02 listopada 2024

Zbyt głośna samotność

 

„Zbyt głośna samotność”

Bohumil Hrabal

Autor/ (ur. 28 marca 1914 w Brnie, zm. 3 lutego 1997 w Pradze) – czeski pisarz, wybitny twórca światowej literatury XX wieku. Jego książki zostały przetłumaczone na 27 języków, a na podstawie twórczości powstało kilkanaście filmów, z których najbardziej znane są Pociągi pod specjalnym nadzorem Jiříego Menzla, nagrodzone w 1968 r. Oscarem za najlepszy film nieanglojęzyczny. Częstymi motywami książek (większość to zbiory luźno powiązanych ze sobą opowiadań) są: obraz Pragi, w której mieszkał przez większość swego życia, jako miejsca magicznego; prowincjonalne miasteczko Nymburk, z którego się wywodził, często w początkach XX w. i w połączeniu z wątkami autobiograficznymi, wydarzenia związane z okupacją niemiecką oraz szeroko pojęta kultura piwno-barowa. Miejsca, które opisywał są dziś odwiedzane przez wielbicieli jego prozy z całego świata.

Tłumaczenie/  Piotr Godlewski

Tytuł oryginału/ cs Příliš hlučná samota

Tematyka/ Jeśli spojrzeć więc na tę niepozorną, krótką historię przez pryzmat tego, co napisałem poniżej w recenzji, trzeba przyznać, że jest to imponujące (mimo skromnych gabarytów) dzieło, piękne opowiadanie, w którym można się rozsmakować. Patrząc na dorobek Czecha, czuję, że to zaledwie przystawka przed jego innymi książkami, na które mam zresztą ogromny apetyt.

Główny motyw/ Bohaterem „Zbyt głośnej samotności” Hrabala jest Haňťa który trzydzieści pięć lat pracuje przy starym papierze i to jego love story. Pierwowzorem Haňťi był przyjaciel Hrabala, którego poznał w składzie makulatury na ulicy Spalonej w Pradze w latach 50′ – Jindrich Paukert. Haňťa jest człowiekiem wykształconym wbrew własnej – jak często powtarza – woli. Przy okazji prasowania papieru zdobywa, zabija, ale i ratuje cenne książki, przenosi je do swojego domu, po czym czyta. Nie są to byle jakie książki, a arcydzieła literatury, „perełki” najznakomitszych pisarzy. Tak więc na co dzień przy pracy Haňťi towarzyszy Lao-cy, Sartre, Camus, Nietzsche, Goethe, Rimbaud, Immanuel Kant… I dzbanek piwa. I myszy. Haňťa wypija dzbanek piwa, stara się odgonić z papieru myszy, po czym i tak sprasowuje je maszyną, bo za bardzo kochają, tak jak on, książki, aby je opuścić. Myszy pożerają książki w sensie dosłownym, Haňťa w sensie przenośnym.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) jestem dzbanem pełnym żywej i martwej wody (…)”.

„(…) jeszcze piękniejsze musiały być czasy, kiedy wszelka myśl zapisana była tylko w ludzkiej pamięci (…)”.

„(…) bowiem podzielam pogląd Hegla, że człowiek szlachetny nie musi być szlachcicem, a złoczyńca – mordercą”.

„Gdybym ja umiał pisać, to napisałbym książkę o większym szczęściu i o większym nieszczęściu człowieka”.

„Nie jestem niczym więcej niż subtelnym rzeźnikiem”.

„Ja zaś kulę się u podnóża góry papieru jak Adam w krzakach, z książkę w palcach otwieram zalęknione oczy na inny świat niż ten, w którym akurat przebywałem (…)”.

„Codziennie z dziesięć razy zdumiewa mnie, że mogłem sam od siebie tak się oddalić”.

„(…) niebiosa nie są humanitarne i człowiek, który się para myśleniem, także humanitarny nie jest”.

„(…) jakbym prasował zdania z Talmudu: Jesteśmy jako oliwki, dopiero kiedy nas miażdżą, wydajemy z siebie to, co najlepsze”.

„(…) Praga jest taka pełna greckiego ducha nie tylko na fasadach swoich czynszówek, ale również w głowach mieszkańców, jedynie dlatego, że klasyczne gimnazja i humanistyczne uniwersytety namaściły Grecją i Rzymem miliony czeskich głów”.

„Wiedziałem, że Jezus modlitwą zaklina rzeczywistość, która zmierza do cudu, podczas gdy Lao-cy >Drogą do nieba< śledzi prawa natury i jedynie w ten sposób dochodzi do uczonej niewiedzy”.

„(…) jakoś zakręciło mi się w głowie od tej mojej zbyt głośnej samotności (…)”.

„(…) codziennie czeka na mnie miecz Damoklesa, który sobie sam zawiesiłem (…)”.

 

Jednym z ważniejszych czeskich pisarzy obok Milana Kundery, który na kartach swych utworów rozliczał się z wydarzeniami Praskiej Wiosny, był Bohumil Hrabal. Szczególnie istotne miejsce w jego spuściźnie literackiej odgrywa powieść „Zbyt głośna samotność”. Tekst dłuższej formy prozatorskiej został ukończony przez pisarza w lipcu 1976 roku, jednak nie mógł się ukazać w oficjalnym obiegu wydawniczym. Zastrzeżenia cenzorów dotyczyły przede wszystkim podejmowanych przez Hrabala wątków politycznych i ideologicznych. Autor nie należał do grona zwolenników ustroju komunistycznego, w latach sześćdziesiątych publicznie wyrażał poparcie dla reform, dlatego w okresie normalizacji stał się twórcą zapomnianym. Jego utwory literackie publikowano w nieformalnych oficynach wydawniczych, nazywanych samizdatami. Na postępowanie komunistów wobec Hrabala wpłynęła jego zdecydowana postawa w czasie wiosennego „przesilenia”. Aleksander Kaczorowski wspominał: „Podczas Praskiej Wiosny Hrabal udzielił wielu wypowiedzi, w których popierał reformatorską politykę Dubčeka. Osobiście poznał go 30 kwietnia, podczas uroczystości na praskim Zamku, kiedy to wraz z Jiřím Menzlem otrzymali najważniejszą nagrodę państwową imienia Klementa Gottwalda za >Pociągi pod specjalnym nadzorem<. Było to już po ogłoszeniu projektu powszechnej amnestii ofiar represji stalinowskich, ustąpieniu Novotnego z funkcji prezydenta i zapowiedzi reform, między innymi zalegalizowania małych prywatnych firm i uznania prawa obywateli do zgromadzeń, zrzeszania się i wyjazdów za granicę”.

Pisarz, w przeciwieństwie do Kundery, nie zdecydował się na emigrację po stłumieniu Praskiej Wiosny. Mając świadomość, że jego twórczość, a szerzej osobę, niemile widziano na forum publicznym, postanowił przenieść się z Pragi do Kerska. Tam poświęcił się działalności literackiej, jednak jego utwory ukazywały się tylko w samizdacie, bądź pisane były „do szuflady”. W tym czasie powstała powieść „Zbyt głośna samotność”, w której w sposób emocjonalny opisał trudny czas normalizacji, prezentując przy tym negatywne skutki, jakie niosły za sobą praskie wypadki. Uwagę poświęcał przede wszystkim wywodzącym się ze społeczeństwa jednostkom skazanym na marginalizację z powodu aktywnego wsparcia protestów społecznych. Pisał o przedstawicielach stołecznej inteligencji masowo pozbawianych pracy zawodowej. Rozpamiętywał, że: „Najbardziej lubiłem chodzić do chłopaków z piwnicy z centralnym ogrzewaniem, gdzie niczym psy do budy uwiązani byli robotą ludzie z uniwersyteckim wykształceniem, którzy w trakcie swej pracy pisali historię naszych czasów, takie badania socjologiczne, tutaj w piwnicach dowiedziałem się, jak stan czwarty się przerzedził, jak robotnicy z nizin szli do nadbudowy, a znów osoby z wykształceniem uniwersyteckim pracują jako robotnicy. Najchętniej jednak przestawałem z kanalarzami, pracowali tam dwaj członkowie Akademii Nauk, a przy tym pisali książkę o ściekach i kanałach, które przechodzą i krzyżują się pod całą Pragą […].”

„Zbyt głośną samotność” uznano za jeden z najważniejszych utworów w spuściźnie literackiej Hrabala. Odczytywano ją jako swoiste rozliczenie autora z czasem normalizacji. Zawarta w tytule samotność nawiązywała do osobistych odczuć twórcy. W swoim dziele zwracał uwagę na zmiany, jakie zaszły w mentalności obywateli. Podkreślał fakt, że komunistyczni karierowicze pięli się po drabinie społecznej, zastępując ludzi, którzy należeli do grona specjalistów w swoich zawodach, m.in. lekarzy czy wykładowców akademickich. Prezentował, w jak drastyczny sposób władza pozbawiała wyżej wymienionych pracy zawodowej, zmuszając ich do podjęcia się zajęć fizycznych dla niewykwalifikowanych osób. Zmiany, jakie zaszły w życiu społecznym Czechosłowacji, stały się dla pisarza wątkiem często poruszanym w jego twórczości literackiej.

Przyjrzyjmy się pierwszym zdaniom książki Bohumila Hrabala: „Trzydzieści pięć lat pracuję przy starym papierze i to jest moja love story. Trzydzieści pięć lat prasuję stary papier i książki, trzydzieści pięć lat tytłam się w literach, wskutek czego upodobniłem się do leksykonów, których przez ten czas sprasowałem pewnie ze trzydzieści kwintali, jestem dzbanem pełnym żywej i martwej wody, starczy, bym się lekko nachylił, a cieką ze mnie same piękne myśli, jestem wbrew własnej woli wykształcony, tak więc właściwie nawet nie wiem, które myśli są moje i ze mnie, a które wyczytałem, tak więc w ciągu tych trzydziestu pięciu lat zjednoczyłem się z samym sobą i światem wokół mnie, bo ja gdy czytam, to właściwie nie czytam, biorę piękne zdanie do buzi i ssę je jak cukierek, jakbym sączył kieliszeczek likieru, tak długo, aż w końcu ta myśl rozpływa się we mnie jak alkohol, tak długo we mnie wsiąka, aż w końcu nie tylko jest w moim mózgu i sercu, lecz pulsuje w mych żyłach aż po krańce naczyniek włoskowatych”. Bohater książki Haňťa, wygnaniec ze świata nadziemnego, skazany na karę przebywania na śmietniku, zdaje się być ostatnim, który umie czytać dzieła uznawane przez wieki kultury elitarnej za przejaw najwyższego wzlotu ludzkiego ducha. Jest samotny samotnością ostateczną. Nie ma żadnej nadziei. Akordeon w jego rękach wydaje z siebie tylko głuchy syk. Jedyne dźwięki w tym sprasowanym świecie to tupot buciorów, hałas bezdusznej prasy, łomot blachy. Samotność zbyt głośna, ale niesłyszalna, bo zagłuszana mechanicznym jazgotem cywilizacji, która nie może sobie pozwolić na skupienie, gdyż pędzi  za tym, co użyteczne teraz i zaraz. „Zbyt głośna samotność” to elegia na śmierć wartości przeznaczonych na zmielenie i opowieść o Ostatnim, który potrafi po nich rozpaczać. Z potoczystej mowy Hrabala, z nieokiełznanego bogactwa anegdoty i lepkości przedstawionego świata, pozostał mrok piwnicy i ciemna smuga ludzkiego losu. Hrabal odczytany przez Kafkę. Czytelników zaprasza do piwnicy, do składnicy makulatury, w której swoje życie wiedzie niezguła i marzyciel, wsłuchujący się w chlupot fekaliów, odgłosy niekończącej się wojny pomiędzy szczurzymi klanami i książkowy szelest wartości najwyższych. Wczytujący się w Europę, która dotarła do tej piwnicy wraz z greckim detalem architektonicznym i wynalazkiem Gutenberga. Przemierza on przestrzeń swojego podziemia, swojego raju i więzienia, naznacza swoją obecnością każdy jego kąt. Pulsuje tutaj prawdziwe i bogate, chociaż skryte przed światłem życie. Żyje tutaj ćma, szczur, robak i ludzie, którzy nie zmieścili się na tytułowej stronie życia. 


Ból egzystencjalny, którego wytłumaczenia poszukiwał Hrabal w pismach Schopenhauera, Laozi czy w powieściach Camusa, ma u niego towarzystwo w nadprzyrodzonej sile – być może sile sprawczej. Smutek i dramat jawi się Hrabalowi jako element koncepcji tego świata, jego piękna i pełni. Hrabal niejednokrotnie mówił, że lepiej jest żyć na dnie i spoglądać w górę. Najbardziej komfortowo czuł się wśród prostych ludzi, których historii lubił słuchać, ich opowieści zamieniać w miąższ literacki swoich książek. Hrabal jest mi bardzo bliski, ponieważ podobnie jak on widzę ludzi jako tragikomicznych, czyli śmiesznych i tragicznych zarazem. Oczywiście jest to ukryte za całym repertuarem póz, masek i tak dalej. Żeby wydobyć to, co tkwi naprawdę w danym człowieku, Hrabal lekko przerysowuje swoich bohaterów. Bardzo ważną sprawą jest to, że Hrabal nigdy ich nie wyśmiewa, nie poniża ich, nie atakuje, przeciwnie, traktuje ich z czułością, lubi ich po prostu. Warto zwrócić uwagę, że u Hrabala nie ma postaci negatywnych. Wszyscy są zagubieni w absurdalności świata, z którą usiłują sobie jakoś radzić, ale zawsze są przegrani, choć nie do końca, zawsze pozostaje iskierka nadziei. Bohaterowie Hrabala to są „zwykli ludzie”, ani specjalnie wykształceni, ani cieszący się autorytetem. Mimo to jest w tych książkach głęboka mądrość, wynikająca z afirmacji życia, jakie by ono nie było, i godności szarych ludzi.

Mamy tu zatem do czynienia z motywem zniszczenia biblioteki, motywem bibliotek unicestwionych. Książki nie są tu palone, lecz prasowane w prasie hydraulicznej. Dokonuje tego pracownik składu makulatury, codziennie niszczący w ten sposób tony zadrukowanego papieru. Trzydzieści pięć lat takiej pracy wywarło na nim niezatarte piętno, stał się „wykształcony wbrew swojej woli”, niczym rzesze bibliotekarzy stykających się z książkami w swojej codziennej pracy. Specyficzne w jego sytuacji jest to, że ma kontakt z tomami odrzuconymi, przeznaczonymi do zniszczenia przez kolejne reżimy, potraktowanymi jak niepotrzebny papier, śmieci do usunięcia. Niezwykła historia i sposób zdobycia wykształcenia „wbrew woli” opisane już w drugim zdaniu całej opowieści ukazują także zmysłowy, cielesny wymiar jego obcowania z książką. Teksty książek przenikają do niego przez skórę rąk, którymi pracuje, brudząc ją. Akt lektury przypomina akt kontemplacji, powolne smakowanie pojedynczego zdania w ustach, wreszcie wchłonięcie myśli z książki przez mózg i serce, i rozpłynięcie się jej żyłami po całym ciele. W ten sposób bohater, jak twierdzi, osiągnął jedność ze sobą samym i światem oraz pełnię życia wewnętrznego −„jestem dzbanem pełnym żywej i martwej wody” − mówi. Nazywa się „czułym rzeźnikiem” i nie ma poczucia uczestniczenia w dziele zniszczenia, ponieważ wierzy w transsubstancjację myśli, które są niematerialne jak krew w hostii. Właśnie dlatego, jego zdaniem, wysiłek Koniaszy[1] całego świata, palących książki, spełza na niczym. [2]

Równocześnie jednak stwierdza, że to książki nauczyły go radości z niszczenia i przytacza po raz pierwszy cytat, przewijający się następnie przez cały tekst, o niebiosach, które nie są humanitarne, podobnie jak człowiek myślący. Jeżeli czytelnik rozpozna cytat: „niebiosa nie są humanitarne”, jako pochodzący z Tao Te King−Księgi Drogi i Cnoty, część 5 i uświadomi sobie jego dalszy ciąg, zrozumie pozorną sprzeczność w określeniu „czuły rzeźnik”, podobnie jak w pojawiającym się później sformułowaniu „nieszczęśliwie szczęśliwy”. Proponuję zatem prześledzenie stopniowego, dokonującego się przed oczami czytelnika, przekształcenia motywu biblioteki i bibliotekarza w „Zbyt głośnej samotności” Bohumila Hrabala poprzez przeanalizowanie najczęściej przywoływanych lektur ze zbiorów Hańty. Księga Drogi i Cnoty to jeden z najstarszych tekstów filozoficznych taoizmu.

Hrabal miał się z nim okazję zapoznać dzięki zainteresowaniom filozoficznym swojego przyjaciela Egona Bondego. W „Zbyt głośnej samotności” pojawia się też postać samego Lao Tsy, uważanego za twórcę taoizmu i autora Księgi Drogi i Cnoty. Towarzyszy mu Jezus, a oprócz cytatu z Lao Tsy pojawia się przywołanie Koheleta i Salomona. To harmonizowanie przeciwieństw także jest charakterystyczne dla myśli taoistycznej. Wspomniany kompletny cytat o niehumanitarnych niebiosach, z Księgi Drogi i Cnoty, brzmi: „Niebo i ziemia nie są humanitarne. Do wszystkich rzeczy i spraw odnoszą się jak do trawy i psów. Człowiek mądry nie jest humanitarny. Do wszystkich rodów odnosi się jak do trawy i psów. Przestrzeń między niebem i ziemią −czyż nie jest podobna do miecha kowalskiego lub fletu? Ponieważ jest pusta, jest nie do wyczerpania. Im silniejszy ruch, tym większy skutek. Gadulstwo sprowadza niepowodzenie − lepiej przestrzegać środka”[3]. We fragmencie tym zawarte zostało jedno z najistotniejszych pojęć taoizmu, mianowicie wu-wei, czyli niedziałanie. Chodzi tu o działanie bez wysiłku w harmonii z nurtem wszechświata. Niedziałanie polega na nieingerowaniu w prawa świata. Brak humanitaryzmu niebios i ziemi stanowi właśnie jedno z takich praw.

Jednak nie tylko postawa godna mędrca taoistycznego pozwala bohaterowi znieść stratę. Pomaga mu w tym także znajomość wielu innych tekstów literackich, filozoficznych i religijnych. Na pogrzebie matki jest w stanie zachować spokój dzięki przywołaniu w myślach wiersza amerykańskiego poety Sandburga, mówiącego o tym, że z człowieka zostaje na koniec tylko tyle fosforu, ile by wystarczyło na pudełko zapałek i tyle żelaza, ile potrzeba na kłódkę, na której mógłby się powiesić dorosły człowiek. Przy prasowaniu książek myśli o zdaniu z Talmudu: „Jesteśmy, jako oliwki, dopiero gdy nas miażdżą, wydajemy z siebie to, co najlepsze”.[4]

W poradzeniu sobie ze stratą pomaga także estetyzacja śmierci. Ciało stryja Hańta traktuje jak książki w składzie makulatury. Umieszcza je w trumnie ze studium Immanuela Kanta, otwartym na słynnych zdaniach: „Dwie rzeczy napełniają umysł coraz to nowym i wzmagającym się podziwem... niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie...”. Ostatecznie wybiera jednak inne zdanie Kanta: „Gdy migotliwe światło gwiazd przebłyskuje w brunatnych cieniach nocy, a samotny księżyc wschodzi w pełni, spokój cichego letniego wieczoru budzi z wolna uczucia przyjaźni, pogardy dla świata, wieczności”. Dobiera zatem starannie zdanie-epitafium, które przeznacza zmarłemu niczym ostatni akt kontemplacyjnej lektury, podczas którego dojdzie do dosłownego wchłonięcia tego zdania, tej myśli przez rozkładające się ciało. Potem jeszcze obsypuje ciało zmarłego różnokolorowymi blaszkami z miedzi, cyny i mosiądzu, należącymi do zbiorów stryja, który kładł je na szynach, a przejeżdżający pociąg nadawał im niezwykłe kształty. Estetyzuje śmierć w ten sam sposób, jak estetyzuje niszczenie książek.

Niektóre książki zabiera ze sobą do domu, do własnej biblioteki, żeby przeczytać je wieczorem i dowiedzieć się z nich o sobie czegoś, czego jeszcze nie wie. Jego biblioteka domowa także go przytłacza, książki są wszędzie, pozostawiając niewiele miejsca gospodarzowi. Są nad łóżkiem, a nawet w łazience. Przestrzeń mieszkalna ciągle się kurczy, podobnie jak sam właściciel mieszkania, który nie może się w nim wyprostować ani swobodnie poruszać bez lęku, że książki runą i zasypią go. Zbiera je i przechowuje, by na emeryturze móc już w spokoju tworzyć z nich artefakty takie jak te, które tworzy codziennie w składzie makulatury. „Potem jest moją mszą, mym rytuałem, bym każdą taką książkę nie tylko przeczytał, ale po przeczytaniu włożył do serca każdej paczki, bowiem ja każdą paczkę muszę przystroić w czaprak, muszę nadać jej swój charakter, złożyć na niej swój podpis”. Do paczek, wyłożonych papierem po cemencie lub zakrwawionym papierem z rzeźni, wkłada otwartego „Fausta” Goethego, „Don Carlosa” Schillera, „Hyperiona” Hölderlina, „Tako rzecze Zarathustra” Nietzschego, owija je następnie reprodukcjami dzieł znanych malarzy europejskich: Rembrandta, Halsa, Moneta, Maneta, Klimta i Cezanne’a. Będąc zarazem twórcą i jedynym widzem tego działania artystycznego, przeżywa uniesienie grabarza relikwii odkrytych i pogrzebanych przez siebie. Na emeryturze zamierza udostępnić swoją bibliotekę także innym pragnącym podobnego doznania, by mogli stworzyć swoją paczkę-artefakt z książką w środku.

Bohater jest zajęty twórczym niszczeniem, które stało się jego taoistycznym sposobem na pogodzenie się z likwidacją dóbr kultury w powojennej Czechosłowacji, rozumianą przezeń jako nieubłagane prawo. Zaabsorbowany, nie od razu zwraca uwagę na istoty, które przy tej okazji uśmierca. W końcu jednak je dostrzega i przypomina sobie myśl Schopenhauera, że najwyższym prawem jest miłość, a miłość to współczucie. Kiedy więc także w jego domowej bibliotece zalęgną się myszy, poczuje strach na myśl o sprawiedliwej odpłacie, jaką mu zgotują za brak współczucia, nadgryzając całą konstrukcję półek nad łóżkiem, która kiedyś zawali się na niego. Zdanie z Schopenhauera budzi też wspomnienie dawnej miłości do młodej, milczącej Cyganki, niewinnej istoty, którą spotkała podobnie okrutna śmierć jak niewinne myszy. Skłania to Hańtę do zweryfikowania swojego wcześniejszego światopoglądu: „Niebiosa nie są humanitarne, lecz jest chyba coś więcej, niż te niebiosa: współczucie oraz miłość, o której już zapomniałem, o której już nie pamiętam”. Współczucie i miłość w filozofii Schopenhauera stanowią − jak wiadomo − pokłosie jego zainteresowań buddyzmem, podobnie jak przekonanie o metafizycznej jedności wszystkich istot żywych. Schopenhauerowską, zaczerpniętą z buddyzmu, etykę współczucia bohater Hrabala zaczyna zatem stawiać ponad postawę taoistycznego mędrca.

Wśród autorów, do których lektury przyznaje się Hańta, pojawiają się także Sartre i Camus. Wiele już napisano o aktualizacji mitu Syzyfa w „Zbyt głośnej samotności”. Bohater staje się Syzyfem, usiłując poradzić sobie z zasypującymi go w składzie makulatury górami papieru, wśród których są nie tylko książki, ale też ulotki, wizytówki, bilety, plakaty, broszury, papier do pakowania, stare gazety i zużyte zakrwawione papiery z rzeźni. Syzyfem jest także tworząc swoje dzieła w ciągłym braku czasu, odkładając wiele z nich na później. Końcowe słowa „Mitu Syzyfa” Alberta Camusa brzmią: „Przeświadczony o ludzkim początku wszystkiego, co ludzkie, ślepiec, który chce widzieć, a wie, że nie ma końca ciemnościom, nie ustaje nigdy. Kamień toczy się znowu. Zostawiam Syzyfa u stóp góry. Człowiek zawsze odnajdzie swój ciężar. Syzyf uczy go wierności wyższej, tej, która neguje bogów i podnosi kamienie. On także mówi, że wszystko jest dobre. Świat bez władcy nie wydaje mu się ani jałowy, ani przemijający. Każda z cząstek kamienia, każdy poblask minerału w tej górze pełnej nocy same w sobie tworzą świat. Aby wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku szczytom. Trzeba wyobrażać sobie Syzyfa szczęśliwym”.

 

 

 


[1] Pater Antonı´n Konia´sˇ − jezuita, który w okresie kontrreformacji spalił około 30 000 ksiąg czeskich uznanych za heretyckie.

[2] JOANNA KRÓLAK Instytut Slawistyki Zachodniej i Południowej Uniwersytet Warszawski „WYKSZTAŁCONY WBREW SWEJ WOLI”− MOTYW BIBLIOTEKI W ZBYT GŁOŚNEJ SAMOTNOŚCI BOHUMILA HRABALA

[3] Laozi, Księga dao i de z komentarzami Wang Bi, trans. Anna Iwona Wójcik (Kraków: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2006).

[4] Po wnikliwym sprawdzeniu muszę stwierdzić, że nie ma takiego cytatu w Talmudzie. Hrabal coś gdzieś usłyszał i powtórzył. 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz