03 czerwca 2018

Światło między oceanami


„Światło między oceanami”

Margot L. Stedman



Autorka/ australijska pisarka, która osiągnęła światową sławę już za sprawą pierwszej swojej publikacji, debiutanckiej powieści pod tytułem „Światło między oceanami”. Pierwsza książka w dorobku Stedman poruszyła wielu krytyków i czytelników, „jak świat długi i szeroki”. Margot L. Stedman urodziła się i dorastała w Perth, w zachodniej Australii. Ukończyła studia prawnicze i wkrótce wyjechała pracować do Wielkiej Brytanii, do Londynu. W 1997 roku podczas pracy wpadł jej do głowy pewien pomysł – był to moment, w którym Stedman postanowiła spróbować swoich sił w kreatywnym pisaniu.

Tłumaczenie/ Anna Dobrzańska

Tematyka/ Zapadająca w pamięć, poruszająca opowieść o miłości i niszczycielskiej sile życiowych wyborów, o podejmowanych przez dobrych ludzi złych decyzjach, które czasami wydają się jedynymi możliwymi. Książka, która pochłania swoją hipnotyzującą atmosferą, niezwykłym darem narracji i fantastycznie skrojonymi sylwetkami bohaterów.

Główny motyw/ Tom Sherbourne, inżynier z Sydney, odznaczony za odwagę na froncie I wojny światowej, decyduje się przyjąć posadę latarnika na Janus Rock, niezamieszkanej wysepce położonej w odległości ponad 100 mil od wybrzeży Australii. Kilkanaście miesięcy później dołącza do niego Isabel, dopiero, co poślubiona piękna młoda żona - kochająca, radosna, gotowa dzielić z nim surowe życie na otoczonym oceanem skrawku ziemi o powierzchni kilkuset hektarów. Oboje wierzą, że odnajdą tu upragnione szczęście. Niestety, los wystawia parę na ciężką próbę. Po dwóch poronieniach i wydaniu na świat martwego chłopca Isabel dowiaduje się, że nie będzie mogła mieć dzieci; popada w depresję. I wówczas zdarza się cud: do brzegu wyspy przybija zepchnięta przez fale łódź z ciałem martwego mężczyzny i zawiniętym w sweter płaczącym niemowlęciem. Ulegając namowom żony, kierując się głosem serca, a niewyznawanymi zasadami moralnymi, Tom podejmuje decyzję, której konsekwencje położą się cieniem na życiu wielu ludzi...


 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Walka na froncie zmienia ludzi. Niektórzy przestają dostrzegać różnicę między dobrem a złem”.
„Naturalnie utrata dzieci była czymś, z czym należało się pogodzić. Nikt nie mógł zagwarantować, że poczęcie zakończy się udanym porodem ani że udany poród będzie gwarancją długiego i szczęśliwego życia. Natura dbała o to, by tylko silne, szczęśliwe jednostki dostąpiły życia w raju. By się o tym przekonać, wystarczy zajrzeć do Biblii”.
„Zwycięstwo okupione śmiercią to żadne zwycięstwo”.
„Nigdy nie przepraszaj za to, że się uśmiechasz!”.
„Kawał mosiądzu nie czyni człowieka bohaterem”.
„Wiadomości spóźnione o kilka miesięcy to żadne wiadomości”.
„Każda istota potrzebuje schronienia”.
„Nie tylko wojna doprowadza ludzi do ostateczności”.
„Człowiek nigdy nie wie, za co będzie wdzięczny losowi”.
„Życie narodziło się i zgasło, a wszechświat ani na chwilę nie zwolnił. Maszyna czasu i przestrzeni nadal mełła ziarna czasu, którymi karmiła się ludzkość”.
„Wybaczyć jest łatwo, ale trudniej zapomnieć okrucieństwa, których dopuścił się jego naród…”.
„W czasie sztormu każdy port jest dobry (…)”.
„Nie ma na świecie piękniejszego widoku niż widok śpiącego dziecka”.
„Niełatwo być bohaterem z pętlą na szyi”.
„Myślenie o czymś a robienie czegoś to nie to samo”.


                        Książka „Światło między oceanami”, rozgrywa się w rytmie szumu oceanicznych fal. Ta książka to opowieść o pewnym, doświadczonym przez życie (za sprawą udziału w I wojnie światowej) byłym australijskim żołnierzu, Tomie Sherbourne. Samotnik, którego frontowe piekło zniechęciło do życia, pragnie jednego: zaszyć się gdzieś na odludziu i spróbować poukładać sobie od nowa to, co wojna całkowicie w nim wywróciła. Zgłasza się do zarządzającego wszystkimi australijskimi, (bo tam rozgrywa się akcja "Światła między oceanami”) latarniami morskimi urzędu. Udaje mu się zdobyć posadę latarnika, to idealne w jego stanie zajęcie. Trafia na odległą, pustą, smaganą nieustannie przez wiatr i fale dwóch oceanów wyspę Janus. Posiadał już pewne doświadczenie, ponieważ przed przyjęciem posady latarnika na wyspie Janus, sześć miesięcy spędził w zatoce Byron u wybrzeży Nowej Południowej Walii, w towarzystwie dwóch latarników i ich rodzin, to uświadomiło Tomowi, jak wygląda codzienne życie latarnika. Po zatoce Byron przyszedł czas na Maatsuyker, dzika wyspę na południu od Tasmanii, gdzie przez większą część roku padał deszcz, a wiejące w czasie sztormów porywiste wiatry ciskały kurczęta wprost w oszalałe fale. Jako latarnik Tom Sherbourne ma mnóstwo czasu na rozmyślanie o wojnie, o twarzach i głosach swoich towarzyszy, którzy w taki czy inny sposób uratowali mu życie, o ostatnich słowach konających żołnierzy i bezładnej paplaninie, której nie mógł zrozumieć, a mimo to, słuchając jej, uparcie kiwał głową. Nie był jednym z tych, którzy wlekli za sobą pourywane kończyny i których wnętrzności wylewały się z brzucha niczym oślizgłe węgorze. Trujący gaz nie zmienił jego płuc i mózgu w kleistą breję. A mimo to cierpiał, zmuszony do życia w ciele człowieka, który na wojnie dopuścił się potwornych rzeczy. Wspomnienia tych wydarzeń wlekły się za nim niczym drugi cień.

                    Próbował o tym nie myśleć. Wielokrotnie wiedział, co wspomnienia potrafią zrobić z człowiekiem. Dlatego wciąż żył na krawędzi czegoś, czego sam nie potrafił nazwać. Kiedy śnił o tamtych latach, Tom, którego widzi w snach, ten, który ma na rękach ludzką krew, był zaledwie ośmioletnim chłopcem. W snach to właśnie on stał naprzeciwko mężczyzn uzbrojonych w strzelby i bagnety i bezradny patrzył na własne skarpety, widząc, że aby je podciągnąć, będzie musiał odłożyć broń, która i tak ciążyła mu w rękach. Jakby to było mało, nigdzie nie mógł znaleźć matki. Po przebudzeniu trafia do świata pełnego wiatru, fal, światła i mechanizmów, które podtrzymują płomień i obracają światło, utrzymuje je w ciągłym ruchu. Gdyby tylko mógł uciec wystarczająco daleko- z dala od ludzi i wspomnień- czas uleczyłby rany.

                    Niewielka wyspa Janus Rock, oddalona tysiące mil od zachodniego wybrzeża, była najdalszym miejscem, do którego trafił wychowany w Sydney Tom. Tamtejsza latarnia morska była ostatnim zakątkiem Australii, który wiedział, gdy w 1915 roku wypływał do Egiptu na pokładzie transportowca. Powietrze pachniało eukaliptusami jeszcze długo po tym, jak stracił z oczu wybrzeże Albany, a gdy przestał czuć tę woń, ogarnęła go niewypowiedziana tęsknota. Kilka godzin później, w najodleglejszym zakątku swej ojczyzny zobaczył światło- pięciosekundowe błyski, których widok towarzyszył mu w czasie wojennej zawieruchy niczym wspomnienie pożegnalnego pocałunku. Kiedy w czerwcu 1920 roku dowiedział się o wolnej posadzie na wyspie Janus, miał wrażenie, że światło latarni go przyzywa.

                    Przycupnięta na krawędzi szlifu kontynentalnego Janus Rock cieszyła się złą sławą. I choć praca w tak trudnych warunkach oznaczała nieco wyższe zarobki, stare wygi mówiły, że nie jest warta tych pieniędzy, które i tak są niewielkie. Latarnik zastąpiony przez Toma, Trimble Docherty, wywołał prawdziwą burzę, kiedy zgłosił, że jego żona dawała znaki przepływającym statkom, wywieszając kolorowe flagi międzynarodowego kodu sygnałowego. To oburzyło ówczesne władze z dwóch powodów: po pierwsze, zastępca kierownika związku latarników zakazał używania flag na wyspie Janus, ponieważ przepływające statki, aby je zobaczyć, podpływałby niebezpiecznie blisko brzegu, po drugie, żona Dochert’ego, która jakoby wywieszała flagi, od jakiegoś czasu nie żyła.

                       Kiedy Tom przybył na wyspę Janus zobaczył latarnię zbudowaną z białego kamienia, mierząca sto trzydzieści stóp wieża wyglądała na tle ciemnoszarego nieba jak stojący nad krawędzią klifu ogromny kawał białej kredy. Tom był zaskoczony nie tylko jej rozmiarami, ale i smukłą elegancją. To, co zobaczył za zielonymi drzwiami, wyglądało mniej więcej tak, jak się spodziewał. Wystarczyło kilka kroków, by przejść z jednego końca pomieszczenia na drugi. Na górę prowadziły wąskie spiralne schody, które znikały za metalowym podestem wysoko w górze. Tom wszedł za latarnikiem na kolejny, jeszcze wyższy poziom, i dalej w górę wąską spiralą schodów, aż dotarł na piąte piętro, tuż poniżej laterny- administracyjnego serca latarni. W niewielkim pomieszczeniu stało biurko z rejestrami, aparat telegraficzny i lornetka. Naturalnie nie było w nim łóżka ani wygodnych foteli, zamiast tego w pokoju stało drewniane krzesło z wysokim oparciem. Tom od razu zauważył, że należy wyczyścić barometr, jednak coś innego zwróciło jego uwagę. Kiedy spojrzał na mapy, dostrzegł kłębek wełny z wetkniętymi w środek drutami i kawałkiem czegoś, co wyglądało jak początek szalika. To pewnie starego Docherty”ego.  W milczeniu wszedł na szczyt klifu. Gdzieś w oddali rozległ się dźwięk koziego dzwonka i gdakanie kur. Nagle, nie wiadomo, dlaczego, te odgłosy nabrały nowego znaczenia. Oznaczały, że gdzieś, tuż obok, toczy się życie.
                     
                    Po raz pierwszy spojrzał na roztaczający się przed nim widok. Stojąc setki stóp nad poziomem morza, jak urzeczony wpatrywał się w wody oceanu, które z hukiem rozbijały się o widoczne w dole klify. Tej nocy, gdy zapalił lampę, jego powolne, ostrożne ruchy przywodziły na myśl kapłanów, którzy tysiące lat temu na wyspie Faros rozpalili ogień w pierwszej latarni morskiej. Zszedł na niższy poziom i uruchomił silnik. Światło zaczęło się obracać, emitując równie, pięciosekundowe błyski. Sięgnął po pióro i zanotował w szerokim, oprawionym w skórę dzienniku: „Zapalono o 17.09. Wiatr północny/południowo-wschodni 15 węzłów. Zachmurzenie duże, wietrznie. Morze 6”. Pod notatką zapisał swoje inicjały: „T.S.”. Ten zapisek był kontynuacją opowieści, którą kilka godzin temu zakończył wcześniejszy latarnik. Tom był częścią nieprzerwanego łańcucha, kolejnym latarnikiem, opiekunem płomienia.

                       Po tym, jak rozpoczyna życie latarnika, rzadko bywa w "bliźniaczym" miasteczku na stałym lądzie. Jednak od czasu do czasu musi się tam pojawić służbowo. Podczas jednej z takich wizyt poznaje piękną i sporo młodszą od niego Isabel, której udaje się „otworzyć" introwertycznego, małomównego Toma. Po kilku tygodniach Tom otrzymuje list. Adres na kopercie napisano ręcznie. Tom nie miał pojęcia, kto mógłby do niego napisać, i obawiał się, że to ktoś „życzliwy”, kto postanowił przesłać mu wiadomość dotyczącą brata lub ojca. Mimo to otworzył list: „Drogi Tomie, pomyślałam, że napiszę do Ciebie i upewnię się, że nic Ci nie jest. Mam nadzieję, że porywisty wiatr nie zdmuchnął Cię do morza i że brak dróg nie przysparza Ci zbyt wielu problemów…”.  Tom zerknął na kończący list podpis: „Twoja Isabel Graysmark”.  Para bardzo szybko decyduje się na ślub. Dziewczyna wypływa z latarnikiem na bezludną wysepkę. Asymiluje się z nowym otoczeniem, rozkochuje w sobie Toma. Oboje zabiegają, aby niezamieszkały dotąd na stałe, ich malutki kawałek lądu zyskał nowych osadników. Posiadanie dziecka staje się niemal obsesyjną potrzebą, tym bardziej, że Isabel dwukrotnie poroni. Tytułowym światłem nadziei dla obojga ma być łódka, która pewnego pogodnego dnia pojawia się u wybrzeży wyspy.

                W dniu, kiedy zdarzył się „cud”, Isabel klęczała na skraju klifu, modląc się nad małym krzyżem sklejonym z drewna, które fale wyrzuciły na brzeg. Wysoko nad jej głową, na niebie tak błękitnym, jak widoczne w dole wody oceanu, dryfowała samotna tłusta chmura. Kobieta spryskała mogiłę swojego przedwcześnie narodzonego dziecka wodą i uklepała ziemię wokół właśnie zasadzonego krzewu rozmarynu. Przez moment miała wrażenie, że słyszy płacz dziecka. Natychmiast odegnała od siebie tę niedorzeczną myśl i skupiła się na stadzie wielorybów, które płynęły w stronę wybrzeża, by w cieplejszych wodach wydać na świat małe. Ich masywne ogony pojawiały się i znikały pod wodą niczym igły w błękitnym gobelinie. Znowu usłyszała płacz dziecka, tym razem nieco głośniejszy. To niemożliwe pomyślała. Przed nią, aż po horyzont i dalej, do Afryki, ciągnął się ocean. Tu wody Oceanu Indyjskiego wpływały do Oceanu Południowego, tworząc widoczny w dole bezkresny dywan. W dni takie jak ten miała wrażenie, że mogłaby przejść po nim, nie mocząc stóp, aż do Madagaskaru. Z drugiej strony wyspy niespokojne wody ciągnęły się aż do wybrzeży Australii, odległych o prawie sto mil. Niedaleko brzegu, pod powierzchnią, czaił się wysoki łańcuch zdradzieckich podwodnych gór, które wyrastały z dna niczym ogromne połamane zęby, czyhające na każdy niewinny statek płynący do upragnionego portu.

               Płacz dziecka nie ustawał. Isabel usłyszała szczęk otwieranych drzwi i na balkonie pojawiła się smukła sylwetka Toma, który obserwował wyspę przez lornetkę. „-Izzy!”-zawołał. „-Łódź!” –wskazał zatoczkę. „-Na plaży jest łódź!”. Isabel najszybciej jak mogła pobiegła do męża i razem pokonali stromą, wydeptana ścieżkę prowadzącą w dół, do niewielkiej plaży. To rzeczywiście była łódź. W środku był jakiś mężczyzna, ale… mężczyzna nie drgnął. Na wpół leżał, na wpół siedział oparty o ławkę, jednak płacz dziecka nie ustawał. Tom podszedł do łódki i spróbował zbudzić nieznajomego, raz za razem zerkając na dziób łódki, skąd dobiegało kwilenie. Kiedy się wyprostował, trzymał w ramionach zawiniątko: maleńkie płaczące niemowlę, zawinięte w miękki damski sweter w kolorze lawendy. Tom stał nieruchomo, patrząc na ciało mężczyzny. Zamykał oczy i otwierał je, jakby chciał się upewnić, że nie śni. Dziecko przestało płakać i chciwie łapało powietrze. Isabel zabrała dziecko do kuchni trzymając je w ramionach usiadła przy starym drewnianym stole. Tom wyciągnął z sosnowej szafki butelkę brandy, wlał do szklanki niewielką ilość i wychylił duszkiem. Usiadł obok żony, obserwując tańczące na jej twarzy słoneczne refleksy, kiedy pochylała się nad dzieckiem. Niemowlę wodziło za nią wzrokiem, jakby bało się, że jeśli choć na chwilę straci ją z oczu, Isabel zniknie. Tom pocałował Isabel i musnął ustami czoło dziecka. Siedzieli tak przez chwilę, aż niemowlę zaczęło się wiercić, wyciągając ku nim małą piąstkę.

                Według przepisów Tom miał obowiązek wysłać sygnał i powiadomić władze o łodzi i jej rozbitkach. Powinien zapisać wszystko w dzienniku. Lecz Isabel przekonała go, żeby zachować dziecko i wychować je, jako swoje. Nikt przecież się nie dowie, ponieważ łódź mogła przecież zatonąć.  A jak wytłumaczyć posiadanie dziecka? To łatwe, przecież Isabel była w ciąży i nikt nie wie o tym, że niedawno poroniła drugie dziecko, można tylko wysłać sygnał, że dziecko urodziło się wcześniej. Coś w jej głosie sprawiło, że zamiast przeciwstawić się żonie, Tom rozważył jej prośbę. Może jest jej to winien, niedawno znowu poroniła i tak bardzo chciała mieć dziecko tak samo jak i on. Tom postanowił pochować ciało rozbitka. Łopata stękała przy każdym zetknięciu z piaszczystą ziemią. Kiedy skończył uklepywać mogiłę, pochylił głowę, by zmówić modlitwę za biednego nieszczęśnika, ale zamiast tego szepnął tylko: „Wybacz mi, Boże, ten i inne grzechy, jakich się dopuściłem. Przebacz tez Isabel. Wiesz przecież, jaka jest dobra. Wiesz, jak dużo wycierpiała. Wybacz nam obojgu. Miej litość”. Lecz okaże się z czasem, że Bóg nie ma dla nich żadnej litości.

              Mijały miesiące, w czasie, których życie na wyspie biegło zgodnie z określonymi rytuałami: zapalanie świateł latarni, podnoszeniem flag, osuszaniem zbiornika z rtęcią, by odfiltrować olej, wypełnianiem formularzy i stosowaniem się do wskazówek rzemieślników, według których uszkodzenie lamp rtęciowych jest spowodowane wyłącznie niedbalstwem latarników, nigdy, jakością wykonania. Tom od czasu do czasu wciąż otwierał dziennik na stronie opatrzonej datą 27 kwietnia 1926 w dniu, kiedy przypłynęła do wyspy łódź z dzieckiem, aż w końcu musiał patrzeć, by wiedzieć, że rejestr otworzy się we właściwym miejscu. Nie było wątpliwości, że niemowlę rozwija się prawidłowo. Skóra dziewczynki promieniowała. Zachęcone jej łapczywymi ustami piersi Isabel znowu wypełniły się mlekiem jakby między nią a Lucy istniało jakieś sekretne porozumienie. Niestety wkrótce okaże się, że w okolicy zrozpaczona matka poszukuje zaginionego maleńkiego dziecka.

                Janus Rock to zielona wyspa o powierzchni sześciuset pięćdziesięciu akrów. Rosnąca tam trawa wystarczyła, by wykarmić niewielkie stado owiec i kóz oraz kilka kurczaków, a górna warstwa gleby okazała się na tyle urodzajna, że można było założyć ogródek warzywny. Do stojącej pośrodku wyspy latarni morskiej tuliła się chatka latarnika i budynki gospodarcze. Istny „raj” tylko żyć i nie umierać. Podwodne prądy wyrzucały na brzeg rozmaite rzeczy: szczątki rozbitych statków, skrzynie z herbatą, kości wielorybów. Rupiecie pojawiały się nagle, kiedy chciały i jak chciały. Ale kto by się spodziewał, że prądy morskie wyrzucą na brzeg małe dziecko a z nim nadzieje na spełnienie upragnionego macierzyństwa i ojcostwa. „Świat między oceanami” zamienia się momentami wręcz w grecką tragedię. Autorka mając w ręku temat z nasuwającym się słodkim happy endem, co chwile sugeruje nam, że ta historia nie może się dobrze skończyć. Ktoś musi zostać ukarany za winy i grzechy, nawet, jeżeli wynikają one z jego szlachetnych pobudek.

               Rytm, harmonia, pewna nostalgia i poczucie nieuchronności tworzą klimat "Światła między oceanami". Ale ten sam złowrogi ryk wzburzonego oceanu może nie tylko przestraszyć, ale i zagłuszyć. Ból i strach: ten pierwszy po stracie dziecka, drugi z powodu wyrzutów sumienia, które dopadają parę bohaterów. Powodowana desperacją decyduje się przywłaszczyć znalezione na plaży niemowlę. To książka także o miłości wystawionej na ciężką próbę, o poświęceniu i o cenie, jaką trzeba zapłacić za spełnienie marzeń. Niewątpliwie historia Toma i Isabel zmusza do refleksji i jest wzruszająca. Przeczytałem tę książkę i uważam, że jest jedną z lepszych pozycji literatury, jaka mi się trafiła. Książka napisana została pięknym językiem, nie zawiera na siłę wstawianych obecnie do literatury ozdobników, jest równa i zaskakująca. Wzbudza emocje i pozostaje w pamięci na wiele miesięcy. Bohaterowie nie „żyją długo i szczęśliwie" na końcu książki. Według mnie to doskonała pozycja zmuszająca do refleksji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz