10 kwietnia 2023

Wszystko płynie

 

„Wszystko płynie”

Wasilij Grossman

Autor/ urodził się jako Iosif Grossman w 1905 r. w Berdyczowie, w zasymilowanej żydowskiej rodzinie mieszczańskiej. Berdyczów od XVI do XVIII w. znajdował się w granicach Rzeczpospolitej, potem Rosji. Aż do 1941 r. był jednym z największych i najważniejszych skupisk Żydów na Ukrainie. Grossman przyjął rosyjskie imię, gdyż tak nazywała go rosyjska niańka.

Tłumaczenie/ Wiera Bieńkowska

Tytuł oryginału/ ru „Wsio tieczot” Всё течёт

Tematyka/ Wszystko płynie. Życie toczy się dalej. Jeden człowiek umiera, drugi się rodzi. Nie ma nic trwałego. Człowiek z łatwością może w jednej chwili zanegować istotę człowieczeństwa – człowieczeństwa „budowanego” od tysiącleci. Człowiek jest w stanie odrzucić wartości moralne na rzecz przetrwania – instynktu przetrwania. Wszystko płynie. „Wszystko płynie” Grossmana to przejmujące studium poświęcone mechanizmom zniewalającym człowieka i podporządkowującym go systemowi, studium o zatraceniu moralnych hamulców, o bezduszności, o nowym (nie-)człowieku – o człowieku - trybiku…

Główny motyw/ Książka „Wszystko płynie” powstawała przez 8 lat w czasie chruszczowskiej odwilży. Od początku pisana była do szuflady, w niezwykły sposób ocalała podczas jednego z przeszukań mieszkania autora. Akcja tej krótkiej powieści toczy się w latach 1954-1955. Jej główny bohater, Iwan Grigoriewicz, wychodzi na wolność po 30 latach spędzonych w łagrach. Na nowo próbuje sobie ułożyć życie w Moskwie, potem w Leningradzie. Niestety nie potrafi. Czuje się wyalienowany, nie chce iść na kompromis z osobami, które wcześniej go zdradziły. Jednak jego postawa mało ma z próby osądzania zdrajców i okazywania moralnej wyższości, a więcej z wycofania się ze świata i egzystencjalnej samotności. Jak zawsze w genialnych rosyjskich powieściach, tylko miłość może przynieść ocalenie.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Niebawem się rozsypie ten świat wagonu. Pójdą w niepamięć żarty, twarze współpasażerów i śmiech, przypadkiem wypowiedziane czyjeś losy i przypadkiem wypowiedziany ból”.

„I człowiek, który przez trzy długie dziesięciolecia nie pomyślał ani razu, że są gdzieś na świecie krzaki bzu, bratki, wysypane piaskiem ścieżki w ogrodach, wózki z wodą sodową – aż jęknął, przekonując się raz jeszcze, na nowo, że i bez niego życie się toczyło, trwało”.

„Pomyśl tylko przyjedzie Wania i zastanie mogiły, same mogiły”.

„(…) żona wypowiadała głośno jego obawy, niejako nadawała realny kształt myślom, których on nie śmiał wypowiedzieć”.

„(…) niezwykli ludzie miewają niełatwe życie”.

„Uważał, że ludzie się dzielą na szczęściarzy i pechowców, poza tym niczym się właściwie nie różnią”.

„Stalin umarł bez osobistego polecenia samego towarzysza Stalina”.

„Wiesz, kiedy człowieka wyrzucają, nie chce przyjąć tego jako prawidłowości historycznej, widzi jedynie niedorzeczność, pomyłkę. Fakt pozostaje jednak faktem”.

„Wiesz, moje nieszczęście polega na tym, że chyba się mylę: przenikliwość biorę za ślepotę”.

„Tak, człowiek szalony pozostaje szalony przez całe życie”.

„Jednego tylko nie widziała Rosja przez tysiąc lat – wolności”.

„Nie mogło być dziwne to, co od tysięcy lat działo się ciągle między mężczyzną a kobietą”.

„Ale to nie łoskot pociągu szumiał mu w uszach, to dudniła w głowie skleroza – życie wszak dobiegało końca”.

„Ludzie z obozów pomogli mu zrozumieć ludzi na wolności. Na wolności zobaczył te same uczucia, co w barakach obozowych, taką samą żałosną słabość i okrucieństwo, i chciwość, i strach. Ludzie byli wszędzie jednakowi. I było mu ich żal”.

„Tak, wszystko płynie, wszystko na świecie się zmienia, nie można wejść dwa razy do tego samego transportu”.

„Coś nie coś będzie darowane człowiekowi, jeśli wśród brudu i smrodu obozowej przemocy pozostaje jednak człowiekiem”.

„Wydawało mu się, że to sen, a nie jawa: na jawie nigdy nie był szczęśliwy”.

„Dzikie zwierzęta nie są najstraszniejsze. Najgorsi byli ci, co na cudzej krwi chcieli się bogacić, krzyczeli o uświadomieniu, a załatwiali własne porachunki i kradli”.

„Jeden sąd jest nad katem – kat swojej ofiary nie uważa za człowieka i sam przestaje być człowiekiem, zabija w sobie człowieka. Sam sobie jest katem, a ofiara jego pozostaje na wieki człowiekiem, żeby nie wiem jak ją mordował”.

„(…) droga, która się zaczęła od gardzących pieniędzmi bosych apostołów i fanatyków komunizmu, nieprzypadkowo doprowadziła do ludzi dopuszczających się niezliczonych oszustw dla zdobycia wspaniałej daczy, własnego samochodu i garnka z pieniędzmi”.

„Widać nie było nam sądzone szczęście na tym świecie”.

„Jego nieprzystosowanie do życia ziemskiego wywoływało kpiny i podziw”.

„(…) wolność jednostki jest najważniejsza, nie ma na świecie celu, dla którego można poświęcić wolność człowieka”.

„(…) na Zachodzie rozwój czerpał soki żywotne ze wzrostu wolności, w Rosji natomiast z pogłębiania się niewoli”.

„Najwyższy czas, by wnikliwi badacze Rosji zrozumieli wreszcie, że mistycyzm duszy rosyjskiej wywodzi się tylko z tysiącletniej niewoli”.

„Tam, gdzie nie ma wolności jednostki, nie może być wolności narodu, wolność narodu bowiem to przede wszystkim wolność jednostki”.

„Czy Hegel ma rację – czy wszystko, co rzeczywiste, jest rozumne?”.

„Żyć – to być wolnym”.

„Nasz wiek [XX wiek] jest wiekiem najwyższej przemocy państwa nad człowiekiem”.

„(…) historia to tłuczenie wody w moździerzu (…)”.

„(…) miła świątynia jego dzieciństwa była wieczna i niezmienna”.

            Kiedy czytałem powieść Grossmana „Wszystko płynie" szczególnie poruszył mnie fragment, gdzie mowa jest o Leninie z jego „nietolerancją i fanatyczną wiarą", która doprowadziła do powiększenia „masy niewolnictwa" w niedawnym imperium carów. Tenże Wódz rewolucji, jak twierdził ze zdumiewającą jak na swe czasy przenikliwością Grossman, nie tylko ogrodził Rosję „drutami naciągniętymi w tajdze", lecz stał się także wzorem dla nazistów, którzy z kolei rozciągnęli druty „wokół Oświęcimia".

Bohaterem powieści jest zwolniony po 30 latach więzień gułagu. Wraca do rodzinnego miasta, spotyka niewidzianych od lat bliskich i kolegę, którego donos złamał mu życie. Wszyscy uważają jednak, że dawnych, złych czasów nie warto rozpamiętywać, opędzają się od niego i uważają, że sam jest sobie winien. Zbliży się jedynie do samotnej kobiety dręczonej wyrzutami sumienia z powodu zbrodni, w których uczestniczyła przed laty jako komunistyczna aktywistka. Żadne z nich nie zazna spokoju. Antysemickie nagonki, czystki lat 30., Wielki Głód na Ukrainie. Wszystkie te epizody z dziejów ZSRR, a także historię gułagów i pierwszych lat po tajnym referacie Chruszczowa mieszczą karty niewielkiej jak na ciężar tylu tematów narracji. Rozstrzelani, zmarli w tajdze, zagłodzeni na śmierć w trakcie „rozkułaczania” wsi – milionowe ludzkie straty z cynicznego zdania Stalina o statystyce zyskują tu imiona, twarze i myśli.

Ludzkie losy na tle wydarzeń historycznych to oczywiście jedna z najpopularniejszych konwencji literackich, jednak warto sięgnąć po „Wszystko płynie” także – albo zwłaszcza dzisiaj, gdy mija 58 lat od śmierci jej autora. Dziś informacje o zamachach na ludzką wolność i godność, zbrodniach reżimów podaje się nam jak na talerzu, wszystko to jest relacjonowane niemal na bieżąco. Może powieść, inaczej niż media, które wydarzenia traktują w kategoriach gorączki aktualności bądź mniej lub bardziej naukowej analizy faktów, pozwala inaczej obcować z ludźmi – ofiarami, katami, bohaterkami; towarzyszyć im.

Ta książka łączy w sobie bezpośredniość i faktograficzną solidność reportażu, moralitet z czasów hekatomby wartości i rozważania o istocie rosyjskiego totalitaryzmu oraz kultury, która go zrodziła. W doświadczeniu głównego bohatera, zwolnionego z łagrów po trzydziestu latach Iwana Grigorijewicza zawiera się coś, co było udziałem tysięcy ludzi w ZSRR. Daremność przetrąconego, złamanego życia, wykreślonego z uczestnictwa w rzeczywistości społecznej, w nurcie regulowanym zawsze przez taką czy inną tyranię umysłu.

Nie ma w całej literaturze rosyjskiej XX wieku utworu równie związanego z losami Rosji jak dynamiczna – zgodnie z tytułem – opowieść „Wszystko płynie”. Powstawała przez osiem lat, głównie w Moskwie, dokładnie w czasie chruszczowowskiej odwilży, ale Grossman nawet wówczas nie mógł liczyć na jej publikację. Pisał ją gniewnie do szuflady, a szczególnie aktywnie tworzył dzieło po fatalnym dla siebie 1960 roku, gdy KGB skonfiskowało mu rękopis epopei „Życie i los” (jednej z najważniejszych europejskich powieści XX wieku). Pisząc już końcowe fragmenty „Wszystko płynie”, Grossman przyznawał się w jednym z listów, że „wola pracy jest [u niego] tak samo nierozumna jak instynkt życia, tak samo irracjonalna i nie do przezwyciężenia”. Nie tylko aresztowania bał się zresztą wówczas, ale musiał ciągle myśleć – skoro nigdzie go nie publikowano – jak na tę irracjonalną „wolę życia” zarobić. Podjął się więc robienia przekładów, jak wielu wówczas wybitnych pisarzy, na przykład Borys Pasternak. Wyjechał do Erywania, gdzie przełożył na język rosyjski opasłą powieść któregoś z ormiańskich pisarzy. Natychmiast jednak po zakończeniu tej mozolnej harówki wziął się za swoje książki, o czym tak pisał (nie bez autoironii): „Wczoraj ukończyłem tę żmudną robotę [wspomniany »tłusty przekład«], a dziś zacząłem pisać, zapisywać armeńskie wrażenia. Jak George Sand – o czwartej rano skończyła powieść i nie kładąc się spać, zaczęła następną. Jest, co prawda, różnica: ją drukowali, a mnie już w ogóle trudno zrozumieć. Po co się tak spieszyć...?”. A jednak trzeba było się spieszyć, gdyż śmiertelnie choremu Grossmanowi zostało już wówczas zaledwie kilkanaście miesięcy życia. W opowieści „Wszystko płynie” wartka akcja toczy się w latach 1954-1955, a główny bohater – Iwan Grigoriewicz – wychodzi na wolność po prawie trzydziestu latach pobytu w łagrze. Od połowy lat dwudziestych był w niewoli (najpierw na zesłaniu w obwodzie semipałatyńskim, jak niegdyś Fiodor Dostojewski) – po tym, jak na uniwersytecie sprzeciwił się „historycznemu materializmowi”, czyli jedynemu oficjalnemu wówczas poglądowi na dzieje.



Bohater wracający po trzydziestu latach zza drutów kolczastych do Moskwy, a potem na kilka dni do rodzinnego Leningradu, nie może sobie znaleźć miejsca w nowym świecie. Starzy znajomi lub krewni źle czują się w jego obecności – byli wszak na ogół oportunistami, jak jego stryjeczny brat, moskiewski biolog Nikołaj Andriejewicz, albo donosicielami, jak leningradzki pseudouczony, sybaryta Witalij Piniegin (to on właśnie swym donosem złamał ongiś życie uniwersyteckiemu koledze). Nawet ukochana narzeczona, Anna Zamkowska, stosunkowo długo wierna aresztowanemu Iwanowi, ostatecznie zostawiła go dla innego... Wszelako jedyne dwie istoty, które pomagają powieściowemu bohaterowi odzyskać wiarę w człowieka i nie zatracić nadziei na renesans wolności w Rosji, to też kobiety, pojawiające się przy nim w kluczowych momentach życia. Jedna z nich – kucharka Anna Michalewa, postać z krwi i kości, dobry człowiek – mogłaby nawet spokojnie zostać towarzyszką życia Iwana w świecie za drutem kolczastym, ale umiera, niestety, na raka płuc... Druga, postać właściwie ze snu, jeszcze w obozie pojawia się w ramionach Iwana jako kochanka, ale mało mówi o miłości, tylko wspomina straszne czasy, gdy jako 22-letnia dziewczyna na własne oczy obserwowała zbrodnicze „rozkułaczanie” chłopów na rosyjskiej wsi w latach 1929-1930, a potem jeszcze bardziej zbrodniczy okres Wielkiego Głodu, celowo wywołanego przez Stalina na Ukrainie w latach 1932-1933. Ukraińcy do dziś muszą być wdzięczni Grossmanowi, że bodaj jako pierwszy w świecie pisarz spoza ich ojczyzny, sam szykanowany w ZSRR, opisał wstrząsająco stalinowską zbrodnię popełnioną na ukraińskich chłopach. Iwanowi tak opowiada o tamtych wydarzeniach wspomniana kochanka z łagrowego snu: „Przyszła męka głodu. (...) I jako aktywistkę posłano mnie na Ukrainę dla wzmocnienia kołchozu. Tam, wśród nich – tłumaczono nam – duch własności silniejszy niż w RFSRR. To prawda, u nich jeszcze oporniej niż u nas wszystko to szło. (...) Jak było? Po rozkułaczeniu zasiewy bardzo się zmniejszyły, urodzaje zrobiły się liche. A podawano w sprawozdaniach, że niby bez kułaków nasze życie od razu rozkwitło. Rada Wiejska kłamie rejonowi, rejon – obwodowi, obwód – Moskwie. Wszystko jak trzeba: centrum – obwodowi, obwód – rejonom. I wyznaczyli nam plan na wieś – przez dziesięć lat tego nie wyrobisz! W Radzie Wiejskiej ci, co nigdy wódki do ust nie brali, ze strachu upili się na umór. Widać Moskwa najbardziej liczyła na Ukrainę. Potem najwięcej złości też było na Ukrainę. Wiadomo – nie wykonałeś, więc widać sam jesteś niedobity kułak."

13 stycznia 1953 roku gazeta „Prawda” podała informację o wykryciu „spisku lekarzy”, planujących zamordowanie przywódców sowieckiej partii i państwa. Tzw. spisek lekarzy kremlowskich – część z nich pracowała w Klinice Kremlowskiej – był ostatnim ze zbrodniczych pomysłów Józefa Stalina. Lekarze opowiadali, że praca w szpitalach i klinikach stawała się coraz trudniejsza. Pod wpływem potwornych oficjalnych komunikatów chorzy zrobili się podejrzliwi, wielu nie chciało się leczyć u lekarzy Żydów. Lekarze żalili się, że pacjenci składają mnóstwo skarg i donosów, oskarżając ich o celowo złe leczenie. W aptekach klienci podejrzewali farmaceutów, że usiłują im podsunąć szkodliwe lekarstwa. W tramwajach, w biurach, na bazarach opowiadano, że w Moskwie zamknięto kilka aptek, w których aptekarze Żydzi - tajni agenci Ameryki - sprzedawali pigułki z suszonymi wszami. Mówiono także, że w klinikach położniczych niemowlęta i położnice są zarażane syfilisem, a w przychodniach stomatologicznych zaszczepia się pacjentom raka szczęki i języka. Krążyły plotki o pudełkach zapałek nasączonych śmiertelną trucizną. Niektórzy przypominali sobie okoliczności, w jakich niegdyś umarli ich krewni, i wysyłali do organów bezpieczeństwa pisma z żądaniem dochodzenia i pociągnięcia do odpowiedzialności lekarzy Żydów. Najsmutniejsze zaś było to, że słuchom tym dawali wiarę nie tylko stróże, nie tylko niezbyt piśmienni podpici tragarze i kierowcy, lecz także niektórzy uczeni, pisarze, inżynierowie, studenci. Ta powszechna podejrzliwość wydawała się Nikołajowi Andriejewiczowi nie do zniesienia.

Stalin umarł! Jedni wpadli w rozpacz, w niektórych szkołach nauczyciele kazali uczniom klękać i sami, także na klęczkach, zalewając się łzami, odczytywali oficjalny komunikat o śmierci wodza. Na zgromadzeniach żałobnych w instytucjach i fabrykach wiele osób wpadało w histerię, rozlegały się przeraźliwe krzyki kobiet, rozpaczliwe łkania, niektórzy mdleli. Umarł wielki wódz, bóstwo dwudziestego wieku. Byli i tacy, co się nie posiadali z radości. Wieś, uginająca się pod ciężarem żelaznej ręki Stalina, odetchnęła z ulgą. Wielomilionową ludność łagrów ogarnęła nieprzytomna radość. Miliony ludzi chciały zobaczyć zmarłego. W dniu pogrzebu Stalina nie tylko cała Moskwa, lecz także całe obwody i rejony ruszyły do Domu Związków. Sznury ciężarówek z prowincji ciągnęły się przez wiele kilometrów. Korek sięgał do Sierpuchowa, po czym paraliż ogarnął szosę między Sierpuchowem a Tułą. Gigantyczne, milionowe tłumy pieszych zmierzały do centrum Moskwy. Podobne do krętych, czarnych rzek górskich potoki ludzkie zderzały się, rozbijały, skręcały, druzgotały samochody, wyrywały z zawiasów żeliwne bramy. Tego dnia zginęły tysiące ludzi. Katastrofa na Chodynce w dniu koronacji ostatniego cara była niczym w porównaniu z dniem śmierci rosyjskiego ziemskiego boga - dziobatego syna szewca z miasta Gori.

            Chłopów zsyłano do obozów nie dlatego, że walczyli z kołchozami. Zamykano tych, którzy w pewnych warunkach zaczęliby może przeciwstawiać się kołchozom. Ludzie trafiali do obozów za niewinną krytykę – temu nie podobały się nagradzane przez państwo książki i sztuki teatralne, tamtemu radzieckie radioodbiorniki i wieczne pióra. W pewnych warunkach tacy ludzie mogli się stać wrogami państwa. Zsyłano ludzi do obozów za to, że utrzymywali korespondencję z ciotkami i braćmi, którzy mieszkali za granicą, gdyż prawdopodobieństwo, że zostaną szpiegami, było w ich przypadku większe niż w przypadku tych, którzy nie mieli krewnych za granicą. Literatura przedrewolucyjna często ubolewała nad losem pańszczyźnianych aktorów, muzyków, malarzy. A kto w dzisiejszych książkach westchnął nad tą młodzieżą, tymi chłopcami i dziewczętami, którym nie dane było namalować swoich obrazów i napisać swoich książek? Ziemia rosyjska szczodrze wydaje na świat własnych Platonów i Newtonów, ale jakże okrutnie i łatwo pożera swoje dzieci. Przez lata spędzone w obozach Iwan Grigorjewicz wiele się dowiedział o ludzkich słabościach. Teraz widział, że jest ich niemało po obu stronach drutów. Cierpienia miały nie tylko siłę oczyszczającą. Walka o dodatkową łyżkę obozowej strawy, o lżejszą pracę była okrutna; ludzie słabi staczali się na samo dno. Teraz, z dala od obozu, Iwan Grigorjewicz wyobrażał sobie, jak niejeden z tych zadbanych i wyniosłych ludzi, których spotykał na wolności, za drutami wyskrobywałby łyżką cudze opróżnione miski lub kręcił się koło kuchni w poszukiwaniu obierzyn i zgniłych liści kapusty.

Ponure, ciemne nieszczęście paczyło ludzi na katordze, przeobrażało ich w nieludzi. Na katordze kobiety zmuszały swoje towarzyszki do nienaturalnego współżycia. W kobiecych barakach pełno było wynaturzonych istot - bab-chłopów o chrapliwych głosach, zamaszystych męskich ruchach, paradujących w spodniach wpuszczonych w wysokie buty. A obok zagubione, żałosne istoty - pasywne lesbijki. Aktywne lesbijki piły czyfir, paliły machorkę, po pijanemu biły swoje kłamliwe, płoche kochanki, ale pięścią i nożem ochraniały przed krzywdą i ordynarnymi zaczepkami. Ten tragiczny, potworny świat, ten układ stosunków to właśnie miłość w obozie. Świat ten był straszny, ale nie wywoływał śmiechu ani sprośnych uwag, jedynie przerażenie w sercach złodziei i morderców.

Każdy głodny człowiek umierał na swój sposób. W jednej chacie - toczyła się prawdziwa wojna, jeden drugiego podglądał, jeden drugiemu odbierał ostatnie okruchy. Żona huzia na męża, mąż stawał przeciw żonie. Matka nienawidzi dzieci. A w innej chacie - miłość nienaruszona. Autor opisał jedną kobietę, która miała czworo dzieci. Sama z trudem poruszała językiem, ale opowiadała dzieciom bajki, żeby zapomniały o głodzie. Brała każde dziecko na ręce, choć nie miała siły podnieść nawet pustych rąk. Ale żyła w niej miłość. Ludzie to widzieli - tam gdzie nienawiść, tam prędzej wszyscy umierali. Tyle że ta miłość też nikogo nie uratowała.

Miliony katorżników budowały to, co wcale nie było potrzebne. Nie potrzebny był Kanał Białomorsko-Bałtycki, arktyczne kopalnie, koleje podbiegunowe, arcyciężkie, ukryte w tajdze fabryki arcypotężne elektrownie wodne wybudowane także w tajdze na bezludziu. Często wyglądało na to, że państwu (nie tylko ludziom) nic po tych fabrykach, po tych pustynnych morzach i kanałach. Niekiedy zaś miało się nieodparte wrażenie, że te potężne budowy wznosi się tylko po to, by zakuć w kajdany ciężkiego trudu milionowe rzesze ludzkie. Marks, wielki marksista Lenin i wielki kontynuator jego dzieła Stalin głosili, że pierwszą zasadą teorii rewolucyjnej jest prymat ekonomiki nad polityką. I żaden z budowniczych nowego świata nie zastanowił się nad tym, że budując niepotrzebne ludziom, a często także i państwu, ogromne zakłady przemysłu ciężkiego, zadaje kłam tezie Marksa.

Wasilij Grossman opisał z nutką goryczy sytuację towarzysza Meklera. Lew Naumowicz Mekler był kaznodzieją, apostołem i bojownikiem światowej rewolucji socjalistycznej. Dla rewolucji gotów był bez wahania oddać życie, poświęcić ukochaną kobietę swoich bliskich. Jednego tylko nie mógł poświęcić – szczęścia. Oddawszy rewolucji wszystko, co jest człowiekowi drogie na ziemi, wstąpiwszy w jej imię na stos, Lew Mekler czuł się szczęśliwy. Przyszłe panowanie rewolucji nad całym światem wydawało mu się tak nieskończenie piękne, że spragniony tego panowania Lew Mekler gotów był stosować najbardziej bezlitosną przemoc. Był człowiekiem dobrym z natury, nie zabijał komara ssącego jego krew, ale delikatnym prztyczkiem spędzał go z ręki. Pluskwę złapaną na miejscu zbrodni zawijał w papierek i wynosił na dwór. Jego służba dobru i rewolucji nacechowana była krwią i całkowitą bezwzględnością. Konsekwentny w swojej rewolucyjnej pryncypialności Lew Mekler nie zawahał się wsadzić do więzienia ojca i złożył obciążające go zeznanie na kolegium w gubernialnej czrezwyczajce. Okrutnie i wrogo odwrócił się od siostry, która błagała, by obronił jej męża - sabotażystę. Mimo całej wrodzonej łagodności Lew Mekler nie znał litości dla ludzi o innych przekonaniach. Rewolucja wydawała mu się bezradna, ufna jak dziecko, narażona na wiarołomstwo i okrucieństwo złoczyńców, na nikczemność deprawatorów. Lew Mekler nie znał litości dla wrogów rewolucji. I oto rewolucja zamknęła go w celi Wewnętrznego Więzienia, wybiła mu osiem zębów, kopiąc go nogami w oficerskich butach; przeklinając, wymyślając mu od parszywych Żydów, żądała, żeby on, jej syn, jej kochanek, jej apostoł, uznał siebie za jej tajemnego truciciela, śmiertelnego wroga. Lew Mekler nie wyparł się, oczywiście, rewolucji, nawet na chwilę nie zachwiała się jego wiara ani na przesłuchaniach trwających sto godzin, ani kiedy leżąc na podłodze, widział lśniący czubek wypucowanego chromowego buta przy swoich okrwawionych ustach. Brutalna, tępa, okrutna była rewolucja na tych przesłuchaniach trwających przez wiele dni i nocy i przerywanych jedynie torturami, wpadała we wściekłość wobec wierności i łagodnej cierpliwości bolszewika Lwa Meklera.

            W książce „Wszystko płynie” Wasilij Grossman zadaje czytelnikom pytanie. Co to znaczy „być człowiekiem”? Czy fakt posiadania duszy, która zamieszkuje ciało, sprawia, że stajemy się ludźmi? A jeśli w ciele nie ma duszy? Wyprowadziła się, uciekła lub została wygnana… a może nigdy jej tam nie było? Czy mając tylko ciało, zdolne do wysiłku fizycznego, ruchu, działania, nie jestem człowiekiem? Choć „Wszystko płynie” to zaledwie dwustustronicowa opowieść, rozgrywa się w niej dramat ukazujący najcięższe słowa o człowieku. Głód – jakie zachowania wyzwala, do czego jesteśmy zdolni, by go zaspokoić? Idea – myśl, będąca kluczem do zagłady? Miłość – akt czy cnota? Grossman zaprasza nas do świata, w którym spacerując po ciemnych zakamarkach człowieka, w każdym rogu spotkać można głód…

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz