„Cesarski zegarmistrz”
Christoph Ransmayr
Tłumaczenie/ Jacek St. Buras
Tytuł oryginału/ de-at „Cox oder Der Lauf der Zeit”
Tematyka/ Christoph Ransmayr stworzył wspaniałą
powieść, w której to kultura europejska zderza się z kulturą Dalekiego Wschodu.
Różnice w obyczajach i w postrzeganiu świata są kolosalne, a autor w sposób
umiejętny i frapujący je ze sobą łączy, tworząc urokliwą powieść pełną
odrębnych, kontrastujących ze sobą głosów. To obraz będący feerią różnorodnych
barw, smaków i dźwięków, zachwycający swoim detalem, tworzący niezapomniany
baśniowy klimat. Ten, za sprawą sylwetki bezwzględnego władcy Chin, przeplata
się z aurą grozy, która w sposób zdecydowany przecina ten pełen cudowności
świat Orientu.
Główny motyw/ Cesarski zegarmistrz to historia Alistera
Coxa, słynnego angielskiego zegarmistrza i twórcy automatów, który przybywa do
Chin na zaproszenie cesarza. Dwa lata wcześniej jego ukochana córka zachorowała
i zmarła mając zaledwie pięć lat. Od tego czasu bohater tkwi w żałobie,
całkowicie straciwszy zapał do pracy. Propozycja chińskiego cesarza jest dla
niego nadzieją na odzyskanie chęci do życia i pasji tworzenia tego, co kocha.
Władca początkowo zleca mu stworzenie dwóch zegarów – jednego, który
pokazywałby zmienność tempa upływu czasu tak, jak odbiera go dziecko i
drugiego, który mierzyłby czas do śmierci z perspektywy człowieka umierającego.
Stworzenie trzeciego zegara, który według życzenia cesarza pozwoliłby mu
ostatecznie zapanować nad czasem i wiecznością, okazuje się jednak
niebezpieczne.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„(…) już choćby tylko tęsknota za jedną z kobiet z otoczenia cesarza
mogłaby być niebezpieczna.”
„(…) równy bogu cesarz Chin – jest człowiekiem.”
„(…) nie wystarczy dać dziecku życie, ale trzeba je także podtrzymywać.”
„W cieniu każdego cudu świata leżał masowy grób.”
Błyskotliwa powieść „Cesarski zegarmistrz” Christopha Ransmayra przenosi nas do XVIII- wiecznych Chin. Cesarz Quianlong, którego pasja do pomiaru granic czasu graniczyła niemal z obsesją, zaprosił na swój dwór Alistera Coxa melancholijnego Anglika, który za sprawą cesarza wpadł w niebezpieczną grę, w niemożliwe do realizacji wymagania Władcy Dziesięciu Tysięcy Lat. Kim jest Alister Cox? To słynny na cały świat angielski zegarmistrz i twórca automatów, z którego usług korzystał nawet car Rosji. Przed przybyciem do Chin na zaproszenie cesarza, dwa lata wcześniej jego ukochana córka zachorowała i zmarła mając zaledwie pięć lat. Od tego czasu bohater tkwi w żałobie, całkowicie straciwszy zapał do pracy. Propozycja chińskiego cesarza jest dla niego nadzieją na odzyskanie chęci do życia i pasji tworzenia tego, co kocha, ale także jest okazją na „przeniesienie” żałobnych myśli o zmarłej córce w sferę symboliczną.
Wysłannicy cesarza zastali Alistera Coxa w
jego domu jak czuwał przy trumnie swojej córeczki. Chińscy delegaci podeszli do
mar, na których spoczywała mała Abigail, Cox, bowiem nie zamierzał przerwać
czuwania przy zmarłej by przywitać dostojnych gości w salonie. Z początku
wysłannicy myśleli, że w pokoju udekorowanym wieńcami i girlandami z białych
róż damasceńskich i oświetlonym migoczącym światłem dziesiątków świec leży na
katafalku nie zmarłe dziecko, tylko wyklepane z najcieńszej blachy najnowsze
dzieło światowej sławy konstruktora automatów, mechaniczny anioł, który po
naciśnięciu jakiegoś przycisku w każdej sekundzie może się podnieść i otworzyć
oczy. Cox obciążył powieki córeczki błękitnymi szafirami, srebrnymi skrzydłami
przykrył wątłe rączki Abigail. Na jej wymęczonym gorączką i kaszlem ciałku,
okrytym śmiertelną koszulą z białego atłasu, nawet skrzydła drapieżnego ptaka lśniły
niczym skrzydła anioła. Śmierć ukochanej córeczki tak mocno dotknęła Alistera,
że kazał usunąć wszystkie zegary z domu, nawet zegar słoneczny na południowej
ścianie budynku, poza jednym zagadkowym mechanizmem zegarowym, który polecił
umieścić na nagrobku córki zamiast marmurowego anioła czy płaczącego
fauna.
Popatrzmy na książkę Christopha Ransmayra z
filozoficznego punktu widzenia. W tym ujęciu człowiek jest ukazany jako byt
dynamiczny, zmieniający się w czasie, nad którym do końca nie panuje. Czas jest
niszczycielski dla istnienia człowieka, a on sam w czasie się dopiero staje,
konstytuuje, przekształca samego siebie. Życie ludzkie jest kruche, istnienie
tego, co rzeczywiste, nie płynie z jego istoty i nie jest konieczne. Człowiek
wypełnia wciąż nową fazę czasową i tylko w ograniczonym zakresie czasowym
istnieje, żyje pomiędzy tym, czego już nie ma i co jeszcze się nie
pojawiło. W tym rozumieniu relacji człowieka do czasu ważna jest świadomość
niepodważalności swojego istnienia oraz istnienia swoich bliskich dotychczas,
czyli przez pryzmat przeszłości. Dopiero poprzez nią, poprzez „żywe
pamiętanie”, człowiek ujawnia przed sobą samym to, kim jest. Należy podkreślić
jednak, że wraz z upływem czasu może się zmieniać również interpretacja
minionych zdarzeń, a co za tym idzie treść własnej tożsamości. O filozoficznych
przesłankach namysłu nad czasem i jego przemijaniem wspomina się już w okresie,
kiedy powstawała mitologia grecka, mamy tam przykłady symbolicznego
„zatrzymywania” czasu, wręcz próby panowania nad nim. Pamiętamy Penelopę,
niezłomną księżniczkę spartańską i wierną żonę niewiernego tułacza Odyseusza.
Penelopa bez końca tkała całun dla swojego teścia Laertesa, żeby trzymać z dala
od siebie zalotników, którzy w latach, kiedy jej mąż brodził we krwi pod Troją,
a następnie nie powracał do Itaki, nalegali, aby zdecydowała, który z nich może
stać się następcą zaginionego bohatera na tronie Itaki – w łożu jego żony. „To
kwestia czasu"- powiedziała Penelopa, potrzebowała czasu. Dopiero, kiedy
całun będzie gotowy, podejmie decyzję. I tak noc w noc po kryjomu
pruła to, co utkała w ciągu dnia, żeby zyskać na czasie, a raczej: żeby
zatrzymać go w miejscu – aż jedna ze służek, która później została za to
powieszona, zdradziła ją. To pierwszy obecny w kulturach archaicznych i świecie
greckim związek człowieka z czasem. Nie bez przyczyny dowiemy się z książki, że
Alister Cox jeden ze swoich zegarów nazwie właśnie „Penelopa”.
Na cmentarzu w Highgate, gdzie spoczywała Abigail, Cox
przeprowadził, w największej tajemnicy, eksperyment z mechanizmem napędzanym
ciepłem, będącym rezultatem rozkładu materii organicznej i powstających przy
tym gazów. Wpuszczony w nagrobek Abigail i obsadzony różami burbońskimi zegar,
nie większy niż kwiat astra, poruszany ciepłem ziemi oraz bezgłośnie
postępującymi w głębi procesami rozkładu, miał przenosić na cyberblat resztkę
życia jego córki. Widzimy w tym zdarzeniu kolejny sposób zatrzymania „czasu”, w
tym przypadku ostatniej energii dziecka. Cox nie rozpruwa całunu, lecz wykorzystuje
do tego celu energię odnawialną. Ta okresowa cykliczność czasu pociąga za sobą
racjonalność wydarzeń, bowiem każde z nich ma swoje uzasadnienie. Z teorią tą
jest również związana wiara w metempsychozę – cykliczną reinkarnację duszy.
Jednak żyjemy w kulturze czasu, jako linearnego procesu, która wytworzona
została przez kulturę żydowską, a następnie przejęta przez chrześcijaństwo.
Opiera się ono na przekonaniu, że istnieje jeden kierunek czasu, jego znaczenie
zapisane w chwili narodzin ma się zrealizować w historii. Czas, ma więc
strukturę postępową, miał początek, ponieważ został wykreowany razem ze światem
i zmierza do swojego końca. A więc istnieją narodziny i istnieje śmierć.
W książce „Cesarski zegarmistrz” jak i w wielu
innych baśniach lub mitach bohaterom przychodzą na pomoc bogowie i wysyłają
swoich wybrańców w „podróż”, która ma im pomóc uwolnić się od destrukcyjnych
procesów i pomóc odnaleźć sens dalszego życia. Bo jak twierdził mistrz Zygmunt
Freud instynkt śmierci ma służyć instynktowi życia, nigdy na odwrót. A nie ma
lepszej lekcji, aby poznać, czym jest śmierć i czym jest życie jako „podróż”
często w głąb samego siebie, w otchłań swojej podświadomości, gdzie czekają na
nas różnego rodzaju niebezpieczeństwa, demony i wyzwania. Cox wraz z kilkoma
najlepszymi pomocnikami wyrusza w podróż do Zakazanego Miasta, żeby dla władcy
stworzyć trzy wyjątkowe zegary. Na dworze okazuje się, że wytyczne od cesarza
dotyczące zegarów, które mają stworzyć, nie dotyczą stereotypowego postrzegania
czasu. „Cesarski zegarmistrz” to opowieść m.in. o relatywnym postrzeganiu
czasu. Przecież inaczej czas biegnie w mniemaniu dziecka, a inaczej płynący
czas odczuwa ktoś starszy. Cesarzowi, który ma władzę absolutną – decyduje
nawet o zmianie pór roku, oczywiście nie ma wpływu na pogodę, tylko na
nomenklaturę – jedynym, co się wymyka, jest czas. Próbuje go zrozumieć i marzy
o tym, żeby stać ponad nim.
Cesarz chciał, żeby Cox zbudował mu zegary do mierzenia pędzącego, wlokącego się albo zastygłego czasu ludzkiego życia. Pragnął maszyn, które zależnie od poczucia czasu kogoś zakochanego, dziecka, skazańca i innych, w otchłaniach albo klatkach swojej egzystencji uwięzionych lub też w obłokach swojego szczęścia bujających ludzi wskazywałyby upływ godzin albo dni – zmieniające się tempo czasu. Za pomocą zmiennej liczby mosiężnych kółek różnej wielkości można było, przynajmniej we wnętrzu zegara, przydać czasowi skrzydeł – albo kazać mu pełzać.
Dziecko, czas dziecka? Cox miał, zatem jako pierwszy
przykład wielorakiego biegu czasu zbudować swojemu zleceniodawcy zegar, który
pozwalałby odczuwać i mierzyć faliste szybowanie, narastający, to zamierający
szum, skoki, załamania, poślizgi, a nawet bezruch czasu życia dziecka. Ale to,
że będzie przy tym myślał tylko o jednym jedynym dziecku, spoczywającym poza
wszelkimi wymiarami przestrzeni i czasu, i w ten sposób wyniesie wspomnienie
swojej córki Abigail nawet ponad kogoś, kto rządził dziesięcioma tysiącami lat,
miało pozostać jedną z wielu tajemnic, których Alister Cox musiał strzec podczas
swojego czasu w Zakazanym Mieście. W następnych tygodniach podjęto w warsztacie
angielskich gości budowę białej dżonki, wyposażonej w dwa żagle z woskowego
jedwabiu. Do końca zimy, najpóźniej do wiosny, ten wykonany z białego złota,
platyny, srebra szterlingowego i szczotkowanej stali model dżonki z palowymi
masztami i mieczami bocznymi stanie się zegarem wiatrowym, wskazującym
bieg czasu dziecka: pojazdem obmywanym falami z plecionego srebrnego drutu i
ołowiu, którego metaliczne barwy miały przypominać odcienie śniegu, lodu, mgły,
chmur pierzastych, pierza i niezapisanego papieru albo po prostu niewinności.
Ładunek zaś tego modelu miał się składać z połyskujących koszy i maleńkich
skrzynek, błyszczących paczek, kufrów marynarskich i węzełków. Czyż dziecko nie
oczekuje, nie ma nadziei, że każdy dzień będzie dniem prezentów?
Zegar dla oczekujących śmierci, dla
umierających, oto, co Cox ma zaprojektować i zbudować, jako drugi model.
Czasomierz dla skazanych na śmierć i wszystkich, znających datę swojej śmierci,
mających przed oczyma nadchodzący niepowstrzymanie koniec swojego życia i
niemogących się już uspokajać nadzieją na jakiś rodzaj rozciągliwej,
tymczasowej nieśmiertelności, którą to nadzieją wszak łudzi się większość
żyjących, myśląc o skończoności swojej egzystencji. Czyż nawet ktoś śmiertelnie
chory nie mógł się okłamywać i wierzyć w jakiś cud, który raz jeszcze pozwoli
mu wrócić do świata i obecności w tak dobrze znanym życiu? Kogo jednak
upoważniony przez cesarza sędzia skazał na śmierć, tego nie mogły ukoić już
żadne wątpliwości, co do jego ostatniej godziny. Ten widział swój koniec i tym
samym swoją przyszłość tak jasno, jak poza nim tylko jakiś bóg. Mistrz Alister
Cox z polecenia cesarza dostał przywilej zbierania materiału poglądowego na potrzeby
swojego nowego dzieła w przedsionku śmierci, w osławionym więzieniu, w którym
skazańcy, czekali na swojego kata. Ma mu być dozwolone rozmawiać z osobami
czekającymi na karę śmierci, słuchać ich wypowiedzi, pytać o ich życie
i winę, a następnie wyciągać niezbędne wnioski do planu budowy
zegara. W tym celu zostały mu przyznane dwie trzygodzinne wizyty w lochu przy
barierze demonów, miejscu straceń.
Mechanizm zegara dla oczekujących śmierci miał być
napędzany paliwem, ze zmienną intensywnością wypadać przez ukryte we wnętrzu
zegara lejki i staczać się po rozmaitych pochylniach i chodnikach korony murów
do fajerek, i tam, wydzielając najróżniejsze wonie – od smrodu starości i
zapachu potu wywołanego strachem po kwiatowe aromaty i rozmaite perfumy
wspomnień – spalić się na popiół, którego masa miała na koniec poruszać ten
zegar. Zegar miał być odzwierciedleniem Wielkiego Muru. Zgodnie z liczbą wież
alarmowych zamierzano umieścić pięć fajerek, a popiół, spadający precyzyjnie
przez otwory w ich dnach na wagi , które potrafiły zmierzyć ciężar nawet
pojedynczego włosa, miał sprawić, żeby połączone z wałami napędowymi szale wag,
przechylając się, wprawiały w ruch raz większe, raz mniejsze kółka zębate
mechanizmu zegara. Zależnie od przebiegającego ze zmienną prędkością, czasem
błyskawicznego, czasem powolnego spalania, którego rezultatem była produkcja
popiołu, dymu i wszystkich wonnych, mdłych czy gryzących zapachów, zegar ten
zmieniałby też nieprzewidywalnie charakter swojego biegu i szedłby raz wolniej,
potem znowu szybciej, a niekiedy nawet stałby przez chwilę nieruchomo, podczas
gdy dym z wież obronnych otulałby jego koła godzinowe białą mgłą… Cox jak najszybciej
ze swoimi pomocnikami udał się do Wielkiego Muru w rejonie Jinshanlig, żeby
zobaczyć wreszcie na własne oczy ten wał, który miał się oprzeć nawet działaniu
czasu, i odrysować go, zanim ustali ostateczny kształt i formę zegara żarowego.
Cesarz marzył o trzecim zegarze, śnił o czymś
niemożliwym, żeby kiedyś urzeczywistnić to niemożliwe wbrew wszelkiemu
rozsądkowi i wszelkiej logice: o zegarze, który potrafiłby mierzyć sekundy,
chwile, tysiące wieków i więcej: demony wieczności, i którego koła zębate obracałyby
się nawet jeszcze wówczas, kiedy jego budowniczowie i wszyscy ich potomkowie i
potomkowie tychże dawno już zniknęliby z powierzchni ziemi. O zegarze, który
wybiegałby poza wszelkie granice ludzkiego czasu w przestrzeń gwiazd, nigdy się
nie zatrzymując, i którego ograniczenia zależne byłyby wyłącznie od trwania i
tajemnicy samej materii. Nawet jeśli także najtrwalsze i najcenniejsze metale i
kamienie szlachetne, z których miałoby się składać takie arcydzieło, w
niewyobrażalnie odległym czasie musiałyby się z powrotem rozpaść w proch i na
najmniejsze ulotne cząsteczki dzieła stworzenia, to zniszczona zostałaby w ten
sposób tylko jakaś rzecz, ale nie jej fizyczna zasada, która trwałaby poza
granice wszelkiej skończoności.
W czasie długiej podróży morskiej do Chin na pokładzie
okrętu zwanego Syriuszem, Cox zapoznał się z pracą oksfordzkich
przyrodoznawców. Badacze płynęli do Japonii z zamiarem obserwacji azjatyckich
prądów monsunowych, badali ciśnienie powietrza przyrządami zwanymi barometry.
Barometr umożliwiał w końcu rodzaj spojrzenia w przyszłość, pozwalając z
podnoszenia się i opadania słupka rtęci wyciągnąć wnioski odnośnie do przepływu
chmur, siły wiatru i nadciągających burz. Alister i jego współpracownicy
wymyślili zegar, którego mechanizm przez wszystkie czasy nie byłby nakręcany
przez żadnego śmiertelnika. Zależnie od klimatycznych czy lokalnych warunków
pogodowych, zmiany ciśnienia powietrza, które mają wpływ na rtęć, samodzielnie
poruszałyby mechanizm zegara. Dopiero, kiedy kula ziemska utraci swą tarczę i
nastąpi koniec świata, nastąpi też koniec czasu. Wówczas nie będzie już czego
mierzyć, ani lat, ani żadnej sekundy. Do tej chwili zegar, czerpiący energię z
różnic ciśnienia powietrza, mógł dzielić historię zarazem na wielkie jak i
najmniejsze odcinki oraz wskazywać, kiedy jakieś życie, jakaś epoka się
zaczynała, a inna kończyła.
„Cesarski zegarmistrz" to baśniowa, subtelna,
elegancka, wolna od wszelkiego patosu, odporna na pokusy przesadnego
manieryzmu, wyjątkowa przypowieść o przemijaniu. Filozoficzna refleksja nad
uciekającym czasem i uzdrawiającą mocą sztuki. To także opowieść o ludzkiej
pysze, ojcowskiej miłości, ogromnej pasji i ambicji. Jest opowieścią jak
„zdrowo” przeżyć żałobę po stracie najbliższych, których kochamy nie wpadając w
patologiczną pustkę, którą trzeba wypełniać fałszywymi substytutami.
Christoph Ransmayr stworzył urzekającą baśń z filozoficzną głębią, która przede
wszystkim jest wspaniałą i urzekającą literaturą.
Aby nasycić ciekawość czytelników chciałbym nadmienić,
że w Genewie w 2015 roku skonstruowano jedyny egzemplarz zegarka o nazwie
„Vacheron Constantin Reference 57260”, który jest najbardziej skomplikowanym
zegarkiem w historii. 57 – dokładnie tyle w pełni zmechanizowanych komplikacji
znajduje się w unikatowym zegarku, jaki przez 8 lat powstawał w manufakturze
Vacheron Constantin. Pewna podpowiedź, co do klienta, który zlecił Vacheronowi
wykonanie zegarka, kryje się w części z 57 komplikacji, jakie zawarto w
liczącym sobie przeszło 2800 elementów kalibrze 3750. Do tradycyjnego
kalendarza gregoriańskiego (tego, którym posługujemy się, na co dzień w naszej
części globu) w wersji Perpetual dołożono złożony zestaw wskazań kalendarza
hebrajskiego. Jego znacznie dłuższe cykle i skomplikowany układ oznaczają, że
wykonanie niezbędnych kalkulacji, które potem przełożą się na działający
mechanizm wydawało się niemal niemożliwe. Wieczny kalendarz w wersji
hebrajskiej działa na bazie 19-letniego cyklu Metona, a jego zasady są na tyle
złożone, że nie będę próbował nawet się w nie zagłębiać. Na tarczy
kieszonkowego Vacherona można znaleźć wszystkie istotne dla kultury żydowskiej
„daty” kalendarzowe, w tym wskazanie Jom Kippur i wersję świecką w formie
cyfrowej, w okienku wpisanym w tarczę na godz. 6. Wedle jej założeń świat zaczął
się w roku 3760. Rozłożone na frontowej, srebrnej tarczy wskazania to także
czas w formie regulatora – z rozłożonymi na osobnych osiach wskazówkami:
godzinową, minutową i sekundową, chronografem Split-second z podwójnym
retrogradem i trzema kołami kolumnowymi, regulacją kilku wariantów repetycji,
alarmem oraz selektorem funkcji koronki. Stoper ma dwie cienkie, niebieskie
wskazówki z korespondującymi z nimi łukowatymi skalami po obu stronach
cyferblatu oraz licznik minutowy i godzinowy na małych tarczach na godz. 9 i 3.
Obsługuje się go przyciskiem zintegrowanym w koronce. Cena oraz nazwisko
zleceniodawcy jest pilnie strzeżone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz