09 marca 2019

Śmierć pięknych saren / Jak spotkałem się z rybami


„Śmierć pięknych saren”     


          „Jak spotkałem się z rybami”



Ota Pavel




Autor/ właściwie Otto Popper (ur. 2 lipca 1930 w Pradze, zm. 31 marca 1973 w Pradze) – czeski pisarz, dziennikarz i reporter sportowy. Urodził się, jako trzeci, najmłodszy syn żydowskiego komiwojażera Leo Poppera. Wczesne dzieciństwo spędził w Pradze, potem jego rodzina przeprowadziła się do rodziców ojca do Buštěhradu (w miasteczku tym obecnie znajduje się jego muzeum).

Tłumaczenie/ Andrzej Czcibor-Piotrowski, Józef Waczków

Tematyka/ Kiedy Ota Pavel zaczynał spisywanie swoich wspomnień z dzieciństwa, które składają się na tomy „Śmierć pięknych saren" oraz „Jak spotkałem się z rybami”, był już zdiagnozowanym schizofrenikiem. Podczas pobytów w szpitalach psychiatrycznych powracał w myślach do starych czasów, okazało się to antidotum na beznadzieję oraz formą niezwykłej terapii. Co najważniejsze, krótkie opowiadania Pavla w najmniejszym stopniu nie ujawniają choroby autora, wręcz przeciwnie, ktoś, kto nie zna historii tego czeskiego dziennikarza sportowego i pisarza, mógłby odnieść zupełnie odwrotne wrażenie. Bo jak tłem dla tak pogodnej, optymistycznej i skrzącej się humorem prozy mogą być zaburzenia psychiczne?

Główny motyw/ „Śmierć pięknych saren" oraz „Jak spotkałem się z rybami” to zbiór opowiadań, których narratorem, (ale i bohaterem) jest syn, młody chłopak, można powiedzieć, że sam Ota Pavel, bo książka zawiera wątki biograficzne. Głównym bohaterem jest natomiast ojciec - zaradny, a jednocześnie fajtłapowaty, mądry i głupi, uroczy i wzbudzający politowanie. Postać bardzo ciekawa. Tłem jest czechosłowacka wieś lat 30. i 40. XX wieku.

Cytaty z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„Ciekaw jestem tylko, co ma pani wspólnego z tym Żydem?”– Troje dzieci – odparła mama”.

„Jego głównym argumentem, świadczącym o tym, że nie zostajemy w tyle i że już doganiamy kapitalizm, był pracujący na pełne obroty młynek do mielenia kawy w każdym sklepie”.

„Niech tam sobie, ale pozostaje faktem, że tata miał do komunizmu niedaleko: często przebywał wśród włóczęgów, tułaczy i biedaków. A przede wszystkim miał dobre serce!”.

„W tych oczach było przerażające rozczarowanie, brak nadziei i rozpacz człowieka, który chciał przejść po niezawodnym moście na drugi brzeg rzeki, a ten most tak naprawdę nie istniał”.

 „Pan Bóg podobno bierze do nieba według innego porządku”.

„Rzeka to głęboka studnia zapomnienia”.

„Najwspanialsi ludzie zawsze są najskromniejsi. Jedynie głupcy i ubodzy duchem czują potrzebę mówienia o sobie, żeby urosnąć we własnych oczach”.

„Nie mogę twierdzić, że cierpiałem jak zwierzę, bo nikt nie wie, jak zwierzę cierpi, choć często o tym opowiada się i pisze”.



                     Wszyscy Czesi wiedzą, kim był Ota Pavel. Syn czeskiego Żyda dotknięty traumą Holocaustu, powojenny ideowy komunista, najpracowitszy czeski dziennikarz sportowy, obsesyjny perfekcjonista, genialny pisarz dotknięty chorobą psychiczną. Życie Oty Pavla to los mieszkańca Europy Środkowej XX wieku, modelowy przykład tego, jak wielkie wydarzenia determinują historię człowieka, nawet, jeśli on sam nie miał na nie żadnego wpływu. Pavlowi najbardziej zależało na tym, by zostać pisarzem. To się udało. I chociaż nie zaznał sławy ani splendorów, wpisał się w wielką tradycję środkowoeuropejskiej literatury żydowskiej, której symbolami są Franz Kafka, Egon Erwin Kisch czy Max Brod, pozostając jednocześnie pisarzem na wskroś czeskim. Wielu Polaków czytało „Śmierć pięknych saren”, wielu zakochało się w tej książce od pierwszej lektury, ale teraz mamy okazję dowiedzieć się więcej o człowieku, który kiedyś w życiu postanowił: „Najpierw sprawię sobie maszynę do pisania, a zaraz potem piękną wędkę na ryby”.

                   Otto był najmłodszym z trzech synów państwa Popperów. Jego ojciec był żydowskim Don Kichotem, niepoprawnym marzycielem i postrzeleńcem, który imał się różnych zajęć, był komiwojażerem i żołnierzem Legii Cudzoziemskiej, obieżyświatem i hodowcą królików, a przede wszystkim wielkim miłośnikiem czeskiego krajobrazu, natury- lasów i rzek- żyjącym w zgodzie z przyrodą i ją właśnie kochającym nade wszystko. W dzieciństwo Ottona Poppera-, bo Ota Pavel to pseudonim- wkroczyła wojna, która dla na pół żydowskiej rodziny była jeszcze okrutniejsza niż dla innych. Ojciec i dwaj starsi bracia, Hugo i Jerzy, znaleźli się w obozie koncentracyjnym. Udało im się przeżyć. Po spędzonej na Ziemi Kładeńskiej wojnie ( tam młodziutki Ota zaczął pracować, jako górnik) wrócił do Pragi, uczęszczał do szkoły handlowej i na kursy języków obcych a przy tym zaczął uprawiać sport, traktując go zresztą z całą powagą. Przez długi czas sport był dla niego wszystkim. Wietrzył w nim dawne dziecięce gry i zabawy. Wietrzył w nim toczący się odwiecznie dramat ludzkich sił. Widownia była mu obca. Scena hal i zakurzonych boisk obiecywała mu wszystko. Dlatego sam grał i trenował. I zawiązywał sznurowadła, i prasował wypłowiały dres- drżąc nocami, czy aby jutro zagra, są, bowiem szanse, które się nie powtarzają. I sport rzeczywiście okazał się tą szansą. Pierwszą wielką szansą, choć niebawem wyszło na jaw, że skorzysta z niej jakby z odwrotnej strony, nie, jako zawodnik, lecz jako widz i komentator.

                 Tak oto narodził się Ota Pavel, dziennikarz, sprawozdawca, redaktor Czechosłowackiego Radia, pisma „Stadion”, autor reportaży z wielkich zawodów, mistrzostw świata, olimpiad. Wraz z czechosłowackimi sportowcami jeździł po świecie, towarzyszył piłkarzom w zagranicznych wojażach, rozmawiał z zawodnikami, wśród których nie brakowała najwybitniejszych. Gdyby nie choroba, Ota Pavel pewnie do końca życia pozostałby dziennikarzem sportowym. Dostał „pomieszania zmysłów” (zdiagnozowane, jako cyklofrenia, psychoza maniakalno-depresyjna z elementami schizofrenii) na zimowej olimpiadzie w Innsbrucku. Zimowa olimpiada w Innsbrucku – dziewiąta z kolei- odbywała się w 1964 roku. Po opuszczeniu szpitala psychiatrycznego spod jego pióra wyszły dwie książki: „Śmierć pięknych saren” i „Jak spotkałem się z rybami”. Tych dziesięć bez mała lat, dzielonych między chorobą ( z towarzyszącymi jej depresjami, urojeniami i manią samobójczą) a pracą twórczą, która miała przynieść tak upragnioną ulgę w cierpieniu, ten stan obłędu nie zaćmił w pełni już literackiej prozy Pavla: stała się ona panaceum. Literatura jednakże nie okazała się do końca skuteczną terapią. Z choroby nigdy się nie podniósł, w 1973 zmarł na zawał serca. Pochowany jest, razem z rodzicami, w części żydowskiej Cmentarza Olszańskiego w Pradze.

                   Przede wszystkim stwierdzić tu trzeba, że pisarstwo Ota Pavla nie zostało w pełni docenione. Oczywiście komplementowano je w Czechach i później za granicą, stwierdzono, że to urocze, wdzięczne, sympatyczne i miłe utwory, z drugiej jednak strony wyrażano przekonanie, że do rangi rewelacji w skali międzynarodowej nie dorastają. Osobiście uważam, że z przymrużeniem oka należy słuchać opinii tak zwanych „znawców literatury”, ponieważ i oni ulegają modzie i naciskom wydawnictw. Radosnym odkryciem stał się dla mnie zbiór opowiadań Pavla „Śmierć pięknych saren” oraz „Jak spotkałem się z rybami”, z których nasuwa się analogia ze zwariowanym rycerzem Don Kichotem, który przez całe życie zmierza konsekwentnie za swoim wielkim snem i jedynie w głębi duszy- i tylko niekiedy- przeżywa dreszcz, uświadamiając sobie, że jego walka jest nadaremna, a może nawet pozbawiona sensu. Kojarzy się również i z Sancho Pansą, człowiekiem jedynie pozornie przyziemnym, który umie być nie tylko mądry, ale i wierny, i który w końcu, nie zdając sobie z tego wcale sprawy, jest dziedzicem i kontynuatorem swojego prawdziwego pana.

                    Wszyscy ci Popperowie-Pavlowie byli żywą kombinacją Don Kichota i Sancho Pansy. Są może trochę śmieszni, ale jednocześnie przejmujący. Komizm od tragizmu dzieli zaledwie krok i Ota Pavel przekracza tę granicę z mądrością starożytnego filozofa. Na pierwszym miejscu autor zastanawia się nad charakterem ojca, któremu mimo wszystko okazuje pobłażliwość, a nawet podziw. Wszystkie jego wybryki i niezdarność na początku nie rozśmieszają czytelnika. Ale jest to ten rodzaj człowieka, który może irytować. Na pewno jest marzycielem, ale przede wszystkim bohaterem, wystarczającym, aby nazwać go nieodpowiedzialnym i samolubnym. Nie, nie bawi nas, gdy wydaje wszystkie swoje pieniądze, nie biorąc pod uwagę swoich synów, kiedy kupuje piękne garnitury i amerykański samochód, by zadowolić żonę swojego szefa, w której się podkochuje. Nie śmiejemy się, kiedy naraża życie swojego syna nad rzeką podczas powodzi, by złowić węgorze. Co więcej, kiedy ojciec przekazuje swoim synom swoje zamiłowanie do ryb, chodzi tylko o łowienie ryb. Czytałem już książki na ten temat i wiem, że dzięki opisowi wędkarstwa jest to coś innego niż opis przygód ojca! Rozumiem miłość, która łączy ojca ze swoimi synami, poczucie wolności, które czują, piękno natury, które dzielą. Dopiero Ota czuje, czym jest łączność człowieka z naturą, jaką rolę spełnia rzeka, nad którą godzinami wysiaduje „mocząc kija” w wodzie i kiedy czuje ten lekki dotyk podniecenia, kiedy na wodzie zaczyna podskakiwać spławik.
                      
                 Ale kiedy nagle dociera do naszej świadomości „śmierć pięknych saren” (rozpoczęcie II wojny światowej i utrata przez świat „niewinności”), wszystko się zmienia! Wraz ze śmiercią „pięknego jelenia” nadchodzi wojna, dzieci cierpią z głodu i z braku jedzenia, a ojciec, aby je nakarmić idzie na polowanie na jelenie, dobrze zdaje sobie sprawę, że kłusownictwo karane jest śmiercią przez nazistów. Nagle narracja nabiera wielkiego dramatyzmu, a ojciec, który ryzykuje życiem dla swoich dzieci, nabiera innego wymiaru. Kłusownictwo, łowiectwo lub wędkarstwo stają się kwestią przetrwania, a także desperacką, ale odważną odpowiedzią na upokorzenia i znęcanie się, jakich doznali Żydzi. Historia nabiera tempa i kończy się wraz z wysłaniem starszych braci Ota do obozu koncentracyjnego. Wszystkie opowieści o wojnie są ekscytujące i możemy się przy ich czytaniu także śmiać z tego, jak Niemcom ojciec „gra” na nerwach, kiedy opróżnia swój staw, zaraz po tym jak go skonfiskowali. To także piękna opowieść, balansująca pomiędzy udręką a humorem, kiedy to mały Ota – za wzorem swojego ojca- idzie kłusować w stawie strzeżonym przez strażnika, „walczy” symbolicznie z zakazem Niemców poławiania ryb. To samo dotyczy karpi, które łowił, z wielką cierpliwością, zanurzony w lodowatej wodzie. Te wszystkie opowieści o rybach mają głęboki sens i są ekscytujące. Jest dramatyczne napięcie, które nie opada. Po powrocie z obozów ojca i braci ojciec stał się komunistą, podobała mi się jego reakcja na wiadomość, gdy zdaje sobie sprawę z tego, że komuniści także okazali się antysemitami. Książka kończy się niezbyt optymistycznym rozdziałem „Złote węgorze” pięknie napisanym, pełnym smutku i poezji po tym jak Ota Pavel, został umieszczony w szpitalu psychiatrycznym i wracał myślami do czasów swojego dzieciństwa.

                    W tej recenzji chciałbym przedstawić małą próbkę z twórczości Ota Pavla i opisać jedno z ciekawszych opowiadań autora pt. „Najdroższa w Europie Środkowej”.  Przed wojną matka Ota chciała pojechać do Włoch. Marzyła nie tyle o zobaczeniu rzeźb Michała Anioła i obrazów Leonarda da Vinci, ile o kąpieli w ciepłym morzu. Bo matka pochodziła z Drzynia koło Kładna, gdzie znajdował się jedyny nędzny kaczy stawek, pokryty gęstym żabim skrzekiem, i jako mała dziewczynka nigdy w nim kąpieli nie użyła. Tak więc co roku na wiosnę pytała męża; „No i co, Leonku, pojedziemy w tym roku?”.  Leon odpowiadał zazwyczaj, że właśnie w tym roku nie ma dość pieniędzy, i tłumaczył, że -jego zdaniem- nad rzeka Berounką koło Krzywoklatu jest znacznie lepiej. W centrum jego zainteresowań znajdowały się; handel i ryby. I w jednym, i w drugim wyróżniał się wprost nadzwyczajnie, rybom jednak dawał pierwszeństwo ku wiecznej szkodzie rodziny, a także szwedzkiej firmie „Elektrolux”, w której pracował jako agent-komiwojażer sprzedający lodówki i odkurzacze. Często po prostu zbaczał ze szlaku podróży handlowej i znajdowano go najczęściej nad rzeką Berounką, gdzie wraz ze swoim najlepszym przyjacielem przewoźnikiem Karolem Proszkiem łapał szczupaki na okonki.

               Tę właśnie jego miłość do ryb ukoronowała decyzja zakupienia stawu dla rodziny, i to stawu wraz z karpiami. Leon był pewien, że nie tylko będą mieć swoje karpie, ale jeszcze na ich odłowie zarobią mnóstwo pieniędzy. Matka na całe to przedsięwzięcie patrzyła dość sceptycznie i ostrzegała ojca, żeby się do tego nie brał, bo to nie jego branża, ale zbytnio nie protestowała, ojciec przy takich okazjach na ogół sporo krzyczał, tylko pozwoliła sobie w końcu na uwagę, czy za te pieniądze nie powinni raczej pojechać do Włoch. Ojciec nawet nie raczył się odezwać, obrzucił ją jedynie odmownym spojrzeniem, był bowiem przekonany, że na interesach zna się lepiej niż jego żona i wszyscy jej aryjscy krewni razem wzięci. W spojrzeniu tym zawierała się tysiącletnia mądrość przodków i ten nagi fakt, iż za pieniądze, jakie na karpiach zarobi, będą mogli pojechać do Włoch, i to wraz ze wszystkimi krewnymi. Mały Ota zauważył, że tego matka obawiała się najbardziej.

                   No i ojciec zaczął się rozglądać za odpowiednim stawem. Oczywiście, już go sobie wyobraził, a obraz ten zrodził się w jego głęboko wrażliwej duszy. Staw otoczony pochylonymi nisko wierzbami, tu i ówdzie grążele w kształcie serca z żółtymi kielichami kwiatów, a w prześwietlonej słonecznymi promieniami wodzie pływają karpie wielkie jak cielęta. W pogoni za owym wymyślonym obrazem Leon przypominał pszczołę w pogoni za pyłkiem. Przewędrował szmat kraju, ale takiego stawu na sprzedaż nie znalazł. Dopiero w Kroczehlawach przyszedł do niego dobry znajomy, pan doktor Jakubczyk, ogromnie tęgie chłopisko z wąsami. Pan doktor zwracał się do Leona per panie inspektorze, bo miał on wówczas- Bóg jeden wiedział dlaczego – tytuł inspektora. I oto pan doktor zaproponował panu inspektorowi kupno stawu z karpiami za dziesięć tysięcy koron. Poszli więc, a już po drodze obudziło się w Leonie przeczucie, że to właśnie to. Było to owo niezawodne przeczucie, które podpowiadało mu z góry, gdzie sprzeda lodówkę, a gdzie odkurzacz, gdzie zaś na próżno będzie dzwonić czy pukać. Tak jak z daleka wyczuwał dobry interes, tak i tym razem przeczuwał swój wymarzony staw, a w nim grubaśne, pękate karpie.

                     Po zainwestowaniu wszystkich oszczędności w staw Leon promieniował radością, niekiedy uśmiechał się tajemniczo. Żona Hermina zawsze miała zrozumienie dla słabostek męża i dlatego godziła się na niekończące się rozmowy o tym, jak karpie rosną i przybierają na wadze. Zbliżyła się jesień, a wraz z nią pierwszy odłów w stawie. Cała rodzina, a przede wszystkim ojciec, szykowała się na ten dzień jak na wielkie święto. Matka specjalnie na tę okazję uszyła sobie modny płaszcz. Zaprosiła swoich dwóch szwagrów robotników, którym powierzono ważne zadanie. Przyjechali nad staw ze swoimi rodzinami. Do odłowu karpi Leon najął jeszcze zawodowego rybaka, który przyjechał jeszcze z ośmioma innymi mężczyznami, odzianymi od stóp do głów w gumowe stroje. Na grobli stały dwa pięciotonowe samochody marki Praga, na nich butle z tlenem i specjalne kadzie do przewozu karpi. Po grobli poruszali się bezszelestnie „gumowi mężczyźni” i rozkładali sieci. Woda powoli wyciekała ze stawu, a pan Leon spodziewając się pokaźnego zarobku ze sprzedaży karpi, które obiecał przedsiębiorstwu „Wańha”, częstował gości parówkami na gorąco i bułkami. Załatwił też dwie beczki piwa. W miarę jak zbliżał się finał, napięcie wśród widzów wzrosło. Przestrzeń z karpiami zwęziła się do niewielkiego kręgu. Powierzchnia wody powinna zafalować od rzucających się ryb, ale nic takiego się nie zdarzyło. A pan Leon, który doskonale znał się na tych rzeczach, bladł coraz bardziej i na czoło występowały mu krople potu. W sieci nie było absolutnie nic. Był tylko jeden jedyny stary karp. Wszyscy wówczas rechotali- prócz matki i ojca. Matka musiała tę hańbę przeżywać szczególnie boleśnie. Ojciec tymczasem zbiegł nad staw, stanął nad chwytającą powietrze rybą i przyglądał się jej, jakby widział karpia po raz pierwszy w życiu.

                      Tego karpia rodzina miał na kolację. Matka zauważyła z wściekłością, że nawet dla pana Rothschilda, współwyznawcy Leona, byłaby to wyjątkowo droga kolacja. Prawdopodobnie był to najdroższy karp nie tylko w Czechach, ale i w całej Europie Środkowej. Kosztował Leona- wliczając koszty odłowu- dokładnie jedenaście i pól tysiąca, za które to pieniądze- dodała matka po kolacji – mogli mieć żywe łososie sprowadzone wprost z Kanady.

                    Gniew pana Leona minął i do „pojedynku bokserskiego” z doktorem Jakubczykiem nie doszło. Pewnego dnia pan Leon siedział sobie w swoim biurze, a tu ktoś puka do drzwi.  Wszedł pan doktor i zapytał czy Leon nie sprzedałby mu najlepszej lodówki na świecie. Leon zaprowadził pana doktora do sklepu, aby tę lodówkę pokazać, i pan doktor był niezwykle zadowolony. Ojciec chciał w tym czasie powiedzieć, że od czasu kupienia od niego stawu ma się znakomicie, bo ciągle je te karpie, których nie było. Coś mu jednak szeptało, aby poczekał, że to najważniejsze dopiero przyjdzie. Doktor kupił najdroższą lodówkę, jaka była w magazynie. Jednak pan Leon nakazał lakiernikowi pomalować najstarszą lodówkę, jaka była na składzie i polecił wyjąć z niej środek, tak żeby z lodówki pozostała jedynie pusta skrzynia. Lodówkę wysłano do pana doktora Jakubczyka. Kiedy monter zobaczył owe „cacko” uciekł z przerażenia wołając, że nie chce mieć z tym nic wspólnego. Jakubczyk natychmiast zadzwonił do pana Leona krzycząc do słuchawki: „Panie inspektorze ta lodówka nie ma środka. Przysłał mi pan pustą skrzynię”. A pan Leon odpowiedział na to: „No, panie doktorze, nic się nie da zrobić. To tak jak z tym stawem. On także nie miał środka, choć skądinąd wyglądał prześlicznie”. I odłożył słuchawkę. Toż przecież pan doktor Jakubczyk kupił najdroższą lodówkę służącą mu później za skrzynię na króliki nie tylko w Czechach, ale w całej Europie Środkowej!

               Dzieciństwo zanurzone w okrucieństwie wojny, dzieciństwo pełne magii i cudowności. Takie, do którego się pomimo wszystko wraca po latach z łezką w oku.  Niesamowite opowiadania byłego dziennikarza sportowego o zwyczajnym dziecięcym życiu i emocjach. Książka, która stała się rodzajem terapii w chorobie psychicznej, terapii również dla nas w chorobie cywilizacji i w pośpiechu. Warto przystanąć i przeczytać choćby jedno z niej opowiadanie.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz