10 kwietnia 2023

Wszystko płynie

 

„Wszystko płynie”

Wasilij Grossman

Autor/ urodził się jako Iosif Grossman w 1905 r. w Berdyczowie, w zasymilowanej żydowskiej rodzinie mieszczańskiej. Berdyczów od XVI do XVIII w. znajdował się w granicach Rzeczpospolitej, potem Rosji. Aż do 1941 r. był jednym z największych i najważniejszych skupisk Żydów na Ukrainie. Grossman przyjął rosyjskie imię, gdyż tak nazywała go rosyjska niańka.

Tłumaczenie/ Wiera Bieńkowska

Tytuł oryginału/ ru „Wsio tieczot” Всё течёт

Tematyka/ Wszystko płynie. Życie toczy się dalej. Jeden człowiek umiera, drugi się rodzi. Nie ma nic trwałego. Człowiek z łatwością może w jednej chwili zanegować istotę człowieczeństwa – człowieczeństwa „budowanego” od tysiącleci. Człowiek jest w stanie odrzucić wartości moralne na rzecz przetrwania – instynktu przetrwania. Wszystko płynie. „Wszystko płynie” Grossmana to przejmujące studium poświęcone mechanizmom zniewalającym człowieka i podporządkowującym go systemowi, studium o zatraceniu moralnych hamulców, o bezduszności, o nowym (nie-)człowieku – o człowieku - trybiku…

Główny motyw/ Książka „Wszystko płynie” powstawała przez 8 lat w czasie chruszczowskiej odwilży. Od początku pisana była do szuflady, w niezwykły sposób ocalała podczas jednego z przeszukań mieszkania autora. Akcja tej krótkiej powieści toczy się w latach 1954-1955. Jej główny bohater, Iwan Grigoriewicz, wychodzi na wolność po 30 latach spędzonych w łagrach. Na nowo próbuje sobie ułożyć życie w Moskwie, potem w Leningradzie. Niestety nie potrafi. Czuje się wyalienowany, nie chce iść na kompromis z osobami, które wcześniej go zdradziły. Jednak jego postawa mało ma z próby osądzania zdrajców i okazywania moralnej wyższości, a więcej z wycofania się ze świata i egzystencjalnej samotności. Jak zawsze w genialnych rosyjskich powieściach, tylko miłość może przynieść ocalenie.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Niebawem się rozsypie ten świat wagonu. Pójdą w niepamięć żarty, twarze współpasażerów i śmiech, przypadkiem wypowiedziane czyjeś losy i przypadkiem wypowiedziany ból”.

„I człowiek, który przez trzy długie dziesięciolecia nie pomyślał ani razu, że są gdzieś na świecie krzaki bzu, bratki, wysypane piaskiem ścieżki w ogrodach, wózki z wodą sodową – aż jęknął, przekonując się raz jeszcze, na nowo, że i bez niego życie się toczyło, trwało”.

„Pomyśl tylko przyjedzie Wania i zastanie mogiły, same mogiły”.

„(…) żona wypowiadała głośno jego obawy, niejako nadawała realny kształt myślom, których on nie śmiał wypowiedzieć”.

„(…) niezwykli ludzie miewają niełatwe życie”.

„Uważał, że ludzie się dzielą na szczęściarzy i pechowców, poza tym niczym się właściwie nie różnią”.

„Stalin umarł bez osobistego polecenia samego towarzysza Stalina”.

„Wiesz, kiedy człowieka wyrzucają, nie chce przyjąć tego jako prawidłowości historycznej, widzi jedynie niedorzeczność, pomyłkę. Fakt pozostaje jednak faktem”.

„Wiesz, moje nieszczęście polega na tym, że chyba się mylę: przenikliwość biorę za ślepotę”.

„Tak, człowiek szalony pozostaje szalony przez całe życie”.

„Jednego tylko nie widziała Rosja przez tysiąc lat – wolności”.

„Nie mogło być dziwne to, co od tysięcy lat działo się ciągle między mężczyzną a kobietą”.

„Ale to nie łoskot pociągu szumiał mu w uszach, to dudniła w głowie skleroza – życie wszak dobiegało końca”.

„Ludzie z obozów pomogli mu zrozumieć ludzi na wolności. Na wolności zobaczył te same uczucia, co w barakach obozowych, taką samą żałosną słabość i okrucieństwo, i chciwość, i strach. Ludzie byli wszędzie jednakowi. I było mu ich żal”.

„Tak, wszystko płynie, wszystko na świecie się zmienia, nie można wejść dwa razy do tego samego transportu”.

„Coś nie coś będzie darowane człowiekowi, jeśli wśród brudu i smrodu obozowej przemocy pozostaje jednak człowiekiem”.

„Wydawało mu się, że to sen, a nie jawa: na jawie nigdy nie był szczęśliwy”.

„Dzikie zwierzęta nie są najstraszniejsze. Najgorsi byli ci, co na cudzej krwi chcieli się bogacić, krzyczeli o uświadomieniu, a załatwiali własne porachunki i kradli”.

„Jeden sąd jest nad katem – kat swojej ofiary nie uważa za człowieka i sam przestaje być człowiekiem, zabija w sobie człowieka. Sam sobie jest katem, a ofiara jego pozostaje na wieki człowiekiem, żeby nie wiem jak ją mordował”.

„(…) droga, która się zaczęła od gardzących pieniędzmi bosych apostołów i fanatyków komunizmu, nieprzypadkowo doprowadziła do ludzi dopuszczających się niezliczonych oszustw dla zdobycia wspaniałej daczy, własnego samochodu i garnka z pieniędzmi”.

„Widać nie było nam sądzone szczęście na tym świecie”.

„Jego nieprzystosowanie do życia ziemskiego wywoływało kpiny i podziw”.

„(…) wolność jednostki jest najważniejsza, nie ma na świecie celu, dla którego można poświęcić wolność człowieka”.

„(…) na Zachodzie rozwój czerpał soki żywotne ze wzrostu wolności, w Rosji natomiast z pogłębiania się niewoli”.

„Najwyższy czas, by wnikliwi badacze Rosji zrozumieli wreszcie, że mistycyzm duszy rosyjskiej wywodzi się tylko z tysiącletniej niewoli”.

„Tam, gdzie nie ma wolności jednostki, nie może być wolności narodu, wolność narodu bowiem to przede wszystkim wolność jednostki”.

„Czy Hegel ma rację – czy wszystko, co rzeczywiste, jest rozumne?”.

„Żyć – to być wolnym”.

„Nasz wiek [XX wiek] jest wiekiem najwyższej przemocy państwa nad człowiekiem”.

„(…) historia to tłuczenie wody w moździerzu (…)”.

„(…) miła świątynia jego dzieciństwa była wieczna i niezmienna”.

            Kiedy czytałem powieść Grossmana „Wszystko płynie" szczególnie poruszył mnie fragment, gdzie mowa jest o Leninie z jego „nietolerancją i fanatyczną wiarą", która doprowadziła do powiększenia „masy niewolnictwa" w niedawnym imperium carów. Tenże Wódz rewolucji, jak twierdził ze zdumiewającą jak na swe czasy przenikliwością Grossman, nie tylko ogrodził Rosję „drutami naciągniętymi w tajdze", lecz stał się także wzorem dla nazistów, którzy z kolei rozciągnęli druty „wokół Oświęcimia".

Bohaterem powieści jest zwolniony po 30 latach więzień gułagu. Wraca do rodzinnego miasta, spotyka niewidzianych od lat bliskich i kolegę, którego donos złamał mu życie. Wszyscy uważają jednak, że dawnych, złych czasów nie warto rozpamiętywać, opędzają się od niego i uważają, że sam jest sobie winien. Zbliży się jedynie do samotnej kobiety dręczonej wyrzutami sumienia z powodu zbrodni, w których uczestniczyła przed laty jako komunistyczna aktywistka. Żadne z nich nie zazna spokoju. Antysemickie nagonki, czystki lat 30., Wielki Głód na Ukrainie. Wszystkie te epizody z dziejów ZSRR, a także historię gułagów i pierwszych lat po tajnym referacie Chruszczowa mieszczą karty niewielkiej jak na ciężar tylu tematów narracji. Rozstrzelani, zmarli w tajdze, zagłodzeni na śmierć w trakcie „rozkułaczania” wsi – milionowe ludzkie straty z cynicznego zdania Stalina o statystyce zyskują tu imiona, twarze i myśli.

Ludzkie losy na tle wydarzeń historycznych to oczywiście jedna z najpopularniejszych konwencji literackich, jednak warto sięgnąć po „Wszystko płynie” także – albo zwłaszcza dzisiaj, gdy mija 58 lat od śmierci jej autora. Dziś informacje o zamachach na ludzką wolność i godność, zbrodniach reżimów podaje się nam jak na talerzu, wszystko to jest relacjonowane niemal na bieżąco. Może powieść, inaczej niż media, które wydarzenia traktują w kategoriach gorączki aktualności bądź mniej lub bardziej naukowej analizy faktów, pozwala inaczej obcować z ludźmi – ofiarami, katami, bohaterkami; towarzyszyć im.

Ta książka łączy w sobie bezpośredniość i faktograficzną solidność reportażu, moralitet z czasów hekatomby wartości i rozważania o istocie rosyjskiego totalitaryzmu oraz kultury, która go zrodziła. W doświadczeniu głównego bohatera, zwolnionego z łagrów po trzydziestu latach Iwana Grigorijewicza zawiera się coś, co było udziałem tysięcy ludzi w ZSRR. Daremność przetrąconego, złamanego życia, wykreślonego z uczestnictwa w rzeczywistości społecznej, w nurcie regulowanym zawsze przez taką czy inną tyranię umysłu.

Nie ma w całej literaturze rosyjskiej XX wieku utworu równie związanego z losami Rosji jak dynamiczna – zgodnie z tytułem – opowieść „Wszystko płynie”. Powstawała przez osiem lat, głównie w Moskwie, dokładnie w czasie chruszczowowskiej odwilży, ale Grossman nawet wówczas nie mógł liczyć na jej publikację. Pisał ją gniewnie do szuflady, a szczególnie aktywnie tworzył dzieło po fatalnym dla siebie 1960 roku, gdy KGB skonfiskowało mu rękopis epopei „Życie i los” (jednej z najważniejszych europejskich powieści XX wieku). Pisząc już końcowe fragmenty „Wszystko płynie”, Grossman przyznawał się w jednym z listów, że „wola pracy jest [u niego] tak samo nierozumna jak instynkt życia, tak samo irracjonalna i nie do przezwyciężenia”. Nie tylko aresztowania bał się zresztą wówczas, ale musiał ciągle myśleć – skoro nigdzie go nie publikowano – jak na tę irracjonalną „wolę życia” zarobić. Podjął się więc robienia przekładów, jak wielu wówczas wybitnych pisarzy, na przykład Borys Pasternak. Wyjechał do Erywania, gdzie przełożył na język rosyjski opasłą powieść któregoś z ormiańskich pisarzy. Natychmiast jednak po zakończeniu tej mozolnej harówki wziął się za swoje książki, o czym tak pisał (nie bez autoironii): „Wczoraj ukończyłem tę żmudną robotę [wspomniany »tłusty przekład«], a dziś zacząłem pisać, zapisywać armeńskie wrażenia. Jak George Sand – o czwartej rano skończyła powieść i nie kładąc się spać, zaczęła następną. Jest, co prawda, różnica: ją drukowali, a mnie już w ogóle trudno zrozumieć. Po co się tak spieszyć...?”. A jednak trzeba było się spieszyć, gdyż śmiertelnie choremu Grossmanowi zostało już wówczas zaledwie kilkanaście miesięcy życia. W opowieści „Wszystko płynie” wartka akcja toczy się w latach 1954-1955, a główny bohater – Iwan Grigoriewicz – wychodzi na wolność po prawie trzydziestu latach pobytu w łagrze. Od połowy lat dwudziestych był w niewoli (najpierw na zesłaniu w obwodzie semipałatyńskim, jak niegdyś Fiodor Dostojewski) – po tym, jak na uniwersytecie sprzeciwił się „historycznemu materializmowi”, czyli jedynemu oficjalnemu wówczas poglądowi na dzieje.



Bohater wracający po trzydziestu latach zza drutów kolczastych do Moskwy, a potem na kilka dni do rodzinnego Leningradu, nie może sobie znaleźć miejsca w nowym świecie. Starzy znajomi lub krewni źle czują się w jego obecności – byli wszak na ogół oportunistami, jak jego stryjeczny brat, moskiewski biolog Nikołaj Andriejewicz, albo donosicielami, jak leningradzki pseudouczony, sybaryta Witalij Piniegin (to on właśnie swym donosem złamał ongiś życie uniwersyteckiemu koledze). Nawet ukochana narzeczona, Anna Zamkowska, stosunkowo długo wierna aresztowanemu Iwanowi, ostatecznie zostawiła go dla innego... Wszelako jedyne dwie istoty, które pomagają powieściowemu bohaterowi odzyskać wiarę w człowieka i nie zatracić nadziei na renesans wolności w Rosji, to też kobiety, pojawiające się przy nim w kluczowych momentach życia. Jedna z nich – kucharka Anna Michalewa, postać z krwi i kości, dobry człowiek – mogłaby nawet spokojnie zostać towarzyszką życia Iwana w świecie za drutem kolczastym, ale umiera, niestety, na raka płuc... Druga, postać właściwie ze snu, jeszcze w obozie pojawia się w ramionach Iwana jako kochanka, ale mało mówi o miłości, tylko wspomina straszne czasy, gdy jako 22-letnia dziewczyna na własne oczy obserwowała zbrodnicze „rozkułaczanie” chłopów na rosyjskiej wsi w latach 1929-1930, a potem jeszcze bardziej zbrodniczy okres Wielkiego Głodu, celowo wywołanego przez Stalina na Ukrainie w latach 1932-1933. Ukraińcy do dziś muszą być wdzięczni Grossmanowi, że bodaj jako pierwszy w świecie pisarz spoza ich ojczyzny, sam szykanowany w ZSRR, opisał wstrząsająco stalinowską zbrodnię popełnioną na ukraińskich chłopach. Iwanowi tak opowiada o tamtych wydarzeniach wspomniana kochanka z łagrowego snu: „Przyszła męka głodu. (...) I jako aktywistkę posłano mnie na Ukrainę dla wzmocnienia kołchozu. Tam, wśród nich – tłumaczono nam – duch własności silniejszy niż w RFSRR. To prawda, u nich jeszcze oporniej niż u nas wszystko to szło. (...) Jak było? Po rozkułaczeniu zasiewy bardzo się zmniejszyły, urodzaje zrobiły się liche. A podawano w sprawozdaniach, że niby bez kułaków nasze życie od razu rozkwitło. Rada Wiejska kłamie rejonowi, rejon – obwodowi, obwód – Moskwie. Wszystko jak trzeba: centrum – obwodowi, obwód – rejonom. I wyznaczyli nam plan na wieś – przez dziesięć lat tego nie wyrobisz! W Radzie Wiejskiej ci, co nigdy wódki do ust nie brali, ze strachu upili się na umór. Widać Moskwa najbardziej liczyła na Ukrainę. Potem najwięcej złości też było na Ukrainę. Wiadomo – nie wykonałeś, więc widać sam jesteś niedobity kułak."

13 stycznia 1953 roku gazeta „Prawda” podała informację o wykryciu „spisku lekarzy”, planujących zamordowanie przywódców sowieckiej partii i państwa. Tzw. spisek lekarzy kremlowskich – część z nich pracowała w Klinice Kremlowskiej – był ostatnim ze zbrodniczych pomysłów Józefa Stalina. Lekarze opowiadali, że praca w szpitalach i klinikach stawała się coraz trudniejsza. Pod wpływem potwornych oficjalnych komunikatów chorzy zrobili się podejrzliwi, wielu nie chciało się leczyć u lekarzy Żydów. Lekarze żalili się, że pacjenci składają mnóstwo skarg i donosów, oskarżając ich o celowo złe leczenie. W aptekach klienci podejrzewali farmaceutów, że usiłują im podsunąć szkodliwe lekarstwa. W tramwajach, w biurach, na bazarach opowiadano, że w Moskwie zamknięto kilka aptek, w których aptekarze Żydzi - tajni agenci Ameryki - sprzedawali pigułki z suszonymi wszami. Mówiono także, że w klinikach położniczych niemowlęta i położnice są zarażane syfilisem, a w przychodniach stomatologicznych zaszczepia się pacjentom raka szczęki i języka. Krążyły plotki o pudełkach zapałek nasączonych śmiertelną trucizną. Niektórzy przypominali sobie okoliczności, w jakich niegdyś umarli ich krewni, i wysyłali do organów bezpieczeństwa pisma z żądaniem dochodzenia i pociągnięcia do odpowiedzialności lekarzy Żydów. Najsmutniejsze zaś było to, że słuchom tym dawali wiarę nie tylko stróże, nie tylko niezbyt piśmienni podpici tragarze i kierowcy, lecz także niektórzy uczeni, pisarze, inżynierowie, studenci. Ta powszechna podejrzliwość wydawała się Nikołajowi Andriejewiczowi nie do zniesienia.

Stalin umarł! Jedni wpadli w rozpacz, w niektórych szkołach nauczyciele kazali uczniom klękać i sami, także na klęczkach, zalewając się łzami, odczytywali oficjalny komunikat o śmierci wodza. Na zgromadzeniach żałobnych w instytucjach i fabrykach wiele osób wpadało w histerię, rozlegały się przeraźliwe krzyki kobiet, rozpaczliwe łkania, niektórzy mdleli. Umarł wielki wódz, bóstwo dwudziestego wieku. Byli i tacy, co się nie posiadali z radości. Wieś, uginająca się pod ciężarem żelaznej ręki Stalina, odetchnęła z ulgą. Wielomilionową ludność łagrów ogarnęła nieprzytomna radość. Miliony ludzi chciały zobaczyć zmarłego. W dniu pogrzebu Stalina nie tylko cała Moskwa, lecz także całe obwody i rejony ruszyły do Domu Związków. Sznury ciężarówek z prowincji ciągnęły się przez wiele kilometrów. Korek sięgał do Sierpuchowa, po czym paraliż ogarnął szosę między Sierpuchowem a Tułą. Gigantyczne, milionowe tłumy pieszych zmierzały do centrum Moskwy. Podobne do krętych, czarnych rzek górskich potoki ludzkie zderzały się, rozbijały, skręcały, druzgotały samochody, wyrywały z zawiasów żeliwne bramy. Tego dnia zginęły tysiące ludzi. Katastrofa na Chodynce w dniu koronacji ostatniego cara była niczym w porównaniu z dniem śmierci rosyjskiego ziemskiego boga - dziobatego syna szewca z miasta Gori.

            Chłopów zsyłano do obozów nie dlatego, że walczyli z kołchozami. Zamykano tych, którzy w pewnych warunkach zaczęliby może przeciwstawiać się kołchozom. Ludzie trafiali do obozów za niewinną krytykę – temu nie podobały się nagradzane przez państwo książki i sztuki teatralne, tamtemu radzieckie radioodbiorniki i wieczne pióra. W pewnych warunkach tacy ludzie mogli się stać wrogami państwa. Zsyłano ludzi do obozów za to, że utrzymywali korespondencję z ciotkami i braćmi, którzy mieszkali za granicą, gdyż prawdopodobieństwo, że zostaną szpiegami, było w ich przypadku większe niż w przypadku tych, którzy nie mieli krewnych za granicą. Literatura przedrewolucyjna często ubolewała nad losem pańszczyźnianych aktorów, muzyków, malarzy. A kto w dzisiejszych książkach westchnął nad tą młodzieżą, tymi chłopcami i dziewczętami, którym nie dane było namalować swoich obrazów i napisać swoich książek? Ziemia rosyjska szczodrze wydaje na świat własnych Platonów i Newtonów, ale jakże okrutnie i łatwo pożera swoje dzieci. Przez lata spędzone w obozach Iwan Grigorjewicz wiele się dowiedział o ludzkich słabościach. Teraz widział, że jest ich niemało po obu stronach drutów. Cierpienia miały nie tylko siłę oczyszczającą. Walka o dodatkową łyżkę obozowej strawy, o lżejszą pracę była okrutna; ludzie słabi staczali się na samo dno. Teraz, z dala od obozu, Iwan Grigorjewicz wyobrażał sobie, jak niejeden z tych zadbanych i wyniosłych ludzi, których spotykał na wolności, za drutami wyskrobywałby łyżką cudze opróżnione miski lub kręcił się koło kuchni w poszukiwaniu obierzyn i zgniłych liści kapusty.

Ponure, ciemne nieszczęście paczyło ludzi na katordze, przeobrażało ich w nieludzi. Na katordze kobiety zmuszały swoje towarzyszki do nienaturalnego współżycia. W kobiecych barakach pełno było wynaturzonych istot - bab-chłopów o chrapliwych głosach, zamaszystych męskich ruchach, paradujących w spodniach wpuszczonych w wysokie buty. A obok zagubione, żałosne istoty - pasywne lesbijki. Aktywne lesbijki piły czyfir, paliły machorkę, po pijanemu biły swoje kłamliwe, płoche kochanki, ale pięścią i nożem ochraniały przed krzywdą i ordynarnymi zaczepkami. Ten tragiczny, potworny świat, ten układ stosunków to właśnie miłość w obozie. Świat ten był straszny, ale nie wywoływał śmiechu ani sprośnych uwag, jedynie przerażenie w sercach złodziei i morderców.

Każdy głodny człowiek umierał na swój sposób. W jednej chacie - toczyła się prawdziwa wojna, jeden drugiego podglądał, jeden drugiemu odbierał ostatnie okruchy. Żona huzia na męża, mąż stawał przeciw żonie. Matka nienawidzi dzieci. A w innej chacie - miłość nienaruszona. Autor opisał jedną kobietę, która miała czworo dzieci. Sama z trudem poruszała językiem, ale opowiadała dzieciom bajki, żeby zapomniały o głodzie. Brała każde dziecko na ręce, choć nie miała siły podnieść nawet pustych rąk. Ale żyła w niej miłość. Ludzie to widzieli - tam gdzie nienawiść, tam prędzej wszyscy umierali. Tyle że ta miłość też nikogo nie uratowała.

Miliony katorżników budowały to, co wcale nie było potrzebne. Nie potrzebny był Kanał Białomorsko-Bałtycki, arktyczne kopalnie, koleje podbiegunowe, arcyciężkie, ukryte w tajdze fabryki arcypotężne elektrownie wodne wybudowane także w tajdze na bezludziu. Często wyglądało na to, że państwu (nie tylko ludziom) nic po tych fabrykach, po tych pustynnych morzach i kanałach. Niekiedy zaś miało się nieodparte wrażenie, że te potężne budowy wznosi się tylko po to, by zakuć w kajdany ciężkiego trudu milionowe rzesze ludzkie. Marks, wielki marksista Lenin i wielki kontynuator jego dzieła Stalin głosili, że pierwszą zasadą teorii rewolucyjnej jest prymat ekonomiki nad polityką. I żaden z budowniczych nowego świata nie zastanowił się nad tym, że budując niepotrzebne ludziom, a często także i państwu, ogromne zakłady przemysłu ciężkiego, zadaje kłam tezie Marksa.

Wasilij Grossman opisał z nutką goryczy sytuację towarzysza Meklera. Lew Naumowicz Mekler był kaznodzieją, apostołem i bojownikiem światowej rewolucji socjalistycznej. Dla rewolucji gotów był bez wahania oddać życie, poświęcić ukochaną kobietę swoich bliskich. Jednego tylko nie mógł poświęcić – szczęścia. Oddawszy rewolucji wszystko, co jest człowiekowi drogie na ziemi, wstąpiwszy w jej imię na stos, Lew Mekler czuł się szczęśliwy. Przyszłe panowanie rewolucji nad całym światem wydawało mu się tak nieskończenie piękne, że spragniony tego panowania Lew Mekler gotów był stosować najbardziej bezlitosną przemoc. Był człowiekiem dobrym z natury, nie zabijał komara ssącego jego krew, ale delikatnym prztyczkiem spędzał go z ręki. Pluskwę złapaną na miejscu zbrodni zawijał w papierek i wynosił na dwór. Jego służba dobru i rewolucji nacechowana była krwią i całkowitą bezwzględnością. Konsekwentny w swojej rewolucyjnej pryncypialności Lew Mekler nie zawahał się wsadzić do więzienia ojca i złożył obciążające go zeznanie na kolegium w gubernialnej czrezwyczajce. Okrutnie i wrogo odwrócił się od siostry, która błagała, by obronił jej męża - sabotażystę. Mimo całej wrodzonej łagodności Lew Mekler nie znał litości dla ludzi o innych przekonaniach. Rewolucja wydawała mu się bezradna, ufna jak dziecko, narażona na wiarołomstwo i okrucieństwo złoczyńców, na nikczemność deprawatorów. Lew Mekler nie znał litości dla wrogów rewolucji. I oto rewolucja zamknęła go w celi Wewnętrznego Więzienia, wybiła mu osiem zębów, kopiąc go nogami w oficerskich butach; przeklinając, wymyślając mu od parszywych Żydów, żądała, żeby on, jej syn, jej kochanek, jej apostoł, uznał siebie za jej tajemnego truciciela, śmiertelnego wroga. Lew Mekler nie wyparł się, oczywiście, rewolucji, nawet na chwilę nie zachwiała się jego wiara ani na przesłuchaniach trwających sto godzin, ani kiedy leżąc na podłodze, widział lśniący czubek wypucowanego chromowego buta przy swoich okrwawionych ustach. Brutalna, tępa, okrutna była rewolucja na tych przesłuchaniach trwających przez wiele dni i nocy i przerywanych jedynie torturami, wpadała we wściekłość wobec wierności i łagodnej cierpliwości bolszewika Lwa Meklera.

            W książce „Wszystko płynie” Wasilij Grossman zadaje czytelnikom pytanie. Co to znaczy „być człowiekiem”? Czy fakt posiadania duszy, która zamieszkuje ciało, sprawia, że stajemy się ludźmi? A jeśli w ciele nie ma duszy? Wyprowadziła się, uciekła lub została wygnana… a może nigdy jej tam nie było? Czy mając tylko ciało, zdolne do wysiłku fizycznego, ruchu, działania, nie jestem człowiekiem? Choć „Wszystko płynie” to zaledwie dwustustronicowa opowieść, rozgrywa się w niej dramat ukazujący najcięższe słowa o człowieku. Głód – jakie zachowania wyzwala, do czego jesteśmy zdolni, by go zaspokoić? Idea – myśl, będąca kluczem do zagłady? Miłość – akt czy cnota? Grossman zaprasza nas do świata, w którym spacerując po ciemnych zakamarkach człowieka, w każdym rogu spotkać można głód…

 

 

10 lutego 2023

Bankiet w Blitwie

 

„Bankiet w Blitwie”

Miroslav Krleža

Autor/ (ur. 7 lipca 1893 w Zagrzebiu, zm. 29 grudnia 1981 tamże) – chorwacki pisarz, uważany za jednego z najwybitniejszych twórców literatury chorwackiej. Miroslav Krleža jest jedną z najważniejszych postaci współczesnej kultury chorwackiej i jednym z najwybitniejszych twórców chorwackich. W swojej twórczości podjął dzieło generalnej reedukacji narodowej Chorwatów. Główne problemy jego twórczości to tragizm dziejów Chorwacji i obrachunek z jej feudalną i mieszczańską przeszłością. W wielu utworach autor zajmuje się tematyką chłopską, dokonuje też historyczno-kulturowej analizy teraźniejszości.

Tłumaczenie/ Maria Krukowska

Tytuł oryginału/ hrv „Banket u Blitvi”

Tematyka/ Napisana w 1939 roku, powieść koncentruje się wokół losów Nielsa Nielsena, politycznego emigranta z Blitwy, rządzonej przez dyktatora, eks-komendanta legionów, walczących swego czasu o wyzwolenie spod jarzma zaborców, płk. Barutańskiego. Coś się kojarzy? Jeśli tak, to dobrze, bo fikcyjny kraj Blitwa, z grubsza przynajmniej, wzorowany jest na sanacyjnej Polsce, choć praktycznie z każdego kraju Mitteleuropy coś można by w nim znaleźć. Kogoś, kto nic nie wie o historii Europy Środkowej w 20-leciu międzywojennym, powieść znudzi i zniechęci, za to dla osoby, która się w owym okresie przynajmniej pobieżnie orientuje, stanowić będzie ciekawą rozrywkę.

Główny motyw/ Książka „Bankiet w Blitwie” została napisana w latach trzydziestych XX wieku, aby między innymi skrytykować kwestie polityczne, psychologiczne, artystyczne i etyczne ówczesnych europejskich społeczeństw. Przysporzyła autorowi przeciwników z faszystowskiego rządu w byłej Jugosławii. Pułkownik Kristian Barutański, władca mitycznego bałtyckiego narodu Blitwy uwolnił swój kraj od obcego ucisku i teraz rządzi żelazną pięścią. Sprzeciwia się mu Niels Nielsen, melancholijny intelektualista, który zarzuca dyktatorowi hipokryzję a społeczeństwu moralne bankructwo.

Cytaty charakteryzujące problematykę utworu:

„Niewielkie, zacofane, pozbawione kultury miasteczka i panujące w nich drobnomieszczańskie stosunki rodziły małych ludzi (…)”.

„Od Szekspira aż po nasze czasy nie napisano ani jednego dramatu, którego bohater nie byłby łotrem (…)”.

„Aby można było podać choremu rosół, trzeba najpierw zarżnąć kurę… Kura czyli ludzkość, to właśnie drobiazg, jeśli zastosujemy do tego na przykład miarę wszechświata”.

„Nie ma porodu bez krwi… Prawo natury. Każdy zabieg chirurgiczny wywołuje, niestety krwawienie…”.

„Polityka od wieków żyje w teatrach i kościołach (…)”.

„Wiadomo, że wszyscy nosimy maski (…)”.

„Strach w żołądkach obywateli jest najlepszym eliksirem – pod wpływem tego cudownego leku nawet sparaliżowani tańczą”.

„Sztuczne łzy wywierają zwykle na scenie większe wrażenie niż prawdziwe…”.

„Ostatecznie, nie ma na świecie rzeczy, której nie można byłoby naśladować, zastosować czy nauczyć się na pamięć według doskonalszych wzorców: dotyczy to w równej mierze znaczków, przepisów drogowych, anatomii patologicznej, różnych ideologii, sonetów i parasoli… Obojętne”.

„(…) prawda, nie składa się wyłącznie z dwu elementów: tak i nie; pomiędzy nimi jest jeszcze cała skala półtonów…”.

„No cóż, trudno, ludzka krew leje się od wieków!”.

„Ludzkość od dziesięciu tysięcy lat nic innego nie robi, tylko przemawia. Od Sokratesa do Watykanu same mównice i kazalnice…”.

„Polityka jest mianowicie dziwką z założenia, a sztuka przestaje być sztuką w tym dniu, kiedy oddała się bez miłości”.

„I trzeba przyznać, że nasi ministrowie, którzy zachodnią cywilizację znają, jedynie od strony amerykańskich kremów do golenia lub zagranicznych prezerwatyw (…)”.

„Życie, widzi pan, nie byłoby takie wstrętne, gdyby po świecie nie chodziło tylu demonów i wampirów (…)”.

„Bo historia nie wywąchuje każdego szczegółu, historia maluje szerokimi, syntetycznymi, dekoracyjnymi pociągnięciami pędzla!”.

„(…) nie wierzę w nic, ani w Boga, ani w ludzi, i uważam to za przeżytek”.

„W anatomii społeczeństwa kłamstwo, jest substancją wypełniającą szkielet”.

„Wszystko, co istnieje, osnute jest śmiercią, Śmierć jest pytaniem, które odzywa się w każdym uderzeniu pulsu, i nie ma takiego ucha, w którym nie szumiałby pustką śmierci tak jak w muszli szumi szarym i posępnym morzem”.

„Jedyną rzeczywistą rzeczą, jaka istnieje na ziemi, jest instynkt obrony przed Śmiercią”.

„Ale przecież życie jest właściwie ciągłym umieraniem od pierwszego dnia do ostatecznego, które kończy się wówczas, gdy człowiek umrze. Logiczne. Śmierć jest końcem umierania”.

„A w obliczu faktu, że człowiek przestaje istnieć, cóż znaczą puste ludzkie pojęcia, jak >zdrowy rozsądek< (…)”.

„Wszystko, co słoneczne w nas, pragnie wrócić do słońca (…)”.

„(…) ze wszystkich błędów współczesnego człowieka najfatalniejszym jest ten nieszczęsny wulgarny materializm”.

„Umysł ludzki przypomina tybetański drewniany młynek do modlitw, który obraca się klekotając bez sensu i składu. Kult mózgu jest zwyczajnym fetyszyzmem”.

„Banda analfabetów, która zatruwa życie innym analfabetom i robi z tego zyskowy interes”.

„Człowiek nie potrafi zorganizować własnego domu, a chce zmieniać Blitwę, Europę, a nawet wszechświat (…)”.

„Kto to widział, aby chłop kierował państwem? Niech mi pan przytoczy choć jeden przykład z historii, kiedy chłopi cokolwiek stworzyli?”.

„A w ogóle – czy istnieje na świecie rzecz lub uczynek, którego nie można byłoby uzasadnić lub usprawiedliwić tak zwanym światopoglądem, a nawet sumieniem?”.

„(…) ten sam człowiek, który potrafi prześwietlić materię promieniami rentgena, nie może się wyzwolić spod wpływu religii!”.

„(…) ale prowadzić wojnę bez wódki, bez koniaku czy rumu, byłoby taką samą naiwnością, jak żądać od chirurga, aby przeprowadził operację bez narkozy”.

„Okazało się, że polityka jest podobna do jarmarku: kto nie ma czegoś na sprzedaż, nie może nic kupić…”.

„A przecież należałoby postawić pytanie, czy człowiek może w ogóle w >brutalnym< świecie znaleźć swoje miejsce, jeśli sam nie jest >brutalny<?”.

„(…) sympatie ludzkie są zawsze tajemnicze i nielogiczne (…)”.

„Na tym świecie żyją naiwni idioci, którzy wbrew wszelkim argumentom zdrowego rozsądku żywią zaufanie do poszczególnych jednostek wyłącznie na podstawie swoich sympatii lub antypatii”.

„Są słowa wypowiedziane w oparach wódki i dymu, które gasną bez szmeru i zostaje po nich tylko zapach dymu i kilka krótkich falujących w mgle nicości”.

„(…) śmierć jest mimo wszystko jedną pociechą człowieka i jedyną gwarancją szczęśliwego zakończenia”.

„Idiota pisze, idioci drukują i idioci czytają”.

„Pod hasłem >rewolucji< działają różne terrorystyczne smarki (…)”.

Akcję swojej powieści „Bankiet w Blitwie” Miroslav Krleža umieścił w Blitwie, położonym w północno-wschodniej Europie fikcyjnym kraju, który po wiekach obcego panowania odzyskuje niezależność. Dyktatorską władzę w młodej republice obejmuje jej faktyczny twórca – pułkownik Barutański, rządzący krajem z pałacu Beauregard „za pomocą bankietów i rozstrzeliwania”. Zderzenie tej postaci i prezentowanego przez nią światopoglądu z osobą i poglądami intelektualisty Nielsena na tle wewnętrznych i zewnętrznych politycznych problemów Blitwy wypełnia dwie pierwsze części powieści, pochodzące z lat 1938 i 1939. Powieściowy portret wzmagających się totalitaryzmów międzywojennej Europy poszerzony tu zostaje o typowe dla Krležy wątki eseistyczne, dotykające rozmaitej tematyki: od problemów etyki i moralności do rozważań nad rolą sztuki i sensem życia ludzkiego.

Świat przedstawiony „Bankietu w Blitwie” zmontowany został ze składników pochodzących z wielu źródeł. Niewątpliwie do jego powstania przyczyniła się zarówno spora wiedza Krležy o Polsce sanacyjnej (przykład hymnu Blitwy: „Jeszcze Blitwa nie zginęła, póki my żyjemy…”), jak i trafna obserwacja rodzimych, bałkańskich realiów, na co zwraca uwagę wielu badaczy skupiając się na tak szczegółowych zagadnieniach, jak udział oryginalnej poezji ludowej w pastiszach ustnej twórczości błotwijskiej czy wykorzystanie ludowych porzekadeł w języku blitwańskich demagogów. Prześledzenie tych indykatorów nie wyczerpuje konstrukcyjnej złożoności powieści: wystarczy wspomnieć, iż państwa fikcyjne umieszczone zostały na realnej mapie Europy. Wśród rzeczywistych nazw geograficznych, takich jak Bałtyk czy Kaukaz, wymienia się nieistniejącą rzekę Isterę, obok Gdańska i Berlina port Ankersgaden, a losy Blitwy i Błotwy splatają się z historią wielkich mocarstw: Ingermanladii, Anglii i Galii.  Przede wszystkim czytelnik-recenzent podkreśla, jako warunek udanej lektury konieczność lokalizacji użytych w powieści odniesień. Odnajdowanie „wzorów” świata przedstawionego stanowi w tym schemacie odbioru o jego powodzeniu i dostarcza intelektualnej przyjemności. Jednak najbardziej uderzającą cechą zawartego w recenzji krótkiego streszczenia materii powieści jest użycie frazeologii charakterystycznej dla tekstów dotyczących odzyskania niepodległości przez Polskę w roku 1918: jarzmo zaborców, komendant legionów. Otóż sformułowań tych nie odnajdziemy w obrębie polskiej wersji powieści Krležy! Pułkownik Barutański na czele legionów walczy tu wprawdzie o wyzwolenie Blitwy spod cudzego jarzma, ani razu jednak nie zostaje nazwany komendantem, nie pada również określenie zaborcy. W tym wypadku określony styl odbioru okazał się tak silny, że wpłynął na wzbogacenie świadectwa lektury elementami, które nie są czerpane ze świata przedstawionego, lecz ze świata historycznego, rzeczywistego, do którego zdaniem czytelnika stanowi on aluzję.

W książce Miroslav Krleža przedstawia także problemy związane z transformacją, która będąca alternatywą poprzedniego ustroju tworzy nowe dylematy dla ludzi z potrzebami sukcesów, awansów i karier. Zagrożeń było dużo, począwszy od mało znaczących, ale częstych, a skończywszy na takich, które skazują na samotność, utratę i brak wiary w siebie oraz na wybór wszystkiego innego prócz celów, jaki się chce osiągnąć. Te i inne psychologiczne przesłanki funkcjonują, jako aspiracje, nadzieje i obawy oraz jako społeczne czy jednostkowe porażki, niepokoje, lęki oraz rozczarowania z nieudanego życia. Awanse i kariery ekscytują przysłowiowy świat pracy, nauki, kultury, biznesu, polityki, rozrywki itp. Po kawiarniach, karczmach, cukierniach, na ulicy, wszędzie się oczerniało, szkalowało, rozpowszechniało plotki, że w Blitwie nie ma właściwie konstytucji ani mandatów, ani wyborów, ani sprawiedliwości i praworządności, przestępczość wzrastała, nepotyzm tym bardziej, kodeksy prawne nic nie były warte, paragrafy nie miały znaczenia, pieniądze nie miały wartości, pokrycia w złocie nie było, umowy nie miały mocy prawnej, podpisy w dokumentach nie miały żadnego znaczenia, handlowe i prawne gwarancje nie istniały, brak kredytów, zaufania do administracji państwowej, łapówka była jednym środkiem rządzenia, za dekrety trzeba było płacić, brak spójni politycznej, wytyczonego kierunku polityki zagranicznej. Blitwa piła, Blitwa się bawiła, pędziła w mrok i mgłę. Nie było dobrobytu ani chleba, budowało się gmachy dla zamydlenia oczu. Nienawiść wpełzła w idyllę spokojnego życia rodzinnego, obywatele byli rozdrażnieni, nerwy mieli rozszarpane, każdy każdego szpiegował, co drugi człowiek był szpiegiem, a po tym całym zwariowanym mrowisku blitwańskim biegali zacietrzewieni mieszkańcy tędy i owędy, bez sensu, bez ładu i składu, bez zdrowia, bez uczciwości, wszystko stało się bezsensownym błąkaniem się tłumów, morzem ludzkiej głupoty, oszalałej ze strachu, demonicznym, bezgłowym pożeraniem własnej substancji, piekielnym blitwańskim nokturnem, przeklętą nocą Walpurii. 


W takiej sytuacji społeczno-politycznej mądrość polegała na tym, aby człowiek płynął z życiem… Niech psy szczekają do ochrypnięcia, najważniejsze, że wszystkie się zbiegną na bankiet, gdy tylko władza gwizdnie. Wszystkie „pieski” przybiegały, merdały ogonami, łasiły się; wszystkie: zarówno pudle z administracji państwowej, jak i generalskie dogi, oraz kilka pinczerków z dziekanatu wydziału filozofii wraz ze swymi arystokratycznymi małżonkami. Wszyscy oni pragnęli zmyć z siebie piętno kompleksów, splamionej godności obywatelskiej. Odczuwali nieustanną potrzebę czyszczenia plam ze swoich życiorysów. „Ale dlaczego tacy ludzie nie otworzą jakiejś moralistycznej pralni, zamiast zajmować się polityką?” –zadaje autor pytanie czytelnikom. Ot, właśnie! Ludzka głupota zwyciężała we wszystkich dziedzinach i ta właśnie zorganizowana ludzka głupota, jako kanonizowany światopogląd wydała tylu „genialnych” malarzy, pisarzy oraz duchownych. Wszystko to, co zostało namalowane, napisane, wygłoszone z kazalnic w imię ludzkiej godności i ludzkiego umysłu - nie miało najmniejszego odbicia ani w sztuce plastycznej, ani w literaturze a tym bardziej w życiu moralnym blitwiańskiego duchowieństwa. Kardynał Armstrong nazwał małpę imieniem Giordana Bruna, na przekór godności ludzkiego umysłu. Mottem do powieści „Bankiet w Blitwie” jest sfingowany wers z dzieła fikcyjnego poety blitwańskiego Andrzeja Waldemarasa (1869–1895): Blitvo, zavičaju moj, ti truješ kao bolest! brzmiący w polskiej wersji:Blitwo, ojczyzno moja, trujesz jak choroba!”.  Tam, gdzie mowa o kulturowych akcesoriach, skrótowo charakteryzujących temperament obywateli Blitwy oraz rodzaj ich patriotyzmu, repolonizacja pojawia się często: zveket mačeva to pobrzękiwanie szabelką, przedstawiana na oleodrukach w mieszczańskich domach legendarna księżniczka Tugomiła, ze swej celi wysyłająca gołębia do ojczystego kraju, śpiewa (prawdopodobnie na polską melodię ludową): „Ach, gdybym ptaszyno, skrzydła twoje miała, do Blitwy bym z tobą zaraz poleciała...”. Nigdzie na świecie nie opluwało się ludzi w tak bezwstydny sposób jak w prasie blitwiańskiej, ludzi skazanych na śmierć, ludzi niewinnie skazanych. „Czytając to człowiek czuł potrzebę wyrzucenia przez okno własnej głowy”. Wszystko co otaczało ludzi, było idiotyzmem, w prasie istniały same fikcje: gramatyczne, moralne, intelektualne, niewysławione i niepojęte oszustwa. „Idiota pisze, idioci drukują i idioci czytają”- kwituje Miroslav Krleža.

W Blitwie człowiek człowiekowi wilkiem i to właśnie, jak powiadali, przetrwało w obywatelach i pozostało z praczłowieka, chaosu, natury, z ludożerczych, zwierzęcych instynktów. Tak wyglądał „człowiek blitwiański” tonący we mgle niewiedzy i lęku przed Nieznanym. W takich warunkach nie mogło być innej etyki poza psią: podwinąć ogon i lizać stopy raz zaborcy, a innym razem wyzwolicielowi, który z czasem stał się dyktatorem. Ta metoda przystosowania się zatruła w ciągu stuleci wszystkie zasady, na których były oparte europejskie teorie o wzajemnej przyjaźni, i tak przez stulecia rozwijała się feudalna mentalność; mentalność nieufności, podejrzliwości i niesolidarności, wiadomo było bowiem, że osiągnąć dobrobyt w takiej ojczyźnie mógł tylko ten, kto miał od urodzenia krótki ogon i potrafił łgać jak pies… „I w ogóle… gdy narodowość osiąga stopień boski, wówczas zegar ludzkiego rozsądku wybija północ i nie ma nadziei, aby wkrótce zabłysła jutrzenka, albowiem ten rodzaj nacjonalistycznego fetyszyzmu oznacza koniec…”- podsumowuje Miroslav Krleža.

Na kartach książki Miroslava Krleža podsuwa czytelnikom sugestię dotyczącą między innymi zamachu na prezydenta Gabriela Narutowicza. Autor posługuje się piórem niczym skalpelem opisuje mentalność bohaterów czy miejski sposób życia społeczeństwa, które dostąpiło awansu społecznego. Nie wiedzą, skąd się wzięli, więc, mając nieczyste sumienie z związku zatartym wspomnieniem przemocy, której zawdzięcza swoją genezę – ta nowa, potężna siła unikała jasnego określenia swojej tożsamości. Pławiła się w nostalgicznych rojeniach na temat swojej pseudoszlacheckiej przeszłości, na temat dworków i hektarów, powstań i cmentarzy. Unikają jednak wzięcia kulturowej oraz ideowej odpowiedzialności za siebie i innych, adekwatnie do społecznej roli, którą odgrywa, i politycznej siły, którą reprezentuje, nowe mieszczaństwo unikało wejścia w życie publiczne jako świadomy siebie podmiot polityczny. Autor opisuje okres po 1926 roku nazywany sanacją, rządami pułkowników, którzy demontowali demokrację. Miał to być czas regresu w sprawach wojska, co rzekomo prowadziło do porażki w 1939 r. Upadek systemu demokratycznego w Polsce nie był żadną anomalią. Jak się okazało, w Europie w dwudziestoleciu międzywojennym liberalne demokracje parlamentarne padały jedna za drugą. Spis autorytarnych wodzów, naczelników i regentów rozwalających i marginalizujących parlament jest długi. Przed Piłsudskim: we Włoszech Benito Mussolini, na Węgrzech adm. Miklós Horthy, od 1926 r. na Litwie prezydent Antanas Smetona, w Portugalii António Salazar, w Hiszpanii Primo de Rivera, a potem Francisco Franco, w Estonii Konstantin Päts, na Łotwie Kārlis Ulmanis, w Rumunii król Karol II, a potem gen. Ion Antonescu, w Austrii kanclerz Engelbert Dollfuss, w Grecji gen. Joanis Metaksas. Te kryzysy i upadki demokracji mieściły się między dwoma totalitarnymi ekstremizmami, personifikowanymi przez Hitlera i Stalina, które dość solidarnie kwestionowały powojenny ład europejski, nie uznawały kształtu i przebiegu granic, jawnie zapowiadały ich rewizję. Nowe państwa nie potrafiły udźwignąć trudności i ciężarów kryzysów gospodarczych, napięć społecznych, nierównowagi rozwoju i egoizmów państwowych, rozczarowań i powojennej demoralizacji. Sploty konfliktów klasowych, narodowych, granicznych, które szybko zostawały obudowane ideologicznie, prowadziły do nieuchronnego megakonfliktu.

Pojęcie wszechświata w umysłach polityków w Blitwie sprowadzono do pojęć Tworzywa i Siły. Zniknęła dobroć, a w związku z tym i grzech, zabrakło Boga w sercach (był tylko na ustach kaznodziei), zabrakło sumienia. Wyzwolony stopniowo z majaków i średniowiecznych przesądów człowiek pozostał sam na ziemi i we wszechświecie i w tej bezbożnej samotności wymyślił sobie kilka pocieszających prawd, z których jedna nazywała się Blitwą. I tak nowe bożyszcze pułkownik Kristian Barutański doszedł do wniosku, że w imię tego nadprzyrodzonego pojęcia ma prawo mordować bez żadnych skrupułów, ponieważ rzeczywistość blitwańska od samego początku była skąpana we krwi i bez mordów, pogromów nie do pomyślenia. Nawet pojęcie śmierci w tym blitwiańskim tłumaczeniu tajemnicy życia nie miało innego sensu, jak uzupełnianie wykazów statystycznych o bitwach, wyrokach śmierci lub skrytobójstwach. W książce „Bankiet w Blitwie” Miroslav Krleža ostrzega, że faszyzm to nie ideologia, to sposób dochodzenia do władzy. W każdym społeczeństwie istnieją podziały, zawsze były. Niektóre z nich powstały na przykład z powodu problemów gospodarczych. Ale cechą charakterystyczną prawie każdej sytuacji była (jest!) obecność silnego lidera, który mówi, że stoi po stronie jednej grupy. A kiedy automatycznie pojawiają się ci, którzy myślą inaczej, stają się kozłami ofiarnymi, i podział się zaostrza. W historii nie brak przypadków, gdy totalitaryzm  dochodził do władzy drogą parlamentarną. Mamy wtedy do czynienia z metodą tzw. pełzającego totalitaryzmu. Pozornie żyjemy w zupełnie innym świecie. Ale wielu ludzi odczuwa teraz podobne emocje i szuka podobnych recept na swoje obawy. W wielu krajach poważnie liczą się już politycy, którzy idą ścieżkami przetartymi przez dwudziestowiecznych faszystów. Jest popyt na taką politykę, więc pojawiła się podaż. Ale jest to szczególny rodzaj podaży, który nie zaspokaja popytu, tylko go podsyca. Przynajmniej na tym etapie.

Technologia zmienia biznes, relacje między ludźmi, państwami, kulturami. Jedni wiążą z tymi zmianami nadzieje, a inni się ich obawiają. To dzieli społeczeństwa nie w pojedynczych kwestiach, ale w odniesieniu do toczących się procesów. Jedni chcą podążać za nimi, a inni chcą je zatrzymać, cofnąć, zmienić ich kierunek. To są dramatyczne pęknięcia, które pod względem rodzaju społecznych emocji przypominają przełom lat 20. i 30. XX w. we Włoszech, w Niemczech, w Hiszpanii i w mniejszym czy większym stopniu na całym ówczesnym Zachodzie. Takie emocje sprawiają, że wielu ludzi gotowych jest zaufać tym politykom, którzy z dużą pewnością siebie oferują proste, zrozumiałe recepty i obiecują jakąś świetlaną przyszłość tym, którzy im dadzą władzę – tak jak to robili Mussolini i Hitler. Kiedy ludzie czują się nieszczęśliwi albo zagrożeni, pojawiają się często przywódcy, którzy zdobywają władzę, wykorzystując społeczne różnice i podziały albo je stymulując. Primo Levi napisał: „Każda epoka ma swój faszyzm”.

Miroslav Krleža w książce „Bankiet w Blitwie” porusza wiele tematów filozoficzno-egzystencjalnych. Na przykład: jeśli porównać pluskwę pod pluszowym obiciem teatralnego fotela z muzyką Ryszarda Wagnera w drugim akcie „Tristana i Izoldy”, to pomiędzy jej pluskwią umysłowością a wartością artystyczną Wagnerowskiej partytury jest niezmierzona odległość. Ale - choćby ta odległość była o wiele większa, niż nam się wydaje z naszej ludzkiej perspektywy, to nie jest ona żadnym dowodem istnienia w przyrodzie zjawisk nadprzyrodzonych. Zarówno pluskwa pod pluszowym obiciem fotela, jak Wagnerowska partytura są wyrazem tej samej siły życiowej, która działa w jednym i drugim wypadku, wprawdzie z różnym nasileniem, ale w swej istotnej treści jest tym samym. Najbardziej logiczne sprzeczności, jak prawda i fałsz, uczciwość i złodziejstwo, współczucie, sprawiedliwość, wdzięczność, poczucie obowiązku, miłość macierzyńską, życie rodzinne, jednym słowem to wszystko, co nazywamy dodatnimi cechami ludzkimi, człowiek podeptał (i depta!) jako przeżytek i przesądy. Najsilniejszy wśród zwierząt ruszył w swoją triumfalną zwierzęcą drogę, biała miękka bestia wytrwale i zwycięsko tocząca walkę z przyrodą. Człowiek lata jak ptak, przy pomocy swych maszyn prześcignął szybkością wszystkie zwierzęta, pokonał klimat, skalpelem i lekarstwami zwycięża choroby, jest na drodze ku przezwyciężeniu oporu materii, przedłużeniu życia doczesnego przez pielęgnację, człowiek ogromem doświadczeń przewyższył wszelkie stworzenie, a jednak – ten sam człowiek jest wciąż jeszcze zwyczajnym, szalonym, ślepym, powiedziałbym wściekłym zwierzęciem! Dziś, pomimo niesłychanego postępu technicznego, człowiek jest bliższy przedpotopowemu ludożercy niż istocie, która potrafi odróżnić dobro od zła i widzi w swym bliźnim człowieka o równych wartościach. Ten zwycięzca bestii sam jest wciąż jeszcze bestią. Morduje, kradnie, podpala, prowadzi wojny, rżnie, żre, upija się, dręczy swoich towarzyszy, oszukuje, drwi, nienawidzi, zazdrości, wyśmiewa się niby małpa ze wszystkiego co duchowe. Tak wygląda niestety ten szatański światopogląd, jakim usiłuje rozjaśnić ciemności kosmiczne dzisiejszy człowiek tonący we mgle samouwielbienia. Na koniec chciałbym podsumować tą nieco pesymistyczną wizję cytatem z książki: „Bo i cóż znaczą ci panowie ludożercy wraz ze swymi sztandarami i orkiestrą dętą? Ta mieszanina błota, głupoty, wiatru i smolistego dymu z pochodni, te rozwiązłe, wyjące baby o moralności (…). Miał rację Marks mówiąc, że wstyd (narodu) jest pogrążonym w sobie gniewem”.