24 czerwca 2018

Droga do Indii


„Droga do Indii”


Edward M. Forster




Autor/ (ur. 1 stycznia 1879 w Londynie, zm. 7 czerwca 1970 w Coventry) – angielski prozaik, eseista i krytyk literacki.


Tematyka/ Forster przedstawia społeczne, kulturowe i psychologiczne aspekty zetknięcia się dwu odmiennych światów i postaw życiowych, konfliktów na tle rasowym między ludnością hinduską i brytyjskimi kolonizatorami. Po mistrzowsku kreśli portrety zarówno Anglików, jak i Hindusów. Stworzył też niezwykłej urody opisy tego egzotycznego kraju.

Główny motyw/ Indie, wczesne lata 20. Brytyjczycy i Hindusi żyją obok siebie, ale nie jest to harmonijne współistnienie. Anglicy traktują tradycję gospodarzy jak turystyczną rozrywkę, a historię tego niezwykłego narodu pomniejszają i marginalizują. Zainteresowana hinduską sztuką i krajobrazem starsza pani Moore podczas wizyty w meczecie zwraca uwagę na przystojnego lekarza, Aziza Achmeda. Aziz urodził się i dorastał w Indiach, ale mówi czystą angielszczyzną, nosi się jak Europejczyk, jest świetnie wykształcony. Na pani Moore robi to duże wrażenie. Aziz zgadza się zostać przewodnikiem dla niej i jej przyszłej synowej, Adeli Quested. Adela jest narzeczoną brytyjskiego sędziego, a tym samym ważną figurą w mieście. Aziz zabiera obie kobiety na zwiedzanie zapierających dech w piersiach jaskiń. To, co rzekomo wydarzy się w jednej z nich, złamie jednak całe jego życie. Wkrótce obiecujący lekarz, symbol nowoczesnych Indii, zostanie oskarżony o gwałt i trafi do aresztu, gdzie przekona się, że brytyjskie prawo zawsze będzie przeciwko Hindusom.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„(…) czy jest rzeczą możliwą przyjaźnić się z Anglikiem”.
„(…) lepsza nawet poligamia, niż żeby kobieta miała umrzeć nie zaznawszy radości, które Bóg jej przeznaczył”.
„W rzeczy samej, moneta, za którą kupuje się samą prawdę, nie została jeszcze wymyślona”.
„(…) życie nigdy nie daje nam tego, czego chcemy, w chwili, którą uważamy za odpowiednią. Owszem, przygody się zdarzają, ale nie we właściwym czasie”.
„Nikt nie może powiedzieć, że choć trochę zna ten kraj, dopóki nie przeżył w nim dwudziestu lat”.
„Trzeba pamiętać jednak o pewnej ważnej rzeczy, a mianowicie, że żadna z obecnych tu osób się nie liczy. Ci, co się liczą, nie przychodzą”.
„Owe leciutkie tchnienie krytyki stało się kamieniem obrazy (…)”.
„(…) nie znała ani jednego uprzejmiejszego zwrotu, a z czasowników tylko tryb rozkazujący”.
„Cóż znaczy nieszczęście, kiedy wszyscy razem jesteśmy nieszczęśliwi?”.
„Okazuje się, że można stworzyć Indie w Anglii, podobnie jak można stworzyć Anglię w Indiach”.
„Ale w Indiach nie sposób niczego zidentyfikować, samo pytanie powoduje, że dana rzecz znika albo roztapia się w niej”.
„(…) jeżeli człowiek nie jest absolutnie uczciwy, jaki sens ma istnienie?”.
„Anglia włada Indiami dla ich dobra”.
„(…) każda wzmianka, że powinien się ożenić, zawsze wywołuje u kawalera radykalne sądy i zdenerwowanie”.
„Każdy może podróżować bez bagażu, póki nie ma żony i dzieci”.
„Życie jest przeważnie tak nudne, że nic o nim nie można powiedzieć, a książki i opowieści, które chciałyby je przedstawić jako interesujące, są zmuszone do przesady, żeby usprawiedliwić własne istnienie”.
„(…) całe stulecia zbliżeń cielesnych, a przecież człowiek nie jest bliższy zrozumienia człowieka”.
„(…) w ciągu tych dwudziestu pięciu lat przekonywałem się codziennie, że wszelkie próby zażyłości towarzyskiej między Anglikami i Hindusami prowadzą do katastrofy. Stosunki towarzyskie, tak. Uprzejmości, jak najbardziej. Zażyłość- nigdy!”.
„(…) wszystkie złe wiadomości opierają się na plotkach”.
„Jaki jest pożytek ze związków między ludźmi, jeśli każdy coraz mniej do nich wnosi? Uważam, że wszyscy powinniśmy wrócić na pustynię na całe stulecia i starać się odnaleźć w sobie dobro”.
„Wychowano mnie na uczciwego człowieka. Cały kłopot, że ta uczciwość nie prowadzi do niczego”.
„Niezliczone są możliwości cywilizacji”.
„Jest sto siedemdziesiąt milionów Hindusów na tym sławetnym półwyspie i oczywiści któryś z nich wszedł do groty. Bo naturalnie winowajcą jest Hindus, ani przez chwilę nie wolno nam w to wątpić”.
„Miłość nie ma wartości dowodowej, o czym powinien wiedzieć każdy adwokat”.
„Nie można mieć jednocześnie dwóch pożądanych możliwości, nawet w świecie ducha”.
„Twoja niesprawiedliwość jest gorsza od mojego materializmu”.
„Kiedy o człowieku, który naprawdę nie żyje, mówi się jak gdyby był przy życiu, do rozmowy wkrada się coś niezdrowego”.
„(…) ludzie nie umierają naprawdę, póki inni nie uznają ich za zmarłych”.
„Zresztą małżeństwo jest jednym wielkim absurdem. Zaczyna się i trwa z tak bardzo drobnych powodów. Z jednej strony wspierają je racje towarzyskie, z drugiej teologiczne, ale ani jedno, ani drugie nie stanowi małżeństwa, prawda?”.
„(…) wszystkie osobiste związki, na których usiłujemy się oprzeć w życiu, są przelotne”.
„Zawsze powstają trudności, kiedy dwie osoby nie myślą o sprawach płci w tym samym momencie, zawsze są wzajemne pretensje i niespodzianki, nawet jeśli obie strony należą do tej samej rasy”.
„(…) to tylko jeden z tych na pół ożywionych stworów, które usiłują zepchnąć na dalszy plan prawdziwe życie”.


                    Jak wygląda modelowy Brytyjczyk – przedstawiciel najbardziej imperialnego narodu świata? Jest elegancki, otoczony „kolorową” służbą, zadziera nosa i ma… oczy dookoła głowy. Bo za wiktoriański „holokaust” w koloniach mógł zapłacić własną krwią. Nie było w dziejach świata imperium większego niż brytyjskie. W szczytowym okresie obejmowało prawie jedną czwartą lądów i jedną piątą ludności na Ziemi. A perłą w brytyjskiej koronie były Indie – strategicznie położone, ludne i pełne bogactw. Brytyjczycy wprowadzali w Indiach pocztę, telegraf i koleje. Jednocześnie ignorowali miejscowe przekonania i ambicje. Hindusi skarżyli się, że przybysze niszczą świątynie hinduistyczne i muzułmańskie pod pretekstem budowy dróg, albo, że nadmiernie promują chrześcijaństwo i naukę języka angielskiego.

                   Ostatnia powieść Edwarda Morgana Forstera „Droga do Indii” to jego najwybitniejsze dzieło. Malując postacie Brytyjczyków w Indiach, jako osoby pełne uprzedzeń i karykaturalnie nudne, Forster nie stosuje bynajmniej subtelnej parodii, co było charakterystyczne dla innych jego dzieł na przykład w książce „Pokój z widokiem”. Tłem tego liberalnego studium stosunków anglo-hinduskich jest ziejąca otchłań tajemniczych jaskiń Marabar. Osoby odwiedzające jaskinie nigdy nie są pewne, czego doświadczyły podczas pobytu w tym dziwnym miejscu (o ile cokolwiek się wydarzyło). Adela Quested, Brytyjka, która niedawno przybyła do Indii, schodzi do jaskiń w towarzystwie hinduskiego doktora Aziza, a to, co zajdzie później między nimi, nigdy nie zostanie wyjaśnione. Chociaż Brytyjczycy przyjmują, że Adela została zaatakowana przez Aziza, ona sama nigdy tego nie potwierdzi. Co więcej, w spektakularny sposób wycofuje zarzuty przed sądem, czym ściąga na siebie potępienie ze strony współrodaków. Nawet odwołanie oskarżenia nie zmienia sytuacji Aziza, co stanowi przykład nieokreśloności, jaka charakteryzuje modernistyczną estetykę Europy.

                  Jeśli nie liczyć Grot Marabarskich- odległych o dwadzieścia mil od miasta Czandrapur -gdzie rozgrywa się akcja książki- miasto nie wyróżniało się niczym nadzwyczajnym. Raczej obrzeżone przez rzekę Ganges niż omywane jego falami, ciągnęło się dwie mile wzdłuż brzegu, prawie nie do odróżnienia od nieczystości, jakimi rzeka tak szczodrze szafowała. W dzielnicy nadbrzeżnej brak było stopni ułatwiających kąpiel, bo tak się składało, że Ganges w tym miejscu nie był święty; prawdę mówiąc, nie było tu w ogóle dzielnicy nadbrzeżnej, do tego bazary zasłaniały rozległą, zmienną panoramę rzeki. Ulice były nędzne, świątynie nijakie i chociaż było trochę ładnych domów, były ukryte w ogrodach lub śródmiejskich zaułkach, które odstraszały swym brudem wszystkich prócz specjalnie zaproszonych gości. Czandrapur nigdy nie było duże ani piękne, ale dawno, dawno temu leżało na szlaku między Indiami Górnymi, wówczas cesarskimi oraz morzem, i te ładne domy pochodziły właśnie z tego okresu. Ów zapał do ozdabiania miasta przygasł w osiemnastym wieku, zresztą nigdy nie odznaczał się różnorodnością. Na bazarach nie było malowideł i prawie nie było rzeźb. Wszystko, na czym spoczywało oko, było tak przyziemne, tak monotonne, że kiedy Ganges wpływał do miasta, można było odnieść wrażenie, że spłucze całą tę narośl z powrotem do ziemi… Domy się waliły, ludzie od czasu do czasu tonęli, a ich ciała się rozkładały, ale ogólny zarys miasta trwał i trwał, pęczniejąc w jednym miejscu, kurcząc się w innym, niby jakaś nisza albo niezniszczalna forma życia.      

                Główny bohater książki Aziz był niewysokim mężczyzną, delikatnej budowy, ale w rzeczywistości bardzo silnym. Niemniej jednak chodzenie męczyło go, jak męczyło każdego w Indiach, z wyjątkiem nowo przybyłych. Było coś wrogiego w tej ziemi. Aziz lubił spacery i zawsze tą samą trasą kierował się z dzielnicy rządowej w stronę meczetu. Zawsze lubił ten meczet. Był pełen wdzięku, jego rozplanowanie sprawiało mu przyjemność. Na dziedzińcu- wchodziło się tam przez zrujnowaną bramę- stał tu zbiornik ze świeżą i bieżącą czystą wodą do ablucji, jako że stanowił część rurociągu zaopatrującego miasto. Ze swojego miejsca, w którym Aziz wypoczywał widział wnętrze trzech arkad; ich mrok rozświetlała mała wisząca lampa i księżyc. Front- w pełnym blasku księżyca- zdawał się z marmuru, a dziewięćdziesiąt dziewięć imion Boga na fryzie odbijało swą czernią tak samo, jak fryz odcinał się bielą na tle nieba. Rywalizująca między tym dualizmem i walką cieni we wnętrzu sprawiała Azizowi przyjemność, starał się nadać całości symboliczne znaczenie jakiejś prawdy o religii czy miłości. Meczet, przez to, że zyskał jego aprobatę, wyzwalał w nim wyobraźnię. Świątynia innego wyznania, hinduska, chrześcijańska czy grecka, znudziłaby go szybko i nie zdołałby w nim obudzić wrażliwości na piękno. Tu oto był islam, jego ojczyzna, coś więcej niż wiara, więcej niż okrzyk bojowy, więcej, o wiele więcej… islam, postawa wobec życia, zarówno subtelna, jak trwała, dom dla jego ciała i jego myśli.
                   
                 Aziz siedział na niskim murze, który zamykał dziedziniec z lewej strony. Po prawej stronie, w klubie, miejscowi Anglicy zorganizowali amatorską orkiestrę. Gdzie indziej jacyś wyznawcy hinduizmu uderzali w bębenek- wiedział, że to oni, bo rytm nie był mu bliski- a inni lamentowali nad czyimiś zwłokami- wiedział, czyje to zwłoki, po południu, jako lekarz sam wydał świadectwo zgonu. Były też sowy, poczta Pendżabu… a kwiaty pachniały tak cudownie w ogrodzie zawiadowcy stacji. Jednakże meczet-to jedno coś znaczyło, więc powrócił do niego od splątanych wezwań nocy i przyozdobił go treściami, jakie nigdy nie powstały w zamyśle budowniczego. Pewnego dnia- marzył- on także zbuduje meczet, mniejszy od tego, ale doskonały w kształcie, aby wszyscy przechodzący obok odczuwali tę samą błogość, którą on odczuwał w tamtej chwili.

                  Kiedy Aziz tak siedział i „medytował” wydawało mu się, że jedna z kolumn drgnęła, a potem w świetle księżyca ukazała się Angielka. Nagle ogarnęła go wściekłość i zawołał: „Proszę pani, to jest meczet, pani w ogóle nie ma tu prawa wstępu. Powinna pani była zdjąć pantofle. To święte miejsce muzułmanów”.  Kobieta zaczęła się grzecznie tłumaczyć, że weszła do meczetu bez butów i nie miała zamiaru nikogo obrazić. Zaczęli ze sobą rozmawiać, Aziz opowiadał jej historię tego miejsca. Tak oto „narodziła się” znajomość między nimi a później przyjaźń. Aziz, kiedy był w dobrym nastroju, uważał Anglików za „instytucję” komiczną i cieszył się, że go nie rozumieli. Ale było to rozbawienie emocjonalne i nerwowe, które przypadek lub upływ czasu mogły zniweczyć, coś innego niż rzeczywista wesołość, jaką osiągnął wśród tych, którym ufał.

                W ciągu miłych, pracowitych dni dochodziły do niego niezbyt jasne wiadomości o przyjęciu, które wydać miał zarządca, a także o tym, że według jego znajomych wszyscy powinni na nie pójść. Jego kolega, doktor Panna Lal, wpadł w uniesienie na myśl o tej perspektywie i nalegał, żeby pojechali na przyjęcie razem jego nową dwukółką. Takie załatwienie sprawy odpowiadało im obu. Azizowi oszczędzało upokarzania jazdy na rowerze, podczas gdy doktor Panna Lal, człowiek lękliwy i już niemłody, zapewniał sobie w ten sposób kogoś, kto potrafi zapanować nad koniem. Panował nad nim sam, ale nie zanadto, i bał się samochodów oraz nieznanego sobie zakrętu prowadzącego na teren klubowy. Ale kiedy nadszedł czas, Aziza opanowała nagle niechęć i postanowił nie jechać. Po pierwsze, ostatnio wykonana praca dała mu uczucie niezależności, pełni sił. Po drugie, tak się złożyło, że w tym dniu przypadała rocznica śmierci jego żony. Umarła w niedługi czas po tym, jak się w niej zakochał; nie kochał jej z początku. Pod wpływem pojęć zachodnich niechętnie patrzył na związek z kobietą, której nigdy przedtem nie widział; co więcej, kiedy ją zobaczył, rozczarowała go i spłodził pierwsze dziecko z czysto zwierzęcego popędu. Zmiana nastąpiła po urodzeniu dziecka. Ujęła go jej miłość do niego, jej lojalność, która zawierała w sobie coś więcej niż pokorę. Była inteligentna, a jednak miała pewien staroświecki wdzięk. Rozkosz zmysłowa- cóż, nawet gdyby ją miał- uległaby stępieniu w ciągu roku, a w zamian zyskał coś, co zdawało się coraz silniejsze, im dłużej żyli ze sobą. Została matką syna… a dając mu drugiego syna zmarła. Otworzywszy szufladę wyjął fotografię żony. Wparował się w nią i łzy trysnęły mu z oczu. „Jaki ja jestem nieszczęśliwy!” –pomyślał. Ale ponieważ był naprawdę nieszczęśliwy, do owej litości nad samym sobą przyłączyło się szybko inne uczucie: zapragnął przypomnieć sobie żonę- i nie mógł. Aziz pod wpływem emocjonalnych wspomnień postanowił wybrać się na herbatę do swojego angielskiego przyjaciela Cyryla Fildinga, tam spotykał nieznajomą, z którą rozmawiał przy meczecie, a była nią pani Moore. 

                 „Życie jest przeważnie tak nudne, że nic o nim nie można powiedzieć, a książki i opowieści, które chciałyby je przedstawić jako interesujące, są zmuszone do przesady, żeby usprawiedliwić własne istnienie” – napisał w książce Edward Morgan Forster, po czym „krok po kroku” zaczął „rozpędzać” akcję swojej opowieści. Tak się zdarzyło, że pani Moor i panna Adela Quested jej przyszła synowa od dwóch tygodni nie miały żadnych intensywnych przeżyć. Adela wierzyła, ze cała idea przyjazdu do Indii jest doniosła i interesująca, a jeśli odczuwała znudzenie, obwiniała z całą surowością samą siebie i zmuszała swoje usta do entuzjastycznych wypowiedzi. Była to jedyna nieszczerość w tej skądinąd szczerej dziewczynie, a w istocie był to intelektualny protest jej młodości. Teraz dręczyła się szczególnie, bo zarówno przebywała w Indiach, jak i zaręczyła się, a ta podwójna okoliczność powinna uwznioślić każdą chwilę jej życia. Podczas herbaty u pana Fildinga panie zaproponowały Azizowi odwiedziny w jego domu. Aziz nie wiedział jak wybrnąć z tej – dla niego niewygodnej- propozycji, ponieważ mieszkał bardzo ubogo, czego bardzo się wstydził. Dla uniknięcia spotkania w swoim domu zaproponował wyprawę do Grot Marabarskich. Groty opisać nietrudno. Tunel mierzący osiem stóp długości, pięć wysokości, trzy szerokości prowadził do kolistej komory o średnicy około dwudziestu stóp. Ten układ powtarzał się raz po raz w całej grupie wzgórz i to było wszystko, to były Grota Marabarskie. Ujrzawszy te groty turysta wracał do Czandrapuru niepewny, czy było to przeżycie ciekawe, czy nudne, czy też w ogóle jakieś przeżycie. Niełatwo o nich rozmawiać albo posegregować w pamięci, bo schemat zawsze był taki sam i żadna rzeźba, nic, choćby gniazdo pszczół czy nietoperzy, nie odróżnia jednej groty od drugiej. Nie wiązało się z nimi nic, absolutnie nic, a ich sława-bo miały sławę- nie była uzależniona od mowy ludzkiej. Ciemne to groty. Nawet, gdy otworem były skierowane ku słońcu, bardzo mało światła przenikało przez wejściowy tunel do kolistej komory. Tylko ściany grot były dobrze wypolerowane natomiast boki tunelu pozostawały szorstkie. Miejscowa wieść niosła, że są liczniejsze niż te, które można było zwiedzać, „tak jak zmarli są liczniejsi od żywych”.

                   Po ciekawej podróży pociągiem do Grot Marabarskich, podczas której Aziz zorganizował dla kobiet atrakcję w postaci słonia indyjskiego, wreszcie nadszedł ów moment zwiedzania. Niespodziewanie dochodzi tam do incydentu, w wyniku, którego panna Quested oskarża Aziza o próbę gwałtu. McBryde, okręgowy nadinspektor policji, był najrozumniejszym i najbardziej wykształconym urzędnikiem w Czandrapurze. Miał sporo z cynika, ale nic z tyrana; nigdy nie tracił panowania nad sobą ani nie stawał się brutalny, więc przyjął Aziza „uprzejmie”, nieomal go uspokajał. Niestety Aziz, jako Hindus jest bez szans, staje przed sądem, w mieście wybuchają zamieszki. Proces staje się symboliczną walką o wyzwolenie Indii spod brytyjskiego jarzma. Rozprawa sądowa o gwałt to główny wątek powieści. Przyjaźń między Azizem a życzliwymi mu Brytyjczykami, Panią Moore i Cyrylem Fildingiem, stanowi o prawdziwej sile tej książki. Uzmysławia ona, że współżycie i zgoda ponad podziałami narodowymi(centralna idea twórczości Forstera) są realne. Niektórzy uznają powieść za wyraz sympatii dla początków kampanii narodowościowej w Indiach, inni z kolei wytykają Forsterowi egzotyczne fantazjowanie w sposobie przedstawiania Hindusów. 

                   Krytyka często pomija aspekt społeczny w analizie książki Edwarda Morgana Forstera, gdzie przyjaźń zostanie zarzucona ze względu na warunki polityczne. W „Drodze do Indii” nie może ona zaistnieć w sferze publicznej. U Forstera przymiotem warunkującym przyjaźń jest intelektualna uczciwość. Przyjął on ten ideał od George’a Edwarda Moore’a, filozofa, którego postać została przywołana w „Drodze do Indii” zupełnie otwarcie- w nazwisku bohaterki, pani Moore a także poprzez zawoalowane odniesienia do jego filozofii. Książka stanowi skomplikowany zapis stosunków międzyludzkich kształtujących się w brytyjskich Indiach, stosunków uwarunkowanych poprzez podziały społeczne, rasowe, kastowe i religijne. Akcenty w powieści rozłożono w taki sposób, że trudno jednoznacznie stwierdzić, które postaci są powieściowym katalizatorem Forsterowskiej filozofii relacji. Czy jest to doktor Aziz, który przeżywa fascynacje nowym przyjacielem Cyrylem Fieldingiem, doświadcza traumatycznych przeżyć wskutek niesłusznego oskarżenia- areszt, sąd, triumfalne uwolnienie- i w końcu wyjeżdża rozczarowany (niesłusznie) Fieldingiem, do królestwa Mau? Czy bohaterem jest Fielding, brytyjski nauczyciel college’u, który zaprzyjaźnia się z Azizem, a gdy ten zostaje oskarżony i aresztowany, jednoznacznie opowiada się po jego stronie, znosząc ostracyzm ze strony społeczności brytyjskiej- i który po procesie udziela schronienia Adeli, mimo iż to od niej wyszło mylne oskarżenie mobilizujące klub brytyjski przeciw Hindusom? Postawę Fieldinga wyjaśnia pozornie szokujące dla wielu Brytyjczyków zwierzenie, które Forster zawarł w 1938 roku w eseju, „W co wierzę”. Forster wyznaje tam: „Gdybym miał wybierać między zdradą swojego kraju a zdrada przyjaciela, to mam nadzieję, że miałbym odwagę zdradzić swój kraj”. Przypadek powieściowego Fieldinga uwalnia to wyznanie z odium niewierności: istotnie lepiej zdradzić kraj niż przyjaciela-jeśli ten został niesłusznie oskarżony. Czy wreszcie bohaterką jest Adela Quested, Brytyjka, która przyjeżdża do Indii w towarzystwie matki swojego narzeczonego pani Moor, by „poznać” ten kraj i przekonać się jednocześnie, czy faktycznie (nie) chce wyjść za mąż za Ronny’ego? Adela przyjmuje zaproszenie Aziza na piknik w pobliżu Grot Marabarskich, ulega halucynacji w dusznej pieczarze lub może jest faktycznie napastowana przez przewodnika, który później znika, a wina spada na nieświadomego Aziza. Ostatecznie jednak nie jest ważne, co wydarzyło się w grocie, lecz co nastąpiło później: Adela przyznaje w końcu, że Aziz jest niewinny i uznaje swój błąd. Czy wreszcie postacią centralna jest pani Moore, która po incydencie w grotach popada w apatię podszytą niechęcią do Adeli i Ronny’ego z powodu oskarżenia Aziza, którego zdążyła już zaakceptować, jako swojego przyjaciela? To właśnie jej postać przywołuje filozofa podziwianego przez Forstera i grupę artystów z Bloomsbury.

                    Droga do Indii jest zarazem dla bohaterów powieści podróżą w głąb, ku poznaniu samych siebie, bowiem nieistotne z pozoru wydarzenie zmienia ich losy na zawsze... Tytuł może mylący - nie jest to literatura dla turystów. Pokazuje Indie pod panowaniem brytyjskim, które ani nie są piękne ani tajemnicze.

      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz