15 kwietnia 2022

Cienie nad rzeką Hudson

 

„Cienie nad rzeką Hudson”

Isaac Bashevis Singer

 


Autor/ Prozaik, dziennikarz, laureat literackiej Nagrody Nobla. Mówił, że pisarz jest swoim dziełem, sam był literatem trzech narodów: żydowskiego tworzącego w jidysz, amerykańskiego i polskiego. Urodził się w 1902 lub 1904 r. w Leoncinie pod Warszawą, zmarł 24 lipca 1991 r. w Miami na Florydzie.

Tłumaczenie/ Elżbieta Zychowicz

Tytuł oryginału/ an-us „Shadows on the Hudson”

Tematyka/ Trudno jest orzec, kto jest głównym bohaterem powieści. Czy Borys Makawer, w którego mieszkaniu poznajemy prawie wszystkie postacie przewijające się w książce, będący swego rodzaju nestorem w tej grupce mniej lub bardziej zasiedziałych w Nowym Jorku emigrantów? Bardziej bym się skłaniał do stwierdzenia, że bohaterami są wszyscy ci, których autor przedstawia czytelnikowi na początku powieści. Tych parę kobiet i mężczyzn w różnym wieku, powiązanych ze sobą towarzysko lub spokrewnionych po spędzonym pewnie dotąd nieraz wspólnie wieczorze ozdobionym żydowskimi rytuałami, poznajemy bliżej, gdy wychodzą na ulice Nowego Jorku i stają się nie ludźmi, lecz „cieniami” przybyłymi z przedwojennej żydowskiej Europy Środkowej i Wschodniej.

Główny motyw/ Wszystko zaczyna się w nowojorskim mieszkaniu Borysa Makarewa, u którego zebrali się goście. Jest grudzień 1947 roku, zima, za oknem pada śnieg. Dla Borysa bloki, które widać z okna jego mieszkania do złudzenia przypominają mu Warszawę. W ten oto sposób trafiamy w środowisko zamerykanizowanych Żydów, których z dotychczasowych miejsc zamieszkania, głównie z Polski, wygnał Hitler i jego plan dokonania całkowitej zagłady. Część z nich umknęła rzezi, część przetrwała w obozach, część była świadkiem zagłady ich bliskich. I choć udało im się przeżyć, próby by wrócić do normalnego życia, do jako takiej zwyczajnej codzienności zdają się spełzać na niczym. Pomimo że  pozornie wydaje się być  inaczej. Pracują, robią karierę, zawierają związki małżeńskie, próbują podtrzymywać swoją kulturę i wiarę na amerykańskiej ziemi. Jednak w duszy przeżywają ogromne rozterki i  wątpliwości, czują rozdarcie w kwestii  swojej własnej wiary w Boga.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Skoro plemię niewiernych i tak nas wybije, zachowajmy choć nasze żydowskie imiona”.

„Jeśli młody człowiek nie popełnia błędów, to znaczy, że coś z nim nie w porządku”.

„Nie da się cofnąć wskazówek zegara historii. Czy tylko dlatego, że Hitler był szaleńcem, świat musi wrócić do epoki średniowiecza? Głupota! Istnieje wyłącznie jedno źródło wiedzy, a jest nim doświadczenie -  w starym dobrym znaczeniu, jakie przypisywali mu Locke i Hume”.

„Po tym, co zdarzyło się w Europie, nie ośmielam się nawet wspominać jego imienia – ponieważ jeśli Bóg naprawdę istnieje i pozwolił na to wszystko, to nawet gorzej, niż gdyby nie istniał”.

„Wszystkie religie mają swoje cuda”.

„Miłość opiera się całkowicie na telepatii. Ludzie, którzy się kochają, są w kontakcie telepatycznym”.

„Największą zdobyczą ludzkości jest nadal logika”

„Co można zobaczyć w telewizji? Próżność i głupotę”.

„Kto potrafi przewidzieć reakcję kobiety?”.

„Powinniśmy recytować psalmy! Moja siostra zna tylko to jedno lekarstwo na wszystkie schorzenia – od bólu zęba do antysemityzmu”.

„Czy świat funkcjonuje przypadkowo?”.

„Nawet romansów nie można ciągnąć przez całą noc – nie w naszym wieku”.

„Konie się potykają, nadzieje gasną, lata mijają”.

„Ludzie obawiają się szczęśliwego losu bardziej niż śmierci”.

„Nie chodzi mi o etykę – nie jestem naiwny. Mnie interesuje psychologia: co myślą ludzie wsuwając dziecko do pieca? Muszą przecież coś myśleć”.

„Z filozoficznego punktu widzenia nie istnieje coś takiego, jak >późno< czy >wcześnie<”…

„Ale po wrześniu trzydziestego dziewiątego roku uświadomiłem sobie, że nie ma takiego szaleństwa, którego nie dopuściłyby się człowiek”.

„(…) z jaką lekkością reżyser dramatu ludzkiego pokierował akcją, by niemożliwe stało się możliwe!”.

„Ale w tej sprawie wszystko było grzechem”.

„Co to za światło, które świeci dla dziwek, dla morderców, dla nazistów?”.

„Gdzie jest napisane, że nie można być jednocześnie szczęśliwym i nieszczęśliwym?”.

„Jeżeli nie mogę być szczęśliwa z tobą, to szczęście nie istnieje”.

„Po co Bóg dał nam uczucia, jeśli ciągle musimy nad nimi pracować? Poza tym, jakie znaczenie biologiczne ma ta późna miłość?”.

„Zająłem się dziedziną, od początku skazaną na niepowodzenie – filozofia jest martwa od dwustu lat”.

„(…) dorosłych traktuje się w podobny sposób jak dzieci – dostają różne rodzaje zabawek, ale nigdy to, czego najbardziej pragną”.

„Co za radość, że niebo istnieje i można przynajmniej ujrzeć w przelocie jego światła! Bez niego ludzie pogrążyliby się całkowicie w błahości”.

„Wrogość zawsze opiera się na zawiści”.

„Nawet dzisiejsi Żydzi są szczęśliwsi od innowierców”.

„Ale ludzki umysł to przedziwny mechanizm. Co dzisiaj podnieca ludzi? Tylko zło”.

„Tak jak ktoś widzi tylko jednym okiem, można też myśleć połową mózgu”.

„(…) konstytucja nie dotyczy pijaków… Mogą robić to, na co inni się nie odważą”.

„(…) postęp techniczny nastąpił kosztem siły duchowej ludzkości”.

„Po co zaprzęgać do wozu anioły, skoro można do tego użyć koni?”.

„Wszystko zostało stworzone w taki sposób, że nieustannie mamy wątpliwości”.

„Żyd bez Boga jest niewiernym, jeśli nawet mówi po hebrajsku”.

„Majmonides twierdzi, że piekło jest wstydem”.

„Chciałem wielu rzeczy, ale nigdy nie wyszedłem poza sferę pragnień”.

„Ale skoro wszystko na tym świecie jest pokręcone, czemu związki między mężczyznami i kobietami miałyby być proste?”.

„Historia zawsze dochodzi do tego samego wniosku – że ludzie są zbrodniarzami”.

„(…) ze wszystkimi indywidulnymi różnicami wieczna ludzka tragedia jest zawsze taka sama”.

„Ale wszystko ma swoje granice, najdroższy, nawet miłość”.

„Spinoza ma rację – we wszechświecie nie ma miejsca na błędy”.

„W wojnie i w miłości wszystkie chwyty są dozwolone”.

„Na tym świecie nie powinniśmy przywiązywać się do niczego”.

„Co się stało z Żydami? Przez trzy tysiące lat opierali się bałwochwalstwu, a teraz nagle stali się głównymi producentami w Hollywood (…)”

„Wszy były jedyną rzeczą, którą plan pięcioletni wyprodukował w nadmiarze”.

„Tutaj istnieje tylko jedna miłość – miłość do dolara”.

„Dla ludzkiej natury typowe jest, że wielkości towarzyszy mierność”.

„Cała misja gatunku ludzkiego polega na grzebaniu się w błocie w poszukiwaniu pereł”.

„Wśród największego męczeństwa naszej historii toniemy w trywialności, głupocie, zachłanności”.

„Wszystkie ludzkie wysiłki są niczym w porównaniu z chromosomami”.

„Modlitwa jest ważną terapią”.

„Z biologicznego punktu widzenia pasożyt znajduje się na wyższym stopniu egzystencji niż jego karmiciel”.

„Tutaj wszyscy są zepsuci pozorną wolnością, którą kapitaliści rzucili masą na odczepne”.

„Ulica pełna jest przyszłych nieboszczyków”.

„Ach, ze wszystkich kłamstw wiosna jest najgorszym. Ma wszystkie wady jesieni, pomyślał Luria. Zawsze obfituje w deszcz, chłód i rozczarowanie”.

„Mężczyźni albo oddają się bez reszty seksowi, albo wszystko pozostaje dla nich w sferze duchowej”.

„Nieboszczyk nie musi płacić długów. Nieboszczyk jest zwolniony z przestrzegania przykazań”.

„Pan Stworzenia skonstruował ten nieszczęsny mały świat w taki sposób, że nie ma ludzi niezastąpionych”.

„Dla natury nie jesteśmy niczym więcej od wszy – taka jest gorzka prawda”.

„Twoje święte księgi mówią wciąż o wolnej woli. Ale ja ci powiadam, że człowiek ma tyleż wolnej woli, co roztocze lub kamień”.

„(…) my, Żydzi, nie otrzymaliśmy żadnych specjalnych przywilejów od natury. Cała nasza historia to jeden wielki pogrom, od Egiptu aż po dziś dzień”.

„Natura wydaje się cudowna, ale może tylko tak ją sobie wyobrażamy. Dla robaka, który pełza w pojemnikach na śmieci, nieczystości stanowią najwyższą harmonię, najwyższą estetyczną rozkosz”.

„Zawsze tak bywa – jedno nieszczęście pociąga za sobą drugie. Jeśli człowiek zgrzeszy raz, wykuwa pierwsze ogniwo całego łańcucha grzechów, złych uczynków, nieszczęść”.

„Samo życie jest jednym wielkim oszustwem”.

„Ale muszę podkreślić jedno – najgorszym informatorem jest sam człowiek”.

„No cóż, cały świat oparty jest na kłamstwie”.

„(…) dzisiejszy świat przypomina kogoś, kto pije słoną wodę. Im więcej pije, tym większe odczuwa pragnienie”.

„Nie da się przeprowadzić rewolucji w jedwabnych rękawiczkach”.

„Nie można służyć Bogu abstrakcyjnie”.

„Gdzie zostało napisane, że wszystko ma być łatwe?”.

„Tak właśnie funkcjonuje świat. Jeśli znasz Darwina, wiesz, że walka o przetrwanie jest siłą, która stworzyła świat”.

„Kiedy kobieta potrafi robić wszystko, wówczas musi to robić sama”.

„Kto powiedział, że przeszłość jest martwa, że odchodzi? W sferze duchowej pozostaje wszystko – każdy grzech, każdy dobry uczynek. Nieśmiertelność duszy jest oczywista nawet na tym świecie”.

„Ktoś, kto przeżył całe życie w kłamstwie i fałszu, nie staje się nagle uczciwy”.

 „Są ludzie, którym życie mija na szukaniu Boga”.

„Wczorajszy przyjaciel może być jutrzejszym wrogiem, argumentował. Ludzkość i jej rozwój to nie spokojne wody, lecz Heraklitowa rwąca rzeka, która co chwila zmienia bieg. Z każdą zmianą w polityce czy gospodarce przychodzą zmiany we wszystkich innych dziedzinach”.

„Przy całym swym kwiecistym języku owa kultura uznaje tylko jedną władzę: siłę”.

 

            Historia opisana w książce „Cienie nad rzeką Hudson” rozgrywa się pod koniec lat czterdziestych XX wieku, zaczyna się od mistrzowskiego fragmentu: kolacji w Nowym Jorku, której gospodarzem jest Boris Makawer, uchodźca, któremu odniesiony ekonomiczny sukces w Ameryce pozwolił praktykować ortodoksyjny judaizm bez obaw o przyszły byt. Jak wiemy religia tak może „utrudnić” ludziom życie, że pobożny Żyd nie ma czasu na nic innego poza nią . Dla Borysa Makawera i wielu innych Żydów religia stała się całodobowym zajęciem. Jednak Borys był na tyle wspaniałomyślny, że pozwalał sobie także na hojność wobec przyjaciół, dla których przyjazd do nowego kraju był mniej udany. Gośćmi Borysa są jego piękna córka Anna, nieszczęśliwa żona adwokata Stanisława Lurii; profesor Dawid Shrage, matematyk, którego żona zginęła w Holokauście; lekarz Salomon Margolin, skrywający  tajemnicę dotyczącą kolaboracji jego rodziny z Niemcami; oraz jedna z najważniejszych postaci, Hertz Grein, idealistyczny uczony, któremu poszczęściło się na giełdzie i jest kochankiem Anny Lurii. Singer po mistrzowsku bada życie psychiczne bohaterów, z których najbardziej żywy jest pierwszy mąż Anny zakłamany Jasza Kotik, słynny aktor komediowy, którego nic nie zatrzyma, aby osiągnąć sukces i odzyskać swoją byłą żonę wraz z jej majątkiem. Małżeństwa i związki rozpadają się, śmierć zbiera swoje żniwo, mądrość pisma świętego i kabały oraz nauczanie wielkich filozofów i mędrców współczesnej nauki są namiętnie polemizowane, czego konkluzją jest dostrzeżenie dramatu egzystencji. Jest to opera mydlana podniesiona do poziomu geniuszu, której niesamowita szerokość i prawdziwość podnosi Singera do roli Tołstoja końca XX wieku. Isaak Bashevis Singer triumfalnie kończy swoje dzieło serią podsumowań losów  bohaterów. Ta książka to niezrównany portret ludzkiej słabości widziany z perspektywy ogromnego współczucia. Opowiada historię zwykłych ludzi, szukających porządku we wszechświecie. Chociaż młodsze pokolenia coraz bardziej oddalają się od tradycji, członkowie żydowskiej społeczności wciąż pokładają wiarę we wspólnocie. Natura stawia ich wobec pokus, którym kultura nie pozwala ulegać. Religia stawia ich przed wyzwaniami, którym nie sposób sprostać. Każe im zaufać, nie oferując oczywiście żadnej odpowiedzi. Fakt Holocaustu zmusił ludzi do weryfikacji odpowiedzi na wiele pytań. Naturalne wydaje się poszukiwanie odpowiedzi w tych obszarach, które odnoszą się do źródeł istnienia zła, czyli do religii i moralności. Być może człowiek nie zawsze jest człowiekiem, skoro był zdolny do takiego zła? Dlaczego Bóg pozwolił na takie zło? Mogę pokusić się o stwierdzenie, że mowa noblowska wygłoszona w 1978 roku przez Isaaka Bashevisa Singera jest najlepszym wstępem do recenzji książki „Cienie nad rzeką Hudson”.

„Nasze pokolenie straciło wiarę w Opatrzność, ale także w samego człowieka, w jego instytucje i często w najbliższych ludzi” – mówił podczas mowy noblowskiej Isaac Bashevis Singer, który Literacką Nagrodę Nobla otrzymał w 1978 roku za pełną uczucia sztukę prozatorską, która wyrastając z polsko-żydowskich tradycji kulturowych porusza jednocześnie odwieczne problemy. „Gawędziarz i poeta naszych czasów, jak zawsze, musi być artystą ducha w pełnym tego słowa znaczeniu, a nie tylko głosicielem ideałów społecznych lub politycznych. Nie ma raju dla znudzonych czytelników i usprawiedliwienia dla nudnej literatury, która nie intryguje czytelnika, lecz podnosi go na duchu, daje mu radość i ucieczkę, które zawsze zapewnia prawdziwa sztuka. Niemniej jednak prawdą jest również, że poważny pisarz naszych czasów musi być głęboko zaniepokojony problemami swojego pokolenia. Nie może nie zauważyć, że moc religii, szczególnie wiara w objawienie, jest dziś słabsza niż w jakiejkolwiek innej epoce w historii ludzkości. Coraz więcej dzieci dorasta bez wiary w Boga, bez wiary w nagrodę i karę, w nieśmiertelność duszy, a nawet w zasady etyczne. Prawdziwy pisarz nie może zignorować faktu, że rodzina traci swój duchowy fundament. Wszystkie ponure proroctwa Oswalda Spenglera stały się rzeczywistością od czasów drugiej wojny światowej. Żadne osiągnięcia technologiczne nie mogą złagodzić rozczarowania współczesnego człowieka, jego samotności, poczucia niższości oraz lęku przed wojną, rewolucją i terrorem. Nasze pokolenie straciło wiarę w Opatrzność, ale także w samego człowieka, w jego instytucje i często w najbliższych mu ludzi.

            W swojej rozpaczy wielu, którzy stracili zaufanie do przywódców naszego społeczeństwa, patrzy na pisarza, mistrza słów. Mają nadzieję, że człowiek talentu i wrażliwości będzie zdolny  uratować cywilizację. Może jednak w artyście jest iskierka proroka. Jako syn narodu, który doznał najgorszych ciosów, jakie może wywołać ludzkie szaleństwo, muszę rozmyślać o nadchodzących zagrożeniach. Wielokrotnie pogodziłem się z tym, że nigdy nie znalazłem satysfakcjonującej odpowiedzi. Ale zawsze pojawia się nowa nadzieja, która mówi mi, że nie jest jeszcze za późno, abyśmy wszyscy sporządzili bilans  i podjęli decyzję. Wychowałem się w wierze w wolną wolę. Chociaż wątpiłem w to, co się objawiło, nigdy nie mogłem zaakceptować idei, że Wszechświat jest wypadkiem fizycznym lub chemicznym, będącym tylko wynikiem ślepej ewolucji. Chociaż nauczyłem się rozpoznawać kłamstwa, przekazywane >klisze< i bałwochwalstwo ludzkiego umysłu, wciąż trzymam się niektórych prawd, które, jak myślę, każdy z nas winien kiedyś zaakceptować. Musi istnieć sposób, aby człowiek mógł osiągnąć wszystkie możliwe przyjemności, ogół  mocy i wiedzę, które natura może mu dać, i nadal służyć Bogu – Bogu mówiącemu  czynami, a nie słowami, a którego słownictwem jest Kosmos. Nie wstydzę się przyznać, że należę do tych, którzy fantazjują, że literatura może przynieść nowe horyzonty i nowe perspektywy – filozoficzne, religijne, estetyczne, a nawet społeczne. W historii starej literatury żydowskiej nigdy nie było podstawowej różnicy między poetą a prorokiem. Nasza starożytna poezja często stawała się prawem i sposobem na życie.

Niektórzy z moich znajomych z jadłodajni niedaleko Jewish Daily Forward w Nowym Jorku nazywają mnie pesymistą i dekadentem, ale rezygnacja jest zawsze oparta na wierze. Pocieszyłem się czytając pisarzy pesymistów i dekadentów, jak Baudelaire, Verlaine, Edgar Allan Poe i Strindberg. Moje zainteresowanie badaniami psychicznymi sprawiło, że znalazłem ukojenie w takich mistykach jak wasz Swedenborg i u naszego rabina Nachmana z Bracławia, a także u wielkiego poety mego czasu, mojego przyjaciela Aarona Zeitlina, który zmarł kilka lat temu i pozostawił wysokiej jakości literackie dziedzictwo, napisane w większości w języku jidysz. Pesymizm osoby twórczej nie jest dekadencją, lecz ogromną pasją odkupienia człowieka. Podczas gdy poeta bawi, kontynuuje poszukiwanie wiecznych prawd, esencji bytu. Na swój sposób stara się rozwiązać zagadkę czasu i zmiany, znaleźć odpowiedź na cierpienie, objawić miłość w otchłani okrucieństwa i niesprawiedliwości. Dziwne, jak mogą się wydawać te słowa, często bawię się myślą, że kiedy wszystkie teorie społeczne upadną, a wojny i rewolucje pozostawią ludzkość w całkowitym mroku, poeta – którego Platon zakazywał w swojej republice – może powstać, aby nas wszystkich uratować. 


Ogromny zaszczyt przyznania mi przez Szwedzką Akademię Literackiej Nagrody Nobla to także uznanie języka jidysz – języka wygnania, bez ziemi, bez granic, nie wspieranego przez żaden rząd języka, w którym nie ma ani jednego słowa na temat broni, amunicji, ćwiczeń wojskowych, taktyki wojennej; języka, który był pogardzany zarówno przez nie-Żydów, jak i emancypowanych Żydów. Prawda jest taka, że to, co głoszą wielkie religie mówiące w jidysz, społeczeństwo  z gett praktykowało na co dzień. Byli to ludzie Księgi w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu. Wiedzieli, że nie ma większej radości niż studiowanie człowieka i relacji międzyludzkich, które nazwali Torą, Talmudem, Musaryzmem, Kabałą. Getto było nie tylko miejscem schronienia dla prześladowanej mniejszości, ale wielkim eksperymentem pokoju, samodyscypliny i humanizmu. Jako taki wciąż istnieje i nie poddaje się pomimo całej otaczającej go brutalności. Wychowałem się wśród tych ludzi. Dom mojego ojca przy ulicy Krochmalnej w Warszawie był domem nauki, trybunałem sprawiedliwości, domem modlitwy, opowiadania historii, a także miejscem wesel i bankietów chasydzkich. Jako dziecko usłyszałem od mojego starszego brata i mistrza, Israela Jehoszui Singera, który później napisał „Braci Aszkenazi”, wszystkie argumenty, które racjonaliści od Spinozy po Maxa Nordaua przedstawili przeciwko religii. Natomiast od mojego ojca i matki słyszałem wszystkie odpowiedzi, które wiara w Boga może zaoferować tym, którzy wątpią i szukają prawdy. W naszym domu i w wielu innych domach odwieczne pytania były bardziej aktualne niż najnowsze wiadomości w jidysz. Pomimo wszystkich rozczarowań i całego mojego sceptycyzmu wierzę, że narody mogą wiele nauczyć się od tych Żydów, ich sposobu myślenia, sposobu wychowywania dzieci, znalezienia szczęścia tam, gdzie inni widzą tylko nieszczęście i upokorzenie. Dla mnie język jidysz i postępowanie tych, którzy go mówili, są identyczne. W języku jidysz i w duchu jidysz można znaleźć wyrażenia pobożnej radości, żądzy życia, tęsknoty za Mesjaszem, cierpliwości i głębokiego uznania ludzkiej indywidualności. W języku jidysz panuje spokojny humor i wdzięczność za każdy dzień życia, każdy okruch sukcesu, każde spotkanie miłości. Mentalność jidysz nie jest wyniosła. Nie uważa zwycięstwa za coś oczywistego. Nie żąda i nie rozkazuje, ale przemyka, przemyca się wśród mocy zniszczenia, wiedząc gdzieś, że Boski plan stworzenia wciąż jest na samym początku. Są tacy, którzy nazywają jidysz martwym językiem, ale hebrajski był okrzykiwany tak przez dwa tysiące lat. Ożywił się w naszych czasach w najbardziej niezwykły, niemal cudowny sposób. Aramejski był z pewnością martwym językiem przez stulecia, ale potem ujawnił Zohar, dzieło mistyki o wzniosłej wartości. Faktem jest, że klasyka literatury jidysz to także klasyka współczesnej literatury hebrajskiej. Jidysz nie wypowiedział jeszcze swojego ostatniego słowa. Zawiera skarby, które nie zostały ujawnione oczom świata. Był to język męczenników i świętych, marzycieli i kabalistów – bogaty w humor i wspomnienia, których ludzkość nigdy nie zapomni. W przenośni, jidysz jest mądrym i pokornym językiem nas wszystkich, idiomem przerażonej i pełnej nadziei ludzkości”.

            Przejdźmy teraz do bohaterów książki Isaaka Bashevisa Singera „Cienie nad rzeką Hudson”. Już same nowojorskie mieszkanie Borysa Makawera, w którym spotykają się „rozbitkowie” z wojennej pożogi urządzone było na wzór lokum , które Borys opuścił uciekając z Warszawy. Pośrodku zniszczonego podwórza znajdował się mały ogródek otoczony drewnianym płotkiem. Brakowało jedynie handlarza starzyzną, z workiem na plecach, albo kataryniarza z papugą. Ciężkie mahoniowe meble, zdobione żyrandole z kryształowymi wisiorkami, pluszowe aksamitne kanapy oraz krzesła z koronkowymi narzutami i pokrowcami z frędzlami stały wśród odgłosów rozmów w języku polskim lub jidysz. Wśród dyskusji padały najróżniejsze pytania: Czyż szczęście nie jest jedynym celem każdego człowieka, każdego stworzenia? Czyż to naprawdę jakakolwiek różnica, czy ktoś pragnie rozkoszy na tym świecie, czy też w przyszłym? Ci, którzy nie zaznali szczęścia tutaj, poszukują go tam. Nawet ci, którzy popełnili samobójstwo, szukają spokoju. Filozofowie zauważyli, że pogoń za szczęściem jest głównym motywem ludzkiego istnienia. A co z wolnym wyborem? Wolny wybór jest możliwy tylko wtedy, gdy istnieje zarówno szczęście, jak i nieszczęście, prawda i kłamstwo, sukces i niepowodzenie. Czyż świat nie jest wyspą nieszczęścia na morzu szczęśliwości?

Kim jest istota ludzka  we Wszechświecie? Gdy człowiek zatraca się w ogromie boskości, nie zauważa swojej małości. Z trudem przychodzi uwierzyć, że każda z tych małych kropeczek zwanymi gwiazdami i planetami na nieboskłonie jest słońcem, wokół którego kręci się kilka planet takich jak Ziemia, planet, które może również zamieszkują inteligentne istoty. Nie, nasza Ziemia bez wątpienia nie jest wyjątkiem w Kosmosie. Nie można wykluczyć, że istnieją miliardy lub biliony takich planet, ze swoimi urokami i mankamentami, z rozkoszami i kłopotami. Czy życie na Ziemi jest bardziej wyjątkowe niż gdziekolwiek we Wszechświecie? Przecież za każdym razem, gdy otwieramy poranne gazety, śmierć śmieje się nam w twarz. W dzisiejszych czasach nie musimy czytać rozpraw etycznych, żeby myśleć o śmierci. Przypominają nam o niej na każdym kroku – w gazetach, w teatrze, na filmach, w agencji ubezpieczeniowej. Aż trudno uwierzyć, że nasza krucha egzystencja od urodzenia do końca obraca się wokół cmentarza.

            Ale jaką wartość ma wymyślanie samego pojęcia Boga i tworzenie liturgicznej poezji wysławiającej Jego miłosierdzie i dobroć, gdy istoty stworzone przez Niego paliły się nawzajem w piecach krematoryjnych i bawiły się czaszkami niemowląt? Co osiągnięto, modląc się do Boga, na którego istnienie nie ma absolutnego dowodu? Gdzie był „Ten, który obdarza rozumem człowieka”, gdy ojcowie musieli kopać groby dla siebie i dla swoich dzieci? I co robił „Ten, który zwraca wolność niewolnikom”, gdy Stalin więził miliony ludzi w obozach przymusowej pracy. Jeśli Bóg istnieje, - zadają pytania ateiści ludziom wierzącym - jest prawdopodobnie „kosmicznym Hitlerem”, który dla swojego honoru i swojej wielkości gotów jest torturować całe pokolenia, całe narody. Co ma, zatem robić człowiek, by usprawiedliwić swoją egzystencję?

 Każdy z bohaterów Singera do pewnego stopnia reprezentuje inny system przekonań. Borys Makawer jest kapitalistą, natomiast jego bratanek Herman Makawer  oddanym komunistą; eteryczny profesor Dawid Shrage spirytualistą; a pisarka Frieda Tamar reprezentuje bezinteresowną pobożność i feminizm. Wszyscy oni biorą udział we wspólnych intelektualnych rozmowach, są cyniczni, uprawiają intelektualny hedonizm. Jednak między wierszami możemy dostrzec, że żaden  z tych systemów nie pasuje do „świata chaosu", w którym „gang intelektualistów doprowadził gatunek ludzki na skraj otchłani”. Główną przyczyną ludzkiej rozpaczy, którą Singer w książce wielokrotnie przypomina, jest trauma Holokaustu. „Każdy, kto nie widział go na własne oczy", mówi jeden z bohaterów, „nie wie, czym naprawdę jest gatunek ludzki". A kiedy córka Borisa, Anna, zdolna bizneswoman, która dokonuje katastrofalnych wyborów dotyczących mężczyzn, przechodzi obok okien wystawowych sklepu mięsnego na Manhattanie i widzi tam całą jagnię, jej brzuch rozcięty od szyi do ogona, spokojnie myśli: „Cóż, można to zrobić każdemu. Mogli łatwo pokazać mnie w ten sam sposób. Niebo by z tego powodu nie upadło". Tu dochodzimy do wegetarianizmu samego pisarza, który wielokrotnie podkreśla w książce jak wielkie znaczenie miało dla niego nie jedzenie mięsa i szacunek dla zwierząt. Isaak Bashevis Singer był drugim zdobywcą Nagrody Nobla w dziedzinie literatury, a zarazem wegetarianinem. Pierwszym oczywiście był George Bernard Shaw, który otrzymał tę nagrodę w roku 1925. W jednym z wywiadów Singer stanowczo oświadczył: „Myślę, że wszystko, co jest związane z wegetarianizmem, ma najwyższe znaczenie, ponieważ nie będzie pokoju na świecie, dopóki zjadamy zwierzęta”. Kiedy jeden z bohaterów profesor Dawid Shrage podupada na zdrowiu, robi się słabszy i bardziej przygnębiony, Singer za przyczynę jego choroby uznaje jedzenie mięsa: „Jak można być zdrowym, jedząc mięso i przyswajając martwą protoplazmę, soki i krew pokornych zwierząt? Jak można mieć nadzieję na boskie miłosierdzie, gdy pomaga się zabijać żywe istoty i pozbawia się dusz ich ciał?”. W innym fragmencie Hertz Grein zastanawia się nad losem ludzi i zwierząt: „Czy Bóg naprawdę jest dobry dla wszystkich? Czy był dobry dla sześciu milionów Żydów w Europie? Czy jest dobry dla wszystkich wołów, świń i kurcząt, które ludzie zabijają właśnie w tej chwili?”.

Według Singera podstawę każdej religii stanowi zasada, że ludzie powinni żyć w taki sposób, żeby nie budowali swojego szczęścia na nieszczęściach innych. Istoty ludzkie, boskie stworzenia, nie powinny grzeszyć wobec siebie, lecz pomagać sobie nawzajem w miarę możliwości. Taki jest sens judaizmu, chrześcijaństwa, buddyzmu, wszystkich religii. Wszystko inne można nazwać folklorem.  Isaak Bashevis Singer jest pełen sprzeczności, lecz mimo to jest wspaniały. Jest geniuszem. Można się z nim nie zgadzać, że wola jest ślepa. Można natomiast się zgodzić, że rzecz sama w sobie jest wolą, ale ani przez chwile autor nie wierzy, że ślepa siła mogłaby stworzyć amebę, kwiat czy człowieka. Najbardziej podziwiam u Singera to, że miał odwagę być pesymistą. Większość pisarzy próbowała tak czy inaczej przedstawiać piękny wszechświat i dawać ludziom nadzieję, co było jedynie myśleniem życzeniowym. Singer miał odwagę powiedzieć, że żyjemy w świecie zła. Pod tym względem przypomina on kabalistów. Oni także nazywali ten świat jaskinią demonów, najgorszym ze wszystkich światów. I Singer i kabaliści twierdzili, że ten świat jest najsłabszym ogniwem w Bożym łańcuchu, lecz mimo to możemy starać się, aby żyć uczciwie. W książce „Cienie nad rzeką Hudson” Singer porównuje wiarę do miłości. Religia nie jest sprawą prostą, podobnie jak miłość. Można kochać kobietę, a mimo to zdradzać ją. W wierze w Boga bohaterów książki Singera, jedna rzecz jest stała: nigdy nie twierdzą, że wszechświat jest wynikiem przypadku. Ponieważ nie istnieją dowody na istnienie Boga, więc, bohaterowie cały czas mają wątpliwości. W tych postaciach autor odzwierciedla tę niepewność. Wątpienie jest zresztą częścią religii. Wszyscy religijni myśliciele byli ludźmi wątpiącymi. Nawet Biblia, choć przesiąknięta wiarą, jest także przepełniona sceptycyzmem. Księgę Hioba można nazwać Księgą Sceptycyzmu. Bohaterowie książki Izaaka Bashevisa Singera „Cienie nad rzeką Hudson” niemal krzyczą do Boga słowami psalmu: „Dlaczego śpisz, Boże? Dlaczego się nie obudzisz, aby ujrzeć, co się dzieje?”. Kochankowie są pełni podejrzeń, a nawet wrogości w stosunku do tych, których kochają. Zakochana dziewczyna pyta dziesięć razy dziennie: „Czy mnie naprawdę kochasz?”, a ty zawsze musisz odpowiedzieć: „Tak, tak!”. To samo dotyczy religii. Wierzymy w Boga, ale jednocześnie wątpimy.

Singer jest doskonałym pisarzem i bystrym obserwatorem ludzkich spraw. Śmiało można go nazwać  znakomitym psychologiem. Przeanalizował ludzkie życie z punktu widzenia psychologii i miał wielką wiedzę na temat ludzkich namiętności. Zgadzam się z Singerem, a on zgadzał się ze Spinozą, kiedy mówi, że wszystko może stać się namiętnością. Oznacza to, że nie ma w życiu niczego, co nie mogłoby zostać  obsesją jednostki. 

 

11 kwietnia 2022

Wyższy świat - Pod kołami

 

„Wyższy świat”

(„Pod kołami”)

Hermann Hesse

 


Autor/ ps. Emil Sinclair (ur. 2 lipca 1877 w Calw, zm. 9 sierpnia 1962 w Montagnoli w kantonie Ticino) – prozaik, poeta i eseista niemiecki o poglądach pacyfistycznych. Okazjonalnie również rysownik i malarz. Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 1946 r. Z uzasadnienia jury otrzymał ją „za inspirującą twórczość, która w swoim rozwoju ku śmiałości i głębi reprezentuje zarówno klasyczne ideały humanisty, jak i wysokie wartości stylu”, za „szlachetnie podniosłą i różnorodną poezję, która zawsze wyróżniała się świeżością natchnienia i rzadko spotykaną czystością ducha”, a także za „talent epicki i dramatyczny”. Autor powieści o kontekście egzystencjalnym, nawiązujących do filozofii buddyjskiej oraz psychoanalizy, których tematem jest zazwyczaj samotne poszukiwanie harmonii i głębi duchowej w skłóceniu ze społeczeństwem (Wilk stepowy, Siddhartha). W opinii Tomasza Manna jego twórczość należy do „szczytowych i najczystszych dokonań naszej epoki”.

Tłumaczenie/ Edyta Sicińska

Tytuł oryginału/ de „Unterm Rad. Erzahlung”.

Tematyka/ Ta wczesna powieść Hessego jest historią chłopskiego syna, który zdobywa wykształcenie, wiele podróżuje, odnosi sukcesy literackie, prowadzi burzliwe życie, wreszcie zrezygnowany wraca do rodzinnej wioski. Wątki autobiograficzne łączą się z krytyką moralności mieszczańskiej oraz intelektualistów uciekających od rzeczywistości. Bohater Hans Giebenrath w „Wyższym świecie” uwalnia się od wewnętrznej dyscypliny, narzuconej mu przez szkolny rygor, w trosce o własny samorozwój. W polskim przekładzie książka znana jest jako „Wyższy świat" lub „Pod kołami" (tytuł oryginalny).

Główny motyw/ Przebić się do wyższego świata, zdobyć wyższe wykształcenie - oto, czego pragnie syn kupca z gór Schwarzwaldu, dorastający Hans Giebenrath. Pomyślnie zdany egzamin i początki nauki w „szkole krajowej" wróżą nieprzeciętnie zdolnemu i wrażliwemu chłopcu karierę urzędniczą lub duchowną, wkrótce jednak wymagania stawiane przez bezduszne i jednostronne kształcenie zaczynają przerastać siły Hansa. Niespełnienie jego edukacyjnych aspiracji, pierwszy zawód miłosny, a także trudność oswojenia się z pracą w rzemiośle, prowadzą do tyleż tragicznego, co zagadkowego zakończenia książki.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Jeśli miał kiedyś jakieś uczucia, od dawna pokrył je kurz”.

„Mógł z pierwszym lepszym sąsiadem zamienić nazwisko i mieszkanie, a nic by się nie zmieniło”.

„(…) nawet spacer w dużym mieście jest innego rodzaju przyjemnością niż w małym miasteczku”.

„Jak dziwnie przygnębiające jest uczucie, kiedy się opuszcza strony rodzinne, wyruszając z domu ojcowskiego do nieznanego zakładu”.

„Zmarłego ucznia nauczyciele traktują zawsze inaczej niż żywego; uświadamiają sobie wtedy przez chwilę wartość i niepowracalność każdego żywota i każdej młodości, wobec których na ogół tak często lekkomyślnie grzeszą”.

„W ten sposób, może zbyt wcześnie, zapoznał się już po trosze z tajemnicą miłości. Zawierała ona w sobie według niego mało słodyczy, a dużo zgryzoty”.

 

                       Józef Giebenrath, pośrednik i agent handlowy, nie wyróżniał się wśród obywateli miasteczka żadnymi szczególnymi przymiotami ani właściwościami. Tak jak oni posiadał krągły, zdrowy korpus, jakie takie talenta kupieckie, połączone ze szczerym, niekłamanym uwielbieniem dla pieniądza, a ponadto mały domek z ogródkiem, grób rodzinny na cmentarzu, nieco wytartą i spłowiałą już religijność, należny respekt przed Bogiem i zwierzchnością oraz ślepe posłuszeństwo wobec spiżowych zasad mieszczańskiej przyzwoitości.  Wychylił w swym życiu niejeden kufelek, lecz nigdy nie bywał pijany. Niejednokrotnie zdarzało się, że podejmował się różnych, niezupełnie czystych interesów, nie przekraczając przy tym nigdy granic wyznaczonych przez literę prawa. Uboższym od siebie wymyślał od głodomorów, bogatszych nazywał dorobkiewiczami. Był członkiem Stowarzyszenia Obywatelskiego i co piątek odwiedzał kręgielnię „Pod Orłem”, nie omijał też żadnego pieczenia ani świniobicia lub podobnej uroczystości. W czasie pracy palił tanie cygara, po obiedzie zaś i w niedzielę lepszy gatunek.

                       Wewnętrzne jego życie było egzystencją filistra. Jeśli miał kiedyś jakieś uczucia, od dawna pokrył je kurz. Nie było tego wiele więcej ponad tradycyjny, szorstki sentyment rodzinny, dumę z własnego syna i czasem jakiś okolicznościowy gest względem ubogich. Jego uzdolnienia umysłowe nie wykraczały poza wrodzoną dość ograniczoną chytrość i umiejętność liczenia. Lektura jego ograniczała się do gazety, a do zaspokojenia potrzeb artystycznych wystarczało mu doroczne amatorskie przestawienie Stowarzyszenia obywatelskiego i od czasu do czasu widowisko cyrkowe. „Mógł z pierwszym lepszym sąsiadem zamienić nazwisko i mieszkanie, a nic by się nie zmieniło”. Z wszystkimi, bowiem pozostałymi ojcami rodzin w mieście miał wspólne nawet to, co kryło się w najgłębszych zakamarkach jego duszy – owa wiecznie czujna nieufność wobec każdej wyższej siły czy osobowości oraz instynktowną, z zawiści zrodzoną niechęć do wszystkiego, co niepowszednie, swobodniejsze, wykwintniejsze, górujące intelektem. „Dość o nim. Tylko wysoce ironiczne pióro zdobyłoby się na przedstawienie tak płaskiego żywota i jego nieświadomego tragizmu. Ale ten człowiek miał syna jedynaka i o nim trzeba mówić”.

                       Hans Giebenrath był niewątpliwie udanym dzieckiem. Wystarczyło przyjrzeć mu się, kiedy biegał z rówieśnikami, jak na ich tle ostro wyróżniała się  jego sylwetka. Mała mieścina w Schwarzwaldzie nie mogła się dotychczas pochwalić takimi ludźmi – nigdy nie zrodziła nikogo, kto by spojrzeniem i działaniem wybiegł poza najbliższe opłotki. „Bóg raczył wiedzieć, skąd chłopak wziął te poważne oczy, te mądre czoło i ten wykwint w ruchach”. Może po matce? Nie żyła od wielu lat, a za jej życia nie zauważono w niej nic uderzającego, poza tym, że była chorowita i wiecznie zatroskana. Ojciec nie wchodził w rachubę. Zatem niewątpliwie z góry spadła tajemnicza iskra w to stare gniazdo, które przez osiem czy dziewięć stuleci swojego istnienia wydało wprawdzie wiele zacnych obywateli, ale nigdy jeszcze żadnego talentu ani geniusza.

                       Uzdolnienia Hansa Giebenratha nie uległy najmniejszej wątpliwości. Nauczyciele, rektor, sąsiedzi, pastor, koledzy ze szkoły, wszyscy przyznawali, że miał tęgą głowę i był w ogóle nieprzeciętny. Tym samym przesądzono i wytyczono jego przyszłość. W Szwabii, bowiem przed utalentowanymi chłopcami stała otworem tylko jedna jedyna wąska ścieżyna, chyba, że mieli bogatych rodziców; prowadziła ona przez egzamin krajowy do seminarium, potem do zakładu w Tybindze, a stamtąd albo na ambonę, albo na katedrę. Rokrocznie kilkudziesięciu synów tego kraju wstępowało na ową cichą, bezpieczną drogę życiową. Chudzi, przepracowani chłopcy, którzy niedawno byli u konfirmacji, zgłębiali na koszt państwa rozmaite dziedziny nauk humanistycznych i w osiem czy dziewięć lat później rozpoczynali drugą, zazwyczaj dłuższą część swojej drogi życiowej. Krocząc nie mając zwrócić ojczyźnie otrzymane dobrodziejstwa. 


                       Za parę tygodni miał się znowu odbyć egzamin krajowy. Tak zwała się owa doroczna hekatomba w czasie, której „państwo” wybierało umysłowy kwiat kraju, a z miasteczek i wiosek ku stolicy, w której murach odbywał się egzamin, biegły westchnienia, modlitwy i życzenia wielu rodzin. Hans Giebenrath był jedynym kandydatem, którego miasteczko zamierzało wysłać na owe utrapione zawody. Honor był wielki, ale kosztował też niemało. Do lekcji szkolnych, trwających codziennie od czwartej, dochodziła osobna godzina greki u rektora, o szóstej pastor raczył powtarzać z Hansem łacinę i religię, a dwa razy w tygodniu wieczorem po kolacji uczeń otrzymywał godzinną konsultację u profesora matematyki. W grece poza czasownikami nieregularnymi najwięcej uwagi poświęcano różnorodności składni, powodowanej nieodmiennymi częściami mowy. W łacinie chodziło o jasny i zwięzły styl, a zwłaszcza o znajomość rozmaitych prozodycznych subtelności. W matematyce główny nacisk kładziono na skomplikowane równania. Wprawdzie wydaje się, jak profesor często podkreślał, że są one pozornie bez wartości dla późniejszych studiów i życia, ale właśnie tylko pozornie. W rzeczywistości są bardzo ważne, a nawet ważniejsze od niejednego przedmiotu głównego, ponieważ rozwijają sprawność logiczną ucznia i stanowią główny fundament jasnej, trzeźwej i wydajnej pracy.

                       Aby jednak nie przeciążać umysłu i aby wśród ćwiczeń rozumu duch nie poszedł w zapomnienie i nie uwiąd, Hans każdego ranka, na godzinę przed rozpoczęciem szkoły, uczestniczył w nauce dla konfirmantów, gdzie ożywcze tchnienie religijnego życia płynęło od młodych dusz z katechizmu i z pobudzającego wkuwania na pamięć oraz recytowania pytań i odpowiedzi. Niestety, chłopiec pozbawiał się lekkomyślnie orzeźwiającej mocy tych nauk i ich błogosławieństwa, po kryjomu wkładając do katechizmu karteczki zapisane greckimi i łacińskimi słówkami lub ćwiczeniami i zajmując się niemal przez cały czas trwania nauki konfirmacyjnej tymi świeckimi umiejętnościami. Ale bądź, co bądź nie miał aż tak zatwardziałego sumienia, żeby przy tym nie doznawać bez ustanku uczucia przykrego niepokoju i lekkiego strachu.

                       Czasami chłopiec odczuwał też lekkie poddenerwowanie dotyczące utraty dzieciństwa. Przypominał sobie, ile godzin i dni kiedyś spędził nad rzeką, jak często pływał i nurkował, wiosłował i łowił ryby. Od kiedy stał się przedmiotem dumy swoich profesorów, co spowodowało, że sam nawet nabrał nieco zarozumiałości, nie potrafił myśleć o niczym tylko o egzaminie wstępnym. Nawet dawno nie był w ogrodzie. Stała tam zbutwiała, długo  nieużywana altanka; kiedyś sam zbił z desek coś w rodzaju klatki i przez trzy lata chował w niej króliki, ale jesienią zabrano mu je z powodu egzaminu. Nie miał już czasu na zabawę i rozrywki.

                       Hans Giebenrath był intelektualną „wielką rybą w małym stawie”. Urodzony i wychowany w małym miasteczku w wiejskiej Szwabii, znacznie przewyższył wszystkich swoich kolegów z klasy inteligencją i determinacją. Presja ciążąca na nim była  ogromna, gdyż wszyscy, zaczynając od dyrektora szkoły, a kończąc na jego własnym ojcu oczekiwali rzecz jasna, że zda te egzaminy. Kuł, zatem od rana do nocy, aż głowa zaczynała go boleć, i finalnie oblewa; przynajmniej  tak mu się wydaje. Odpowiednio bezgraniczne jest jego zdziwienie, gdy kilka dni później z ust dyrektora szkoły publicznie ogłaszającego przysłane mu wyniki słyszy: „Na wstępny egzamin do niższego seminarium teologii wysłało nasze miasto w tym roku tylko jednego kandydata, Hansa Giebenratha. Ku naszej radości dowiadujemy się w tej chwili, że zdał on egzamin, jako drugi."

                       W nagrodę dumnemu i szczęśliwemu uczniowi wolno udać się na przedwczesne wakacje. Przychodzą dni beztroski i wypoczynku, ostatnie w jego życiu, jak się wnet okaże. Chłopak włóczy się po okolicy, wędkuje, kąpie się w rzece, używa życia, tak jak zwykł to czynić, nim nauka całkowicie go pochłonęła. Mój ulubiony moment w całej książce to ten, gdy Hans dostrzega, że ambicja wprowadziła go na ścieżkę, którą tak właściwie wcale nie chce podążać. Ale na zmianę kursu jest już za późno. Złość w nim wzbiera... Jego osiągnięcia naukowe dały mu prawo do skorzystania ze stypendium rządowego w szkole seminaryjnej w klasztorze w Maulbronn. Jednak zapowiadany sukces nie przyniósł mu sławy, ponieważ Hans szybko zdał sobie sprawę, że przejście na wyższy poziom studiów oznacza tylko więcej ciężkiej pracy, zastanawiał się, czy sprosta temu wyzwaniu. Podczas pobytu w seminarium Hans był wzorowym uczniem do tego stopnia, że bez trudu mógł się ubiegać o pierwsze miejsce w klasie. Zaczyna się ciężka i wyczerpująca nauka w seminarium. Hans początkowo radzi sobie nieźle, jest nawet jednym z prymusów. Chłopak nie miał wielu przyjaciół w nowej szkole, przyjaźnił się tylko z Hermanem Heilnerem- zbuntowanym romantykiem, wolnomyślicielem, poetą, utrapieniem całego grona pedagogicznego. Ta przyjaźń miała swoje konsekwencje. Heilner, ze względu na swoją buntowniczą naturę, został wydalony ze szkoły, a Hans odesłany do domu, ponieważ jego wyniki w nauce uległy pogorszeniu, oraz zdiagnozowano u niego chorobę psychiczną. Hans wraca do rodzinnego miasteczka i zostaje uczniem kowalskim. I chociaż jest dumny ze swojej ciężkiej fizycznej pracy, to coraz bardziej zapada na depresję.

                       Kiedy wrócił w rodzinne strony nikt się już nim nie zachwycał. Stary rektor zamienił z nim dwukrotnie kilka przyjaznych słów, także profesor łaciny i pastor kiwali mu na ulicy życzliwie głową, ale właściwie Hans nic już ich nie obchodził: „Przestał być naczyniem, do którego można wpychać, co się da, oraz glebą przyjmującą wszelakie nasiona; nie wart był tego, by mu poświęcać czas i staranie”. Tak więc Hans czuł się opuszczony i niekochany; przesiadywał w małym ogródku na słońcu albo leżał w lesie snując marzenia lub zadręczając się przykrymi myślami. Nie mógł czytać, choć to sprawiało mu ulgę, ponieważ zaraz zaczynała boleć go głowa i oczy, a z każdej książki wyłaniało się natychmiast po jej otwarciu widmo klasztornych dni i upiór dawnego strachu, zapędzający go w duszne, niepokojące zaułki snów i urzekający go tam gorejącym okiem.

                       W tym stanie depresyjnym zagnieździł się w fantazji chorego chłopca nowy upiór pod złudną postacią pocieszyciela. Z wolna spoufalał się i stał się dla niego niezbędny. Była to myśl o śmierci. Przecież nietrudno wystarać się o jakąś broń palną albo gdzieś w lesie uwiązać pętlę sznura. Niemal codziennie towarzyszyły mu te myśli podczas jego przechadzek po okolicy; oglądał poszczególne, odludnie położone zakątki i znalazł wreszcie taki, gdzie by się pięknie umierało, toteż obrał go definitywnie na miejsce śmierci. Odwiedzał ten teren stale, przesiadywał tam i znajdował dziwną przyjemność w wyobrażaniu sobie, jak to go w owym miejscu wkrótce znajdą martwego. Upatrzył gałąź na sznur i zbadał jej wytrzymałość. Nie było już żadnych przeszkód. Z czasem napisał też, kilkakrotnie przerywając tę czynność i wracając do niej, krótki list do ojca oraz długi do Hermana Heilnera; listy miały być znalezione przy zwłokach. Dlaczego już dawno nie zawisł na owej gałęzi, tego sam nie wiedział. Myśl została powzięta, jego śmierć była rzeczą postanowioną. Los pozwalał mu się delektować posępnymi zamiarami i patrzył spokojnie, jak on z „kielicha śmierci, co dzień wychyla kilka kropel entuzjazmu i sił do życia”.

                       Mamy ochotę zgoła solidaryzować się z bohaterem, gdy dzieli los swego przyjaciela i również zostaje relegowany; tamten wszelako za zachowanie, Hans — za mierne wyniki. Co tedy stało się z tym prymusem, któremu każdy rokował wspaniałą karierę? Odpowiedzią jest cała powieść i ostateczny powieściowy los młodego Hansa. Zresztą narrator, jakby mimochodem, nieuważnie rzuca uwagę, że dusza Hansa została „okradziona z dzieciństwa". To głupi, bezmyślny, snobistyczny, pusty, pełen konwenansów świat niemieckiego mieszczaństwa z przełomu XIX i XX w. gwałci dusze wrażliwych chłopców, ówczesna zmurszała, przestarzała w formach i sposobach wychowawczych szkoła, podcina psychikę rozwijającej się młodzieży, jak mróz warzy świeżo rozkwitłe kwiaty. W tym świecie trwa — jakby powiedział Bruno Schulz — taniec manekinów, które nie tylko, że nie rozumieją przeżyć bogatych ludzkich natur, ale same nic wyższego nie przeżywają. W tym tle niespodziewanie wyróżniają się takie osobowości, jak szewc Flaig, z którym młody Hans rozmawia niczym poeta z filozofem; jak młoda dziewczyna Emma, która próbuje wprowadzić Hansa w tajemniczy świat erotyki; jak niefortunny poeta seminaryjny, przyjaciel Hansa — liryczny Herman Heilner... Takich bogatych osobowości nie jest jednak w tym świecie dużo. Przeważają bezduszni głupcy, do których należy sam ojciec młodego bohatera. Dlatego Hans znalazł się pod kołami tego świata i koła te zmiażdżyły go.

                       Hesse napisał książkę „Wyższy świat” jako ostrą krytykę niemieckiego systemu edukacji, który, jak wiedział z własnego doświadczenia, okradał chłopców z młodości i tłumił w ich kreatywność na rzecz uczenia się na pamięć i intelektualnego konformizmu. 

 

25 marca 2022

Imperium Słońca

 

„Imperium Słońca”

J.G. Ballard

 

Autor/  (ur. 15 listopada 1930 w Szanghaju, zm. 19 kwietnia 2009 w Londynie) – brytyjski powieściopisarz, nowelista i eseista. Do najlepiej znanych jego dzieł należy kontrowersyjna powieść „Kraksa” (Crash) oraz autobiograficzna „Imperium Słońca” (Empire of the Sun); obie zostały zekranizowane.

Tłumaczenie/ Lech Jęczmyk

Tytuł oryginału/ an-gb „Empire of the Sun”

Tematyka/ J.G. Ballard jest w „Imperium słońca" literackim pointylistą – relacjonuje, punkt po punkcie, kolejne epizody własnego życia, nie wartościowując, które były mniej lub bardziej istotne. Powieściowy Jim odkrywał w wojennych realiach fantasmagoryczną złudę wywodzącą się przede wszystkim z kina. Napisał  Ballard: „Jimowi zaczęła śnić się wojna. Nocą te same nieme filmy zdawały się migotać po ścianach jego sypialni i przemieniały jego śpiący umysł w opustoszałą salę kinową”. Towarzysząca wojnie świadomość czegoś nierealnego, nierzeczywistego, o której pisali najbardziej przenikliwi świadkowie epoki, oraz filmy dokumentalne przedstawiające front i działania wojenne, pomogła młodemu bohaterowi przetrwać okrucieństwa detalu.

Główny motyw/ Jim, główny bohater książki „Imperium słońca", mieszka z rodzicami w Szanghaju. Jest świadkiem wybuchu wojny japońsko-chińskiej. W 1941 roku podczas ofensywy zostaje odseparowany od rodziny, z czasem trafia pod swoistą kuratelę amerykańskich byłych wojskowych. Jim jest dzieckiem swoich czasów, czasów wojny. Fascynują go myśliwce, ciekawi wojenne życie, nie wyobraża sobie innego. J.G. Ballard pokazuje jednak precyzyjnie, jak zmieniają się poglądy chłopca, jak zmienia się on sam. W obozie jenieckim ogląda najgorsze rzeczy: głód, dewastację ciała przez choroby, wreszcie śmierć. Dojrzewa zbyt szybko, wie tylko, że musi przetrwać piekło. Musi żyć. „Imperium Słońca” pokazuje bowiem mechanizmy przyzwyczajenia. Do każdej sytuacji, najgorszych warunków.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) był zadowolony z klaksonu Packarda. Przynajmniej zagłuszał ryk myśliwców oraz zawodzenie syren alarmowych w Londynie i Warszawie”.

„Najbardziej niepokoił Jima nie gniew Japończyków, ale ich cierpliwość”.

„(…) sam Szanghaj, okrutne i wrogie miasto leżące na drugim końcu świata od Krakowa”.

„Komuniści mieli zadziwiającą zdolność wyprowadzania wszystkich z równowagi, talent, który Jim wielce sobie cenił”.

„(…) Chińczycy lubią widowisko śmierci, żeby sobie przypomnieć, jak niepewne jest ich własne życie. Z tego samego powodu lubowali się w okrucieństwie, żeby sobie przypomnieć o daremności myśli, że świat jest inny, niż jest”.

„Siłą rozpędu mijał zaparkowane Ople i Mercedesy – dziwne, ponure samochody, dające mu aż zbyt dobre wyobrażenie o tym jaka jest Europa”.

„Doktor Ransome mówił, że ludzie, którzy niczego nie oczekują, są niebezpieczni. Jakimś sposobem pięćset milionów Chińczyków musiało się nauczyć oczekiwać wszystkiego”.

„Nie zdołał pojąć tej prawdy, jaką miliony Chińczyków znały od urodzenia, że na dobrą sprawę byli i tak właściwie nieżywi i że byłoby samooszukiwaniem się, gdyby myśleli inaczej”.

„Któregoś dnia Chiny ukarzą resztę świata i zemszczą się okrutnie”.

 

            W swej ponad 40-letniej karierze James Graham Ballard wydał wiele powieści futurystycznych i science fiction. W latach 50. i 60. XX wieku należał do czołowych przedstawicieli tzw. „nowej fali” w literaturze fantastycznonaukowej. W „Imperium słońca” (powieść autobiograficzna) porusza jednak zupełnie inny temat, mianowicie własne uwięzienie w japońskim obozie koncentracyjnym w czasie drugiej wojny światowej. Opowiada o tym, jak Szanghaj poddał się wojskom japońskim; o uwięzieniu Jima i jego obozowych perypetiach. Chociaż powieść pisana jest głównie z perspektyw Jimiego, nie brak w niej momentów pełnych trwogi, gdy Jim postępuje tak samo jak jego obozowi współtowarzysze. Widzimy wtedy, że bohater jest bliski obłędu. Kulminacyjny moment książki to zrzucenie bomby atomowej na miasta Japonii, po którym Jim wydostaje się z obozu.

            Siłą tego dzieła jest sposób, w jaki czytelnik zbliża się do głównej postaci, czyli Jima – chłopca, który zostaje zmuszony do dorosłości w  wyniku nieustannej degradacji. Zapewne z powodu swego wieku jest bardziej odporny od innych, ale czytelnik nie ma wątpliwości, że niewola jest przeżyciem traumatycznym. Wiele motywów powieści – nieoczekiwane zrzucenie bomby atomowej, samotne życie, śmierć amerykańskich pilotów na jego oczach, zmasakrowane ciała – pojawia się w twórczości Ballarda. „Imperium słońca”, dzieło niezwykle udane, daje także klucz do wielu innych tematów obecnych w prozie tego autora.

            Aby zrozumieć sytuację polityczną w której osadzone są  losy małego bohatera z książki „Imperium słońca”, musimy poznać tło tamtych wydarzeń. 7 lipca 1937 potyczki pomiędzy chińskimi i japońskimi wojskami doprowadziły do tzw. „incydentu na moście Marco Polo”. Walki te zapoczątkowały drugą wojnę chińsko-japońską. Strona Japońska zajęła Szanghaj, Nankin oraz południowe Shanxi. W obliczu poważnego zagrożenia narodowego KPCH oraz Kuomintang połączyły swoje siły.  Ze względu na wielką potęgę Japonia była postrzegana jako rosnące zagrożenie, dlatego Stalin zdecydował się na dostarczenie Chinom broni, a Wielka Brytania, Francja i Stany Zjednoczone wysłały pomoc. W brutalnym konflikcie dwie strony zastosowały taktykę spalonej ziemi (niszczenie wszystkiego co może być przydatne drugiej stronie). Okrucieństwo było widać na każdym kroku. Do jednej z masakr doszło w Nankinie w 1937 roku, kiedy wojska japońskie wymordowały ponad 300 tys. cywilów, a także zgwałciły ponad 80 tys. kobiet. Tysiące Chińczyków zginęło w wyniku bombardowania miast przez japońskie siły powietrzne. Do ostatnich dni Chińczycy marnie oceniali swoje szanse na wypędzenie Japończyków z zajętych ziem. Jednak interwencja Zachodu i nałożone przez nich sankcje gospodarcze, w szczególności odnośnie ropy naftowej, przeciwko Japonii zmieniły losy wojny. W odpowiedzi na nałożone restrykcje Japonia zaatakowała Pearl Harbor, wciągając tym samym Amerykę do II wojny światowej. Według zachodnich obserwatorów szacuje się, że wojna ta pochłonęła ponad 20 mln. ofiar, z czego ponad 16 mln. stanowili chińscy cywile. Chińska strona natomiast opowiada się za 35 mln.

            Wojny przychodziły do Szanghaju wcześnie, zastępując jedna drugą jak przypływy, które wlewały w rzeką Jangtsy i zwracały temu hałaśliwemu miastu wszystkie trumny spuszczone z pomostów pogrzebowych chińskiego Bundu. W roku 1941 Chiny i Japonia od czterech lat znajdowały się w stanie wojny, choć żadna ze stron jej nie wypowiedziała. Japońska armia okupacyjna kontrolowała tereny wiejskie i wiele miast. W Szanghaju tysiące przybyszów z zachodu chroniło się przy wsparciu układów międzynarodowych i żyło tak jakby nic się nie zmieniło od XIX wieku. Zjawili się też tam Anglicy i przebudowali miasto na obraz swojego kraju. Powstały wtedy hotele, biura, domy, kościoły wyglądające tak, jakby przeniesiono je z Liverpoolu lub hrabstwa Surrey. Jednak ten spokojny czas zbliżał się ku końcowi, ponieważ armia Japońska po cichu szykowała się do ataku na Pearl Harbor.

            W tym okresie Jima zaczęły dręczyć wojenne sny. W nocy te same filmy błyskały na ścianach jego sypialni na Amherst Avenue i przekształciły jego śpiący umysł w puste kino wyświetlające kroniki. Zimą 1941 roku wszyscy w Szanghaju odtwarzali  filmy z wojny. Fragmenty snów towarzyszyły Jimowi wszędzie w mieście; w holach domów towarowych i hoteli wyskakiwały z jego zatłoczonej głowy obrazy Dunkierki i Tobruku, Barbarossy i plądrowania Nankinu. Ku rozpaczy Jima nawet dziekan szanghajskiej katedry zaopatrzył się w jakiś stary projektor.

            Główny bohater jest rozpieszczonym dzieckiem wychowanym w cieplarnianych warunkach bogatych, szanghajskich peryferii. Szarą rzeczywistość obserwuje sporadycznie zza szyb limuzyny. Całkowite oderwanie Jima od rzeczywistości, która go otaczała, dobitnie ukazuje jeden z epizodów w książce. Pewnego razu zapytał swoją guwernantkę Vere Frankel (Vera uciekła z Krakowa przed Hitlerem wraz z rodzicami na jednym z ostatnich statków i zamieszkała z tysiącami  żydowskich uchodźców w Hongkew, ponurej dzielnicy czynszowych kamienic i odrapanych bloków za szanghajskim portem. Ku zdumieniu Jima Vera i jej rodzice mieszkali w jednym pokoju):

„– Vera, gdzie mieszkają twoi rodzice?(…) 

-Mieszkają w jednym pokoju Jim (…) 

-W jednym pokoju!- dla Jima było to coś niepojętego, coś znacznie bardziej niesamowitego, niż wszystkie komiksy z Batmanem czy Supermanem. -Jak duży jest ten pokój? Jak moja sypialnia? Czy jak ten dom? – pytał dalej Jim. Wtedy Vera ze smutkiem w oczach odpowiedziała: 

Jak wasza garderoba, James. Nie wszystkim się tak dobrze powodzi , jak wam.”

            Ale to dopiero początek. Dla żyjących w Dzielnicy Międzynarodowej cudzoziemców skutki światowego chaosu były prawie nieodczuwalne. Jim Graham, jedenastoletni syn brytyjskiego dyplomaty dalej bez przeszkód oddawał się swej pasji, jaką było japońskie lotnictwo. Jego beztroskie dzieciństwo skończyło się w dniu ataku na Pearl Harbor. Oto nadeszła  II wojna światowa, a wraz z nią japońska okupacja. Mały Jim gubił się w tłumie uciekających ludzi i stracił kontakt z rodzicami. Pozbawiony parasola ochronnego w postaci bliskich osób musi sobie od tej pory radzić sam. Na początku wykazuje się dużą naiwnością, czym niezmiernie irytuje czytelnika, jednak wkrótce spotyka cwanego Amerykanina, Basiego, a następnie trafia wraz z nim do obozu jenieckiego. Mały Jim jak za dotknięciem różdżki staje się mężczyzną. 


            Pobyt w obozie rozpoczął nowy etap w życiu młodego chłopca. Znikają wszelkie wygody, beztroskie życie i przede wszystkim miłość i opieka rodziców. Życie Jima przewraca się do góry nogami i od tej chwili czekają go rzeczy, na które w żaden sposób nie był przygotowany. Na wojnę nikt nie potrafi się przygotować, ale łatwiej jest, gdy ma się przy sobie kogoś drugiego. Jim został sam i tylko swojej rezolutności i sprytowi, oraz nieprzeciętnej u chłopca w jego wieku odwadze, zawdzięcza to, że udało mu się przeżyć pierwszy okres wojny i kilkuletnią niewolę  w obozie.

Opis pobytu w obozie dla internowanych Lunghua, to prawdziwa esencja książki Ballarda. Mogłoby się wydawać, że uwięzienie samotnego, tęskniącego za rodzicami chłopca, jest dla niego samego szokiem i okrutnym dramatem. Jednak nie dla Jima. Chłopiec, przy pomocnych wskazówkach Basiego, oraz doktora Rawlinsa, nadwyraz udanie zadomowił się w obozie. Jest pomocny przy wielu, czasem ciężkich pracach, zdobywa pożywienie dla siebie i dla Basiego oraz wykonuje dla niego różne zadania. Dzięki temu zdobywa cenne dla niego rzeczy, takie jak kolejne numery gazet, różne zdjęcia, coś z ubrania, czy wiele innych, czasem zupełnie nieprzydatnych na pierwszy rzut oka drobiazgów. W obozie jednak wszystko jest przydatne, gdyż może służyć za wymianę na coś innego. Każdy ma inne potrzeby i Jim dzięki swojemu wrodzonemu sprytowi, doskonale się tego nauczył.

            Dla jedenastoletniego chłopca pobyt w Lunghua to głównie jednak prawdziwa szkoła życia, gdyż nie zawsze spryt wystarczy, aby wszystko załatwić. W obozie trzeba walczyć o jedzenie, dosłownie o jednego batata, którego z biegiem czasu Japończycy dostarczają coraz mniej. Trzeba wystrzegać się chorób, bo trafienie do szpitala z jej powodu często kończyło się śmiercią. Trzeba być bezwzględnym i nie mieć skrupułów, aby ukraść miskę ryżu, ziemniaka czy zdobyć lepsze buty lub kurtkę. Bez tego nie ma przetrwania i każdy słaby jest skazany na porażkę, która przeważnie oznaczała śmierć. W obozie większość ludzi to tacy sami jak Jim bogacze, przyzwyczajeni do luksusów, wygód, wystawnych przyjęć. Szok, jakim jest utrata tego wszystkiego i walka o trochę jedzenia i kąt do spania, sprawia, że wielu nie odnajduje się w nowej rzeczywistości. Na tym tle postawa młodego chłopca, nie poddającego się przeciwnościom jest budująca i przynosząca nadzieję na lepsze jutro. Jim uczy się u doktora Rawlinsa i chodzi do Basiego, z którym rozmawia o zakończeniu wojny, samolotach, rodzicach, a nawet o ucieczce z obozu.

W obozie Lunghua trzeba być nieczułym na ludzkie nieszczęścia i podchodzić obojętnie do wielu spraw. To pozwalało przeżyć i podnieść swój stan społeczny, który pozwalał na więcej, nawet w kontaktach z japońskimi strażnikami. Jim nauczył się tego, tworząc dookoła swojej osoby mur obojętności i bezwzględności, wyrażany kamienną twarzą i buntowniczym postępowaniem. Brutalna lekcja życia, zmienia charakter i postrzeganie świata bohatera. Długie życie w niewoli odciska piętno na jego osobowości i sprawia, że chłopiec nie umie już żyć inaczej, jak tylko w obozie. Po wybuchu bomby atomowej, którą widział będąc na stadionie, Jim zbiera zrzucone przez amerykanów puszki z jedzeniem i wraca do opustoszałego obozu, gdyż tylko tam potrafi żyć. Tu był przez kilka lat jego dom i opuszczenie go, powoduje strach przed nieznanym. Brak w pamięci twarzy rodziców, to dodatkowy bolesny cios, Jim zastępuje obraz swoich rodziców zdjęciem z gazety, które przedstawiało nieznane mu osobiście małżeństwo i wyobrażał sobie, że to są jego rodzice. Dziwnie to wygląda, ale obóz jest jedynym bezpiecznym miejscem na zamieszkanie. Opuszczone i zniszczone baraki to przystań, w której zdegradowany i otępiony wojną umysł dziecka, czuje się najlepiej.

Powieść Jamesa Grahama Ballarda, jest pełna wojennego okrucieństwa i bezwzględności. Jest doskonałym obrazem pokazującym, jaki bezsens niesie ze sobą wojna i jak wiele szkód wyrządza w życiu człowieka. Człowiek ten traci nie tylko wszystko i wszystkich, których kochał, ale również traci samego siebie. Jednocześnie bije z tej powieści światło. Tak jak tytułowe słońce, światło to daje ciepło, które mimo przeważającego zła, wylewa się z książki w sporych ilościach. Źródłem tego światła, jest właśnie jedenastoletni chłopiec, którego zapał, energia i planowanie, co będzie robił po wojnie, oraz marzenia o zostaniu pilotem, dodają nam otuchy i nadziei, co do lepszego jutra.

Ballard świetnie opisał rozdział, w którym więźniowie maszerują z obozu Lunghua do doków Nantao. Sport wyraźnie zajmował jedno z czołowych miejsc na liście priorytetów uwięzionych, był też symbolem normalności w świecie pełnym chaosu i śmierci. Kiedy więźniowie pakowali walizki przed pójściem do obozu, spędziwszy lata spokoju na kortach tenisowych i boiskach krykietowych Dalekiego Wschodu, przy rączkach walizek wisiały dziesiątki rakiet tenisowych; widziano też kije do krykieta i wędki, a nawet kije golfowe, na których wieszano tobołki z kostiumami pierrotów.

Doskonale napisana oraz prawdziwa w swoim ujęciu powieść, jest obrazem tego jak człowiek może się zmienić, jeśli tylko chce przeżyć. Pokazuje jak ludzie dostosowują się do nowego świata, który wbrew ich woli zaczął ich otaczać i jak uczą się go akceptować, rozwijając w sobie obojętność na los drugiego człowieka. Wojna i obozowe życie dają Jimiemu mocno przyśpieszony kurs dojrzewania, z którym chłopiec poradził sobie lepiej niż niejeden dorosły. Stąd między innymi, będą później już dorosłym człowiekiem, napisał tak dojrzałą i mądrą powieść, która powinna być dla wszystkich pozycją obowiązkową. Muszę przy okazji wspomnieć, że 1987 roku powstał pełen rozmachu film Stevena Spielberga oparty na autobiograficznej powieści J.G. Ballarda z młodziutkim Christianem Balem w roli głównej, któremu na ekranie partneruje John Malkovich. 6 nominacji do Oscarów 1988, Złote Globy 1988: nominacja za najlepszy film i najlepszą muzykę (John Williams) Nagroda Gildii Amerykańskich Reżyserów Filmowych dla Stevena Spielberga i Amerykańskiego Stowarzyszenia Operatorów Filmowych dla Allena Daviau.