19 marca 2022

Księga z San Michele

 

„Księga z San Michele”

Axel Munthe



Autor/ (ur. 31 października 1857 w Oskarshamn, zm. 11 lutego 1949 w Sztokholmie) – szwedzki lekarz i psychiatra, pisarz. Był nadwornym lekarzem szwedzkiej rodziny królewskiej. Wycofał się z życia dworskiego i osiadł w zakupionej przez siebie willi San Michele na Capri. Pod koniec życia powrócił do Szwecji, gdzie powstało dzieło jego życia „Księga z San Michele”.

Tłumaczenie/ Zofia Petersowa

Tytuł oryginału/ de „Das Buch von San Michele”

Tematyka/ Piękną Villa San Michele stworzył szwedzki lekarz, Axel Munthe w Anacapri. Dziś to muzeum, dzięki czemu możemy zobaczyć dom i ogród, nad którymi Munthe pracował latami. Sam tak mówił to tym projekcie: „Mój dom będzie otwarty na słońce, wiatr i głosy morza – jak grecka świątynia – i wszędzie światło, światło, światło!” Na budowę willi wybrał najbardziej malownicze miejsce na wyspie, ulokowane w północno-zachodniej części Anacapri na wysokości  327 m n.p.m. W tym miejscu stała kiedyś rzymska willa i średniowieczna kaplica poświęcona św. Michałowi (San Michele). Nie można opowiadać o willi, nie opowiadając o samym Alexie Munthe. Villa była jego miejscem na ziemi, życiem, spełnieniem.

Główny motyw/ „Księga z San Michele” stanowi mocno uładzoną wersję wycinka życiorysu Axela Munthe. Nadworny lekarz szwedzkiej rodziny królewskiej opisał w niej przede wszystkim lata praktyki w Paryżu i w Rzymie, kiedy to dzielił swój czas między niezwykle hojnych pacjentów z wyższych sfer a niezdolną do uiszczenia najskromniejszego choćby honorarium biedotę. Opowieść osnuta jest wokół położonej na wyspie Capri tytułowej posiadłości San Michele, w której Munthe zakochał się za młodu i którą po latach zakupił oraz przywrócił do świetności. Literackie wyzyskanie antycznego dziedzictwa tego domostwa pozwala autorowi przedstawić się jako duchowego następcę Hipokratesa oraz Tyberiusza. W „Księdze z San Michele” wiele uwagi poświęca Munthe zwierzętom, zawsze broniąc ich przed ludźmi. Wielu czytelników twierdziło, że ten zbiór należy do takich ksiąg jak Biblia, z których człowiek uczy się samego siebie i życia.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„A wsłuchawszy się jeszcze dokładniej w otaczający nas świat można spostrzec, że nawet przedmioty szepcą w swej martwocie”.

„Pamiętniki nie są potrzebne, lepiej dać zmarłym spokój, a żywym pozostawić złudzenie”.

„W skromnym kącie nieba mieści się cmentarz psów”.

„Największym autorem zajmujących historii jest życie. Lecz czy życie zawsze mówi prawdę?”.

„Dla człowieka nie mogącego spać, a pragnącego uciec od nudy własnego żywota, nie ma nic lepszego niż pisanie książki”.

„Jedynie bez snu człowiek nie może żyć”.

„Gdyby wiadoma była człowiekowi godzina śmierci, nie zniósłby życia”.

„Telefon, zabójcza broń w rękach próżnujących kobiet (…)”.

„Aby być dobrym lekarzem psów, trzeba te zwierzęta nie tylko kochać, ale należy je też rozumieć – tak samo, jak to się dzieje w świecie ludzi, z tą jednak różnicą, że psa łatwiej jest pojąć i… łatwiej go można pokochać!”.

„Pies – to święty. Z natury jest szczery i uczciwy”.

„Okrutnymi bestiami nie są te, które siedzą za kratami, lecz te, które stoją przed nimi”.

„Śmierć jest mniej okrutna od nas”.

„(…) kucharze nie mają apetytu, jak mówią w Paryżu”.

„Pies stracił mowę, gdy człowiek ją otrzymał, ale rozumie każde słowo”.

„(…) tylko dzieci widzą krasnoludki”.

„(…) stare przysłowie powiada, że nigdy się nie jest za ostrożnym przy wyborze teściowej”.

„Nie wolno kłaść dwóch trupów do jednej trumny!”.

„Królestwo śmierci nie zna granic, a grób nie zna narodowości. Wy, umarli, stanowicie jeden wspólny naród, a przybieracie w niedługim czasie wszyscy ten sam wygląd”.

„Nikt nie lubi słuchać – każdy woli rozkazywać”.

„Psy, tak samo jak ludzie, muszą od czasu do czasu obcować z naturą, aby nabrać chęci do życia”.

„(…) instynkt seksualny jest najsilniejszy w ludzkiej naturze”.

„Z chwilą, gdy dziecko zaczyna sobie zdawać sprawę z ceny swych zabawek, czuje się wypędzone z raju i przestaje być dzieckiem”.

„Śmierć ma dwa oblicza, rzekłem, jedno piękne i pełne spokoju, drugie – groźne i okropne”.

„Ale czy pojedynczy człowiek może unieść na swych ramionach cały olbrzymi ciężar pięcioaktowej tragedii?...”.

„(…) dyplom mało znaczy dla chorego, jeżeli nie dozna on ulgi w cierpieniach”.

„Czemu rządy wszystkich państw wydają tysiące razy więcej pieniędzy na naukę o zabijaniu niż o leczeniu? Dlaczego nie budujemy więcej szpitali zamiast kościołów? Wszak modlić możemy się wszędzie, lecz operować nie można na ulicy!”.

„Okrucieństwo względem bezbronnych zwierząt jest w oczach Boga o wiele większym grzechem niż włamanie, a jednak zbrodnia ta może być zmazana drobną karą pieniężną”.

„Jeszcze nigdy nie spotkałem w więzieniu milionera”.

„Jednak młodość jest czarodziejskim lekiem na rany serca: do wyzdrowienia wystarczy trochę snu i ochłonięcie z wrażenia”.

„(…) posiadam dwa różne mózgi, pracujące w mej głowie na przemian: dobrze rozwinięty mózg głupca i słabo ukształtowany mózg pewnego rodzaju geniusza”.

„Spróbuj przyjrzeć się raz sprawom i zobacz je takimi jakimi one są w rzeczywistości, a nie w twoich snach”.

„Umarli nie mogą mówić, a żywi nie będą chcieli”.

„Młoda i sympatyczna pielęgniarka znaczy też dla pacjentów o wiele więcej niż brzydka, mrukliwa zaś nigdy nie będzie dobrą opiekunką”.

„Na co zresztą zda się składowanie pieniędzy, gdy lada chwila mogą nam być zabrane? Śmierć posiada podrobiony klucz do naszej kasy”.

„(…) dusza potrzebuje więcej miejsca niż ciało”.

„(…) diabeł zdradził swemu uczniowi, człowiekowi, okrutną tajemnicę (…)”.

„Przekonany jestem, że Pan Bóg kocha ptaki, gdyż w przeciwnym razie nie obdarowałby ich skrzydłami, które dał także swym aniołom”.

„Ten, który pisał i tworzył muzykę, nie posiadał nawet fortepianu!”.

„Bóg w łaskawości swojej uczynił śmierć niewidzialną dla oka człowieka”.

„Wiemy, że umrzeć musimy, lecz to jest jedyną świadomością naszej przyszłości”.

„Im prędzej dojdziemy do przekonania, że los nasz spoczywa w naszych własnych piersiach, a nie znajduje się w gwiazdach, tym lepiej dla nas”.

„Wszyscy utrzymują, że nie pamiętają nic, pamięć zachowują tylko wysłani do piekieł, dlatego właśnie przybytek ten nazywa się piekłem”.

            Według niektórych Axel Munthe nie powinien być lekarzem, lecz pogromcą zwierząt, miał bowiem niezwykły dar kontaktu ze zwierzętami. Kochał je zresztą całym sercem i otaczał się nimi przez całe życie. Był także autorem kilku książek, z których najbardziej znana to „Księga z San Michele”, która została wydana po raz pierwszy w 1929 roku, jako „The Story of San Michele”. Munthe opisuje w niej historię budowy willi i przytacza wiele historii i historyjek. Została przetłumaczona, na co najmniej 45 języków i była jedną z najchętniej kupowanych książek w XX wieku. Na zdjęciu widać mężczyznę w średnim wieku. Ma na sobie kurtkę, ciepłe spodnie i kaszkiet, więc pewnie jest wczesna włoska wiosna, choć może być i jesień. Mężczyzna siedzi na ławce, oparty plecami o mur. Oczy ma zamknięte, a twarz wystawił do słońca. Naturalne światło rozjaśnia mu policzki i rzuca czarny cień głowy na białą płaszczyznę z tyłu. Inne świat­ło zdaje się wypływać z wnętrza fotografii i obejmować także psy otaczające człowieka. Jest ich pięć, większych i mniejszych: dwa weszły mu pod pachy, trzeci klei się do ramienia, czwarty leży u stóp, a piąty patrzy łagodnie w obiektyw ze słonecznej plamy obok ławki. Cała ta ludzko-psia grupa emanuje świetlistą harmonią, która kojarzy się ze świętością. Panuje w niej posthumanistyczna równość – mężczyzna bynajmniej nie jest tu postacią centralną, już prędzej ten wielki, spokojny pies w kręgu światła, od którego powinienem był rozpocząć. To w pobliżu niego – przy nim – grzeją się inne psy, a wśród nich mężczyzna w kaszkiecie. Poniekąd też pies. Bo skoro uczłowiecza się zwierzęta, to czemu nie „upsić” człowieka? Poznajcie się – to Axel Munthe. Ktoś zrobił mu to zdjęcie na Capri pod koniec XIX w.

Capri było miłością Munthego od pierwszego wejrzenia, od jego pierwszej wizyty na wyspie w 1876 roku. Już wtedy pojawiła się w jego głowie myśl, by zamieszkać tam na stałe. Ale dopiero w 1895 roku kupił od stolarza Vincenzo Alberino stary dom wraz z ruinami niewielkiego kościółka poświęconego św. Michałowi (San Michele). Później stał się także właścicielem terenów przylegających do domu. Nazywano go człowiekiem wielu talentów i zainteresowań. Był znany również jako wielki miłośnik zwierząt. Otaczało go stado psów, a do tego małpy, sowy, żółw i mangusta. Szczególną jego troską były jednak ptaki, które przylatywały na Capri w swej drodze na północ. To właśnie tutaj były one masowo wyłapywane i przewożone w nieludzkich warunkach do Francji, by schlebiać podniebieniom paryskiej klasy próżniaczej. Aby ulżyć ich losowi, Munthe kupił leżącą obok San Michele górę Barbarossy, którą uczynił ich sanktuarium. To właśnie dzięki jego inicjatywie, w 1932 roku rząd włoski całkowicie zakazał wyłapywania ptactwa na wyspie Capri. „I czyż można pomyśleć bez zgrozy, że istnieją ludzie, którzy zabijają te małe, bezbronne ptaszyny! (…) Głosy ich napełniają radością cały wszechświat ponad nami, a ich drobne, nieżywe ciałka są tak małe, że dziecko mogłoby je objąć ręką, jednak ludzie pochłaniają je chciwie, jakby nic innego nie istniało do jedzenia.”

Na Capri trafił w czasie podróży do Włoch w 1875 r. – to wtedy odkrył dla siebie położoną w górach wieś Anacapri, a w niej ruiny kaplicy San Michele. Zapragnął tam zamieszkać i swego marzenia nie porzucił. Po kilku latach ofiarnej praktyki podczas epidemii tyfusu i cholery w południowych Włoszech przeprowadził się na wyspę, kupił dom wraz ze zrujnowaną kaplicą i zaczął wcielać swój ideał w życie. Projekt Villa San Michele stworzył sam i wiele prac budowlanych również wykonywał własnoręcznie – przez kolejne lata. W „Księdze…” dużo  uwagi poświęca Munthe zwierzętom, zawsze broniąc ich przed ludźmi. „Żeby leczyć psy – pisał – trzeba je kochać, ale też rozumieć – tak samo jak w przypadku ludzi, z tą jednak różnicą, że łatwiej zrozumieć psa niż człowieka, i łatwiej go pokochać. (...) Inteligencja psów jest przysłowiowa, ale istnieje wielka różnica stopnia, widoczna już u szczeniąt, gdy tylko otworzą oczy. Zdarzają się nawet głupie psy, jednak ich odsetek jest o wiele mniejszy niż u ludzi. (…) Wszystkie one są reprezentantami najbardziej godnego miłości i najdoskonalszego w sensie moralnym tworu Boga”. „Niegdyś wszystkie zwierzęta mogły mówić, jak również kwiaty, drzewa i kamienie oraz w ogóle wszystko, co żyje, gdyż stworzone zostały przez tego samego Boga, który stworzył człowieka. Dlatego ludzie powinni być dobrzy dla zwierząt, a z wszystkimi martwymi przedmiotami obchodzić się tak, jak gdyby one również mogły słyszeć i rozumieć. W dniu Sądu Ostatecznego Pan Bóg zawezwie przede wszystkim zwierzęta, aby dały świadectwo umarłemu człowiekowi, a dopiero po wypowiedzeniu przez nie zdania zostaną powołani na świadków ludzie”. 


            Jak podaje Axel Munthe, ówczesne oceny psychicznego stanu mieszkańców rozwijającej się Europy nie były optymistyczne. Powszechnie sądzono, że zmiany cywilizacyjne odbijają się niekorzystnie na ludzkiej psychice. Od 1869 roku popularne stało się pojęcie neurastenii, za którego pomocą próbowano dowieść, że ciągły wysiłek umysłowy i napięcia związane z miejskim trybem życia prowadzą do wyczerpania nerwowego, melancholii, histerii, depresji, a nawet samobójstwa. Psychiatria, jako odrębna dziedzina rozwijała się szybko, aspirując do roli nauki ścisłej, była jednocześnie nierozerwalnie związana z ówczesnym światopoglądem. Niebywale rygorystycznie ujmowano kwestię „normalności”, a tam, gdzie pojawiały się naruszenia sztywnych ram normatywnych, psychiatrzy dopatrywali się choroby. Wśród kobiet notowano wzrost zachorowań na nerwicę, upatrując jej przyczyny w chęci samokształcenia przy jednoczesnym braku zadowolenia z życia rodzinnego. Napięcia w sferze rodzinnej łączyły się ściśle z pozycją społeczną kobiety. W świetle podkreślanych wówczas analogii między rozwojem cywilizacji a rozwojem jednostki (podobieństwa te miały być bazą do tworzenia konstruktów płciowych w XIX wieku) kobieta stanowiła reprezentację ery przedindustrialnej. Była czymś prymitywnym, zatrzymanym na pewnym etapie rozwoju, bez szansy na postęp.

Sposób, w jaki naukowcy epoki wiktoriańskiej definiowali kobiecość, wyrósł z potrzeb ówczesnego patriarchalnego społeczeństwa i stanowił odpowiedź na koniunkturę polityczną czasów, które można traktować jako kolejny przykład walki mężczyzn o siłę i reputację. Nie można jednak zapominać, że poza wszystkim stanowił on też jeden z największych przejawów strachu przed bolesną i niepojętą w skutkach modernizacją światopoglądu XIX wieku, kiedy Europa stała się kontynentem chorób wenerycznych, prostytucji i rozpusty z jednej strony oraz kolebką dekadencji, moralizmu i estetyzmu z drugiej.

Axel Munthe zaraz po studiach medycznych rozpoczął pracę w Dzielnicy Łacińskiej w Paryżu. Kiedy młoda hrabina przyszła do niego z przekonaniem, że ma zapalenie wyrostka robaczkowego, dr Axel zapewnił ją, że tak nie jest. Płakała, gdy to usłyszała, chcąc wiedzieć, co jej jest. Prawie wymusiła na młodym lekarzu diagnozę. Powiedział jej, aby była odważna i zachowała spokój. Leczenie wymagało od niej wizyt lekarskich dwa razy w tygodniu, jednak hrabina wróciła do jego gabinetu już następnego dnia. Kiedy Munte ją ujrzał był zdziwiony zmianą jej wyglądu, stała się  wesoła i rozpromieniona. Cóż, chciała wiedzieć, czy zapalenie jelita grubego jest zaraźliwe. Wygląda na to, że martwiła się o swojego męża i potrzebowała, aby dobry lekarz powiedział mu, że jest bezpieczniej, jeśli nie śpią w tym samym pokoju. Prawdopodobnie była to najbardziej „trafna z diagnoz”, jakie wówczas Munthe stawiał. Nikt nie chciał słuchać bliższych wyjaśnień, nikt ich sobie nawet nie życzył. Wszyscy woleli mieć stwierdzone appendicitis. Zapalenie ślepej kiszki było wtedy bardzo modne wśród zamożnych osób, szukających dla siebie odpowiedniego cierpienia. Wszystkie nerwowe damy miały owo zapalenie, jeżeli nie naprawdę w brzuchu, to przynajmniej w imaginacji, a czuły się przy tym świetnie. Jednak kiedy w Stanach Zjednoczonych chirurdzy zapoczątkowali zabiegi usuwania ślepej kiszki trzeba było wynaleźć nowe cierpienie, które zaspokoiłoby ogólny popyt. Wiedza medyczna sprostała zadaniu: na rynek rzucona została nowa choroba o świeżej nazwie wartości złota: colitis. Bogate panie wierzyły, że choroba ta udziela się tylko istotom tak wrażliwym i nerwowym jak paryskie hrabiny.

Autor twierdził, że miał niesamowite szczęście we wszystkim, co poczynał w stosunku do każdego poszczególnego pacjenta. Na czymże polegała jego tajemnica powodzenia? Na wzbudzaniu zaufania. Gdzie ono się rodziło: w głowie czy w sercu? Czy powstawała w wyższych sferach świadomości, czy też była drzewem poznania złego i dobrego, którego korzenie sięgały w głąb jego istnienia? Jakimi drogami udzielała się innym jego ufność? Czy stawała się widoczna w jego spojrzeniu, czy też dawała się wyczuć w słowach? Sam Munthe tego nie wiedział, lecz zdawał sobie sprawę, że zdobyć jej nie można ani przez czytanie książek, ani poprzez czuwanie przy łóżku chorego. „Zawsze starasz się objaśnić swym pacjentom sprawy, których sam dobrze nie potrafisz wytłumaczyć. Zapominasz, że to wszystko polega na wierze, a nie na wiedzy. Weźmy na przykład wiarę w Boga: Kościół katolicki nigdy jej dokładnie nie wyjaśnia, a jednak jest największą potęgą na świecie – protestancki zaś, który usiłuje wszystko wyjaśnić, rozpada się w gruzy. Im mniej twoi pacjenci dowiedzą się prawdy, tym lepiej dla nich. Natura nie miała nigdy zamiaru poddawać pracy ciała kontroli naszej świadomości, postępujesz więc wbrew jej woli, doprowadzając chorych do rozmyślań nad ich cierpieniami”.

„Następnym razem, gdy zobaczysz pacjenta z bezsennością, zamiast przepisać hipnozę, zaleć, aby napisał książkę”. Henry James udzielił tej rady Axelowi Munthemu; to zadziałało, dzięki czemu teraz mamy znakomitą książkę, „Księga z San Michele”, która została przetłumaczona na 45 języków i była kiedyś obowiązkową lekturą dla studentów medycyny. Książka jest mieszanką autobiografii i fantazji, a granice między nimi są rozkosznie zatarte. Ktoś nazwał tę książkę historią Śmierci i może tak jest, w końcu tak długo autor stawiał jej czoła jako towarzysz przy łóżku umierających podczas plagi w Neapolu. Pełniąc rolę młodego lekarza robił co mógł, i czekał bezradnie, aż tak wielu umrze. Śmierć zaglądnęła mu w oczy, kiedy podczas wspinaczki w Alpach przysypała go i jego towarzyszy lawina. 

Czytelnik książki odkryje również, że Axel miał także dużo towarzystwa w swoim długim życiu. W przedmowie autor wyobraża sobie, że widzi ich aktywnych w Niebie w sposób podobny do tego, w jaki widział ich, gdy żyli w jego świecie. Nikt nie był tak wybitny jak kobieta listonosz, która codziennie wspinała się z Capri do Anacapri, aby dostarczać listy do Axela i kilku innych osób w małym miasteczku. Czy Arcangelo Fusco, zamiatacz ulic, „zamiata teraz pył gwiaździsty ze złotych flizów nieba”. Mały monsieur Alphonse, ulubieniec Siostrzyczek Ubogich w Rzymie, ubrany w nowiutki surdut pittsburskiego milionera; uroczyście kłania się ukochanym cylindrem każdemu spotkanemu świętemu, jak pozdrawiał niegdyś wszystkich przyjaciół przejeżdżając doktorską wiktorią po Corso. John, błękitnooki chłopczyna nie znający ojca, dziecko, które się nigdy nie śmiało, igra teraz wesoło z innymi szczęśliwymi dziećmi „w dawnym dziecięcym pokoju Jezuska”; nauczył się też uśmiechać. Biedna prostytutka Flopette wygląda w swej milutkiej, białej sukni o dziesięć lat młodziej niż wówczas, gdy ją spotkał w nocnej kawiarni na bulwarze; „jest obecnie pokojową u Marii Magdaleny”. Oni wszyscy dają perspektywę jego życia w pigułce, szansę na poznanie wszystkiego o Axelu Munthem - byli to ludzie, którzy kochali dobrego doktora Munthego. W cudownym peanie do psów, Axel wyjaśnia naturę psa lepiej niż ktokolwiek inny. Kolejny zabawny moment nastąpił, gdy mężczyzna  uzdrowił małpę o imieniu Billy należącą do emerytowanego staroangielskiego chemika, znanego chirurga w Ameryce z czasów wojny secesyjnej. Stara małpa była okropnym widokiem, została prawie poparzona na śmierć z powodu zdenerwowania na widok wrzącego czajnika do herbaty. Małpa lubiła whisky, podobnie jak stary lekarz. Billy, po śmierci swojego opiekuna, miał wejść w posiadanie Axela, z którym przeżył w San Michele ostatnie swoje dni. Czas ten spędził trzeźwy, wyleczony przez doktora z alkoholizmu.

            Axel Munthe koniec swojej opowieści podsumował dość wyraźnie: „Pewien poeta rzekł kiedyś, że każda rzecz jest przez bogów oceniana właściwie, a powinien był dodać, iż oddają oni nieraz największe wartości za najniższą cenę. Wszystko, co potrzebne nam jest nieodzownie, możemy osiągnąć za niewysoką zapłatą, jedynie luksus czy też nadmiar czegoś jest kosztowny. Istotnego piękna kupić nie można, gdyż nieśmiertelni bogowie dają nam je w podarunku. Wolno nam przecież oglądać bez opłaty wschód i zachód słońca oraz chmury płynące po niebie: wolno nam się cieszyć widokiem drzew, pól i wspaniałych oceanów: możemy za darmo słuchać śpiewu ptaków i zrywać kwiaty na skraju wiejskiej drogi: nie płacimy nic za widok nocy gwieździstej. Biedak śpi lepiej niż bogacz: na dłuższy okres zwyczajne jedzenie wydaje się nam smaczniejsze niż wybredne potrawy u Ritza: wstrzemięźliwość i spokój duchowy mieszkają częściej w chłopskiej chacie niż w wystawnym domu miejskim. Dopóki jesteśmy dla siebie, wystarczy nam kilku przyjaciół, kilka książek i pies. Nie potrzeba nam niczego więcej. Należałoby jednak stale mieszkać na wsi. Projekt stworzenia pierwszego miasta powstał w myślach diabła i dlatego Pan Bóg chciał zniszczyć wieżę w Babilonie [Babel]”. Axel Munthe pisał te słowa sto lat temu i były dla ówczesnego czytelnika ostrzeżeniem. Skutki niepohamowanego konsumpcjonizmu oraz pogoni za pieniędzmi już znamy. Dziecko, które przyjdzie na świat w tym roku, w 2050 może już nie zaznać smaku czekolady. Nie wykąpie się w Bałtyku, bo ten zmieni się w ciepłe bajoro, ani nie pojedzie na zagraniczne wakacje, bo napięcia spowodowane masowymi migracjami na nowo podzielą zjednoczoną Europę. Na urlop w krajach egzotycznych może być po prostu za gorąco. Dzieci urodzone w 2021 r. mogą mieć jednak znacznie większe problemy niż ograniczony dostęp do słodyczy. Wraz z topnieniem lodowców uwolnione mogą zostać nowe, nieznane nam dotąd patogeny. Do tego zanikanie bioróżnorodności, przerywanie łańcuchów pokarmowych i częstszy kontakt dzikich zwierząt z człowiekiem może mieć konsekwencje w postaci nowych chorób odzwierzęcych, a nawet ich pandemii. Nie trzeba jednak szukać aż tak daleko przecież cały świat walczy z pandemią Covid-19.

            Powiedziałbym, że w tej książce jest wystarczająco dużo materiału na tuzin lub więcej różnych ekranowych realizacji  lub tylko jeden epicki film, taki jak „Doktor Żywago", z wyjątkiem braku w niej wybitnej historii miłosnej, co nie oznacza, że autor nie ma zdania na tematy dotyczące zakochania. „Miłość znaczy w życiu kobiety o wiele więcej niż w życiu mężczyzny: stanowi dla niej wszystko. Miłość jest dla kobiety rzadziej, niż mężczyźni sądzą, sprawą zmysłów. Kobieta może się zakochać w człowieku brzydkim, nawet starym, jeżeli uda mu się obudzić w niej wyobraźnię; natomiast mężczyzna nie potrafi zakochać się w kobiecie nie działającej mu na zmysły, które wbrew zamiarom natury działają u współczesnego mężczyzny dłużej niż jego seksualne zdolności. Dlatego granice wieku do zakochania nie istnieją. (…) Kiedyś zakochała się we mnie prostytutka i stała się tak płochliwa i nieśmiała, jak młoda dziewczyna, a nawet czerwieniła się pod warstwą różu. I to nieszczęsne stworzenie, siedząc obok nas przy stoliku, mogło stać się miłą kobietą, gdyby miała do tego sposobność”.

 Dr Axel Munthe zawsze dawał chorym nadzieję na wyzdrowienie, zawsze miał małe drewniane zabawki w swojej torbie z lekarstwami. Drewniane konie były zabawkami dla tych dzieci, które nigdy nie miały w swoim życiu takich drobiazgów. To był dziecięcy znak nadziei i miłości. Axel nigdy nie wiedział, jakie są jego dochody jako lekarza. Widział swój zawód jak powołanie.

           

 

 

 

03 marca 2022

Blaszany bębenek

 

„Blaszany bębenek”

Günter Grass

 


Autor/ (ur. 16 października 1927 w Gdańsku, zm. 13 kwietnia 2015 w Lubece) – niemiecki pisarz narodowości niemiecko-kaszubskiej, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 1999 roku. Doktor honoris causa Uniwersytetu Gdańskiego za wybitną twórczość literacką oraz wkład w polsko-niemieckie pojednanie (1993) oraz Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (1990). W 1993 Rada Miasta przyznała pisarzowi tytuł Honorowego Obywatela Miasta Gdańska. Członek Niemieckiego Centrum PEN.

Tłumaczenie/ Sławomir Błaut

Tytuł oryginału/ de  „Die Blechtrommel”

Tematyka/ Światową sławę przyniosła autorowi tzw. trylogia gdańska, złożona z dzieł: „Blaszany bębenek”, „Kot i mysz”, „Psie lata”, z których pierwsze jest najbardziej znane. „Blaszany bębenek” to groteskowo-naturalistyczna powieść, której adaptację filmową w 1979 stworzył Volker Schlndorff. Cała trylogia gdańska traktuje o rozwoju faszyzmu i epizodach wojennych które umiejscowione są w Gdańsku, mieście na pograniczu kulturowym, „małej ojczyźnie" Polaków i Niemców żyjących razem od setek lat. Tytułowy blaszany bębenek staje się źródłem buntu dziecka wobec świata dorosłych. Główny bohater - Oskar - dostał ów rekwizyt na swoje trzecie urodziny i wykorzystał, żeby móc okazywać swój bunt wobec otaczającego go świata i obłudy dorosłych. Często dorośli traktują dzieci jak istoty mniej rozumne, niewiele dostrzegające, a w gruncie rzeczy zapominają, że to właśnie dzieci są najlepszymi obserwatorami rzeczywistości. Najmłodsi bardzo dokładnie analizują wszystkie elementy otoczenia, zauważają fałsz w postawach swoich opiekunów i rodziców.

Główny motyw/ Oskar Matzerath za morderstwo, którego nie popełnił, zostaje skazany na pobyt w zakładzie dla obłąkanych. Obserwuje go pielęgniarz, który szybko zyskuje sympatię i zaufanie Oskara. Dostarcza mu również papier, na którym Oskar spisuje historię swego trudnego życia. Bohater uważa pielęgniarza za przyjaciela, z prostej przyczyny, że ma on oczy we właściwym odcieniu brązu. Oskar Matzerath jest karłem: twierdzi, że sam postanowił  przestać rosnąć w wieku czterech lat. Ma przenikliwy i przeszywający głos, którym może rozbić szkło z odległości 50 kroków. Podczas drugiej wojny światowej był członkiem zespołu karłów, grającego przedstawienia dla żołnierzy. Takt historii swego życia wybija na blaszanym bębenku. Odtąd, z nieodłącznym blaszanym bębenkiem w dłoniach, opowiada nam historię swoją oraz Gdańska. Günter Grass kreśli groteskową panoramę niemieckiej historii od połowy lat 20. XX wieku, pokazuje jakie spustoszenie w psychice Niemców dokonał faszyzm.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Nie ma już powieściowych bohaterów, bo nie ma już, indywidualistów, bo indywidualność zaginęła, bo człowiek jest samotny, bez prawa do indywidualnej samotności, i tworzy bezimienną i abohaterską masę”.

„Jeśli któregoś dnia czeka nas piekło, to jedna z najbardziej wyszukanych mąk będzie polegała na tym, że nagiego człowieka zamknie się w jakimś pomieszczeniu sam na sam z oprawionymi w ramkę fotografiami robionymi za jego życia”.

„Od początku było dla mnie jasne: dorośli cię nie zrozumieją (…)”.

„Ale tak to już jest: o ile dorośli mogą być i – dzięki pracowitości, ambicji i pewnej dozie szczęścia – rzeczywiście są twórcami, o tyle zaraz po stworzeniu stają się tworami swoich własnych epokowych wynalazków”.

„A jednak zegar, jak dawniej, tak i teraz, bez dorosłych jest niczym”.

„(…) każdy marzyciel to żarłok”.

„Jak zawsze, gdy w grę wchodzi polityka, doszło do czynów gwałtownych”.

„Także złe książki są książkami i dlatego są święte”.

„Niech pan stara się zawsze siedzieć na trybunie i nigdy nie stać przed trybuną!”.

„Tak, to zło. Już choćby dlatego było to zło, że stałem w ciemnych bramach. Bo brama, jak powinno być wiadome, jest najbardziej ulubionym siedliskiem zła”.

„Są rzeczy na tym świecie, których – choćby były najświętsze – nie wolno zostawiać swojemu losowi!”.

„Kiedy, pragnie się cudu, trzeba umieć czekać”.

„(…) od dojścia Hitlera do władzy w domach było coraz więcej odkurzaczy; trzepaki osamotniały i służyły już tylko wróblom”.

„Lecz nieszczęścia nie można zamknąć w piwnicy”.

„Dziwnym sposobem od literatury oczekiwałem więcej bodźców niż od nagiego rzeczywistego życia”.

„(…) tylko kobiety potrafią zachować swoje antypatie z lat młodości aż po czasy, gdy są już babciami”.

„Czegóż to człowiek nie robi, gdy na scenę wkracza przeznaczenie!”.

„(…) cukier sypiący się z rozprutego worka podczas zajmowania Gdańska przez armię marszałka Rokossowkiego nie stracił nic ze swojej słodyczy”.

„Pogrzeby przypominają zawsze o innych pogrzebach!”.

„Uczucia swoje wyrażał w zupach, a zapomniano mu włożyć chochli do trumny”.

„(…) bo my za mało polscy jesteśmy i za mało niemieccy, bo jeśli ktoś jest Kaszuba, nie wystarcza to ani Niemcom ani Polakom”.

„Młodość płacze inaczej niż starość. Młodość ma też całkiem inne problemy”.

„Nawet pies nie zaszczekał; bo psy nie mogą ani zwietrzyć, ani zobaczyć, ani obszczekać anioła”.

    

               Głównym bohaterem „Blaszanego bębenka” Güntera Grasa jest Oskar Matzeratch - trzydziestoletni mężczyzna przebywający w zakładzie dla umysłowo chorych i opowiadający pielęgniarzowi historię swojego życia. Jego losy przeplatają się z historią Gdańska nie tylko okresu II wojny światowej. Młody Matzerath o swoim życiu opowiada w bardzo szczególny, pełen ironii i dystansu do samego siebie, sposób: „Urodziłem się pod żarówkami, mając trzy lata umyślnie przestałem rosnąć, dostałem bębenek, rozśpiewywałem szkło, chłonąłem wanilię, kaszlałem w kościołach, karmiłem Luzie, obserwowałem mrówki, zdecydowałem się rosnąć, zakopałem bębenek, pojechałem na zachód, straciłem wschód, wyuczyłem się kamieniarstwa i pozowałem, wróciłem do bębenka i  oglądałem beton; zarabiałem pieniądze i  przechowywałem palce, oddałem palce i śmiejąc się uciekłem, jechałem w górę, zostałem aresztowany, skazany, umieszczony w  zakładzie, niebawem zostanę uniewinniony, obchodzę dziś trzydzieste urodziny i nadal boję się Czarnej Kucharki – amen”.

            Nietuzinkowy żywot małego dobosza, bohatera głośnej powieści Güntera Grassa „Blaszany bębenek”, jak i jej filmowej adaptacji nakręconej w 1979 roku przez Volkera Schlöndorffa, przepowiedziany zostaje na długo przed jego narodzeniem. Na kaszubskim kartoflisku, pod czterema spódnicami babki Anny poszukiwany przez żandarmów Józef Koljaczek znajduje nieoczekiwany azyl. Co więcej, w tej imitującej kobiece łono kryjówce zostaje poczęta matka Oskara, Agnieszka. Sam Oskar przychodzi na świat w 1923 roku w Wolnym Mieście Gdańsku. Niechętnie rezygnując z prenatalnej egzystencji, tuż po przyjściu na świat bacznie obserwuje ćmę wybijającą skrzydełkami regularny rytm na zapalonej żarówce. Urzeczony światłem owad zapowiada niejako przyszły los chłopca, będącego niestrudzonym doboszem oraz zaklętym w ciele dziecka mędrcem o głosie zdolnym rozbijać szkło. Jego wieloznaczny status warunkuje także niejasne pochodzenie. Trudno bowiem określić, czy Oskar jest synem Alfreda Matzerath, nadreńskiego mieszczanina prowadzącego sklep kolonialny, czy raczej przyjaciela rodziny – Jana Brońskiego, Kaszuba ukrywającego swoje chłopskie pochodzenie pod odświętną elegancją referendarza Poczty Polskiej.

Kiedy na swoje trzecie urodziny Oskar dostaje swój pierwszy blaszany bębenek, postanawia już nigdy więcej nie rosnąć. W ramach osobliwego eksperymentu finguje upadek ze schodów, dzięki czemu dorośli będą w stanie zracjonalizować późniejszą „przypadłość” Oskara. Jednak dziecinny wygląd mentalnie szybko dorastającego chłopca jest jedynie zasłoną skrywającą zwierciadło, w którym odbija się obraz wzajemnych relacji Niemców, Polaków i Kaszubów. Zarówno Grass, jak i Schlöndorff, wykorzystując spojrzenie małego dobosza, subtelnie przedstawiają narastanie oraz eskalację wielkiego podziału, zarówno tożsamościowego, jak i politycznego (faszyzacja Gdańska, Kryształowa Noc), którego zwieńczeniem staje się wybuch II wojny światowej. Supremację faszystów obaj twórcy doskonale ilustrują za pomocą licznych detali, czego najlepszym przykładem jest scena z filmowego „Blaszanego bębenka”, w której Alfred Matzerath zastępuje wiszący w jego mieszkaniu portret Ludwiga van Beethovena zdjęciem upozowanego Adolfa Hitlera. Oskar pozostał trzylatkiem, karłem, Tomciem Paluchem, pozostał brzdącem, który nie rośnie, aby uniknąć takich rozróżnień jak „mały i duży katechizm”, aby mierząc metr siedemdziesiąt dwa, jako tak  zwany dorosły, nie podlegać człowiekowi, który nawet w lustrze przy goleniu mienił się jego ojcem, i nie być skazanym na pracę w sklepie, który, zgodnie z życzeniem Matzeratha, jako sklep kolonialny miał dla dorosłego już Oskara oznaczać świat dorosłych. Umiejętność zachowywania, dzięki dziecięcemu bębenkowi, należytego dystansu między nim a dorosłymi zrodziła się wkrótce po upadku z piwnicznych schodów, niemal równocześnie z pojawiającą się donośnością głosu. Kiedy odbierano mu bębenek, krzyczał, a kiedy krzyczał, pękały rzeczy cenne: „potrafił rozbijać śpiewem szkło; jego krzyk uśmiercał wazony; jego śpiew tłukł szyby w oknach i wprowadzał rządy przeciągów; jego głos niby czysty i dlatego bezlitosny diament, przecinał gablotki i w środku, nie tracąc przy tym niewinności, dopuszczał się gwałtów na harmonijnych, szlachetnych w linii ofiarowanych przez kogoś bliskiego, z lekka zakurzonych kieliszków do likieru". Jeśli wierzyć słowom jego matki, to przynosił wiele szczęścia rodzicom, krewnym, znajomym i ludziom nieznanym, gdy każdemu, kto chciał mu zabrać bębenek, tłukł, rozbijał krzykiem i śpiewem szyby, kufle z piwem, butelki po alkoholu, zwiastujące wiosnę flakony perfum, kryształowe czary z dekoracyjnymi owocami, krótko mówiąc, wszystko co powstało w hutach szkła z oddechu dmuchaczy, czy trafiło na rynek jako szkło po części zwyczajne, po części artystyczne. Oskar przez siedemnaście lat miał do czynienia z blisko setką biało-czerwono lakierowanych blaszanych bębenków. 


            Matka Oskara - gdy ten był  jeszcze mały - umarła z przejedzenia posiłkiem wywołującym niestrawność. Od tego momentu, gdy na widok końskiego łba pełnego węgorzy, który posłużył sztauerowi za przynętę, zwymiotowała na deski sopockiego mola, czuła się bardzo źle, a jej stan jeszcze się pogorszył, gdy pochłonęła zupę złożoną z mnóstwa smażonych, gotowanych, marynowanych i wędzonych ryb. Jadła ryby bez opamiętania, zabijała się nimi, bo zabić chciała dorastające w jej brzuchu kolejne dziecko Jana Brońskiego. Przynajmniej tak groteskowo ujmuje sprawę jej śmierci syn. Oskar po śmierci matki został sam. Do tej pory to ona broniła go przed wymierzającą sprawiedliwość ręką Matzeratha, tuliła do snu, dbała o jego zdrowie, kupowała kolejne blaszane bębenki i, co najważniejsze, widziała w nim kalekie, potrzebujące miłości i uwagi, dziecko. Matka, chcąc też, aby Oskar mimo fizycznej ułomności wyrósł na mądrego i odpowiedzialnego mężczyznę, zaprowadziła chłopca do szkoły Pestalozziego słynącej z „dyscypliny i rygoru”. Wychowanie w duchu empatii, poszanowania bliźniego i całkowitego wyzbycia się egoizmu nie przypadło jednak mu do gustu. Po tej nieudanej próbie aklimatyzacji w szkole Agnieszka Koljaiczek starała się z kolei o prywatne nauczycielki dla syna. Nic dziwnego, że matka w jego oczach była uosobieniem ciepła, dobra i opiekuńczości. To ona też oprowadzała go po Gdańsku, ucząc miłości do miejsca, które nazywał domem. Obserwowanie miasta z tramwajowego okna pozwalało mu chłonąć historię i podziwiać niezwykłe zakątki. Szczególnie ulica, przy której mieścił się sklep Żyda Markusa, już zawsze, nawet gdy matki zabrakło, kojarzyła mu się z jej osobą. Kobieta jednak, choć ciepła i pełna miłości, nie była idealna i miała na sumieniu grzeszki, w które, co Oskar miał jej za złe, bardzo często go wplątywała. Spotykała się potajemnie z Janem Brońskim - swoim kuzynem i domniemanym ojcem Oskara - zostawiając w tym czasie syna pod opieką, również zauroczonego jej osobą, właściciela sklepu z zabawkami. Chłopiec miał do niej pretensje również o to, że w istocie nie wyjawiła mu, kto jest jego prawdziwym ojcem. Sam czuł, iż jest nim Jan, ale nie uzyskał nigdy potwierdzenia tego faktu. W momencie, gdy matka umiera, Oskar wybacza jej wszakże wszystkie kłamstwa. Rozpaczliwy krzyk chłopca, który chce być pochowany razem z matką, nie pozostawia wątpliwości, że była najważniejszą osobą w jego życiu. Oskar szukał ukojenia po stracie matki - jedynej osoby, dla której nigdy nie był „obcym” czy „innym” - w książkach. Ulubionymi lekturami stały się dzieła Rasputina i Goethego. Pierwszego lubił za chaos, za „cały jego nagi, odziany jedynie w pończochy babiniec”, drugiego za równowagę i harmonię, które łagodziły wzburzone myśli po wcześniejszej lekturze Rasputina.

Po śmierci matki Oskar został pod opieką Matzeratha – protestanta, Niemca popierającego faszystowską politykę i czynnie działającego w partii, chytrego właściciela sklepu spożywczego - w  którego towarzystwie nie czuł się szczęśliwy. Już w  wieku trzech lat chłopiec rzucił się ze schodów, by przestać rosnąć - na przekór swemu niemieckiemu ojcu. W ten sposób ten ostatni został  winowajcą - tym, który nie zamknął klapy od piwnicy, do której wpadł Oskar. Mimo że ów nigdy nie miał złych intencji, to przez lata żył z poczuciem winy, które wywoływała w nim matka chłopca. Chłopak zaś w Matzerathcie cenił jedynie jego przywiązanie do niej i zdolności kulinarne. Rozmawiał z nim bardzo rzadko i najczęściej z konieczności, wiedział bowiem, że ten nie jest w stanie go zrozumieć. Chłopiec często powtarzał, że był on o wiele lepszym kucharzem niż ojcem.

            Razem z Janem Brońskim Oskar jedzie na plac Heweliusza, pod gmach Poczty Polskiej, gdzie pracuje woźny Kobiela – jedyna osoba (w przekonaniu chłopca) zdolna nareperować jego pęknięty bębenek: „Ta jazda tramwajem mogłaby się stać niezmąconą niczym, przyjemną rozrywką, gdyby to nie była wigilia pierwszego września dziewięćset trzydziestego dziewiątego, kiedy wóz motorowy z przyczepą linii pięć, od placu Maksa Halbego zatłoczony zmęczonymi, a jednak hałaśliwymi plażowiczami z Brzeźna, pędził dzwoniąc w stronę śródmieścia. Ów wieczór u schyłku lata po oddaniu bębenka zwabiłby nas do Café Weitzke na lemoniadę ze słomką, gdyby u wejścia do portu, naprzeciwko Westerplatte, nie zacumowały oba pancerniki, «Schlesien» i «Schleswig-Holstein», i gdyby czerwonym ceglanym murom, za którymi znajdowały się składy amunicji, nie ukazywały swoich stalowych kadłubów, obrotowych wież dwudziałowych i kazamatów. Jakżeby to było miło zadzwonić do mieszkania portiera Poczty Polskiej i woźnemu Kobieli powierzyć do naprawy niewinny dziecięcy blaszany bębenek, gdyby wnętrze Poczty nie było już od miesięcy obwarowane płytami pancernymi, a spokojny dotychczas personel, urzędnicy, listonosze, podczas weekendowych ćwiczeń w Gdyni i na Oksywiu nie zamienił się w załogę twierdzy”.

Nie dziwi więc fakt, że Oskar wolał spędzać czas z tym, którego w istocie uznawał za ojca - z Janem Brońskim, Polakiem, katolikiem, ale, niestety, także tchórzem i asekurantem. Oskara drażniło także tchórzostwo Jana w kontaktach z jego matką. Spotykał się z nią w hotelu w wyznaczone dni, zawsze o tej samej porze, by po chwili, niby przypadkiem, spotkać chłopca wracającego z Agnieszką Koljaiczek do domu i zaprosić ich do kawiarni. Oskar nie lubił uczestniczyć w tej farsie, a chodził z matką na spotkania, by przez tę godzinę, którą ona spędzała z jego „polskim ojcem”, móc rozkoszować się bogactwem asortymentu sklepu z zabawkami. Chłopiec kochał jednak Jana szczerze, a kiedy dowiedział się, że w 1939 roku został on skazany i stracony za działalność dywersyjną, siebie obarczał winą za jego śmierć.

Gdańsk, noc z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku. Na terenie Poczty Polskiej znajduje się 56 osób. Oddziały szturmowe gdańskiej policji w budynku przy ulicy Sierocej 6 umieszczają gniazdo karabinów maszynowych, mające za zadanie atakować fronton gmachu Poczty od strony północnej. Część zachodnia budynku obstawiona zostaje przez karabiny umieszczone na drugim i trzecim piętrze domów przy ulicy Tartacznej. Lufy wystające z okien przy Sukienniczej  szachują pocztowców od południa. Opis obrony Poczty Polskiej, w którym u boku swego polskiego ojca, Jana Brońskiego, uczestniczy Oskar, przedstawia Polaków jako tych, którzy tuż przed śmiercią z rąk hitlerowców, zamiast walczyć, grają beztrosko w karty, kryjąc się przed wrogiem. Mały chłopiec z dziurawym blaszanym bębenkiem biegnie w stronę frontowych drzwi gmachu. Towarzyszący mu mężczyzna, nie zważając na ostrzegawcze krzyki żandarmów SS-Heimwehry, próbuje go za wszelką cenę powstrzymać. Jest już jednak za późno. Jan Broński oraz jego domniemany syn Oskar Matzerath zasilają szeregi samozwańczych obrońców. W tym miejscu historia jednego z nich dobiegnie końca.

Oskar przez całe życie szuka swojego miejsca na ziemi. Kocha Gdańsk, bo ten kojarzy mu się z matką i z dzieciństwem pełnym jej miłości. Po śmierci najbliższych szuka w zakamarkach miasta niszy, w której mógłby się schronić. Znajduje jedynie ruiny pełne bolesnych wspomnień, obrazów ludzkiej nędzy i  obłudy jednocześnie. Silna potrzeba ucieczki czy wręcz zniknięcia, skłania Oskara do wyjazdu na Zachód i opuszczenia Gdańska. Nieokreślona precyzyjnie w utworze żelazna kurtyna odcinała drogę na wschód, dlatego pozostała mu podróż w strony, w których wiele lat temu schronienia szukał jego dziadek – Koljaiczek. „I szukałem ziemi Polaków, która zginęła, która jeszcze nie zginęła. Inni mówią: omal nie zginęła, znowu zginęła. W tym kraju szuka się ostatnio ziemi Polaków za pomocą kredytów, Leiki, kompasu, radaru, różdżek i delegatów, humanizmu, przywódców opozycji i ziomkostw przechowujących w naftalinie ludowe stroje. Podczas gdy w tym kraju szuka się ziemi Polaków duszą – na pół z Chopinem, na pół z zemstą w sercu – podczas gdy oni tutaj potępiają cztery rozbiory i planują już piąty rozbiór Polski, latają do  Warszawy Air France’em i z ubolewaniem składają wianuszek w tym  miejscu, gdzie kiedyś było getto, podczas gdy stąd będzie się szukać ziemi Polaków rakietami, ja szukam Polski na moim bębenku i bębnię: zginęła, jeszcze nie zginęła, znów zginęła, przez kogo zginęła, omal nie zginęła, już zginęła, Polska zginęła, wszystko zginęło, jeszcze Polska nie zginęła”. Nie mając perspektyw i wierząc, że to otaczający świat jest winien jego nieszczęściom i klęskom, Oskar wybiera ostatecznie życie w zakładzie psychiatrycznym, egzystując znowu na pograniczu, w samotności, już zawsze jako obcy. Tylko w  tym miejscu jednak czuje się bezpieczny. To tu jest w stanie ukoić swe skołatane przez lata nerwy. Czyste metalowe łóżko i przyjemny, pełen wyrozumiałości głos pielęgniarza, stają się jego pocieszeniem. Miejsce, którego każdy człowiek unika, dla niego jest celem. Po dotarciu do niego czuje się naprawdę szczęśliwy. Tu może snuć swą opowieść, wolny od szatańskiego głosu i  lęku przed tym, co nie pozwalało mu zasnąć po drugiej stronie szpitalnego muru: historię pełną smutnych refleksji.

Większość bohaterów „Blaszanego bębenka” przez całe swoje życie szukała przestrzeni, w której mogłaby się zaszyć i poczekać na śmierć. Agnieszka, matka Oskara, jako dziecko chowała się w bieliźniarce, siedziała pod stołem lub kryła się pod łóżkiem. Klepp, jego przyjaciel, całymi tygodniami potrafił nie wychodzić z  łóżka, manifestując w  ten sposób swoją obojętność wobec otaczającego go świata. Krytykując chęć znalezienia przez Oskara bezpiecznej enklawy czy to pod fałdami babcinej spódnicy, czy to w  przytulnym pokoiku zakładu psychiatrycznego, pozostali bohaterowie okazują się więc hipokrytami. Wszystkie postaci Grassa szukają bowiem sposobu na życie, a bardzo szybko pojmując, że aktywność jest absurdalna i do niczego nie prowadzi, zamykają się w swoich światach. Obcy wobec najbliższych, obcy wobec samych siebie, wegetują wśród ofiar systemu, którego nie mają chęci i siły zmienić.

Tło w powieści właściwie nie zostaje zdefiniowane, próżno w nim szukać głębszej refleksji na temat mechanizmu, który doprowadził do narodzin nazizmu.  Günter Grass wprawdzie nie odwołuje się do historii wprost, lecz nakłada na nią estetyczny filtr, jak w przypadku swastyk, podczas politycznych wiecy. Nie jest jednak jasne, co wpływa na zmianę ludzkich postaw: dlaczego Alfred Matzerath pewnego dnia wkłada nazistowski mundur, sąsiedzi zaczynają gorliwie uczestniczyć w hitlerowskich masówkach, a żydowski kupiec rozmyśla o emigracji? Tonowanie mrocznych cech Oskara pozwala przejść do porządku nad jego buntem przeciwko Chrystusowi, którego bohater Grassa oskarża o dobrowolne poddanie się złu w akcie świętej ofiary i nieskuteczność zbawienia przez cierpienie. Wątek religijnej kontestacji i pokusy znalezienia mesjańskiej alternatywy dla ludzkości, która przyniosłaby ocalenie żywym, a nie umarłym, wybrzmiewa w książce bardzo mocno, choć ma jedną świetną odsłonę komediową. To scena w kościele, w której Oskar pragnie zająć miejsce Jezusa na kolanach Maryi i prowokuje go do próby sił, usiłując rozbić szybę w oknie świątyni. Ów „zamach" jest bardziej łobuzerską zaczepką niż gestem obrazoburstwa, gdyż Oskar podejrzewa w Dzieciątku Jezus, przesiadującym na kolanach matki, podobnego sobie dezertera od doli człowieczej, sprytnie ukrytego w wiecznym niemowlęctwie.

Powieściowy Oskar intryguje niejednoznacznością. Odmieniec, obdarzony nadświadomością, widzący i wiedzący więcej niż inni, szuka formy życia alternatywnej wobec totalitarnej opresji. Odmowa dorosłości, niechęć do bycia urabianym przez system edukacji, wreszcie odrzucenie społecznych reguł i norm może być gestem buntu, anarchizującego porządek świata. Można postrzegać Oskara jako świętego szaleńca, żyjącego w tajemnym porozumieniu z gwiazdami i materią, bądź artystę, który za sprawą swej nadzwyczajnej mocy przestrzega ludzkość przed nadciągającym nieszczęściem. Ale można też widzieć w jego wycofaniu ucieczkę w infantylizm, bezgrzeszność dzieciństwa. Byłaby to rejterada nie tylko przed niebezpieczeństwem, ale i odpowiedzialnością. Kończący pierwszą część książki autor podsuwa nam myśl, że blaszane bębenki posiadają moc destrukcyjną. Widzimy rozpacz chłopca po śmierci matki i żydowskiego kupca zabawek u którego matka Oskara kupowała blaszane bębenki, ma w sobie coś z żałobnego trenu na pożegnanie miasta i rodzinnego gniazda. W drugiej części powieści zanurzenie w śmierci stanie się jeszcze intensywniejsze - odejdzie ukochana Roswita z frontowej trupy karłów, w której schroni się Oskar podczas wojny, oraz jego dwóch ojców. To przejście przez czas rozpadu pogodzi go z dorosłością, pozwoli zrozumieć, że krzyk destrukcji i ucieczka od człowieczeństwa w świat ciemnej, nie-ludzkiej wolności nie mogą być odpowiedzią na zło. Oskar dojrzewa też do poczucia winy za los bliskich, którego czuje się współsprawcą. Sam zresztą zostanie własnym sędzią i zdecyduje się urosnąć, porzucając kokon dzieciństwa.