„Zbyt
głośna samotność”
Bohumil Hrabal
Autor/
(ur. 28 marca 1914 w Brnie, zm. 3 lutego
1997 w Pradze) – czeski pisarz, wybitny twórca światowej literatury XX wieku.
Jego książki zostały przetłumaczone na 27 języków, a na podstawie twórczości
powstało kilkanaście filmów, z których najbardziej znane są Pociągi pod
specjalnym nadzorem Jiříego Menzla, nagrodzone w 1968 r. Oscarem za
najlepszy film nieanglojęzyczny. Częstymi motywami książek (większość to zbiory
luźno powiązanych ze sobą opowiadań) są: obraz Pragi, w której mieszkał przez
większość swego życia, jako miejsca magicznego; prowincjonalne miasteczko
Nymburk, z którego się wywodził, często w początkach XX w. i w połączeniu z
wątkami autobiograficznymi, wydarzenia związane z okupacją niemiecką oraz
szeroko pojęta kultura piwno-barowa. Miejsca, które opisywał są dziś odwiedzane
przez wielbicieli jego prozy z całego świata.
Tłumaczenie/
Piotr Godlewski
Tytuł
oryginału/ cs Příliš hlučná samota
Tematyka/
Jeśli spojrzeć więc na tę niepozorną,
krótką historię przez pryzmat tego, co napisałem poniżej w recenzji, trzeba
przyznać, że jest to imponujące (mimo skromnych gabarytów) dzieło, piękne
opowiadanie, w którym można się rozsmakować. Patrząc na dorobek Czecha, czuję,
że to zaledwie przystawka przed jego innymi książkami, na które mam zresztą
ogromny apetyt.
Główny
motyw/ Bohaterem „Zbyt głośnej samotności”
Hrabala jest Haňťa który trzydzieści pięć lat pracuje przy starym papierze i to
jego love story. Pierwowzorem Haňťi był przyjaciel Hrabala, którego poznał w
składzie makulatury na ulicy Spalonej w Pradze w latach 50′ – Jindrich Paukert.
Haňťa jest człowiekiem wykształconym wbrew własnej – jak często powtarza –
woli. Przy okazji prasowania papieru zdobywa, zabija, ale i ratuje cenne
książki, przenosi je do swojego domu, po czym czyta. Nie są to byle jakie książki,
a arcydzieła literatury, „perełki” najznakomitszych pisarzy. Tak więc na co
dzień przy pracy Haňťi towarzyszy Lao-cy, Sartre, Camus, Nietzsche, Goethe,
Rimbaud, Immanuel Kant… I dzbanek piwa. I myszy. Haňťa wypija dzbanek piwa,
stara się odgonić z papieru myszy, po czym i tak sprasowuje je maszyną, bo za
bardzo kochają, tak jak on, książki, aby je opuścić. Myszy pożerają książki w
sensie dosłownym, Haňťa w sensie przenośnym.
Cytaty
z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„(…)
jestem dzbanem pełnym żywej i martwej wody (…)”.
„(…)
jeszcze piękniejsze musiały być czasy, kiedy wszelka myśl zapisana była tylko w
ludzkiej pamięci (…)”.
„(…)
bowiem podzielam pogląd Hegla, że człowiek szlachetny nie musi być szlachcicem,
a złoczyńca – mordercą”.
„Gdybym
ja umiał pisać, to napisałbym książkę o większym szczęściu i o większym
nieszczęściu człowieka”.
„Nie
jestem niczym więcej niż subtelnym rzeźnikiem”.
„Ja
zaś kulę się u podnóża góry papieru jak Adam w krzakach, z książkę w palcach
otwieram zalęknione oczy na inny świat niż ten, w którym akurat przebywałem
(…)”.
„Codziennie
z dziesięć razy zdumiewa mnie, że mogłem sam od siebie tak się oddalić”.
„(…)
niebiosa nie są humanitarne i człowiek, który się para myśleniem, także
humanitarny nie jest”.
„(…)
jakbym prasował zdania z Talmudu: Jesteśmy jako oliwki, dopiero kiedy nas
miażdżą, wydajemy z siebie to, co najlepsze”.
„(…)
Praga jest taka pełna greckiego ducha nie tylko na fasadach swoich czynszówek,
ale również w głowach mieszkańców, jedynie dlatego, że klasyczne gimnazja i
humanistyczne uniwersytety namaściły Grecją i Rzymem miliony czeskich głów”.
„Wiedziałem,
że Jezus modlitwą zaklina rzeczywistość, która zmierza do cudu, podczas gdy
Lao-cy >Drogą do nieba< śledzi prawa natury i jedynie w ten sposób
dochodzi do uczonej niewiedzy”.
„(…)
jakoś zakręciło mi się w głowie od tej mojej zbyt głośnej samotności (…)”.
„(…)
codziennie czeka na mnie miecz Damoklesa, który sobie sam zawiesiłem (…)”.
Jednym
z ważniejszych czeskich pisarzy obok Milana Kundery, który na kartach swych
utworów rozliczał się z wydarzeniami Praskiej Wiosny, był Bohumil Hrabal.
Szczególnie istotne miejsce w jego spuściźnie literackiej odgrywa powieść „Zbyt
głośna samotność”. Tekst dłuższej formy prozatorskiej został ukończony przez
pisarza w lipcu 1976 roku, jednak nie mógł się ukazać w oficjalnym obiegu
wydawniczym. Zastrzeżenia cenzorów dotyczyły przede wszystkim podejmowanych
przez Hrabala wątków politycznych i ideologicznych. Autor nie należał do grona
zwolenników ustroju komunistycznego, w latach sześćdziesiątych publicznie
wyrażał poparcie dla reform, dlatego w okresie normalizacji stał się twórcą
zapomnianym. Jego utwory literackie publikowano w nieformalnych oficynach
wydawniczych, nazywanych samizdatami. Na postępowanie komunistów wobec Hrabala
wpłynęła jego zdecydowana postawa w czasie wiosennego „przesilenia”. Aleksander
Kaczorowski wspominał: „Podczas Praskiej Wiosny Hrabal udzielił wielu
wypowiedzi, w których popierał reformatorską politykę Dubčeka. Osobiście poznał
go 30 kwietnia, podczas uroczystości na praskim Zamku, kiedy to wraz z Jiřím
Menzlem otrzymali najważniejszą nagrodę państwową imienia Klementa Gottwalda za
>Pociągi pod specjalnym nadzorem<. Było to już po ogłoszeniu projektu
powszechnej amnestii ofiar represji stalinowskich, ustąpieniu Novotnego z
funkcji prezydenta i zapowiedzi reform, między innymi zalegalizowania małych
prywatnych firm i uznania prawa obywateli do zgromadzeń, zrzeszania się i
wyjazdów za granicę”.
Pisarz,
w przeciwieństwie do Kundery, nie zdecydował się na emigrację po stłumieniu
Praskiej Wiosny. Mając świadomość, że jego twórczość, a szerzej osobę, niemile
widziano na forum publicznym, postanowił przenieść się z Pragi do Kerska. Tam
poświęcił się działalności literackiej, jednak jego utwory ukazywały się tylko
w samizdacie, bądź pisane były „do szuflady”. W tym czasie powstała powieść
„Zbyt głośna samotność”, w której w sposób emocjonalny opisał trudny czas
normalizacji, prezentując przy tym negatywne skutki, jakie niosły za sobą
praskie wypadki. Uwagę poświęcał przede wszystkim wywodzącym się ze
społeczeństwa jednostkom skazanym na marginalizację z powodu aktywnego wsparcia
protestów społecznych. Pisał o przedstawicielach stołecznej inteligencji masowo
pozbawianych pracy zawodowej. Rozpamiętywał, że: „Najbardziej lubiłem chodzić
do chłopaków z piwnicy z centralnym ogrzewaniem, gdzie niczym psy do budy
uwiązani byli robotą ludzie z uniwersyteckim wykształceniem, którzy w trakcie
swej pracy pisali historię naszych czasów, takie badania socjologiczne, tutaj w
piwnicach dowiedziałem się, jak stan czwarty się przerzedził, jak robotnicy z
nizin szli do nadbudowy, a znów osoby z wykształceniem uniwersyteckim pracują
jako robotnicy. Najchętniej jednak przestawałem z kanalarzami, pracowali tam
dwaj członkowie Akademii Nauk, a przy tym pisali książkę o ściekach i kanałach,
które przechodzą i krzyżują się pod całą Pragą […].”
„Zbyt
głośną samotność” uznano za jeden z najważniejszych utworów w spuściźnie
literackiej Hrabala. Odczytywano ją jako swoiste rozliczenie autora z czasem
normalizacji. Zawarta w tytule samotność nawiązywała do osobistych odczuć
twórcy. W swoim dziele zwracał uwagę na zmiany, jakie zaszły w mentalności
obywateli. Podkreślał fakt, że komunistyczni karierowicze pięli się po drabinie
społecznej, zastępując ludzi, którzy należeli do grona specjalistów w swoich
zawodach, m.in. lekarzy czy wykładowców akademickich. Prezentował, w jak
drastyczny sposób władza pozbawiała wyżej wymienionych pracy zawodowej,
zmuszając ich do podjęcia się zajęć fizycznych dla niewykwalifikowanych osób.
Zmiany, jakie zaszły w życiu społecznym Czechosłowacji, stały się dla pisarza
wątkiem często poruszanym w jego twórczości literackiej.
Przyjrzyjmy się pierwszym zdaniom książki Bohumila Hrabala: „Trzydzieści pięć lat pracuję przy starym papierze i to jest moja love story. Trzydzieści pięć lat prasuję stary papier i książki, trzydzieści pięć lat tytłam się w literach, wskutek czego upodobniłem się do leksykonów, których przez ten czas sprasowałem pewnie ze trzydzieści kwintali, jestem dzbanem pełnym żywej i martwej wody, starczy, bym się lekko nachylił, a cieką ze mnie same piękne myśli, jestem wbrew własnej woli wykształcony, tak więc właściwie nawet nie wiem, które myśli są moje i ze mnie, a które wyczytałem, tak więc w ciągu tych trzydziestu pięciu lat zjednoczyłem się z samym sobą i światem wokół mnie, bo ja gdy czytam, to właściwie nie czytam, biorę piękne zdanie do buzi i ssę je jak cukierek, jakbym sączył kieliszeczek likieru, tak długo, aż w końcu ta myśl rozpływa się we mnie jak alkohol, tak długo we mnie wsiąka, aż w końcu nie tylko jest w moim mózgu i sercu, lecz pulsuje w mych żyłach aż po krańce naczyniek włoskowatych”. Bohater książki Haňťa, wygnaniec ze świata nadziemnego, skazany na karę przebywania na śmietniku, zdaje się być ostatnim, który umie czytać dzieła uznawane przez wieki kultury elitarnej za przejaw najwyższego wzlotu ludzkiego ducha. Jest samotny samotnością ostateczną. Nie ma żadnej nadziei. Akordeon w jego rękach wydaje z siebie tylko głuchy syk. Jedyne dźwięki w tym sprasowanym świecie to tupot buciorów, hałas bezdusznej prasy, łomot blachy. Samotność zbyt głośna, ale niesłyszalna, bo zagłuszana mechanicznym jazgotem cywilizacji, która nie może sobie pozwolić na skupienie, gdyż pędzi za tym, co użyteczne teraz i zaraz. „Zbyt głośna samotność” to elegia na śmierć wartości przeznaczonych na zmielenie i opowieść o Ostatnim, który potrafi po nich rozpaczać. Z potoczystej mowy Hrabala, z nieokiełznanego bogactwa anegdoty i lepkości przedstawionego świata, pozostał mrok piwnicy i ciemna smuga ludzkiego losu. Hrabal odczytany przez Kafkę. Czytelników zaprasza do piwnicy, do składnicy makulatury, w której swoje życie wiedzie niezguła i marzyciel, wsłuchujący się w chlupot fekaliów, odgłosy niekończącej się wojny pomiędzy szczurzymi klanami i książkowy szelest wartości najwyższych. Wczytujący się w Europę, która dotarła do tej piwnicy wraz z greckim detalem architektonicznym i wynalazkiem Gutenberga. Przemierza on przestrzeń swojego podziemia, swojego raju i więzienia, naznacza swoją obecnością każdy jego kąt. Pulsuje tutaj prawdziwe i bogate, chociaż skryte przed światłem życie. Żyje tutaj ćma, szczur, robak i ludzie, którzy nie zmieścili się na tytułowej stronie życia.
Ból
egzystencjalny, którego wytłumaczenia poszukiwał Hrabal w pismach
Schopenhauera, Laozi czy w powieściach Camusa, ma u niego towarzystwo w
nadprzyrodzonej sile – być może sile sprawczej. Smutek i dramat jawi się
Hrabalowi jako element koncepcji tego świata, jego piękna i pełni. Hrabal
niejednokrotnie mówił, że lepiej jest żyć na dnie i spoglądać w górę.
Najbardziej komfortowo czuł się wśród prostych ludzi, których historii lubił
słuchać, ich opowieści zamieniać w miąższ literacki swoich książek. Hrabal jest
mi bardzo bliski, ponieważ podobnie jak on widzę ludzi jako tragikomicznych,
czyli śmiesznych i tragicznych zarazem. Oczywiście jest to ukryte za całym
repertuarem póz, masek i tak dalej. Żeby wydobyć to, co tkwi naprawdę w danym
człowieku, Hrabal lekko przerysowuje swoich bohaterów. Bardzo ważną sprawą jest
to, że Hrabal nigdy ich nie wyśmiewa, nie poniża ich, nie atakuje, przeciwnie,
traktuje ich z czułością, lubi ich po prostu. Warto zwrócić uwagę, że u Hrabala
nie ma postaci negatywnych. Wszyscy są zagubieni w absurdalności świata, z
którą usiłują sobie jakoś radzić, ale zawsze są przegrani, choć nie do końca,
zawsze pozostaje iskierka nadziei. Bohaterowie Hrabala to są „zwykli ludzie”,
ani specjalnie wykształceni, ani cieszący się autorytetem. Mimo to jest w tych
książkach głęboka mądrość, wynikająca z afirmacji życia, jakie by ono nie było,
i godności szarych ludzi.
Mamy
tu zatem do czynienia z motywem zniszczenia biblioteki, motywem bibliotek
unicestwionych. Książki nie są tu palone, lecz prasowane w prasie
hydraulicznej. Dokonuje tego pracownik składu makulatury, codziennie niszczący
w ten sposób tony zadrukowanego papieru. Trzydzieści pięć lat takiej pracy
wywarło na nim niezatarte piętno, stał się „wykształcony wbrew swojej woli”,
niczym rzesze bibliotekarzy stykających się z książkami w swojej codziennej
pracy. Specyficzne w jego sytuacji jest to, że ma kontakt z tomami odrzuconymi,
przeznaczonymi do zniszczenia przez kolejne reżimy, potraktowanymi jak
niepotrzebny papier, śmieci do usunięcia. Niezwykła historia i sposób zdobycia
wykształcenia „wbrew woli” opisane już w drugim zdaniu całej opowieści ukazują
także zmysłowy, cielesny wymiar jego obcowania z książką. Teksty książek
przenikają do niego przez skórę rąk, którymi pracuje, brudząc ją. Akt lektury
przypomina akt kontemplacji, powolne smakowanie pojedynczego zdania w ustach,
wreszcie wchłonięcie myśli z książki przez mózg i serce, i rozpłynięcie się jej
żyłami po całym ciele. W ten sposób bohater, jak twierdzi, osiągnął jedność ze
sobą samym i światem oraz pełnię życia wewnętrznego −„jestem dzbanem pełnym
żywej i martwej wody” − mówi. Nazywa się „czułym rzeźnikiem” i nie ma poczucia
uczestniczenia w dziele zniszczenia, ponieważ wierzy w transsubstancjację
myśli, które są niematerialne jak krew w hostii. Właśnie dlatego, jego zdaniem,
wysiłek Koniaszy[1] całego świata, palących książki, spełza na niczym. [2]
Równocześnie
jednak stwierdza, że to książki nauczyły go radości z niszczenia i przytacza po
raz pierwszy cytat, przewijający się następnie przez cały tekst, o niebiosach,
które nie są humanitarne, podobnie jak człowiek myślący. Jeżeli czytelnik
rozpozna cytat: „niebiosa nie są humanitarne”, jako pochodzący z Tao Te
King−Księgi Drogi i Cnoty, część 5 i uświadomi sobie jego dalszy ciąg, zrozumie
pozorną sprzeczność w określeniu „czuły rzeźnik”, podobnie jak w pojawiającym
się później sformułowaniu „nieszczęśliwie szczęśliwy”. Proponuję zatem
prześledzenie stopniowego, dokonującego się przed oczami czytelnika,
przekształcenia motywu biblioteki i bibliotekarza w „Zbyt głośnej samotności”
Bohumila Hrabala poprzez przeanalizowanie najczęściej przywoływanych lektur ze
zbiorów Hańty. Księga Drogi i Cnoty to jeden z najstarszych tekstów
filozoficznych taoizmu.
Hrabal
miał się z nim okazję zapoznać dzięki zainteresowaniom filozoficznym swojego
przyjaciela Egona Bondego. W „Zbyt głośnej samotności” pojawia się też postać
samego Lao Tsy, uważanego za twórcę taoizmu i autora Księgi Drogi i Cnoty.
Towarzyszy mu Jezus, a oprócz cytatu z Lao Tsy pojawia się przywołanie Koheleta
i Salomona. To harmonizowanie przeciwieństw także jest charakterystyczne dla
myśli taoistycznej. Wspomniany kompletny cytat o niehumanitarnych niebiosach, z
Księgi Drogi i Cnoty, brzmi: „Niebo i ziemia nie są humanitarne. Do wszystkich
rzeczy i spraw odnoszą się jak do trawy i psów. Człowiek mądry nie jest
humanitarny. Do wszystkich rodów odnosi się jak do trawy i psów. Przestrzeń
między niebem i ziemią −czyż nie jest podobna do miecha kowalskiego lub fletu?
Ponieważ jest pusta, jest nie do wyczerpania. Im silniejszy ruch, tym większy
skutek. Gadulstwo sprowadza niepowodzenie − lepiej przestrzegać środka”[3]. We
fragmencie tym zawarte zostało jedno z najistotniejszych pojęć taoizmu,
mianowicie wu-wei, czyli niedziałanie. Chodzi tu o działanie bez wysiłku w
harmonii z nurtem wszechświata. Niedziałanie polega na nieingerowaniu w prawa
świata. Brak humanitaryzmu niebios i ziemi stanowi właśnie jedno z takich praw.
Jednak
nie tylko postawa godna mędrca taoistycznego pozwala bohaterowi znieść stratę.
Pomaga mu w tym także znajomość wielu innych tekstów literackich,
filozoficznych i religijnych. Na pogrzebie matki jest w stanie zachować spokój
dzięki przywołaniu w myślach wiersza amerykańskiego poety Sandburga, mówiącego
o tym, że z człowieka zostaje na koniec tylko tyle fosforu, ile by wystarczyło
na pudełko zapałek i tyle żelaza, ile potrzeba na kłódkę, na której mógłby się
powiesić dorosły człowiek. Przy prasowaniu książek myśli o zdaniu z Talmudu:
„Jesteśmy, jako oliwki, dopiero gdy nas miażdżą, wydajemy z siebie to, co
najlepsze”.[4]
W
poradzeniu sobie ze stratą pomaga także estetyzacja śmierci. Ciało stryja Hańta
traktuje jak książki w składzie makulatury. Umieszcza je w trumnie ze studium
Immanuela Kanta, otwartym na słynnych zdaniach: „Dwie rzeczy napełniają umysł
coraz to nowym i wzmagającym się podziwem... niebo gwiaździste nade mną i prawo
moralne we mnie...”. Ostatecznie wybiera jednak inne zdanie Kanta: „Gdy
migotliwe światło gwiazd przebłyskuje w brunatnych cieniach nocy, a samotny
księżyc wschodzi w pełni, spokój cichego letniego wieczoru budzi z wolna
uczucia przyjaźni, pogardy dla świata, wieczności”. Dobiera zatem starannie
zdanie-epitafium, które przeznacza zmarłemu niczym ostatni akt kontemplacyjnej
lektury, podczas którego dojdzie do dosłownego wchłonięcia tego zdania, tej
myśli przez rozkładające się ciało. Potem jeszcze obsypuje ciało zmarłego
różnokolorowymi blaszkami z miedzi, cyny i mosiądzu, należącymi do zbiorów
stryja, który kładł je na szynach, a przejeżdżający pociąg nadawał im niezwykłe
kształty. Estetyzuje śmierć w ten sam sposób, jak estetyzuje niszczenie
książek.
Niektóre
książki zabiera ze sobą do domu, do własnej biblioteki, żeby przeczytać je
wieczorem i dowiedzieć się z nich o sobie czegoś, czego jeszcze nie wie. Jego
biblioteka domowa także go przytłacza, książki są wszędzie, pozostawiając
niewiele miejsca gospodarzowi. Są nad łóżkiem, a nawet w łazience. Przestrzeń
mieszkalna ciągle się kurczy, podobnie jak sam właściciel mieszkania, który nie
może się w nim wyprostować ani swobodnie poruszać bez lęku, że książki runą i
zasypią go. Zbiera je i przechowuje, by na emeryturze móc już w spokoju tworzyć
z nich artefakty takie jak te, które tworzy codziennie w składzie makulatury.
„Potem jest moją mszą, mym rytuałem, bym każdą taką książkę nie tylko
przeczytał, ale po przeczytaniu włożył do serca każdej paczki, bowiem ja każdą
paczkę muszę przystroić w czaprak, muszę nadać jej swój charakter, złożyć na
niej swój podpis”. Do paczek, wyłożonych papierem po cemencie lub zakrwawionym
papierem z rzeźni, wkłada otwartego „Fausta” Goethego, „Don Carlosa” Schillera,
„Hyperiona” Hölderlina, „Tako rzecze Zarathustra” Nietzschego, owija je
następnie reprodukcjami dzieł znanych malarzy europejskich: Rembrandta, Halsa,
Moneta, Maneta, Klimta i Cezanne’a. Będąc zarazem twórcą i jedynym widzem tego
działania artystycznego, przeżywa uniesienie grabarza relikwii odkrytych i
pogrzebanych przez siebie. Na emeryturze zamierza udostępnić swoją bibliotekę
także innym pragnącym podobnego doznania, by mogli stworzyć swoją
paczkę-artefakt z książką w środku.
Bohater
jest zajęty twórczym niszczeniem, które stało się jego taoistycznym sposobem na
pogodzenie się z likwidacją dóbr kultury w powojennej Czechosłowacji, rozumianą
przezeń jako nieubłagane prawo. Zaabsorbowany, nie od razu zwraca uwagę na
istoty, które przy tej okazji uśmierca. W końcu jednak je dostrzega i
przypomina sobie myśl Schopenhauera, że najwyższym prawem jest miłość, a miłość
to współczucie. Kiedy więc także w jego domowej bibliotece zalęgną się myszy,
poczuje strach na myśl o sprawiedliwej odpłacie, jaką mu zgotują za brak
współczucia, nadgryzając całą konstrukcję półek nad łóżkiem, która kiedyś
zawali się na niego. Zdanie z Schopenhauera budzi też wspomnienie dawnej
miłości do młodej, milczącej Cyganki, niewinnej istoty, którą spotkała podobnie
okrutna śmierć jak niewinne myszy. Skłania to Hańtę do zweryfikowania swojego
wcześniejszego światopoglądu: „Niebiosa nie są humanitarne, lecz jest chyba coś
więcej, niż te niebiosa: współczucie oraz miłość, o której już zapomniałem, o
której już nie pamiętam”. Współczucie i miłość w filozofii Schopenhauera
stanowią − jak wiadomo − pokłosie jego zainteresowań buddyzmem, podobnie jak
przekonanie o metafizycznej jedności wszystkich istot żywych.
Schopenhauerowską, zaczerpniętą z buddyzmu, etykę współczucia bohater Hrabala
zaczyna zatem stawiać ponad postawę taoistycznego mędrca.
Wśród
autorów, do których lektury przyznaje się Hańta, pojawiają się także Sartre i
Camus. Wiele już napisano o aktualizacji mitu Syzyfa w „Zbyt głośnej
samotności”. Bohater staje się Syzyfem, usiłując poradzić sobie z zasypującymi
go w składzie makulatury górami papieru, wśród których są nie tylko książki,
ale też ulotki, wizytówki, bilety, plakaty, broszury, papier do pakowania,
stare gazety i zużyte zakrwawione papiery z rzeźni. Syzyfem jest także tworząc
swoje dzieła w ciągłym braku czasu, odkładając wiele z nich na później. Końcowe
słowa „Mitu Syzyfa” Alberta Camusa brzmią: „Przeświadczony o ludzkim początku
wszystkiego, co ludzkie, ślepiec, który chce widzieć, a wie, że nie ma końca
ciemnościom, nie ustaje nigdy. Kamień toczy się znowu. Zostawiam Syzyfa u stóp
góry. Człowiek zawsze odnajdzie swój ciężar. Syzyf uczy go wierności wyższej,
tej, która neguje bogów i podnosi kamienie. On także mówi, że wszystko jest
dobre. Świat bez władcy nie wydaje mu się ani jałowy, ani przemijający. Każda z
cząstek kamienia, każdy poblask minerału w tej górze pełnej nocy same w sobie
tworzą świat. Aby wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku
szczytom. Trzeba wyobrażać sobie Syzyfa szczęśliwym”.
[1] Pater Antonı´n Konia´sˇ − jezuita, który w okresie
kontrreformacji spalił około 30 000 ksiąg czeskich uznanych za heretyckie.
[2] JOANNA KRÓLAK Instytut Slawistyki Zachodniej i
Południowej Uniwersytet Warszawski „WYKSZTAŁCONY WBREW SWEJ WOLI”− MOTYW
BIBLIOTEKI W ZBYT GŁOŚNEJ SAMOTNOŚCI BOHUMILA HRABALA
[3] Laozi, Księga dao i de z komentarzami Wang Bi, trans.
Anna Iwona Wójcik (Kraków: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2006).
[4] Po wnikliwym sprawdzeniu muszę stwierdzić, że nie ma
takiego cytatu w Talmudzie. Hrabal coś gdzieś usłyszał i powtórzył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz