„Wiwisekcja”
Patrick White
Tłumaczenie/ Maria Skibniewska
Tytuł oryginału/ en-au „The Vivisector”
Tematyka/ Australia, przełom XIX i XX wieku. Świat
kontrastów społecznych. Biedni pracują u bogatych. Matka wielodzietnej rodziny
utrzymuje dzieci, piorąc u bogatszych od siebie. Takich, co mają żyrandol i
lustra. Hurtle jest jednak bardziej ambitny. Chce poznać świat bogatych, chce
się uczyć. I malować. Państwo Coutney też chcieli mieć takiego syna. Zwłaszcza,
że jedynaczka Rhoda, ze względu na słabe zdrowie i poważnie skrzywiony kręgosłup,
nie spełniała oczekiwań. I tak chłopiec, zainteresowany sztuką, inteligentny, z
biednej rodziny, stał się ich synem. Za pieniądze.
Główny motyw/ Bohaterem mistrzowskiego dzieła australijskiego
noblisty jest genialny malarz. White relacjonuje jego życie od dzieciństwa w
biednej rodzinie przez wychowanie w rodzinie przybranej, dorosłą karierę po
dogorywanie w poszukiwaniu obrazu absolutnego. Hurtle Duffield jest naznaczony
przez kobiety, opiekunki, kochanki, przeciwniczki, ułomną przybraną siostrę – i
potwornie samotny. A przy tym arogancki, opryskliwy, genialny i bezradny wobec
geniuszu, który go doświadcza. Wiem, takie streszczenia nie kuszą. Ale mimo to,
jeśli „Wiwisekcji” Państwo nie znają, proszę dać jej szansę.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę
utworu:
„Czasem miał wrażenie, że matka może nie kocha go
mniej, ale że jest w jego obecności rozdrażniona, bo już nie może panować nad
nim, a co najgorsze, nad jego myślami”.
„Rodzice by nie zrozumieli: ludzie dokoła niego
mówili o tym, co >słuszne<, co >uczciwe<, a także o cenach różnych
rzeczy, ale opuszczali oczy, gdy Hurtle mówił, że coś jest >piękne<”.
„Moralność. W nosie mam moralność. Wymysł ludzi,
którzy urodzili się zimni jak ryby i nic ich nie kusi”.
„Od dawna umiem czytać. Ale teraz chodzę do szkoły,
a tam uczą mnie zapominać, co umiem”.
„Ojcowie i matki, ci czy inni, nie mają naprawdę
wielkiego znaczenia: wszystko i tak rozgrywa się między tobą i śmiercią czy
może jakąś inną siłą”.
„Książki nie przypadkiem otwierają się na tej, a
nie innej stronie”.
„Okrucieństwo polega w połowie na bezmyślności”.
„Całe szczęście, że nikt naprawdę nie wie, co się
kryje pod maską cudzej twarzy”.
„Jeżeli człowiek nic nie znaczy w świecie, nawet
własne sznurowadła są jego wrogami”.
„Jak w każdym oskarżeniu była w tym tylko połowa
prawdy”.
„Sekrety są bardziej interesujące, jeśli nie są tak
zupełnie sekretami”.
„Brak litości dla zwierząt jest pierwszym sygnałem
okrucieństwa w naturze ludzkiej”.
„Jeżeli między rodzicami a dziećmi brak szczerości
to znaczy, według mnie, że rodzice nie spełnili swoich zadań”.
„Dziewczyny właściwie nigdy się nie zmieniają,
wszystkie pokolenia są takie same”.
„Każdy ma swoje wewnętrzne potrzeby, a może także
siły pozwalające wyrzec się zaspokojenia ich potrzeb”.
„(…) miłości totalnej trzeba się opierać, jest
zachłanna jak religia”.
„Nic się nie wie o człowieku, dopóki nie zobaczy
się, jak mieszka”.
„Ilu to rzeczy człowiek nie wie! Można przez całe
życie mieć do czynienia z mordercą i dowiedzieć się o tym dopiero poniewczasie”.
„Więcej jest miłości między żelazkiem a deską do
prasowania niż w tym”.
„Nigdy nie był całkowicie nieuczciwy. Ani
całkowicie uczciwy – to niemożliwe. Nawet święci trochę sami siebie oszukują.
Bóg, kimkolwiek jest, też nie był całkowicie uczciwy, stwarzając ten świat”.
„Jak mężczyzna jest z siebie bardzo zadowolony,
potrzebuje kobiety i to nazywa miłością”.
„Myślę, że każdy człowiek o wrażliwości trochę
większej niż przeciętna jest w osobistym życiu artystą, zwłaszcza w stosunkach
z innymi ludźmi”.
„Nic nigdy nie jest takie, jak człowiek oczekuje”.
„Niektórzy ludzie muszą siebie sami kochać, niejako
na pociechę…”.
„(…) istoty ludzkie nie mają wolnego wyboru, czy
pokochać kobietę, mężczyznę, kota czy też… Boga…”.
„Łatwiej wyobrazić sobie diabła niż świętego”.
„Kolor oczu to jedyna rzecz, której nie można
zmienić”.
„Jesteś artystą więc pewnie pragniesz pomodlić się
przed własnym ołtarzem”.
„Sądzę, że na ogół kobiety nie mają tak dużo
kobiecości, jak im się przypisuje; a na pewno są od mężczyzn bardziej
realistyczne”.
„Są różne odmiany miłości, prawda?”.
„Noc jest dość ciemna, żeby ukryć każde małżeństwo,
byleby były pieniądze”.
„Każdy chyba, kto żyje, kto oddycha, jest
niespokojny”.
„Nawet najlepszy malarz zawdzięcza coś
rzeczywistości”.
„Tak, są w akcie miłosnym momenty przesytu”.
„Tonący nie troszczy się o innych topielców”.
„Wszystkie rynsztoki są jednakowe”.
„(…) doszedłem do wniosku, że prawdy można
dowiedzieć się, tylko podsłuchując przypadkowe uwagi”.
„(…) od funkcjonowania jelit zależy znacznie więcej
rzeczy, niż intelekt godzi się uznać”.
„Bo w końcu istnieje tylko jedno dziecko; to, które
żyje w każdym z nas do ostatka”.
„Ludzie nigdy nie rozumieją, że tęsknota jest
niewidzialnym wołaniem”.
„O wiele grzechów można by go oskarżyć, ale nigdy nie
kochał się w sobie”.
„Mężowie odchodzą, ale namalowany obraz zostaje”.
„To wielkie szczęście, jeśli jest się serdecznie
związanym z rodzicami. Bardzo często człowiek wcale nie czuje się naprawdę ich
dzieckiem”.
„Prawie każdy nosi jakiś garb, nie zawsze widzialny
i różnego kształtu”.
„Prawda czasem wygląda tak nieuczciwie”.
„(…) nic tak nie odstrasza zmarszczek jak pustka w
głowie”.
„Każdy, kto dużo mówi malarzowi o tym, jak głęboko
rozumie jego dzieła, jest trochę podejrzany”.
„Jak można wymagać żeby człowiek kochał kogoś tylko
za wspólną krew w żyłach?”
„Jakże żałosne ofiary składają ludzie na ołtarzu,
który sam jest dość chwiejny (…)”.
„Jeśli umie się operować słowami, można z ich
pomocą wybrnąć z każdej sytuacji, choćby niemiłej albo ważnej, dlatego zapewne
ludzie wynaleźli towarzyską konwersację”.
„Nie można żyć pod jednym dachem i taić jakieś
sekrety”.
„Jeden wymuszony akt może przesytem zabić zwykłą
ludzką miłość i tak samo chyba duch twórczy nie da się zmusić przemocą do
pokonania ostatniego wzniesienia przed szczytem”.
Psychoanaliza już od początku
kwestionowała kartezjańskie twierdzenie na temat podmiotu, jako bytu myślącego,
zdolnego do bezpośredniego poznania samego siebie. Uświadomiła nam, że to, co o
sobie myślimy, wcale nie musi być prawdziwe. Jednak podważając nieomylność
rozumu i dane docierające do świadomości, psychoanaliza burzyła przekonanie o
prawdziwości naszego poznania. W związku z tym, że to, co na pozór wydaje się
oczywiste i jednoznaczne, wcale takim być nie musi. Idea człowieka świadomego i
docierającego do prawdy za pomocą sceptycznego rozumowania zaczęła chwiać się w
posadach. Uświadamianie sobie i samoświadomość stanowi nie tyle drogę do
poznania obiektywnej prawdy, co raczej pełni funkcję adaptacyjną.
Zygmunt Freud odnosząc się do tej
kwestii porównał artystę do neurotyka, pisząc: „Powrót do rzeczywistości
znajduje jednak artysta w następujący sposób. Nie jest on jedynym, który
prowadzi życie w fantazji. Pośrednia kraina fantazji jest uznawana przez
ogólnoludzką umowę i każdy, komu brak jakiś doskwiera, oczekuje stamtąd ulgi i
pociechy. Ale dla ludzi, którzy nie są artystami, zdobywanie zadowolenia ze
źródeł fantazji możliwe jest w bardzo ograniczonej mierze. Nieubłagany
charakter ich stłumień zmusza ich do poprzestania na skąpych marzeniach
dziennych, którym wolno jeszcze przedostać się do świadomości. Gdy się jest
prawdziwym artystą, ma się do rozporządzenia znacznie więcej. Artysta potrafi,
po pierwsze, tak opracować swoje marzenia dzienne, że tracą charakter zbyt
osobisty, który odstrasza od nich innych, i stają się przez to dostępnym
obiektem do zadowolenia obcych. Potrafi też je tak złagodzić, że niełatwo
zdradzają swoje pochodzenie z zakazanych źródeł. Posiada dalej zagadkową
zdolność formowania określonego materiału, póki nie stanie się on wiernym
odbiciem wyobrażenia z jego fantazji, a następnie potrafi związać z tym
przedstawieniem swojej nieświadomej fantazji taką sumę rozkoszy, że przez to
stłumienia zostają przynajmniej chwilowo przezwyciężone i zniesione. Jeżeli
może dokonać tego wszystkiego, to umożliwia w ten sposób innym czerpanie
pociechy i ulgi z własnych źródeł rozkoszy ich nieświadomego, które stały się
niedostępne, zyskuje ich wdzięczność i podziw i oto dzięki swej fantazji
zdobywa rzeczywiście to, co naprzód zdobył tylko w fantazji: zaszczyty, potęgę
i miłość”.
Pomijając nieco anachroniczny już dzisiaj język oraz ogólnikowe i niezbyt jasne sformułowania w zacytowanym fragmencie, można zaryzykować stwierdzenie, że artystę od neurotyka odróżnia to, że posiada zdolność odbudowania własnego JA, że potrafi się zdystansować i przenosząc swój konflikt na proces kreacji, nadaje mu symboliczny wymiar. Sztuka staje się pomostem łączącym go z rzeczywistością. Natomiast w przypadku choroby prowadzi do degradacji i zniszczenia, z którego nie ma drogi powrotu. Wydaje się, że w sytuacji tego pierwszego już sam tylko aspekt stworzenia z własnej słabości nowej wartości staje się czynnikiem leczącym. Nie tylko przez umiejętność stanięcia z boku, zdolność mniej lub bardziej świadomego opracowania trudnego materiału i samodoskonalenie się, ale może nade wszystko przez sam akt twórczy. Takie wnikliwe i przejmujące studium procesu twórczego i samego artysty w „Wiwisekcji” przedstawia laureat Nagrody Nobla z 1973 roku − Patrick White. Dokonuje w niej tytułowej wiwisekcji, a więc sekcji na żywym organizmie, na malarzu, który nieomal z narażeniem życia, czując wręcz psychiczny przymus, nie waha się zaglądać do swojego wnętrza oraz odkrywać i ujawniać brutalne obrazy własnej wyobraźni. Już w samej początkowej sentencji Patrick White, cytując Arthura Rimbaud, sugestywnie zapowiada, kim jest jego bohater: „Wyniesiony ponad innych ludzi staje się ciężko chorym, Wielkim Przestępcą i Wielkim Potępieńcem, a także najwyższym mędrcem. Dosięga bowiem nieznanego”. Patrick White utożsamia rodzące się w głowie malarza wewnętrzne obrazy z początkowymi stanami miłości.
Australijska prowincja z początku XX
wieku - w biednej, wielodzietnej rodzinie dorasta Hurtle Duffield. Ojciec
zbiera butelki, a matka donosząc kolejne ciąże, pierze i prasuje bieliznę
bogatych ludzi. To właśnie matka przeczuwa, że w jej najstarszym synu drzemie
coś innego, coś odróżniającego go od rodziców i rodzeństwa. Może właśnie,
dlatego zabiera go ze sobą do domu bogatych państwa, gdzie ma on możliwość
poznać (wpierw, jako obserwator) inne życie. Bystry chłopiec wzbudza
zainteresowanie Alfredy i Harry'ego Courtneyów. Ich córka, Rhoda, nie spełniała
oczekiwań rodziców - dziewczyna była ułomna fizycznie. Pani Courtney pragnie
więc mieć tego mądrego, przedwcześnie rozwiniętego chłopca na własność. Kupuje
młodzieńca, przekazując jego rodzinie stosowną sumę pieniędzy - pięćset funtów.
To wydarzenie było pierwszą traumą Hurtle Duffielda, które jego podświadomość
podczas marzeń sennych, przywołała w późniejszych latach życia. Pamiętał swoją
rodzinę, biologicznego ojca, który brał go na wózek załadowany śliskimi
butelkami; matkę, która pachniała świeżo prasowanym, gorącym płótnem; irytujące
lepkie ręce młodszego rodzeństwa; brata Willa śpiącego z nim razem w jednym
łóżku; siostrę Lenę, kiedy dzieliła się z nim cukierkiem, podając mu go
ciepłego i wilgotnego prosto ze swoich ust. Cały ten okropny „bałagan” składał
się na jego rodzinę, którą kochał, ale czasami myślał, że nie tak, jakby
należało. A kiedy Courtneyowie po niego przyjechali zachował wspomnienie twarzy
skupionych przy bramie, gdzie ostatni raz, obejrzawszy się, zobaczył je wszystkie,
było takie bolesne, że postanowił wykreślić je z pamięci, uciec możliwie jak
najdalej od własnego bólu.
Pani Courtney, zwana od tej pory
maman, uczyła Hurtle’a przywiązania do rodzinnych wartości. To właśnie pani
Courtney, a nie Hurtle, jest moją ulubioną postacią w powieści. Jest swoistą
bohaterką jak z książek Virginii Woolf: elegancka, ekscentryczna, skrycie
szalona, psotna, zalotna, namiętna, ale i sarkastyczna, surowa, zamknięta w
sobie, empatyczna i przyjacielska, pełna życia, a za chwilę załamana, zmęczona,
pozbawiona wiary we własne siły. Ona, jak się zakłada, kupuje Hurtle’a, jako
rodzaj substytutu garbatej córki, którą sama „wyprodukowała” (i tutaj jest
ciekawe rozróżnienie: biedni rodzice „produkują” geniusza, a zamożni rodzą
kalekę). Jej córka, Rhoda, jest delikatnym, w dużej mierze nietykalnym
dzieckiem, a Hurtle ma grać rolę sumiennego potomka, być synem, z którego jego
bogaci rodzice mogą być dumni. Jednak związek Hurtle i pani Courtney ma
bardziej złowrogi a nawet erotyczny zapach. Od samego początku mamy wrażenie,
że być może są zbyt blisko siebie lub lubią się w sposób, który nie był
platoniczny, nie był tylko relacją rodzic-dziecko. Jest tu złożona dynamika:
pani Courtney, która podejrzewa męża o niewierność, wybiera chłopca, który może
przypaść mężowi do gustu, jako przyszły spadkobierca. Jednak z jej własnego
punktu widzenia Hurtle to nie tylko dziecko zastępcze, ale także „mąż
zastępczy”. Z drugiej strony Hurtle’a pociąga pani Courtney nie jako matka, ale
widzi w niej, no cóż, samą sztukę, jak sądzę, lub coś egzotycznego i pięknego
jak sztuka. Jest to opisane dość wnikliwie w jednym z najbardziej pamiętnych
fragmentów powieści, w erotycznie naładowanej scenie, w której pani Courtney
zaprasza Hurtle’a do swojej garderoby pełnej sukienek. I chociaż zmysły
Hurtle'a są przytłoczone po opuszczeniu biologicznej rodziny, ma on jednak dar
zmysłowego poznania, dlatego też pani Courtney porównuje chłopca do psa,
którego nos musi wciągać w siebie zapach innych, aby mógł rozpoznawać, kto jest
jego panem-właścicielem. Dlatego też chłopiec wącha sukienki swojej nowej
matki, boi się do niej przytulić, ale może ją mieć dla siebie poprzez
wchłoniętą woń z jej sukienek.
W pierwszej części powieści autor
opisuje rozwój świadomości artystycznej bohatera i jest to największe
osiągnięciem White'a. Od najmłodszych lat Hurtle jest inny; dostrzega rzeczy,
których i czytelnicy i bohaterowie z otoczenia Hurtle’a nie mogą się
spodziewać, widzimy jak znajduje ujście dla swoich uczuć i obserwacji,
dostrzegamy głębokie zainteresowania światem, jak w scenie, kiedy mały Hurtle
wchodzi do salonu w domu Courtneyów i zachwyca się ogromnym żyrandolem. Na
pierwszych 150 stronach znajduje się wiele sprytnych i wspaniałych scen
pokazujących jak budzi się w chłopcu artystyczna dusza, takich jak te, gdy
maluje ściany swojego pokoju farbą, czy też jest zafascynowany postacią pani
Courtney, która sama jest dla niego „dziełem sztuki”. Jeśli ktokolwiek z
czytelników ma artystyczną lub twórczą wrażliwość, to te fragmenty
prawdopodobnie najbardziej go poruszą i zainteresują.
Hurtle pozornie dobrze się odnajduje w
nowej rzeczywistości, choć dręczy go podskórny niepokój i żal, który znajduje
ujście w nagłej decyzji zaciągnięcia się na front I wojny światowej w Europie.
W ten sposób zrywa kontakty z Courtneyami, a zwłaszcza z przybraną matką, która
chciała sterować jego życiem, i wraca do swojego prawdziwego nazwiska, którym
będzie się posługiwał, jako początkujący, a potem coraz bardziej znany malarz.
Drugą, o wiele ważniejszą siłą w jego życiu, były kobiety. One go napędzały,
wzbudzały w nim pożądanie, ale też i odrazę. Wielokrotnie zmaga się z uczuciami
do nich, jest zagubiony, a niekiedy zdeterminowany. Raz chce zadać im ból,
innym razem chce im zaimponować. Kobiety są wyznacznikiem jego twórczości.
Jedyne bliskie mu osoby to kobiety. Większość z nich ma na niego działanie
destrukcyjne - począwszy od biologicznej matki, która go sprzedała, matki
adopcyjnej- Alfredy Courtney, która go kupiła, poprzez Boo Hollingrake, Hero
Pavloussi, a skończywszy na Kathy Wołkow - młodziutkiej wybitnej pianistce.
Wsparcie uzyskał tylko w prostytutce Nance Lightfood i swojej bratniej duszy,
czyli przybranej niepełnosprawnej siostrze Rhodzie.
Kiedy chłopiec był mały jego
biologiczny ojciec powiedział mu, że biała kura jest dziobana przez inne kury,
„bo jest inna”. Te słowa były zapowiedzią izolacji Hurtle'a w jego własnej
rodzinie. Dzieciak miał świadomość swojej inności, ponieważ jego rodzice nie
rozumieli tego, co do nich mówił, więc prawie zrezygnował z komunikacji z nimi.
To pokazuje, że od bardzo wczesnego dzieciństwa był on świadomy, że jego kanał
komunikacyjny, którym dzieliłby się swoimi spostrzeżeniami jest dla nich
zamknięty, nieczytelny. I dlatego jego życie, jako artysty było w istocie
dążeniem do wyrażenia siebie. Jego talent malarski był „kanałem”, przez który
mógłby wyrażać swoje emocje. Od najmłodszych lat, być może od urodzenia, Hurtle
Duffield jest przeklęty i odizolowany. Tak jak jego adopcyjną siostrę
Rhode determinował garb, tak Hurtle’a nie wyróżniała fizyczna deformacja, lecz
wysoko rozwinięta intuicja, inteligencja oraz zmysłowe wyczucie, które tylko
wzmacniały jego wyższość nad innymi, ale zarazem dla jego biologicznych
rodziców też stanowiło rodzaj deformacji-„garba”. Od samego początku jest
bardzo jasne, że jego zdolność do obserwacji i diagnozowania otoczenia, za
pomocą pędzla (skalpela), czyni go poniekąd „wiwisektorem” otaczającego go
społeczeństwa. Hurtle niszczy świat, którego dotyka, a szczególnie kobiety,
które spotyka w swoim życiu. Bezlitośnie „rozrywa je na strzępy, by uwolnić
krew”, która staje się inspiracją i materiałem dla jego sztuki. Nigdy nie
dowiemy się, co te kobiety w nim widziały, dlaczego je pociągał. Maluje je,
uzależniając od siebie, niekontrolowanie opanowując ich pragnienie poznania
„niebezpiecznego” człowieka, żyjącego na krawędzi życia artysty. Ale jest też
coś szczególnego w tych kobietach, w Nance Lightfoot, Hero Pavloussi, Boo
Hollingbroke, nawet w jego przyrodniej siostrze Rhodzie; ich poświęcenie się
dla mocy imperatywu, który rządził życiem Hurtle’a. One wszystkie wiedziały co
robią, i poddawały się jego woli z gracją i niezwykłym opętaniem samych siebie.
Ex-prostytutka Nance Lightfoot jest najznakomitszą i najbardziej współczującą z
kobiet w jego życiu, którą jednak doprowadza do samobójczej śmierci. Hurtle
Duffield jest niezdolny do kochania kogokolwiek poza tym, co namaluje.
Mężczyźni i kobiety wokół niego byli ofiarami lub więźniami jego sztuki.
Poprzez swoje malarstwo był „wiwisektorem” ludzkich słabości, słabości kobiet,
które żyły wokół niego: jego siostry z garbem, przedstawianej na obrazach jako
deformacji czy namiętnej iluzji jego kochanki Hero Pavloussi. I kiedy był już
stary i tracił twórcze siły, został niespodziewanie zainspirowany tylko przez jego
egocentryczne duchowe dziecko, trzynastoletnią rosyjską pianistkę Katherine
Wołkow. Od tej pory Kathy i jej perwersyjny raj zawładnął życiem bohatera
do całkowitego samozniszczenia. Okazuje się bowiem, że tej dziewczyny nie da
się zatrzymać, nie można nią zawładnąć, nie można zrobić z niej nowej
niewolnicy jak do tej pory robił to z innymi kobietami. Dlaczego? Z powodu jej
pasji, bo choć Kathy pożerała malarza swoimi lepkimi pocałunkami, zawsze
odchodziła od niego na pewien czas do swojej pasji, do swojej muzyki. Tak
naprawdę była taka sama jak on: emocjonalny wampir spotkał młodszą, dziewczęcą
wersję siebie. Próbował ją malować, aby uwolnić się od bólu, mąk zazdrości i
tęsknoty w płonącym labiryncie swojego umysłu. Pochylała się nad obrazami, na
których namalowany był fortepian, i trzynastoletnia dziewczynka pochłonięta
swoją muzyką, wijąca się z rozkoszy i bólu. We wnętrzu fortepianu leżał skulony
tygrys, a klawisze były z lekka wygięte jak pazury. Jej długi warkocz smagał
muzykę. Obrazy jednak nie przyniosły ulgi. Teraz to Hurtle stał się obiektem „wiwisekcji”,
to z niego wydzierano trzewia, aby udoskonalić muzykę. Mała Kathy bowiem, od
czasu poznania malarza grała coraz lepiej i dlatego została zaproszona do
słynnej szkoły muzycznej w Melbourne, aby kształcić się dalej i udoskonalać
swój muzyczny warsztat. W noc poprzedzającą dzień wyjazdu przyszła do niego po
raz ostatni, stając się tym samym jego femme fatale. . Wbiegła tak lekko do
mieszkania, tak cicho, że usłyszał jej kroki dopiero wtedy, gdy dosięgły
ostatnich stopni; rozpoznał jej ruchy, przyszłej wykonawczyni jego
przeznaczenia; bezszelestne, pewne, zdecydowanie złowieszcze, a zarazem
miękkie, łagodne, zmysłowo kobiece.
Możemy odnieść wrażenie, że oto Hurtle
„płodzi” w sposób alegoryczny Kathy, jako swoją „córkę”, która dziedziczy po
nim talent artystyczny (on jest malarzem a ona jest pianistką). Dziedziczy po
nim także moc niszczenia i manipulacji. Widzimy to dobrze w scenie, pierwszego
spotkania Hurtle’a z Kathy, kiedy do ogródka starego malarza wpadła jej piłka.
Po tym wydarzeniu Hurtle rozpoczął malować bezpłciowy akt dziewczynki, z
którego tak był zadowolony, że ustawił go na sztalugach w sypialni. Czuł się
opętany tym rysunkiem, błąkał się na przemian to olśniony, to zgnębiony
szczegółami zamierzonego obrazu. W końcu położył się, pełen lęków a także
nerwowego podniecenia, i zapadł w sen, szarpany sprzecznymi nastrojami. I kiedy
tak spał nagle rozległo się czy może, co bardziej prawdopodobne, powtórzyło się
znowu kołatanie obluzowanej klamki u kuchennych drzwi. Z odległości piętra nie
rozpoznał nawołującego co chwila głosu. Spojrzał na swoje ciało, nieoczekiwany
gość - a była nim Kathy Wołkow - omal go nie przyłapała w stanie wzwodu. Szybko
ukrył swój wstyd, wciągając spodnie i koszulę. Ten symboliczny akt prokreacji
ma nas przekonać do tego, że płodzenie może odbywać się też w sferze
symbolicznej jak w mitologicznym stworzeniu Agdistisa.
Freud mówił, że człowiek szczęśliwy
nie fantazjuje. Artyści, neurotycy, ale też wszyscy ludzie, uzupełniają swoje
deficyty w fantazjach. Jesteśmy w nich silniejsi, piękniejsi, mamy więcej
pieniędzy, cieszymy się większym uznaniem… Tyle że neurotyk na tym poprzestaje,
a artysta znajduje sposób, żeby swoje fantazje pchnąć dalej, żeby
zmaterializować je w dziele sztuki, uczynić czymś, co może dotrzeć do innych
ludzi. W efekcie zdarza się, że w ten sposób faktycznie zyskuje coś, czego
wcześniej nie miał. Na pewno wyrażanie cierpienia przynosi ulgę – wypchnięcie
go na zewnątrz, w słowa czy obrazy, wyjęcie go z ciała. Freud nie bez powodu
nazywał swój model terapii „leczeniem mową”. Co zresztą było w XIX wieku pewnym
skandalem. Jak można leczyć objawy ciała za pomocą mówienia? To brzmi jak jakaś
magia czy szarlataneria. Tymczasem okazało się, że słowa mogą faktycznie zmieniać
rzeczywistość, mogą wpływać na ciało. Już samo wypowiedzenie, nadanie
symbolicznej formy wypieranym konfliktom przynosi ulgę, łagodzi napięcia w
ciele. Sprawia, że wyzwalane emocje tracą nad nami kontrolę.
Przekonanie, że sztuka służy
samopoznaniu, a nie tylko samokreacji staje się chyba coraz rzadsze. Przykład
Hurtle’a Duffielda pokazuje, że człowiek skrzywdzony we wczesnym dzieciństwie
czuł niechęć do wszelkich form uczuciowości. Obawiał się zbliżenia z drugim
człowiekiem. Sama seksualność w jego życiu i obrazach była zimna, podszyta
sadyzmem, voyeurystyczna. Związki miłosne Duffielda również nie przypominają
wzniosłych uczuć. Ich siłą napędową jest zmysłowość. Choć odgrywały kluczową
rolę w jego twórczości, próżno szukać w nich wzniosłości i romantycznych
uniesień, za to jest pot, łzy, mocz. Nawet, kiedy maluje akt kobiety obok niej
leży namalowany zimny kamień lub zgniły ziemniak. Nawet moment pewnej
iluminacji owocujący jednym z najważniejszych obrazów bohatera jest dość
trywialny i stanowi połączenie zmysłowości i fizjologii. Hurtle jest artystą,
którego obrazy to jego życie wyznaczające kolejne w nim etapy. Był
manipulatorem, który niszczył kobiety i bał się ich dotyku, ponieważ nigdy nie
dotykała go w czuły sposób matka. W końcówce książki istnieje poruszająca
scena, kiedy Hurtle idąc do muzeum zobaczyć swoje obrazy, kupując jeszcze po
drodze owczą wątróbkę dla kotów Rhody, spotyka po latach swoją biologiczną
siostrę Lenę wraz z mężem. Hurtle nie chciał z nią rozmawiać, wysłuchał tylko
krótkiej opowieść o losach swoich biologicznych rodziców. Odszedł w milczeniu
kilka ulic dalej i doznał udaru mózgu. W chwili, gdy upada na chodnik z
plastikowej torby wysuwa się owcze serce. Symbolika tej sceny jest bardzo
głęboka; posiadał dwa serca, które należały do dwóch rodzin, biologicznej i
adopcyjnej, jedno serce- to odcięte od rodziny, które nosił nie w sobie, lecz
gdzieś obok w „torbie”, a drugie adopcyjne, którego nigdy nie używał, aby
wyrażać prawdziwe uczucia.
Odniosłem wrażenie, że ostatni
rozdział książki, w którym występuje trzynastoletnia Kathy Wołkow przypomina
„Lolitę” – najgłośniejszą powieść Nabokova. Ta wyrazista panorama
intensywnego życia, pełna barwnych, a niekiedy szokujących wydarzeń, przesycona
humorem, lecz w swej wymowie bezlitosna, skłania do refleksji nad ludzką
egzystencją i nad światem sztuki. Z powieści „Wiwisekcja” Patricka White’a,
zostało mi sporo, ale szczególnie utkwiła mi w pamięci jedna scena: siostra
przyrodnia bohatera, Rhoda, ekscentryczna, starzejąca się już kobieta, którą
Hurtle spotkał po niemal 70-latach od rozstania karmi bezdomne koty. Sieka dla
nich wątróbkę. Ta wątróbka zostawiała na desce sinoczerwone ślady, stuk noża
utrwalił mi się w głowie, jakbym ja sam się nim posługiwał. W porządku mojej
pamięci to jest bardziej realne niż wspomnienie niektórych ludzi, których
faktycznie znałem i którzy są częścią mojego rzeczywistego życia. Patrick White
sklejał wiele takich drobnych scen w książce na kształt choćby tej najbardziej
prozaicznej z siekaniem wątróbki, scenie wewnętrznie spójnej, rządzącej się
jakąś logiką – i tak powstała wspaniała historia poranionego psychicznie
malarza, która na długo pozostaje w naszej wspólnej realności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz