07 lutego 2024

Sennik współczesny

 

„Sennik współczesny”

Tadeusz Konwicki

Autor/ (ur. 22 czerwca 1926 w Nowej Wilejce – zm. 7 stycznia 2015 w Warszawie, został pochowany na Powązkach Wojskowych) – prozaik, scenarzysta, reżyser. Pozostawił bogatą spuściznę literacką (m.in. „Sennik współczesny”, „Kompleks polski”, „Mała apokalipsa” i filmową – był reżyserem (m.in. „Ostatni dzień lata”, „Salto”, „Dolina Issy” i „Lawa” i scenarzystą (m.in. „Matka Joanna od Aniołów” i „Faraon”). W latach 1944–1945 był żołnierzem podziemia niepodległościowego, jako członek VIII Oszmiańskiej Brygady Armii Krajowej brał udział w akcji „Burza”, później walczył w partyzantce antyradzieckiej w lasach podwileńskich. Debiutował w 1946 jako reportażysta i rysownik w „Dzienniku Polskim”. Publikował też w innych pismach, m.in. w „Nurcie”, „Po prostu”, „Świat Młodych”. W latach 50-tych Konwicki starał się budować nową atmosferę życia literackiego, co widać między innymi w jego działalności w „Nowej Kulturze”.

Tytuł oryginału/ pl „Sennik współczesny”

Tematyka/ „Sennik współczesny" ukazał się w 1963 roku. To jedna z najważniejszych książek polskiej literatury powojennej, szkatułkowa opowieść o przeżyciach pokolenia dojrzewającego w czasie wojny i próbującego się odnaleźć w czasach powojennych. Akcja książki umieszczona jest na granicy jawy i snu, przeszłość miesza się tu z teraźniejszością, a nad wszystkim góruje obsesyjnie powracający temat wojennej przeszłości.

Główny motyw/  „Sennik współczesny" opowiada historię Pawła, który w pierwszych scenach budzi się ze snu po nieudanej próbie samobójczej. Bohater mieszka we wsi pełnej przesiedleńców, ale jest tam obcy, bo pracuje jako robotnik kolejowy. Wydarzenia z teraźniejszości, np. zawiedziona miłość do żony przywódcy sekty, mieszają się z epizodami z przeszłości, takimi jak walka w partyzantce, radziecka okupacja Wileńszczyzny czy powojenna samokrytyka złożona na zebraniu partyjnym. Te motywy wrócą w kolejnych książkach Konwickiego.           

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Ludzie może i zapomną, ale Pan Bóg nigdy”.

„My sobie żyjemy ponad jednym dachem i wcale się nie znamy”.

„(…) dom został bez właściciela, stał się instytucjonalnym przedmiotem wspomnień, przestróg i sentencji określających istotę życia”.

„Widzi pan, taka jest nasza ziemia: gdzie stąpnąć, wszędzie mogiły”.

„Tak, komu niedobrze, szuka pociechy w cudzym nieszczęściu”.

„Tyle lat mówiono, że kręci się [słońce] koło naszej ziemi i dobrze było. Potem, panie, wymyślili, że to ziemia kręci się koło słońca. No i co, panie? Co my z tego mamy?”.

„Podobno ludzie, co długo w osobności żyli, sami ze sobą rozmawiają”.

„Kiedy człowiek patrzy w lustro, to znaczy, że jest zdrów”.

„Jeśli się czasem gniewam, to tylko na siebie”.

„Nielekko być cudzym wśród swoich”.

„Ale sumienie żyje, póki człowiek żyje”.

„Pan Bóg ukarze. Przyjdzie straszna kara boska na ludzi za pychę, za poprawianie dzieła boskiego”.

„Tak to bywa. Szczęśliwy ten, kto umrze w tym domu, gdzie się urodził”.

„-Nie boi się pan banalności? – Boję się. Ale banalność widzi się dopiero potem”.

„Każdy w swoim losie ma jakieś incydenty, które później jak kamienie ciążą w dalszym bycie”.

„Naszym losem można by obdzielić kilka pokoleń”.

„-Czyś ty słyszał, Stary – mówi Jaskółka – żeby podczas wojny zdarzył się cud? Podczas wojny trafiają się tylko zawiłe pogmatwane historie ziemskie”.

„Na pewno ktoś przeżyje, i spisze nieprawdę, to znaczy prawdę, jaką by chciał odnaleźć w przypominaniu młodości”.

„Wierzę we wszystko, co jest poza dosłownością naszego życia”.

„Moją religią jest nadzieja, którą można zmieścić w każdym wierzeniu, a nawet poza instytucjonalnym kultem. (…) Zrozumiałem, że ów niedosyt, który nam stale towarzyszy, można i trzeba zaspokoić w naszym bytowaniu”.

Romantycy nie tylko śnili i zapisywali swoje sny, nie tylko uczynili ze snu materię literatury, ale i teoretyzowali na ten temat, licząc na rozwiązanie w ten sposób wielu tajemnic uniwersum, a także na jego przekształcenie; przyjmując ponadto, że sen może być niebezpieczny, gdyż szczególnie intensywnie rozgrywa się w nim walka dobra ze złem; co ciekawe, wykorzystywali oni także metaforę snu jako bezczynności. Wypada ponadto pamiętać, że to z romantyzmu, m.in. w związku z rozwijającym się magnetyzmem, jego odłamem związanym z somnambulizmem i eksperymentami ze snem, swój rodowód wywodzi psychoanaliza. We śnie, jak powiada Freud, pracują mechanizmy kondensacji, przemieszczenia i symbolizacji, a także wtórnego opracowania, przekształcające i zniekształcające śnioną treść, nadające jej specyficzny obrazowy i fabularny charakter[1]. Pozwalają one na przeżycie tego, czego nie chce bądź nie może przeżyć podmiot na jawie. Pozwalają również na realizację pragnień niemożliwych czy trudnych do zrealizowania w rzeczywistości. Spotyka się we śnie praca pamięci z pracą marzenia. Można mówić o swoistej aporetyczności doświadczenia snu, w którym jednocześnie ujawnia się pragnienie konfrontacji z realnością, która jest nie do zniesienia, i niechęć do takiej konfrontacji; bliskość uwewnętrznionego doświadczenia i zdystansowanie związane z niejasnym statusem jego ontologii; to, co racjonalne i to, co irracjonalne, eksponujące ograniczenia poznania na jawie i wypowiadającego je „dziennego” języka, naruszające logiczny charakter przekazu (bez wątpienia, ta kwestia wywoływała szczególne zainteresowanie snem u romantyków). Sen okazuje się w efekcie skomplikowanym palimpsestem znaczeniowym, szyfrem skrywającym i odsłaniającym prawdę śniącego[2].

Bohater-narrator „Sennika współczesnego” Tadeusza Konwickiego powiada: „I wtedy raptem pomyślałem, że oto za chwilę obudzę się, wydźwignę z dusznego snu, co na każdego przychodzi którejś nocy, snu pełnego majaków i widziadeł, ułomków zdarzeń przeżytych i zmarnowanych, wyobrażonych i nie spełnionych, snu skrwawionego pamięcią, rozpalonego gorączką przeczucia, że z tej wrzącej toni nocy wypełzną resztki sił na brzeg jawy i wstaną do zwyczajnego, powszedniego dnia z jego wszystkimi troskami, z jego potocznym trudem, z jego tak dobrze znaną, bliską znojnością”. Fragment ten jest ostatnim zdaniem powieści. Przebija zeń pragnienie wybudzenia i rozpoczęcia zwykłego życia, zrywającego z przekleństwem traumatycznej pamięci nawiedzającej śniącego, mieszającej się z codziennymi wspomnieniami, pracą wyobraźni i przeczuciami przyszłości. Utwór rozpoczyna się zdaniem: „Nie otwierałem oczu i nie wiedziałem, jak rozbudzony z przedwieczornego snu, gdzie jestem i kim jestem. W ustach piekł jadowity smak żółci, po skroniach przebiegały łaskotliwe stonogi pulsu. Leżałem w ciężkim worku z bólu i potu”. Śniący doświadcza dezintegracji siebie i otaczającego świata, zatraca poczucie rzeczywistości. Przeżycie to ma przy tym charakter somatyczny, wyraźnie wskazujący na syndrom chorobowy, widoczny także w cytowanym zdaniu wieńczącym „Sennik współczesny”.

Między ramami początku i końca powieści rozgrywa się spektakl maligny, nawiedzających sen bohatera-narratora koszmarów, przerywany wybudzeniami na równie niejasnej i męczącej jawie; sny tego typu są zresztą udziałem nie tylko Pawła – głównego bohatera „Sennika współczesnego”. Paradoksalnie przy tym sny w utworze Konwickiego okazują się zarówno przestrzenią powrotu bolesnej pamięci, jak i ucieczki przed nią. Procesy poznawcze w istniejącym w onirycznej ramie świecie są zdominowane przez postrzeganie, zresztą niejasnych, często groźnych, wywołujących lęk podobieństw i reminiscencji. Zdają się one władać podmiotem, zamykając w przeszłości, łudząc iluzją prawdy, uniemożliwiając mu pełne istnienie w jego współczesności, podporządkowując to, co indywidualne – narodowemu.

Pamięć o przeszłości odznacza się w „Senniku współczesnym” fragmentarycznością i niejasnością, aluzyjnością; nie wszystko można powiedzieć w realiach PRL-u, a także nie wszystko można pamiętać w jasny sposób – dowiadujemy się, że bohater doświadczył zbyt wiele, że tkwi w nim wspomnienie traumy[3]. Wprost odsyła głównie do wydarzeń II wojny światowej. Jest mowa o działalności partyzantki, tajemniczej, ciągle kładącej się cieniem na współczesności, o ofiarach Niemców (również ofiarach żydowskich), o przemianach społecznych, które, nie bez udziału wschodniego sąsiada, zmieniły dawny świat, także o oporze wobec nich. Bohaterowie powieści zdają się być pozbawieni świadomości, pozwalającej im w pełni zrozumieć wydarzenia, w których uczestniczyli. To jakby inspiracja dla „Prześnionej rewolucji” Andrzeja Ledera.

Pojawia się w powieści także pamięć obejmująca szerszą sekwencję wydarzeń traumatycznych, sięgająca ku I wojnie światowej, a nawet zawierająca ślady powstania 1863 roku. Pamięć w „Senniku współczesnym” ma również wymiar materialny: jest mowa o rzeczach należących do uczestników wydarzeń i ofiar, o mogiłach, bunkrach, pobojowiskach. Poszerza ją lektura – wzmiankowane są „Popioły” Żeromskiego. Szczególne znaczenie ma przy tym pamięć, najczęściej wprowadzana aluzyjnie, związana ze wschodnim („kresowym”) rodowodem bohaterów. Towarzyszy jej budująca poczucie niestabilności świadomość utraty dawnego własnego świata oraz istnienia w nowym świecie ludzi wykorzenionych, o niejasnym pochodzeniu, usiłujących uciec przed swoim losem, zapomnieć o przeszłości, bądź ją odzyskać. 


Senny świat, który ukazuje Konwicki, sprawia wrażenie prowizorycznego, zrujnowanego i zdegradowanego. To rzeczywistość już po katastrofie, po wielu katastrofach… i zarazem jakby oczekująca na ostateczny koniec, który wiąże się także z inwazją nowoczesności – powstająca hydroelektrownia ma zniszczyć świat przesyconej pamięcią przeszłości doliny. Wspomniane jest np. pozbawione wyrazu urbanistycznego peryferyjne miasteczko, wielokrotnie niszczone, które nie mogło stać się organiczną całością, a w którym spotykało się niegdyś wiele kultur, tradycji, języków i religii. Podobnie zdegradowani są ludzie i ich życie w takim świecie, naznaczone poczuciem klęski. Ze snów wymieszanych z fragmentami równie niepewnej jawy nie powstaje w powieści Konwickiego całościowa narracja o świecie czy bohaterze – ten, jak czytamy, napisał kilkadziesiąt różnych życiorysów. Pragnie on odkryć sens przeżywanych doświadczeń[4]. Pozostają mu wszakże pochodzące z różnych porządków czasowych strzępy zdarzeń i wypowiedzi (niejednokrotnie sprzecznych). Sen zdaje się przygnębiającym stanem istnienia świata i podmiotu, nierealnym, ale dotkliwym, oddającym słabość człowieka i grozę historii.

Sen dla obu pisarzy okazuje się wymiarem pozwalającym konceptualizować i metaforyzować przeżycie, które można określić mianem (post)zależnościowego[5], a które w obu przypadkach współtworzy „dramat jaźni” bohaterów[6]. Sen pozwala ukazać stan świata po historycznej katastrofie, rozpad organizującego go pola symbolicznego oraz związaną z tym dezintegrację śniącego, również rozpad konstruowanych przez niego narracji, używanego języka, brak możliwości poznania świata i mocy sprawczej. Wydaje się, że celnie istotę doświadczenia sennego, o którym piszą Konwicki i Gombrowicz, może oddać Freudowska kategoria Unheimliche. Zawiera ona bowiem w sobie myśl o splocie tego, co znane, z tym, co nieznane, o nagłej i niewytłumaczalnej przemianie tego pierwszego w drugie, przemianie zagrażającej podmiotowi i wywołującej w nim uczucie lęku. Freud pisał, że przemiana ta polega na nieprzepracowaniu i wyparciu znanego elementu z pola świadomości, a następnie powrocie wypartego: „Niesamowite nie jest tak naprawdę niczym nowym czy obcym, lecz jest czymś od dawna znanym życiu psychicznemu, czymś, co wyobcowało się z niego za sprawą procesu wyparcia”[7].

W jednym z wywiadów Tadeusz Konwicki stwierdzał: „Każdy incydent mojego życia był przecież w jakimś stopniu konsekwencją wojny; wojna była moralnym szokiem, burzyła świat ustalonych wartości, wśród których urodziłem się, wzrastałem, żyłem”. Dla pisarza wychowanego – jak sam określał – w duchu XIX-wiecznym, w atmosferze powstania styczniowego, lata wojenne były okresem rozpadu podstawowego układu odniesienia, ściśle związanego z romantycznym wyobrażeniem jednostki i jej narodowych powinności. Druga wojna światowa stanowiła dla autora „Sennika współczesnego” zasadnicze doświadczenie egzystencji, decydujące również o sposobie widzenia męskości, na co wpływ wywarły także powojenne, społeczne i polityczne zawirowania. Mimo podkreślania własnej osobowości Konwicki w swojej twórczości silnie akcentował perspektywę generacyjną, wypowiadał się w imieniu zbiorowości, która zawsze jednak pozostawała wspólnotą męską.

Bohater Konwickiego to życiowy rozbitek, przeżywający stany depresji i maligny, znajdujący się na pograniczu jawy i snu. W „Senniku współczesnym” opowiada Paweł, niedoszły samobójca, który nie wiadomo po co przyjechał do miasteczka nad Sołą i nie wiadomo, czego tam szuka. Jego relacja zawiera dziewięć dużych retrospekcji, dotyczących partyzantki wileńskiej z czasów niemieckich i sowieckich, a także okresu powojennego (posiedzenie partyjnej egzekutywy rozpatrującej jego wniosek o przyjęcie do partii). Retrospekcje ujawniają bolesne przeżycia bohatera i burzą chronologię wydarzeń, które czytelnik sam musi uporządkować, a przede wszystkim zostawiają margines niepewności, kto jest kim. Czy istotnie Józef Car jest tym nauczycielem, który zdradził i na którego był wydany wyrok śmierci? Czy legendarny Huniady z puszczy sołeckiej to dawny przyjaciel i dowódca bohatera – Korwin? Chociaż retrospekcje są oddzielone graficznie od „narracji współczesnej” i część z nich stanowi monolog prowadzony w drugiej osobie, zaskakują i wprowadzają efekt tajemniczości. Ponadto tak początek, jak i koniec powieści nawiązują do doznań sennych narratora, podkreślając charakter oniryczny. Ciekawe, że sam opis miasteczka, położonego w dolinie Soły, na skraju puszczy, pozornie tylko jest mimetyczny. Realia (kierunek biegu rzeki, mogiły powstańców z 1863 roku) podważają mimetyzm przedstawienia i pozwalają traktować opisywane terytorium jako metamorfozę stron rodzinnych Konwickiego. W ten sposób Kolonia Wileńska znalazła się nad Sołą.

„Sennik współczesny”, to jeden z pierwszych utworów Konwickiego w którym autor wprowadza bohatera histerycznego, który może być również uznawany za matrycę jego późniejszej twórczości. W powieści padają znamienne słowa. Józef Car mówi do głównego bohatera, Pawła-Starego: „[…] pan kokietuje. […] Pana nosi pycha, niezdrowa ambicja. Swój los ubiera pan w znaczenia szczególne, ozdabia niepowtarzalnym sensem, upina pan z niego przejmującą metaforę. Usiłuje pan zachować twarz wobec własnej pustki. Rozhisteryzowany swoją niemocą próbuje pan z nici życia utkać sobie królewski płaszcz […]”. Konfrontacja z pustką i niemocą wyznacza kondycję duchową wielu bohaterów Konwickiego. Z czego wynika niemoc i poczucie pustki? Jedną z odpowiedzi dostarczyć może próba samobójcza Pawła, przejaw dominacji popędu śmierci, który dąży do „dezorganizacji organizmu, do powrotu do martwej, lecz nęcącej nicości”. Jak zauważają Leszkowicz i Kitliński: „Popęd śmierci jest wewnętrzną siłą, redukującą człowieka do psychicznej nicości […]. Istnieje głęboki związek między kryzysem męskości, jej dezintegracją, a przymusem powtarzania, związanym z popędem śmierci”[8]. Nieokreślona w tekście choroba głównego bohatera Pawła ma pewne znamiona histerii wojennej, nerwicy pourazowej. Należy jednak podkreślić, że nerwica wojenna wiąże się w znacznej mierze z szokiem wynikającym z działań bojowych, jak np. wybuch pocisków, granatów, lub z lękiem przed polem bitwy. Podobieństwa istnieją więc bardziej na poziomie objawów niż najbardziej typowych przyczyn, jednak mają one również swoje źródło w doświadczeniu wojennym. Warto przypomnieć zespół reakcji tradycyjnie kojarzonych z histerią. Należą do nich: bóle głowy, kaszel, zakłócenia mowy, paraliż, bezwładność, katalepsje, deliria, ekstaza, konwulsje, pozory epilepsji, spazmy, zamroczenia, duszności, pozycja łuku, zarówno letarg, śpiączka, jak i bezsenność, wyczerpanie, depresja. Większość tych symptomów występuje w „Senniku współczesnym” i przypisana jest bądź bezpośrednio głównemu bohaterowi, bądź pozostałym postaciom (jak epilepsja Józefowi Carowi). Powieść przesiąknięta jest atmosferą „histeryczności”.

Podczas pobytu w nad sołeckim miasteczku bohater wdaje się w romans z żoną Cara, Justyną, która – co warte podkreślenia – przyznaje: „Zaczynam podejrzewać, że spotyka się pan ze mną jedynie z powodu mego męża”. Powieść realizuje więc klasyczne pragnienie trójkątne. Zdaniem René Girarda, „aby człowiek próżny[9] zaczął czegoś pragnąć, wystarczy przekonać go, że to coś jest już przedmiotem pragnień osoby przezeń bardzo cenionej”[10]. Przypisanie Józefowi Carowi atrybutów związanych z autorytetem – ojcowskich, przywódczych lub nauczycielskich – powoduje, że będąc zawsze wyżej w męskiej hierarchii niż Paweł, okazuje się rzecznikiem porządku symbolicznego. Z drugiej strony Józef Car jako „zdrajca”, na którym prawdopodobnie Paweł wykonał podziemny wyrok, był pogardzany, stał więc na najniższym szczeblu hierarchii społecznej. Ambiwalencja uczuciowa i niemożność usytuowania oraz rozpoznania się przez Pawła w relacji do każdego z porządków, które uosabia Józef Car, powoduje, że nie może się on ukonstytuować jako silny podmiot męski. Nakładanie się wykluczających się czasem cech tego bohatera świadczy również o zachwianiu samego porządku symbolicznego.

Warto pochylić się nad tym, jak funkcjonuje bohater książki Konwickiego w męskich środowiskach homospołecznych. Z jednej strony wojsko, z drugiej brygada pracowników kolei. W jaki sposób główny bohater Paweł ps. Stary próbuje określić na dwa sposoby tożsamość mężczyzny? Interesującym momentem w biografii Pawła jest jego pierwsze doświadczenie na polu walki, które przełamuje heroiczną konwencję jej opisu. W romantycznej legendzie, zgarniającej męskie wyobrażenia o paradygmatach męskości na początku XX wieku, walka jest rytuałem inicjacyjnym militarnie zorientowanej męskości. Z tego względu sposób, w jaki Paweł przechodzi przez rytuał, będzie stanowił fundament jego męskiej tożsamości. Bohater jakby nie z patriotyzmu lecz z przymusu próbuje przejść przez ten rytuał. Możliwe, że właśnie dlatego dalsze losy Pawła w partyzantce naznaczone są piętnem porażki. Liczne samowolne akcje stanowią powielanie schematu zaobserwowanego w fabule powieści. Drugą męską grupą homospołeczną, w której funkcjonuje Paweł, jest jego późniejsze środowisko pracy. Mężczyźni Doliny budują torowisko dla kolei, dzięki czemu teoretycznie mają swój wkład w odbudowę i rozbudowę leżącego jeszcze w powojennych gruzach państwa. Wydaje się, że budowa kolei jest jedyna adekwatną aktywnością, której oddają się pracownicy na przestrzeni powieści. Praca przy budowie kolei jest nie tylko upokarzająca, ale także nomen omen, mężczyźni dokładają swoją cegiełkę do zalania całego obszaru, ponieważ okoliczna ludność musi być wysiedlona przy pomocy linii kolejowej z powodu budowy zapory wodnej.

Cała książka Tadeusza Konwickiego „Sennik współczesny”, opisuje problem „etosu rycerskiego” przybierającego często kształt zbiorowego fantazmatu, który utrwalił się w dyskursie epoki romantyzmu, która wykształciła wizję szlachetnego, odważnego wojownika idącego na wroga ze swoimi współtowarzyszami w niedoli pomimo pewnej śmierci, bo ta i tak będzie dla niego chwalebna. Wizja takiej męskości była tak silnie osadzona w świadomości polskiego społeczeństwa, że to z nią na sztandarach szli do walki młodzi mężczyźni jeszcze w czasie II wojny światowej. Dopiero na polu bitewnym następowało brutalne zetknięcie z rzeczywistością wojny brudnej, bezwzględnej, niesprawiedliwej. Postawę taką reprezentował zarówno sam Tadeusz Konwicki, jak i bohater „Sennika współczesnego”, Paweł, ps. „Stary”.

 

 

 


[1] Zob. na ten temat Z. Freud Objaśnianie marzeń sennych (Dzieła, t. 1), przeł. R. Reszke, KR, Warszawa 1994; a także H. Segal Królewska droga, w: Marzenie senne, wyobraźnia i sztuka, przeł. P. Dybel, Universitas, Kraków 2003. Jak zauważa badaczka, Freuda nie zajmują kulturowe symbole w pracy marzenia sennego, gdyż traktuje je jako uniwersalne, wywodzące się z pradawnych czasów (s. 19). Przedmiotem mojego zainteresowania są pojawiające sie w snach literackich symbole, organizujące doświadczanie historii.

[2] O skomplikowaniu wielowarstwowej semantyki snu w tekście literackim pisze Aleksandra Okopień-Sławińska (Sny i poetyka, „Teksty” 1973 nr 2).

[3] Zob. B. Żynis Koniec świata raz jeszcze. Katastroficzne wątki w prozie Tadeusza Konwickiego, AP, Słupsk 2003, s. 22 i n.

[4] Zob. J. Walc Tadeusza Konwickiego przedstawianie świata, posłowie T. Lubelski, Agora, Warszawa 2010

[5] Oprócz prac wskazanych w przypisie 14 zob. także: H. Gosk Wychodzenie z „cienia imperium”. Wątki po (...)

[6] Tego pojęcia używa J. Błoński w interpretacji Ślubu („Ślub” jako tragedia psychoanalityczna, s. 116 (...)

[7] Z. Freud Niesamowite, w: Pisma psychologiczne, przeł. R. Reszke, t. 3, KR, Warszawa 1997, s. 243.

[8] P. Leszkowicz, T. Kitliński Miłość i demokracja, s. 206.

[9] Znaczenie słowa próżny odsyła zarówno do pustki, jak i pychy, którą zarzuca Pawłowi właśnie

Józef Car

[10]  R. Girard Prawda powieściowa i kłamstwo romantyczne, przeł. K. Kot, KR, Warszawa 2001, s. 12.

 

10 stycznia 2024

Grochów

 

„Grochów”

Andrzej Stasiuk

Autor/ (ur. 25 września 1960 w Warszawie) – polski prozaik, poeta, dramaturg, eseista, publicysta i wydawca, laureat Nagrody Fundacji im. Kościelskich (1995), Nagrody Literackiej „Nike” (2005) i Nagrody Literackiej Gdynia (2010). Wydalony kolejno: z liceum zawodowego, technikum, zasadniczej szkoły zawodowej. We wczesnych latach 80. zaangażowany w działalność Ruchu Wolność i Pokój. Zdezerterował z wojska, za co półtora roku spędził w więzieniu (swoje przemyślenia z tego okresu zawarł później w broszurze Prison is Hell). W 1986 wyjechał z Warszawy i zamieszkał w Czarnem, a kilka lat później w Wołowcu w Beskidzie Niskim.

Tytuł oryginału/ pl  „Grochów”

Tematyka/ Cztery opowiadania o śmierci – tak mogłaby się nazywać najnowsza książka Andrzeja Stasiuka. Mamy śmierć babki, umierającą sukę i śmierć dwu przyjaciół. „Nie od razu jesteśmy śmiertelni. Wtedy nie byliśmy. Teraz wracam do nich (...). Tamte dni. Gdy nic nam nie groziło” – pisze w „Grochowie”. Kiedy śmierć się pojawia? – zastanawia się narrator. Wydaje nam się, że nic się nie zmieniło, jesteśmy tacy sami jak dawniej i kiedy śmierć nagle się objawia, nie wiemy, jak się zachować. Co robić wobec umierania bliskiego zwierzęcia? Stasiuk opisuje śmierć w opuszczeniu, w zakładzie, usuniętą sprzed oczu innych ludzi.

Główny motyw/ Grochów ze swoimi specyficznym klimatem miejskiego marginesu, blaszakami, psimi wygonami i turpistyczną brzydotą idealnie pasuje do historii o przemijaniu, które jest tematem spajającym teksty z tego tomu. „Uczestnicząc w śmierci innych ludzi, w śmierci bliskich, sami trochę umieramy, sami stajemy się trochę bardziej śmiertelni", pisze Stasiuk i wspomina ostatnie dni życia zaprzyjaźnionego pisarza Augustyna Barana („Augustyn"), śmierć ukochanej babci („Babka i duchy") czy powolne odchodzenie 16-letniego psa („Suka"). Melancholia służy Stasiukowi. „Grochów" łączy najlepsze cechy jego twórczości: dbałość o detale, celność puentowania, niespieszną narrację toczącą się bez jasno określonego celu czy liryczny patos ujęty w prostą formę.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Prawda, że człowiek bliższy jest śmierci, potępieniu i przypadkowości niż zbawieniu, znajdowała w jej życiu ucieleśnienie”.

„To była pierwsza w życiu lekcja o przewadze symbolu nad rzeczywistością”.

„Czasami jest tak, że zapatrzymy się w oczy psa i nagle dostrzegamy w nich nicość”.

„Pięć, sześć, siedem spotkań w życiu. Zawsze potem jest mało. Zawsze potem widać, że trzeba było częściej”.

„Teraz widzę, jak trudno jest opisać to doświadczenie strasznej obcości i jednocześnie bliskości”.

„To był znak, że choroba i kalectwo oddzieliły go od świata i od nas, ale nie dotknęły jego najgłębszej istoty”.

„Chyba nie potrzebował niczego więcej. Przeszłość i teraźniejszość. Miejsce jego prywatnej mitologii, jego prywatnej geografii”.

„(…) dominującym sensem jest tu fizjologia”.

„(…) szczeka do swoich psich myśli, urojeń, może szczeka do swojej psiej pamięci”.

„Tak, wieś boi się obcych psów, ponieważ obce psy gryzą i nic tej wielowiekowej wiary nie podważy”.

„Jest kundlem najczystszej krwi”.

„(…) bo poza ludzkim dotykiem, jedzenie jest jedyną radością, której doświadcza”.

„Bo przecież uczestnicząc w śmierci innych ludzi, w śmierci bliskich, sami trochę umieramy, sami stajemy się trochę bardziej śmiertelni”.

„Dziwna jest ta nasza cywilizacja. Ratuje, chroni, przedłuża nam życie. A jednocześnie czyni nas bezbronnymi wobec śmierci”.

„Jest nas coraz więcej i coraz więcej będzie nas umierać. Coraz bardziej samotnie”.

„Będziemy się pozbawiać bezużytecznego życia. Skoro nauczyliśmy się je wydłużać, damy sobie prawo do jego skracania, ponieważ od jakiegoś czasu wydaje nam się, że wszystko jest w naszych rękach”.

„Tak pachniało życie ludzi, którzy dzień i noc przebywają razem”.

„Co się dzieje z czasem, który minął? Dokąd odchodzą zdarzenia, które były naszym udziałem?”.

„Stara słoma z butów, z której dopiero z wiekiem nauczyliśmy się być dumni”.

„Niczym nie przewidzisz do końca i nie wiesz, kto cię będzie przeprawiał przez Styks”.

Nie muszę przypominać czytelnikom bloga, że literatura często jest formą autoterapii. „Grochów” Andrzeja Stasiuka to właśnie taka książka, to próba zmierzenia się z przypadkiem, który spotka każdego z nas: „Bo to w końcu przychodzi. I to tak jakoś szybko i zwyczajnie, jakby zawsze było obok” - wyznaje na okładce autor. Książka Andrzeja Stasiuka jest o śmierci, żałobie, samotności i o świecie, który wypycha śmierć z ludzkich domostw i świadomości do szpitali, domów samotnej starości i zakładów pogrzebowych. „Jest nas coraz więcej i coraz więcej będzie nas umierać. Coraz bardziej samotnie” – podsumowuje Stasiuk zmiany, jakie cywilizacja zrobiła w znanej od początku istnienia gatunku Homo sapiens tajemnicy umierania.

Chociaż książka opowiada o śmierci babki autora, która widziała duchy oraz o śmierci najbliższych przyjaciół,  jednak dopiero po przeczytaniu opowiadania o odejściu psa możemy zadać sobie pytanie, dlaczego tylko w ostatnim przypadku, konania zwierzęcia, tekst jest bezpośrednią, naturalistyczną relacją ze śmierci.  - „Ponieważ byłem obecny tylko przy tej śmierci” -  tłumaczy Stasiuk, jednocześnie zastrzegając, że nie jest pewien, czy byłby w stanie w podobnie naturalistyczny sposób opisać śmierć człowieka i czy miałby na tyle odwagi literackiej.  Jak twierdzi pisarz, opisując śmierć człowieka, szczególnie przyjaciela, chodziło mu o opisanie uczucia pustki, którą pozostawia odejście oraz „bezradności w obliczu śmierci”. Zapytany o rolę w jego życiu bohaterki jednej z czterech zawartych w książce historii, a dotyczącej wierzącej w duchy, znanej z talentu do opowiadania historii babci autora, Stasiuk przyznał, że nie tylko ona była dla niego autorytetem: „W zasadzie kiedy myślę o moim dzieciństwie, jestem pewien, że to nie tyle miasto odcisnęło piętno na moim życiu, ale czas który spędzałem na wsi u dziadków. To moje najsilniejsze, najbardziej intensywne doświadczenia z dzieciństwa”. Stasiuk przyznaje, że babcia była dla niego najważniejsza i że rzeczywiście potrafiła nadzwyczajnie opowiadać: „We wsi, w której mieszkała jeszcze w latach 60. nie było prądu, więc jak się sąsiedzi schodzili, to dużo było opowieści. A w opowieściach mojej babci rzeczywistość przenikała się z zaświatami. Mimo swojej religijności babcia nie miała z tym najmniejszych problemów. Sam zacząłem wierzyć w duchy. Jak umarła, wystraszyła mnie nie tyle jej śmierć, co powiewająca nad domem czarna flaga z krzyżem” – wspomina Stasiuk. Zapytany o własną zabobonność i wiarę w duchy Stasiuk przyznaje z uśmiechem, że pielęgnuje to w sobie: „jestem Słowianinem, a przez to należę do pogan, których to się bardzo trudno chrystianizuje. A ponadto chrześcijaństwo przyszło do nas z Niemiec”. Autor wyjaśnia potrzebę bycia innym, posiadania „własnego, niemożliwego do podrobienia tła”. I do tego właśnie Stasiuk zalicza wiarę w duchy i przeczucia oraz pielęgnację wręcz „postmodernistycznego podejścia do śmierci”. „To jest właśnie moja tożsamość – obojętnie czy jest rzeczywista, czy wyimaginowana” – puentuje pisarz.

Wśród problemów podejmowanych przez Andrzeja Stasiuka w opowiadaniach ważne miejsce zajmuje śmierć. Autor oscyluje w swoich tekstach pomiędzy fascynacją a bezradnością wobec niej. Eksplorowanie tematu śmierci wpisuje się w szerszy kontekst, którym jest pragnienie doświadczenia całości bytu. Stasiuk werbalizuje owe zainteresowania dwutorowo: w fikcjonalnych zapośredniczeniach oraz w prozie osobistej. W wykreowanych przestrzeniach świat zamyka się w ramach doczesności, czym bohaterowie bywają najwyżej rozczarowani. Opowieść tytułowa mówi o dzieciństwie spędzonym na warszawskiej Pradze, o losie ojców, których codziennie pożerała czeluść fabryki, o synach, w których żarzył się głód ucieczki, niepozwalający oderwać oczu od torów kolejowych. I o przyjacielu z tamtych lat, który teraz, po dekadach, wie, że wkrótce umrze, i z którym można już tylko wyruszyć na ostatnią, jeszcze przedśmiertną włóczęgę.

Gdy dorastający na Grochowie chłopak testował schodzące z taśmy fabrycznej fiaty 125, wędrując w nieskończoność jedynie po elipsie zamkniętego toru,  zaś jego kolega – wygłaszający teraz tę pozbawioną patosu i czułostkowości pieśń żałobną – przyglądał mu się z zazdrością z wysokiego okna kombinatu, obaj byli pewni, że są „bohaterami opowieści, która nigdy się nie skończy”. Dziś pierwszy z nich zda się coraz bledszy, bardziej znikliwy, jakby rzeczywiście – nie tylko w naszych metaforach – przechodził na stronę cienia. Drugi zaś – nadal zdrowy i silny, pożerający japońską terenówką tysiące słowackich, węgierskich, rumuńskich czy albańskich kilometrów – zaczyna rozumieć, że nie ucieknie: „trudno powiedzieć, kiedy do nas dociera, że to się stanie. Może nie dociera, dopóki nie nadejdzie? Może nawet teraz, gdy już wiem, że to jest, że przyjdzie do każdego, to i tak na razie oglądam się na innych? Odganiam, opędzam się, umykam?”.

Taka ucieczka nie udała się bohaterowi innego opowiadania, Augustynowi, który po wylewie dożywa dni w szpitalu, z rzadka dając niewielką oznakę świadomości, częściej pozostawiając przyjaciół z rachunkiem sumień, poczuciem, że gdy był jeszcze na to czas, poświęcili mu go zbyt mało. Za mało wypowiedzianych słów, wysłuchanych zdań, zadanych pytań, bo teraz „najgorszy był ten nieruchomy wzrok. Wydawało się, że patrzy przez nas na wylot. Bałem się. Czasami jest tak, że zapatrzymy się w oczy psa i nagle dostrzegamy w nich nicość. To było coś takiego”. Pozostała tylko najprostsza forma czułości – przytulenie, głaskanie, dotyk. Ten sam dotyk, którym przedostajemy się przez granicę dzielącą nas od zwierzęcia, także wtedy, gdy zwierzę, niedawny przyjaciel, towarzysz spacerów – zdycha. Jak ta szesnastoletnia suka, która w najbardziej wzruszającej części książki straciła już słuch, wzrok i węch, leży tylko na werandzie w ciepłej plamie słońca jak szkielet okryty brudną żółtą watą, ale „głaskanie i dotyk wciąż ją cieszą”. 


Zestawiwszy przytoczone zdania z urywkami prozy Stasiuka, otrzymamy oryginalną interpretację w tonie posthumanistycznego dyskursu: materia organizuje przestrzeń (cmentarze, drogi, budowle), aktualizuje i stabilizuje przeszłość (dowodzi prawdziwości życia), ustanawia modele ludzkich zachowań (stosunek do miejsc pochówku lub ich braku). Świat realny nie do końca i nie zawsze bywa poznawalny – by sparafrazować piosenkę Skaldów – skoro i obcowanie z materią może wywołać atawistyczny lęk człowieka. Obserwator rejestruje tylko półmrok i brak całości, destrukcję rzeczy. Materia ulega rozpadowi. To wzbudza sprzeciw, niepokój, brak poczucia bezpieczeństwa, oparcia w czymkolwiek. Absolutne zanurzenie w doczesności i dostępnej empirycznie materialności, przy jednoczesnej świadomości jej kruchości musi powodować wewnętrzne konflikty. Nie każdemu i nie zawsze starczy siły na racjonalizowanie wszystkiego, co niepokoi. A może ci, którym fizykalna rzeczywistość, doczesność, materialność świata wystarcza, są albo pozbawieni wyobraźni, albo okaleczeni emocjonalnie?  Autobiograficzne opowieści Stasiuka skłaniają i do takich dywagacji.

            Tytułowy Augustyn zachowywał konsekwentną postawę nawet zmagając się ze skutkami udaru mózgu. Odwiedzający go w domu opieki Andrzej Stasiuk tak zrelacjonował pewien, dotyczący „spraw ostatecznych”, epizod: „Augustyn zawsze wyznawał poglądy dość antyklerykalne, a gdy dostrzegał w czyichś oczach potępienie, natychmiast przyznawał się do ideowego komunizmu. Siedząc wtedy pod drzwiami kaplicy, zapytałem go, czy nie wydaje mu się, że samo życie daje mu ostatnio szanse pojednania się z Kościołem, więc może by tak czasem dołączał do rozmodlonych niewiast w chustkach?  Popatrzył na mnie z ukosa, podturlał się wózkiem do uchylonych drzwi i sprawną ręką z całej siły je zatrzasnął. A potem powrócił do nas z diabolicznym uśmiechem i bardzo z siebie zadowolony. To był znak, że choroba i kalectwo oddzieliły go od świata i od nas, ale nie dotknęły jego najgłębszej istoty. Za pomocą gestów umykał nicości. Pielęgniarki mówiły: jest uparty. Tymczasem on po prostu się nie poddawał”. Wierność zasadom życiowym, jaką reprezentował Augustyn, została bezsprzecznie ukazana, jako wyraz humanizmu heroicznego, na swój sposób absolutnego, bo niezakładającego perspektywy transcendentnej. Charakterystykę bohatera dopełnia jeszcze uwaga o kształcie jego kreacji artystycznych: „Czułość, groteska, ostentacyjna lubieżność, plebejska żywotność, siła wszędobylskiej biologii i cudowna niepowtarzalność życia. I śmiech, śmiech jako ostatnia deska ratunku przed nadciągającą nicością”. Tym samym otrzymujemy spójny portret człowieka, który dokonał świadomego wyboru: zanurzył się w świecie, chłonął go, szukając w życiu przyjemności i nie godząc się na kompromisy. Dokonywanie wyborów jest przejawem ludzkiej wolności. Szanując godność człowieka, należy również uszanować jego wybór. Stasiuka fascynował Augustyn. Jednocześnie, w kontakcie z nim – osobą, w której perspektywie Absolut pozostawał nieobecny – uświadamiał sobie dramatyzm jego sytuacji, czemu dał wyraz pisząc o próbach uciekania przed nicością. Sam też spróbował pomóc choremu w poszukiwaniu dróg owej ucieczki. Dlatego zaproponował mu modlitwę, a może i przyjęcie wiatyku. Propozycja zmiany perspektywy z nihilistycznej na metafizyczną została odrzucona. Można dla Augustyna nie istniały sakramenty, tylko rytuały, a na ich celebrowanie nie miał ochoty ani siły? Może nie znalazł w Stasiukowej propozycji nic ponad pascalowski zakład? Jakiekolwiek by były odpowiedzi, nie zmienią one faktu, że w tym przypadku zabrakło „wychylenia się” poza człowieczeństwo w jego zamkniętej, „wsobnej” doczesności. Ostatni akapit „Augustyna” brzmi: „Umarł w lipcu i nikogo przy nim nie było. Znalazł go sanitariusz. Pochowaliśmy go na cmentarzu z szerokim widokiem na wschód, gdzie w oddali, wśród zielonych wzgórz wił się srebrnoniebieski wąż Sanu”.

            Wiemy już, że dla Stasiuka ważne są funeralne rytuały. Umieranie poza domem i w osamotnieniu stanowi dlań tyleż występek przeciwko tymże rytuałom, ile znak czasów. Zarówno krytyczna diagnoza współczesności, jak i pesymistyczne przewidywania tego, co zafunduje sobie człowiek w przyszłości, nie będą oznaczały w pisarstwie Stasiuka ani akceptacji eutanazji, ani – szerzej – bezdyskusyjnego uznania samotności, definiowanej egzystencjalistycznie, jako wyróżnik ludzkiej kondycji, pośród eschatologicznej pustki. Granice realnego świata wydają się być coraz odleglejsze w miarę, jak coraz szczegółowiej uczy się człowiek analizować składniki materii i ich wzajemne zależności.

            Tak poetycko-filozoficzne sformułowanie pojawia się w opowieści o kontaktach z duchami babki pisarza – tej samej, której twarz przybrała dlań upostaciowiona śmierć. Babka, a w ślad za nią jej wnuk-literat jawią się czytelnikowi niemal jako wcielenia człowieka pierwotnego, dla którego przestrzenie jawy, snu, mitu stanowią całość. Przekazują historie o zmarłych, widzianych w konkretnych miejscach, w ludzkich postaciach przez żyjących albo o innych, zwiastujących nieszczęście, postaciach, których status pozostawał nieokreślony.  Czy pozostaje tylko śmierć? A może jest tu też jakiś ślad nadziei, gdy „suka zjadła i znów zwinęła się w kłębek w swojej norze ze śpiworów i koców? Nasz młody, bury kot wchodzi za nią i zwija się obok w cieple jej stygnącego ciała”. Taką nadzieję, a raczej pewność, miała stara kobieta z otwierającej „Grochów” opowieści: babka z oświetlonej lampą naftową chaty w osikowym zagajniku gdzieś na Podlasiu, dla której granica między światem naszym a tym drugim, innym, była mało ważna, co rusz przekraczana. Dla niej umarli żyli nadal, przechodzili miedzą, zaglądali do chaty i nie było w tym niczego zaskakującego. „Niebawem umrą ostatnie babki, które na własne oczy oglądały świat duchów. Oglądały z wiarą i spokojem, oczywiście z lękiem też. Żywa, istniejąca nadprzyrodzona rzeczywistość odejdzie wraz z nimi. Wyjąwszy rzadkie mistyczne doświadczenie wybranych, będziemy skazani na pełną wysiłku i trudną ufność w istnienie niewiadomego. Gładka i wypolerowana powierzchnia codzienności usłużnie podsunie nam nasze własne, płaskie odbicie jako głębię”.

            Najbardziej przeszywające serce Stasiuka to opowiadanie „Suka”. Faktem jest, że ludzie i zwierzęta otrzymali od Stwórcy podobne tchnienie życia i dlatego wszystkich, zarówno ludzi, jak i zwierzęta, czeka na tym świecie analogiczny los, którym jest śmierć fizyczna. W swej cielesności ludzie w niczym nie przewyższają zwierząt. To również pokazuje, że cielesna doczesność jest pozbawiona wiecznej wartości!  Przeznaczeniem wszystkich istot na Ziemi, zarówno ludzi, jak i zwierząt,  jest miejsce w grobie. Wszystko bowiem powstało z prochu ziemi i wszystko do niego wraca. 

Któż zatem może mieć pewność, co dzieje się z ludzkim duchem? Czy ulatuje on w górę do Boga, czy jak tchnienie zwierząt schodzi w dół – w objęcia ziemi? – uczy nas mądry Kohelet.

„Los bowiem synów ludzkich jest ten sam,

co i los zwierząt;

los ich jest jeden:

jaka śmierć jednego, taka śmierć drugiego,

i oddech życia ten sam.

W niczym więc człowiek nie przewyższa zwierząt,

bo wszystko jest marnością.

 Wszystko idzie na jedno miejsce:

powstało wszystko z prochu

i wszystko do prochu znów wraca.

Któż pozna, czy siła życiowa synów ludzkich idzie w górę,

a siła życiowa zwierząt zstępuje w dół, do ziemi? (Księga Koheleta 3,16-22)

„Teraz widzę ją, jak leży na werandzie w plamie zimowego słońca. (…) Gdy któreś z nas podchodzi bardzo blisko, podnosi łeb. Trudno ocenić, czy nas poznaje. Lecz głaskanie i dotyk wciąż ją cieszą. Tak jak przez całe życie. Ale teraz przypomina, strzępiący się dywanik”. „Piszę o tym wszystkim, ponieważ pierwszy raz oglądam powolną, długą śmierć istoty, z którą przez lata dzieliło się właściwie każdą chwilę. Rozmawiam o tym z ludźmi, którzy mówią, że najrozsądniej byłoby ją uśpić. (Swoją drogą, ciekawy to eufemizm. Nikt nie mówi >zabić<. Wszyscy mówią o >uśpieniu<, czyli czymś łagodnym i jakby tymczasowym)”. „Nie ma dwóch serc, jednego dla zwierząt i jednego dla ludzi. Albo mamy serce, albo go nie mamy” – twierdził słynny pisarz i polityk Alphonse de Lamartine. Niektóre są bardzo blisko – na kanapie, parapecie, w nogach łóżka. Inne migną nam za oknem, w lesie czy podczas dalekiej podróży. Zwierzęta żyją z nami i obok nas, sprawiając, że nigdy nie jesteśmy sami. Bywają najwierniejszymi przyjaciółmi. „Piszę ten psi ni to nekrolog, ni to wspomnienie o żyjącym zwierzęciu, ponieważ pierwszy raz w życiu jest mi dane tak długo, systematycznie i dokładnie oglądać, jak żywa istota zmienia się w trupa” – pisze Andrzej Stasiuk.  Powolna utrata zmysłów, konstytuujących przecież — przynajmniej w oczach człowieka — psa, nie oznacza utraty woli życia. Suka wciąż tęskni za dawną witalnością, która wszak w ludzkim słowniku jest niemal synonimem zwierzęcości: „Ale jeszcze trochę się porusza i ma ogromny apetyt. Czasami próbuje na coś szczekać”. Jednak stary umierający pies uczy nie tylko woli życia, ale — co przyznaje Stasiuk — także sztuki umierania. Suka leży u progu domu i powoli odchodzi. Jeśli oczywiście nie dokonamy, łagodnie nazywanej usypianiem, eutanazji, jest to nasz pierwszy kontakt ze śmiercią — zdychanie domowego zwierzęcia. Zdychanie, bo zwierzętom odmawia się umierania. Śmierć, choć inaczej nazywana, pozostaje śmiercią, a odrębne słowo nie musi konotować pogardy, może zacząć oznaczać nowe pole refleksji.

Jeśli mimo wszystko jesteśmy – jak mówił niegdyś Herbert – stróżami naszych braci, to co możemy zrobić, gdy bracia ci odejdą? Odstaną? Zaprzepaszczą się gdzieś w ciemności? Musimy ich „zawołać po imieniu”, powinniśmy ich opowiedzieć. Andrzej Stasiuk ze wzruszającą piękną prostotą próbuje ocalić choć drobinę bytu, na przekór codziennej korozji, diabelskiej pustce, blademu nicestwieniu. Stasiuk z żalem odnosi się do dehumanizacji śmierci: „Taką mam wizję. Że nie umiera się w szpitalach, hospicjach i domach starców, tylko w domach, w mieszkaniach, które przez większość czasu stoją opustoszałe. Kłopot mamy z posiadaniem i wyprowadzaniem psa, a co dopiero z umierającym. A jak znieść trumnę z ósmego piętra? Wieźć ją windą w pionowej pozycji? A potem?”.