„Samotne miłości”
Eshkol Nevo
Autor/ ur.
w 1971 r. w Jerozolimie – izraelski pisarz, autor zbioru opowiadań, trzech
powieści, poradnika i książeczki dla dzieci. Za swoją twórczość otrzymał między
innymi główną nagrodę izraelskiego Towarzystwa Wydawców Książek.
Tłumaczenie/ Magdalena Sommer
Tematyka/ W
przesyconej namiętnością i magią powieści "Samotne
miłości" autor splata kilka wątków miłosnych, których kulminacja
następuje w jednym, szokującym momencie. Powieść, której akcja rozgrywa się w
wyimaginowanym mieście na północy Izraela, zwanym Miastem Cadyków
(Sprawiedliwych), przedstawia z przymrużeniem oka absurdalne, irytujące i
wzruszające aspekty izraelskiej rzeczywistości, snując zarazem uniwersalną
historię o samotności, zagubieniu i pragnieniu bycia rozumianym.
Główny motyw/ „Samotnym
miłościom” nie przyświecają, bowiem wielkie cele, a tylko chęć
przybliżenia lekko zwariowanej, melancholijnej opowieści podszytej Gogolem
i Jerome’em. Trafiamy do Miasta Cadyków. Burmistrz Abraham Danino ma
wybudować w dzielnicy rosyjskich emigrantów-emerytów mykwę ku czci żony
amerykańskiego milionera. Liczy przy tym, że hojny Żyd z New Jersey
wesprze jego przyszłą kampanię wyborczą. Na drodze stają jednak nieprzewidziane
problemy, a wszystko zmierza do – świetnego zresztą – slapstickowego
finału. Ale tak naprawdę to nie Danino jest głównym bohaterem „Samotnych miłości” – najważniejsze role
w powieści odgrywa dwoje kochanków, którzy spotykają się po latach, by
mieć szansę naprawić to, co kiedyś się zepsuło.
Cytat
z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„[…] zazdrość może
rozżarzyć nawet wilgotne węgle”.
„Wszyscy jesteśmy gwiazdami w filmie, który ktoś robi o
naszym życiu!”
„Czasami nie ma jednej prawdy. Zwłaszcza, gdy chodzi o
rodzinę. Rodzina to skomplikowana rzecz”.
„[…] mężczyzna, który umie kochać, zawsze będzie mieć
powodzenie u kobiet”.
„Odwaga to w gruncie rzeczy inne określenie braku wyboru”.
„Starzy przyjaciele są naszym domem. A czasami więzieniem
[…]”.
„Nigdy nie wiemy, jak głęboko ktoś utkwił nam w sercu,
dopóki nie
spróbujemy go wyciągnąć”.
„Calusieńki świat jest bardzo wąskim mostem. A przęsłami
tego mostu są książki”.
„Czy grzech może być jednocześnie micwą?”.
„[…] ludzie mogą nas porzucić, także gdy wciąż przy nas są.
Ich ciało zostaje, ale dusza ulatuje gdzie indziej”.
Książka „Samotne miłości” Eshkol Nevo zaczyna
się niewinnie- od listu, który bogaty amerykański wdowiec Jeremiah Mendelstrum przesyła do burmistrza Miasta Cadyków w
Izraelu. W liście informuje, że pragnie ufundować mykwę, rytualną łaźnię, która
nosiłaby imię jego zmarłej małżonki. List ten, choć oficjalny, wcale nie jest
krótki. Najwyraźniej, bowiem Jeremiah Mendelstrum uległ temu, co spotyka
niekiedy osoby biorące pióro do ręki: to ono ich prowadzi, a może przyczyniła
się do tego samotność, praprzyczyna wszystkich przyczyn. I tak, choć pierwotnym
zamiarem pana Mendelstruma było przedstawienie krótkiej, rzeczowej propozycji,
na dwóch pierwszych stronach zaskakująco szeroko rozpisuje się on na temat niedawno
zmarłej pani Mendelstrum. Jak wcześniej wspominałem, jego zamiarem było
sfinansowanie nowej mykwy w mieście, z pokryciem wszelkich związanych z tym
kosztów i ma tylko jeden warunek, choć nie do końca jest to warunek, lecz
raczej nadzieja migocąca w nim jak płomień świeczki zapalonej ku czyjejś
pamięci, by ten budynek, w którym obok wejścia znajdzie się tabliczka z
imieniem jego żony, był gotów do przyszłego lata, gdy zamierza odwiedzić Ziemię
Świętą, jeśli Bóg pozwoli. Łańcuch zdarzeń zapoczątkowany ową niewinną prośbą
prowadzi do skandalu, który przeorze życie polityczne, towarzyskie i uczuciowe
mieszkańców miasteczka.
Eshkol Nevo w „Samotnych
miłościach” zabiera czytelnika do fikcyjnej ortodoksyjnej wspólnoty w
Izraelu, w której rytm dnia wciąż wyznaczają tradycja i religia. Do
niewielkiego miasteczka, gdzie wszyscy znają przodków wszystkich do kilku
pokoleń wstecz, a o pomyślność modlą się przy cudownych grobach cadyków,
których w okolicy jest aż za wiele. Dwa lata wcześniej, w dniu przybycia do
miasta nowych imigrantów z Rosji, lekcje w szkołach zakończono już o
jedenastej. Uczniowie czwórkami pomaszerowali na główną ulicę, trzymając w
rękach kartoniki, na których widniały powitalne hasła. Wielu bezrobotnych
zrobiło sobie przerwę w dniu bezrobocia i dołączyło do historycznego powitania;
prędko zjawili się handlarze z gorącą kukurydzą i zimnymi napojami. Pięć minut
przed oficjalnym terminem z ogromnych głośników, ustawionych wcześniej na kilku
balkonach, buchnęły tony piosenki „Hawa
nagila”, a grupa miejscowych emerytów w mundurach Armii Czerwonej, które
urząd miasta specjalnie dla nich wypożyczył z magazynu kostiumów teatralnych,
zmierzała powolnym i szacownym krokiem do pierwszego rzędu. Burmistrz oczyma
wyobraźni widział ją: Marinę, Olgę, Irinę- nie zdecydował jeszcze, jakie imię
będzie nosić- kiedy wysiada z autobusu ostatnia, jej obfity biust stanowi
zapowiedź reszty ciała. A może jedna z nich zostanie jego asystentką lub
sekretarką? – marzył przez ten cały czas oczekiwania burmistrz. Jakie było
zdziwienie burmistrza, kiedy okazało się, że pierwsze autobusy z imigrantami
nie dotarły do jego miasta, ponieważ „uciekinierzy” z Rosji woleli zamieszkać w
Tel Awiwie, natomiast wszyscy, którzy przyjechali późniejszym transportem to
starsi ludzie po sześćdziesiątce, niemający rodzin w Izraelu, albo rodziny nie
chciały ich do siebie przyjąć. Tacy ludzie muszą być, z natury rzeczy;
obdarzeni wieloma zdolnościami, pomysłami. Problem natomiast był z tym, że ci
ludzie nie mówili po hebrajsku do tego wszystkiego opowiadano o pewnym fatalnym
wypadku, w następstwie, którego Miasto Cadyków stało się jeszcze bardziej znane
w całym Izraelu. Podczas jazdy autokarem kilku podróżnych poczuło silną
potrzebę załatwienia potrzeb fizjologicznych i po powszechnej naradzie
stłoczyli się obok kierowcy. „Stop! Stop!
Stop!” – zawołał jeden z tych, którzy się powstrzymywali, i najwyraźniej to
słowo akurat kierowca zrozumiał. I od razu nadepnął mocniej pedał hamulca.
Autobus stanął. Blisko połowa pasażerów wysiadła pospiesznie, by ulżyć
pęcherzom. Mężczyźni udali się w najbliższe krzaki, kobiety nieco dalej. Po
kilku minutach, gdy wrócili po wszystkim, okazało się, że brakuje Anny
Nowikowej. Wszyscy pasażerowie rozeszli się po okolicy, by szukać zaginionej.
Anna Nowikowa znalazła się ostatecznie wewnątrz częściowo zasypanej, nieokiełznanej
dziury w ziemi, na którą przypadkiem nastąpiła i wpadła do środka. Rok później
do tej samej pieczary wpadł do środka zabłąkany uczeń jesziwy i z wielkim
przejęciem doniesie o niej Radzie Opieki nad Starożytnymi Grobami, która po
serii badań ogłosi, że jest to miejsce pochówku cadyka imieniem Szlomo Ha-Tana,
i w krótkim czasie grób stanie się celem pielgrzymek wszystkich pragnących
uzyskać błogosławieństwo w interesach.
Pierwszej zimy po tym,
jak nowi przybysze wprowadzili się na osiedle Źródło Dumy, w Mieście Cadyków spadł
śnieg. Zwykle śnieg padał tam niemal, co roku. Ale tamtej zimy zaszło
niespotykane zjawisko: białe płatki spadły tylko i wyłącznie na nowe osiedle i
nie docierały dalej. Z tego powodu uproszczono nazwę osiedla ze „Źródła Dumy” na
„Syberia”. Kiedy zapada decyzja, że na tym osiedlu zostanie pobudowana nowa
mykwa, losy wszystkich bohaterów splatają się w tragikomiczny sposób. Książka
może przypominać „czeski film w Izraelu”, ale kiedy poznamy losy Moszego i
Ajelet, Antona i Kati okazuje się, że nad kartami książki musimy się pochylić w
większej zadumie i w głębszym zastanowieniu.
W Mieście Cadyków przewidywalności
i spokoju potrzebował Mosze Ben Cuk, wychowywany w kibucu były oficer Tajnej
Jednostki, o której Wszyscy Wiedzą, po burzliwym rozstaniu z miłością życia
Ajelet, ustatkował się i spłodził synów i gdyby tylko jeszcze mu się nie
wydawało, że wszędzie dostrzega ślady dawnej ukochanej, byłby zupełnie
szczęśliwy. Natomiast Ajelet po burzliwym i nieudanym związku z Mosze uciekła
do Indii odnaleźć spokój duszy. Włóczyła się, żebrała aż pewnego dnia
postanowiła wstąpić do buddyjskiego klasztoru. Tam jednak nie odnalazła psychicznego
spokoju i po dwóch latach opuściła jego mury. Nauczyła się panować nad swoja
świadomością. Nauczyła się oddychać przeponą i w ten sposób dotleniać mózg.
Nauczyła się powtarzać mantry. Nauczyła się przewidywać sny. Tylko jedno się
jej nie udało: przestać myśleć o Mosziku. Ajelet postanowiła porozmawiać z
rabinem pracującym w New Delhi. Karmiła swój „psychiczny wrzód” słowami „Pieśni nad Pieśniami” i prowadziła
dysputy w ośrodku religijnym Chabadu. Na początku wydawało jej się, że inni
wiedzą od niej więcej. Jednak pewnego dnia podczas spotkania, na którym rozważa
się wspólnie słowa Tory Ajelet nieświadomie „dotknęła” swojego problemu, który
powodował jej psychiczny ból. Zauważyła,
że Sara nie jest wspomniana ani razu w rozdziale o ofierze Izaaka. Jej zdaniem
to nie jest przypadek. Wszystko, co się tam dzieje, nie mogłoby wydarzyć się w
jej obecności. Jaka matka zgodziła się złożyć w ofierze swego syna? Autor
tekstu nie chciał wpaść we własne sidła, oznajmiła Ajelet, dlatego zwyczajnie…
pozbył się Sary z tego rozdziału. Wszystko wskazuje jeszcze wyraźniej, jak
bardzo cała ta historia jest historią męską: tylko mężczyzna może być na tyle
fanatyczny, by wziąć do ręki nóż rzeźnicki. I tylko Bóg mężczyzna jest wstanie
poprosić o ofiarę z małego chłopca na dowód wiary w niego. Ajelet nie przeżyła
żadnego objawienia. Nie musnęło jej skrzydło Szechiny. Ale wspólna nauka
napełniła ją spokojem. Postanowiła wrócić do wiary swych ojców. Wyjechała do
Ameryki, zamieszkała na Brooklynie z ortodoksyjnymi Żydami, poznała tajemnicę
wiary, zmieniała imię na Bat El i została balanit
asystentką w mykwie. Co ciekawe w ramach wolontariatu zostaje wysłana prze
ortodoksyjną społeczność z Ameryce do pracy w Mieście Cadyków.
Anton z kolei szczęśliwy
nie jest. Na stare lata wyemigrował z żoną z Rosji do Izraela, ale trafili na
bez mała pustynie, gdzie zamiast koncertów słuchają wycia szakali. Żadnego
kina, teatru, żeby, chociaż klub szachowy założyć… Ale burmistrz na „Syberii”,
jak dowcipnie ochrzczono ich osiedle, klubu nie założy, bo się na mieszkańców
obraził: wyobrażał sobie, że jak sprowadzi imigrantów, to znajdzie się wśród
nich jakaś hoża Masza czy inna Luba - a dostał wyłącznie niemówiących po hebrajsku
emerytów.
Eshkol Neco na swoich
bohaterów patrzy z ironią, ale też z ogromnym ciepłem. Wszyscy są jakoś
niedopasowani, uwierają innych dookoła, zarówno ci żyjący we wspólnocie, która
zapewnia im bezpieczeństwo kosztem wolności, jak i ci, którzy wybierają wolność
bez poczucia bezpieczeństwa. Wszyscy też zgodnie z tytułem pragną miłości, choć
niektórzy pozostają samotni. Autor swoich bohaterów porównuje do rzadkiego
zjawiska zwanego lost solos: pojedyncze
ptaki, pojawiają się nieoczekiwanie z dala od zwykłych tras swych przelotów, w
rejonie, w którym w ogóle nie powinno ich być. Jakby coś popsuło się w ich
wewnętrznym systemie nawigacji, ale może doszło do mutacji genetycznej, różni
naukowcy różnie wyjaśniają to wyjątkowe zjawisko, ale żadna teoria nie
doczekała się ostatecznej weryfikacji. Książka Eshakol Nevo „Samotne miłości” to lektura smutna,
pokazująca jak współczesny Izrael jest tłoczny, że nie jest łatwo znaleźć w nim
swoje miejsce. To kraj imigrantów, co tydzień przyjeżdżają setki nowych. I nie
jest łatwo stwierdzić, gdzie, kto przynależy. Weźmy arabskiego ornitologa z
książki. Nie jest u siebie we własnej wiosce, bo jej mieszkańcom nie podoba
się, że kocha ptaki. Żydzi podejrzewają go o szpiegostwo tylko, dlatego, że
obserwuje je przez lornetkę. Albo Mosze Ben Cuk, który chce być religijnym
Żydem, ale we wspólnocie ortodoksyjnej też go nie chcą, bo nie jest do końca
ani aszkenazyjczykiem, ani sefardyjczykiem. Jego jedyną szansą na ożenek jest
ślub z dziewczyną, w której rodzinie występują choroby genetyczne. Bohaterowie
poruszają się między poczuciem więzi z drugim człowiekiem a świadomością jej
braku, przynależnością a szukaniem dla siebie miejsca. A jeśli uda im się
zbliżyć do drugiego człowieka, zdarza się mały cud. Przestają być - choćby
przez kilka godzin samotni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz