26 lipca 2022

Siedemdziesiąt dwie litery

 

„Siedemdziesiąt dwie litery”

Ted Chiang

Autor/ wł. Chiang Feng-nan (ur. 1967 w Port Jefferson) – amerykański pisarz science fiction pochodzenia azjatyckiego. Ukończył studia informatyczne na Uniwersytecie Browna w Providence oraz warsztaty literackie Clarion Workshop na Uniwersytecie Michigan w Seattle. Tworzy tylko krótkie formy literackie.

Tłumaczenie/ Dariusz Kopociński, Michał Jakuszewski, Agnieszka Sylwanowicz, Jolanta Pers

Tytuł oryginału/ en-us „Seventy-Two Letters”

Tematyka/ Najciekawszą cechą opowiadań zawartych w zbiorze jest ich nietypowe podejście. Standardowo science fiction operuje spekulacjami na poziomie ontologicznym, czyli zmienia założenia powstania i funkcjonowania świata, wprowadza alteracje rzeczywistości w ramach eksperymentu myślowego. W przypadku opowiadań Chianga spekulacje mają charakter epistemologiczny, pokazując różne sposoby postrzegania i rozumienia świata w zależności od stanu wiedzy i mechanizmów neurologicznych odpowiedzialnych za jej zdobywanie i przetwarzanie.

Główny motyw/ Świat Chianga można wyjaśnić za pomocą… lingwistyki. Teologię i filozofię łączy Chiang w sposób niesamowicie subtelny z systemami językowymi, ideogramami, a nawet Kabałą. Opowiadanie „Siedemdziesiąt dwie litery", w którym autor łączy Kabałę właśnie, czyli sposób przestawiania liter w imieniu Boga, aby lepiej odczytać porządek świata ze współczesną genetyką i powstawaniem chromosomów jest zdecydowanie najlepsze. Są jeszcze dwa teksty stojące obok tropu językowego: naprawdę dobry „Piekło to nieobecność Boga” oraz „Co ma cieszyć oczy”. Pierwszy to wariacja na temat rzeczywistości, w której objawienia, nawiedzenia i istnienie Boga są faktem i bezpośrednio wpływają na życie ludzi – także w okrutny i bezsensowny sposób, o czym świadczą statystyki nawiedzeń (X uzdrowionych, Y okaleczonych, Z zginęło). To frapujące opowiadanie, które czyta się ze zdziwieniem – jednak wciągające. „Co ma cieszyć oczy” to z kolei pseudoreportaż z pewnej uczelni w Pembleton, w którym wprowadzono kaliognozję – sposób na upośledzenie funkcji mózgu odpowiedzialnej za… rozpoznawanie urody innych ludzi.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Ktoś mi mówił, że murarze, którzy pracują na szczycie wieży, lamentują i wydzierają sobie włosy, kiedy spada cegła, bo zastąpienie jej nową trwa cztery miesiące, ale że nikt nie zauważa, kiedy spada człowiek”.

„Jednak jest coś, co cenią bardziej niż ludzkie życie: kielnia”.

„(…) najdłuższa bowiem podróż zakończy się w miejscu, w którym się zaczęła”.

„Jak Bóg tworzący porządek z chaosu jednym słowem, tak ja stwarzam siebie na nowo tym językiem”.

„Poszukuję oświecenia, nie duchowego, lecz racjonalnego”.

„Ponieważ nie jestem częścią rozwiązania, stanowię część problemu”.

„W rzeczywistości czułem się jak teolog, który udowadnia, że Bóg nie istnieje”.

„Oczekiwanie zwiększa późniejszą przyjemność”.

„Język nie służy jednak tylko do porozumiewania się z innymi. Jest również formą działania”.

„Każdy, kto jest obecny na ślubie, spodziewa się usłyszeć słowa >Ogłaszam was mężem i żoną<, lecz dopóki duchowny ich nie wypowie, ceremonia jest nieważna. W performatywnym języku słowa równają się czynom”.

„Teoretycznie tylko najprostsze zwierzęta rodzą się w drodze samorództwa (…)”.

„Pytam więc, co żyje, ale nie ma formy? Niezapłodniona komórka jajowa! Ona zawiera pryncypium życia, które animuje istotę i pobudza do wzrostu, ale sama w sobie formy nie ma”.

„Zręczność dłoni jest odbiciem geniuszu umysłu (…)”.

„Wy, nomenklatorzy, zawłaszczacie sobie techniki przeznaczone do oddania czci Bogu, by za ich pomocą dodać sobie splendoru”.

„Czasem religijni ludzie stają się nadgorliwi”.

„Zawsze istniały argumenty wykazujące, że wolna wola to iluzja: niektóre oparte na fizyce doświadczalnej, inne na czystej logice”.

„W tej chwili cywilizacja zależy od autooszustwa. Niewykluczone, iż zawsze od niego zależała”.

„Dla większości mieszkańców piekło nie różni się zbytnio od Ziemi”.

„Choć już od wielu lat przebywa w piekle, poza zasięgiem świadomości Boga, nie przestaje Go kochać. Taka jest natura prawdziwej pobożności”.

„Starszy człowiek traktuje swój wygląd z większym dystansem, czuje się lepiej w swojej skórze, bezpieczniej, bardziej pewnie. Czy jest ładny, czy nie, ma mniejszą skłonność do samokrytyki”.

„Podwaliny naszej kultury powstały w starożytnej Grecji, w której hołd oddawano fizycznemu pięknu człowieka. Z drugiej strony, ta właśnie kultura została przesiąknięta tradycją monoteistyczną, która marginalizuje ciało na rzecz ducha. Właśnie te odwieczne sprzeczności toczą bój (…)”.

„Słowem >urok< w starych wierzeniach określano siłę magiczną. To samo można przypisać słowu >czarujący<. Narzucają się jeszcze takie wyrazy, jak >urzekający< czy >zniewalający<. Słuchając tego, pomyślałem sobie: fakt, o to właśnie chodzi, kiedy w kim się zadurzamy, pozostajemy jakby pod wpływem czarów”.

„Uroda sprawia tyle samo przyjemności tym, co ją mają, jak tym, co na nią patrzą, lecz ostatnio wszyscy chcą, żeby zadowolone ze swego wyglądu kobiety, miały z tego powodu poczucie winy. To kolejna szowinistyczna nagonka na kobiecą seksualność, której niestety wiele kobiet uległo”.

„Jak wielu zwykłych ludzi, z przyjemnością patrzę na ładną twarz, choć uważam, że jestem na tyle dojrzały, by nie ulegać pozorom”.

„Podobnie jak po dorośnięciu nieraz uświadamiamy sobie wartość obyczajów, które w młodości uważaliśmy za absurdalne (…)”.

„(…) ukrywanie informacji może mieć wartość równie wielką, jak jej ujawnienie”.

„Cztery są rzeczy, które nigdy nie wracają: wypowiedziane słowo, wypuszczona z łuku strzała, minione życie i zmarnowana okazja”.

„(…) przeszłość i przyszłość niczym się od siebie nie różnią. Nie można zmienić żadnej z nich, a co najwyżej lepiej je poznać”.

            Każda historia z tej książki złamała mi serce na swój specyficzny sposób i tylko z tego powodu polubiłem Teda Chianga. Fakt, że te historie są również technicznymi arcydziełami i wzorcami gatunku, jest tak naprawdę tylko lukrem.

Opowiadanie „Dzielenie przez zero”, przedstawia nam profesor matematyki, Renee, której życie traci sens, gdy natrafia na dowód unieważniający zasadniczo całą teorię matematyczną. Gdy pogrąża się w głębokiej i śmiertelnej depresji, jej mąż Carl odkrywa, że fundamenty jego rzeczywistości również się rozpadają. Sama historia przybiera formę złowieszczego dowodu naukowego, który pisze Renee, pokazując, że jedna liczba jest równoważna wszystkim innym liczbom. Doświadczenia Renee i Carla są również równoważne, chociaż ich rozczarowania mogą tylko coraz bardziej ich od siebie oddzielać. To historia dla każdego, kto kiedykolwiek stracił wiarę w coś, na czym kiedyś zbudował swój świat, niezależnie od tego, czy jest to religia, ścieżka kariery, koncepcja siebie czy związek. Zaledwie osiemnaście stron, które przenicowało moją psychikę.

Założeniem opowiadania „Piekło to nieobecność Boga” jest to, że Biblia ma dosłowne, namacalne i przerażająco prawdziwe przesłanie. Anielskie nawiedzenia ziemi wywołują naturalne „klęski żywiołowe" i mają tendencję do pozostawiania za sobą śmierć. Ludzie umierają, lub stają się kalekami niezależnie od tego czy są głęboko pobożni czy są grzesznikami. Po tym jak żona Neila Fiska zginęła podczas pojawienia się anioła Nathanaela, Neil zdaje sobie sprawę, że pomimo swojej wściekłości i bólu musi znaleźć sposób na kochanie Boga. Świadkowie widzieli, jak dusza Sary wznosi się do nieba, więc wie, że prawdziwa miłość do Boga jest jedyną szansą, aby ją ponownie zobaczyć. Założenie tego opowiadania z pewnością wywoła wątpliwości lub będzie obraźliwe dla wielu czytelników, ale jest to rodzaj historii, którą musiałem przeczytać  dwa razy. I, podobnie jak wiele innych opowiadań z tej książki, autor czerpie podstawową ideę z kosmologii babilońskiej oraz z teologii Starego Testamentu. Autor rozważa je szczegółowo i głęboko, jednocześnie opowiadając współczującą, głęboką historię z morałem.

„Siedemdziesiąt dwie litery”, to czysta fantastyka naukowa w najlepszym wydaniu, dziwna, cudowna i niezapomniana. Dzieje się to w świecie, w którym funkcjonuje XVIII-wieczna idea, że plemniki zawierają maleńki homunkulus, podczas gdy łono matki zapewnia „iskrę życia" niezbędną do rozwoju człowieka. Tak jak mityczne golemy opisane w żydowskim folklorze faktycznie były powołane do życia za pomocą tajemniczych słów, tak też większość zautomatyzowanych manekinów jest zaprogramowana za pomocą 72-literowych hebrajskich zwrotów. Kiedy naukowcy odkrywają, że ludzkie plemniki zawierają jeszcze tylko kilka pokoleń ludzkiego życia, muszą spieszyć się, aby znaleźć nowy sposób rozmnażania gatunku. Ta historia jest całkowicie dziwaczna a zarazem fascynująca. Nigdy nie czytałem czegoś podobnego, nie mogłem przewidzieć żadnego z kierunków, który miał się pojawić w opowiadaniu, a każdy nowy pomysł, który autor przedstawiał, uderzał mnie jak objawienie. Do tego opowiadania powrócimy później.

„Wieża Babilonu": Biblijny mit wymyślony na nowo. Co by było, gdyby Bóg nie sabotował budowy wieży, wprowadzając różne języki i rozpraszając ludzkość na cztery wiatry? Co by było, gdyby zamiast tego wieża w końcu sięgnęła nieba?

„Zrozum": Mężczyzna, który doznał poważnego uszkodzenia mózgu z powodu upadku przez cienki lód, zostaje poddany eksperymentalnemu lekowi, który zaczyna stymulować neurogenezę na masową skalę. Bohater staje się nadnaturalnie inteligentny, zdaje sobie sprawę, że taka superinteligencja jest uważana za zagrożenie, zdobyta inteligencja przez zastosowanie tej innowacyjnej farmakologii pozwala mu ukrywać się przed agentami CIA, którzy go ścigają. Tak będzie, dopóki nie natknie się na innego pacjenta, który miał podobny wypadek i u niego także zastosowano takie leczenie.

„Historia twojego życia”:  to opowieść, na której oparty jest film „Nowy początek" w reżyserii Denisa Villeneuve’a. Specjalna elitarna jednostka zostaje wysłana na miejsce lądowania tajemniczego statku kosmicznego, który unosi się tuż nad Ziemią. Załodze mającej zbadać zamiary przybyszów przewodzi dr Louise Banks, ekspertka lingwistyki. Podczas gdy ludzkość stoi na krawędzi globalnej wojny, Banks i jej zespół ściga się z czasem, by odnaleźć odpowiedź na pytanie: Po co kosmici najechali Ziemię i czego chcą od ludzkości? Okazuje się, że to nie jedyne zagadki, jakie rozwiąże  Louise Banks, prawda zagraża nie tylko jej, ale całej ludzkości. W procesie uczenia się języka obcych przybyszów i interakcji z nimi zaczyna widzieć świat tak, jak oni – czas jest iluzją. Historie z życia jej córki, które główna bohaterka widzi w swoich myślach, przeplatają się z opisem jej pracy z obcym językiem.

Warto poświęcić kilka słów opowiadaniu, które nie jest tak do końca opowiadaniem, a swoistym fantastycznym reportażem, jak zresztą niedwuznacznie sugeruje tytuł. „Co ma cieszyć oczy. Reportaż” rzeczywiście do złudzenia przypomina zapis dziennikarskich rozmów z ludźmi na określony temat.  A tematem tym staje się wprowadzenie obowiązkowej kaliognozji na jednym z uniwersytetów. Dzięki kaliognozji człowiek nie dostrzega  piękna – widzi twarz, rozpoznaje ją i w ogóle wszystko postrzega właściwie, ale nie potrafi stwierdzić, czy jest ładna, czy brzydka. Pojawiają się różne głosy, zaczynając od studentów będących za czy przeciw, wykładowców, przez przedstawicieli firm i stronnictw zaangażowanych w kampanii po jednej lub po drugiej stronie, na naukowcach kończąc. Chiang doskonale pokazał problem z każdej możliwej perspektywy – mamy więc i totalnie głupie, i emocjonalne, i naukowe, i rzeczowe wypowiedzi, argumenty zwolenników obu opcji. 


            Starożytny kabalista Rav Shimon Bar Yochai opisał w Księdze Zohar rozstąpienie się Morza Czerwonego. Cud ten wydarzył się za sprawą Mojżesza a nie Boga. Bóg wyraźnie zapytał „Czemu mnie o to prosisz?”, dając Mojżeszowi do zrozumienia, że jego niezachwiana wiara może czynić cuda wpływając na naturę, pozwalając uciec Izraelitom przed Faraonem i egipską armią. Aby to osiągnąć, Mojżesz połączył moc pewności z duchową technologią. Posiadł formułę, która dała mu dostęp do subatomowej rzeczywistości natury. Użyta przez Mojżesza formuła ukryta była w Księdze Zohar przez 2000 lat. Formuła ta to 72 Imiona Boga. Nie są to imiona w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, ale 72 sekwencje skomponowane z liter hebrajskich, które mają nadzwyczajną moc pokonywania praw natury w każdej jej formie (z naturą ludzką włącznie).

U podstaw opowieści o tworzeniu golema i homunkulusa leżą więc podobne założenia – przekonanie o możliwości stworzenia sztucznego człowieka, sprzężenie tego aktu ze skomplikowanymi czynnościami o charakterze rytualnym czy podkreślanie roli interpretacji. Widoczne jest to szczególnie w ich późniejszych kulturowych reprezentacjach. Golemy w legendach i późniejszych obrazach literackich skojarzone zostają z postacią silnego, posłusznego rozkazom stwórcy sługi, którego moc może jednak obrócić się przeciwko panu. Tworzenie golema ma więc – paradoksalnie – charakter teologiczny; choć pełnego aktu kreacji dokonać może jedynie ten mistyk, który w swojej doskonałości zbliża się do tajemnicy stworzenia, zazwyczaj golem symbolizuje niebezpieczeństwo grożące mistykowi, który próbuje naśladować Stwórcę – ostatecznie zwykle wymyka się spod kontroli i musi zostać zniszczony (najczęściej poprzez wymazanie pierwszej litery z zapisanego na jego czole słowa emet – „prawda” – i pozostawienie met – „jest martwy”). Homunkulusy przedstawiane w literaturze nie są zwykle w żaden sposób skojarzone ze służbą stwórcy, nie stanowią też zagrożenia – są bowiem istotami niewielkimi i o małej sile fizycznej. W przeciwieństwie do golemów, których cechą dystynktywną jest, wedle przekazów, brak zdolności mowy. Podobne motywy znaleźć można również w Koranie, gdzie kilkukrotnie pojawia się  stwierdzenie, że człowiek został stworzony „z grudki krwi zakrzepłej” (Koran 96: 2) – ponownie widać związek aktu tworzenia z krwią; werset ten można przetłumaczyć dokładnie, jako „stworzył człowieka ze skrzepu”. Polskie tłumaczenie autorstwa Józefa Bielawskiego dodaje do tego element telluryczny („grudka” jak grudka ziemi). Motyw ulepienia lub wyłonienia się człowieka z ziemi czy gliny jest zresztą obecny w mitach kreacyjnych wielu religii. Homunkulusy mogą także być obdarzone inteligencją i potrafią porozumiewać się ze światem zewnętrznym. Akt tworzenia homunkulusa i sama jego figura pojawiają się w literaturze przynajmniej kilku różnych epok, służąc jako maska, symbol lub element zabiegów fabularnych. Aby zobrazować niniejsze rozważania, warto przyjrzeć się przynajmniej kilku przykładom. Trzy omówione dalej teksty mogą okazać się szczególnie symptomatyczne – pochodzą, bowiem z różnych epok literackich i gatunków, pozwalając w ten sposób na zarysowanie mapy wystąpień i znaczeń figury homunkulusa w literaturze oraz wyeksponowanie kilku związanych z tym motywem wątków.

Homunkulusy są w tym wypadku bezrozumnymi bytami, które instynktownie dążą do ucieleśnienia poprzez złączenie się z komórką jajową. Jednakże, jak się okazuje, ich obecność nie jest niezbędna do rozpłodu – naukowcy ze świata Chianga jak w opowiadaniu „Siedemdziesiąt dwie litery” uznają za możliwe wzburzenie rozwoju zarodka z niezapłodnionego jaja. Proces ten staje się koniecznością, gdy w wyniku badań okazuje się, że ludzkości pozostały jedynie cztery płodne pokolenia – później rozmnażanie w tradycyjny sposób będzie niemożliwe, co doprowadzi do wymarcia całego gatunku. Grupa naukowców, szczególnie nomenklatorów, czyli badaczy zajmującymi się tworzeniem imion, umożliwiających ożywienie martwej materii poprzez nadanie im siły życiowej – widoczne są tu inspiracje tradycją kabalistyczną – konstatuje, że sposobem na zapobieżenie katastrofie jest odciskanie spreparowanego imienia na komórkach jajowych. Wybór takiego sposobu rozrodu nie jest przypadkowy:

- […] Pytanie brzmi, co żyje, lecz nie posiada formy?

Stary nomenklator nie czekał na odzew.

- Odpowiedź brzmi: niezapłodnione jajo. Jajo zawiera w sobie podstawowe pryncypia, jakie ożywiają istotę, której ostatecznie nadają kształt, lecz samo nie posiada formy. Zazwyczaj jajko przyjmuje formę płodu skompresowanego wewnątrz zapładniającej go spermy. […] Kolejnym krokiem byłoby sztuczne wymuszenie wzrostu zarodka z jaja poprzez aplikację imienia.

Wyjątkowo ciężar odpowiedzialności za rozmnażanie spoczywa więc nie na dostarczającym nasienie mężczyźnie, a na udostępniającej jajeczko kobiecie. Mężczyzna zostaje właściwie wykluczony z procesu rozmnażania – tylko kobiece zarodki mają zdolność produkowania gamet, męskie pozostają bezpłodne (bowiem w organizmie męskim znajduje się – zgodnie z ideą preformacji – wiele nowych potencjalnych organizmów, a niemożliwe jest stworzenie jednego imienia dla nich wszystkich). „Biologiczny wkład ojca ma w tym wypadku drugorzędne znaczenie”, stwierdza jeden z naukowców; nadanie odpowiedniego kształtu nowemu organizmowi będzie zależne wyłącznie od ułożonego dlań imienia i od nastawienia matki, która „myśląc o mężu jako o ojcu dziecka, poprzez swoją wyobraźnię nada płodowi wygląd oraz cechy charakteru będące mieszanką wyróżników jej własnych i jej męża”.

            Oczywiście do poprawnego przeprowadzenia procesu stworzenia nowego organizmu niezbędny jest również naukowiec; chociaż zasadniczo intelektualiści są w opowiadaniu Chianga przeciwstawiani religijnym fanatykom, w tym kontekście należy zauważyć, że medyk dokonujący implantowania imienia jest również kapłanem, który dzięki obcowaniu ze swoiście rozumianym absolutem (pulą niedostępnej większości ludzi wiedzy) może dowolnie dysponować życiem i śmiercią. Naukowcy i sponsorzy projektu z „Siedemdziesięciu dwóch liter” chcą ograniczyć możliwości rozmnażania w nowy sposób, dopuszczając do niego jedynie najwyższe warstwy społeczne.

Homunkulus nie jest efektem ani czystej, obiektywnej nauki – nawet w „unaukowionym” świecie Teda Chianga stworzenie nowego życia nie byłoby możliwe, gdyby nie kabalistyczne machinacje – ani kreacyjnej, mistycznej potęgi wiary. Sposób rozmnażania, w świecie „Siedemdziesięciu dwóch liter” mimo pozornie istotnej roli kobiet zostają one de facto sprowadzone do roli żywych inkubatorów, którymi zarządzają mężczyźni-naukowcy. Kobieta, utożsamiana zazwyczaj z przekazywaniem życia, przestaje pełnić rolę pełnowartościowej matki. W najlepszym wypadku może stanowić źródło komórek, ale nie ma realnego wpływu na proces rozmnażania. Wszystkim kierują mężczyźni – potężni zarówno mocą czystej, nieskażonej prostą zmysłowością wiary, jak i siłą intelektu.

            „Wieża Babilonu” to genialne, uduchowione opowiadanie Teda Chianga. Można je odczytać jako fantasy, fikcję spekulatywną lub po prostu jako przypowieść lub legendę przywróconą przy pomocy alegorycznego tonu. Narracja jest konkretna i namacalna, fabuła zwarta, postacie różnorodne i mityczne, a jednocześnie ziemskie. Istnieje nieodłączne poczucie, że historia rozgrywa się i w starożytnych czasach, kiedy nie istniała jeszcze nauka czy też  science-fiction oraz w przyszłości, kiedy zasady kosmologiczne, takie jak ciała niebieskie i modele geocentryczne, już dawno zostały uznane za prawdziwe i niepodważalne. Hillalum, górnik z Elamu, jest w drodze do Babilonu wraz z innymi, aby pracować nad ogromną wieżą, która była budowana od kilku wieków, a teraz prawie dotyka Niebios. To, co obecnie pozostało do zrobienia, to przekopanie się przez Krypty Nieba, aby dotrzeć do Jahwe (boga królestw z epoki żelaza) i jego stworzeń.  Śledzimy podróż Hillaluma po wieży. Istnieje wieczne poczucie wysokości i strachu przedstawione przez emocjonalne obrazy, które sączą się z pisanych słów do umysłu czytelników. Autor zagłębia się w drobiazgowe, choć wiarygodne szczegóły wieży i jej mieszkańców, cięcie kamienia i granitu, układanie cegieł i znaczenie kielni, atmosferę i architekturę.

            Mieszkańcy wieży mieszkają w tunelach wykopanych w wieży. Są to rodziny górników, tragarzy cegieł i murarzy, którzy nigdy nie widzieli ziemi, na której stoi wieża. Ich życie jest dostosowane do mechaniki pracy, ich stałego miejsca pobytu, tam też uprawiają rośliny i warzywa w celu utrzymania ich przy życiu nad linią słońca, ogrody tak są zbudowane aby rośliny zginały się w dół, w ten sposób mieszkańcy nie tracili dostępu do światła słonecznego. Jednym z najpiękniejszych opisów w tej historii jest zbliżający się zmrok na tak wysokiej konstrukcji. Kiedy cała Ziemia była pogrążona w ciemności, wieża nadal była oświetlona promieniami zachodzącego słońca. Istnieje, więc nieustanne poczucie lęku i dociekania tego, w co człowiek się zaangażował i dlaczego. Po dotarciu do Niebios robotnicy spierają się, czy dalej kontynuować drążenie Niebios, czy nie. Marzenia o dotarciu tak wysoko, stały się już realne, jednak po dotarciu do celu skarbiec nieba raczej wzbudzał w nich niepokój niż zapał. Ciekawość stała w sprzeczności z powrotem do ich naturalnego stanu (to znaczy z powrotem na Ziemię, gdzie ich miejsce).

            Odzwierciedla to wrodzoną naturę człowieka, to, jak jest dumny z samego wysiłku, jaki podejmuje. To, czy walka jest rozsądna, czy nie, nigdy nie jest brane pod uwagę. Wielu mężczyzn trudzi się, ale tylko niektórzy angażują się mądrze. We współczesnym świecie wyścig szczurów jest podkreślany w kategoriach walki materialnej, a nie w kategoriach roztropności nabytej nawet podczas najbardziej służebnych prac. Co Babilończycy chcieli osiągnąć dzięki dotarciu do bram niebios? Dlaczego istnieje w człowieku nieustanne pragnienie zdobywania informacji na jakikolwiek temat, skoro raz po raz prowadzi to tylko do gloryfikacji i arogancji człowieka? Ale być może podjęcie tak żmudnej podróży, aby zrobić to, co teraz wydawało się niepotrzebnym aktem, było kwestią pogodzenia Hillaluma z tym, co los miał dla niego w zanadrzu, ponieważ był jedynym, który mógł podróżować przez skarbiec i skończyć po drugiej stronie. Śmierć i życie witają go w tandemie, gdy wychodzi żywy na drugi koniec – z powrotem na Ziemię. Uświadomiono sobie, że dzieło człowieka, do pewnej granicy, ujawniłoby tylko tyle, ile Stwórca chciał wydobyć na światło dzienne; wszystko inne, bez względu na to, jak bardzo Człowiek by walczył, zostanie na zawsze od niego odsunięte.

            Historia powtarza ograniczenia materialnego postępu i tego, co można osiągnąć dla dobra ludzkości. Na początku opowieści mówi się, że kielnia jest bardziej niezbędna niż ludzkie życie. Utrata kielni pociąga za sobą dług dla murarza, który nie może zarobić na jedzenie. Ale jeśli człowiek spada z wieży, zostawia kielnię, ta natomiast zostaje zabrana przez następnego murarza, który także traci narzędzie. Hillalum próbuje znaleźć uzasadnienie tego absurdu, w końcu zatrudnienie nowego murarza oznacza czekanie, aż dotrze na szczyt, ale jego pytanie spotyka się tylko ze śmiechem budowniczych. Tam na pewnej wysokości nad powierzchnią ziemi, wartość życia gwałtownie spada, ale ludzie pędzą, aby dotrzeć na szczyt, gdzie mogą przyczynić się do tego iluzorycznego korytarza na wprost swojego Stwórcy. Kiedy czytałem to opowiadanie przypomniał mi się Neil A. Armstrong – pierwszy człowiek na Księżycu. Stał się symbolem rozwoju XX wieku, w którym ludzkość po raz pierwszy oderwała się od Ziemi i rozpoczęła podbój przestrzeni kosmicznej.

Czy autor zamierzał przekazać nam morał w tej historii? Moim zdaniem znaczenia lub moralność wydobyte z jakiejkolwiek historii zależą całkowicie od samego czytelnika. „Wieża Babilonu”, z silnymi religijnymi podtekstami, jest dla mnie potępiającym oskarżeniem o nieograniczone dążenie człowieka do chwały i panowania nad wszystkimi stworzeniami i całym Układem Słonecznym. To, że Hillalum znajduje się z powrotem na Ziemi (właśnie wtedy, gdy nieumyślnie manifestuje nutę dumy: „Umrze bliżej nieba niż jakikolwiek człowiek kiedykolwiek wcześniej") pokazuje, że człowiek musi powrócić do swojej prawdziwej natury i że postęp wszelkiego rodzaju nie może przekraczać granic ograniczonych do nich przez Stwórcę. Pokora w myśleniu i działaniu prowadzi do mądrości, która może przynieść zbiorową korzyść całej ludzkości.

 

 

02 lipca 2022

Spór o sierżanta Griszę

 

„Spór o sierżanta Griszę”

Arnold Zweig



Autor/  (ur. 10 listopada 1887 w Głogowie, zm. 26 listopada 1968 w Berlinie) – niemiecki pisarz i pacyfista. Był synem żydowskiego siodlarza. Wykształcenie odbierał w gimnazjum w Katowicach, a następnie studiował filozofię, filologię nowożytną, germanistykę, historię i historię sztuki. Brał udział w I wojnie światowej, pod jej koniec pracował w wydziale prasowym sztabu frontu wschodniego w Kownie. Po przeżyciach z okresu I wojny światowej pozostał zaangażowanym pacyfistą, a także zetknął się ze wschodnioeuropejskim syjonizmem.

Tłumaczenie/ Wanda Kragen

Tytuł oryginału/ de „Der Streit um den Sergeanten Grischa”

Tematyka/ Arnold Zweig w słynnej książce z 1927 roku „Spór o sierżanta Griszę„ dowodził, że tyrania militarna jest największą tyranią ze wszystkich istniejących. W armii panują nieludzkie stosunki, struktura wojska ma charakter feudalny, a przypodobanie się zwierzchnikowi jest głównym celem podwładnego. Relacje w wojsku reguluje wyłącznie strach. Wzorem więc stawali się nie tylko dezerterzy, ale także dekownicy – zwykli żołnierze, którzy zrobią wszystko, aby tylko nie wyjechać na front. Wrogami szeregowców nie były obce armie, ale przełożeni, dowództwo. Osiągnięciem Zweiga jest analiza tego złożonego systemu, którą przeprowadził w sposób niemalże naukowy, a także skonstruowanie ze swoich obserwacji tragicznego obrazu moralności i natury ludzkiej.

Główny motyw/ Rosyjski żołnierz Grisza u schyłku I wojny światowej zostaje schwytany przez Niemców. Chcąc wrócić do żony i dziecka, którego nigdy nie widział, Grisza ucieka z obozu jenieckiego z nadzieją dotarcia do Rosji. Aby ukryć swoją tożsamość, ubiera się w porzucony mundur niemieckiego żołnierza, który znajduje w lesie. Zostaje jednak pojmany ponownie i uznany za człowieka, którego ubranie ma na sobie. Grisza nagle dowiaduje się, że żołnierz, którego tożsamość przyjął, jest dezerterem, a karą za dezercję jest śmierć. Absurdalność skazania Griszy staje się symbolem bezsensownej śmierci ludzi zabitych w czasie wojny – na froncie lub poza nim – przez żołnierzy, którzy ze ślepym posłuszeństwem wykonują rozkazy.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) dzieli ich coś niewidzialnego, a ogromnie potężnego: rozkaz”.

„Ale rozkaz to rozkaz, a służba to służba, a wódka to wódka i całe życie zasrane”.

„Ale, człowieku – pomyśl, czterdzieści lat musiałem przeżyć, aby teraz żyć snami”.

„Kto na dobitkę utrzymuje przyjaźń z kucharzem, temu nie brak cukru”.

„Gdy się bowiem tkwi na samym dnie społecznej piramidy, jako maleńki, świadomością istnienia dygoczący kamyk, szczegóły trybu życia nie wchodzą w ogóle w rachubę”.

„Sztuka zatruwania człowiekowi życia kłującymi słowami była w wojsku rozwinięta do mistrzostwa”.

„Bóg ci pomoże! – powtarzała. Durny żołnierzu, ale kto pomoże Bogu?”.

„W tym właśnie sęk; diabeł przecież nie żąda, aby w niego wierzyć. On chce tylko, byś ty robił swoje, a on swoje, i gwiżdże na wiarę i niewiarę”.

„Niemcy, tyle ci tylko powiem, co niedziela składają Bogu w kościele wizytę z przeprosinami, ponieważ w nic nie wierzą, a potem idą własną drogą i robią, co uważają za słuszne. A my? Rosjanie wierzą i Żydzi wierzą, i Litwini, i Polacy – wszyscy wierzą i wierzą w Boga, a jak im się wiedzie?”.

„Grisza tymczasem rozważał w duchu, że modlitwa to dobra rzecz, ale tego czasu należałoby użyć raczej na wypicie kawy (…)”.

„Na ludność patrzono tak, jak patrzy patriarchalny, nadłabski dziedzic na swoich polskich parobków i dziwki”.

„Wojna pożerała drzewo; prócz ludzkiego mięsa, odzieży i zboża niczego nie pożerała każdej chwili w takich ilościach, jak belki, kłody, deski, słupy, papierówkę, wióry, wełnę drzewną i trociny”.

„Całe życie jest bez sensu. Gdybym miał rozum, dawno bym się powiesił. Człowiek wciąż jeszcze ma nadzieję, że będzie pokój, a cóż mu takiego da ten pokój? Stary, nudny świat”.

„Z cichym pomrukiem i bełkotem, niby modlący się Żyd, płynie Niemen swoją drogą”.

„Człowiek, który nigdy nie uczył się czytać, ma dziwne uczucie, gdy stoi w blasku księżyca przed wydrukowanym plakatem”.

„A przecież dobrze byłoby, gdyby człowiek czasem z siedmiu języków umiał czytać przynajmniej w jednym”.

„Co jednak jest dużo dziwniejsze – oto człowiek został stworzony, że nie może się bez tego sensu obejść. Pan go szuka, ja go szukam, ludzie z książek też go szukają. A jeśli człowiek bez niego nie zdoła się obejść, to przecież pewnego dnia może on się objawić”.

„Najprzód: >Kochajcie nieprzyjaciły wasze<, a potem: karabiny maszynowe i miotacze ognia, i granaty – to się stanowczo ze sobą nie zgadza”.

„(…) bo taki jest już ten świat: jeśli raz staniesz przed sądem, to musisz zostać ukarany, choćbyś nawet był tak niewinny, jak szpic na pozłacanej kopule cerkwi”.

„Zbyt wszechwładnie dziczał naród pod obuchem śmierci przeistoczonej w codzienność”.

„Jako kobieta powinna pani właściwie stać po naszej stronie, bo ze wszystkich wydziedziczonych z praw i niewolnych istot na ziemi, nie wyłączając dzieci, kobiety są najbardziej poniżane”.

„Kobieta – myślał Bartin – prawdziwa kobieta. Nie powinna tak cuchnąć tytoniem”.

„Prawo do kłamstwa należy do niezaprzeczalnych praw człowieka od jego czasów szkolnych”.

„O sensie i bezsensie wojny dojrzali ludzie już przed paru tysiącami lat wypowiedzieli swoją opinię”.

„Nie można mieszać Pięcioksięgu Mojżesza i kazania na Górze z radością wojny, jak się miesza szampana z czerwonym winem”.

„Tyle jest przebaczenia na świecie, że wszystkim ludziom może się coś z tego dostać, nawet Niemcom”.

„W najbardziej nieludzkiej z epok ludzie mówią do siebie najchętniej >człowieku<”.

„Kula podczas ucieczki lepsza jest niż kula pod murem”.

„Nie, po śmierci nie ma drugiego życia. Jeśli tacy ludzie [duchowni] chcą to człowiekowi wmówić – oni przecież nic nie wiedzą”.

„Powiem ci coś: nasze czasy są gorsze niźli czasy Sodomy i Gomory, tak myślę”.

„Mali ludzie znają jedynie małą wolność”.

„Tak wznosiły się i upadały Korynt i Jerozolima, Aleksandria i Rzym, a wszystkie żyją nadal. Wojna i pokój są jak odpływy i przypływy ludzkości; szczęśliwi ci, co mieszkają za tamami…”.

„(…) czy Mane Tekel Fares nie błyszczy niewidocznie na ścianie tego pokoju, w którym pewien generał, kierując się swym nędznym rozumem, chce ośmieszyć boskie przykazania”.

„Nikt nie potrafi przeskoczyć przez własny cień, choćby on był nie wiem jak mały: a ja rzucam swój cień już siedemdziesiąt dwa lata”.

„W niektórych punktach ziemskich systemów powinno być wprawdzie włączone nadludzkie przewidywanie, co bowiem jest >małe<, a co >duże<, co ma skutki, a co nie, okazuje się zawsze dopiero potem”.

„Coś w człowieku przesiąknięte jest przesądem. Człowiek wije się nie chcąc przyznać (a przecież to jest fakt), że wszystko, co się zdarza, może mieć wpływ na dalsze zdarzenia”.

„Spokojna kobieta warta jest więcej niż morga gruntu”.

„Rzecz oczywista, każdemu wolno się weselić na swój sposób”.

„Bo kto zbacza z drogi prawa, ten sam na siebie wydaje wyrok”.

„Niezłe wrażenie sprawia epoka, w której pobożność poczyna się oddzielać od wiary kościelnej jak kalkomania od wilgotnego papieru”.

„Niemcy jako moralność kurczą się do wymiarów nitki”.

„(…) żołnierz powinien stulić pysk i ślepo słuchać, a w razie potrzeby strzelać do rodzonego ojca i matki”.

„Żył jak człowiek i umrze jak człowiek, jak prosty człowiek, taki, który niewiele miał czasu dla Pana Boga i dla którego Bóg niewiele miał czasu (…)”.

I wojna światowa była dla społeczeństw zachodnich traumą. Jak słusznie zauważył Andrzej Chwalba, „nawet ci, którzy wygrali, w istocie byli przegranymi”. Konsekwencją krwawej wojny był ponowny wzrost popularności haseł pacyfistycznych oraz antymilitarystycznych, i to nie tylko wśród przegranych, ale także wśród zwycięzców. Nie bez wpływu były również idee głoszone przez niemieckich pisarzy. Ewoluowały one od 1914 roku – apoteozy armii i czynu zbrojnego – do 1933 roku oraz skrajnego antymilitaryzmu i pacyfizmu. Po zakończeniu wielkiej wojny wielu niemieckich pisarzy, głęboko rozczarowanych wydarzeniami ostatnich lat, zamilkło. Nie było to jednak jednoznaczne z krytyką wojska; najsławniejsi niemieccy literaci, jak Tomasz Mann, byli wręcz wrogami pacyfizmu. W 1918 roku Mann napisał esej „Rozważania człowieka apolitycznego”. Zaatakował w nim pacyfistów, a także bronił wartości niemieckiej kultury symbolizowanej przez Schopenhauera, Nietzschego i Wagnera. Niemieccy pisarze uważali, że konsekwencje traktatu wersalskiego są krzywdzące dla narodu niemieckiego. Jeszcze w 1930 roku Mann oceniał, że rozbrojenie Niemiec było niesprawiedliwością. Sytuacja zmieniła się jednak zupełnie w kolejnych latach Republiki Weimarskiej. Wtedy pisarze, weterani I wojny światowej, podjęli totalną krytykę służby wojskowej. Jednym z nich był Arnold Zweig, który w słynnej książce z 1927 roku „Spór o sierżanta Griszę” dowodził, że tyrania militarna jest największą tyranią ze wszystkich wówczas istniejących.

Trauma wojenna wytworzyła w europejskiej kulturze swoistą metafizykę wojny. Jedni – jak Ernst Jünger, Louis-Ferdinand Celine, Izaak Babel, a w Polsce Stanisław Rembek – uwznioślali ją jako wewnętrzne przeżycie, podróż do kresu nocy, czyn rewolucyjny lub narodowowyzwoleńczy. Inni widzieli w wojnie demoniczną siłę otwierającą drogę nihilizmowi i cynizmowi. W krajach, które dobiły się niepodległości, z dumą patrzono na sukcesy w wojnach granicznych. Awangarda, futuryzm, kult maszyny, ekspresjonizm, to wszystko miało swe początki przed wojną – w pięknej epoce cesarzy z pióropuszami, generałów z szablami u boku – ale z całą mocą wybuchło w czasie wojny i po niej.

Narodowi socjaliści w Niemczech na długo przed zdobyciem władzy w kraju nie mieli wątpliwości, że pacyfizm najchętniej rozpowszechniają Żydzi w celu rozkładu morale i ogłupienia narodu niemieckiego. Hitler określał pacyfizm jako absurd „wrogi ludzkiej naturze i rozsądkowi”, któremu ufają jedynie „fantaści”. W Mein Kampf cynicznie twierdził, że „faktycznie idea pacyfistyczna, godna człowieka, jest być może całkiem dobra wtedy, gdy najwyżej stojący człowiek przedtem zdobędzie i podporządkuje sobie świat w takim zakresie, który uczyni z niego jedynowładcę tej ziemi”. Po upływie dziesięciu lat od napisania tych słów ich autor zaczął je w pełni realizować. Upadek niemieckiego ruchu pacyfistycznego nastąpił z chwilą objęcia władzy przez Hitlera. W III Rzeszy nie tylko zlikwidowano organizacje, ale ze szczególną zawziętością ścigano osoby krytykujące służbę wojskową i nawołujące do jej bojkotu. Przeciwnicy militaryzacji wyjeżdżali lub uciekali za granicę, tych, którzy pozostali w kraju, represjonowano. Po przejęciu władzy przez Adolfa Hitlera książki Zweiga zostały publicznie spalone. W 1933 r. zmuszony był opuścić Niemcy. Przez Czechosłowację i Szwajcarię dotarł do Francji. Ze względu na swoje syjonistyczne przekonania wyjechał do Hajfy, w ówczesnej Palestynie, gdzie z czasem zaczął skłaniać się ku socjalizmowi. W 1936 r. odebrano mu niemieckie obywatelstwo i skonfiskowano jego majątek.

W książce „Spór o sierżanta Griszę” nie ma huku armat, wystrzałów z karabinów, podmokłych okopów, wszyscy oczekiwali na ogłoszenie zawarcia pokoju i jak zauważył Arnold Zweig na kartach tej wstrząsającej powieści - „było jedną z cech tej zwariowanej wojny, w której kawaleria nie grała żadnej roli, muzyka i chorągwie pozostawały w tyle, a piechota szła do natarcia dopiero wówczas, kiedy pewne było, że w okopach nieprzyjacielskich ani jeden żyjący obrońca nie ma ochoty się bronić”. Armie rosyjskie, wyniszczone niezliczonymi klęskami i potwornymi stratami w ludziach, zrazu na własną rękę, potem za zgodą nowych władców politycznych, zawiesiły działania wojenne. W Petersburgu dokonywały się zmiany. Wielki car, batiuszka, Mikołaj II, abdykował, zrzekł się starej korony carów chcąc ją uratować dla syna; wielki książę Michał, powołany na regenta, wolał złożyć władzę w ręce Dumy, tylekroć rozpędzanego na cztery wiatry parlamentu; żołnierze strzelali do carskiej policji, czerwona chorągiew powiewała w głodującym Petersburgu, w Moskwie, Jekaterynburgu, Kazaniu… 


 Książka Arnolda Zewiga opowiada historię rosyjskiego jeńca wojennego nr 173, Grischy Iljicza Paprotkina, który ucieka ukrywając się wcześniej w pociągu towarowym z niemieckiego obozu jenieckiego Nawaryszki w Polsce do Rosji na początku wiosny 1917 roku. Po wyjściu z pociągu trafia na Litwę, gdzie po kilku dniach koczowania w lesie zostaje zabrany i zakwaterowany przez niewielką grupę litewskich partyzantów, którzy stawiali opór niemieckim okupantom. Tam też szybko rozwija się romans między Griszą a „Babką” Anną Kiryłowną, przywódczynią grupy, ale to nie odwodzi Griszy od planu powrotu do Rosji do żony i dziecka. „Babka” radzi mu, aby w razie schwytania podszył się pod rosyjskiego żołnierza Ilyę Biuszewa, który zmarł, zostawiając po sobie mundur, rzeczy, dokumenty oraz nieśmiertelnik. Grischa obawia się jednak, że w przypadku ponownej niewoli jako dezerter, zostanie skazany na dłuższy wyrok więzienia i tym samym straci szansę na wymianę z innymi jeńcami wojennymi, kiedy zakończy się wojna.

Zwierzęta leśne i polne przeżywają o wiele więcej  w nocy niż za dnia. W nocy kochają, chodzą do wodopoju, żerują, mordują się wzajemnie, pomykają tu i tam. Grisza jak owe zwierzęta przemykał nocą unikając pilnowanych przez żandarmów bocznych dróg. Idąc lasem, borem, podmokłymi mokradłami od czasu do czasu napotykał wiejskie domy lub zabudowania żydowskich sztetli. Obserwując świat dookoła rozważał tymczasem naturę świata. Mówił sobie, nie, mój drogi, to nie jest świat stworzony przez Boga, jak opowiadał mu ksiądz i jak Żydzi uczą się ze swej księgi. Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię, to możliwe, bo czasem pięknie ona wygląda i chwilami czuje człek coś dobrego, kiedy mu słonko świeci i kiedy leży w lesie, pijany zapachem młodych pędów, a wiewiórki w gałęziach i wrony żeglujące w powietrzu dowodzą, że coś niecoś jest tu jednak w porządku. Ale Bóg nie przeprowadził do końca tego klecenia nieba i ziemi. Nie można przecież wierzyć, że ktoś tu sfuszerował robotę.

Wiadomo, że pogłoska dużo prędzej wędruje w dół aniżeli w górę rzeki. W piątkowy wieczór, w słabo oświetlonych oknach, Żydzi, kiedy już odśpiewali szir hamaalot[1] i wypili po łyku wódki, opowiadali sobie legendę o krążącym żołnierzu. Starzy ludzie nie znajdowali w tym nic dziwnego i swymi wyostrzonymi na Talmudzie mózgami dociekali tylko czy to duch żydowskiego, czy też chrześcijańskiego żołnierza. Mężczyźni i kobiety młodszego pokolenia natomiast uśmiechali się przebiegle i sądzili raczej, że żołnierz ten jest z krwi i kości. Wszak bawiący tu nieraz Ajzyk Menachem wspominał o swoich dobrych znajomych żyjących po lasach – osobliwe, bardzo osobliwe… Stara poczciwa Chana Łaja wiedziała coś więcej. Przed kilkoma dniami o brzasku, gdy gwiazdy błyszczały jeszcze nad skośnym dachem jej domku, szła do piwnicy tuczyć gęś, rezydującą tam w dobrym ukryciu. U płota stał Grisza i prosił o chleb. Czyż pobożna Żydówka, której Bóg zsyła biedaka, ma się go wpierw pytać, co on za jeden? Wszak mógł to być sam prorok Eliasz, który przybrał postać i rysy żołnierza wnosi błogosławieństwo do domu, dając możliwość spełnienia dobrego uczynku. - Cedaka tacil mimaet, dobry uczynek ratuje od śmierci – szepnęła Chana Łaja na wspomnienie wielkiej kromki czarnego chleba, którą podała Griszy niczym samemu „prorokowi”. Ten gest potwierdził tylko przypuszczenia Griszy, że jednak Bóg miał jakiś współudział w stworzeniu tego świata.

Niestety, zmiana tożsamości okazała się tragicznym błędem: kiedy Grisza został złapany przez Niemców w pobliżu małego miasteczka Merwińsk, podał żandarmom nazwisko rosyjskiego żołnierza Biuszewa nie wiedząc, że był on poszukiwanym szpiegiem, który od tygodni próbował wrócić do rosyjskich oddziałów. Los Griszy był przesądzony, nowa instrukcja dowództwa wojskowego, która miała na celu utrzymanie dyscypliny nakazywała skazanie wszystkich rosyjskich dezerterów na śmierć za szpiegostwo. Z chwilą odczytywania Griszy wyroku śmierci, zbieg przyznał się, że skradł tożsamość i opowiedział historię swojej ucieczki. Na początku wszystko wydawało się iść zgodnie z prawem, Bertin adiutant sędziego Poznańskiego, zlokalizował obóz, z którego Grisza uciekł. Z obozu zostają wysłani dwaj żołnierze, aby zidentyfikować Griszę. Jednostka wojskowa w Merwińsku przekazała akta sprawy do kwatery głównodowodzącej Armii Wschód. Jednak generał Schieffenzahn, przypadkowo dowiaduje się o tej dziwnej sprawie i postanawia potraktować ją, jako sprawę polityczną. W związku z tym zwraca akta swoim podwładnym w Merwińsku z adnotacją, że wyrok śmierci na Griszy musi zostać wypełniony i że egzekucja musi zostać wykonana jak najszybciej. Rozkaz naczelnego dowództwa zaczyna służyć, jako narzędzie gry o władzę i przywileje w biurze sztabu, pomiędzy biurem komendanta w Merwińsku odpowiedzialnym za egzekucję Griszy a Rittmeister von Brettschneiderem, który przewodniczył urzędowi komendanta i  był całkowicie obojętny zarówno na sytuację prawną Sądu Wojennego, jak i tożsamość więźnia Paprotkina. Wyczuwał jedynie okazję do zadania klęski szefowi dywizji, a jednocześnie do tego, by móc zyskać większe uznanie w oczach generała Schieffenzahna. Z drugiej strony generał von Lychow, oraz jego adiutant i siostrzeniec porucznik Winfried, sędzia Poznański i jego adiutant Bertin – wspierani przez dwie pielęgniarki, które są drugoplanowymi, lecz ważnymi postaciami w tej powieści – próbują opóźnić wykonanie rozkazu egzekucji, dopóki generał nie będzie miał okazji osobiście jej cofnąć. Sędzia Poznański, który był religijnym Żydem, próbował wytłumaczyć swoim przełożonym, że w ogóle uważa przełożonych za przestarzałą i nieludzką instytucję, i że hierarchia rang, duch przymusu, a nawet samo istnienie armii utrzymuje ludzkość na poziomie odczuwania z epoki kamiennej. Dla sędziego Poznańskiego sprawa Biuszewa przedstawiała się zupełnie jasno. Policja miejscowa ujęła rosyjskiego piechura, Ilję Pawłowicza Biuszewa z 67 pułku piechoty, w odległości około stu sześciu kilometrów za frontem, w okolicy Merwińska: spał w pustej daczy na kolonii podmiejskiej. Ponieważ przyznał się, że już od wielu tygodni wałęsał się za frontem w wiarygodnym zamiarze udania się do Wilna, gdzie na Antokolu mieszkała jego matka. Jednak po sprawdzeniu tożsamości zbiega ustalono, że nie jest on Ilją Pawłowiczem Biuszewą, lecz sierżantem Griszą, byczym chłopem z dziecięcym wyrazem twarzy. A przy tym miał Krzyż św. Jerzego za bitwę pod Przemyślem i niechby, kto inny dokonał tej sztuki, i dobrnął z obozu Nawaryszek aż do Merwińska.

Sam Arnold Zweig wielokrotnie na kartach powieści nie pozostawia wątpliwości, że historia sierżanta Griszy jest w pełni wyjaśniona przez fakt, że na wojnie prawa jednostki nie istnieją. Tam, gdzie śmierć i przypadek stają się dominującymi zasadami życia, sprawiedliwość staje się jeszcze bardziej łutem szczęścia niż jest w warunkach pokoju. Można więc podejrzewać, że książka „Spór o sierżanta Griszę" jest, wbrew intencji autora, jedynie ilustracją starożytnego rzymskiego wglądu silent enim leges inter arma („bo wśród broni prawa milczą”). Przykład Griszy pokazuje, że życie, które upływa, niewiele daje sposobności do wyjaśnień. Duchowni różnych wyznań religijnych wprawdzie tylko z teorii wiedzą, co się dzieje po śmierci z człowiekiem, ale to jest bez znaczenia. Człowiek z pewnością nie ma powodu do wiary w przyszłe życie, kiedy z dziurą w głowie albo na wpół rozerwany przez minę zatacza się i pada, a w tym samym czasie politycy palą w ciepłych gabinetach drogie cygara. Na tamtym świecie nie może być już w ogóle miejsca dla tylu niewinnie umierających. Jasne jest, że wiele tajemnic kryje się w człowieku. Grisza miał małą chałupę i był robotnikiem w fabryce mydła w Wołogdzie; tam, na skraju stepu, mieszkała Marfa Iwanowna jego żona i pilnowała dziecka. „Ale zawsze znajdą się ludzie, którzy włożą rękę pomiędzy”. Skrupulatny i przejmujący opis ostatniego dnia Griszy z wykopaniem własnego grobu, ostatnim goleniem oraz posiłkiem, sporządzaniem testamentu, marszem na miejsce egzekucji i sama egzekucja, po wykonaniu której pluton żołnierzy pije wódkę jest z pewnością jednym z najbardziej poruszających w powieści Arnolda Zweiga. Autor pokazuje, jak wiele chrześcijański Bóg ma wspólnego z Aresem – i to zarówno od strony historycznej, jak i psychologicznej (archetypowej). Wojna jest pozaczasową siłą obecną w ludzkiej imaginacji – a także, owszem, w codziennym życiu każdego z nas. Osoby zaangażowane w taki czy inny sposób w destrukcyjną działalność wojny, zarówno jej żołnierze, jak i jej ofiary, odkrywają w sobie, co paradoksalne, niezwykle silne i głębokie poczucie mocy istnienia, bycia żywym, bycia człowiekiem. „Spór o sierżanta Griszę” to bardzo pesymistyczna książka. Sama w sobie jest przewodnikiem po wojennym imaginarium. To niezwykle ważna powieść, nieodzownie konieczna lektura dla każdego, zyskująca na znaczeniu dosłownie z każdym dniem w naszych tak bardzo niespokojnych i pełnych konfliktów czasach. Wizja człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boga lub przynajmniej posiadającego potencjał sięgnięcia po boskie atrybuty jest tak uwodząca i przynosi tak wielkie samozadowolenie, że trudno się z nią rozstać. „Człowiek- to brzmi dumnie” oraz „Człowiek jest miarą wszechrzeczy” to hasła wciąż  bezmyślnie powtarzane, które rządzą naszą psychiką. Wydaje nam się, że jesteśmy w stanie wszystko rozwiązać, jednak to iluzja boskiej wszechmocy. Całkowicie zgadzam się z autorem, który napisał w książce: „(…) czy Mane Tekel Fares nie błyszczy niewidocznie na ścianie tego pokoju, w którym pewien generał, kierując się swym nędznym rozumem, chce ośmieszyć boskie przykazania”.

 

 

 

 

 

 


[1] Psalmy Dawidowe rozpoczynające się od tych słów.