„Światło między
oceanami”
Margot L. Stedman
Autorka/ australijska
pisarka, która osiągnęła światową sławę już za sprawą pierwszej swojej
publikacji, debiutanckiej powieści pod tytułem „Światło między oceanami”.
Pierwsza książka w dorobku Stedman poruszyła wielu krytyków i czytelników, „jak
świat długi i szeroki”. Margot L. Stedman urodziła się i dorastała w Perth, w
zachodniej Australii. Ukończyła studia prawnicze i wkrótce wyjechała pracować
do Wielkiej Brytanii, do Londynu. W 1997 roku podczas pracy wpadł jej do głowy
pewien pomysł – był to moment, w którym Stedman postanowiła spróbować swoich
sił w kreatywnym pisaniu.
Tłumaczenie/ Anna
Dobrzańska
Tematyka/ Zapadająca w
pamięć, poruszająca opowieść o miłości i niszczycielskiej sile życiowych
wyborów, o podejmowanych przez dobrych ludzi złych decyzjach, które czasami
wydają się jedynymi możliwymi. Książka, która pochłania swoją hipnotyzującą
atmosferą, niezwykłym darem narracji i fantastycznie skrojonymi sylwetkami
bohaterów.
Główny motyw/ Tom
Sherbourne, inżynier z Sydney, odznaczony za odwagę na froncie I wojny
światowej, decyduje się przyjąć posadę latarnika na Janus Rock, niezamieszkanej
wysepce położonej w odległości ponad 100 mil od wybrzeży Australii. Kilkanaście
miesięcy później dołącza do niego Isabel, dopiero, co poślubiona piękna młoda
żona - kochająca, radosna, gotowa dzielić z nim surowe życie na otoczonym
oceanem skrawku ziemi o powierzchni kilkuset hektarów. Oboje wierzą, że odnajdą
tu upragnione szczęście. Niestety, los
wystawia parę na ciężką próbę. Po dwóch poronieniach i wydaniu na świat
martwego chłopca Isabel dowiaduje się, że nie będzie mogła mieć dzieci; popada
w depresję. I wówczas zdarza się cud: do brzegu wyspy przybija zepchnięta przez
fale łódź z ciałem martwego mężczyzny i zawiniętym w sweter płaczącym
niemowlęciem. Ulegając namowom żony, kierując się głosem serca, a niewyznawanymi
zasadami moralnymi, Tom podejmuje decyzję, której konsekwencje położą się
cieniem na życiu wielu ludzi...
Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Walka na froncie
zmienia ludzi. Niektórzy przestają dostrzegać różnicę między dobrem a złem”.
„Naturalnie utrata
dzieci była czymś, z czym należało się pogodzić. Nikt nie mógł zagwarantować,
że poczęcie zakończy się udanym porodem ani że udany poród będzie gwarancją
długiego i szczęśliwego życia. Natura dbała o to, by tylko silne, szczęśliwe
jednostki dostąpiły życia w raju. By się o tym przekonać, wystarczy zajrzeć do
Biblii”.
„Zwycięstwo okupione
śmiercią to żadne zwycięstwo”.
„Nigdy nie
przepraszaj za to, że się uśmiechasz!”.
„Kawał mosiądzu nie
czyni człowieka bohaterem”.
„Wiadomości spóźnione
o kilka miesięcy to żadne wiadomości”.
„Każda istota
potrzebuje schronienia”.
„Nie tylko wojna
doprowadza ludzi do ostateczności”.
„Człowiek nigdy nie
wie, za co będzie wdzięczny losowi”.
„Życie narodziło się
i zgasło, a wszechświat ani na chwilę nie zwolnił. Maszyna czasu i przestrzeni
nadal mełła ziarna czasu, którymi karmiła się ludzkość”.
„Wybaczyć jest łatwo,
ale trudniej zapomnieć okrucieństwa, których dopuścił się jego naród…”.
„W czasie sztormu
każdy port jest dobry (…)”.
„Nie ma na świecie
piękniejszego widoku niż widok śpiącego dziecka”.
„Niełatwo być
bohaterem z pętlą na szyi”.
„Myślenie o czymś a
robienie czegoś to nie to samo”.
Książka „Światło między oceanami”, rozgrywa się
w rytmie szumu oceanicznych fal. Ta książka to opowieść o pewnym, doświadczonym
przez życie (za sprawą udziału w I wojnie światowej) byłym australijskim
żołnierzu, Tomie Sherbourne. Samotnik, którego frontowe piekło zniechęciło do
życia, pragnie jednego: zaszyć się gdzieś na odludziu i spróbować poukładać
sobie od nowa to, co wojna całkowicie w nim wywróciła. Zgłasza się do
zarządzającego wszystkimi australijskimi, (bo tam rozgrywa się akcja "Światła między oceanami”)
latarniami morskimi urzędu. Udaje mu się zdobyć posadę latarnika, to idealne w
jego stanie zajęcie. Trafia na odległą, pustą, smaganą nieustannie przez wiatr
i fale dwóch oceanów wyspę Janus. Posiadał już pewne doświadczenie, ponieważ
przed przyjęciem posady latarnika na wyspie Janus, sześć miesięcy spędził w
zatoce Byron u wybrzeży Nowej Południowej Walii, w towarzystwie dwóch
latarników i ich rodzin, to uświadomiło Tomowi, jak wygląda codzienne życie
latarnika. Po zatoce Byron przyszedł czas na Maatsuyker, dzika wyspę na
południu od Tasmanii, gdzie przez większą część roku padał deszcz, a wiejące w
czasie sztormów porywiste wiatry ciskały kurczęta wprost w oszalałe fale. Jako
latarnik Tom Sherbourne ma mnóstwo czasu na rozmyślanie o wojnie, o twarzach i
głosach swoich towarzyszy, którzy w taki czy inny sposób uratowali mu życie, o
ostatnich słowach konających żołnierzy i bezładnej paplaninie, której nie mógł
zrozumieć, a mimo to, słuchając jej, uparcie kiwał głową. Nie był jednym z
tych, którzy wlekli za sobą pourywane kończyny i których wnętrzności wylewały
się z brzucha niczym oślizgłe węgorze. Trujący gaz nie zmienił jego płuc i
mózgu w kleistą breję. A mimo to cierpiał, zmuszony do życia w ciele człowieka,
który na wojnie dopuścił się potwornych rzeczy. Wspomnienia tych wydarzeń
wlekły się za nim niczym drugi cień.
Próbował o tym nie myśleć.
Wielokrotnie wiedział, co wspomnienia potrafią zrobić z człowiekiem. Dlatego
wciąż żył na krawędzi czegoś, czego sam nie potrafił nazwać. Kiedy śnił o tamtych
latach, Tom, którego widzi w snach, ten, który ma na rękach ludzką krew, był zaledwie
ośmioletnim chłopcem. W snach to właśnie on stał naprzeciwko mężczyzn
uzbrojonych w strzelby i bagnety i bezradny patrzył na własne skarpety, widząc,
że aby je podciągnąć, będzie musiał odłożyć broń, która i tak ciążyła mu w
rękach. Jakby to było mało, nigdzie nie mógł znaleźć matki. Po przebudzeniu
trafia do świata pełnego wiatru, fal, światła i mechanizmów, które podtrzymują
płomień i obracają światło, utrzymuje je w ciągłym ruchu. Gdyby tylko mógł
uciec wystarczająco daleko- z dala od ludzi i wspomnień- czas uleczyłby rany.
Niewielka wyspa Janus Rock,
oddalona tysiące mil od zachodniego wybrzeża, była najdalszym miejscem, do
którego trafił wychowany w Sydney Tom. Tamtejsza latarnia morska była ostatnim
zakątkiem Australii, który wiedział, gdy w 1915 roku wypływał do Egiptu na
pokładzie transportowca. Powietrze pachniało eukaliptusami jeszcze długo po
tym, jak stracił z oczu wybrzeże Albany, a gdy przestał czuć tę woń, ogarnęła
go niewypowiedziana tęsknota. Kilka godzin później, w najodleglejszym zakątku
swej ojczyzny zobaczył światło- pięciosekundowe błyski, których widok
towarzyszył mu w czasie wojennej zawieruchy niczym wspomnienie pożegnalnego
pocałunku. Kiedy w czerwcu 1920 roku dowiedział się o wolnej posadzie na wyspie
Janus, miał wrażenie, że światło latarni go przyzywa.
Przycupnięta na krawędzi
szlifu kontynentalnego Janus Rock cieszyła się złą sławą. I choć praca w tak
trudnych warunkach oznaczała nieco wyższe zarobki, stare wygi mówiły, że nie jest
warta tych pieniędzy, które i tak są niewielkie. Latarnik zastąpiony przez
Toma, Trimble Docherty, wywołał prawdziwą burzę, kiedy zgłosił, że jego żona
dawała znaki przepływającym statkom, wywieszając kolorowe flagi
międzynarodowego kodu sygnałowego. To oburzyło ówczesne władze z dwóch powodów:
po pierwsze, zastępca kierownika związku latarników zakazał używania flag na
wyspie Janus, ponieważ przepływające statki, aby je zobaczyć, podpływałby niebezpiecznie
blisko brzegu, po drugie, żona Dochert’ego, która jakoby wywieszała flagi, od
jakiegoś czasu nie żyła.
Kiedy Tom przybył na
wyspę Janus zobaczył latarnię zbudowaną z białego kamienia, mierząca sto
trzydzieści stóp wieża wyglądała na tle ciemnoszarego nieba jak stojący nad
krawędzią klifu ogromny kawał białej kredy. Tom był zaskoczony nie tylko jej
rozmiarami, ale i smukłą elegancją. To, co zobaczył za zielonymi drzwiami,
wyglądało mniej więcej tak, jak się spodziewał. Wystarczyło kilka kroków, by
przejść z jednego końca pomieszczenia na drugi. Na górę prowadziły wąskie
spiralne schody, które znikały za metalowym podestem wysoko w górze. Tom wszedł
za latarnikiem na kolejny, jeszcze wyższy poziom, i dalej w górę wąską spiralą
schodów, aż dotarł na piąte piętro, tuż poniżej laterny- administracyjnego
serca latarni. W niewielkim pomieszczeniu stało biurko z rejestrami, aparat
telegraficzny i lornetka. Naturalnie nie było w nim łóżka ani wygodnych foteli,
zamiast tego w pokoju stało drewniane krzesło z wysokim oparciem. Tom od razu
zauważył, że należy wyczyścić barometr, jednak coś innego zwróciło jego uwagę.
Kiedy spojrzał na mapy, dostrzegł kłębek wełny z wetkniętymi w środek drutami i
kawałkiem czegoś, co wyglądało jak początek szalika. To pewnie starego
Docherty”ego. W milczeniu wszedł na
szczyt klifu. Gdzieś w oddali rozległ się dźwięk koziego dzwonka i gdakanie
kur. Nagle, nie wiadomo, dlaczego, te odgłosy nabrały nowego znaczenia.
Oznaczały, że gdzieś, tuż obok, toczy się życie.
Po raz pierwszy spojrzał na
roztaczający się przed nim widok. Stojąc setki stóp nad poziomem morza, jak
urzeczony wpatrywał się w wody oceanu, które z hukiem rozbijały się o widoczne
w dole klify. Tej nocy, gdy zapalił lampę, jego powolne, ostrożne ruchy
przywodziły na myśl kapłanów, którzy tysiące lat temu na wyspie Faros rozpalili
ogień w pierwszej latarni morskiej. Zszedł na niższy poziom i uruchomił silnik.
Światło zaczęło się obracać, emitując równie, pięciosekundowe błyski. Sięgnął
po pióro i zanotował w szerokim, oprawionym w skórę dzienniku: „Zapalono o 17.09. Wiatr
północny/południowo-wschodni 15 węzłów. Zachmurzenie duże, wietrznie. Morze 6”.
Pod notatką zapisał swoje inicjały: „T.S.”.
Ten zapisek był kontynuacją opowieści, którą kilka godzin temu zakończył
wcześniejszy latarnik. Tom był częścią nieprzerwanego łańcucha, kolejnym
latarnikiem, opiekunem płomienia.
Po tym, jak rozpoczyna
życie latarnika, rzadko bywa w "bliźniaczym" miasteczku na stałym
lądzie. Jednak od czasu do czasu musi się tam pojawić służbowo. Podczas jednej
z takich wizyt poznaje piękną i sporo młodszą od niego Isabel, której udaje się
„otworzyć" introwertycznego, małomównego Toma. Po kilku tygodniach Tom
otrzymuje list. Adres na kopercie napisano ręcznie. Tom nie miał pojęcia, kto
mógłby do niego napisać, i obawiał się, że to ktoś „życzliwy”, kto postanowił
przesłać mu wiadomość dotyczącą brata lub ojca. Mimo to otworzył list: „Drogi Tomie, pomyślałam, że napiszę do
Ciebie i upewnię się, że nic Ci nie jest. Mam nadzieję, że porywisty wiatr nie
zdmuchnął Cię do morza i że brak dróg nie przysparza Ci zbyt wielu
problemów…”. Tom zerknął na kończący
list podpis: „Twoja Isabel Graysmark”.
Para
bardzo szybko decyduje się na ślub. Dziewczyna wypływa z latarnikiem na
bezludną wysepkę. Asymiluje się z nowym otoczeniem, rozkochuje w sobie Toma.
Oboje zabiegają, aby niezamieszkały dotąd na stałe, ich malutki kawałek lądu
zyskał nowych osadników. Posiadanie dziecka staje się niemal obsesyjną
potrzebą, tym bardziej, że Isabel dwukrotnie poroni. Tytułowym światłem nadziei
dla obojga ma być łódka, która pewnego pogodnego dnia pojawia się u wybrzeży
wyspy.
W dniu, kiedy zdarzył się „cud”, Isabel
klęczała na skraju klifu, modląc się nad małym krzyżem sklejonym z drewna,
które fale wyrzuciły na brzeg. Wysoko nad jej głową, na niebie tak błękitnym,
jak widoczne w dole wody oceanu, dryfowała samotna tłusta chmura. Kobieta
spryskała mogiłę swojego przedwcześnie narodzonego dziecka wodą i uklepała
ziemię wokół właśnie zasadzonego krzewu rozmarynu. Przez moment miała wrażenie,
że słyszy płacz dziecka. Natychmiast odegnała od siebie tę niedorzeczną myśl i
skupiła się na stadzie wielorybów, które płynęły w stronę wybrzeża, by w
cieplejszych wodach wydać na świat małe. Ich masywne ogony pojawiały się i znikały
pod wodą niczym igły w błękitnym gobelinie. Znowu usłyszała płacz dziecka, tym
razem nieco głośniejszy. To niemożliwe pomyślała. Przed nią, aż po horyzont i
dalej, do Afryki, ciągnął się ocean. Tu wody Oceanu Indyjskiego wpływały do
Oceanu Południowego, tworząc widoczny w dole bezkresny dywan. W dni takie jak
ten miała wrażenie, że mogłaby przejść po nim, nie mocząc stóp, aż do
Madagaskaru. Z drugiej strony wyspy niespokojne wody ciągnęły się aż do
wybrzeży Australii, odległych o prawie sto mil. Niedaleko brzegu, pod
powierzchnią, czaił się wysoki łańcuch zdradzieckich podwodnych gór, które
wyrastały z dna niczym ogromne połamane zęby, czyhające na każdy niewinny
statek płynący do upragnionego portu.
Płacz dziecka nie ustawał.
Isabel usłyszała szczęk otwieranych drzwi i na balkonie pojawiła się smukła
sylwetka Toma, który obserwował wyspę przez lornetkę. „-Izzy!”-zawołał. „-Łódź!” –wskazał
zatoczkę. „-Na plaży jest łódź!”. Isabel
najszybciej jak mogła pobiegła do męża i razem pokonali stromą, wydeptana
ścieżkę prowadzącą w dół, do niewielkiej plaży. To rzeczywiście była łódź. W
środku był jakiś mężczyzna, ale… mężczyzna nie drgnął. Na wpół leżał, na wpół
siedział oparty o ławkę, jednak płacz dziecka nie ustawał. Tom podszedł do
łódki i spróbował zbudzić nieznajomego, raz za razem zerkając na dziób łódki,
skąd dobiegało kwilenie. Kiedy się wyprostował, trzymał w ramionach zawiniątko:
maleńkie płaczące niemowlę, zawinięte w miękki damski sweter w kolorze lawendy.
Tom stał nieruchomo, patrząc na ciało mężczyzny. Zamykał oczy i otwierał je,
jakby chciał się upewnić, że nie śni. Dziecko przestało płakać i chciwie łapało
powietrze. Isabel zabrała dziecko do kuchni trzymając je w ramionach usiadła
przy starym drewnianym stole. Tom wyciągnął z sosnowej szafki butelkę brandy,
wlał do szklanki niewielką ilość i wychylił duszkiem. Usiadł obok żony,
obserwując tańczące na jej twarzy słoneczne refleksy, kiedy pochylała się nad
dzieckiem. Niemowlę wodziło za nią wzrokiem, jakby bało się, że jeśli choć na
chwilę straci ją z oczu, Isabel zniknie. Tom pocałował Isabel i musnął ustami
czoło dziecka. Siedzieli tak przez chwilę, aż niemowlę zaczęło się wiercić,
wyciągając ku nim małą piąstkę.
Według przepisów Tom miał
obowiązek wysłać sygnał i powiadomić władze o łodzi i jej rozbitkach. Powinien
zapisać wszystko w dzienniku. Lecz Isabel przekonała go, żeby zachować dziecko
i wychować je, jako swoje. Nikt przecież się nie dowie, ponieważ łódź mogła
przecież zatonąć. A jak wytłumaczyć
posiadanie dziecka? To łatwe, przecież Isabel była w ciąży i nikt nie wie o
tym, że niedawno poroniła drugie dziecko, można tylko wysłać sygnał, że dziecko
urodziło się wcześniej. Coś w jej głosie sprawiło, że zamiast przeciwstawić się
żonie, Tom rozważył jej prośbę. Może jest jej to winien, niedawno znowu
poroniła i tak bardzo chciała mieć dziecko tak samo jak i on. Tom postanowił
pochować ciało rozbitka. Łopata stękała przy każdym zetknięciu z piaszczystą
ziemią. Kiedy skończył uklepywać mogiłę, pochylił głowę, by zmówić modlitwę za
biednego nieszczęśnika, ale zamiast tego szepnął tylko: „Wybacz mi, Boże, ten i inne grzechy, jakich się dopuściłem. Przebacz
tez Isabel. Wiesz przecież, jaka jest dobra. Wiesz, jak dużo wycierpiała.
Wybacz nam obojgu. Miej litość”. Lecz okaże się z czasem, że Bóg nie ma dla
nich żadnej litości.
Mijały miesiące, w czasie,
których życie na wyspie biegło zgodnie z określonymi rytuałami: zapalanie
świateł latarni, podnoszeniem flag, osuszaniem zbiornika z rtęcią, by
odfiltrować olej, wypełnianiem formularzy i stosowaniem się do wskazówek
rzemieślników, według których uszkodzenie lamp rtęciowych jest spowodowane wyłącznie
niedbalstwem latarników, nigdy, jakością wykonania. Tom od czasu do czasu wciąż
otwierał dziennik na stronie opatrzonej datą 27 kwietnia 1926 w dniu, kiedy
przypłynęła do wyspy łódź z dzieckiem, aż w końcu musiał patrzeć, by wiedzieć,
że rejestr otworzy się we właściwym miejscu. Nie było wątpliwości, że niemowlę
rozwija się prawidłowo. Skóra dziewczynki promieniowała. Zachęcone jej łapczywymi
ustami piersi Isabel znowu wypełniły się mlekiem jakby między nią a Lucy
istniało jakieś sekretne porozumienie. Niestety wkrótce okaże się, że w okolicy
zrozpaczona matka poszukuje zaginionego maleńkiego dziecka.
Janus Rock to zielona wyspa o
powierzchni sześciuset pięćdziesięciu akrów. Rosnąca tam trawa wystarczyła, by
wykarmić niewielkie stado owiec i kóz oraz kilka kurczaków, a górna warstwa
gleby okazała się na tyle urodzajna, że można było założyć ogródek warzywny. Do
stojącej pośrodku wyspy latarni morskiej tuliła się chatka latarnika i budynki
gospodarcze. Istny „raj” tylko żyć i nie umierać. Podwodne prądy wyrzucały na
brzeg rozmaite rzeczy: szczątki rozbitych statków, skrzynie z herbatą, kości
wielorybów. Rupiecie pojawiały się nagle, kiedy chciały i jak chciały. Ale kto
by się spodziewał, że prądy morskie wyrzucą na brzeg małe dziecko a z nim
nadzieje na spełnienie upragnionego macierzyństwa i ojcostwa. „Świat między oceanami” zamienia się
momentami wręcz w grecką tragedię. Autorka mając w ręku temat
z nasuwającym się słodkim happy endem, co chwile sugeruje nam,
że ta historia nie może się dobrze skończyć. Ktoś musi zostać ukarany za winy
i grzechy, nawet, jeżeli wynikają one z jego
szlachetnych pobudek.
Rytm, harmonia, pewna nostalgia
i poczucie nieuchronności tworzą klimat "Światła
między oceanami". Ale ten sam złowrogi ryk wzburzonego oceanu może nie
tylko przestraszyć, ale i zagłuszyć. Ból i strach: ten pierwszy po stracie
dziecka, drugi z powodu wyrzutów sumienia, które dopadają parę bohaterów.
Powodowana desperacją decyduje się przywłaszczyć znalezione na plaży niemowlę. To
książka także o miłości wystawionej na ciężką próbę,
o poświęceniu i o cenie, jaką trzeba zapłacić za spełnienie
marzeń. Niewątpliwie historia Toma i Isabel zmusza do refleksji i jest
wzruszająca. Przeczytałem tę książkę i uważam, że jest jedną z lepszych pozycji
literatury, jaka mi się trafiła. Książka napisana została pięknym językiem, nie
zawiera na siłę wstawianych obecnie do literatury ozdobników, jest równa i
zaskakująca. Wzbudza emocje i pozostaje w pamięci na wiele miesięcy. Bohaterowie
nie „żyją długo i szczęśliwie" na końcu książki. Według mnie to doskonała
pozycja zmuszająca do refleksji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz