„Terapia”
David Lodge
Autor/ (ur. 28 stycznia
1935 w Londynie)
– brytyjski pisarz,
którego powieści często satyrycznie, przedstawiają środowisko uniwersyteckie, a
szczególnie przedstawicieli nauk humanistycznych. Lodge był wykładowcą na
Uniwersytecie w Birmingham w latach 1960-1987.
Tłumaczenie/ Zuzanna
Naczyńska
Tematyka/ David Lodge
doskonale ujmuje ten bardzo współczesny niepokój człowieka, który czuje się
bezcelowo w swoim życiu i rozpaczliwe poszukuje wypełnienia pustki, na którą
wciąż z przerażeniem patrzy. Książka pokazuje,
jaką postawę powinniśmy przyjąć w życiu, podczas podejmowania ważnych decyzji,
jak uniknąć stałego poczucia lęku, jak żyć autentyczną egzystencją. Bohater
odkrywa, jak bardzo filozofia Sørena Kierkegaarda
była inspirowana jedną wielką miłością jego życia, Regine, którą odrzucił w
chwili jednego niezdecydowania, decyzji, której żałował przez resztę swojego
życia.
Główny motyw/ Laurence
Passmore, bohater powieści, cierpi na depresję. Początkowo nie istnieją żadne
racjonalne powody jego ciągłego przygnębienia, poza odzywającym się od czasu do
czasu bólem kolana. Laurence ma żonę, dwoje dorosłych dzieci, jest bogaty i
odnosi sukcesy, a jednak coraz częściej jest nieobecny myślami, cierpi na bezsenność,
czuje się po prostu nieszczęśliwy. Jest pochłonięty sobą, cały czas wypełniają
mu różnego rodzaju terapie: akupunktura, aromaterapia, psychoterapia, masaże. W
rezultacie odchodzi od niego żona, co oczywiście potęguje depresję bohatera.
Laurence zaczyna czytać filozofów, lekarstwa na przygnębienie szuka w
towarzystwie kobiet, rozpamiętuje przeszłość i pisze dziennik.
Cytaty z książki charakteryzujące
problematykę utworu:
„Przypomina to próbę wytarcia oceanu paczką chusteczek
higienicznych, ale zapobiega wyczerpaniu współczucia”.
„(…) nawet najlepszy scenariusz zawiedzie, jeśli aktorzy są
niewłaściwie dobrani”.
„(…) żadne z nas nie umie żyć teraźniejszością, ciągle
gonimy za złudą doskonałości innego miejsca i czasu”.
„Definicja człowieka zamożnego: ktoś, kto płaci za bilet
pierwszej klasy z własnej kieszeni”.
„Nie ma w tym żadnej logiki, ale chyba po to są marzenia”.
„Plotkowanie to handel wymienny. Nie dostaniesz żadnego
towaru, jeśli sam czegoś nie sprzedasz”.
„Jedną z najbardziej przygnębiających rzeczy w depresji
jest świadomość, że mnóstwo ludzi na świecie ma znaczenie ważniejsze powody niż
ty, aby czuć przygnębienie”.
„Najstraszniejszą formą depresji jest sytuacja, kiedy nie
potrafisz podać absolutnie żadnego powodu, dla którego jesteś przygnębiony”.
„Gdy nadzieja jest śliczną, wymykającą się z rąk
dziewczyną, a wspomnienia miłą, choć nieco niedołężną staruszką, powtórzenie
pozostaje ukochaną, zawsze pociągającą żoną”.
„W restauracji zawsze można poznać, którzy ludzie są
małżonkami, bo jedzą w milczeniu”.
„Bycie szczęśliwie żonatym lub szczęśliwie zamężną oznacza,
że nie musisz odgrywać małżeństwa, po prostu w nim żyjesz, jak ryba żyje w
morzu”.
„Czuję się tak, jakbym żył we śnie. Ale to jawa jest
prawdziwym koszmarem”.
„Najstraszniejsza rzecz, jaka może człowieka spotkać, to
stanie się śmiesznym we własnych oczach w kwestii zasadniczej wagi”.
„(…) według Freuda pisarzy napędzają trzy pragnienia:
sławy, pieniędzy i miłości kobiet”.
Wielkie powieści są
zawsze oparte na prawdzie. To rzecz zupełnie zrozumiała. Kiedy czyta się
książkę Davida Lodge'a „Terapia” z
pewnością nie można nie zauważyć podobieństwa między bohaterem książki
Laurence'a „Tubbym” Passmore'em a samym autorem książki. W powieści poznajemy
życie bohatera od powojennych lat dzieciństwa spędzonych we wschodnim krańcu
Londynu, po prawdopodobnie mało prawdopodobny sukces w późniejszym życiu
literackim, Tubby i Lodge mają ze sobą wiele wspólnego. Wspominam
ten biograficzny aspekt wyłącznie ze względu na zaskakujący finał powieści. Czy autor
rzeczywiście wędrował po czterdziestu latach niewidzenia się z byłą dziewczyną
przez pył i gorąco północnej Hiszpanii? Kuszące.
Tubby Passmore jest
odnoszącym sukcesy pisarzem sitcomu z dużym domem jednorodzinnym na eleganckim
przedmieściu Londynu, równie ostentacyjnym aglomeratem miejskim i małżeństwem,
które powoli, ale z pewnością się rozpada, do tego
bohatera cechuje obsesja psychoanalizą i duńskim filozofem Kierkegaardem.
Bohater jest pochłonięty sobą, neurotyczny i materialistyczny i trudno mu współczuć,
przynajmniej na początku książki. Ma
upodobanie do luksusu w życiu i wydaje się obojętny wobec otaczającego go
świata. Dopiero, gdy
jego małżeństwo rozpada się, patrzymy na niego łagodniejszym wzrokiem. Stopniowo
Tubby zyskuje naszą sympatię. W tym momencie powieść przechodzi od opowieści w
pierwszej osobie do różnych relacji osób trzecich - typowej sztuczki Lodge. Ten przemyślany
„chwyt” pisarski pozwala czytelnikowi dostrzegać coraz bardziej niewytłumaczalne
zachowania Tubby'ego z punktu widzenia zwykłego czytelnika a nie
psychoanalityka. W ten sposób czytelnik „dzieli” się niespodziewanym
zachowaniem Tubby’ego z innymi bohaterami książki. Mamy też relacje z pierwszej ręki od Sally - żony Tubby'ego i jej trenera tenisa,
które są także zabawne i dowcipne. Są też relacje trzech
innych kobiet, które Tubby stara się uwieść i próbuje, po rozpadzie małżeństwa,
nadrobić to, co nazywa „straconym czasem". tj. spać z jak największą
liczbą kobiet. Takie miasta jak Kopenhaga i Teneryfa to miejsca, w których
Tubby niezgrabnie próbuje uwieść te trzy nietypowe kobiety. To jest David Lodge
w swoim najlepszym wydaniu. Dość powiedzieć, że próby uwodzenia nie całkiem
powiodły się bohaterowi. To wszystko jest zarazem takie niezręczne, jak i
bardzo zabawne.
O swoich problemach emocjonalnych Tubby dowiedział się po raz pierwszy,
kiedy poczuł ból w kolanie. Opuszczał swoje londyńskie mieszkanie w pośpiechu,
żeby zdążyć na pociąg. Ból zostawił po sobie pieczenie, które szybko ustąpiło.
Jakieś tydzień później, gdy pracował w gabinecie przy biurku, założył nogę na
nogę i poczuł go znowu: nagły kłujący ból w prawym kolanie. Odtąd zaczął się
pojawiać coraz częściej, choć dalej był nieprzewidywalny. Rzadko chwytał go
wtedy, kiedy go się spodziewał, na przykład podczas gry w golfa czy w tenisa,
ale mógł go złapać tuż po meczu, w klubowym barze, albo podczas jazdy
samochodem do domu, albo, gdy siedział zupełnie spokojnie w gabinecie czy leżał
w łóżku. Budził się przez niego z krzykiem w środku nocy i żona Sally myślała,
że dręczą go jakieś koszmary. Tymczasem koszmary były chyba jedynymi rzeczami,
które mu nie dokuczały. Zdawał sobie sprawę, że cierpi na depresję, stany
lękowe, napady paniki, nocne poty i bezsenność, ale nie miał koszmarów. Zazwyczaj w ogóle nic mu się nie śniło. Co po
prostu oznaczało, że nie pamiętał swoich snów.
Uznał to za trochę niesprawiedliwe, że do wszystkich innych problemów
musiał mu jeszcze dojść tajemniczy ból w kolanie. Oczywiście, jeśli chodzi o
zdrowie, mogą się człowiekowi przytrafić gorsze rzeczy. Na przykład: rak,
stwardnienie rozsiane, paraliż, rozedma płuc, Alzheimer i AIDS. Nie mówiąc o
chorobach, z którymi można się urodzić, jak dystrofia mięśni, porażenie
mózgowe, hemofilia i epilepsja. Nie mówiąc o wojnie, zarazie i głodzie. Co
zabawne, ta świadomość nie czyni bólu w kolanie ani trochę łatwiejszym do
zniesienia. Być może był to objaw tak zwanego „wyczerpania współczucia”. Media
biją nas codziennie po oczach takimi ilościami ludzkiego cierpienia, że stajemy
się jakby odrętwiali, zużyliśmy wszystkie rezerwy litości, gniewu i oburzenia i
potrafimy myśleć wyłącznie o bólu w naszym własnym kolanie.
Tubby najpierw poszedł do internisty. Zalecił fizykoterapię.
Fizykoterapeuta po jakimś czasie zalecił mu wizytę u ortopedy. Ortopeda zalecił
artroskopię. Poddał się operacji, ale i to nie pomogło. Kontuzja kolana, której
uległ Tubby, oczywiście nie ułatwiała sprawy także w pożyciu małżeńskim. Rozdzieliła
małżonków, jeśli chodzi o wspólne uprawianie sportu i odbiła się na małżeńskim
seksie. Po operacji przez wiele tygodni, wręcz miesięcy, unikał współżycia, a
potem zawsze wydawał się bardziej dbać o bezpieczeństwo swojego kolana niż ich
wspólną przyjemność. Kiedy stało się oczywiste, że operacja nic nie dała, wpadł
w jeszcze większą depresję niż przedtem. Przez ostatni rok był po prostu nie do
zniesienia, zupełnie zamknął się w sobie, nie słuchał, co się do niego mówi.
Sally jego żona twierdziła, że to tylko jego chwilowe dziwactwo, coś do
imponowaniu ludziom. A zainteresowanie filozofem Kierkegaardem zwykły wybieg,
do którego się ucieka, aby uszlachetnić swoją banalną małą depresję, jako
egzystencjalny lęk.
Taki niedowład wewnętrzy kolana miał pewną dobrą stronę-, kiedy ktoś
dzwonił do Tubbiego i pytał, jak się czuje, a on nie chciał powiedzieć „jestem w krańcowej depresji”, ale nie
miał też ochoty udawać, że tryska humorem, zawsze skarżył się na kolano. Od
jego artroskopii minął już rok, a nadal miewał bóle w kolanie. Postanowił iść
na terapię do doktor Alexandry Marbles. Poddał się wielu terapiom jednocześnie:
w poniedziałki chodził na fizykoterapię, we wtorki do Alexandry na terapię
poznawczo-behawioralną, a w piątki miał aromaterapię lub akupunkturę. Środy i
czwartki spędzał zwykle w Londynie i spotykał się z „kochanką” Amy. Co również
było pewnego rodzaju terapią.
Terapeutka Alexandra
zasugerowała, że powodem jego bólu w kolanie jest perfekcjonizm. Stawia sobie
niemożliwe wysokie wymagania, więc rozczarowanie jest nieuniknione. Po drugie
funkcjonuje między dwiema skrajnymi kobietami: Amy zawsze go dowartościowuje.
Sally stosuje metodę otrzeźwienia: „przestań
jęczeć i weź się do roboty”. Stanowiły zresztą przeciwieństwo pod każdym
względem. Sally to blondynka, niebieskooka, wysoka, zwinna, wysportowana. Amy
reprezentowała typ śródziemnomorski: śniada, niska i pulchna, z burzą czarnych
loków i oczyma jak rodzynki. Na czym polega romans Tubbi’ego i Amy? Plotkowali
o ludziach z branży, żalili się sobie i wzajemnie się pocieszali, porównywali
swoje terapie. Czasem szli do teatru, ale najczęściej po prostu spędzali
spokojne wieczory w jego mieszkaniu lub jedli kolację w którejś z pobliskich
restauracji. W ich znajomości nigdy nie było mowy o seksie. W zasadzie można,
więc powiedzieć, że nieźle się urządził. Rozwiązali problem monogamii, który
jest problemem monotonii, bez uciekania się do zdrady. Jednak tylko do czasu…
Całe to życiowe zamieszanie Tubby próbuje sobie wytłumaczyć wczytując
się w filozoficzne dzieła Kierkegaarda, który wyjaśnia, że człowiek
nieszczęśliwy nigdy nie przebywa w swoim wnętrzu, ponieważ stale żyje
przeszłością albo przyszłością. Stale albo wspomina, albo łudzi się nadzieją.
Albo myśli, że wszystko było lepsze w przeszłości, albo żywi nadzieję, że
będzie lepsze w przyszłości, lecz zawsze jest złe teraz. Kierkegaard daje
przykład mężczyzny wracającego pamięcią do radości dzieciństwa, których w
rzeczywistości nigdy nie doświadczył. Kiedy Tubby głębiej zapoznawał się z
dziełami Kierkegaarda poznał też jego biografię. Z biografii i pism
Kierkegaarda dowiedział się, że jego poglądy na małżeństwo w ogóle
i na własne małżeństwo ulegały zmianom. Gdy miał dwadzieścia kilka lat,
cieszył się opinią kogoś, kto dobrze i pewnie czuje się
w towarzystwie młodych kobiet, zachowuje się nieco ekscentrycznie
i zna sztukę uwodzenia. W 1837 roku Kierkegaard poznał Reginę
Olsen, córkę radcy państwowego, z którą trzy lata później się zaręczył, następne tygodnie były pasmem zmagań Kierkegaarda z samym
sobą i z sytuacją, w jakiej się znalazł. Nieformalne zerwanie zaręczyn
nastąpiło już dwa miesiące po ich zawarciu, oficjalne zaś — 11 października
1841 roku. W pismach filozofa wyeksponowane zostały dwa główne powody — odpowiedzialność
za grzechy rodzinne i własne oraz melancholijne usposobienie. „Gdybym nie był ciągle pokutnikiem —
pisał Kierkegaard w „Dzienniku” — gdybym
nie miał mojej vita ante acta, gdybym nie był melancholijny, związek z nią
uczyniłby mnie tak szczęśliwym, jak nawet nie mógłbym marzyć”. Niektórzy
biografowie Kierkegaarda, dociekając motywów zerwania z Reginą, reinterpretują
psychologicznie jeden z aspektów przeszłości filozofa, któremu on nadawał
interpretację teologiczną. Chodzi o wydarzenie z 1836 roku. Kierkegaard
prowadził wówczas dość swobodne i hałaśliwe życie. Pewnego listopadowego
wieczoru dał się namówić kolegom na pójście do domu publicznego. Nie wiadomo,
co się tam wydarzyło, lecz Kierkegaard szybko stamtąd uciekł, żegnany śmiechem
kobiety. Było to prawdopodobnie jedyne jego cielesne spotkanie z kobietą —
upokarzające i traumatyczne. Historia Kierkegaarda i zerwanie przez niego
zaręczyn z Regina, a także złamanie jej serca przypomniało Tubby’emu pewne
zdarzenie sprzed czterdziestu lat, kiedy jako szesnastoletni chłopak poznał
śliczną dziewczynę o imieniu Maureen.
Kiedy zaczął na okrągło wracać do wspomnień, przytłaczało go poczucie
straty. Straty nie tylko miłości Maureen, lecz także niewinności- jej i jego
własnej. Dotychczas ilekroć o niej myślał- a nie zdarzało się to zbyt często-
uśmiechał się w duchu z sympatią, ale trochę krzywo: miła smarkula, pierwsza
dziewczyna, jacy byli oboje naiwni, przeszło-minęło i tak dalej. Dopiero
rekonstruując historię ich znajomości ze wszystkimi szczegółami, uświadomił
sobie, jaką potworną rzecz zrobił przed laty. Gruboskórnie, samolubnie,
niezasłużenie, złamał serce młodej dziewczyny. Oczywiście doskonale zdawał
sobie sprawę, że nie myślałby o tym w ten sposób, gdyby nie odkrył pism
Kierkegaarda. Jego historia z Maureen to bardzo kierkegaardowska historia. Przypomina
„Dziennik uwodziciela” i związek samego filozofa z Reginą. Regina stawiła
jednak większy opór niż Maureen. Tubby podobnie jak filozof dalej udawał
zimnego cynika i złamał dziewczynie serce, fałszywie przekonany, że „będzie szczęśliwszy w nieszczęściu bez niej
niż z nią”.
Ożywiony, wyzwolony, przyjeżdża
do Hiszpanii w poszukiwaniu swojej dawno utraconej miłości, Maureen -
dziewczyny, której niegdyś złamał serce w długich dniach powojennej surowości życia.
To szansa na odkupienie. W ten sposób zaczyna się zupełnie nowy aspekt
powieści. Nie jesteśmy już z Tubbym w dzisiejszym otoczeniu znanego świata
scenariuszy i mediów, ale w powojennym Brickley'u, w którym rozgrywa się
historia o niewinnej i nieodwzajemnionej miłości. W międzyczasie David Lodge
pisze delikatną historię o dążeniu jednego człowieka do naprawieniu utraconej
miłości. Powieść kończy się na czułej nucie, gdy niegdyś młodzi kochankowie,
oboje noszący znamiona wielu kaprysów życia, ponownie spotykają się w
hiszpańskim upale na szlaku pielgrzymkowym do Composteli. Prawdę mówiąc, jego
była miłość wyglądała okropnie. Kiedy rozmawiał z nią na szlaku, w duchu
stawiał czoło smutnemu faktowi, że nie jest już podlotkiem z jego wspomnień i
marzeń. Osiągnęła ten wiek, gdy kobieta zaczyna bezpowrotnie tracić urodę i
świeżość. Maureen skapitulowała z upływającym czasem chyba bez walki. Musiał w
duchu przyznać, że jej wygląd był szokiem, na który nie przygotowały go
upozorowane i wyretuszowane zdjęcia. Wprawdzie lata obeszły się z nim
łaskawiej, ale Maureen nie pielęgnowała w tym względzie żadnych złudzeń. David
Lodge doskonale ujmuje ten bardzo nowoczesny niepokój, że czujemy się bezcelowo
w naszym życiu i rozpaczliwie poszukujemy wypełnienia pustki w naszym życiu. Tubby
znajduje część swojego problemu w związku z Maureen. Maureen tkwi
w bezpłciowym małżeństwie z dawnym rywalem Tubby'ego z przeszłości, ale nie
może go opuścić z powodu wszystkich więzi, jakie stworzyło między nimi życie. Chociaż
mniej oczywiste, myślałem, że David Lodge dał do zrozumienia w swojej powieści
o innej potężnej formie terapii: humorze. W całej
powieści krąży cienka linia między sprawieniem, że Tubby staje się obiektem
kpin i patosu, a tym, że jego sytuacja jest banalna i pobłażliwa, co doskonale
autorowi się to udaje przedstawić. Tubby jest
bardzo sympatyczny i nie tylko, dlatego, że nie traktuje siebie zbyt poważnie. Tuż przed
głębokim zagłębieniem się w egzystencjalne problemy życiowe, udaje mu się śmiać
z siebie samego, a to trzyma go mocno przed pretensjonalnością.
Czy miłość może zostać odnowiona? To
pytanie zostało odpowiednio zawieszone w powietrzu. W „Terapii” David Lodge stworzył powieść, która ma moc wywoływania
śmiechu i płaczu czytelnika w równych proporcjach. Czasami może nawet sprawić,
że się wzdrygamy. Kiedy czytelnikiem jest człowiek w słusznym wieku emocje
związane z niepokojem i żalem uderzają we wszystkie właściwe dźwięki. W świecie
pełnym falsyfikatów i szarlatanów jest to jedna z form „terapii”, która z
pewnością zrobi na nas duże wrażenie. Dla tych, którzy
chcieliby, aby ich życiowy „drink” zawierał zdrową dawkę dowcipu i inteligencji
(wszyscy tego potrzebujemy), to zdecydowanie polecam „Terapię” Davida Lodge.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz