„Wakacje na południu”
*(„Bar Titanic”)
Ivo Andrić
Autor/ (ur. 9 października 1892 we wsi Dolac koło Travnika w Bośni, zm. 13 marca 1975 w Belgradzie) – jugosłowiański
powieściopisarz, nowelista i poeta, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1961.
Tłumaczenie/ Alija Dukanović
Tematyka/ "Wakacje na południu" to zbiór wybranych opowiadań Ivo
Andricia dokonany przez Alija Dukanovicia na podstawie "Dzieł Zebranych".
Książka zawiera 13 różnych opowiadań dziejących się w różnych czasach, dawnych
i współczesnych autorowi.
Główny motyw/ Opowiadania
są bardzo ciekawą podróżą przez różne odcienie życia, obrazują różne aspekty
ludzkiego bytowania, od codziennych trosk związanych z miłością i przemijaniem,
przez oddziaływanie wielkich historycznych zawieruch na relacje międzyludzkie i
osobowości, po głupstwa popełniane z chorobliwych ambicji i pragnienia uznania.
O ile w swoich najbardziej znanych dziełach skupia się na opisaniu relacji
pomiędzy poszczególnymi społecznościami zamieszkującymi Bośnię i przedstawieniu
różnic w postrzeganiu przez nie świata, to w tych opowiadaniach można zauważyć
coś odmiennego. Mianowicie opowiadania te ukazują pewną "wspólnotę
ludzkich trosk", za pomocą bohaterów reprezentujących różne środowiska
prezentuje wspólne dla nich wszystkich i uniwersalne dla ludzi, niezależnie od
kultury, z jakiej się wywodzą, pragnienia i obawy, żądze oraz ambicje.
Cytat z
książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Człowiek jest dłużnikiem swoich
rodzinnych stron”.
„Pij, póki możesz, umrzyj, kiedy
musisz, i basta”.
„Czegoż to na tym świecie nie
ma! Człowiek nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić, ile tego może być. Jest
wszystko!”.
„Są takie kobiety, które mają w
najwyższym stopniu rozwinięte, rzekłbyś: urodzone poczucie kolorów oraz
harmonię. Te kobiety, jak rośliny, mówią i żyją kolorami”.
„Czyżby przekleństwo starzenia
się było tak przemożne, że nie tylko zagarnia naszą teraźniejszość, ale panuje
i nad naszymi wspomnieniami- snami?”.
„Taka już jest ta przeklęta
starość, że w niej wszystko obraca się przeciw istocie, przeciwko której i tak,
i tak wszystko się sprzysięga, ponieważ się starzeje”.
„Jak ciężko jest bronić prawdy,
która brzmi nieprawdopodobnie”.
„[…] uciążliwi są źli władcy,
ale jeszcze uciążliwsi są ich brutalni i zuchwali pachołkowie i sługusy”
„Nie było takiego pokolenia,
które by nie miało wszystkiego potąd, w dodatku kilka razy w ciągu jednego
ludzkiego życia”.
„[…] tak jakoś jest na tym
świecie, ciągle ktoś kogoś popycha, nikt nie jest tam, gdzie chciałby być […]”.
„[…] samą rozmową nikt jeszcze
niczego nie dokonał”.
„Pod ziemią bowiem znajdzie się
tu miejsce dla każdego”.
„[…] każdy ludzki czyn i każde
słowo mogą przynieść zło”.
„Jaki mały i pogmatwany jest
świat rzeczy namacalnych wobec rozpalonych i nieprzejrzanych regionów
bezsenności! Jakie mętne i pokraczne jest to, co zobaczyć mogą otwarte oczy!”.
„Wszystkie ciężkie próby,
wszystkie pokuty i cierpienia, które bywają udziałem człowieka, można mierzyć
natężeniem i długością następujących po nich bezsenności”.
W opowiadaniach Ivo
Andricia można się zetknąć z tym wszystkim, co zazwyczaj występuje w dużych
społecznościach i małych wsiach – od miłości do nienawiści, od wspaniałej
bezinteresowności do bezdusznego wyzysku,
od podłości i tchórzostwa od prawdziwej wielkości i bezprzykładnego braterstwa.
Najbardziej nawet niezwykłe losy mają tutaj swoją kopię w miniaturze. Dziewczyny trują się sodą kaustyczną z powodu
złych stopni, synowie robotników doktoryzują się z filozofii i ogłaszają w to w
gazetach, żony w nocnych koszulach i boso oknem uciekają z domu przed mężami,
którzy po pijanemu i w przystępie niczym nieuzasadnionej zazdrości ścigają je z
nożem w ręce, zacne i pogodne małżeństwa starej daty obchodzą złote gody w
gronie synów, córek, wnuków i prawnuków. Ambicje i tutaj zatruwają ludziom
życie i wzajemne stosunki, nienawiści tlą się latami, wielkie miłości wybuchają
nieoczekiwanie, aby następnie gasnąć powoli i żałośnie. Jednym słowem, można tu
spotkać po trochu z tego wszystkiego, co zazwyczaj zdarza się wśród ludzi, co
ich wiąże lub dzieli, podnosi albo niszczy.
Jednym z najciekawszych
opowiadań Ivo Andricia, które przedstawia historię relacji dwóch mężczyzn,
których nie łączy nic poza wspólnym lękiem przed nadciągającą wojną światową jest
opowiadanie *„Bar Titanic”. W zakątku
Sarajewa, znajdującym się między elektrownią a fabryką tytoniu „Hisetą”,
rozciągała się sieć cichych, jakby martwych uliczek. Jakkolwiek Hiseta położona
była z dala od ruchliwej części miasta, czynnych było w niej kilka mniejszych i
większych barów, a parę spośród nich cieszyło się nawet pewną sławą, to znaczy
były znane i nie mogły narzekać na brak klientów; niejeden z mieszkańców
innych, odległych nieraz dzielnic Sarajewa, zaliczał się do ich stałych gości.
Ostatni z tych barów znajdował się przy ulicy
Mutevelicia, tuż obok parku otaczającego fabrykę tytoniu. Był to jednopiętrowy
dom, cały w strupach, niczym trędowaty. Okna bez firanek i kwiatów wyglądały
jak oczy, którym choroba zżarła rzęsy i brwi. Budowa z czasów austriackiej
okupacji Bośni – pokraczny mieszaniec, łączący w sobie elementy ówczesnych
architektur Europy środkowej i Bliskiego Wschodu, pozbawiona wszelkiego uroku
niemalownicza nędza, stanowiąca architektoniczny wyraz życia bez myśli i
perspektyw. Na parterze, obok głównej bramy, znajdowały się drugie drzwi,
węższe, wybite dodatkowo. Wisiała nad nimi zbyt duża, pomalowana na zielono
deska z czerwonym napisem: „Bar
>>Titanic<< wł. Mento Papo”. W gruncie rzeczy zaś było to na
sześć kroków długie i na dwa szerokie obskurne pomieszczenie bez okien, stołów
i krzeseł; na pięciu czy sześciu gości, bo więcej się tu nie mieściło. Towarzystwo,
które przychodziło do „Titanica”, było nader urozmaicone. Do baru przychodzili
odetchnąć trochę po pracy i pogawędzić przy kieliszku zarówno biedni mieszkańcy
przyległych uliczek, niżsi urzędnicy, robociarze, tragarze ze stacji, jak też
znane obiboki i pijusy z całego miasta.
Natomiast w pokoju do gry zbierali się specjalni goście, których bar
raczej nie interesował.
W pokoju przylegającym do
szulerni mieszkał właściciel baru Mento Papo ze swoją nieślubną żoną Agatą,
jeżeli oczywiście wszystko między nimi było w porządku i jeśli Agata nie
włóczyła się akurat po innych lokalach Sarajewa i okolic. Mento był mężczyzną niedużym, jakby
karłowatym i jeszcze młodym: jedno oko szpecił mu zez, twarz zaś miał czerwoną
i spuchniętą. Był zawsze podpity i zawsze męczył go kac, niewylewający za
kołnierz wesołek, bardziej znany w swoim towarzystwie pod przezwiskiem Hercyki
aniżeli pod właściwym imieniem. Wysiłki rodziców, krewnych oraz innych
sarajewskich Żydów, którzy od najmłodszych lat starali się zawrócić go ze złej
drogi, nie dały rezultatów. Toteż w gminie zaczęto uważać Hercykę za człowieka
straconego, za parszywą owcę, wyrodnika i zakałę, jakiej od dawna nie urodziła
żadna matka-Żydówka. To właśnie w związku z jego osobą sarajewscy Żydzi powtarzali
przy lada okazji swoją starą prawdę: „Nie
ma nic gorszego jak jeden z naszych, gdy się rozbałamuci i rozpije”. Hercyka nie zwracał uwagi na opinię swych
współplemieńców i w ogóle mało go obchodziło, co ludzie o nim myślą. Żył na
uboczu, nie utrzymując żadnych kontaktów ani z rodziną, ani z gminą, ani z tym
całym kręgiem ludzi, z którego się wywodził. Prowadził swój lilipuci bar,
organizował grę w karty.
Jeszcze przed rokiem 1941, a
więc przed wkroczeniem Niemców do Sarajewa w barze „Titanic” rozmawiano przy
wódce o prześladowaniu Żydów w Niemczech i w krajach ujarzmionych przez
Hitlera. Co prawda na sprawy wielkiej polityki bywalcy „Titanica”, patrzyli ze
swego punktu widzenia, z perspektywy tej kiszkowatej knajpy, przesyconej
oparami rakiji, dymem z papierosów i wonią zagrzybionych ścian. Wieści o
hitlerowskich zbrodniach były dla nich po prostu pretekstem do strojenia żartów
z właściciela baru. Nie można powiedzieć, żeby się te żarty gospodarzowi
„Titanica” podobały. Oderwany od reszty swoich współplemieńców, nie dzielił z
nimi ani dobrych, ani złych losów, choć właśnie te złe losy wiązały go z nimi
nierozerwalnie.
Od pierwszego dnia okupacji Sarajewa gości w
„Titanicu” zaczęło powoli ubywać. Pewnego dnia uciekła także „żona” Agata.
Owego ranka, kiedy Mento zarejestrował się u władz, jako „Żyd” i przypiął żółtą
opaskę z gwiazdą Dawida, Agata zabrała resztę pieniędzy i zniknęła bez śladu. Od
tej pory nie mógł odzyskać równowagi. A w „Titanicu” pustki. Nie zaglądali tu
nawet żebracy. Te beztroskie chwile, kiedy tak żartowano w „Titanicu” minęły
bezpowrotnie. Lęk stał się dla niego miarą i wykładnikiem wszystkiego. W ciągu
paru miesięcy Mento bardzo się zmienił. Nie jadł prawie nic, niewiele więcej
pił.
Toteż, gdy pewnej nocy zapukano do
drzwi „Titanica”, Mento oczywiście się przestraszył, lecz się nie zdziwił.
Wszystko przyjmował, jako „los”, od którego nie ma ucieczki, wszystko wydawało
mu się zwyczajną operacją matematyczną. Kto więc zapukał do drzwi lokalu? A w
rzeczy samej zapukał Stjepan Ković, znany banjalucki próżniak i niebieski ptak,
ostatnio zaś ustasza, należący do chorwackiej partii faszystowskiej gamoń,
który co dopiero przyjechał z Banja Luki do Sarajewa.
Stjepan Ković bez względu na
zawód, który wykonywał w oczach rodzinnego miasta stale uchodził za postać
komiczną. Był to osobnik „jałowy,
chybiony, jeden z tych, którzy nie mogą ani dojrzeć, ani zwiędnąć”, lecz
którzy- choć nie mają sił ani zdolności, żeby się pracą i wytrwałością wznieść
ponad przeciętność- nie godzą się na
zwyczajne i przeciętne życie. Toteż od dzieciństwa ciążył sobie i innym.
Pokazanie się na ulicy przyprawiało go o katusze. Również rozmowa była dla
niego sprawą skomplikowaną i męczącą. Od chwili uświadomienia sobie faktu
własnego istnienia ani na moment nie opuszczało Stjepana Kovicia pragnienie,
aby być tym, kim nie jest. Utajone pragnienia były właśnie przyczyną, że od lat
chłopięcych po wiek męski nie przestawał prowokować, rozśmieszać lub tez
wprawiać w osłupienie mieszkańców rodzimego miasteczka Banja Luki. Swym
sposobem bycia, ubierania się, mówienia i różnymi innymi dziwactwami
rozśmieszał całą okolicę. Czegoż to nie robił, żeby w oczach ludzi być kimś,
coś znaczyć. Tak, więc Stjepan Ković nie miał ani jednego wewnętrznego i ani
zewnętrznego rysu, który byłby szczery, prawdziwy, który byłby jego stałą
własnością. Wstąpił, więc do ustaszy i coraz bardziej uświadamiał sobie swoje
pragnienie – prowadzić wyjątkowe życie. Przekonywał się o tym szczególnie
wtedy, kiedy słuchał opowiadań innych ustaszów, młodszych i bardziej zuchwałych
od niego, opowiadań o grabieżach i zbrodniach na Żydach.
To właśnie bar „Titanic”
Stjepan Kovic obrał sobie za cel. Ustasza
zażądał od wystraszonego Mento Papo złota i pieniędzy. Ale ten „Żyd” Mento to
jakaś ofiara losu, nie ma nawet porządnego ubrania, potrafił tylko kłaniać się,
mrużyć oczy, trząść się ze strachu. Skoro jednak padło żądanie, skoro zagroził
Żydowi, powinien być konsekwentny i działać dalej na zimno, ostro, skutecznie.
Niestety nie wychodziło mu to. Zresztą, jak miało mu to wychodzić, skoro pełen
był sprzecznych, obezwładniających myśli, z których każda ciągnęła go w inna
stronę. Miał ochotę rozpłakać się, rzucić do ucieczki, zabijać z powodu swej
bezradności. A bardziej niż Menta Papo nienawidził swojej własnej bezsilności. W
wypełnionym półmrokiem pokoju krzyki Stjepana Kovicia brzmiały jak wołanie
tonącego o ratunek...
Świat, którego kreśli Ivo
Andrić w swoich opowiadaniach jest światem ludzi z znikąd. Logikę wzajemnych
ludzkich stosunków określają bez reszty zamknięcie, izolacja, nienawiść. Wolność
jest tutaj utożsamiana z „wolnością do nienawiści”. Oznacza wybór pomiędzy rolą
kata lub ofiary, pomiędzy nieposkromionym ekscesem albo „roślinnym trwaniem”,
pomiędzy samobójczym szaleństwem lub nieustannym, jałowym poniżeniem. Pomimo tego, że Ivo Andrić urodził się w chorwackiej, chrześcijańskiej
rodzinie w Bośni a sam deklarował, że jest pisarzem Serbskim żadne z tych
państw nie przyznaje się do niego. Chorwaccy nacjonaliści uważają go za zdrajcę
nie mogąc mu wybaczyć tego, że tworzył w języku serbskim, Serbskim
nacjonalistom przeszkadza jego katolickie, chorwackie pochodzenie. W jego
rodzinnym bośniackim mieście się o nim nie wspomina a wręcz się go wypiera.
Jeszcze gorsze zdanie mają o nim muzułmańscy radykaliści. Intelektualiści
muzułmańscy oskarżają Andrića, że ukazał bośniackich muzułmanów, jako
„gwałtowników, bandytów, pijaków, okrutnych morderców nabijających na pal,
osobników perswazyjnych i szkaradnych”. Jego utwory charakteryzuje ukazywanie rodzinnej Bośni,
jako pogranicza kultur, religii i ideologii, mistrzowsko opisywał zawiłe realia
historyczne, napięcia i dialog, jaki zachodził pomiędzy Zachodem a Orientem. Są
piękne, mistrzowskie pod względem stylu, bogate pod względem treści. Niezwykłe.
Ivo
Andrića nazywa się pisarzem samotnym i trudno się z tym nie zgodzić. Choć był
pisarzem wybitnym i docenianym na świecie zasmuca fakt, że w rodzinnych
stronach wszyscy starają się jak najbardziej odseparować od jego nazwiska. Całą
uwagę pochłonęli tureccy twórcy, bez sentymentów zajęli miejsce ikony
literatury Jugosłowiańskiej. Pod koniec życia Andrić żył w lęku przed tym, co
będzie się o nim mówić po jego śmierci skoro już za życia padały na jego temat
tak niepochlebne opinie z ust rodaków. Nie był to zresztą lęk bezpodstawny, do
dziś jest pisarzem docenianym i uwielbianym na świecie, lecz nie tam gdzie
najbardziej mu zależało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz