30 października 2023

Absalomie, Absalomie...

 

„Absalomie, Absalomie...”

William Faulkner

Autor/ Urodzony 25 września 1897 roku w USA (New Albany). Życie Faulknera związane było z amerykańskim Południem, a bogata twórczość pisarza była literacką rekonstrukcją jego dziejów od czasów wojny secesyjnej po współczesność. Twórczość Faulknera uchodzi za stawiającą czytelnikowi wysokie wymagania. Jest on uznawany za jednego z najważniejszych amerykańskich pisarzy. Utwory Amerykanina, o sporej głębi emocjonalnej i często dotyczące konfliktów psychologicznych, cechują się długimi zdaniami i wyszukanym tokiem narracji – w przeciwieństwie do dzieł długoletniego rywala Faulknera, Ernesta Hemingwaya, znanego z oszczędnego w wyrazie, wręcz minimalistycznego stylu. Niektórzy uznają Faulknera za jedynego prawdziwego amerykańskiego reprezentanta prozy modernistycznej lat 30., stawiając go w jednym szeregu z Jamesem Joyce'em, Virginią Woolf i Marcelem Proustem. Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 1949.

Tłumaczenie/ Zofia Kierszys

Tytuł oryginału/ an-us „Absalom, Absalom!”

Tematyka/ „Absalomie, Absalomie...” to dzieło uważane przez krytyków za największe osiągnięcie w twórczości Faulknera. Historia Thomasa Sutpena została osadzona w pejzażach wiejskich i krajobrazie wielkich plantacji. Opowiada się ją pięć razy w latach 1835-1910 (gdy bohater odpoczywa po pościgu za zbiegłą grupą niewolników wraz z francuskim architektem). Autor wypowiada się na temat swoich przodków w sposób niekorzystny dla nich, mimo że zamożność jego okolicy nadal zależy  od czarnych pracowników (skrępowanych długami, a nie dzierżawczym niewolnictwem), co wyjaśnia konstrukcję tej niewątpliwie jednej z największych modernistycznych powieści.

Główny motyw/ Powieść Faulknera, uchodzi za najlepszą w jego twórczości i zwieńczenie cyklu rozgrywającego się w hrabstwie Yoknapatawpha na Południu Stanów Zjednoczonych. Mimo swego starotestamentowego tytułu bardziej kojarzy się z antyczną tragedią. Żądza bogactwa, kazirodcze uczucie, nie znające hamulców pragnienie posiadania męskiego potomka, bratobójstwo to tylko niektóre z motywów, które dają się zauważyć bez większego wysiłku a nadających się na temat dla któregoś z wielkich tragików. I oczywiście pycha poprzedzająca upadek - by nawiązać do biblijnej opowieści o synu króla Dawida.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) jak wiadomo wywołane wspomnieniem zniewagi, spokojne, obojętne i już nieszkodliwe, powstałe z wiecznego snu zwycięskich prochów”.

„Przed laty myśmy tu na Południu zrobili z naszych kobiet damy. A potem przyszła wojna i z dam zrobiła widma: cóż nam dżentelmenom, pozostaje teraz innego, jak słuchać tych widm?”.

„(...) poza tym on właśnie wynurzył się tak jak ona z tej samej ofiary całopalnej (...)”.

„(...) sam Pan Bóg czuwał nad spełnieniem klątwy wiszącej nad rodziną, iżby ten kielich został wychylony aż do ostatniej kropli i osadu”.

„Przecież on już dał im życie: więc już dalej ich krzywdzić nie musi”.

„Czy też może kobiety nie są aż tak skomplikowane i po prostu uważają, że każdy ślub jest lepszy niż brak ślubu, a uroczysty ślub z łotrem jest lepszy niż cichy ślub ze świętym”.

„(...) jedynym towarzyszem i przyjacielem było, zdaje się, tylko własne sumienie (...)”.

„Bo może domy istotnie posiadają zdolność odczuwań, osobowość i charakter – cechy niekoniecznie nabyte od ludzi, którzy w nich oddychają czy oddychali, każdą myślą zespoleni z tymi cegłami i drewnem, bądź spłodzeni później w gotowych już ścianach przez kogoś, kto te ściany sobie zaplanował i postawił”.

„To byli też ludzie tak jak my... ofiary tak jak my, ale ofiary innych okoliczności...”.

„Ale któż może wiedzieć, dlaczego ranny pomimo szalonego bólu chce rozpaczliwie zachować ponad wszystkie inne zdrowe członki swego ciała właśnie tę rękę czy nogę, która jak mu wiadomo, trzeba amputować”.

„W istocie, może to jest kazirodztwem czystym i doskonałym: właśnie to, że brat uświadamiając sobie, że siostra musi utracić dziewictwo na dowód, że je w ogóle miała, sam je to dziewictwo odbiera w osobie szwagra, mężczyzny, którym sam by był, gdyby mógł stać się nim (...)”.

„(...) niewłaściwą rolę dostał do odegrania w tym okresie swego życia (...)”.

„Więc to na pewno Henry uwiódł Judith – właśnie Henry, a nie Bon: sam dając się uwieść, jednocześnie uwiódł i ją na odległość pomiędzy Oxford a Setką Sutpena (...)”.

„Otóż to: Judith, Bon, Henry, Sutpen – oni wszyscy. Oto oni, a przecież czegoś tu brak; są jak wzór chemiczny, ekshumowany z owej zapomnianej komody (...)”.

„(...) swoim purytańskim, prowincjonalnym umysłem uznał, że wszelka moralność stanęła na głowie i że wszelki honor zaginął. Bo to było miejsce stworzone dla rozkoszy, dla nieposkromionych i bezwstydnych zmysłów, dla nich i przez nie”.

„Przecież to nie nadaje nikomu żadnych praw nowych, nie odbiera nikomu żadnych jego praw starych – obrzęd [ślub, małżeństwo] bez znaczenia (...)”.

„(...) bo czyż mało to razy młodość przyjmuje katastrofę jako bezpośrednią ingerencję Opatrzności, mającą na celu wyłącznie rozwiązanie jakiegoś problemu osobistego, kiedy sama młodość rozwiązać go nie potrafi”.

„Bo, pani rozumie, człowiek wywiera sobą takie małe wrażenie na świecie. Rodzi się człowiek i próbuje wywrzeć wrażenie; sam nie wie dlaczego, ale wciąż i wciąż próbuje. Rodzi się jednak w tym samym czasie co mnóstwo innych ludzi, jest z nimi zespolony, więc te wszystkie jego próby są takie, jakby poruszał rękami i nogami przy pomocy sznurków jednocześnie przywiązanych do rąk i nóg innych. I tamci inni też próbują (...)”.

„Tak, śmialiśmy się, w ciągu tych czterech lat bowiem nauczyłem się przynajmniej tego, że śmiech wymaga pustego żołądka, ponieważ jedynie wtedy, gdy człowiek jest głodny albo się boi, może ze swego śmiechu wyciągnąć jakąś ostateczną kwintesencję, tak samo jak na czczo, wyciąga się ostateczną kwintesencję z alkoholu”.

„Bo sama miłość bez żadnej nadziei może umiera podobnie jak wiara, w której jest mało powodów do dumy, lecz miłość z wiarą przeżyje na pewno wszystkie morderstwa i głupotę wojny, by ze zhańbionych, od czci odsądzonych prochów ocalić choćby cząstkę zgasłego, bezpowrotnego urzeczenia serca”.

„Zdarzają się czasem pewne rzeczy, których i zmysły, i inteligencja przyjmować nie chcą, tak samo jak czasem żołądek nie chce wcale przyjąć czegoś, co podniebienie nasze już przyjęło (...)”.

„(...) nawet w deskach własnej trumny widzi swój bajeczny zamek Camelot, swój bajeczny ogród Carcassonne”.

„Bo w złym się zawsze kryje myśl praktyczna”.

„Bo chyba jest coś takiego w obłędzie, nawet w najbardziej diabelskim obłędzie, przed którym Szatan, widząc swoje dzieło, w grozie ucieka i na które Pan Bóg patrzy z litością...”.

„(...) bo są pewne rzeczy, na wypowiedzenie których trzy słowa są już  trzema słowami za dużo, a trzy tysiące słów są trzema tysiącami słów za mało (...)”.

„(...) wierzyłam, że w krwi obcego człowieka istnieje czar zwany przez nas bladym mianem >miłość<”.

„Nie tylko się nauczył, że istnieje różnica pomiędzy białymi a czarnymi, ale zaczynał już się dowiadywać, że istnieje również różnica pomiędzy białymi a białymi (...)”.

„(...) jak zwykle w krytycznych chwilach człowiek ucieka się do tego, co zna najlepiej. Morderca do morderstwa, złodziej do kradzieży, kłamczuch do kłamstwa”.

„(...) bo nawet ironia losu ma swoje granice (...)”.

„(...) już zdążył się nauczyć, ze istnieją tylko trzy rzeczy, i nic więcej – oddychanie, przyjemność i mrok”.

Po długim dojrzewaniu czytelniczym przytrafił mi się ostatnio zachwyt, na który czekałem kilka lat. Szukałem powieści, która mnie ,,przemieli", która przedefiniuje moje myślenie o literaturze, która wessie mnie i wyciśnie. Sięgałem po różne rzeczy, bardzo dobre i wielkie, które mimo to pozostawiały mnie obojętnym. I na wiosnę tego roku (2023) doświadczyłem olśnienia. Wpadłem na Faulknera i to było jak zderzenie z górą lodową. Po „Wściekłości i wrzasku” sięgnąłem po kolejne książki i od maja nie opuszczałem hrabstwa Yoknapatawpha: „Kiedy umieram”, „Światłość w sierpniu”, „Absalomie, Absalomie…”, „Zstąp, Mojżeszu”, „Zaścianek”… To jedna z największych przygód czytelniczych mojego życia i do dziś zachodzę w głowę, jak mogłem wcześniej Faulknera przegapić. Coś w latach licealnych, czego dziś nie pamiętam, musiało powstrzymać moją rękę, kiedy w antykwariacie sięgałem po „Absalomie, Absalomie…”.

Faulkner uwiódł mnie na wielu płaszczyznach, ale może zacznijmy od tej formalnej. W swoich największych powieściach eksperymentuje z formą, szukając nowych dróg opowiadania. U Faulknera widać natomiast pewien wyraźny zamysł: znaleźć nowe formy dla opowieści, móc dzięki ewoluowaniu powiedzieć więcej, inaczej, odsłonić to, co do tej pory było nieobecne w prozie, gdyż poza opowiedzianym i nazwanym. I dlatego chyba jego wpływ na późniejszych pisarzy był tak wielki. Marek Hłasko, wielbiciel twórczości noblisty, uważał go za współczesnego komentatora Biblii. Podkreślał jego największą obsesję: stosunek do bliźniego. Opisywany w powieściach region leży na Południu, a jego idea wywodzi się z rzeczywistego hrabstwa Lafayette w stanie Missisipi. „Stworzyłem własny kosmos - powiedział kiedyś Faulkner. - Mogę kierować tymi ludźmi jak Bóg, nie tylko w przestrzeni, ale też w czasie". Zasysające jak wir przetworzenia historii rodziny Sutpenów w „Absalomie, Absalomie…”, podawane w relacjach kolejnych narratorów i przechodzące od świadectwa do gry wyobraźni. To dziś robi wrażenie, myślę, że na początku lat trzydziestych XX wieku dla wielu musiało być szokiem.

 „Usłysz o Panie, moją modlitwę, przyjm moje błaganie w wierności swojej, wysłuchaj mnie w swej sprawiedliwości! Albowiem nieprzyjaciel mnie prześladuje: moje życie na ziemi powalił, pogrążył mnie w ciemnościach, jak dawno umarłych”, tymi słowami modlił się starotestamentowy Dawid ścigany przez swego syna Absaloma. Wszystkie kary boskie zapowiedziane przez proroka Natana spełniły się w stosunku do Dawida. Losy Absaloma stały się kanwą powieści „Absalomie, Absalomie”. To trzeci syn króla Dawida. W odwecie za gwałt na rodzonej siostrze, Tamar zamordował przyrodniego brata, Amnona. Później wkradł się w serca Izraelitów, ogłosił królem i przejął harem swojego ojca. Tylko cudem Dawid uniknął śmierci – wtedy Absalom zebrał wojsko i przegrał bitwę. Ratując się ucieczką na mule, zaplątał się w gałęziach dębu i zawisł w nich. Wiszącego zastali go słudzy Joaba. Ten ostatni, wbrew woli Dawida, osobiście wbił w królewskiego syna trzy oszczepy. Wiele elementów historii Thomasa Sutpena przypomina biblijną opowieść. Henry Sutpen, bohater powieści, podobnie jak syn Dawida, zabił swego przyrodniego brata, Bona, ponieważ ten zbliżył się do siostry Judyty. Charles Bon planował ożenić się z przyrodnią siostrą, aby się zemścić na swoim biologicznym ojcu za to, że ten nie chciał uznać go za syna. Pułkownik nie robi tego  tylko dlatego, że w Charlesie jest kropla czarnej krwi. Dowiedział się o tym po jego urodzeniu, następnie uznał, że został oszukany i porzucił jego matkę.

Ale i Henry też nie jest bez winy. Pogodził się z tym, że jego siostra zostanie żoną Bona: „przecież królowie się tak żenią”, ale nie mógł znieść myśli, że wyjdzie ona za człowieka niezupełnie czystej rasy. Dlatego zabił swojego przyrodniego brata ze strony ojca. Sutpen dobrze o tym wiedział, kiedy odkrył przed Henrym nieczystość rasy swego pierworodnego syna. A ten był mu potrzebny oczywiście z powodu próżności. Ale pyszałkowatość to jeszcze nie wszystko. Człowiek powinien kochać podmiot swego uwielbienia, to z czego może być dumny. Mógł przecież usynowić dziecko, ale to mu nie wystarczało. Uważał, że syn musi być jego dzieckiem, będzie z niego dumny, jeśli będzie zrodzony z jego krwi.

Rosa Coldfield, szwagierka Sutpena, mówi o mężu swojej starszej siostry: „Owszem, jest to łotr, ale zarazem omylny śmiertelnik, raczej wywołujący litość niż trwogę”. Według niej trzeba go raczej żałować. Nie jest zboczonym człowiekiem. Jest amoralny, okrutny, absolutnie egocentryczny. Starego pułkownika trzeba żałować. Tak jak należy żałować każdego, kto ignoruje człowieka, kto nie wierzy, że należy do rodzaju ludzkiego. A Sutpen nie wierzy. Jego zamiarem jest otrzymać to, czego chce, tylko dlatego, że jest dostatecznie silny. Rosa uważa, że tacy ludzie wcześniej lub później giną, ponieważ człowiek powinien należeć do rodziny ludzkiej. Powinien nieść swoją odpowiedzialność za nią. Sutpena określa się jako demona, a jednocześnie nie można mu odmówić uroku: jest silnym, odważnym mężczyzną. Dziadek Quentina to jego jedyny przyjaciel wśród arystokratów, którzy przyjeżdżali do Sotni Sutpena na polowanie; wyraża się o nim pozytywnie: „on nie był zły”, a „cały kłopot Sutpena to była jego niewinność”. Stary Quentin przyjaźni się z Thomasem, bierze udział z innymi arystokratami w polowaniu w jego Sotni. Widzi w nim niewinność ducha. 


Sutpen marzył, że na jego ganku pojawi się biedny chłopczyk, taki, jakim sam kiedyś był, ale, w odróżnieniu od niego, nikt tego chłopca nie przegoni sprzed drzwi. Ten chłopak nie zazna biedy. W czymś jest podobny do Dawida, ale on jest Absalomem. Faulkner udowadnia to, opisując, jak Sutpen przez linie frontu z daleka na furgonetce przywozi olbrzymią marmurową płytę nagrobkową – podobnie jak Absalom jeszcze za swego życia zbudował sobie grobowiec w Dolinie Królewskiej. Tłumaczył sobie: ,,Nie mam syna, który by upamiętnił moje imię." Pomnik nazwał swoim imieniem. Jeszcze do dziś nazywa się go „Ręką Absaloma” (2 Księga Samuela 18:18).

„Absalomie, Absalomie...” ukazuje zapaść moralną Południa, skalę jej rozpaczy, miłości i nienawiści. Amerykańskie Południe przedstawione jest na przestrzeni wieku od 1807 roku, a więc od pojawienia się Thomasa Sutpena, do 1910 roku, kiedy Quentin Compson otrzymał od ojca wiadomość o śmierci Miss Rosy, siostry Ellen, drugiej żony Thomasa Sutpena. Akcja dzieje się wstecz. Wszystko już się stało i po siedemdziesięciu oraz czterdziestu pięciu latach dowiadujemy się wraz z Quentinem Compsonem, czym było Południe i kim byli Sutpenowie. Poznajemy przestrzeń i bohaterów wtedy, kiedy z Południa, z Sutpenów i z ich domu zostały tylko prochy i zgliszcza. Quentin Compson, student Harvardu, na kilka miesięcy przed samobójstwem (popełnia je w książce „Wściekłość i wrzask”) opowiada w taki sposób o Południu i Sutpenach przyjacielowi, Kanadyjczykowi Shreve Mac Cannonowi, że ten na końcu zapyta: „A teraz chcę, żebyś mi powiedział jeszcze tylko jedno. Dlaczego ty czujesz taką nienawiść do Południa?”.

Dramat miłości kazirodczej, kazirasowej Faulkner ukazał w „Absalomie, Absalomie...” w skali antycznej. Charles Bon, syn Thomasa Sutpena z Kreolką, zapomnianą i porzuconą, zjawił się w domu rodzica, pokochał i zdobył miłość Judyty. Nieświadomość była funkcją przypadku. Gdy ojciec odkrył tajemnicę, nie tylko swoich związków rodowych z Charlesem, ile tajemnicę krwi, koloru krwi, wyrok zapadł. Wróciwszy z wojny secesyjnej, towarzysze broni tej samej sprawy stanęli naprzeciw siebie jak wrogowie. Henry zabija Charlesa i wszystko w mrok się zapada. Umiera Judyta, ginie Henry, ogień trawi dom i po całym rodzie Sutpenów został jedynie ślad: zidiociały Jim Bond, czarny wnuk Charlesa. „Myślę, że z czasem – mówi Shreve Mac Cannon – ci Jimowie Bondowie zdobędą całą zachodnią półkulę. Oczywiście to się stanie niezupełnie w naszych czasach i, oczywiście, kiedy oni się rozprzestrzenią ku biegunom, to na pewno zbieleją jak te króliki i ptaki podbiegunowe, żeby nie odbijać się tak ostro na tle śniegu. Ale to wciąż jeszcze będzie Jim Bond. Więc za parę tysięcy lat ja, który teraz patrzę na ciebie, również będę pochodził z lędźwi królów afrykańskich”. Jest w tych słowach drwina przeszłości, zamordowanej a nieustępliwej; Faulknerowski czas przeszły jest mściwy.

W świecie Faulknera zamkniętym szczelnie w Yoknapatawpha Country przestrzeń ściśle wydzielona geograficznie, ściśle określona topograficznie ma funkcję zabójczą wobec czasu. Czas tutaj nie przemija. Stanął jak rozbity zegarek. Wszystko już się stało, czas losów ludzkich naprzód się posuwa. Przyszłość i teraźniejszość zostały zaanektowane przez przeszłość. Ona, przeszłość, rządzi losem ludzi, którzy po rozwiązanie dręczących ich konfliktów oddalają się od siebie będących, idąc nie do siebie przeszłych, ale do siebie byłych. A przecież świat Faulknera jest światem pełnym, wielowymiarowym, ze swoją socjologią, psychologią i metafizyką. Czyż to możliwe, aby nie było w nim miejsca na marzenie, na utopię, nadzieję, na spodziewanie się czegoś, co nastąpi, wyzwoli i uspokoi? Marzenie istnieje. Funkcję przyszłości w Yoknapatawpha Country spełnia baśń, czyli marzenie w czasie zaprzeszłym. Po uspokojenie, po szczęście ludzkie Faulkner cofa się do prehistorii Ameryki, do dzikiego, przedcywilizacyjnego stanu dzieciństwa. Kiedyś ta ziemia amerykańskiego Południa była szczęśliwa i nie rozdarta ani zbrodnią, ani kompleksem winy. Kiedyś wolność nie miała gorzkiego smaku ograniczeń. Kiedyś nie było tu ani trybunału, ani pałacu gubernatora, ani Sutpenów, ani Compsonów, ani Sartorisów, ani siedziby Starego Francuza, ani Snopesów. Kiedyś wszędzie był tylko Wielki Las. Szczątki Wielkiego lasu wsnute są w to tragiczne, rozdarte, zatrute dzieło jak uśmiech baśni.

Konflikty przerastają ludzkie możliwości i ich rozwiązania. Jakby nie ludzie mieli je przeżywać, ale uosobienia predestynacji, bo każdy niesie swój los jak fatum. Ale ten fatalizm znów sterowany jest ludzkimi prawami, napełniany ludzką umiejętnością przeżywania, analizowany z dociekliwością kliniczną, jakby psychologia miała coś do powiedzenia o zrządzeniach Opatrzności. A to także nie wszystko. Skomplikowane techniki, będące konsekwencją zagmatwanego Faulknerowskiego widzenia świata, daje rzeczom, charakterom, czynnościom złożoność, chciałoby się powiedzieć, absolutną, nie rozkładana na składniki pierwsze. Manipulacje, czasem inwersja, desynchronizacja. Degeneracja opisu, w którym – jak to zauważono – przydawka, tłok przydawek nie dopełniających, ale zaprzeczających sobie wzajemnie, dezinformuje o rzeczy, ukazując ją w grozie nieokreśloności. Jeśli inne książki Williama Faulknera są piekłem, to książka „Absalomie, Absalomie...” ukazuje bezdenność tego piekła.

Dzieło Faulknera mówi wszystkimi środkami, stylistyką, kompozycją i symboliką. Zorkiestrowane tworzą przejmującą wizję świata w rozkładzie, w bezwyjściowości, w beznadziejności, w chaosie i zgiełku świata Ameryki. Wizja, którą swoim dziełem stworzył, jest czarna, pesymistyczna, nieprzenikniona żadną ideą, która by ukazała wyjście z matni. Takiej idei Fauklner nie ma. Chcąc się wyrwać z beznadziejności czasu teraźniejszego ucieka wstecz, w przeszłość, i ta przeszłość go wciąga, fascynuje, paraliżuje. Dusza, Bóg, Wszystko – nie sprecyzowane i nie doprowadzone do jednoznacznej kategorii, dają dopiero, według Faulknera, dziełu pisarza rangę umożliwiającą poniesienie klęski. Faulkner żąda od pisarza (a więc od siebie przede wszystkim), aby zmagał się z wielkim celem, aby ukazał człowieka w największej skali cierpienia, bohaterstwa, współczucia, tak jak go ukazali Dostojewski, Conrad, Balzac, Stendhal, Flaubert i Proust.

Do stworzonych przez siebie postaci Faulkner odnosi się tak samo, jak do żywych ludzi z otaczającego go świata. On je przecież wziął stamtąd. Dał im konkret z konkretu stanu Missisipi. Nie wymyślił ich, nie przywołał z abstrakcji. Wyobraźnia doświadczenie, obserwacja – te trzy źródła uzupełniają się, tłoczą żywą krew do serc Faulknerowskich bohaterów. Są to ludzie pełni, prawdziwi, ani dobrzy, ani źli. Dobro i zło to nie są kategorie Faulknera. On widzi ludzi nie esencjonalnie, nie unieruchomionych pojęciem, ale w działaniu, we wzlotach i upadkach, a raczej, we wzlotach umożliwiających upadek i klęskę. Cierpienie, nieszczęście – z jednej strony, a z drugiej – współczucie i litość. Od pisarza, a więc od siebie przede wszystkim, a więc od literatury, nie żąda miłości do ludzi ani sympatii dla ludzi. Żąda zainteresowania ludźmi i współczucia dla nich. Jednego zabrania kategorycznie: osądzać. Bo taka jest rola genialnego pisarza: chwytać płynność będącą ludzkim życiem...

 

 

 

Wściekłość i wrzask

 

„Wściekłość i wrzask”

William Faulkner

Autor/ (ur. 25 września 1897 w New Albany w stanie Missisipi, zm. 6 lipca 1962 w Oxford) – amerykański powieściopisarz, autor opowiadań i poeta. Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 1949. Życie Faulknera związane było z amerykańskim Południem, a bogata twórczość pisarza stała się literacką rekonstrukcją jego dziejów od czasów wojny secesyjnej po współczesność.

Tłumaczenie/  Anna Przedpełska-Trzeciakowka

Tytuł oryginału/ an-usThe Sound and the Fury”

Tematyka/ „Wściekłość i wrzask" rozgrywa się w fikcyjnym hrabstwie Yoknapatawpha, a fabuła skupia się na trudnych relacjach w rodzinie Compsonów, byłych arystokratów. Książka traktuje o tematach uniwersalnych, takich jak honor, społeczna niesprawiedliwość czy zakazana miłość. Najdoskonalsza artystycznie powieść autora - laureata Nagrody Nobla. Jak sam zaznaczył, dokonał tu zamachu na nienaruszalną dotąd zasadę autorskiej wszechwiedzy. Dzieląc opowieść o upadku rodziny Compsonów pomiędzy trzy dramatis personae i obserwatora zewnętrznego, narzucił czytelnikowi rolę śledczego. Poszukując nici sensu w pełnych wściekłości i wrzasku sprzecznych relacjach, musi się on zmierzyć z ich subiektywnością, zakłamaniami, nieskładnością i zacieraniem się chronologii. Powoli jednak wyłania się z nich przejmujący obraz naznaczonej iście antycznym fatum rodziny, obraz tym bardziej przekonujący, że prawdziwy jedynie w monologu idioty.

Główny motyw/ „Wściekłość i wrzask” to historia zubożałej rodziny Compsonów, która, trapiona kolejnymi nieszczęściami, w nieunikniony sposób zmierza ku upadkowi. Podzielona na cztery części powieść ma czterech różnych narratorów, ale nie tylko punkt widzenia się  tu zmienia: każdy rozdział to odrębna wariacja na temat formy. Najpierw poznajemy opowieść z perspektywy Benjamina, najmłodszego dziecka, dotkniętego chorobą umysłową. Czysty chaos, z którego rozpaczliwie próbujemy wyłowić potrzebne informacje. Wydarzenia nie są nawet opisane chronologicznie, a fakt, że mamy tu dwóch Jasonów i dwie osoby imieniem Quentin (tak, odmiennej płci!), pogłębia dodatkowo bałagan. „Wściekłość i wrzask” to pieśń o chaosie i ludzkich klęskach pisana także strumieniem świadomości.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Szczęście się boi tego domu”.

„(…) Quentinie, przekazuję ci cmentarz [zegarek, czas] wszystkich nadziei i pragnień”.

„Teatr wojen odkrywa tylko przed człowiekiem jego własne szaleństwo i rozpacz, a zwycięstwo jest wymysłem filozofów i głupców”.

„(…) to mężczyźni wymyślili dziewictwo, a nie kobiety”.

„To nie tak, jak wtedy, gdy zdajesz sobie sprawę, że nic nie jest w stanie ci pomóc… religia, duma, cokolwiek…”.

„Powiedział, że czas jest martwy, dopóki odmierza się go tykaniem trybików; czas ożywa dopiero wtedy, gdy staje zegar”.

„Od tego czasu wierzyłem, że Bóg jest nie tylko gentlemanem i równym facetem: Bóg musi pochodzić z Kentucky”.

„Ojciec powiedział, że człowiek jest sumą swoich nieszczęść”.

„Wolałbym umrzeć, niż dożyć takiego dnia, kiedy moje dzieci będą musiały przyjąć ofiarę za grzech (…)”.

„Bóg widzi, powiadam, że mało zostało już miejsca na dumę w tej rodzinie (…)”.

„Mówię jej ciągle, że w tej pieprzonej aspirynie nie ma nic oprócz wody i mąki dla chorych z urojenia”.

„Dobrze, że Pan Bóg zlitował się nad tą ziemią, bo ci, co tu mieszkają, nigdy nic dla niej nie zrobili”.

„Nie wiem, jak to jest, że ciągle nie mogę się nauczyć, że kobieta jest zdolna do wszystkiego”.

„Ciekawe, jak to się dzieje, że bez względu na to, co cię boli, ludzie zawsze mówią ci, żebyś poszedł i zbadał sobie zęby, a kobieta powie ci, żebyś się ożenił”.

„Chociaż zawsze jest  tak, że ten, co nigdy nic nie osiągnął, mówi ci, jak masz prowadzić swoje życie”.

Serce fabuły w książce „Wściekłość i wrzask” wyznaczają losy rodzeństwa Compsonów, a głównym źródłem napięcia są obsesje, jakie trzej bracia – Quentin, Benjamin (Benjy) i Jason – mają na punkcie swojej siostry Caddy. Narratorem pierwszej z czterech części jest upośledzony Benjy, drugiej – rozchwiany psychicznie Quentin, trzeciej – pragmatyczny Jason, w ostatniej narracja jest trzecioosobowa. Z wielogłosowej opowieści wyłania się postrzępiony obraz upadku arystokratycznej rodziny z amerykańskiego Południa. Książka została opublikowana po raz pierwszy w 1929 roku i uznawana jest za jedną z najbardziej udanych nowatorskich i eksperymentalnych powieści amerykańskich swoich czasów. Należy też wspomnieć, że książka jest jedną z najtrudniejszych do zinterpretowania, jednak pomimo swojej złożoności, „Wściekłość i wrzask” to głęboko poruszająca powieść.

William Faulkner nie uznaje jednak „tradycyjnej powieści” za odpowiednie narzędzie do opisania skomplikowanych, a zarazem tragicznych chwil z kroniki Compsonów. Faulkner, reprezentant nurtu modernistycznego, jest zafascynowany nie tylko samą historią, lecz także procesem jej opowiadania. Dlatego dla pisarza ważny staje się problem granic poznania jego bohaterów (epistemologia), ich stosunek do świata, w którym funkcjonują. Każdy z trzech pierwszoosobowych narratorów w powieści inaczej postrzega te same epizody sprzed lat. Zarówno Benjamin, jak i Quentin oraz Jason nie są w stanie wyjść poza swój ściśle określony pogląd na minione wydarzenia. Ich osobowości, zachowanie czy podejmowane decyzje, wpływają na opowieść i czytelnik nie ma do końca pewności, jak naprawdę wyglądało życie Compsonów po konflikcie z lat 1861-1865. Pisarz sugeruje zatem, że prawda o Compsonach na zawsze pozostanie spowita mgłą tajemnicy, a spojrzenie na wydarzenia z perspektywy kogoś „z zewnątrz” (narratora trzecioosobowego), co ma miejsce w ostatniej partii książki, nie wyjaśni wszystkiego. Historia rodzinna jest opowiadana w zaplanowany i przemyślany sposób, choć niewątpliwie nastręczający bardzo dużo kłopotów. To, jak odbiorca poznaje wydarzenia składające się na „Wściekłość i wrzask”, z pewnością wpłynie na jego ocenę poszczególnych postaci. Czy Faulkner, który przenosi najpierw czytelników do dnia 7 kwietnia 1928 roku, następnie cofa go o 18 lat (do roku 1910), a potem jeszcze powraca do Compsonów 6 i 8 kwietnia 1928, nie drwi z odbiorców? Odpowiedź jest negatywna. Noblista pragnie przekazać, że poza samą opowieścią, liczą się również, a może przede wszystkim, opowiadający.

Jak już wspominaliśmy, Faulkner rozpoczyna „Wściekłość i wrzask” od ukazania monologu wewnętrznego Benjamina. Najmłodszy z rodzeństwa ma autyzm. Oczywiście, mężczyzna nie zdaje sobie sprawy ze swojej ułomności. Z początku jedynie sam sposób myślenia (przewaga informacji implikowanej nad stematyzowaną), postrzegania rzeczywistości przez Benjamina doprowadza czytelnika do wniosku, że bohater odstaje od reszty społeczeństwa. Skorzystanie ze strumienia świadomości przez Faulknera utrudnia rozumienie opisywanej historii. Nie dość, że noblista rozpoczął powieść niechronologicznie, od monologu zdziecinniałego mężczyzny, to określone bodźce przyczyniają się do przedstawienia czytelnikowi szeregu niepowiązanych ze sobą epizodów. Kiedy Benjamin nie może przejść przez dziurę w płocie i od swojego opiekuna dowiaduje się, że zaczepił się o gwóźdź, w jego umyśle natychmiast powstaje obraz analogicznej sytuacji: „Caddy odczepiła mnie i przecisnęliśmy się na drugą stronę”. Czytelnik jest wtedy zdezorientowany, stawia pożądane pytanie: kto to w ogóle jest Caddy? Rola dziewczyny w życiu rodziny Compsonów odsłaniana jest stopniowo. Dzień Benjamina toczy się wokół wspomnień (oczywiście w jego odczuciu nie są to wspomnienia) dotyczących Caddy. Siostra jest mu szczególnie bliska i to właśnie ona okazuje bratu najwięcej czułości spośród członków rodziny. Można pokusić się o stwierdzenie, że zastępuje chorowitą i dumną matkę, która narodziny niepełnosprawnego syna odczytała jako karę za grzechy.

„Wściekłość i wrzask” nie tylko opowiada o upadku rodziny Compsonów. Przedstawiony też jest upadek południowych wartości starego, arystokratycznego świata, które zostają w niej rozdeptane przez płynną nowoczesność, rozprawiającą się w najbardziej tragiczny sposób  ze światem, jakiego byśmy chcieli, pozostawiając nam ten, jaki rzeczywiście jest. Kilku narratorów tworzy opowieść, w której nie ma jasno określonej fabuły, a jedynie wiele rozrzuconych znaczeń, które nawet dla tych samych faktów mają rozbieżne przedstawienia. Nie ma prawdy. Nie ma komunikacji, a ludzie działają jakby byli jedynie cieniami potężnych i nieznanych mocy, których celem jest tworzenie napięcia. Egoizm, seks, potrzeba dominacji wkraczają na pierwszy plan życia społecznego. Akcja powieści Williama Faulknera rozgrywa się w Yoknapatawpha lub jest z tym regionem i jego mieszkańcami powiązana. Głównym powodem takiego stanu rzeczy jest rola, jaką  Yoknapatawpha ma w tym utworze odgrywać - otóż jest to jakby mikrokosmos, którego losy mają symbolizować czy odzwierciedlać losy całego amerykańskiego Południa. 


W pierwszym rozdziale „Wściekłości i wrzasku” – Siódmego kwietnia 1928 roku – autor oddaje głos niepełnosprawnemu intelektualnie, trzydziestotrzyletniemu wówczas Benjy’emu Compsonowi – najmłodszemu synowi Jasona i Caroline Compsonów, bratu Quentina, Caddy i Jasona. Tok narracji próbuje jak najdokładniej odwzorować tok myślenia autystycznego bohatera, co odpowiada Dujardinowskiej definicji strumienia świadomości i sugeruje zastosowanie monologu wewnętrznego bezpośredniego. Po lekturze pierwszego rozdziału powieści czytelnik może jednak stwierdzić, że narracja bardziej niż strumień świadomości przypomina opis – i to nie opis wprowadzony przez wszechwiedzącego narratora, ale najprostszą relację. Widać to chociażby w początkowym akapicie pierwszego rozdziału powieści: „Przez ogrodzenie, poprzez prześwity pomiędzy wijącymi się kwiatami spoglądałem, jak uderzali. Podchodzili do miejsca, gdzie stała chorągiewka, a ja szedłem wzdłuż płotu. Luster buszował w trawie obok kwitnącego drzewa. Wyjęli z ziemi chorągiewkę i uderzali. A potem wsadzili chorągiewkę z powrotem do ziemi i przeszli do tablicy i znów jeden uderzył, a potem drugi. Później poszli dalej, a ja z nimi wzdłuż płotu. Luster oderwał się od kwitnącego drzewa i poszliśmy razem wzdłuż ogrodzenia, a oni zatrzymali się, i my stanęliśmy, i patrzyłem przez płot, a Luster dalej buszował w trawie. – Tutaj, chłopcze. – Uderzył. Poszli na skos przez pastwisko. Trzymałem się płotu i patrzyłem, jak odchodzi”. Czytając, powinniśmy jednak cały czas pamiętać o tym, komu Faulkner oddaje głos w pierwszym rozdziale powieści. Słuchamy relacje opowiedzianą przez trzydziestotrzyletniego Benjy’ego Compsona, którego stopień rozwoju umysłowego odpowiada stopniowi rozwoju umysłowego kilkuletniego dziecka. Równie ważną, jeżeli nie ważniejszą, funkcję pełni czas w drugim rozdziale „Wściekłości i wrzasku”, którego narratorem jest Quentin Compson, najstarszy z czwórki rodzeństwa Compsonów. Wydarzenia opisane w tym rozdziale mają miejsce drugiego czerwca 1910 roku – w dniu popełnienia samobójstwa przez Quentina, osiemnaście lat przed relacją Benjy’ego i, jak czytamy w Dodatku do ,,Wściekłości i wrzasku", dwa miesiące po ślubie Caddy. To głównie na tym fragmencie opierał się Jean-Paul Sartre, pisząc esej „Czasowość u Faulknera”. Refleksje nad „The Sound and the Fury”, i to w nim zawarł być może jedną z najbardziej trafnych definicji Faulknerowskiego postrzegania świata. Inteligentny, wykształcony Quentin jako bohater jest całkowitym przeciwieństwem Benjy’ego, jako narrator ulega jednak tym samym pokusom. W pierwszym rozdziale Benjy swobodnie przemieszcza się między kilkoma wydarzeniami z przeszłości, a kolejne przeskoki oznaczone są w tekście kursywą (choć, jak już zostało powiedziane, niekonsekwentnie). Drugi rozdział mógłby być po prostu zapisem teraźniejszości, jednego dnia z życia Quentina.

Narracja trzeciego i czwartego rozdziału prowadzona jest kolejno przez najmłodszego z rodzeństwa Compsonów, Jasona, oraz z perspektywy służącej Dilsey. Są one niezbędne w powieści ze względu na jej fabułę, natomiast jeżeli chodzi o narrację, reprezentują one dosyć tradycyjny model narracji pierwszoosobowej oraz personalnej. Warto jednak zastanowić się nad jeszcze jednym aspektem narracji „Wściekłości i wrzasku”: dlaczego Faulkner potrzebuje do opowiedzenia historii rodziny Compsonów aż czterech narratorów? I dlaczego wybiera tych narratorów, którzy pozornie nie są w najmniejszym stopniu powołani do prowadzenia narracji: niepełnosprawnego intelektualnie mężczyznę, samobójcę, bohatera, który według samego Faulknera „przedstawia całkowite zło”, oraz czarnoskórą służącą? Richard Pearce w publikacji The Politics of Narration. James Joyce, William Faulkner and Virginia Woolf twierdzi, że cała historia przedstawiona we „Wściekłości i wrzasku” to w rzeczywistości opowieść o Caddy Compson, która: „jest bohaterką tak złożoną, a jej obraz jest tak trudny do uchwycenia, że jej historia musi być opowiedziana za pomocą czterech różnych głosów – chociaż żaden z nich nie należy do niej”.

Dopiero cztery rodzaje narracji wprowadzone przez Faulknera są w stanie przekazać całą złożoną historię upadku rodziny Compsonów. Oparty na doświadczeniu zmysłowym i przypadkowych skojarzeniach monolog Benjy’ego zawiera opis wszystkich najważniejszych wydarzeń przedstawionych w powieści, ale jego zrozumienie nie jest możliwe bez opisującej te same wydarzenia, lecz bardziej racjonalnej narracji Quentina, który dodatkowo nazywa kolejne wątki i wyciąga z nich wnioski. Tego, co wydarzyło się dalej, nie mógłby opowiedzieć ani Benjy (który kilka lat później zostaje odesłany do zakładu dla umysłowo chorych), ani Quentin (który nie żyje). Faulkner przekazuje więc głos kolejno „ostatniemu z rodu Compsonów” – który, choć ze wszystkich bohaterów jest chyba najbardziej zły w sensie moralnym, jako jedyny w powieści podejmuje próby połączenia ze sobą przeszłości, teraźniejszości i przyszłości – oraz czarnoskórej służącej, postaci z zewnątrz, która – co prawda – nie wypowiada się wprost, ale to z jej perspektywy oglądamy to, co dzieje się w domu Compsonów. To właśnie ona, jej dzieci i wnuk zostali opisani przez Faulknera w Dodatku słowami: „ci przetrwali”.

Wreszcie trzeci z braci, zapewne ku wielkiej uldze odbiorców „Wściekłości i wrzasku”, wypowiada mało skomplikowany monolog wewnętrzny, który czyta się zupełnie inaczej niż przesłania Benjamina i Quentina. Jason to człowiek bardzo prosty, bezpośredni w osądach. W odróżnieniu od Benjamina i Quentina, Jason nie darzy siostry żadnymi uczuciami (co budzi w nas zaskoczenie). Uważa, że z jej winy stracił szansę na dobrze płatną pracę. Tym też usprawiedliwia okradania córki Caddy – Quentin (nastolatka nosi imię po swoim wuju) z pieniędzy, które przesyła jej matka. Co więcej, nie czuje wyrzutów sumienia, gdy oszukuje siostrę. Rzeczą charakterystyczną dla monologu wewnętrznego Jamesa jest, że nie zostaje on wzbogacony o strumień świadomości. Brakuje w wypowiedzi Compsona niespodziewanych zmian czasowych, obecnych zarówno u Benjamina, jak i Quentina (kursywa się nie pojawia). Inaczej mówiąc: Jason nie jest zanurzony w przeszłości, jak Quentin, a tym bardziej nie cierpi na brak świadomości upływu czasu (co było charakterystyczne dla Benjamina). Jak przystało na człowieka prostego James żyje chwilą bieżącą, funkcjonuje w niej.

Czytelnik, który dochodzi do czwartej części powieści (8 kwietnia 1928 roku) może poczuć się nieco zdezorientowany. Choć przywykł do zmian narratorów pierwszoosobowych, teraz Faulkner decyduje się na przekazanie dalszej historii już z perspektywy trzecioosobowego narratora. Można powiedzieć, że dochodzi jakby do uspokojenia, wręcz pewnego wyciszenia w tonie narracji. Poprzedni opowiadający odnosili się do wydarzeń niezwykle emocjonalnie, żaden z nich nie potrafiłby rozpocząć wypowiedzi tak, jak robi to narrator ostatniej części powieści: „Świt tego dnia wstawał ponury i chłodny [...]”. To całkowicie zmienia nastawienie czytelnika. Narrator stara się wyprowadzić odbiorcę z tytułowego wrzasku. Wraz z nim śledzimy poczynania służącej Compsonów – czarnoskórej Dilsey, a następnie Jasona. Faulkner dokonuje tego zabiegu z pełną świadomością. Postać Dilsey, która pracowała u rodziny Caddy od kilkudziesięciu lat, spaja swoją personą dotychczasowe wydarzenia

Zwróćmy jeszcze uwagę na dwa ważne epizody, które zaistniały w toku narracji psychicznie chorego. Obie sceny można odczytać symbolicznie. W pierwszej z nich rodzeństwo zastanawia się, co dzieje się z ich chorą babką. Spośród gromady dzieci tylko Caddy wspina się na drzewo, aby zajrzeć przez okno do pokoju, gdzie leży schorowana kobieta. „Podszedł i podsadził Caddy na drzewo pierwszej gałęzi. Wpatrywaliśmy się w jej zabłocone majtki. Potem straciliśmy ją z oczu”. Na podstawie dalszych losów Caddy łatwo dojść do wniosku, że „ubłocone majtki” stanowią symbol upadku moralnego dziewczyny, która poświęcała Benjaminowi najwięcej uwagi. Złamanie nakazu ojca (wspinanie się na drzewo) postrzegamy jako początek zejścia na złą drogę. Majtki, które należy powiązać ze sferą seksualną, w dodatku ubłocone, zapowiadają rozwiązłość przedstawicielki rodu, która, jak podkreślaliśmy, niejednokrotnie wyciągała swojego brata z opresji. Wymownie brzmi dalsza myśl: „Potem straciliśmy ją z oczu”. Tak też się stało: Benjamin już nigdy nie spotkał siostry, Quentin popełnił samobójstwo, a Jason przestał darzyć ją braterskim uczuciem.

Wreszcie zmiana imienia chorego psychicznie dziecka. Kiedy matka zdała sobie sprawę z ułomności syna, przechrzciła chłopca z Maurego na Benjamina. Kobieta nie mogła znieść, że ktoś „gorszy” (nawet jeśli to syn) nosi imię członka jej rodziny. Tym samym czytelnik uświadamia sobie, że liczył się dla niej wyłącznie „honor” (oczywiście w specyficznym rozumieniu) własnego rodu. Imię „Benjamin” jest o tyle interesujące, że nierozerwalnie kojarzy się z postacią znaną ze Starego Testamentu. Nawiązywanie do Biblii jest zresztą typowe w twórczości Faulknera („Absalomie, Absalomie...” będzie najlepszym przykładem). Czytamy w Księdze Rodzaju (Rdz 35, 18): „Ona jednak, gdy życie z niej uchodziło [po porodzie], bo konała, nazwała swego syna Benoni („syn boleści mojej”); lecz ojciec dał mu imię Benjamin („syn prawicy, syn szczęścia”). Zaskakujące, że syn, który sprawia matce „boleść”, nosi imię oznaczające pomyślność.

Na koniec musimy zwrócić uwagę na tytuł powieści – „Wściekłość i wrzask” (The Sound and the Fury). Są to słowa wyjęte ze słynnego monologu Makbeta: „życie jest […] powieścią idioty / Głośną, wrzaskliwą [w oryg. „sound and fury”], a nic nie znaczącą”. Rodzeństwu Compsonów nie pozostaje w zasadzie nic innego poza „wściekłością” i „wrzaskiem”. Tytuł stanowi dość pesymistyczne podsumowanie sytuacji, w jakiej znaleźli się Compsonowie. Stracili wszystko; dawną dumę, honor, godność. Każdy z bohaterów ponosi klęskę i jest bezsilny. Może jedynie wywrzeszczeć swoją niepohamowaną wściekłość, ale nic poza tym. Dzieło, na które składają się trzy monologi wewnętrzne: chorego psychicznie Benjamina, samobójcy Quentina oraz Jasona, który nie potrafił sprostać swoim obowiązkom, przysparza odbiorcy szereg problemów. Lektura musi być uważna, liczy się każde słowo, a i tak nie wszystko staje się jasne. Faulkner zaskakuje nie tylko formą; problemy bohaterów „The Sound and the Fury” są niezwykle skomplikowane. Wahamy się z oceną; o żadnej z postaci nie można wydać równoznacznego osądu. Rodzinę Compsonów spotyka szereg nieszczęść i wydaje się, że pod pewnym względem najwłaściwiej wypowiada się o nich, ludziach Południa, jeden z Afroamerykanów: „To porządne ludzie. Ale nie da się z nimi żyć”.

 

 

 

01 września 2023

Zaklinacz

 

„Zaklinacz”

Donato Carrisi


Autor/ urodził się 25 marca 1973 roku w mieście Martina Franca we Włoszech. Pisarz ukończył studia prawnicze o specjalności kryminologia i behawiorystyka. Już w okresie studiów zainteresował się teatrem i scenopisarstwem. Założył wówczas Grupę Teatralną Vivarte, na potrzeby której napisał kilka sztuk oraz musicali.

Tłumaczenie/ Jan Jackowicz

Tytuł oryginału/ it „Il suggeritore”

Tematyka/ Czasami zło nas okłamuje, przyjmując kształt najprostszych rzeczy”. O tym, jak wiele prawdy kryje się w tych słowach, już wkrótce przekona się Mila Vasquez, młoda  policjantka, specjalistka w odnajdywaniu zaginionych dzieci. Wiele wymyślanych przez autora opowieści jest bardzo mocno opartych na faktach, na starych  sprawach, które badał jeszcze jako student.

Główny motyw/ Seryjny morderca bawi się ze śledczymi, pokazując raz po raz jak skrupulatnie wszystko zaplanował. Kryminolog Goran Gavila zawsze był dobry w dostrzeganiu niuansów, których nie byli w stanie zobaczyć inni, ale i dla niego ta sprawa okaże się ogromnym wyzwaniem. Donato Carrisi stawia na wyrazistych bohaterów, ale jednocześnie nie kreuje ideałów. Każdy dźwiga jakiś bagaż doświadczeń i problemów, z którymi musi się mierzyć i czasami spychać na boczny tor, w obliczu pojawiających się wyzwań. Sześć odciętych rąk zakopanych w ziemi. Pięć zaginionych dziewczynek. Kim jest ta szósta? Czy istnieje choć cień szansy, że jeszcze żyje? Na czele zespołu dochodzeniowego, do którego należy młoda policjantka Mila Vasquez, stoi profiler, doktor Goran Gavila, ekspert w odnajdywaniu zaginionych dzieci. Oboje zdają sobie sprawę, że przyjdzie im się zmierzyć z sadystycznym mordercą, który podsuwa tropy prowadzące do sprawców kolejnych zbrodni – tak zwanych porządnych obywateli. Mila i Goran nie mają jednak pojęcia, jak perfidna jest gra, którą prowadzi tajemniczy przeciwnik. I nie wiedzą, że w tej grze również im została przypisana określona rola.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Ziemia oddawała jedynie szczątki w stanie rozkładu, ale źródło tego zła należy umiejscowić wcześniej, przed tą pełną niepewności, nierealną chwilą”.

„Czym one są? Zwyczajnym zjawiskiem. Ale także ofiarami iluzji. A trzeba uważnie przyglądać się iluzjonistom: czasami zło nas okłamuje, przybierając kształt najprostszych rzeczy”.

„(…) domy i żywoty mieszkańców były do siebie podobne”.

„To pierwsza rzecz, o której człowiek myśl, gdy staje w obliczu zbrodni przeciwko nieletnim. Własne dzieci”.

„Dworce są czymś w rodzaju przedpiekła, gdzie gromadzą się zagubione dusze w oczekiwaniu, że ktoś przyjdzie, żeby je stamtąd zabrać”.

„Ponieważ nadzieja zabija wolniej”.

„Śmierć to bardzo uwodzicielska pani”.

„Najczęściej wpisywanym do wyszukiwarek słowem jest <seks>. Drugim <Bóg>. I za każdym razem, kiedy Goran o tym rozmyślał, zadawał sobie pytanie, dlaczego ktoś miałby szukać Boga właśnie w Internecie?”.

„Gdyż za każdym cierpieniem stoi jakiś dramat, który powinien być uszanowany”.

„Dzieci potrafią wycisnąć szczęście ze wszystkiego, co im się przytrafia”.

„Seryjny morderca porusza się w świecie symboli”.

„To jest wpisane w ludzką naturę, rozmyślała. Trzeba żyć. Umarli zostaną pogrzebani i z czasem wszystko się zatrze. Pozostanie tylko niejasne memento w duszy, pozostałość nieuchronnego procesu wymuszonego przez instynkt samozachowawczy”.

„Nie wiedziała natomiast, że oko ludzkie wytwarza trzy rodzaje łez. Podstawowe, które bezustannie zwilżają i odżywiają gałkę oczną, odruchowe, płynące, gdy do oka dostanie się ciało obce, oraz uczuciowe – reakcja na ból i cierpienie. Te ostatnie mają inny skład chemiczny (…)”.

„Doszła do wniosku, że dobro i zło często się ze sobą mieszają. Że to pierwsze jest czasami narzędziem drugiego, i na odwrót”.

„Bóg milczy. Słychać tylko szept diabła…”.

„Mogę mieć wszystko, czego zapragnę. Ale właśnie dlatego nie wiem, co to jest pragnienie”.

„Władza i pragnienie są ze sobą związane. To rzeczy tej samej przeklętej materii”.

„Mają naszą miłość i opiekę, a wierz mi, kiedy boże stworzenie dociera do kresu swoich dni, nie potrzebuje niczego więcej”.

„Zło rodzi zło. To było zawsze jego głośną cechą”.

„Z rąk seryjnego mordercy nie uchodzi się z zżyciem”.

„Urodziłam się w miasteczku, w którym uroda może stać się przekleństwem”.

„Jest jeden powód dla którego kucyki tak bardzo podobają się dzieciom: nie rosną i na zawsze pozostają w zaczarowanym  świecie dzieciństwa. Stan godny pozazdroszczenia”.

„Wydaje nam się, że doskonale znamy osoby, z którymi obcujemy, a tymczasem nie wiemy o nich nic…”.

Wszystko zaczęło się od tego, że podczas studiów promotorem Donato Carrisi był profesor medycyny sądowej, który zaproponował mu, aby w ramach pracy magisterskiej opisał przypadek Luiggiego Chiattiego znanego, jako „Potwór z Foligno”. To był morderca dwójki dzieci. Autor przeprowadził z nim wywiady w więzieniu. Szokujące było już to, że z jego wypowiedzi bił narcyzm. Opowiadał o swoich zbrodniach z dumą, nie ukrywając żadnych szczegółów. Cieszył się, że w końcu ktoś go słuchał i znalazł uwagę, której szukał przez całe życie. Nagle stał się kimś ważnym, kimś o kim się mówi i do kogo się przychodzi. Po ich wspólnych rozmowach cały świat Carrisiego wylądował mu na głowie. Z jednej strony był poruszony emocjonalnie, a z drugiej czuł fascynację tym człowiekiem. Wtedy zaczął się zastanawiać, co tak bardzo pociąga go w tej postaci. Przede wszystkim jednak nurtowało autora, ile podobnego potwora ma w sobie. To się przecież tyczy nas wszystkich, bo z jakiegoś powodu ulegamy takiemu pierwotnemu złu. W przeciwnym razie nie czytalibyśmy, ani nie oglądalibyśmy tylu kryminałów.

Człowiek jest z natury zły. Wystarczy popatrzeć na to, co dzieje się wokół nas ostatnio – choćby ten wybuch epidemii, który całkiem dobrze demaskuje prawdziwą naturę człowieka. Okazuje się, że człowiek wcale nie jest istotą solidaryzującą się z innymi. Przeciwnie, jest dosyć bezwzględny – egoistycznie skupia się na sobie, zamiast okazać troskę o innych, szczególnie tych słabszych. Dba tylko o siebie, a inni po prostu go nie obchodzą. Inspirację do pisania Donato Carrisi znajduje w prawdziwych postaciach i wydarzeniach. Zbrodnia i zbrodniarze działają na niego hipnotyzująco, bo zło ma wielką moc – czai się w każdym człowieku, zawsze gotowe, by wyrwać się spod kontroli i siać spustoszenie. Ludzie wolni od zła po prostu nie istnieją, dlatego wszyscy bohaterowie Carrisiego są w pewnym sensie przeklęci. Jednak główny bohater jego powieści – czarny charakter, zakulisowy siewca zła – pozostaje niewidoczny i niemy, ponieważ przez większą część powieści jego anonimowość ma nam dać do zrozumienia, że tym mordercą może jesteśmy my sami. Budzi strach, ale jego obecność jest zaledwie zasugerowana. To postać rodem z najlepszego horroru: przyczajona w ukryciu i stamtąd pociągająca za sznurki. Z kolei ofiary zawsze są młode i nieskazitelnie niewinne, tak żeby czytelnik odebrał ich śmierć jako wyjątkową krzywdę i niesprawiedliwość. W obliczu bezsensownego zła, jakie spotkało ofiary, czytelnik ma odczuć ból, wściekłość i szok. Tragedia ofiar budzi w czytelnikach dobro, postępowanie sprawcy wydobywa ich mroczne „ja” – tak Carrisi inteligentnie i bezlitośnie gra na emocjach tych, którzy sięgają po jego powieści.

Przechodnie odnajdują przerażający grób w pokrytym mgłą lesie. Pięć lewych rąk, pochowanych w kole, pięć ramion amputowanych zaginionym dziewczynkom. Każda ofiara była jedynaczką. Gavila, profesor i kryminolog i jego oddział są pewni, że to dzieło seryjnego mordercy. Po krótkim czasie zostaje znaleziona szósta ręka dziecka, którego zaginięcia nikt nie zgłosił, co daje nadzieję, że dziewczynka może wciąż żyje. Mila Vasquez, specjalistka od lokalizowania zaginionych dzieci, zostaje przydzielona do ekipy detektywów. Śledztwo rusza pełną parą, a zabójca rozpoczyna psychologiczną grę z detektywami.  Podsuwa im nowe tropy, a pomimo to wydaje się nieuchwytny. Starannie wybiera miejsca, w których ukrywa ciała ofiar. Okazuje się przy tym, że ich wybór nie jest przypadkowy, ukazuje bowiem niewykryte dotąd zbrodnie i ludzi, którzy je popełnili. Napotykamy na agenta handlowego, księdza, pomocnika murarza. Wszyscy oni wydają się porządnymi obywatelami i są przykładem na to, jak bardzo mogą mylić pozory.



Wszystko zaczęło się od wzmianki w prowincjonalnej gazecie o zniknięciu młodej uczennicy college’u dla dzieci z zamożnych rodzin. Wszyscy przypuszczali, że to ucieczka. Dwunastoletnia bohaterka miała na imię Debby. Jej koleżanki zapamiętały, że widziały ją, jak wychodziła po zakończeniu lekcji. W żeńskim internacie zauważono jej nieobecność dopiero podczas wieczornego apelu. Sprawa pod każdym względem przypominała jedno z tych wydarzeń, które kwitowane są krótkim artykulikiem na trzeciej stronie, po czym zainteresowanie słabnie w oczekiwaniu na przewidywane szczęśliwe zakończenie. Ale potem zaginęła kolejna dziewczynka, Anneke. Doszło do tego w małej osadzie, składającej się z drewnianych domów i białego kościoła. Anneke miała dziesięć lat. Z początku myślano, że może zabłądziła w lesie, po którym często jeździła na rowerze górskim. W poszukiwaniach uczestniczyli wszyscy mieszkańcy. Bez skutku. Zanim ktokolwiek zdał sobie sprawę z tego, co się naprawdę dzieje, wydarzyło się to znowu.

Trzecia dziewczynka miała na imię Sabine i była najmłodsza ze wszystkich. Siedem lat. Stało się to w mieście, w sobotni wieczór. Rodzice zabrali ją do wesołego miasteczka, jak wiele innych rodzin mających dzieci. Tam wsiadła na konika karuzeli, która była zapełniona dziećmi. Jej matka patrzyła, jak mija ją po raz pierwszy, i pomachała jej. Potem pokazała się po raz drugi i matka pomachała znowu. Gdy konik wrócił po raz trzeci, Sabine nie było. Dopiero wtedy ktoś pomyślał, że zniknięcie trzech dziewczynek w ciągu zaledwie trzech dni jest dziwne.

Podjęto poszukiwania dziewczynek na szeroką skalę. Ukazały się apele w telewizji. Od razu zaczęto mówić o jednym lub kilku maniakach, może nawet o bandzie. W rzeczywistości brakowało elementów, które pozwoliłyby sformułować dokładniejszą hipotezę śledczą. Policja udostępniła linię  telefoniczną przeznaczoną do zbierania informacji, także od anonimowych informatorów. Były setki sygnałów, na sprawdzenie wszystkich potrzeba było miesięcy. Ale żadnego śladu dziewczynek. Co więcej, ponieważ zaginęły w różnych miejscach, lokalne posterunki policji nie mogły się porozumieć co do jurysdykcji. Dopiero wtedy działania podjęła jednostka śledcza badająca poważne zbrodnie, którą kierował inspektor Roche. Przypadki zaginięć nie wchodziły w zakres jego kompetencji, ale narastająca psychoza sprawiła, że zrobiono wyjątek.

Roche i jego ludzie zajmowali się już sprawą, gdy zniknęła dziewczynka numer cztery: Melisa była najstarsza, miała trzynaście lat. Jak w przypadku wszystkich dziewczynek w jej wieku także jej rodzice zakazali wychodzenia wieczorem, obawiając się, że mogłaby paść ofiarą maniaka, który terroryzował kraj. Zakaz ten zbiegł się jednak z dniem jej urodzin, a Melissa miała na ten wieczór inne plany. Wraz z koleżankami zaplanowała wymknięcie się z domu, żeby świętować urodziny w kręgielni. Zjawiły się tam wszystkie. Nie pokazała się tylko Melissa.

Rozpoczęto polowanie na potwora, często chaotycznie i improwizowane. Do działania ruszyli sąsiedzi, gotowi także dokonać samosądu. Policja ustawiła blokady na drogach. Zaczęto przeprowadzać dokładniejsze kontrole osobników skazanych w przeszłości albo podejrzanych o przestępstwa przeciwko nieletnim. Rodzice nie mieli odwagi pozwalać dzieciom na wyjście z domu nawet do szkoły. Wiele szkół zamknięto z powodu małej frekwencji. Ludzie opuszczali domy tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne. W pewnych godzinach małe i duże miasta pustoszały.

Przez kilka dni nie było doniesień o nowych zniknięciach. Wielu zaczęło myśleć, że podjęte środki i zabezpieczenia odniosły skutek, pozbawiając maniaka odwagi. Mylili się. Porwanie piątej dziewczynki było najbardziej sensacyjne. Miała na imię Caroline i jedenaście lat. Została porwana z własnego łóżka, gdy spała w pokoju sąsiadującym z sypialnią rodziców, którzy niczego nie zauważyli. Pięć dziewczynek uprowadzonych w ciągu tygodnia. A potem siedemnaście dni spokoju. Aż do tej chwili. Aż do pięciu rąk zakopanych w ziemi. Debby. Anneke. Sabine. Melissa. Caroline. Od tej chwili było jasne, że nie chodzi o zwykłe zaginięcia.

Od samego początku wydawało się śledczym, że jest w tym jakiś „sens”. Pięć rąk zakopanych w ziemi. Członki. Bez ciał. Można by pomyśleć, że brak w tym logiki. Bez ciała nie ma twarzy. Bez twarzy nie ma konkretnych jednostek, nie ma osób. Nie można spojrzeć im w oczy. Nie można nawet stwierdzić, że są takie jak my. Ponieważ w istocie nie ma w tym niczego ludzkiego. Są tylko członki… Żadnego współczucia. Morderca pozostawił tylko strach i niepewność. Nie można poczuć litości dla tych małych ofiar. Chciał dać policjantom do zrozumienia, że nie żyją… Widzi w tym jakiś „sens”. Kiedy śledczy z ekipą kryminologów odkopywali ręce z masowego grobu tysiące ptaków w ciemnościach, zmuszonych było do krzyku wokół świateł bijących od zapalonych lamp, które nie miały się w tej godzinie pojawić. Śledczy nie widzieli tych ptaków, ale one obserwowały ich ze swoich gniazd. Czym one byłe? Symbolem?  Zwyczajnym zjawiskiem? Nie, one także były ofiarami iluzji. A trzeba uważnie przyjrzeć się iluzjonistom: „czasami zło nas okłamuje, przybierając kształt najprostszych rzeczy”. Każdy seryjny morderca ma „plan”, precyzyjny szablon, który dostarcza mu satysfakcji, napawa dumą. Najtrudniejszym zadaniem dla śledczych jest zrozumieć tę jego wizję. Właśnie, dlatego przybył na miejsce zbrodni najbardziej doświadczony kryminolog profesor Goran. Został wezwany, aby odkrył to niewytłumaczalne zło, wykorzystując swoją wiedzę.

Jak wszyscy kryminolodzy, którzy pracowali dla policji, miał własne sposoby pracy. Doświadczenie podpowiadało mu, że po pierwsze, należy przypisać zbrodniarzowi jakieś cechy, aby nadać jego rozwodnionej i nieokreślonej sylwetce ludzki rys. Albowiem w obliczu tak okrutnego i bezinteresownego zła zawsze ma się skłonność do zapominania, że jego sprawca, podobnie jak ofiara, jest osobą, która często prowadzi normalne życie, ma pracę, a może nawet rodzinę i dzieci. Na poparcie tej tezy można przytoczyć akta śledczych, którzy podkreślali, że prawie za każdym razem, gdy aresztują seryjnego mordercę, jego sąsiedzi, domownicy i członkowie rodziny twardo lądują na ziemi. Określamy ich mianem potworów, ponieważ oceniamy ich, jako ludzi nam dalekich, chcemy, żeby byli „inni”. Tymczasem oni przypominają nas wszystkich i pod każdym względem. Wolimy jednak wykluczyć myśl, że ktoś podobny do nas jest zdolny do takich rzeczy. Służy to po części rozgrzeszeniu naszej natury. Antropolodzy nazywają to odpersonalizowaniem przestępcy i często jest to główna przeszkoda na drodze do identyfikacji seryjnego mordercy. Ponieważ człowiek ma słabe punkty i może zostać schwytany. A potwór nie.

Z tego powodu Goran zawsze wieszał na ścianie sali wykładowej czarno-białe zdjęcie dziecka, pucołowatego bobasa: bezbronne, ludzkie, małe. Jego studenci widywali je codziennie i w końcu przywiązywali się do tego obrazka. Gdy – mniej więcej w połowie semestru – ktoś zbierał się na odwagę, żeby zapytać, co to za dziecko, Goran rzucał im wyzwanie, żeby zgadli. Odpowiedzi były najróżniejsze i najbardziej fantastyczne. A jego bawiły miny, gdy wyjawiał im, że ten dzieciak to Adolf Hitler. W okresie powojennym nazistowski przywódca stał się w zbiorowej wyobraźni potworem i przez całe lata narody, które wyszły z wojny, jako zwycięzcy, sprzeciwiały się przedstawianiu innego jego obrazu. Dlatego nikt nie znał zdjęć Führera z okresu dzieciństwa. Potwór nie mógł być kiedyś dzieckiem, nie mógł żywić uczuć innych niż nienawiść ani prowadzić życia podobnego do egzystencji swoich rówieśników, którzy później mieli stać się jego ofiarami. Wiele osób rozumie „humanizowanie” Hitlera, jako „usprawiedliwianie” go. Tymczasem społeczeństwo pragnie, aby skrajne zło nie znalazło wytłumaczenia ani zrozumienia. A tego rodzaju próba oznacza poszukiwanie jakiegoś usprawiedliwienia również dla niego.

Kiedy trwają poszukiwania zaginionych dziewczynek liczy się chociażby na mały trop, który pozwoli pchnąć trudne śledztwo do przodu. Mila Vasquez, która specjalizuje się w odnajdywaniu dzieci zauważyła, że dziewczynki zostały porwane z rodzin o różnej pozycji społecznej, o zróżnicowanych dochodach i poziomie życia. Spostrzegła, że rodzice zaginionych dziewczynek mają tylko jedno dziecko, kobiety były grubo po czterdziestce, biologicznie pozbawione nadziei na nową ciążę. Małżonkowie zaginionych dzieci będą musieli pamiętać o tym, co im zrobił, do końca swoich dni. Morderca powiększył ich ból, zabierając przyszłość. Pozbawił ich możliwości przeniesienia pamięci o sobie na przyszłe lata, przeżycia własnej śmierci… I cieszył się tym. To nagroda za jego sadyzm, źródło jego rozkoszy.

Z literatury na temat seryjnych morderców, łącznie z filmowym opracowaniem ich sylwetek, wiadomo, że seryjny morderca zawsze stara się znaczyć swoją drogę, pozostawiając śledczym kilka ścieżek, którymi mogą podążać… Każdy pozostawiony znak możne określać pewien modus operandi. Zanim morderca zacznie szukać przedmiotu swego pożądania w realnym świecie, przez długi czas tylko go sobie wyobraża. Wiemy, że wewnętrzny świat seryjnego zabójcy jest kłębowiskiem bodźców i napięć, ale kiedy jego wnętrze nie może już go pomieścić, nieuchronnie następuje przejście do działania. Życie wewnętrzne, jego urojenia biorą w końcu górę nad życiem realnym. To wtedy seryjny morderca zaczyna modelować rzeczywistość, która go otacza, według swoich wyobrażeń. W książce „Zaklinacz” Donato Carissi oparł myślenie mordercy na karze, nie wybierał dziewczynek, ale ich rodziny. Jego prawdziwym celem byli rodzice, którzy postanowili mieć tylko jedno dziecko. Chciał ich ukarać za egoizm…

Powieść od początku nie pozostawia wątpliwości, że jest przemyślana w najdrobniejszych szczegółach. Carissi korzysta z kilku form narracji, aby urozmaicić treść, stąd też poza klasycznym śledzeniem poczynań detektywów przytaczanie raportów czy strategia punktowego uzupełniania psychologii mordercy – w myśl koncepcji niejawnego, urywanego pisania o nim, czasem wchodzenia w przestrzeń zbrodni niebezpiecznie blisko, poniekąd towarzyszenia sprawcy w ukartowanej po mistrzowsku grze. Jedyny minus, na który natrafiłem podczas czytania „Zaklinacza” jest rozdział (na szczęście krótki) poświęcony medium zakonnicy w celu osiągnięcia przełomu w śledztwie. Kryminolodzy powinni bardziej polegać na empirycznych dowodach.