05 stycznia 2018

Pożegnanie dla początkujących



„Pożegnanie dla początkujących”

Anne Tyler


Autorka/ (ur. 25 października 1941 w Minneapolis) − amerykańska pisarka. W 1961 ukończyła studia licencjackie na Duke University. Kontynuowała naukę na Columbia University. Otrzymała National Book Critics Circle Award w kategorii fikcja za książkę „Przypadkowy turysta” (1985) oraz Nagrodę Pulitzera w tej samej kategorii za powieść „Lekcje oddychania” (1989). Dwie z jej powieści doczekały się adaptacji filmowej „Obok życia” i „Przypadkowy turysta”, a cztery telewizyjnej „Lekcje oddychania”, „Święty być może”, „Earthly Possessions” i „Back When We Were Grownups”.

Tłumaczenie/ Jacek Żuławnik

Tematyka/ Autorce nie po raz pierwszy udała się, więc rzecz niezwykła, bo uśmiechamy się, choć książka opowiada o… stracie ukochanej żony.  Ale jak tu się nie uśmiechać, skoro ludzie traktują cię wtedy inaczej i sami są tacy zabawni. Koledzy umawiają się z tobą i przychodzą bez żon, by uniknąć trudnego tematu. Sąsiedzi podrzucają ci pod drzwi tony jedzenia z instrukcjami, jak je przygotować i nim to żarcie wyrzucisz do kosza, bo kto by je przejadł, musisz umyć naczynia, by oddać właścicielom. W pracy wciąż się pytają, czy nie chcesz wolnego, a siostra z radością znów otacza cię przymusową nad opieką… Bohater uznał, że właśnie to jest najgorsze w stracie żony – to ona jest osobą, z którą chciałby o takich sprawach porozmawiać.

Główny motyw/ Aaron dopiero, kiedy stracił żonę, zdał sobie sprawę z tego, co ona mogła czuć. Jego strata prowadzi do czegoś nowego, do zmian. Bohater początkowo nie potrafi nawet wrócić do domu, w którym zginęła Dorothy. Odtrąca również pomocne dłonie, które wyciągają się w jego kierunku. Kiedy zda sobie sprawę, jak bardzo potrzebuje drugiego człowieka, ma szansę na to, by prawdziwie pożegnać się z żoną.

                              Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„(...) lato to najgorsza pora na przeziębienie”.

„Czasem coś, co wydarzyło się raptem przed chwilą, sprawia wrażenie bardzo, bardzo odległego w czasie”.

„Przemawiała do mnie idea, że kiedy umieramy, przekonujemy się, ile było warte nasze życie. Nie sądziłem, że można się dowiedzieć dzięki śmierci innej osoby”.

„(...) gotowanie jest jak taniec, wymaga zgrania ruchów, koordynacji i wyczucia”.

„Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać, jakim cudem geny zupełnie różnych od siebie osób potrafią gładko wymieszać się w ich potomstwie”.
 
                        
                        Śmierć bliskiej osoby jest początkiem naszego cierpienia. My zostajemy i musimy zmierzyć się z trudnymi emocjami i uczuciami, które występują po śmierci bliskiego człowieka. Dopiero doświadczając żałoby, możemy tak naprawdę dowiedzieć się, czym jest strata. Żałoba to wszystkie uczucia, reakcje i zmiany w naszym życiu występujące w procesie zdrowienia. Śmierć kogoś bliskiego jest zmianą całego naszego życia, jest zmianą bolesną, ale jeśli uporamy się z nią, doprowadzi to do naszego rozwoju. Zwykle jesteśmy w takiej sytuacji przygotowani na odczuwanie smutku i bólu, ale pojawienie się gniewu czy poczucia winy może być dla nas zaskakujące. Musimy pamiętać, że żałobę należy przeżyć, nie warto powstrzymywać łez, tłumić emocji. Tak jak każdy proces zdrowienia – wymaga czasu. Bliskie osoby, znajomi czy rodzina mogą oczekiwać od nas szybkiego powrotu do normalności, jednak droga powrotna jest długa i kręta i każdy, kto doświadcza straty, musi dać sobie czas na wyzdrowienie. 
                       To, jak intensywnie ją przeżywamy, zależy od takich czynników jak: wiek, w którym doświadczamy straty, nasza relacja ze zmarłym, osobiste przeżycia i warunki życia. Kiedy dowiadujemy się o śmierci bliskiej osoby doznajemy silnego wstrząsu. Czujemy ból, pojawia się niedowierzanie i odrętwienie. Nie możemy uwierzyć, że bliskiej osoby już z nami nie ma. Takie zaprzeczanie może trwać i przybierać różne formy. W sytuacji, kiedy przygotowujemy się do śmierci osoby, która długo choruje, proces żałoby zaczyna się wcześniej, a więc i kończy się szybciej. Kiedy jednak ktoś umiera nagle, nasza reakcja na wieść o śmierci ukochanej osoby potrafi być zaskakująca i wręcz nieprawdopodobna. Żałoba jest procesem, podczas którego uczymy się radzenia sobie z codziennością. O przeżywaniu żałoby w dość wyjątkowy sposób opowiada książka Anne Tyler „Pożegnanie dla początkujących”.
                       Niepełnosprawny Aaron Woolcott przez całe życie toczył batalie z siostrą Nandiną, nieustannie dążącą do tego, by kierować jego losem. Dlatego Dorothy, szczera do bólu i niezależna młoda kobieta, którą pewnego dnia spotyka, jest dla niego niczym powiew świeżego powietrza. Para szybko staje na ślubnym kobiercu i zaczyna wieść spokojne, szczęśliwe życie. Aaron pracuje w rodzinnym wydawnictwie, specjalizującym się w poradnikach "dla początkujących". Kiedy na dom małżeństwa spada drzewo i śmiertelnie przygniata Dorothy, dla Aarona kończy się świat. Dopiero nieoczekiwany powrót żony z zaświatów i spotkania z nią w domu, na ulicy, w sklepie, pomagają mu przeżyć trudne chwile i odnaleźć spokój. Aaron odkrywa, że pożegnanie dla początkujących nie musi być aż tak trudne.
                          Aaron zastanawiał się często, dlaczego Dorothy wybrała na powrót akurat ten, a nie inny moment. Nie stało się to zaraz po jej śmierci, choć chyba tego należałoby się spodziewać. Wróciła dopiero po wielu miesiącach, prawie po roku. Naturalnie, że Aaron mógłby ją po prostu zapytać, ale to pytanie wydawało mu się niestosowne. Nie zapytał Dorothy, czemu wróciła akurat wtedy, kiedy wróciła, być może, dlatego, że wówczas mogłaby zadać to samo pytanie sobie. Gdyby przez to jego dopytywanie okazało się, że niejako zabłąkała się tu przez roztargnienie, że z przyzwyczajenia wróciła pod stary adres, wtedy mogłaby powiedzieć: „O, mój Boże! Muszę już lecieć!”. Albo też pomyślałaby, że Aaron chce wiedzieć, co tu robi. Innymi słowy, po co właściwie wróciła? Tak jak wtedy, gdy pytasz swojego gościa, jak długo zamierza zostać, a jemu się wtedy wydaje, że tak naprawdę mówisz: „Kiedy wreszcie, pozbędę się ciebie”. Być może właśnie, dlatego uznał, że byłoby to niegrzeczne. Chybaby umarł, gdyby odeszła.



                         Z początku przyszło mu na myśl, że Dorothy wróciła, ponieważ ma do wykonania jakieś szczególne zadanie. Pozwolono jej powrócić i pozostać na tyle długo, by mogła mu coś ważnego powiedzieć, a potem odejdzie i ruszy w swoją stronę. Aaron jest ateistą. Już samo to, że zjawiła się tutaj, u jego boku, wstrząsnęło nim i jego poglądami bardziej, niż był w stanie ogarnąć. Wydawało się, że powinien za wszelką cenę chcieć się dowiedzieć, cóż to za zadanie. Nie zapominajmy jednak o następstwach: gdy wypełni zadanie, odejdzie. Był przekonany, że tego nie zniesie. Aaron przyjął postawę zen- żył chwilą. Nie zadawał pytań, nie dociekał, nie oczekiwał wyjaśnień. Po prostu cieszył się jej towarzystwem. Znikała, ale wiedział, że nie odeszła na dobre.
                   Aaron w przeszłości był prostym, zwyczajnym dzieckiem- pomimo swojej odmienności i niepełnosprawności. Był niezdarny, ale miał w sobie mnóstwo entuzjazmu, zawsze garnął się do gier i zabaw z kumplami z ulicy. Matka dosłownie załamywała ręce, przez okno przyglądając się jego poczynaniom, lecz ojciec powtarzał, że powinna pozwolić mu robić wszystko, do czego będzie zdolny. Tak, więc większa część dzieciństwa upłynęła mu pod znakiem odpierania ataków dwóch kobiet jego życia: matki i siostry, obie pragnęły, bowiem zagłaskać go na śmierć. Za czasów pradziadka Aarona założono wydawnictwo określane mianem „dżentelmeńskiego”- takim eufemizmem posługiwano się wówczas na opisanie wydawnictwa publikującego na koszt autora. Wydawnictwo wydawało serię książek „dla początkujących”: „Wino dla początkujących”, „Planowanie domowego budżetu dla poczatkujących”, „Szkolenie psów dla początkujących”, „Przyprawy dla początkujących”, „Desery dla początkujących”, „Opieka nad dzieckiem dla początkujących” itd. Aaron był redaktorem tej serii i był przekonany, że prędzej czy później seria przyniesie mu fortunę. Jak na razie nic takiego się nie stało.
                     Lecz pewnego dnia, kiedy Dorothy przyszła z pracy doszło miedzy małżonkami do małej sprzeczki.  Aaron poszedł położyć się do sypialni, w tym czasie na ich dom zwaliło się drzewo. To był dąb biały. Stał na ich podwórku od zawsze, zapewne długo przed wybudowaniem domu, i był ogromny, na dole jego pień miał dobre pół metra średnicy. Wyraźnie przechylał się w stronę domu- do tego stopnia, że co roku we wrześniu, kiedy przychodziła pora przycinania gałęzi, Aaron prosił o ekspertyzę drzewa. Za każdym razem zapewniano go, że dąb jest zdrowy. Tego nieszczęśliwego dnia korytarz ich mieszkania zamienił się w plątaninę gałęzi, liści i kory. W powietrzu unosiła się gęsta chmura pyłu. Ptaki i owady wyjątkowo fruwały po domu jak oszalałe. Kiedy Aaron się rozejrzał, jeszcze nie do końca pojmował, co się stało. Najgorsza wiadomość miała dopiero nadejść. Informacja od strażaków i ratowników medycznych była jedna. Podczas zwalenia się drzewa Dorothy została przygnieciona starym telewizorem. Po kilku dniach pobytu w szpitalu zmarła.
                    To prawda, że ich małżeństwo z czasem straciło blask nowości, ale przecież nie sposób zachować go na zawsze. Najważniejsze było to, że się kochali. Jeśli Aaron tylko chciał sobie o tym przypomnieć, wystarczyło, że myślami wracał do chwili, gdy się poznali. Że wyobraża sobie siebie samotnego, niezależnego, niczego niepodejrzewającego siebie na oddziale radiologii, idącego za recepcjonistką. Recepcjonistka zatrzymuje się i lekko stuka w uchylone drzwi. Otwiera je i Aaron wchodzi do środka. Dorothy podnosi wzrok znad książki. Tak zaczęła się ich miłosna historia.
                 Kiedy zaczniemy głębiej analizować problem głównego bohatera i jego podejście do życia i ludzi zauważymy pewną psychologiczną dysfunkcję. Przez swą niepełnosprawność bohater odrzuca wszelką pomoc, którą oferują mu bliscy ludzie. W dzieciństwie matka chciała go chronić, więc dorosły już Aaron szukał w życiu partnerki będącej jej przeciwieństwem. Idealna wydawała się być Dorothy, która nie dążyła do tego, by rozpieszczać męża. Nie gotowała mu obiadów, nie prała, obowiązkami dzielili się po partnersku. Aaron nigdy się nie zastanawiał nad przyczyną takiego stanu rzeczy. Wydawało mu się, że zachowanie Dorothy wynika z jej charakteru. Dopiero po głębszej analizie zachowania kobiety, okazuje się, że dostosowała się do jego oczekiwań. Choć wiele poświęciła, czy tyle samo otrzymała w zamian? Wydaje się, że nie. Główny bohater zbyt był skupiony na sobie, by zauważać potrzeby ukochanej żony.
                 Po śmierci Dorothy należało wyremontować dom. Aaron naiwnie podszedł do półki z książkami z serii „dla początkujących” i wyjął jedną z nich pod tytułem: „Remont kuchni dla początkujących”. Pomyślał, że na pewno mu się przyda, kiedy będzie remontował po zniszczeniach dom, ale w książce o „Remontowaniu kuchni...” było napisane, jakie rzeczy należy ustalić z budowlańcami przed rozpoczęciem robót. Jednak nic nie było napisane na temat zwalenia się drzewa na budynek.
                        Aaron zastanawiał się czy wszystko, co się rozegrało istniało tylko w jego wyobraźni? Czyżby smutek do tego stopnia odebrał mu zmysły, że wymyślił sobie powrót Dorothy? Kiedy nauczył się ją dostrzegać, zaczęła pojawiać się częściej. Nie zjawiała się nagle, raczej stopniowo docierała do jego świadomości jej obecność. Czuł jej ciepło w kolejce do kasy, zauważał ją kątem oka na parkingu. Był w pełni świadomy, że widzenie zmarłych to oznaka szaleństwa. Tak naprawdę nie wierzył, że zmarli wracają na ziemię (wracają skąd?), i nawet, jako mały chłopiec nie wierzył w istnienie duchów. Ale postawcie się w jego sytuacji. Pomyślcie o osobie, która odeszła i której będzie wam brakowało po kres waszych dni, a następnie wyobraźcie sobie, że spotykacie tę osobę. Naraz widzicie, jak dawno zmarły ojciec przechadza się z rękami w kieszeniach. Albo słyszycie jak zmarła matka woła za wami: „Kochanie!”. Nie kwestionowalibyście swojego zdrowia psychicznego, ponieważ nie uznalibyście tych spotkań za rzeczywiste. Nie domagalibyście się wyjaśnień, nie pochwalilibyście się pierwszej napotkanej osobie, nie próbowalibyście dotknąć zmarłego, nawet, jeśli ten jeden dotyk wart byłby dla was każdą cenę. Nie chcielibyście, by ta zmarła bliska osoba odeszła.
Z czasem Aaron doszedł do wniosku, że zmarli odwiedzają nas. Ale jeśli znałeś ich naprawdę dobrze i naprawdę uważnie ich słuchałeś, to nawet teraz, gdy już nie żyją, jesteś w stanie wyobrazić sobie, co mogliby powiedzieć. Jaki z tego wniosek? „Trzeba słuchać ludzi, póki żyją”. Dopiero po stracie żony bohater uświadamia sobie, że warto zbliżyć się do innych ludzi i wpuścić ich do swego świata.
                      Książka Anne Tyler „Pożegnanie dla początkujących” to mądra, zapadająca w pamięć i głęboko poruszająca opowieść o stracie, bólu i pogodzeniu się z losem, okraszona typowym dla autorki humorem, inteligencją oraz przenikliwym spojrzeniem na ludzkie słabości i osobliwości.


01 stycznia 2018

Godziny


„Godziny”


Michael Cunningham



Autor/ (ur. 6 listopada 1952 w Cincinnati) – amerykański pisarz i scenarzysta, laureat Nagrody Pulitzera za powieść Godziny” (1998).

Tłumaczenie/ Maja Charkiewicz, Beata Gontar

Tematyka/ Bohaterki Cunninghama - Virginia Woolf, Clarissa Vaughan i Laura Brown - próbują trzymać się rytuałów codziennej krzątaniny. Można jednak odnieść wrażenie, że w tym przywiązaniu do banalnych, powtarzalnych zajęć kryje się jakiś lęk. Wszystkie one jakby zdawały sobie sprawę, że pod warstwą czynności, które niesie ze sobą życie każdego dnia, kryje się ciemna strona - groźba szaleństwa, cierpienia i śmierci. Ten lęk i wysiłek zaradzenia mu widoczny jest zwłaszcza w wątku Virginii.

Główny motyw/ Godziny” to głęboko poruszająca, przepełniona namiętnościami powieść inspirowana życiem i twórczością Virginii Woolf. Michael Cunningham umieścił jej akcję na przemian w różnych okresach XX wieku. Losy dwóch głównych bohaterek – Clarissy Vaughan i Laury Brown – splata z wątkami zaczerpniętymi z życiorysu pisarki.  Clarissa, mieszkanka współczesnego Nowego Jorku, nazwana przez mężczyznę, którego kocha, „panią Dalloway”, jest wydawcą. Laura – gospodynią domową uwięzioną w dusznym, beznamiętnym małżeństwie. Obie szamoczą się między pragnieniem miłości a wpojonymi zasadami, między nadzieją a rozpaczą. Próbują odnaleźć radość życia na przekór temu, czego oczekują od nich przyjaciele, kochankowie, rodzina.

 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„Niewiele jest na świecie rzeczy mniej zakamuflowanych niż pogarda, (...)”.
„(...) kochamy dzieci, że żyją poza granicami cynizmu i ironii?”.
„Przesądy czasami dodają otuchy”.
„Zawsze w głowie ma się lepszą wersję książki niż ta, którą udaje się przelać na papier”.

 

                      Aby w jakiś sposób zrozumieć książkę „Godziny” Michaela Cunninghama należy poznać– choćby w skrócie- biografię Virginii Woolf. W 1929 roku Virginia Woolf była u szczytu sławy i uznania. Okrzykniętą ją reformatorką powieści i całej nowoczesnej prozy, wyróżniała się, jako błyskotliwa eseistka i krytyk literacki, a także autorka najważniejszych książek tamtych czasów, m.in. „Do latarni morskiej” i „Pani Dalloway”. Wykształciła unikalny styl pisarski, w którym łączy się swobodny strumień świadomości i „chwile istnienia”: żywe opisy poszczególnych stanów doświadczenia, w których czytelnik może niemal widzieć, słyszeć, dotykać, smakować i czuć zapach tego, co zdarzyło się w tamtym czasie. Uważa się, że wraz z Marcelem Proustem i Jamesem Joyce’em od nowa zdefiniowała gatunek powieści, uznając ją za doświadczenie subiektywne.

                 W większości prac Woolf jest boleśnie autobiograficzna, odnosi się najczęściej do jej własnych zmagań emocjonalnych. O stanie umysłowym Virginii Woolf napisano już niemal wszystko. Dziesiątki biografii, setki artykułów naukowych oraz eseje i filmy zgłębiały tajemnicę jej „szaleństwa” i wpływu, jaki wywarł na jej prace. Psychoanalitycy poświęcali omówieniu dzieciństwa pisarki całe wydania periodyków. Psychologowie i psychiatrzy wiedli debaty poświęcone diagnozie jej choroby, tak jakby decyzja, co do tego, czy cierpiała na depresję maniakalną czy na schizofrenię, miała pomóc w rozwiązaniu zagadki jej twórczego ducha.

                       Bez względu na dyskusje poświęcone przyczynom choroby psychicznej Woolf, jasne jest, że była ona jedną z najbardziej nowatorskich oraz twórczych pisarek w historii, a także kobietą, która musiała zmierzyć się z niewyobrażalnymi przeszkodami i zadaniami żeby przetrwać. Historia Woolf jest szczególnie pouczająca, ponieważ psychoterapeuci pracujący z dziećmi, które doświadczyły nadużyć seksualnych i traumatycznych przeżyć, bardzo rzadko dowiadują się, jaką kontynuację znalazły te sprawy w dorosłym życiu ich pacjentów. Dzieci dorastają, odchodzą i już nigdy nie wracają do dawnego terapeuty. Natomiast dzięki Virginii Woolf otrzymaliśmy długą i szczegółową historię choroby na podstawie jej autobiograficznych powieści, dzienników i listów, a także analiz zastępów psychologów-biografów.

                   W wieku sześciu lat mała Virginia miała doświadczyć czegoś, co stało się jedną z najbardziej katastrofalnych tajemnic rodzinnych. Pewnego popołudnia, kiedy bawiła się w korytarzu, jej przyrodni brat Gerald, wtedy dziewiętnastoletni, zaproponował, żeby pobawili się razem. Virginia przestraszyła się go trochę. Gerald miał bardzo bliskie relacje z matką, która go uwielbiała i uważała, że wszystko, co robi, jest znakomite. Gerald molestował ją seksualnie. Te aspekty pierwszego nadużycia seksualnego pozostały w pamięci Virginii przez całe życie. Pierwszym z nich jest powracająca wizja swego odbicia w lustrze w trakcie napaści brata. Ten obraz będzie ją prześladował przez całe życie. Od tej pory już nigdy nie spojrzy na swoją twarz w lustrze bez poczucia grozy. Drugim trwałym efektem traumy stały się zaburzenia łaknienia, które zaczęła przejawiać po tym doświadczeniu. Doświadczenie molestowania seksualnego stanowiło wystarczający powód, aby nadszarpnąć zdrowie psychiczne każdego człowieka, a był to tylko fragment chaosu, konfliktów oraz perwersji, które miały miejsce w tej angielskiej rodzinie z wyższych sfer. 
                Książka „Godziny” Michaela Cunninghama rozpoczyna się samobójczą śmiercią Virginii Woolf w nurtach rzeki. Autor losy dwóch głównych bohaterek - Clarissy Vaughan i Laury Brown- splata z wątkami zaczerpniętymi z życiorysu pisarki, co według mnie jest literackim nadużyciem. Trzy bohaterki tej książki żyją w różnych czasach i różnych krajach. Virginia Woolf rozpoczyna w wilii na przedmieściach Londynu pracę nad „Panią Dalloway”. Laura Brown zajmuje się domem, a dziś, cztery lata po wojnie, musi upiec tort urodzinowy swojemu mężowi. Clarissa, pracująca pod koniec wieku w wydawnictwie, przygotowuje przyjęcie na cześć Richarda-pisarz, przyjaciela i kochanka. Te trzy różne kobiety łączy jednak ta sama książka- „Pani Dalloway”. Virginia zaczyna ją pisać, Laura ją czyta, dla Clarissy książka jest jakby scenariuszem losu.

           
             To jedna z najsłabszych książek, jakie czytałem. Po pierwsze, styl. Cunningham próbuje pisać tak jak Woolf. Wychodzi mu to jednak groteskowo, jego styl to parodia poetyki autorki "Pani Dalloway". Efekt - wstrząsający. Oto „intrygujące” opracowanie klasycznej powieści opartej na poetyce strumienia świadomości „Pani Dalloway” Virginii Woolf, przedstawiającej przygotowania do bankietu londyńskich bywalców salonów. „Godziny” Cunninghama dzielą wewnętrzy monolog Clarissy Dalloway na narracje w trzeciej osobie trzech kobiet. Clarissa Vaughan to lesbijka w średnim wieku, żyjąca w dzisiejszym Nowym Jorku. Richard, poeta-gej, z którym utrzymywała niejednoznaczne stosunki seksualne, który odnosi się do niej, jako „pani Dalloway”, dzięki czemu czytelnik łatwiej odnajduje nawiązanie do Woolf. Dlaczego ona, Clarissa Vaughan, osoba niczym niewyróżniająca się, mająca pięćdziesiąt dwa lata i będąca w niezłej formie ma być przyrównywana do bohaterki Virginii Woolf „Pani Dalloway”? Otóż, kiedy miała osiemnaście lat Richard przywitał ją słowami „Witaj, pani Dalloway”. To nazwisko, „pani Dalloway”, ten przydomek był jego pomysłem – koncepcją, która zrodziła się pewnej zakrapianej alkoholem nocy w akademiku, kiedy zapewniał ją, że nazwisko, które nosi- Vaughan- nie jest dla niej odpowiednie. Powinna, powiedział wtedy, nosić nazwisko wspaniałej postaci literackiej, a gdy ona skłaniała się raczej ku Isabel Archer lub Annie Kareinie, Richard upierał się, że „pani Dalloway” jest oczywistym i jedynie słusznym wyborem. Przede wszystkim jej imię, znak aż nazbyt wyraźny, by go ignorować, a – co więcej- znacznie ważniejsza kwestia opatrzności. Jej Clarissy, przeznaczeniem z pewnością nie było ani nieszczęśliwe małżeństwo, ani śmierć pod kołami pociągu. Jej w udziale miały przypaść piękno i dostatek.

                  W innym miejscu i czasie, gospodyni domowa Laura Brown czyta „Panią Dalloway” i inne powieści, by zniwelować dręczącą ją pustkę podmiejskiego macierzyństwa późnych lat 40. XX wieku. Odkrywszy w sobie lesbijskie pożądanie, jest niezwykle zaskoczona. Laura jest zafascynowana Virginią Woolf, tą kobietą o tak niezwykłej osobowości, błyskotliwą, niesamowitą, a przy tym tak bardzo przepełnioną bezgranicznym smutkiem; kobietą nieprzeciętnie utalentowaną, która jednak włożyła kamień do kieszeni i brnęła w głąb rzeki. Ona, Laura, lubi wyobrażać sobie (to jedna z jej najlepiej strzeżonych tajemnic), że tkwi w niej odrobina błyskotliwości, niewielki „okruszek”, chociaż z drugiej strony ma świadomość, że prawdopodobnie większość ludzi nosi głęboko w sobie podobne, pełne nadziei przypuszczenia, zwinięte niczym piąstka, nigdy nieujawnione.  Kocha syna czystą miłością jak matka, nie czuje do niego urazy, nie chce go opuszczać. Kocha męża i cieszy się, że jest mężatką. Wydaje jej się możliwe, że prześlizgnęła się przez niewidzialną granicę, która zawsze oddziela ją od tego, co wolałaby odczuwać, kim wolałaby być. Nie wydaje się niemożliwe, że przeszła ledwo uchwytne, lecz głębokie przeobrażanie, tutaj, w tej kuchni, w takiej bardzo zwyczajnej chwili. Wydaje się, że jej losy ułożą się pomyślnie. Nie opuści jej nadzieja. Nie będzie opłakiwać swoich utraconych możliwości, nieodkrytych talentów czy odkrytego homoseksualizmu. Poświęci się synowi, mężowi, domowi i obowiązkom, temu wszystkiemu, czym została obdarzona. Będzie pragnęła drugiego dziecka. W międzyczasie w powieści sama Virginii Woolf przeżywa niepokoje związane z pisaniem „Pani Dallowya”. Kiedy Clarissa przygotowuje przyjęcie, by uczcić otrzymanie przez Richarda prestiżowej nagrody literackiej, Laura próbuje zająć się synkiem, a Woolf stara się przezwyciężyć chorobę, by stworzyć dzieło, wokół którego Cunningham osnuje swoją książkę.

                     Pisarz dokładnie analizuje żałobę Woolf nad utraconą możliwością- jej bohaterka Clarissa cierpi z powodu tłumionych lesbijskich pragnień. Udany i długotrwały związek Clarissy Vaughan i jej wolność w społeczeństwie stają się tłem dla ukazania jej młodzieńczej znajomości z Richardem. Powieść przenika niepewność, w której burzliwe wydarzenia (samobójstwo, pocałunek) dominują nad zwyczajnością. Autor zastanawia się w tej książce nad tym dziwnym systemem, dzięki któremu temperament i doświadczenie współgrają ze sobą tworząc nasz własny świat.

                   Według mojej osobistej opinii, książka jest słaba. Najciekawsze momenty możemy przeczytać w rozdziałach, które bezpośrednio dotyczą Virginii Woolf. Inne rozdziały to lamentacja nad własnym homoseksualizmem, pychą, egoizmem lub życiową bezradnością. Pomysł na książkę jest dobry, lecz autor niepotrzebnie i nadmiernie skupił się nad kwestią homoseksualizmu. Mając do dyspozycji materiały dotyczące molestowania seksualnego Virginii Woolf mógł podjąć temat nadużyć seksualnych wobec dzieci w czasach współczesnych. Tego rodzaju wsparcie pomogłoby wielu osobom zaprzestać ciągłego powtarzania tych samych destrukcyjnych wzorców zachowań.

26 grudnia 2017

Żar


„Żar”


Sándor Márai




Autor/ (ur. 11 kwietnia 1900 w Kassa, zm. 22 lutego 1989 w San Diego) – węgierski prozaik, poeta, publicysta, autor licznych powieści. Bardzo ciężko przeżył śmierć żony, która zmarła na raka gardła. Kilka miesięcy później niespodziewanie zmarł jego przybrany syn Janos, który mieszkał z żoną i trzema córeczkami w okolicach San Diego. 22 lutego w 1989 pisarz popełnił samobójstwo, odbierając sobie życie strzałem z pistoletu.

Tłumaczenie/ Feliks Netz                                       

Tematyka/ Ta prosta historia opisana została z takim wyczuciem, głębią, że zdaje się być wnikliwą analizą ludzkiej duszy; samotności, próżności, wszelkich namiętności. Autor wnika w istotę przyjaźni i obnaża pustkę tego słowa, jeśli ludzie pozornie sobie bliscy w rzeczywistości stoją na dwóch przeciwległych brzegach. Iluzja miłości, przyjaźni, wierności... Cóż pozostaje – oczekiwanie na prawdę, na zemstę? Nie, nie na to w istocie czekamy. „Pośrodku żaru pozostał już tylko czarny popiół, jedwabisty jak czarny żałobny materiał…”

Główny motyw/ Wieczór. Na stole płoną świece i stoi ta sama, co kiedyś porcelanowa zastawa malowana w kwiaty. Na kominku płonie ogień. Pokój wygląda dokładnie tak samo, jak czterdzieści lat temu, kiedy siedzieli tutaj we trójkę – główny bohater opowieści, jego żona - Krystyna i Konrad – przyjaciel z dzieciństwa. Ile wówczas mieli lat? On i Konrad mieli wówczas po 31 lat, Krystyna – 20. Osiem lat później, po owej kolacji, ostatniej spędzonej we troje – Krystyny już nie będzie, a on będzie czekał całymi latami na to, by Konrad ostatni raz spojrzał mu w oczy. To oczekiwanie trzymało go przy życiu. „Wydaje się, że człowiek wytrzyma wszystko dopóty, dopóki ma w życiu cel”. Ta niewielka powieść w swej zewnętrznej warstwie mówi o męskiej przyjaźni, zburzonej przez miłosny trójkąt, przede wszystkim jednak jest refleksją nad potrzebą poznania prawdy, ale także nad niemożnością dotarcia do sedna minionych zdarzeń. Choć bohaterowie są już starzy, na przeszłość ciągle kładzie się cień niepewności – i to napięcie udziela się również czytelnikowi, który do końca nie otrzymuje prostych odpowiedzi.

 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„A w każdym wielkim uczuciu, także i w tym, jest wstyd i świadomość grzechu”.
„Pewnego dnia musimy porzucić tego, którego kochamy”.
„Człowiek zawsze zna prawdę, tę inną prawdę, którą ukrywają okoliczności życia, rola, kostiumy”.
„W każdej ludzkiej władzy jest odrobina subtelnej i ledwie wyczuwalnej pogardy dla tych, nad którymi panujemy”.
„Był niegdyś świat, dla którego warto było żyć i za który warto było umrzeć”.
„To, co dla ciebie było kostiumem, dla nas było przeznaczeniem”.
„Tego, co ważne, nigdy nie zapomnisz”.
„Dopóki człowiek ma swoją sprawę na ziemi, żyje”.
„Fakty mówią, jak zwykły mówić, pod koniec życia wszystkie fakty denuncjują i wyją coraz głośniej jak skazańcy na torturach”.
„Człowiek rzadko wie, które jego słowo lub działanie zapowiada ostatecznie rodzaj nieodwracalnej zmiany w stosunkach między ludźmi”.
„Człowiek zabija, aby coś obronić, zabija, aby coś zdobyć, zabija, aby coś pomścić”.
„Wedle antropologii człowiek zaczął się wraz z tą oto umiejętnością: gdy potrafił zgiąć wielki palec, a więc złapać w garść broń, narzędzie”.
„To jest najszlachetniejsza substancja na świecie, i kiedy człowiek chciał powiedzieć Bogu coś wielkiego, coś niemożliwego do wysłowienia, zawsze składał mu ofiarę krwi”.
„Bo namiętność nie posługuje się argumentami rozumu”.
„Nienawidziłeś, a to stwarza więź równie silną, jakbyś kochał”.
„Bowiem życia nie można znosić w inny sposób niż ze świadomością, że godzimy się z tym wszystkim, co znaczymy dla siebie i dla świata”.
„Bardzo rzadko trafia się człowiek, u którego słowa całkowicie pokrywają się z prawdą swojego życia. Możliwe, że jest to zjawisko występujące w życiu najrzadziej”.
„Jest coś, co jest gorsze od śmierci i namiętności…to, że człowiek traci szacunek dla samego siebie”.
„Życie staje się niemal interesujące, kiedy już poznałeś różne kłamstwa i zaczynasz rozkoszować się obserwowaniem, jak ludzie zawsze mówią co innego, niż myślą i co naprawdę pragną powiedzieć…”.


  
                     Powieść „Żar” można nazwać na nowo odkrytym klejnotem literatury środkowoeuropejskiej – była niemal nieznana szerszemu gronu odbiorców, aż do momentu przetłumaczenia jej na język angielski w 2001 r. i język polski w 2006 r. Mimo swej osobliwej formy powieść stała się międzynarodowym bestsellerem, choć jej autor, (który popełnił samobójstwo na emigracji w Stanach Zjednoczonych w 1989 r.) nie doczekał się za życia tak niespodziewanej popularności.

                        Ta niewielka powieść w swej zewnętrznej warstwie mówi o męskiej przyjaźni, zaburzonej przez miłosny trójkąt. Tuż po wybuchu II wojny światowej, na Węgrzech, w odległym zamczysku u podnóża Karpat, Henrik- 75-letni emerytowany generał- spotyka się na obiedzie ze starym przyjacielem, Konradem, którego nie widział przez ponad 40 lat. Między mężczyznami jest wiele niedomówień, a co za tym idzie- dzieli ich dystans, subtelnie kontrolowany przez serię porywających anegdot, wspomnienia, przemilczenia, wypieranie się, zaprzeczenie. Sándor Márai porusza się w przestrzeni swego dzieła nader umiejętnie, precyzyjnie, pozwalając nowej sensacji wyłonić się w momencie, gdy czujemy, że może być możliwa jakaś forma pojednania. Lata ponurych wyrzutów kondensują się w jednej nocy.


       
                 Kiedy Henrik dowiedział się, że ma go odwiedzić dawny przyjaciel, niewidziany przez czterdzieści lat, poprosił swoją byłą „nianię” 91- letnią Nini o przygotowanie kolacji. W tym pokoju, w którym miało odbyć się spotkanie niania dawno temu niańczyła generała Henrika. Nini była córką wiejskiego listonosza, urodziła dziecko, gdy miała szesnaście lat, i nie powiedziała nigdy nikomu, kto był ojcem dziecka. Karmiła generała, bo miała dużo mleka; kiedy ojciec wyrzucił ją z domu, przyszła do pałacu. Nie miała niczego, oprócz jednej sukni i w kopercie kosmyka włosów zmarłego dziecka. W takim stanie przybyła do pałacu. Na sam poród. Pierwszy łyk mleka generał wyssał z piersi Nini. Przeżyła w tym pałacu, milcząco, siedemdziesiąt pięć lat. Zawsze uśmiechnięta. Jej imię przelatywało przez pokoje, jakby mieszkańcy pałacu nawzajem zwracali sobie na coś uwagę. Wołano: „Nini!”, jakby mówiono: „Ciekawe, że też na świecie jest jeszcze coś innego niż egoizm, namiętność, próżność, to właśnie Nini…”. A że była wszędzie tam, gdzie powinna, nigdy nie rzucała się w oczy. Nie miała w tym domu żadnego tytułu ani stanowiska, ale czuło się jej siłę. Jedynie generał mniej więcej orientował się, że Nini jest już po dziewięćdziesiątce.

 Henrika i Nini łączyła dość nietypowa relacja. Dwa żywoty upływały razem, odmierzane powolnym rytmem bardzo starych ciał. Wiedzieli o sobie wszystko, więcej niż matka i dzieci, więcej niż małżonkowie. Wspólnota, jaka łączyła ich ciała, była bardziej intymna niż jakakolwiek inna wspólnota cielesna. Może sprawiło to mleko niani. Może to, że Nini była pierwszą żywą istotą, która zobaczyła generała, gdy przyszedł na świat, która widziała go w chwili narodzin, we krwi i brudzie, czyli tak, jak zawsze rodzi się człowiek. Może powodem było tych siedemdziesiąt pięć lat, jakie przeżyli razem pod jednym dachem, gdy to samo jedli, wdychali to samo powietrze; stęchlizna domu, drzewa przed oknami, wszystko było wspólne. Nie byli rodzeństwem ani kochankami. Było też coś innego, co niejasno było im wiadome. Pewien rodzaj braterstwa, które jest większe, mocniejsze i silniejsze niż braterstwo bliźniąt w matczynej macicy. Życie wymieszało ich dni i noce, znali nawzajem swoje ciała i sny. Kiedy Henrik poprosił do siebie Nini i oznajmił jej, że przyjedzie Konrad i będzie na kolacji, Nini odpowiedziała: „Czy chcesz, żeby było tak jak wtedy?”.

                        Henrika i Konrada od dzieciństwa łączyła przyjaźń. Chłopcy poznali się w nietypowych okolicznościach. Każdego lata przyjeżdżali razem do pałacu. Wszystko mieli wspólne, ubrania, bieliznę, w pałacu urządzono im wspólny pokój, jednocześnie czytali tę samą książkę, razem odkrywali Wiedeń i las, książki i polowanie, jeździectwo i żołnierskie cnoty, życie towarzyskie i miłość. Chłopcy z czasem zaczęli stronić od świata, mieli swoje sekrety. Coraz głębszy był ten przyjacielski związek. Henrik chwalił się Konradem, bardzo chętnie wszystkim go przedstawiał, jak jakiś twór, jak jakieś arcydzieło, zaraz bał się każdego, bał się, że ktoś odbierze mu tego, którego kochał. Żyli według ścisłego regulaminu, który ustanowiła praktyka i doświadczenie minionych stuleci. Co rano przez całą godzinę fechtowali się w hełmach i bandażach, potem dosiadali koni. Henrik był świetnym jeźdźcem. Konrad rozpaczliwie walczył o utrzymanie równowagi i zachowanie bezpieczeństwa na końskim grzebiecie. Dwaj młodzieńcy wychowywali się razem, razem składali przysięgę, razem mieszkali przez te wszystkie wiedeńskie lata. Jednak Konrad różnił się od Henrika. Był „człowiekiem innego rodzaju” i nie można było drogą pytań przybliżyć się do jego tajemnicy. Później, kiedy byli młodymi oficerami Henrik zauważył, że jego przyjaciel „jakby żył nie na tym świecie”. Jakby po przepisowych godzinach służby zaczynała się dla niego inna służba.

                       Kiedy Henrik i Konrad spotkali się po czterdziestu latach i usiedli w tym samym salonie, pałac w minionych kilku godzinach zaczął żyć, jak mechanizm, który nakręcono. Nie tylko meble zaczęły żyć, fotele i sofy uwolnione od letnich płóciennych pokrowców, ozdobne przedmioty w oszklonych szafach i na gzymsie kominka. Przedmioty jakby nagle nabrały sensu i chciały udowodnić, że wszystko na świecie ma sens tylko wtedy, gdy mają coś wspólnego z ludźmi, gdy są częścią składową ludzkiego losu i ludzkiego działania.

Obaj mężczyźni z zazdrosnym i jednocześnie radosnym zdziwieniem czuli, że drugi stawia czoło surowemu egzaminowi: minione czterdzieści jeden lat, czas oddalenia- czas, kiedy się nie widywali, a jednak każdego dnia, w każdej godzinie, myśleli o sobie. Obaj czuli w owej chwili, że w ciągu minionych dziesięcioleci czerpali życiodajne siły z owego oczekiwania. Jak ktoś, kto przez całe życie przygotowywał się tylko do jednego działania. Konrad wiedział, że kiedyś będzie musiał tu powrócić, a generał wiedział, że pewnego dnia ta chwila nastąpi. Po to żyli.

                      Mężczyźni jedli steki uważnie i z potężnym apetytem, z żarłocznym zapamiętaniem starych ludzi, dla których jedzenie jest już nie tylko przyjmowaniem pokarmu, lecz działaniem odwiecznym i uroczystym. Rozpoczęli rozmowę, na początku kurtuazyjnie wymieniali zdania. Z czasem zaczęli rozmawiać o tym, co lub kto „zaburzył” ich wielką przyjaźń.  Rozważali, że przyjaźń to najsilniejszy związek w życiu… może, dlatego taki rzadki. Co tkwi u jego podstaw? Sympatia? Przecież to puste, jałowe słowo, za słabe, aby dwóch ludzi w krytycznej życiowej sytuacji mogło wesprzeć się wzajemnie z samej tylko sympatii. Może to coś innego? Może w głębi wszystkich ludzkich związków jest jakiś maleńki Eros? Eros przyjaźni nie potrzebuje ciała… ono mu nawet przeszkadza, albowiem działa podniecająco. A jednak Eros. Na dnie każdej miłości, każdego ludzkiego związku żyje Eros. W trakcie dyskusji a raczej monologu Henrika wynika, że Henrik „myśli”, że Konrad tak naprawdę go nienawidził. Był czas, kiedy generał próbował zrozumieć to uczucie. Konrad nigdy nie przyjął od Henrika pieniędzy ani prezentu, nie dopuścił, aby z tej przyjaźni zrodziło się prawdziwe braterstwo. „Bo ten, kto nie przyjmuje części, prawdopodobnie chce wszystkiego, całości” – podsumował Henrik.

                      Sándor Márai w książce „Żar” pokazuje, że największą tajemnicą i darem życia jest spotkanie się dwóch „odmiennych” istot. Jest to takie rzadkie, jakby natura, przemocą i podstępnie, uniemożliwiała to współbrzmienie - być może, dlatego, że od stworzenia świata, do odnawiania się życia konieczne jest napięcie, które towarzyszy temu wiecznemu poszukiwaniu drugiego człowieka, które powstaje pomiędzy wiecznie szukającymi się ludźmi odmiennego rytmu i przeciwstawnych zamiarów.  Kiedy do tego staje na przeszkodzie kobieta, którą kocha dwóch bliskich sobie przyjaciół „napięcie życia” staje się nienawiścią, i choć bohaterowie są już starzy, na ich przeszłość cięgle kładzie się cień niepewności- i to napięcie udziela się również czytelnikowi, który do końca nie otrzymuje prostych odpowiedzi.

                    „Żar” to krótka, niezwykle intensywna praca, powieść zanurzona w kulturze i atmosferze Austro-Węgier, przywołująca świat wina najlepszego rocznika, świec, prastarych lasów, skrzypiącego mahoniu, kryształowych luster i wytwornej porcelany. Autor osiąga taki efekt bez jakiejkolwiek ucieczki do taniej teatralności. Z całym swoim urokiem minionych czasów powieść pozostaje skomplikowanym, wnikliwym studium klasowości, przyjaźni, zdrady i męskiej dumy.