03 marca 2022

Blaszany bębenek

 

„Blaszany bębenek”

Günter Grass

 


Autor/ (ur. 16 października 1927 w Gdańsku, zm. 13 kwietnia 2015 w Lubece) – niemiecki pisarz narodowości niemiecko-kaszubskiej, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 1999 roku. Doktor honoris causa Uniwersytetu Gdańskiego za wybitną twórczość literacką oraz wkład w polsko-niemieckie pojednanie (1993) oraz Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (1990). W 1993 Rada Miasta przyznała pisarzowi tytuł Honorowego Obywatela Miasta Gdańska. Członek Niemieckiego Centrum PEN.

Tłumaczenie/ Sławomir Błaut

Tytuł oryginału/ de  „Die Blechtrommel”

Tematyka/ Światową sławę przyniosła autorowi tzw. trylogia gdańska, złożona z dzieł: „Blaszany bębenek”, „Kot i mysz”, „Psie lata”, z których pierwsze jest najbardziej znane. „Blaszany bębenek” to groteskowo-naturalistyczna powieść, której adaptację filmową w 1979 stworzył Volker Schlndorff. Cała trylogia gdańska traktuje o rozwoju faszyzmu i epizodach wojennych które umiejscowione są w Gdańsku, mieście na pograniczu kulturowym, „małej ojczyźnie" Polaków i Niemców żyjących razem od setek lat. Tytułowy blaszany bębenek staje się źródłem buntu dziecka wobec świata dorosłych. Główny bohater - Oskar - dostał ów rekwizyt na swoje trzecie urodziny i wykorzystał, żeby móc okazywać swój bunt wobec otaczającego go świata i obłudy dorosłych. Często dorośli traktują dzieci jak istoty mniej rozumne, niewiele dostrzegające, a w gruncie rzeczy zapominają, że to właśnie dzieci są najlepszymi obserwatorami rzeczywistości. Najmłodsi bardzo dokładnie analizują wszystkie elementy otoczenia, zauważają fałsz w postawach swoich opiekunów i rodziców.

Główny motyw/ Oskar Matzerath za morderstwo, którego nie popełnił, zostaje skazany na pobyt w zakładzie dla obłąkanych. Obserwuje go pielęgniarz, który szybko zyskuje sympatię i zaufanie Oskara. Dostarcza mu również papier, na którym Oskar spisuje historię swego trudnego życia. Bohater uważa pielęgniarza za przyjaciela, z prostej przyczyny, że ma on oczy we właściwym odcieniu brązu. Oskar Matzerath jest karłem: twierdzi, że sam postanowił  przestać rosnąć w wieku czterech lat. Ma przenikliwy i przeszywający głos, którym może rozbić szkło z odległości 50 kroków. Podczas drugiej wojny światowej był członkiem zespołu karłów, grającego przedstawienia dla żołnierzy. Takt historii swego życia wybija na blaszanym bębenku. Odtąd, z nieodłącznym blaszanym bębenkiem w dłoniach, opowiada nam historię swoją oraz Gdańska. Günter Grass kreśli groteskową panoramę niemieckiej historii od połowy lat 20. XX wieku, pokazuje jakie spustoszenie w psychice Niemców dokonał faszyzm.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Nie ma już powieściowych bohaterów, bo nie ma już, indywidualistów, bo indywidualność zaginęła, bo człowiek jest samotny, bez prawa do indywidualnej samotności, i tworzy bezimienną i abohaterską masę”.

„Jeśli któregoś dnia czeka nas piekło, to jedna z najbardziej wyszukanych mąk będzie polegała na tym, że nagiego człowieka zamknie się w jakimś pomieszczeniu sam na sam z oprawionymi w ramkę fotografiami robionymi za jego życia”.

„Od początku było dla mnie jasne: dorośli cię nie zrozumieją (…)”.

„Ale tak to już jest: o ile dorośli mogą być i – dzięki pracowitości, ambicji i pewnej dozie szczęścia – rzeczywiście są twórcami, o tyle zaraz po stworzeniu stają się tworami swoich własnych epokowych wynalazków”.

„A jednak zegar, jak dawniej, tak i teraz, bez dorosłych jest niczym”.

„(…) każdy marzyciel to żarłok”.

„Jak zawsze, gdy w grę wchodzi polityka, doszło do czynów gwałtownych”.

„Także złe książki są książkami i dlatego są święte”.

„Niech pan stara się zawsze siedzieć na trybunie i nigdy nie stać przed trybuną!”.

„Tak, to zło. Już choćby dlatego było to zło, że stałem w ciemnych bramach. Bo brama, jak powinno być wiadome, jest najbardziej ulubionym siedliskiem zła”.

„Są rzeczy na tym świecie, których – choćby były najświętsze – nie wolno zostawiać swojemu losowi!”.

„Kiedy, pragnie się cudu, trzeba umieć czekać”.

„(…) od dojścia Hitlera do władzy w domach było coraz więcej odkurzaczy; trzepaki osamotniały i służyły już tylko wróblom”.

„Lecz nieszczęścia nie można zamknąć w piwnicy”.

„Dziwnym sposobem od literatury oczekiwałem więcej bodźców niż od nagiego rzeczywistego życia”.

„(…) tylko kobiety potrafią zachować swoje antypatie z lat młodości aż po czasy, gdy są już babciami”.

„Czegóż to człowiek nie robi, gdy na scenę wkracza przeznaczenie!”.

„(…) cukier sypiący się z rozprutego worka podczas zajmowania Gdańska przez armię marszałka Rokossowkiego nie stracił nic ze swojej słodyczy”.

„Pogrzeby przypominają zawsze o innych pogrzebach!”.

„Uczucia swoje wyrażał w zupach, a zapomniano mu włożyć chochli do trumny”.

„(…) bo my za mało polscy jesteśmy i za mało niemieccy, bo jeśli ktoś jest Kaszuba, nie wystarcza to ani Niemcom ani Polakom”.

„Młodość płacze inaczej niż starość. Młodość ma też całkiem inne problemy”.

„Nawet pies nie zaszczekał; bo psy nie mogą ani zwietrzyć, ani zobaczyć, ani obszczekać anioła”.

    

               Głównym bohaterem „Blaszanego bębenka” Güntera Grasa jest Oskar Matzeratch - trzydziestoletni mężczyzna przebywający w zakładzie dla umysłowo chorych i opowiadający pielęgniarzowi historię swojego życia. Jego losy przeplatają się z historią Gdańska nie tylko okresu II wojny światowej. Młody Matzerath o swoim życiu opowiada w bardzo szczególny, pełen ironii i dystansu do samego siebie, sposób: „Urodziłem się pod żarówkami, mając trzy lata umyślnie przestałem rosnąć, dostałem bębenek, rozśpiewywałem szkło, chłonąłem wanilię, kaszlałem w kościołach, karmiłem Luzie, obserwowałem mrówki, zdecydowałem się rosnąć, zakopałem bębenek, pojechałem na zachód, straciłem wschód, wyuczyłem się kamieniarstwa i pozowałem, wróciłem do bębenka i  oglądałem beton; zarabiałem pieniądze i  przechowywałem palce, oddałem palce i śmiejąc się uciekłem, jechałem w górę, zostałem aresztowany, skazany, umieszczony w  zakładzie, niebawem zostanę uniewinniony, obchodzę dziś trzydzieste urodziny i nadal boję się Czarnej Kucharki – amen”.

            Nietuzinkowy żywot małego dobosza, bohatera głośnej powieści Güntera Grassa „Blaszany bębenek”, jak i jej filmowej adaptacji nakręconej w 1979 roku przez Volkera Schlöndorffa, przepowiedziany zostaje na długo przed jego narodzeniem. Na kaszubskim kartoflisku, pod czterema spódnicami babki Anny poszukiwany przez żandarmów Józef Koljaczek znajduje nieoczekiwany azyl. Co więcej, w tej imitującej kobiece łono kryjówce zostaje poczęta matka Oskara, Agnieszka. Sam Oskar przychodzi na świat w 1923 roku w Wolnym Mieście Gdańsku. Niechętnie rezygnując z prenatalnej egzystencji, tuż po przyjściu na świat bacznie obserwuje ćmę wybijającą skrzydełkami regularny rytm na zapalonej żarówce. Urzeczony światłem owad zapowiada niejako przyszły los chłopca, będącego niestrudzonym doboszem oraz zaklętym w ciele dziecka mędrcem o głosie zdolnym rozbijać szkło. Jego wieloznaczny status warunkuje także niejasne pochodzenie. Trudno bowiem określić, czy Oskar jest synem Alfreda Matzerath, nadreńskiego mieszczanina prowadzącego sklep kolonialny, czy raczej przyjaciela rodziny – Jana Brońskiego, Kaszuba ukrywającego swoje chłopskie pochodzenie pod odświętną elegancją referendarza Poczty Polskiej.

Kiedy na swoje trzecie urodziny Oskar dostaje swój pierwszy blaszany bębenek, postanawia już nigdy więcej nie rosnąć. W ramach osobliwego eksperymentu finguje upadek ze schodów, dzięki czemu dorośli będą w stanie zracjonalizować późniejszą „przypadłość” Oskara. Jednak dziecinny wygląd mentalnie szybko dorastającego chłopca jest jedynie zasłoną skrywającą zwierciadło, w którym odbija się obraz wzajemnych relacji Niemców, Polaków i Kaszubów. Zarówno Grass, jak i Schlöndorff, wykorzystując spojrzenie małego dobosza, subtelnie przedstawiają narastanie oraz eskalację wielkiego podziału, zarówno tożsamościowego, jak i politycznego (faszyzacja Gdańska, Kryształowa Noc), którego zwieńczeniem staje się wybuch II wojny światowej. Supremację faszystów obaj twórcy doskonale ilustrują za pomocą licznych detali, czego najlepszym przykładem jest scena z filmowego „Blaszanego bębenka”, w której Alfred Matzerath zastępuje wiszący w jego mieszkaniu portret Ludwiga van Beethovena zdjęciem upozowanego Adolfa Hitlera. Oskar pozostał trzylatkiem, karłem, Tomciem Paluchem, pozostał brzdącem, który nie rośnie, aby uniknąć takich rozróżnień jak „mały i duży katechizm”, aby mierząc metr siedemdziesiąt dwa, jako tak  zwany dorosły, nie podlegać człowiekowi, który nawet w lustrze przy goleniu mienił się jego ojcem, i nie być skazanym na pracę w sklepie, który, zgodnie z życzeniem Matzeratha, jako sklep kolonialny miał dla dorosłego już Oskara oznaczać świat dorosłych. Umiejętność zachowywania, dzięki dziecięcemu bębenkowi, należytego dystansu między nim a dorosłymi zrodziła się wkrótce po upadku z piwnicznych schodów, niemal równocześnie z pojawiającą się donośnością głosu. Kiedy odbierano mu bębenek, krzyczał, a kiedy krzyczał, pękały rzeczy cenne: „potrafił rozbijać śpiewem szkło; jego krzyk uśmiercał wazony; jego śpiew tłukł szyby w oknach i wprowadzał rządy przeciągów; jego głos niby czysty i dlatego bezlitosny diament, przecinał gablotki i w środku, nie tracąc przy tym niewinności, dopuszczał się gwałtów na harmonijnych, szlachetnych w linii ofiarowanych przez kogoś bliskiego, z lekka zakurzonych kieliszków do likieru". Jeśli wierzyć słowom jego matki, to przynosił wiele szczęścia rodzicom, krewnym, znajomym i ludziom nieznanym, gdy każdemu, kto chciał mu zabrać bębenek, tłukł, rozbijał krzykiem i śpiewem szyby, kufle z piwem, butelki po alkoholu, zwiastujące wiosnę flakony perfum, kryształowe czary z dekoracyjnymi owocami, krótko mówiąc, wszystko co powstało w hutach szkła z oddechu dmuchaczy, czy trafiło na rynek jako szkło po części zwyczajne, po części artystyczne. Oskar przez siedemnaście lat miał do czynienia z blisko setką biało-czerwono lakierowanych blaszanych bębenków. 


            Matka Oskara - gdy ten był  jeszcze mały - umarła z przejedzenia posiłkiem wywołującym niestrawność. Od tego momentu, gdy na widok końskiego łba pełnego węgorzy, który posłużył sztauerowi za przynętę, zwymiotowała na deski sopockiego mola, czuła się bardzo źle, a jej stan jeszcze się pogorszył, gdy pochłonęła zupę złożoną z mnóstwa smażonych, gotowanych, marynowanych i wędzonych ryb. Jadła ryby bez opamiętania, zabijała się nimi, bo zabić chciała dorastające w jej brzuchu kolejne dziecko Jana Brońskiego. Przynajmniej tak groteskowo ujmuje sprawę jej śmierci syn. Oskar po śmierci matki został sam. Do tej pory to ona broniła go przed wymierzającą sprawiedliwość ręką Matzeratha, tuliła do snu, dbała o jego zdrowie, kupowała kolejne blaszane bębenki i, co najważniejsze, widziała w nim kalekie, potrzebujące miłości i uwagi, dziecko. Matka, chcąc też, aby Oskar mimo fizycznej ułomności wyrósł na mądrego i odpowiedzialnego mężczyznę, zaprowadziła chłopca do szkoły Pestalozziego słynącej z „dyscypliny i rygoru”. Wychowanie w duchu empatii, poszanowania bliźniego i całkowitego wyzbycia się egoizmu nie przypadło jednak mu do gustu. Po tej nieudanej próbie aklimatyzacji w szkole Agnieszka Koljaiczek starała się z kolei o prywatne nauczycielki dla syna. Nic dziwnego, że matka w jego oczach była uosobieniem ciepła, dobra i opiekuńczości. To ona też oprowadzała go po Gdańsku, ucząc miłości do miejsca, które nazywał domem. Obserwowanie miasta z tramwajowego okna pozwalało mu chłonąć historię i podziwiać niezwykłe zakątki. Szczególnie ulica, przy której mieścił się sklep Żyda Markusa, już zawsze, nawet gdy matki zabrakło, kojarzyła mu się z jej osobą. Kobieta jednak, choć ciepła i pełna miłości, nie była idealna i miała na sumieniu grzeszki, w które, co Oskar miał jej za złe, bardzo często go wplątywała. Spotykała się potajemnie z Janem Brońskim - swoim kuzynem i domniemanym ojcem Oskara - zostawiając w tym czasie syna pod opieką, również zauroczonego jej osobą, właściciela sklepu z zabawkami. Chłopiec miał do niej pretensje również o to, że w istocie nie wyjawiła mu, kto jest jego prawdziwym ojcem. Sam czuł, iż jest nim Jan, ale nie uzyskał nigdy potwierdzenia tego faktu. W momencie, gdy matka umiera, Oskar wybacza jej wszakże wszystkie kłamstwa. Rozpaczliwy krzyk chłopca, który chce być pochowany razem z matką, nie pozostawia wątpliwości, że była najważniejszą osobą w jego życiu. Oskar szukał ukojenia po stracie matki - jedynej osoby, dla której nigdy nie był „obcym” czy „innym” - w książkach. Ulubionymi lekturami stały się dzieła Rasputina i Goethego. Pierwszego lubił za chaos, za „cały jego nagi, odziany jedynie w pończochy babiniec”, drugiego za równowagę i harmonię, które łagodziły wzburzone myśli po wcześniejszej lekturze Rasputina.

Po śmierci matki Oskar został pod opieką Matzeratha – protestanta, Niemca popierającego faszystowską politykę i czynnie działającego w partii, chytrego właściciela sklepu spożywczego - w  którego towarzystwie nie czuł się szczęśliwy. Już w  wieku trzech lat chłopiec rzucił się ze schodów, by przestać rosnąć - na przekór swemu niemieckiemu ojcu. W ten sposób ten ostatni został  winowajcą - tym, który nie zamknął klapy od piwnicy, do której wpadł Oskar. Mimo że ów nigdy nie miał złych intencji, to przez lata żył z poczuciem winy, które wywoływała w nim matka chłopca. Chłopak zaś w Matzerathcie cenił jedynie jego przywiązanie do niej i zdolności kulinarne. Rozmawiał z nim bardzo rzadko i najczęściej z konieczności, wiedział bowiem, że ten nie jest w stanie go zrozumieć. Chłopiec często powtarzał, że był on o wiele lepszym kucharzem niż ojcem.

            Razem z Janem Brońskim Oskar jedzie na plac Heweliusza, pod gmach Poczty Polskiej, gdzie pracuje woźny Kobiela – jedyna osoba (w przekonaniu chłopca) zdolna nareperować jego pęknięty bębenek: „Ta jazda tramwajem mogłaby się stać niezmąconą niczym, przyjemną rozrywką, gdyby to nie była wigilia pierwszego września dziewięćset trzydziestego dziewiątego, kiedy wóz motorowy z przyczepą linii pięć, od placu Maksa Halbego zatłoczony zmęczonymi, a jednak hałaśliwymi plażowiczami z Brzeźna, pędził dzwoniąc w stronę śródmieścia. Ów wieczór u schyłku lata po oddaniu bębenka zwabiłby nas do Café Weitzke na lemoniadę ze słomką, gdyby u wejścia do portu, naprzeciwko Westerplatte, nie zacumowały oba pancerniki, «Schlesien» i «Schleswig-Holstein», i gdyby czerwonym ceglanym murom, za którymi znajdowały się składy amunicji, nie ukazywały swoich stalowych kadłubów, obrotowych wież dwudziałowych i kazamatów. Jakżeby to było miło zadzwonić do mieszkania portiera Poczty Polskiej i woźnemu Kobieli powierzyć do naprawy niewinny dziecięcy blaszany bębenek, gdyby wnętrze Poczty nie było już od miesięcy obwarowane płytami pancernymi, a spokojny dotychczas personel, urzędnicy, listonosze, podczas weekendowych ćwiczeń w Gdyni i na Oksywiu nie zamienił się w załogę twierdzy”.

Nie dziwi więc fakt, że Oskar wolał spędzać czas z tym, którego w istocie uznawał za ojca - z Janem Brońskim, Polakiem, katolikiem, ale, niestety, także tchórzem i asekurantem. Oskara drażniło także tchórzostwo Jana w kontaktach z jego matką. Spotykał się z nią w hotelu w wyznaczone dni, zawsze o tej samej porze, by po chwili, niby przypadkiem, spotkać chłopca wracającego z Agnieszką Koljaiczek do domu i zaprosić ich do kawiarni. Oskar nie lubił uczestniczyć w tej farsie, a chodził z matką na spotkania, by przez tę godzinę, którą ona spędzała z jego „polskim ojcem”, móc rozkoszować się bogactwem asortymentu sklepu z zabawkami. Chłopiec kochał jednak Jana szczerze, a kiedy dowiedział się, że w 1939 roku został on skazany i stracony za działalność dywersyjną, siebie obarczał winą za jego śmierć.

Gdańsk, noc z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku. Na terenie Poczty Polskiej znajduje się 56 osób. Oddziały szturmowe gdańskiej policji w budynku przy ulicy Sierocej 6 umieszczają gniazdo karabinów maszynowych, mające za zadanie atakować fronton gmachu Poczty od strony północnej. Część zachodnia budynku obstawiona zostaje przez karabiny umieszczone na drugim i trzecim piętrze domów przy ulicy Tartacznej. Lufy wystające z okien przy Sukienniczej  szachują pocztowców od południa. Opis obrony Poczty Polskiej, w którym u boku swego polskiego ojca, Jana Brońskiego, uczestniczy Oskar, przedstawia Polaków jako tych, którzy tuż przed śmiercią z rąk hitlerowców, zamiast walczyć, grają beztrosko w karty, kryjąc się przed wrogiem. Mały chłopiec z dziurawym blaszanym bębenkiem biegnie w stronę frontowych drzwi gmachu. Towarzyszący mu mężczyzna, nie zważając na ostrzegawcze krzyki żandarmów SS-Heimwehry, próbuje go za wszelką cenę powstrzymać. Jest już jednak za późno. Jan Broński oraz jego domniemany syn Oskar Matzerath zasilają szeregi samozwańczych obrońców. W tym miejscu historia jednego z nich dobiegnie końca.

Oskar przez całe życie szuka swojego miejsca na ziemi. Kocha Gdańsk, bo ten kojarzy mu się z matką i z dzieciństwem pełnym jej miłości. Po śmierci najbliższych szuka w zakamarkach miasta niszy, w której mógłby się schronić. Znajduje jedynie ruiny pełne bolesnych wspomnień, obrazów ludzkiej nędzy i  obłudy jednocześnie. Silna potrzeba ucieczki czy wręcz zniknięcia, skłania Oskara do wyjazdu na Zachód i opuszczenia Gdańska. Nieokreślona precyzyjnie w utworze żelazna kurtyna odcinała drogę na wschód, dlatego pozostała mu podróż w strony, w których wiele lat temu schronienia szukał jego dziadek – Koljaiczek. „I szukałem ziemi Polaków, która zginęła, która jeszcze nie zginęła. Inni mówią: omal nie zginęła, znowu zginęła. W tym kraju szuka się ostatnio ziemi Polaków za pomocą kredytów, Leiki, kompasu, radaru, różdżek i delegatów, humanizmu, przywódców opozycji i ziomkostw przechowujących w naftalinie ludowe stroje. Podczas gdy w tym kraju szuka się ziemi Polaków duszą – na pół z Chopinem, na pół z zemstą w sercu – podczas gdy oni tutaj potępiają cztery rozbiory i planują już piąty rozbiór Polski, latają do  Warszawy Air France’em i z ubolewaniem składają wianuszek w tym  miejscu, gdzie kiedyś było getto, podczas gdy stąd będzie się szukać ziemi Polaków rakietami, ja szukam Polski na moim bębenku i bębnię: zginęła, jeszcze nie zginęła, znów zginęła, przez kogo zginęła, omal nie zginęła, już zginęła, Polska zginęła, wszystko zginęło, jeszcze Polska nie zginęła”. Nie mając perspektyw i wierząc, że to otaczający świat jest winien jego nieszczęściom i klęskom, Oskar wybiera ostatecznie życie w zakładzie psychiatrycznym, egzystując znowu na pograniczu, w samotności, już zawsze jako obcy. Tylko w  tym miejscu jednak czuje się bezpieczny. To tu jest w stanie ukoić swe skołatane przez lata nerwy. Czyste metalowe łóżko i przyjemny, pełen wyrozumiałości głos pielęgniarza, stają się jego pocieszeniem. Miejsce, którego każdy człowiek unika, dla niego jest celem. Po dotarciu do niego czuje się naprawdę szczęśliwy. Tu może snuć swą opowieść, wolny od szatańskiego głosu i  lęku przed tym, co nie pozwalało mu zasnąć po drugiej stronie szpitalnego muru: historię pełną smutnych refleksji.

Większość bohaterów „Blaszanego bębenka” przez całe swoje życie szukała przestrzeni, w której mogłaby się zaszyć i poczekać na śmierć. Agnieszka, matka Oskara, jako dziecko chowała się w bieliźniarce, siedziała pod stołem lub kryła się pod łóżkiem. Klepp, jego przyjaciel, całymi tygodniami potrafił nie wychodzić z  łóżka, manifestując w  ten sposób swoją obojętność wobec otaczającego go świata. Krytykując chęć znalezienia przez Oskara bezpiecznej enklawy czy to pod fałdami babcinej spódnicy, czy to w  przytulnym pokoiku zakładu psychiatrycznego, pozostali bohaterowie okazują się więc hipokrytami. Wszystkie postaci Grassa szukają bowiem sposobu na życie, a bardzo szybko pojmując, że aktywność jest absurdalna i do niczego nie prowadzi, zamykają się w swoich światach. Obcy wobec najbliższych, obcy wobec samych siebie, wegetują wśród ofiar systemu, którego nie mają chęci i siły zmienić.

Tło w powieści właściwie nie zostaje zdefiniowane, próżno w nim szukać głębszej refleksji na temat mechanizmu, który doprowadził do narodzin nazizmu.  Günter Grass wprawdzie nie odwołuje się do historii wprost, lecz nakłada na nią estetyczny filtr, jak w przypadku swastyk, podczas politycznych wiecy. Nie jest jednak jasne, co wpływa na zmianę ludzkich postaw: dlaczego Alfred Matzerath pewnego dnia wkłada nazistowski mundur, sąsiedzi zaczynają gorliwie uczestniczyć w hitlerowskich masówkach, a żydowski kupiec rozmyśla o emigracji? Tonowanie mrocznych cech Oskara pozwala przejść do porządku nad jego buntem przeciwko Chrystusowi, którego bohater Grassa oskarża o dobrowolne poddanie się złu w akcie świętej ofiary i nieskuteczność zbawienia przez cierpienie. Wątek religijnej kontestacji i pokusy znalezienia mesjańskiej alternatywy dla ludzkości, która przyniosłaby ocalenie żywym, a nie umarłym, wybrzmiewa w książce bardzo mocno, choć ma jedną świetną odsłonę komediową. To scena w kościele, w której Oskar pragnie zająć miejsce Jezusa na kolanach Maryi i prowokuje go do próby sił, usiłując rozbić szybę w oknie świątyni. Ów „zamach" jest bardziej łobuzerską zaczepką niż gestem obrazoburstwa, gdyż Oskar podejrzewa w Dzieciątku Jezus, przesiadującym na kolanach matki, podobnego sobie dezertera od doli człowieczej, sprytnie ukrytego w wiecznym niemowlęctwie.

Powieściowy Oskar intryguje niejednoznacznością. Odmieniec, obdarzony nadświadomością, widzący i wiedzący więcej niż inni, szuka formy życia alternatywnej wobec totalitarnej opresji. Odmowa dorosłości, niechęć do bycia urabianym przez system edukacji, wreszcie odrzucenie społecznych reguł i norm może być gestem buntu, anarchizującego porządek świata. Można postrzegać Oskara jako świętego szaleńca, żyjącego w tajemnym porozumieniu z gwiazdami i materią, bądź artystę, który za sprawą swej nadzwyczajnej mocy przestrzega ludzkość przed nadciągającym nieszczęściem. Ale można też widzieć w jego wycofaniu ucieczkę w infantylizm, bezgrzeszność dzieciństwa. Byłaby to rejterada nie tylko przed niebezpieczeństwem, ale i odpowiedzialnością. Kończący pierwszą część książki autor podsuwa nam myśl, że blaszane bębenki posiadają moc destrukcyjną. Widzimy rozpacz chłopca po śmierci matki i żydowskiego kupca zabawek u którego matka Oskara kupowała blaszane bębenki, ma w sobie coś z żałobnego trenu na pożegnanie miasta i rodzinnego gniazda. W drugiej części powieści zanurzenie w śmierci stanie się jeszcze intensywniejsze - odejdzie ukochana Roswita z frontowej trupy karłów, w której schroni się Oskar podczas wojny, oraz jego dwóch ojców. To przejście przez czas rozpadu pogodzi go z dorosłością, pozwoli zrozumieć, że krzyk destrukcji i ucieczka od człowieczeństwa w świat ciemnej, nie-ludzkiej wolności nie mogą być odpowiedzią na zło. Oskar dojrzewa też do poczucia winy za los bliskich, którego czuje się współsprawcą. Sam zresztą zostanie własnym sędzią i zdecyduje się urosnąć, porzucając kokon dzieciństwa.

 

           

 

 

06 lutego 2022

Sto lat samotności

 

„Sto lat samotności”


Gabriel García Márquez


Autor/ kolumbijski pisarz, działacz społeczny i dziennikarz. Wybitny przedstawiciel realizmu magicznego. Uhonorowany Nagrodą Nobla w dziedzinie literatury. Urodził się 6 marca 1927 roku w Aracataca. Wychowywał się w skrajnym ubóstwie, dlatego przez osiem lat opiekowali się nim dziadkowie, którzy odegrali ważną rolę w kształtowaniu się wrażliwości i światopoglądu małego Marqueza. Jego dziadek był weteranem wojennym, babcia, która dożyła późnej starości, była osobą wierzącą i przesądną. Opowiadała wnukowi niezwykłe historie rodzinne, pełne duchów i nadprzyrodzonych zjawisk.

Tłumaczenie/ Grażyna Grudzińska, Kalina Wojciechowska

Tytuł oryginału/ es-co „Cien años de soledad”

Tematyka/ „Sto lat samotności”, powszechnie uznawana za najwybitniejsze dzieło Gabriela Garcíi Márqueza, przedstawia historię fikcyjnego kolumbijskiego miasta Macondo oraz rozkwitu i upadku jego założycieli, rodziny Buendia. W powieści nie obowiązują żadne zasady, według których funkcjonuje natura, a w miejsce niewyjaśnionych zjawisk wkracza magia. Wspomnienia i przepowiednie, rzeczywistość i fantastyka – to wszystko przeplata się ze sobą tak dynamicznie, że w pewnym momencie nie sposób stwierdzić, co jest prawdą.

Główny motyw/ Sto lat samotności” to wielka proza o wielkich sprawach. Potężny ród Buendiów, od początku skazany na zagładę, to alegoryczny portret pierwotnego człowieczeństwa obcującego z przyrodą i duchami, później skażonego cywilizacją, wojną i nieuniknionym postępem. Sześciopokoleniowy ród Buendía, przedstawiony z perspektywy stu lat jego trwania, istnieje w powieści na zasadzie kooperacji świata realnego, typowo ludzkiego z płaszczyzną mistyczną, pełną dziwów, acz będącą dla tamtejszej społeczności naturalnym aspektem codzienności. Nie tylko przestrzeń, w której funkcjonuje człowiek nosi znamiona magii. Ponadto, warstwę fantastyczną „Stu lat samotności” podkreśla regularna obecność taborów cygańskich w Macondo – to Cyganie przywożą ze sobą niezwykłe wynalazki, jak chociażby magnes, lód, czy latające dywany.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

Świat był jeszcze tak młody, że wiele rzeczy nie miało nazw i mówiąc o nich, trzeba było wskazywać palcem”.

„Człowiek nie należy do żadnej ziemi, póki nie ma w niej nikogo ze swych zmarłych”.

„Dzieci zwykle dziedziczą głupotę po rodzicach”.

„Poczuł się zapomniany, nie tym uleczalnym zapomnieniem serca, lecz innym, okrutniejszym i nieodwracalnym, znanym mu dobrze, gdyż było to zapomnienie śmierci”.

„Miłość to przekleństwo!”

„(…) w żaden sposób jednak nie rozumiał, jak można dojść do takiej ostateczności jak wojna z powodu rzeczy, których nie można dotknąć ręką”.

„To nie do pojęcia, obrońcy wiary Chrystusa burzą świątynię, a masoni ją odbudowują”.

„Pozwoliła sobie na luksus śmierci naturalnej (…)”.

„Wiesz lepiej ode mnie, że każdy sąd wojenny jest komedią (…)”.

„W życiu nie ma ideału, który wart byłby takiego upodlenia”.

„Jacy dziwni są mężczyźni. Całe życie walczą przeciwko księżom, a przynoszą w prezencie książeczki do nabożeństwa”.

„Sęk w tym, że świat się powoli kończy i już się takie rzeczy nie zdarzają”.

„(…) prawdopodobnie diabeł wygrał bunt przeciwko Bogu i zasiadł na niebiańskim tronie, nie ujawniając swej prawdziwej tożsamości”.

„Niewinny żółty pociąg, który tyle niepewności i faktów oczywistych, tyle miłych niespodzianek i tyle niepowodzeń, tyle zmian i tyle katastrof, i tyle tęsknot miał przynieść do Macando”.

„(…) nie ma na świecie mężczyzny, który po zaspokojeniu namiętności byłby zdolny znieść choć przez jeden dzień jej niedbalstwo przekraczające wszelkie granice wyobrażenia”.

„Jedyną różnicą między liberałami a konserwatystami jest to, że liberałowie chodzą na mszę o piątej, a konserwatyści o ósmej”.

„Minuta pojednania więcej znaczy niż całe życie przyjaźni”.

„Nie pierwszy raz się zdarza, że kobieta traci głowę dla mężczyzny”.

„Myślała wówczas, że tego rodzaju miłość wyklucza miłość innego rodzaju, gdyż zgodnie ze swą naturą mężczyzna gardzi głodem po zaspokojeniu apetytu”.

„(…) własne gówno traktuje jak relikwię (…)”.

„Tyle starań, żeby cię nauczyć czystości i porządku po to, abyś skończył w chlewie!”.

„Zdewastowane łóżko przestało być miejscem szaleństw i stało się miejscem zwierzeń”.


            W warstwie fabularnej książka jest zapisem dziejów siedmiu pokoleń rodziny Buendia i mitycznej osady, wioski, później miasteczka, wreszcie miasta - Macondo. Mieszkańców Macondo poznajemy w stanie niemal pierwotnym, przedcywilizacyjnym, gdy przywiezienie przez wędrownych Cyganów bloków lodu budzi głębokie przeświadczenie, że to „największy wynalazek naszych czasów". Do takiej samej rangi w Macondo awansują krótko potem takie cuda jak luneta i magnes. W Macondo dochodzi do zdarzeń, których nie jest w stanie objaśnić logika, prawa fizyki, wiedza medyczna ani psychologiczna. W Macondo ludzie nie boją się śmierci. W Macondo ludzie wygrzebują ostatnie złote monety, żeby polatać wokół wioski na dywanie, który przywieźli Cyganie. W Macondo przewielebni księża po wypiciu filiżanki czekolady unoszą się nad ziemią, co wywołuje spór o to, czy to dowód na istnienie Boga, czy na istnienie czwartego wymiaru. W Macondo wybuchają epidemie bezsenności i zaników pamięci. Po śmierci najstarszego z rodu na Macondo spada deszcz kwiatów. A rozmowy mieszkańców z duchami, które ukazują się tam - rzecz jasna - naprawdę, należą do naturalnego porządku rzeczy. Krótko mówiąc „Sto lat samotności” to dzieło jedyne w swoim rodzaju, a z pewnością pierwsze w swoim rodzaju. Nie obowiązują tam żadne zasady według których funkcjonuje natura, a w miejsce niewyjaśnionych zjawisk wkracza magia. Wspomnienia i przepowiednie, rzeczywistość i fantastyka – to wszystko przeplata się ze sobą tak dynamicznie, że w pewnym momencie nie sposób stwierdzić co jest prawdą.

            Tradycyjne i modernistyczne, lokalne i uniwersalne, magiczne i realistyczne – „Sto lat samotności” opowiada dzieje kontynentu, symbolizowanego przez Mocondo. Miejsce nie tylko zdane na kaprys Historii, ale też nie całkiem je pojmujące. Fikcyjne Mocando to Aracataca dziadków autora: pułkownika Nicolasa Márqueza i Tranquiliny Iguaran. Oraz wielu innych postaci z dzieciństwa Márqueza. Ale jest ono jednocześnie mitycznym streszczenie losów całej Ameryki Łacińskiej. A może też każdej „ziemi jałowej”, żyjącej obiecanym  zbawieniem, dostępnym na wyciągnięcie ręki: od chwili „gdy świat był jeszcze tak młody, że wiele rzeczy nie miało nazw i mówiąc o nich, trzeba było wskazywać palcem”. Aż do ostatnich porywów wiatru, zamykających dzieje „skazanego  na sto lat samotności plemienia, co nie będzie miało na ziemi drugiej szansy”. Od jego założenia i arkadyjskich początków; poprzez pierwszą styczność ze światem, najazd imigrantów, niegodziwości popełnione przez kompanię bananową i początków opresyjnego państwa, po wojny, strajki i masakry, aż po ostateczną biblijną ruinę. 


            Echa przeszłości kontynentu są tu wszechobecne i – podobnie jak w „Pieśni powszechnej” chilijskiego poety Pabla Nerudy – są głównie rachunkiem krzywd. Márquezowi bliska jest tradycja przedstawiająca Amerykę Łacińską jako bierną ofiarę, której nieszczęścia płyną z obcych uzurpacji. Mniej skłonny jest przyznać, że bywają one też pochodną aberracji populistycznych – nierzadko entuzjastycznie na początku witanych przez tłumy – które obiecują wyzwolenie spod obcej dominacji, a w rzeczywistości są pretekstem dla bezwzględnego autokratyzmu, przeprowadzonego zawsze w trosce o „dobro narodu”. Przykładem niech będzie Kuba Fidela Castro albo Wenezuela Hugo Chaveza oraz Nicolas Maduro, gdzie lekarstwo okazało się gorsze niż choroba. Z tą pierwszą Márquez wręcz ostentacyjnie romansował. Nawet wówczas, gdy od rządzonej po dyktatorsku Kuby odwróciła się większość latynoamerykańskich intelektualistów.

Bohaterowie powieści to sześć pokoleń rodziny Buendía, zamieszkałej w wiosce Macondo. Niektórzy z nich już od urodzenia naznaczeni są, jak stwierdza autor, „dziwnym piętnem samotności”. Jest to samotność nie tylko jednostkowa, lecz dotycząca całej społeczności –Macondo w czasie trwania akcji powieści ulega anihilacji z powodu braku solidarności i jedności jego mieszkańców, a także niemożliwości porozumienia się. Z biegiem lat można zaobserwować rozpad wioski, zgodny z rozpadem więzi nie tylko w rodzinie Buendía, lecz wśród wszystkich jej mieszkańców. Samotność jest jednak dla Márqueza nie tylko pojęciem natury politycznej i swego rodzaju porażką w kontaktach międzyludzkich –  ma ona również charakter fizyczny. Pułkownik Aureliano Buendía, a także przywódca grupy Cyganów Melquíades i José Arcadio, ojciec Aureliana, rozumieją samotność jako dobrowolne oddalenie się od innych ludzi. Pułkownik, podobnie jak jego potomkowie, zawarł pakt z samotnością i wiele dni spędził zamknięty w warsztacie jubilerskim, Melquíades spisywał proroctwa na pergaminach, a obłąkany na pierwszy rzut oka José Arcadio był przywiązany do drzewa na podwórku. W przypadku Josego Arcadia mamy również do czynienia z samotnością w sensie lingwistycznym. Po przestudiowaniu pism Melquíadesa ojciec rodziny zaczął mówić po łacinie, jednak nikt z jego bliskich go nie rozumiał, dlatego też uznano, że stracił rozum. „Wtedy wyrwał futrynę z drzwi i z całą furią swojej niepospolitej siły zaczął niszczyć aparaty alchemiczne, gabinet dagerotypii, warsztat złotniczy, póki ich nie rozbił na proszek, krzycząc jak opętany w jakimś piskliwym i płynnym, ale zupełnie niezrozumiałym języku”. W taki sposób dowiedziano się, że diabelska mowa Josego Arcadia Buendii jest łaciną. Kolejnym przykładem dobrowolnej izolacji jest Rebeka Buendía, przybrana córka Josego Arcadia i jego żony Urszuli, która, wzbudzając zgorszenie i zostając wyklęta przez rodzinę poślubiła swego przybranego brata, również o imionach José Arcadio i była z nim szczęśliwa aż do jego tajemniczej śmierci. „Zaledwie wyniesiono jego trupa, Rebeka zamknęła drzwi swego domu i pogrzebała się żywcem pod grubą skorupą pogardy dla świata, której żadna pokusa ziemska nie zdołała przebić.” Amaranta Buendía, przybrana siostra Rebeki, jest przykładem samotności psychicznej, czyli braku porozumienia z samą sobą. Swoim postępowaniem doprowadziła do samobójstwa jednego z adoratorów, za co narzuciła sobie pokutę. „Amaranta weszła do kuchni i wsunęła dłoń w rozpalony żar, trzymając ją tam, póki nie zabolało jej tak, że już nie czuła bólu, tylko swąd spalonego ciała. Była to końska kuracja na wyrzuty sumienia. […] Jedynym dostrzegalnym śladem tragedii był czarny bandaż, którym owinęła poparzoną rękę i nosiła go do śmierci”. Odrzucała innych adoratorów, po czym nawiązała romans ze swoim bratankiem, jednak umarła będąc niezamężną dziewicą po tym, jak cztery lata tkała i haftowała swój całun śmiertelny. Przykładem samotności epistemologicznej jest postać Pięknej Remedios, wnuczki Josego Arcadia Buendii, męża Rebeki. Jej niezwykła uroda sprowadzała na zakochanych w niej mężczyzn nędzę i śmierć. Jeden z nich, „młody dowódca straży zmarł z miłości i znaleziono go martwego pod jej oknem”. Drugi, piękny nieznajomy, „cudzoziemiec, utracił na zawsze spokój. Stoczył się na dno nędzy i poniżenia, a w kilka lat później został przejechany przez nocny pociąg, kiedy zasnął na szynach”. Sama Remedios nie zdawała sobie sprawy ze zgubnego wpływu, jaki wywierała na mężczyzn jej uroda. Przez rodzinę była uważana za opóźnioną umysłowo, gdyż nie radziła sobie z codziennymi czynnościami, a swoim zachowaniem łamała ogólnie przyjęte normy. „W dwudziestym roku życia nie umiała czytać ani pisać, odmawiała posługiwania się sztućcami i spacerowała nago po domu, zbuntowana przeciw wszelkiemu konwencjonalizmowi. […] Wydawało się, że jakaś zdolność widzenia na wskroś pozwala jej pojmować istotę rzeczy poza wszelkimi formami. Takie przynajmniej było zdanie pułkownika Aureliana Buendii, dla którego Piękna Remedios bynajmniej nie była upośledzona umysłowo”.

W powieści „Sto lat samotności” Gabriela G. Marqueza, znajdziemy też tematy filozoficzne i teologiczne. Pewnego roku we wsi Mocondo zjawił się Cygan Melquiades z tajemniczym aparatem umożliwiającym zatrzymywanie obrazu na opalizujących, metalowych płytkach. Owe metalowe płytki to bez wątpienia srebrne powierzchnie materiału dagerotypowego. Konsekwentne zainteresowania autora dagerotypią kierują czytelnika w stronę metaforycznego ujęcia tego medium, a mianowicie jego zdolności do zatrzymywania pamięci oraz uświadomienia sobie faktu starzenia i przemijalności. Do tej pory mieszkańcy Mocondo nie znali luster, nie mieli potrzeby przeglądania się w zwierciadle. Dopiero na odbitkach zdjęć z dagerotypu zauważyli, że się starzeją, że czas mija i jest to wypisane na ich twarzach. Mamy w książce też przedstawioną postać Rebeki – sieroty. Rebeka przyszła do rodziny Buendia, kiedy miała około 10 lat z jednym jedynym workiem na plecach. W środku znajdowały się  kości jej rodziców, którzy byli krewnymi Ursuli. Początkowo dziewczyna była bardzo nieśmiała, prawie nic nie mówiła. Miała zwyczaj jedzenia ziemi i usuwania gliny ze ścian domu, a także ssała palec. Szukając po latach jakiejś ulgi w swojej rozterce, wezwała Pilar Ternera, żeby poznać wróżby kart. Karty „powiedziały” jasno i wyraźnie: „Nie będziesz tak długo szczęśliwa, dopóki twoi rodzice nie zostaną pogrzebani”. Rebeka przypomniała sobie powtarzający się jej sen, widziała w nim siebie, małą dziewczynkę wychodzącą z domu z kuferkiem, fotelikiem na biegunach i workiem, którego zawartości nie znała. Przypomniała sobie łysego pana w lnianym garniturze, z kołnierzykiem u koszuli zapiętym na złoty guzik, który nie miał nic wspólnego  z królem karowym z kart. Przypomniała sobie młodą i piękną kobietę o ciepłych, pachnących dłoniach, w niczym niepodobnych do artretycznych rąk treflowej damy. Pamiętała, że ta pani wpinała jej kwiaty we włosy, zabierając po południu na spacer po zielonych drogach wiejskich. Po wielu dniach ostukiwania murów z uchem przyklejonym do ściany uchwycono znajomy głuchy grzechot. Przebito mury i znaleziono kości w nienaruszonym worku. Tego samego dnia pogrzebano je w grobie bez napisu. Bardzo wyraźnie ukazany jest tu przykład wpływu nieprzeżytej żałoby w rodzinie na funkcjonowanie i rozwój dziecka, a później dorosłego człowieka.

W początkowej części książki „Sto lat samotności”, wioskę Macondo nawiedza plaga bezsenności. Mieszkańcy zaczynają zapominać znaczenie słów, a senior i protoplasta rodu – José Arcadio Buendía drobiazgowo etykietuje nawet przedmioty codziennego użytku, by nie umknęły mu ich nazwy i przeznaczenie. Osiem lat po ukazaniu się książki to zjawisko zostało naukowo opisane w literaturze medycznej jako demencja semantyczna. Zaburzenie związane jest z degeneracją struktur mózgu we frontowym i skroniowym płacie. Co ciekawe, Marquez, niezwykle trafnie opisał wszystkie objawy tego zaburzenia.  Bez wątpienia autorowi udało się uchwycić zmieniającego się ducha czasów. Jego proza była ponad wszelkimi podziałami, dlatego tak bardzo oddziaływała na całe społeczeństwo, które nie do końca potrafiło się odnaleźć w nowej, gwałtownej epoce, pełnej kulturowych i politycznych zawirowań. Autor w swej powieści porusza również wpływ postępu cywilizacyjnego na życie ludzkie i pokazuje, że wynalazki techniczne tak naprawdę, właściwie niczego nie zmieniają w życiu człowieka, a jedynie wywołują frustrację. To miejsce w całkowitej izolacji – od innych ludzi, od kultury i technicznych nowinek zmienia się jednak wraz z przyjściem cywilizacji – Macondo staje się rozwiniętym miasteczkiem z plantacjami bananów, gdzie dociera kolej, działa telefon i kino. Mimo że świat idzie z postępem, człowiek więcej posiada, dużo więcej potrafi, właściwie nic go nie ogranicza to nie ma szans na odnalezienie w tym wszystkim szczęścia. Natura zaczyna się buntować przeciwko cywilizacji: „Deszcz padał cztery lata, jedenaście miesięcy i dwa dni. Były okresy mżawki, kiedy wszyscy przebierali się uroczyście i zachowywali jak po uzdrowieniu z choroby, żeby uczcić koniec pory deszczowej, wkrótce jednak przyzwyczaili się interpretować te pauzy jako zapowiedzi wzmożonej ulewy. Niebo rozdzierały niszczycielskie burze, a z północy przychodziły huragany, zrywały dachy domów, rozwalały ściany i wyrywały z korzeniami z ziemi ostatnie sadzonki na plantacjach. Tak jak w czasie epidemii bezsenności, którą Urszula przypominała sobie w te dni, sama plaga pobudzała do obmyślania środków obrony przeciwko nudzie [...]”.  Spowodowanie kryzysu ekologicznego, które doprowadziło do zmiany relacji między człowiekiem a naturą i sprawiło, że człowiek poczuł się jej panem. Wcześniej był on częścią natury, natomiast od czasu pojawienia się cywilizacji zaczął ją zdobywać, odciął się od niej, przestał być jej integralną częścią. Po okropnościach dwóch wojen światowych określenie człowieka jako „korony stworzenia” przez wielu uważane jest za szyderstwo; aby pokonać kryzys ekologiczny należało raczej zrezygnować z podkreślania wyjątkowości człowieka i jego prawa do sprawowania władzy nad przyrodą.

Książka, wydana 50 lat temu, jest absolutnie wyjątkowa. Niewiele brakowało, a nie doszło by do jej napisania. Gabrielowi Garcii Marquezowi sugerowano, żeby wybrał sobie inne zajęcie niż pisarstwo. Dzieło Márqueza zalicza się do największych osiągnięć światowej literatury, klasyfikując je we wszelkich możliwych rankingach traktujących o tym, jakie pozycje powinno się obowiązkowo przeczytać przed śmiercią. Literacko powieść faktycznie stoi na najwyższym poziomie, ale co do treści… Co do treści, pojawiają się pewne wątpliwości.