„Stanley i kobiety”
Kingsley Amis
Autor/ (ur.
16 kwietnia 1922 w Londynie, zm. 22 października 1995 tamże) – brytyjski pisarz, poeta, krytyk literacki i
wydawca fantastyki oraz nauczyciel akademicki.
Tłumaczenie/ Wacław Niepokólczycki
Tematyka/ Relacje pomiędzy ojcem i synem niosą za sobą wiele tajemnic i
nieoczekiwanych dla obu stron „zwrotów akcji". Tendencje depresyjne,
skłonność do stosowania przemocy, uczuciowe niezrównoważenie, brak pełnego
poczucia własnej męskiej tożsamości, kompleksy niższości, problemy emocjonalne
i trudności związane z chorobą psychiczną w rodzinie - to tylko niektóre
perturbacje opisane w książce Kingsleya Amisa „Stanley i kobiety”.
Główny motyw/ Po „gniewnej"
młodości Stanley Duke znajduje wreszcie spokój i duchowy komfort, będący
przywilejem dobrze sytuowanego mężczyzny w średnim wieku. Wtedy to jego syn z
pierwszego małżeństwa zapada na chorobę psychiczną... Bohater usiłując zgłębić przyczyny niepoczytalności
własnego syna, uświadamia sobie nagle, jak bardzo jego własne życie było
zdominowane przez neurotyczne związki z kapryśnymi kobietami...
Cytat
z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„(…) mówienie mężowi
o żonie, która od niego odeszła, wcale nie jest taką prostą sprawą, nawet gdy
się nie ma do czynienia z czymś tak nonsensownym jak pozostałość dawnego
uczucia”.
„Ty, Stanley, masz talent do żenienia się z dziwnymi
kobietami”.
„Mój Boże, jakie to szczęście, że nie od ciebie zależy
kierowanie ludzi do czubków, bo byśmy wkrótce wszyscy się tam znaleźli”.
„Nigdy bowiem nie należy wymieniać imienia jednej kobiety w
obecności drugiej, jeśli nie jest to absolutnie konieczne”.
„(…) kobiety są jak Rosjanie- jeśli ktoś cały czas robi
dokładnie to, czego oni chcą, to jest realistyczny, konstruktywny i działa na
rzecz pokoju, a jeśli im się sprzeciwi, to sięga po taktykę zimnej wojny,
stosuje imperialistyczne knowania i wtrąca się w ich wewnętrzne sprawy”.
„Korzyści z bycia zdrowym na umyśle nie są może liczne, ale
należy do nich wiedza o tym, co jest śmieszne. I to cała sprawa”.
„Kiedy się żeniłem, powiedziałem sobie, że w małżeństwie
można mieć szczęście albo rację, i jestem już szczęśliwy dwadzieścia dwa lata”.
„Nie jest zabawne... żyć z kimś... kogo się nie bardzo
lubi”.
Kingsley
Amis pisał książkę „Stanley i kobiety” na
początku lat 80-tych XX wieku. Od tego czasu minęło ponad trzydzieści lat, co
sprawiło, że psychiatria, jako nauka oraz samo podejście do pacjenta bardzo się
zmieniły, niestety myślenie w społeczeństwie o osobach chorych psychicznie się
nie zmieniło i wciąż dla wielu ludzi nie są to osoby chore, lecz tylko zwykli „wariaci”. Kingsley Amis nie skupia się w książce na
samej chorobie psychicznej syna głównego bohatera, lecz na tzw.
„psychologicznej mapie relacji w rodzinie”. Główny bohater Stanley Duke
dowiedziawszy się o chorobie psychicznej syna Steve’a zaczyna zastanawiać się,
czy przyczyn jego choroby nie należy szukać w jego relacji z kobietami i byłą
żoną a matką Steve’a- Nowell.
Po „burzliwej” młodości
Stanley Duke znajduje wreszcie spokój i duchowy komfort. Obecnie ma nową żonę o
imieniu Susan. Ludzie zwykli mawiać o Susan, że po trudnym minionym okresie
zaczęło jej się nieźle powodzić. Na samym początku był jakiś mąż, o którym nikt
zbyt wiele nie wiedział, jakiś nieudany malarz czy ilustrator książek,
poślubiony na złość rodzinie, jak mówiła, z którym się rozwiodła, gdy tylko
odkryła, że to rodzina miała rację. Następnie związała się ze znacznie bardziej
udanym lewicującym dramatopisarzem. Żyła z nim sześć lat, ale nie mogła za
niego wyjść, ponieważ już miał żonę, a poza tym, że lewicował, był również
katolikiem i to z tych, którzy nie uznają rozwodów. Dwunastego lutego 1980 roku
Susan wstąpiła w związek małżeński ze Stanleyem i jeszcze w tym samym roku
wprowadziła się do solidnego wiktoriańskiego domu z czerwonej cegły nieopodal
sadzawki w Hampstead. Dom należał niegdyś do poety i antykwariusza z czasów
królowej Wiktorii.
Susan sprawiała wrażenie
bystrej, nerwowej, pogodnej, nawet oddanej lub lojalnej, gdy poświęcała komuś
całą uwagę, a poza tym łatwowiernej i pięknej. To prawda, że nie cechował jej
roztargniony wyraz twarzy charakterystyczny dla większości kobiet uznawanych za
piękne, ale powinno istnieć słowo na określenie tej kombinacji rysów, bardzo
szczególnej kombinacji. Zawsze miała bardzo zadbane włosy, ale beztroski
stosunek do tego jak wygląda był dość ugruntowany i łączył się w jakiś sposób z
jej pojęciami o sztuce i o poezji.
Pewnego razu po jednym z najbardziej udanych wieczorów w domu Stanleya i
Susan rozległ się brzęczyk domofonu przy drzwiach od ulicy, niedługi, ale
wystarczająco głośny. Kiedy Stanley podniósł słuchawkę domofonu, nikt się nie
odezwał, chociaż słyszał coś jakby bardzo głośny szum morskiej muszli.
Powiedział kilka razy: „-Hallo”- Lecz
nikt nie odpowiadał. Stanley pomyślał, że prawdopodobnie jakiś pijak wracający
z pubu wcisnął guzik domofonu. Susan natomiast myślała, że może ktoś z gości
coś zostawił. Drzwi frontowe znajdowały się na końcu krótkiego oszklonego
pasażu nad uskokiem ziemi. Stanley
otworzył je i rozejrzał się, ale, mimo że wyszedł na zewnątrz, nie zobaczył
nikogo, tylko latarnie uliczne i kilka zaparkowanych samochodów. Już miał
wrócić do środka, gdy usłyszał bełkocącego coś mężczyznę. Tym mężczyzną okazał
się jego syn Steve. Nie mógł to być nikt inny, choć od razu go nie poznał.
Wiedział, że stało się coś złego, jeszcze nim uświadomił sobie, co kazało mu
tak sądzić. Jednocześnie czuł, jak go opuszcza lekkie otępienie. Przeszedł
kilka kroków ulicą i znalazł syna obok garażu sąsiedniego domu, jakby właśnie
wyszedł zza rogu. W tym roku jego syn skończył dziewiętnaście lat, był wysoki,
wyższy od ojca, a także „jaśniejszy” i oczywiście mniej łysy. Jak zwykle miał
na sobie ciemną marynarkę i spodnie, a także jasną koszule z rozpiętym
kołnierzykiem. Zdawało się, że unika wzroku ojca, ale w migotliwym świetle
trudno to było stwierdzić. Zwykle ściskali się na powitanie, ale nie tym razem.
Stanley zaprosił syna do domu.
Stanley zauważył, że Steve
mówi inaczej niż zwykle. Pomyślał, że jest tylko zmęczony lub czuje się
zakłopotany tym, co zaraz powie, ale przecież nigdy się łatwo nie męczył ani
nie wpadał w zakłopotanie. Potem Susan zwróciła się do niego bardziej poufnie i
wtedy zobaczył, że syn zamknął się w sobie. Mówienie zajmowało mu sporo czasu,
bo robił długie przerwy. To nie słowa sprawiały, że trudno było słuchać go
cierpliwie ani nawet sposób, w jaki je wypowiadał, dość mdły, ale nie bardziej
niż u kogoś znudzonego koniecznością tłumaczenia się lub po prostu marzącego,
żeby po długim marszu położyć się spać. Nie, miał twarz pozbawioną mimiki,
ciało zaś gestykulacji. Nie pozostało nic z odruchów towarzyszących mówieniu,
tak ułatwiających zrozumienie. Nidy nie przyszło Stanley’ovi na myśl, że zmiana
na niekorzyść może być aż tak zauważalna. Spostrzegł także, że raz zmarszczył
brwi, ale na krótko i nie wiadomo, czemu. Poza tym jego twarz było kompletnie
bez wyrazu, nawet wtedy, kiedy mówił, że musi pozbierać się z głową. Najgorsze
było to, że ciągle się powtarzał.
Następnego dnia rano,
kiedy wszyscy myśleli, że Steve poprzedniego wieczoru zachowywał się dziwnie z
powodu zmęczenia i zerwania ze swoją dziewczyną Mandy w jego pokoju rozległ się
ogromny huk, po którym wszyscy zerwali się z krzeseł. Wszyscy stali nieruchomo
i nie mówili nic jak ludzie, którzy zastanawiają się, co u licha się dzieje. I
wtedy zza drzwi wyłonił się Steve, bardzo obojętny, zamyślony, ale wyglądał
normalnie, choć ubranie miał wymiętoszone, jakby się w nim przespał. Po paru
chwilach zaczął przyglądać się niebiesko-białemu obrazowi wiszącemu na ścianie
w końcu pokoju. Steve nigdy specjalnie nie interesował się obrazami, a ten tutaj
wisiał przez wszystkie dziesiątki jego wizyt w tym domu. Wciąż się mu przeglądał.
Susan nie miała pojęcia, co to wszystko znaczy. Teściowa reagowała wkładając
cały wysiłek w to, żeby się nie rzucić do ucieczki. Zanim Stanley rozwikłał tę
zagadkę, rozległ się odgłos targania i zobaczył, że Steve odrywa okładkę
książki Saula Bellowa „Herzog”. Wkrótce potem wyszedł i złapał taksówkę. Po
jakim czasie zadzwonił telefon na biurku Stanleya i jakiś męski głos
chrząknąwszy parę razy powiedział: „Stanley,
tu Nowell. Czy mógłbyś przyjechać? Ja nie mogę sobie z nim poradzić. Nie wiem,
co mu się stało, chyba zwariował”. Dzwoniła była żona Stanleya a matka
Steve’a Nowell.
Stanley nie mógł przestać
myśleć o tym, co go jeszcze czeka. Najpierw jednak musiał wrócić do tej
krótkiej rozmowy telefonicznej z Nowell. Czy rzeczywiście nie wymieniła imienia
Steve’a ani nie wyraziła jasno, że to o nim mowa? Bardzo prawdopodobne. Tak
właśnie postępują roztargnione kobiety w filmach- żeby pokazać jak bardzo są
roztargnione. Również niektóre kobiety czynią tak w prawdziwym życiu, co służy
ukazaniu, jak bardzo są zatopione w sobie, małostkowe. Same wiedzą, o kim mówią
i to ma wystarczyć. Nigdy nie miał wrażenia, że poślubienie Nowell albo
rozstanie z nią kosztowało go zbyt wiele zachodu. Po sześciu miesiącach
chodzenia z Nowell nagle spostrzegł, że zmierza prostą drogą do małżeństwa i
nie ma jak zboczyć, co wcale nie znaczyło, że chciał. Potem po trzynastu latach
z niezrozumiałych dla niego powodów odeszła i połączyła się z Bernardem
Hutchinsonem.
Po przybyciu na miejsce Stanley zobaczył
Steve’a leżącego w sypiali z dużymi oknami, bez zasłon, o nagich
żółtocytrynowych ścianach, słońce, zatem wpadało do wnętrza bez przeszkód.
Przypomniał sobie, co mówiła Susan, gdy zobaczyła Steve’a śpiącego u nich w
domu, że chłopak nie tylko nie śpi, lecz nawet nie przybiera pozycji człowieka
śpiącego. Steve nie odpowiadał na żadne pytania. Po chwili opuścił nogi i
usiadł twarzą do okna. Potem uniósł rękę i jakby komuś pomachał. Na zewnątrz
wyraźnie nie było nikogo, Stanley wyjrzał, aby się upewnić. Zobaczył tylko
mnóstwo dachów i ani żywej duszy w dole z wyjątkiem siedzącego na murze kota. Po
pewnym czasie Steve zaczął zadawać ojcu pytania: „-Czy wierzysz w poprzednie życie?”, „-Czy oni jeszcze są? Ci ludzie na
dole?”, „-A z czego się tak głupio śmiali?”. Steve zaczął opowiadać o
„spisku żydowskim”, że Żydzi penetrują cały kraj, że jak wszystkie
przygotowania zostaną już zakończone, spełni się przedwieczna przepowiednia. Zapytał czy barwa nieba nie wydaje się im inna
po zmierzchu?
Kiedy Stanley wyszedł
zatelefonować do lekarza z prośbą o interwencję za ścianą usłyszał wielkie
uderzenie. Były to dwa dźwięki jednocześnie, trzask i coś w rodzaju głośnego wystrzału,
apotem rozbrzmiewały krzyki i wrzaski. Gdy Stanley wszedł do pokoju, zobaczył
mnóstwo szkła na dywanie pod telewizorem i wielką dziurę w jego wnętrzu z
fragmentami elektroniki, a także resztki chmury dymu. Wśród odłamków szkła
leżała wielka szara kamienna popielniczka. Steve wciąż wyglądał na
oszołomionego, choć już nie wydawał się tak oderwany od rzeczywistości, ale
jakby nadal nie rozumiał, skąd to całe zamieszanie. Pozostałe osoby
wrzeszczały; Nowell na Stanleya, jej mąż Bert wygłaszał opinie ogóle, a ich
mała córka krzyczała na wszystkich i to było najgorsze.
Przez głowę Stanleya
przemykały takie słowa jak mania, schizofrenia i paranoja. Próbował sobie
przypomnieć, co słyszał i czytał o obłędzie, ale nic z tego nie wychodziło.
Odczuwał jedynie to samo ugruntowane wrażenie, co zawsze, że faceci z branży psychiatrycznej
mają nikłe pojęcie o tym, o czym mówią. Po zastanowieniu przypomniał sobie, że
wpadła mu kiedyś w ręce szykowna broszura, w której pewien psychiatra dowodził,
że jedyną prawdziwą pomocą, jaką mogą ci udzielić, kiedy dostaniesz „świra”, to
zapewnić bezpieczne, wygodne warunki i chronić przed samobójstwem, póki ci się
nie polepszy samo z siebie, jeśli będziesz miał szczęście lub do końca życia,
jeśli ci tego szczęścia zabraknie. Sprawa wyglądała z zewnątrz trochę zawile,
same tylko szalone teorie, bogacze chodzący po dwadzieścia lat do psychologa,
szpitale dla umysłowo chorych. Mniejsza o to, co było napisane w tej broszurze;
z sukcesami, nowymi lekami i terapiami, z tysiącami pacjentów spokojnie, choć
być może powoli dochodzącymi do zdrowia. Tak samo jak z całą wiedzą medyczną, którą
słyszy się, na co dzień od znajomych mówiących tylko o skandalach i błędach, a
nie o „cudownych” uzdrowieniach.
Steve został zabrany
do szpitala psychiatrycznego tam zajął się nim doktor Nash, który wyjaśnił
Stanley’ovi, że Steve wymaga terapii z pełną dawką środków uspokajających, co
prawdopodobnie wywoła skutki uboczne, które mogą być niepokojące, a nawet
trochę ryzykowne bez profesjonalnego nadzoru. Według doktora Nasha Steve jest
schizofrenikiem. W trakcie leczenia szpitalnego Stanley ma także kontakty z
innymi lekarzami, którzy nie zgadzają się z diagnozą doktora Nasha. Doktor
Trish Collings i doktor Gandhi jawnie podważają diagnozę Nasha. Doktor Trisha
Collings zaczyna namawiać Stanleya, aby nie wierzył temu, co mówi Nash i oddał
syna pod jej opiekę lekarską. Opierając się na dotychczas uzyskanych
informacjach uważała, że choroba Steve’a to problemy życiowe, co obejmuje
również ludzi z jego najbliższego otoczenia, zwłaszcza rodziców. Tłumaczyła, że
wszystkie dzieciaki z pokolenia Steve’a muszą się uporać z mnóstwem problemów,
które należy zrozumieć: bezrobocie, lęki przed zagładą nuklearną, wojną,
napięcia rasowe, miejskie zanieczyszczenie, alienacja, i wiele innych. To
pokolenie bardzo narażone i bezradne, żyje w wielkim, niebezpiecznym świecie,
na który nie ma wpływu. Ktoś taki jak Steve wyczuwa te zagrożenia. Potem
przychodzi kryzys emocjonalny, na przykład zerwanie z dziewczyną, i chłopak
staje się bezbronny. Cóż, więc robi? Stwarza mechanizm obronny. Nie ma się
gdzie ukryć, więc znajduje w sobie kryjówkę, którą lekarze nazywają obłędem
albo chorobą umysłową, albo halucynacjami.
Stanley Duke, jako zatroskany
ojciec nie wie, kogo ma słuchać, który lekarz ma rację? Czy choroba syna to
tylko ucieczka od rzeczywistości, od własnych głębszych uczuć, a raczej
głębszych potrzeb? Czy Steve tylko próbuje trzymać innych emocjonalnie na
dystans, więc wznosi mur z tego, co tacy ludzie jak doktor Nash nazywają
iluzjami? W takich przypadkach wynika to często z ogromnego lęku przed
zranieniem. Czy ma do czynienia z wystraszonym, zagubionym chłopcem, któremu
trzeba pomóc odkryć, kim naprawdę jest jak sugeruje doktor Trish Collings?
Spotkanie Stanleya z doktor
Collings zaczęło się od pytań dotyczących daty urodzin, ale dokładna godzina
nie była wymagana, co wykluczyło chęć postawienia horoskopu. „Dalej szły”
pytania o takie rzeczy jak przebyte ważniejsze choroby, a wszystko zaczerpnięte
z jakiegoś kwestionariusza, niezbędne dla jej teorii. Niewykluczone też, że
chciała „zmiękczyć” Stanleya, a następnie po pytaniu o jego dziadków zadać
inne, naprawdę „paskudne”. Doktor Trisha zasugerowała, że jest coś, co w każdym
tkwi bardzo głęboko, potrzeba bycia sobą, stoi ona ponad wszystkimi innymi
dążeniami. Zatem... gdy ta potrzeba nie jest zaspokojona, skutki mogą okazać
się miażdżące. Steve cierpi, ponieważ przez całe lata traktowano go jakby był
kimś innym, kimś zupełnie odmiennym, kimś stworzonym przez innych ludzi. To, co
obecnie widzimy, jest jego protestem przeciw podobnemu traktowaniu.
Natomiast na spotkaniu z
doktorem Nashem Stanley dowiedział się, że doktor Trisha Collings zachowuje się
jak znachor, guru lub pracownik socjalny, a nie psychiatra. To bardzo wygodne,
bo prowadzi wprost do obarczania winą za stan pacjenta jego rodzica bądź rodziców.
Otóż każdy przyzwoity rodzic, a właściwie każdy rodzic, będzie zmartwiony,
znękany, całkowicie przestraszony tym oskarżeniem i da temu wyraz, a bardzo
możliwe, że zaprotestuje, zrobi z tego kwestię, powie, że miał dobre intencje i
tak dalej, co otwiera drogę do dodatkowego oskarżenia, że pozwala, by jego
miłość własna wzięła górę nad dobrem dziecka. Szach, mat. Nash trochę uspokoił
Stanleya i dalej prowadził swój intelektualny wywód. Dla przykładu opowiadał o
Szekspirze, który u „Króla Leara” opisywał podobne objawy. Miażdżyca tętnic
mózgowych, starcze schorzenie organiczne mózgu, dość pospolite w starszym
wieku. Okresowe stany pobudzenia maniakalnego, po których następuje amnezja, epizodyczna
racjonalność nacechowana ogromnym lękiem przed tym, co mógł zrobić w stanie
maniakalnym, i wielką obawą przed ponownym nawrotem tego stanu. Tak właśnie
wygląda obłęd – tłumaczył dalej doktor Nash. Może jeszcze bardziej uderzający
przykład to Ofelia. Osobliwa forma ostrej schizofrenii, bardzo gruntownie
przedstawiona... młoda dziewczyna o płochliwym, łagodnym usposobieniu, bez
matki, bez siostry, z wciąż nieobecnym bratem, który ją utrzymuje, z
kochankiem, który najwyraźniej zwariował, i to do tego stopnia, że zabija jej
ojca. Bardzo charakterystyczne, że kiedy dziewczyna oszalała, mimo starannego
wychowania, nieustannie recytuje chichocząc różne drobne obscena. Jest to tak
dobry opis, że ten poddział schizofrenii zyskał nazwę „Syndromu Ofelii”.
Stanley uznał, że jak na jeden dzień,
dowiedział się dość o schizofrenii. Zastanawiał się także, w jakim to świecie
żyje? Jego syn jest chory, dokładnie nie wiadomo, na jakie schorzenie
psychiczne, a do tego jego lekarze z sobą rywalizują. Boże, pomyślał sobie,
jeśli ktoś w tym gronie wygląda na „wariata” to właśnie ci lekarze. Takie
rzeczy można zobaczyć jedynie na filmie czeskim lub meksykańskim, nakręconym
umyślnie na czarno-białej taśmie dla lepszego efektu, ale nie w prawdziwym
życiu.
Po kilku tygodniach pobytu
Steve’a w szpitalu stwierdzono, że chłopak może już opuścić oddział i udać się
do domu. Stanleya to bardzo niepokoiło, ponieważ żaden lekarz nie znał tak
dobrze jego syna jak on. Lekarze upierali się, że w pewnych okolicznościach
przedłużona hospitalizacja mogłaby źle wpływać na jego leczenie. Wszyscy
starali się sprawić, by Steve stanął na własnych nogach, a pierwszym krokiem w
tym kierunku było pozwolić mu wyjść ze sztucznego środowiska szpitalnego i
włączyć go do społeczeństwa w stopniu, w jakim to możliwe, kiedy będzie gotów,
by spędzić wieczory i noce z rodziną. Stanley zauważył pewne nietypowe dla jego
syna zachowania, co go bardzo niepokoiło; normalnie nigdy by nie uścisnął dłoni
na powitanie, a to zrobił. Spoglądał prosto w oczy, a nigdy tego nie robił,
zwracał się do Stanleya „tato”, tego też nigdy nie robił. Stanleya ogarnęło
straszne podejrzenie. Po prostu wbito mu w tym szpitalu do głowy, że ma zwracać
się „tato” do człowieka, który po niego przyjdzie, i iść tam, gdzie mu każą.
Nic nie wskazywało przez pierwszych parę dni na to, że może wydarzyć się
coś niepokojącego, dopóki Steve nie zaczął przesiadywać całymi godzinami
podczas ulewy na drzewie i nie zranił nożem macochy Susan oraz nie zadzwoniono
z policji, że został zatrzymany za wkroczenie do ambasady Jabali, aby ostrzec
kraje arabskie i ich wywiad, że Żydzi z filakteriami i gwiazdami Dawida pod
wodzą biblijnego Jozuego chcą zniszczyć „świat islamu”.
Książka Kingsleya Amisa „Stanley i kobiety” opisuje przewlekłą
chorobę psychiczną oraz bezradność rodzica, który musi „zderzyć” się z murem
niezrozumienia, braku wrażliwości przez lekarzy i personel szpitalny. Dla
„machiny” szpitalnej chory jest tylko kolejnym pacjentem, kolejnym przypadkiem
chorobowym. Stanley symbolizuje rodzica, który jest bezradny, zostawiony bez
emocjonalnego wsparcia a czasami nawet oskarżany o spowodowanie choroby swojego
dziecka. Ciągle zastanawia się i analizuje, co zrobił nie tak w swoim życiu,
czy kobiety, z którymi tworzył związki miały wpływ na to, że zaniedbał relacje
ze swoim synem Steve’m.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz