27 marca 2021

Wiwisekcja

 

„Wiwisekcja”


Patrick White


Autor/ (ur. 28 maja 1912 w Londynie, zm. 30 września 1990 w Sydney) – australijski prozaik, poeta i dramaturg. Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 1973, za „epickie i psychologiczne mistrzostwo, dzięki któremu odkryty został nowy literacki kontynent”.

Tłumaczenie/ Maria Skibniewska

Tytuł oryginału/ en-au „The Vivisector”

Tematyka/ Australia, przełom XIX i XX wieku. Świat kontrastów społecznych. Biedni pracują u bogatych. Matka wielodzietnej rodziny utrzymuje dzieci, piorąc u bogatszych od siebie. Takich, co mają żyrandol i lustra. Hurtle jest jednak bardziej ambitny. Chce poznać świat bogatych, chce się uczyć. I malować. Państwo Coutney też chcieli mieć takiego syna. Zwłaszcza, że jedynaczka Rhoda, ze względu na słabe zdrowie i poważnie skrzywiony kręgosłup, nie spełniała oczekiwań. I tak chłopiec, zainteresowany sztuką, inteligentny, z biednej rodziny, stał się ich synem. Za pieniądze.

Główny motyw/ Bohaterem mistrzowskiego dzieła australijskiego noblisty jest genialny malarz. White relacjonuje jego życie od dzieciństwa w biednej rodzinie przez wychowanie w rodzinie przybranej, dorosłą karierę po dogorywanie w poszukiwaniu obrazu absolutnego. Hurtle Duffield jest naznaczony przez kobiety, opiekunki, kochanki, przeciwniczki, ułomną przybraną siostrę – i potwornie samotny. A przy tym arogancki, opryskliwy, genialny i bezradny wobec geniuszu, który go doświadcza. Wiem, takie streszczenia nie kuszą. Ale mimo to, jeśli „Wiwisekcji” Państwo nie znają, proszę dać jej szansę.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Czasem miał wrażenie, że matka może nie kocha go mniej, ale że jest w jego obecności rozdrażniona, bo już nie może panować nad nim, a co najgorsze, nad jego myślami”.

„Rodzice by nie zrozumieli: ludzie dokoła niego mówili o tym, co >słuszne<, co >uczciwe<, a także o cenach różnych rzeczy, ale opuszczali oczy, gdy Hurtle mówił, że coś jest >piękne<”.

„Moralność. W nosie mam moralność. Wymysł ludzi, którzy urodzili się zimni jak ryby i nic ich nie kusi”.

„Od dawna umiem czytać. Ale teraz chodzę do szkoły, a tam uczą mnie zapominać, co umiem”.

„Ojcowie i matki, ci czy inni, nie mają naprawdę wielkiego znaczenia: wszystko i tak rozgrywa się między tobą i śmiercią czy może jakąś inną siłą”.

„Książki nie przypadkiem otwierają się na tej, a nie innej stronie”.

„Okrucieństwo polega w połowie na bezmyślności”.

„Całe szczęście, że nikt naprawdę nie wie, co się kryje pod maską cudzej twarzy”.

„Jeżeli człowiek nic nie znaczy w świecie, nawet własne sznurowadła są jego wrogami”.

„Jak w każdym oskarżeniu była w tym tylko połowa prawdy”.

„Sekrety są bardziej interesujące, jeśli nie są tak zupełnie sekretami”.

„Brak litości dla zwierząt jest pierwszym sygnałem okrucieństwa w naturze ludzkiej”.

„Jeżeli między rodzicami a dziećmi brak szczerości to znaczy, według mnie, że rodzice nie spełnili swoich zadań”.

„Dziewczyny właściwie nigdy się nie zmieniają, wszystkie pokolenia są takie same”.

„Każdy ma swoje wewnętrzne potrzeby, a może także siły pozwalające wyrzec się zaspokojenia ich potrzeb”.

„(…) miłości totalnej trzeba się opierać, jest zachłanna jak religia”.

„Nic się nie wie o człowieku, dopóki nie zobaczy się, jak mieszka”.

„Ilu to rzeczy człowiek nie wie! Można przez całe życie mieć do czynienia z mordercą i dowiedzieć się o tym dopiero poniewczasie”.

„Więcej jest miłości między żelazkiem a deską do prasowania niż w tym”.

„Nigdy nie był całkowicie nieuczciwy. Ani całkowicie uczciwy – to niemożliwe. Nawet święci trochę sami siebie oszukują. Bóg, kimkolwiek jest, też nie był całkowicie uczciwy, stwarzając ten świat”.

„Jak mężczyzna jest z siebie bardzo zadowolony, potrzebuje kobiety i to nazywa miłością”.

„Myślę, że każdy człowiek o wrażliwości trochę większej niż przeciętna jest w osobistym życiu artystą, zwłaszcza w stosunkach z innymi ludźmi”.

„Nic nigdy nie jest takie, jak człowiek oczekuje”.

„Niektórzy ludzie muszą siebie sami kochać, niejako na pociechę…”.

„(…) istoty ludzkie nie mają wolnego wyboru, czy pokochać kobietę, mężczyznę, kota czy też… Boga…”.

„Łatwiej wyobrazić sobie diabła niż świętego”.

„Kolor oczu to jedyna rzecz, której nie można zmienić”.

„Jesteś artystą więc pewnie pragniesz pomodlić się przed własnym ołtarzem”.

„Sądzę, że na ogół kobiety nie mają tak dużo kobiecości, jak im się przypisuje; a na pewno są od mężczyzn bardziej realistyczne”.

„Są różne odmiany miłości, prawda?”.

„Noc jest dość ciemna, żeby ukryć każde małżeństwo, byleby były pieniądze”.

„Każdy chyba, kto żyje, kto oddycha, jest niespokojny”.

„Nawet najlepszy malarz zawdzięcza coś rzeczywistości”.

„Tak, są w akcie miłosnym momenty przesytu”.

„Tonący nie troszczy się o innych topielców”.

„Wszystkie rynsztoki są jednakowe”.

„(…) doszedłem do wniosku, że prawdy można dowiedzieć się, tylko podsłuchując przypadkowe uwagi”.

„(…) od funkcjonowania jelit zależy znacznie więcej rzeczy, niż intelekt godzi się uznać”.

„Bo w końcu istnieje tylko jedno dziecko; to, które żyje w każdym z nas do ostatka”.

„Ludzie nigdy nie rozumieją, że tęsknota jest niewidzialnym wołaniem”.

„O wiele grzechów można by go oskarżyć, ale nigdy nie kochał się w sobie”.

„Mężowie odchodzą, ale namalowany obraz zostaje”.

„To wielkie szczęście, jeśli jest się serdecznie związanym z rodzicami. Bardzo często człowiek wcale nie czuje się naprawdę ich dzieckiem”.

„Prawie każdy nosi jakiś garb, nie zawsze widzialny i różnego kształtu”.

„Prawda czasem wygląda tak nieuczciwie”.

„(…) nic tak nie odstrasza zmarszczek jak pustka w głowie”.

„Każdy, kto dużo mówi malarzowi o tym, jak głęboko rozumie jego dzieła, jest trochę podejrzany”.

„Jak można wymagać żeby człowiek kochał kogoś tylko za wspólną krew w żyłach?”

„Jakże żałosne ofiary składają ludzie na ołtarzu, który sam jest dość chwiejny (…)”.

„Jeśli umie się operować słowami, można z ich pomocą wybrnąć z każdej sytuacji, choćby niemiłej albo ważnej, dlatego zapewne ludzie wynaleźli towarzyską konwersację”.

„Nie można żyć pod jednym dachem i taić jakieś sekrety”.

„Jeden wymuszony akt może przesytem zabić zwykłą ludzką miłość i tak samo chyba duch twórczy nie da się zmusić przemocą do pokonania ostatniego wzniesienia przed szczytem”.

   

Psychoanaliza już od początku kwestionowała kartezjańskie twierdzenie na temat podmiotu, jako bytu myślącego, zdolnego do bezpośredniego poznania samego siebie. Uświadomiła nam, że to, co o sobie myślimy, wcale nie musi być prawdziwe. Jednak podważając nieomylność rozumu i dane docierające do świadomości, psychoanaliza burzyła przekonanie o prawdziwości naszego poznania. W związku z tym, że to, co na pozór wydaje się oczywiste i jednoznaczne, wcale takim być nie musi. Idea człowieka świadomego i docierającego do prawdy za pomocą sceptycznego rozumowania zaczęła chwiać się w posadach. Uświadamianie sobie i samoświadomość stanowi nie tyle drogę do poznania obiektywnej prawdy, co raczej pełni funkcję adaptacyjną.

Zygmunt Freud odnosząc się do tej kwestii porównał artystę do neurotyka, pisząc: „Powrót do rzeczywistości znajduje jednak artysta w następujący sposób. Nie jest on jedynym, który prowadzi życie w fantazji. Pośrednia kraina fantazji jest uznawana przez ogólnoludzką umowę i każdy, komu brak jakiś doskwiera, oczekuje stamtąd ulgi i pociechy. Ale dla ludzi, którzy nie są artystami, zdobywanie zadowolenia ze źródeł fantazji możliwe jest w bardzo ograniczonej mierze. Nieubłagany charakter ich stłumień zmusza ich do poprzestania na skąpych marzeniach dziennych, którym wolno jeszcze przedostać się do świadomości. Gdy się jest prawdziwym artystą, ma się do rozporządzenia znacznie więcej. Artysta potrafi, po pierwsze, tak opracować swoje marzenia dzienne, że tracą charakter zbyt osobisty, który odstrasza od nich innych, i stają się przez to dostępnym obiektem do zadowolenia obcych. Potrafi też je tak złagodzić, że niełatwo zdradzają swoje pochodzenie z zakazanych źródeł. Posiada dalej zagadkową zdolność formowania określonego materiału, póki nie stanie się on wiernym odbiciem wyobrażenia z jego fantazji, a następnie potrafi związać z tym przedstawieniem swojej nieświadomej fantazji taką sumę rozkoszy, że przez to stłumienia zostają przynajmniej chwilowo przezwyciężone i zniesione. Jeżeli może dokonać tego wszystkiego, to umożliwia w ten sposób innym czerpanie pociechy i ulgi z własnych źródeł rozkoszy ich nieświadomego, które stały się niedostępne, zyskuje ich wdzięczność i podziw i oto dzięki swej fantazji zdobywa rzeczywiście to, co naprzód zdobył tylko w fantazji: zaszczyty, potęgę i miłość”.

Pomijając nieco anachroniczny już dzisiaj język oraz ogólnikowe i niezbyt jasne sformułowania w zacytowanym fragmencie, można zaryzykować stwierdzenie, że artystę od neurotyka odróżnia to, że posiada zdolność odbudowania własnego JA, że potrafi się zdystansować i przenosząc swój konflikt na proces kreacji, nadaje mu symboliczny wymiar. Sztuka staje się pomostem łączącym go z rzeczywistością. Natomiast w przypadku choroby prowadzi do degradacji i zniszczenia, z którego nie ma drogi powrotu. Wydaje się, że w sytuacji tego pierwszego już sam tylko aspekt stworzenia z własnej słabości nowej wartości staje się czynnikiem leczącym. Nie tylko przez umiejętność stanięcia z boku, zdolność mniej lub bardziej świadomego opracowania trudnego materiału i samodoskonalenie się, ale może nade wszystko przez sam akt twórczy. Takie wnikliwe i przejmujące studium procesu twórczego i samego artysty w „Wiwisekcji” przedstawia laureat Nagrody Nobla z 1973 roku − Patrick White. Dokonuje w niej tytułowej wiwisekcji, a więc sekcji na żywym organizmie, na malarzu, który nieomal z narażeniem życia, czując wręcz psychiczny przymus, nie waha się zaglądać do swojego wnętrza oraz odkrywać i ujawniać brutalne obrazy własnej wyobraźni. Już w samej początkowej sentencji Patrick White, cytując Arthura Rimbaud, sugestywnie zapowiada, kim jest jego bohater: „Wyniesiony ponad innych ludzi staje się ciężko chorym, Wielkim Przestępcą i Wielkim Potępieńcem, a także najwyższym mędrcem. Dosięga bowiem nieznanego”. Patrick White utożsamia rodzące się w głowie malarza wewnętrzne obrazy z początkowymi stanami miłości. 

Australijska prowincja z początku XX wieku - w biednej, wielodzietnej rodzinie dorasta Hurtle Duffield. Ojciec zbiera butelki, a matka donosząc kolejne ciąże, pierze i prasuje bieliznę bogatych ludzi. To właśnie matka przeczuwa, że w jej najstarszym synu drzemie coś innego, coś odróżniającego go od rodziców i rodzeństwa. Może właśnie, dlatego zabiera go ze sobą do domu bogatych państwa, gdzie ma on możliwość poznać (wpierw, jako obserwator) inne życie. Bystry chłopiec wzbudza zainteresowanie Alfredy i Harry'ego Courtneyów. Ich córka, Rhoda, nie spełniała oczekiwań rodziców - dziewczyna była ułomna fizycznie. Pani Courtney pragnie więc mieć tego mądrego, przedwcześnie rozwiniętego chłopca na własność. Kupuje młodzieńca, przekazując jego rodzinie stosowną sumę pieniędzy - pięćset funtów. To wydarzenie było pierwszą traumą Hurtle Duffielda, które jego podświadomość podczas marzeń sennych, przywołała w późniejszych latach życia. Pamiętał swoją rodzinę, biologicznego ojca, który brał go na wózek załadowany śliskimi butelkami; matkę, która pachniała świeżo prasowanym, gorącym płótnem; irytujące lepkie ręce młodszego rodzeństwa; brata Willa śpiącego z nim razem w jednym łóżku; siostrę Lenę, kiedy dzieliła się z nim cukierkiem, podając mu go ciepłego i wilgotnego prosto ze swoich ust. Cały ten okropny „bałagan” składał się na jego rodzinę, którą kochał, ale czasami myślał, że nie tak, jakby należało. A kiedy Courtneyowie po niego przyjechali zachował wspomnienie twarzy skupionych przy bramie, gdzie ostatni raz, obejrzawszy się, zobaczył je wszystkie, było takie bolesne, że postanowił wykreślić je z pamięci, uciec możliwie jak najdalej od własnego bólu.

Pani Courtney, zwana od tej pory maman, uczyła Hurtle’a przywiązania do rodzinnych wartości. To właśnie pani Courtney, a nie Hurtle, jest moją ulubioną postacią w powieści. Jest swoistą bohaterką jak z książek Virginii Woolf: elegancka, ekscentryczna, skrycie szalona, psotna, zalotna, namiętna, ale i sarkastyczna, surowa, zamknięta w sobie, empatyczna i przyjacielska, pełna życia, a za chwilę załamana, zmęczona, pozbawiona wiary we własne siły. Ona, jak się zakłada, kupuje Hurtle’a, jako rodzaj substytutu garbatej córki, którą sama „wyprodukowała” (i tutaj jest ciekawe rozróżnienie: biedni rodzice „produkują” geniusza, a zamożni rodzą kalekę). Jej córka, Rhoda, jest delikatnym, w dużej mierze nietykalnym dzieckiem, a Hurtle ma grać rolę sumiennego potomka, być synem, z którego jego bogaci rodzice mogą być dumni. Jednak związek Hurtle i pani Courtney ma bardziej złowrogi a nawet erotyczny zapach. Od samego początku mamy wrażenie, że być może są zbyt blisko siebie lub lubią się w sposób, który nie był platoniczny, nie był tylko relacją rodzic-dziecko. Jest tu złożona dynamika: pani Courtney, która podejrzewa męża o niewierność, wybiera chłopca, który może przypaść mężowi do gustu, jako przyszły spadkobierca. Jednak z jej własnego punktu widzenia Hurtle to nie tylko dziecko zastępcze, ale także „mąż zastępczy”. Z drugiej strony Hurtle’a pociąga pani Courtney nie jako matka, ale widzi w niej, no cóż, samą sztukę, jak sądzę, lub coś egzotycznego i pięknego jak sztuka. Jest to opisane dość wnikliwie w jednym z najbardziej pamiętnych fragmentów powieści, w erotycznie naładowanej scenie, w której pani Courtney zaprasza Hurtle’a do swojej garderoby pełnej sukienek. I chociaż zmysły Hurtle'a są przytłoczone po opuszczeniu biologicznej rodziny, ma on jednak dar zmysłowego poznania, dlatego też pani Courtney porównuje chłopca do psa, którego nos musi wciągać w siebie zapach innych, aby mógł rozpoznawać, kto jest jego panem-właścicielem. Dlatego też chłopiec wącha sukienki swojej nowej matki, boi się do niej przytulić, ale może ją mieć dla siebie poprzez wchłoniętą woń z jej sukienek.

W pierwszej części powieści autor opisuje rozwój świadomości artystycznej bohatera i jest to największe osiągnięciem White'a. Od najmłodszych lat Hurtle jest inny; dostrzega rzeczy, których i czytelnicy i bohaterowie z otoczenia Hurtle’a nie mogą się spodziewać, widzimy jak znajduje ujście dla swoich uczuć i obserwacji, dostrzegamy głębokie zainteresowania światem, jak w scenie, kiedy mały Hurtle wchodzi do salonu w domu Courtneyów i zachwyca się ogromnym żyrandolem. Na pierwszych 150 stronach znajduje się wiele sprytnych i wspaniałych scen pokazujących jak budzi się w chłopcu artystyczna dusza, takich jak te, gdy maluje ściany swojego pokoju farbą, czy też jest zafascynowany postacią pani Courtney, która sama jest dla niego „dziełem sztuki”. Jeśli ktokolwiek z czytelników ma artystyczną lub twórczą wrażliwość, to te fragmenty prawdopodobnie najbardziej go poruszą i zainteresują.

Hurtle pozornie dobrze się odnajduje w nowej rzeczywistości, choć dręczy go podskórny niepokój i żal, który znajduje ujście w nagłej decyzji zaciągnięcia się na front I wojny światowej w Europie. W ten sposób zrywa kontakty z Courtneyami, a zwłaszcza z przybraną matką, która chciała sterować jego życiem, i wraca do swojego prawdziwego nazwiska, którym będzie się posługiwał, jako początkujący, a potem coraz bardziej znany malarz. Drugą, o wiele ważniejszą siłą w jego życiu, były kobiety. One go napędzały, wzbudzały w nim pożądanie, ale też i odrazę. Wielokrotnie zmaga się z uczuciami do nich, jest zagubiony, a niekiedy zdeterminowany. Raz chce zadać im ból, innym razem chce im zaimponować. Kobiety są wyznacznikiem jego twórczości. Jedyne bliskie mu osoby to kobiety. Większość z nich ma na niego działanie destrukcyjne - począwszy od biologicznej matki, która go sprzedała, matki adopcyjnej- Alfredy Courtney, która go kupiła, poprzez Boo Hollingrake, Hero Pavloussi, a skończywszy na Kathy Wołkow - młodziutkiej wybitnej pianistce. Wsparcie uzyskał tylko w prostytutce Nance Lightfood i swojej bratniej duszy, czyli przybranej niepełnosprawnej siostrze Rhodzie.

Kiedy chłopiec był mały jego biologiczny ojciec powiedział mu, że biała kura jest dziobana przez inne kury, „bo jest inna”. Te słowa były zapowiedzią izolacji Hurtle'a w jego własnej rodzinie. Dzieciak miał świadomość swojej inności, ponieważ jego rodzice nie rozumieli tego, co do nich mówił, więc prawie zrezygnował z komunikacji z nimi. To pokazuje, że od bardzo wczesnego dzieciństwa był on świadomy, że jego kanał komunikacyjny, którym dzieliłby się swoimi spostrzeżeniami jest dla nich zamknięty, nieczytelny. I dlatego jego życie, jako artysty było w istocie dążeniem do wyrażenia siebie. Jego talent malarski był „kanałem”, przez który mógłby wyrażać swoje emocje. Od najmłodszych lat, być może od urodzenia, Hurtle Duffield  jest przeklęty i odizolowany. Tak jak jego adopcyjną siostrę Rhode determinował garb, tak Hurtle’a nie wyróżniała fizyczna deformacja, lecz wysoko rozwinięta intuicja, inteligencja oraz zmysłowe wyczucie, które tylko wzmacniały jego wyższość nad innymi, ale zarazem dla jego biologicznych rodziców też stanowiło rodzaj deformacji-„garba”. Od samego początku jest bardzo jasne, że jego zdolność do obserwacji i diagnozowania otoczenia, za pomocą pędzla (skalpela), czyni go poniekąd „wiwisektorem” otaczającego go społeczeństwa. Hurtle niszczy świat, którego dotyka, a szczególnie kobiety, które spotyka w swoim życiu. Bezlitośnie „rozrywa je na strzępy, by uwolnić krew”, która staje się inspiracją i materiałem dla jego sztuki. Nigdy nie dowiemy się, co te kobiety w nim widziały, dlaczego je pociągał. Maluje je, uzależniając od siebie, niekontrolowanie opanowując ich pragnienie poznania „niebezpiecznego” człowieka, żyjącego na krawędzi życia artysty. Ale jest też coś szczególnego w tych kobietach, w Nance Lightfoot, Hero Pavloussi, Boo Hollingbroke, nawet w jego przyrodniej siostrze Rhodzie; ich poświęcenie się dla mocy imperatywu, który rządził życiem Hurtle’a. One wszystkie wiedziały co robią, i poddawały się jego woli z gracją i niezwykłym opętaniem samych siebie. Ex-prostytutka Nance Lightfoot jest najznakomitszą i najbardziej współczującą z kobiet w jego życiu, którą jednak doprowadza do samobójczej śmierci. Hurtle Duffield jest niezdolny do kochania kogokolwiek poza tym, co namaluje. Mężczyźni i kobiety wokół niego byli ofiarami lub więźniami jego sztuki. Poprzez swoje malarstwo był „wiwisektorem” ludzkich słabości, słabości kobiet, które żyły wokół niego: jego siostry z garbem, przedstawianej na obrazach jako deformacji czy namiętnej iluzji jego kochanki Hero Pavloussi. I kiedy był już stary i tracił twórcze siły, został niespodziewanie zainspirowany tylko przez jego egocentryczne duchowe dziecko, trzynastoletnią rosyjską pianistkę Katherine Wołkow.  Od tej pory Kathy i jej perwersyjny raj zawładnął życiem bohatera do całkowitego samozniszczenia. Okazuje się bowiem, że tej dziewczyny nie da się zatrzymać, nie można nią zawładnąć, nie można zrobić z niej nowej niewolnicy jak do tej pory robił to z innymi kobietami. Dlaczego? Z powodu jej pasji, bo choć Kathy pożerała malarza swoimi lepkimi pocałunkami, zawsze odchodziła od niego na pewien czas do swojej pasji, do swojej muzyki. Tak naprawdę była taka sama jak on: emocjonalny wampir spotkał młodszą, dziewczęcą wersję siebie. Próbował ją malować, aby uwolnić się od bólu, mąk zazdrości i tęsknoty w płonącym labiryncie swojego umysłu. Pochylała się nad obrazami, na których namalowany był fortepian, i trzynastoletnia dziewczynka pochłonięta swoją muzyką, wijąca się z rozkoszy i bólu. We wnętrzu fortepianu leżał skulony tygrys, a klawisze były z lekka wygięte jak pazury. Jej długi warkocz smagał muzykę. Obrazy jednak nie przyniosły ulgi. Teraz to Hurtle stał się obiektem „wiwisekcji”, to z niego wydzierano trzewia, aby udoskonalić muzykę. Mała Kathy bowiem, od czasu poznania malarza grała coraz lepiej i dlatego została zaproszona do słynnej szkoły muzycznej w Melbourne, aby kształcić się dalej i udoskonalać swój muzyczny warsztat. W noc poprzedzającą dzień wyjazdu przyszła do niego po raz ostatni, stając się tym samym jego femme fatale. . Wbiegła tak lekko do mieszkania, tak cicho, że usłyszał jej kroki dopiero wtedy, gdy dosięgły ostatnich stopni; rozpoznał jej ruchy, przyszłej wykonawczyni jego przeznaczenia; bezszelestne, pewne, zdecydowanie złowieszcze, a zarazem miękkie, łagodne, zmysłowo kobiece.

Możemy odnieść wrażenie, że oto Hurtle „płodzi” w sposób alegoryczny Kathy, jako swoją „córkę”, która dziedziczy po nim talent artystyczny (on jest malarzem a ona jest pianistką). Dziedziczy po nim także moc niszczenia i manipulacji. Widzimy to dobrze w scenie, pierwszego spotkania Hurtle’a z Kathy, kiedy do ogródka starego malarza wpadła jej piłka. Po tym wydarzeniu Hurtle rozpoczął malować bezpłciowy akt dziewczynki, z którego tak był zadowolony, że ustawił go na sztalugach w sypialni. Czuł się opętany tym rysunkiem, błąkał się na przemian to olśniony, to zgnębiony szczegółami zamierzonego obrazu. W końcu położył się, pełen lęków a także nerwowego podniecenia, i zapadł w sen, szarpany sprzecznymi nastrojami. I kiedy tak spał nagle rozległo się czy może, co bardziej prawdopodobne, powtórzyło się znowu kołatanie obluzowanej klamki u kuchennych drzwi. Z odległości piętra nie rozpoznał nawołującego co chwila głosu. Spojrzał na swoje ciało, nieoczekiwany gość - a była nim Kathy Wołkow - omal go nie przyłapała w stanie wzwodu. Szybko ukrył swój wstyd, wciągając spodnie i koszulę. Ten symboliczny akt prokreacji ma nas przekonać do tego, że płodzenie może odbywać się też w sferze symbolicznej jak w mitologicznym stworzeniu Agdistisa.

Freud mówił, że człowiek szczęśliwy nie fantazjuje. Artyści, neurotycy, ale też wszyscy ludzie, uzupełniają swoje deficyty w fantazjach. Jesteśmy w nich silniejsi, piękniejsi, mamy więcej pieniędzy, cieszymy się większym uznaniem… Tyle że neurotyk na tym poprzestaje, a artysta znajduje sposób, żeby swoje fantazje pchnąć dalej, żeby zmaterializować je w dziele sztuki, uczynić czymś, co może dotrzeć do innych ludzi. W efekcie zdarza się, że w ten sposób faktycznie zyskuje coś, czego wcześniej nie miał. Na pewno wyrażanie cierpienia przynosi ulgę – wypchnięcie go na zewnątrz, w słowa czy obrazy, wyjęcie go z ciała. Freud nie bez powodu nazywał swój model terapii „leczeniem mową”. Co zresztą było w XIX wieku pewnym skandalem. Jak można leczyć objawy ciała za pomocą mówienia? To brzmi jak jakaś magia czy szarlataneria. Tymczasem okazało się, że słowa mogą faktycznie zmieniać rzeczywistość, mogą wpływać na ciało. Już samo wypowiedzenie, nadanie symbolicznej formy wypieranym konfliktom przynosi ulgę, łagodzi napięcia w ciele. Sprawia, że wyzwalane emocje tracą nad nami kontrolę.

Przekonanie, że sztuka służy samopoznaniu, a nie tylko samokreacji staje się chyba coraz rzadsze. Przykład Hurtle’a Duffielda pokazuje, że człowiek skrzywdzony we wczesnym dzieciństwie czuł niechęć do wszelkich form uczuciowości. Obawiał się zbliżenia z drugim człowiekiem. Sama seksualność w jego życiu i obrazach była zimna, podszyta sadyzmem, voyeurystyczna. Związki miłosne Duffielda również nie przypominają wzniosłych uczuć. Ich siłą napędową jest zmysłowość. Choć odgrywały kluczową rolę w jego twórczości, próżno szukać w nich wzniosłości i romantycznych uniesień, za to jest pot, łzy, mocz. Nawet, kiedy maluje akt kobiety obok niej leży namalowany zimny kamień lub zgniły ziemniak. Nawet moment pewnej iluminacji owocujący jednym z najważniejszych obrazów bohatera jest dość trywialny i stanowi połączenie zmysłowości i fizjologii. Hurtle jest artystą, którego obrazy to jego życie wyznaczające kolejne w nim etapy. Był manipulatorem, który niszczył kobiety i bał się ich dotyku, ponieważ nigdy nie dotykała go w czuły sposób matka. W końcówce książki istnieje poruszająca scena, kiedy Hurtle idąc do muzeum zobaczyć swoje obrazy, kupując jeszcze po drodze owczą wątróbkę dla kotów Rhody, spotyka po latach swoją biologiczną siostrę Lenę wraz z mężem. Hurtle nie chciał z nią rozmawiać, wysłuchał tylko krótkiej opowieść o losach swoich biologicznych rodziców. Odszedł w milczeniu kilka ulic dalej i doznał udaru mózgu. W chwili, gdy upada na chodnik z plastikowej torby wysuwa się owcze serce. Symbolika tej sceny jest bardzo głęboka; posiadał dwa serca, które należały do dwóch rodzin, biologicznej i adopcyjnej, jedno serce- to odcięte od rodziny, które nosił nie w sobie, lecz gdzieś obok w „torbie”, a drugie adopcyjne, którego nigdy nie używał, aby wyrażać prawdziwe uczucia.

Odniosłem wrażenie, że ostatni rozdział książki, w którym występuje trzynastoletnia Kathy Wołkow przypomina „Lolitę” – najgłośniejszą powieść Nabokova.  Ta wyrazista panorama intensywnego życia, pełna barwnych, a niekiedy szokujących wydarzeń, przesycona humorem, lecz w swej wymowie bezlitosna, skłania do refleksji nad ludzką egzystencją i nad światem sztuki. Z powieści „Wiwisekcja” Patricka White’a, zostało mi sporo, ale szczególnie utkwiła mi w pamięci jedna scena: siostra przyrodnia bohatera, Rhoda, ekscentryczna, starzejąca się już kobieta, którą Hurtle spotkał po niemal 70-latach od rozstania karmi bezdomne koty. Sieka dla nich wątróbkę. Ta wątróbka zostawiała na desce sinoczerwone ślady, stuk noża utrwalił mi się w głowie, jakbym ja sam się nim posługiwał. W porządku mojej pamięci to jest bardziej realne niż wspomnienie niektórych ludzi, których faktycznie znałem i którzy są częścią mojego rzeczywistego życia. Patrick White sklejał wiele takich drobnych scen w książce na kształt choćby tej najbardziej prozaicznej z siekaniem wątróbki, scenie wewnętrznie spójnej, rządzącej się jakąś logiką – i tak powstała wspaniała historia poranionego psychicznie malarza, która na długo pozostaje w naszej wspólnej realności.

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz