kolejnym „czarnuchem”, który chodzi za pługiem. Pojechał walczyć za swój kraj i wrócił, żeby się dowiedzieć, że nic się nie zmieniło. Czarni ludzie dalej jeździli na końcu autobusu, wchodzili tylnymi drzwiami do sklepu, zbierali bawełnę białym i prosili ich o wybaczenie, że żyją. Nieważne, że Afroamerykanie odpowiedzieli na wezwanie białych, żeby walczyć na ich wojnie, dla nich zawsze będą po prostu „martwymi czarnuchami”. Ich mundury nic nie znaczyły dla tutejszych białych obywateli Ameryki. Czytać w gazetach o segregacji rasowej to jedno, ale patrzeć, jak kierowca autobusu wymachuje pistoletem przed nosem i każe zabierać „czarne dupsko z siedzenia”, żeby ustąpić miejsca „białemu grubasowi”, to drugie. Mówili, że nie, „czarni” nie będą walczyć, że podkulą pod siebie ogony i uciekną, gdy tylko dojdzie do prawdziwej bitwy. Że mają za mało dyscypliny, żeby byli z nich dobrzy żołnierze. Że za mało rozumu, żeby obsługiwać czołg. Że mają wrodzone ciągoty do wszelkiego rodzaju niegodziwości – oszustw, kradzieży, gwałtów na białych kobietach. Ronsel przypominał sobie, jak stacjonując w Anglii, biała dziewczyna poprosiła go do tańca, prawie spadł z krzesła z wrażenia. Pocił się w tańcu tak strasznie jak przy ścinaniu bawełny. Wtedy do niego dotarło: nie obchodziło jej, że jest „kolorowy”. Dla niej był zwykłym chłopakiem, który ze stresu zachowywał się w tańcu jak idiota. Ku zaskoczeniu obu mężczyzn, Ronsel zaprzyjaźnił się z Jamiem, bratem Henry'ego, który właśnie wrócił ze służby w Siłach Powietrznych. Nie mogąc rozmawiać z nikim w rodzinie o swoich doświadczeniach i traumach wojennych, Jamie wraz z byłym czołgistą Afroamerykaninem Ronselem stoją obok siebie i upijają się do nieprzytomności, gdy napięcia rasowe przyspieszają w amerykańskiej społeczności. Ten pierwszy nie interesuje się życiem w gospodarstwie poza rozkochiwaniem swojej szwagierki, podczas gdy Ronsel jest niespokojny po latach spędzonych w Europie, gdzie jego rasa nigdy nie była problemem ani ciężarem. Hap i Florence, afroamerykańskie małżeństwo, które pracowało dla Henry’ego i Laury, być może jest stereotypowe i dwuwymiarowe. Z pewnością ich życie można było opisać z większą złożonością. Bunt ich syna Ronsela przeciwko prawom Jima Crowa (podzielone restauracje, przymierzalnie, szkoły i… zakaz małżeństwa lub konkubinatów międzyrasowych. Do tego zakaz wymieniania się podręcznikami w szkole pomiędzy dziećmi różnych ras i grzywny za szerzenie treści proafroamerykańskich), po tym, jak został wiwatowany na ulicach jako bohater jeszcze w Europie, mógł zostać wykorzystany, aby nadać większej głębi charakteru zarówno Ronselowi, jak i jego rodzicom. Dla porównania, pastor Hap Jackson patrzy na swoją małą działkę jako dar od Boga, błogosławieństwo, które faktycznie nadaje jego osobie wyższą rangę niż mogliby sobie tylko marzyć jego przodkowie niewolnicy, którzy nie mieli prawa posiadać ziemi w ogóle. Nawet jeśli jest to surowy, czasami bezlitosny kawałek Ziemi, ale ma jakąś formę własności, bez względu na to, jak jest niepewna.

„Błoto” to wnikliwa lekcja historii, która pokazuje jak południowi biali, zagrożeni nadchodzącymi zmianami, zamienili Afroamerykanów w kozły ofiarne dla wszystkich swoich kłopotów. Książka pobudza nas do wyzwań, aby oprzeć się jakiejkolwiek akceptacji straszliwej plagi rasizmu zarówno w przeszłości, teraźniejszości oraz w przyszłości. Dobrzy i prawdziwie wierzący w Boga ludzie stoją za tym przekonującym i bezkompromisowym dramatem, chcą abyśmy stali twarzą w twarz z dehumanizacją i fanatyzmem rasizmu i jego brutalnymi odgałęzieniami, które izolują ludzi od siebie nawzajem i niszczą społeczności. Powieść działa jako miniatura obrazu z połowy XX wieku, amerykańskiego rasizmu i niesprawiedliwości, a także jako przypomnienie jak powoli rzeczy naprawdę się zmieniają w tym kraju, pomimo tego, że często  obywatele USA uważają się za postępowych myślicieli i miłośników wolności. Zastanawiając się nad niektórymi z trudniejszych wyborów moralnych dokonanych przez bohaterów - gotowość  Laury by przespać się z Jamiem, decyzja Ronsela o porzuceniu Resl i powrocie do Ameryki, wybór Jamie'ego podczas sceny linczu, oddzielne decyzje Florencji i Jamie'ego o zamordowaniu Papy - co byś zrobił w tych samych sytuacjach? Czy to w ogóle możliwe, aby wiedzieć? Czy istnieją jakieś stanowiska moralne, które są absolutne, czy też powinniśmy brać pod uwagę takie rzeczy jak czas i miejsce przy wydawaniu osądów?

Kompozycja „Błota” ma postać serii monologów, w których głos zabierają wszyscy najważniejsi bohaterowie powieści z wyjątkiem Papy. Jego wewnętrzny głos brzmiałby tak rasistowsko i obrzydliwie, że autorka oszczędziła nam tych przykrości. Scena z pierwszych kart książki pokazuje, jakim rasistą był Papa. Kiedy Henry i Jamie kopali grób dla swojego ojca natrafili na grób niewolnika. „Nie możemy pochować ojca w grobie czarnucha – oznajmił Henry – Tego by nie zniósł”. Jak ważne było to, aby nawet po śmierci właściciele ziemscy i rolnicy dzierżawcy nie dzielili tego samego błotnistego zakątka Delty. Rasizm jest częścią środowiska; wisi nad każdą sceną i kształtuje każdą akcję, od przejawów nienawiści po demonstracje przyjaźni. Może to przykre, że wciąż opowiadamy te historie, po 150 latach od wojny domowej, prawie pół wieku po zabójstwie Martina Luthera Kinga, długo po tym, jak historycy zamknęli książki o tych wydarzeniach, a teoretycy próbowali twierdzić, że amerykańskie społeczeństwo stało się społeczeństwem „postrasowym". Ale odtwarzając serca i umysły osób żyjących w labiryncie rasistowskiego społeczeństwa, nie tylko opierając się na wypowiedziach z przeszłości lub recytacji praw uchwalonych i zignorowanych, Hillary Jordan dała nam ponadczasową historię naszej wadliwej, bolesnej historii ludzkości.