„Brzemię rzeczy utraconych”
Kiran Desai
Autorka/ (ur. 3 września 1971) – indyjska
pisarka, pisząca w języku angielskim i
mieszkająca w Stanach
Zjednoczonych. Zdobywczyni Booker
Prize i National Book Critics Circle w 2006 za
powieść "Brzemię rzeczy utraconych" (The Inheritance of
Loss). Jest córką pisarki Anity Desai.
Tłumaczenie/ Jerzy Kozłowski
Tematyka/ Jest to
książka o wszechogarniającym wpływie Zachodu i ludziach, którzy nie mogąc
znaleźć swojego miejsca w świecie, stają się emigrantami we własnym kraju. O
zderzeniu wyobrażeń z rzeczywistością, stereotypach i poszukiwaniu akceptacji.
W swojej powieści Desai pokazuje w ciepły i zarazem gorzki sposób losy zwykłego
człowieka, które nierozerwalnie łączą się z losami jego kraju. Kiran Desai –
hinduska pisarka od lat żyjąca w Ameryce. Jej debiut „Zadyma w dzikim sadzie” skupił uwagę krytyków, ale dopiero „Brzemię rzeczy utraconych” uczyniło ją
sławną. W 2006 roku, jako najmłodsza kobieta w historii, otrzymała za tę
książkę prestiżową nagrodę The Man Booker Prize.
Główny motyw/ Osierocona
przez rodziców szesnastoletnia Sai mieszka w miasteczku w Himalajach, w domu
dziadka, emerytowanego sędziego. Pod czujnym okiem jego kucharza przeżywa
pierwszą miłość. W tym samym czasie syn kucharza, Bidźu, w Nowym Jorku śni swój
amerykański sen, który szybko przemienia się w pełen rozgoryczenia koszmar. Ich
losy ukazane są na tle społecznych i politycznych przemian w postkolonialnych
Indiach. To lata osiemdziesiąte XX wieku, czas zamieszek o podłożu
narodowościowym, konfliktów wewnętrznych targających Indiami. Dla Sai i Bidźu
- także czas poszukiwania własnej tożsamości.
Cytat
z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Czy spełnienie
można odczuwać tak głęboko jak stratę? Romantycznie uznała, że miłość na pewno
zamieszkuje przestrzeń pomiędzy pożądaniem a spełnieniem, brak, nie zaspokaja.
Miłość jest cierpieniem, tęsknotą, azylem, wszystkim wokół niej prócz samego
uczucia”.
„Poniżenie człowieka dumnego jest rzeczą straszną”.
„[...]bo tak jak to już z losem bywa, przydziela ubogim
więcej wypadków, za które nie można nikogo winić”.
„Skrócone dzieciństwo, przedłużona starość”.
„[...] nie ma nic gorszego niż służba rodzinie, z której
nie można być dumnym,
która sprawia zawód, przynosi wstyd i przez którą
człowiek wychodzi na głupca”.
„[...] pieniądze to nie wszystko. Jest jeszcze ta prosta
radość wynikająca z tego, że się kimś opiekujemy, a ktoś opiekuje się nami”.
„Zaangażowanie w życie innych ludzi daje człowiekowi liczne
drobne okazje podkreślenia własnego znaczenia”.
„Nie ma nic złego w tym, że ktoś chce sobie sprawić trochę
przyjemności [...]”.
„Czym jest kraj, jeśli nie wyobrażeniem o nim?”.
„W świecie istnieją przyjemności- intensywne, drobne
przyjemności, które wszak tworzą poczucie wszechogarniającej przestrzeni”.
„Człowiek nie dorównuje zwierzęciu ani jedną swoją cząstką.
Życie ludzkie jest śmierdzące, zepsute, a tymczasem istnieją stworzenia piękne,
które wiodą na ziemi łagodny żywot, nie czyniąc nikomu nic złego. To my
powinniśmy umierać”.
Ta wielopokoleniowa opowieść rozgrywa się w
Indiach i Nowym Jorku, a unosi się nad nią duch brytyjskiej, kolonialnej
przeszłości, rzucając swe cienie na teraźniejszość. Osierocona nastolatka, Sai,
mieszka w Kalimpong ze swym dziadkiem, emerytowanym sędzią, który skończył
Uniwersytet Cambridge. Sai jest zaniedbywana emocjonalnie, ale pomaga jej
kucharz, którego syn Bidźu jest imigrantem w Nowym Jorku. Postacie Sędziego i
Bidźu dają czytelnikowi możliwość wglądu w odmienne doświadczenia emigrantów, w
grę, bowiem wchodzą tu zarówno klasa społeczna, jak i lokalizacja historyczna i
geograficzna. Bohaterom wpojono silne przekonanie o odwiecznej wyższości świata
zachodniego. Poczucie wewnętrznego wygnania, jakiego doświadcza Sędzia, jest
efektem upokarzającego uczucia, które rodzi się z zetknięcia z kolonializmem.
Będzie ono wiecznie w nim podsycać nienawiść do własnej kultury. Przeżycia
Bidźu, związane z kulturową dyslokacją w obrębie nowojorskiej podklasy są
równie destrukcyjne. Lokalne napięcia etniczne nabiorą dodatkowego
dramatycznego wymiaru, kiedy Sai wda się w romans (z góry skazany na przegraną)
ze swym korepetytorem Gjanem, który dołączy do nepalskich powstańców.
Autorka Kiran Desai w książce „Brzemię rzeczy utraconych” przedstawia także
różnice społeczne i ekonomiczne panujące w Indiach. Kucharz, ojciec Bidźu
posiadał tylko kilka ubrań powieszonych na sznurku, jedną żyletkę i resztkę
taniego brązowego mydła, koc, tekturową walizkę z metalowymi zamkami, z której
częściej korzystał Sędzia, a która teraz zawierała dokumenty kucharza, listy
polecające, jakie pomogły mu zdobyć pracę u Sędziego, listy z Ameryki od Bidźu,
papiery po procesie przeprowadzonym w jego wiosce aż w Uttar Predesu w sprawie
pięciu drzew mango, które stracił na rzecz brata. A w elastycznej satynowej
kieszeni wewnątrz walizki znajdował się popsuty zegarek, którego naprawa
kosztowałaby za dużo, lecz mimo wszystko był zbyt cenny, żeby go wyrzucić –
kucharz liczył na to, że uda mu się go sprzedać na części.
Na ścianie wisiały dwie
fotografie- na jednej widniał on z żoną w dniu ślubu, na drugiej Bidźu ubrany
do podróży przed wyjazdem. Były to zdjęcia ludzi biednych, tych, którzy nie
mogą sobie pozwolić na zmarnowanie ujęcia, gdy bowiem na całym świecie ludzie
pozowali z zapamiętaniem, jakiego rasa ludzka nie widziała, tutaj stali sztywno
jak do zdjęć rentgenowskich. Sai pstrykała kiedyś kucharzowi fotkę aparatem
wujka Potty’ego, podkradała się do niego, kiedy siekał cebulę, i ze zdziwieniem
spostrzegła, że poczuł się głęboko urażony. Pobiegł przebrać się w najlepsze
ubranie, czystą koszulę i spodnie, a następnie ustawił się przed oprawionymi w
skórę rocznikami „National Geographic”, które, jak sądził, będą stanowiły
odpowiednie tło. Żona kucharza zmarła siedemnaście lat temu,
kiedy Bidźu miał pięć lat, poślizgnęła się na drzewie, zrywając liście dla
kozy, i spadła. Wypadek, mówiono, i nie można winić nikogo prócz losu, „bo tak jak to już z losem bywa, przydziela
ubogim więcej wypadków, za które nikogo nie można winić”. Bidźu był ich
jedynym dzieckiem.
Kucharz prowadził „lukratywne”,
czarnorynkowe interesy. Był drobnym ogniwem w nielegalnym procederze
rozprowadzania dodatkowego alkoholu i paliwa przeznaczonego dla wojska. Do jego
schowanej w dżungli chaty zjeździły wojskowe ciężarówki w drodze do oficerskiej
kantyny. Stał w zaroślach i czekał. Pojazdy zatrzymywały się i szybko
wyładowywano skrzynki – whisky teacher’s, Old Monk, gilby’s, gymkhana; zanosił
je do swojej chaty, a później przekazywał handlarzom w mieście, którzy alkohol
sprzedawali. Wszyscy dostawali jakąś działkę, kucharz tylko odrobinę w owym
łańcuchu, pięćdziesięciu rupii, stu rupii; kierowcy ciężarówek większe sumy; mężczyźni
z mesy jeszcze więcej; największa zaś działka trafiała do majora Alu. To
wszystko kucharz robił dla syna Bidźu, ale także dla siebie, pragnął, bowiem
nowoczesności: tosterów, elektrycznych golarek, zegarków, aparatów
fotograficznych, kolorów jak w filmach rysunkowych. W nocy jego sny pisane były
niefreudowskimi symbolami, które wciąż dręczyły innych ludzi, lecz nowoczesnymi
kodami, śnił o cyfrach telefonu znikających, nim zdąży je wybrać, o
zniekształconych telewizorach. Przekonał się, „że nie ma nic gorszego niż służba rodzinie, z której nie można być
dumnym, która sprawia zawód, przynosi wstyd i przez którą człowiek wychodzi na
głupca”. Ależ się pysznili, inni kucharze i pokojowe, stróżowie i ogrodnicy
z okolicy, opowiadając, jak dobrze są traktowani przez swoich pracodawców-
pieniądze, wygody, nawet dożywotnie pensje na specjalnych rachunkach bankowych.
Kucharz złapał się na tym, że kłamie-
rywalizacja była tak zażarta. Kłamał głównie na temat przeszłości, ponieważ
teraźniejszość można było zbyt łatwo zweryfikować. Rozpuszczał plotki o
minionej świetności Sędziego, a co za tym idzie własnej, krążyły, więc po całym
targu rozpalone przez niego i podsycane. Według plotek Sędzia to były urzędnik
państwowy, zamożny właściciel ziemski, który rozdał rodzinie majątek, bojownik
o wolność, który porzucił szalenie intratne stanowisko w sądzie, ponieważ nie
chciał skazywać braci – nie mógł, nie przy jego patriotycznym zapale, posyłać
do więzienia członków Kongresu lub tłumić demonstracje. Człowiek tak
porywający, lecz rzucony na kolana, przywiedziony do ubóstwa i stoicyzmu
rozpaczą po śmierci żony, żony będącej oddaną i religijną matką, tego rodzaju
kobietą, że na myśl o niej Hindusom uginają się nogi w kolanach. Kucharz nigdy
nie poznał żony Sędziego, utrzymywał natomiast, że wiadomości te przekazane mu
zostały przez starszą służbę, i z czasem w końcu sam zaczął wierzyć w wymyśloną
przez siebie cudowną historię.
Dziadek Sai, Sędzia był
bardziej jaszczurzy niż ludzki. Jego suczka Mutt bardziej ludzka niż psia. Sędzia
był wysuszoną postacią, ubierał się w białą koszulę i czarne spodnie ze
sprzączką z boku. Ubrania były wystrzępione, lecz czyste, wyprasowane przez
kucharza, który wciąż wszystko prasował- piżamy, ręczniki, skarpety, bieliznę i
chusteczki do nosa. Twarz Sędziego wydawała się nieuchwytna, sprawiało to coś,
co wyglądało jak biały puder na ciemnej skórze – a może to była tylko skroplona
para? Zalatywało też od niego słabym antybiotycznym zapachem wody kolońskiej,
nieco za dalekim od perfum, a za bliskim płynu konserwującego. W linii jego
twarzy, szerokim bezwłosym czole, zakrzywionym nosie, wysuniętym podbródku,
braku ruchu, braku ust, nieruchomym spojrzeniu było coś więcej niż tylko cień
podobieństwa do gada. Wydawało się, że jak inni sędziwi starcy nie podróżuje w
czasie do przodu, lecz cofa się w odległą przeszłość. Wraca do czasów
prehistorycznych, zamyślony nad nieskończonością, przypominając zapatrzone w
ocean stworzenie z Galapagos.
Przeszłość Sędziego nie była tak różowa jak
przedstawiał ją w swoich plotkach na targach kucharz. Ojciec Sędziego prowadził
skromną działalność polegającą na werbowaniu fałszywych świadków do sądu. (Kto
by pomyślał, że jego syn po latach zostanie sędzią?). Szkolił biednych,
zdesperowanych łotrów na fałszywych świadków. Był dumny z możności wpływania na
tor sprawiedliwości i zmiany jego kierunku, przekuwania prawdy w fałsz i fałszu
w prawdę; nie miał wyrzutów sumienia. Matka Sędziego była zjawą na mrocznym
podwórzu. W rzeczywistości sędzia Patel urodził się w rodzinie należącej do
kasty chłopskiej, w rachitycznej konstrukcji pod palmowym dachem rojącej się od
szczurów. Krowy muczały mu do ucha, kobiety przemierzały pola bawełny w drodze
po wodę z mulistej rzeki. Nad wejściem do szkoły Sędzia, co rano widział
powieszony portret królowej Wiktorii. Żabia twarz królowej fascynowała go i był
pod wielkim wrażeniem tego, że tak brzydka kobieta może dzierżyć władzę.
Właśnie tam, pod tym portretem, w obecności tego brodawkowego oblicza narodziła
się fascynacja sędziego Anglią. Oto z nędznego rodu Patelów zrodziła się
inteligencja, która wydawała się na wskroś nowoczesna w swej chłonności. Jego
siostry rzecz jasna wszystkiego zostały pozbawione, żeby on mógł dostać
wszystko, co najlepsze, od miłości po jedzenie.
Sai wnuczka Sędziego miała
szesnaście lat, ale bez wątpienia wyglądała na młodszą, dlatego, że wiodła
życie tak wolne od trosk, a starszą, dlatego, że cały czas spędzała z
emerytami. Sai lubiła dotrzymywać towarzystwa kucharzowi w kuchni, szczególnie,
kiedy snuł swoje kłamliwe opowieści. Sai była sierotą. To było spokojne
popołudnie w Moskwie, rodzice Sai pan i pani Mistry przechodzili przez plac do
Towarzystwa Podróży Międzyplanetarnych. Ojciec Sai mieszkał w tym mieście,
odkąd wybrano go spośród pilotów Indyjskich Sił Powietrznych, jako
potencjalnego kandydata do udziału w programie Interkosmos. „Romans”
indyjsko-radziecki dobiegał właśnie końca i wyczuwało się już zapach wyschniętego
bukietu w kontaktach między naukowcami, które przechodziły z łatwością w łzy i
nostalgię za pachnącym różami okresem, kiedy narody te zabiegały dopiero o swe
względy. Konkurencja była zacięta. W chwili, gdy pan Mistry dzielił się z żoną
przekonaniem, że zostanie wybrany z grona kosmonautów, by stać się pierwszym w
historii Hindusem uwolnionym z więzów przyciągania ziemskiego, los zdecydował
inaczej i zamiast przeszyć stratosferę w tym życiu, w tej skórze, i ujrzeć
świat takim, jakim widzieli go bogowie, pan Mistry przeniósł się do innej wizji
zaświatów, gdy trafił razem z żoną pod miażdżące kiła miejscowego autobusu
obciążonego trzydziestoma niezniszczalnymi kobiecinami z prowincji, które
jechały dwa dni, żeby sprzedać na bazarze swoje produkty. Zginęli, zatem pod
ciężarem cudzoziemców, pośród skrzynek z drewnianymi matrioszkami.
Prezentowana przez tę książkę pesymistyczna wizja wielokulturowej
przyszłości przetykana jest jednak humorem. Kiran Desai bada kolonialną
historię i postkolonialne napięcia, wykorzystując komiczne dialogi. Zmieniająca
się wrażliwość czasów współczesnych jest ukazana poprzez zabawną wyższość osób
uczęszczających na zajęcia poświęcone lekturze Jane Austen, które porównują BBC
z CNN oraz drwin z kraju, gdzie na etykiecie dżemu widać Smuckers, a nie
„Oficjalny dostawca Jej Królewskiej Mości”. W swojej powieści- zasadniczo
poświęconej tęsknocie i przynależności- Kiran Desai ze sporą dozą sympatii i
ogromną delikatnością oddaje niuanse charakterów swoich niedoskonałych
bohaterów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz