01 stycznia 2018

Godziny


„Godziny”


Michael Cunningham



Autor/ (ur. 6 listopada 1952 w Cincinnati) – amerykański pisarz i scenarzysta, laureat Nagrody Pulitzera za powieść Godziny” (1998).

Tłumaczenie/ Maja Charkiewicz, Beata Gontar

Tematyka/ Bohaterki Cunninghama - Virginia Woolf, Clarissa Vaughan i Laura Brown - próbują trzymać się rytuałów codziennej krzątaniny. Można jednak odnieść wrażenie, że w tym przywiązaniu do banalnych, powtarzalnych zajęć kryje się jakiś lęk. Wszystkie one jakby zdawały sobie sprawę, że pod warstwą czynności, które niesie ze sobą życie każdego dnia, kryje się ciemna strona - groźba szaleństwa, cierpienia i śmierci. Ten lęk i wysiłek zaradzenia mu widoczny jest zwłaszcza w wątku Virginii.

Główny motyw/ Godziny” to głęboko poruszająca, przepełniona namiętnościami powieść inspirowana życiem i twórczością Virginii Woolf. Michael Cunningham umieścił jej akcję na przemian w różnych okresach XX wieku. Losy dwóch głównych bohaterek – Clarissy Vaughan i Laury Brown – splata z wątkami zaczerpniętymi z życiorysu pisarki.  Clarissa, mieszkanka współczesnego Nowego Jorku, nazwana przez mężczyznę, którego kocha, „panią Dalloway”, jest wydawcą. Laura – gospodynią domową uwięzioną w dusznym, beznamiętnym małżeństwie. Obie szamoczą się między pragnieniem miłości a wpojonymi zasadami, między nadzieją a rozpaczą. Próbują odnaleźć radość życia na przekór temu, czego oczekują od nich przyjaciele, kochankowie, rodzina.

 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„Niewiele jest na świecie rzeczy mniej zakamuflowanych niż pogarda, (...)”.
„(...) kochamy dzieci, że żyją poza granicami cynizmu i ironii?”.
„Przesądy czasami dodają otuchy”.
„Zawsze w głowie ma się lepszą wersję książki niż ta, którą udaje się przelać na papier”.

 

                      Aby w jakiś sposób zrozumieć książkę „Godziny” Michaela Cunninghama należy poznać– choćby w skrócie- biografię Virginii Woolf. W 1929 roku Virginia Woolf była u szczytu sławy i uznania. Okrzykniętą ją reformatorką powieści i całej nowoczesnej prozy, wyróżniała się, jako błyskotliwa eseistka i krytyk literacki, a także autorka najważniejszych książek tamtych czasów, m.in. „Do latarni morskiej” i „Pani Dalloway”. Wykształciła unikalny styl pisarski, w którym łączy się swobodny strumień świadomości i „chwile istnienia”: żywe opisy poszczególnych stanów doświadczenia, w których czytelnik może niemal widzieć, słyszeć, dotykać, smakować i czuć zapach tego, co zdarzyło się w tamtym czasie. Uważa się, że wraz z Marcelem Proustem i Jamesem Joyce’em od nowa zdefiniowała gatunek powieści, uznając ją za doświadczenie subiektywne.

                 W większości prac Woolf jest boleśnie autobiograficzna, odnosi się najczęściej do jej własnych zmagań emocjonalnych. O stanie umysłowym Virginii Woolf napisano już niemal wszystko. Dziesiątki biografii, setki artykułów naukowych oraz eseje i filmy zgłębiały tajemnicę jej „szaleństwa” i wpływu, jaki wywarł na jej prace. Psychoanalitycy poświęcali omówieniu dzieciństwa pisarki całe wydania periodyków. Psychologowie i psychiatrzy wiedli debaty poświęcone diagnozie jej choroby, tak jakby decyzja, co do tego, czy cierpiała na depresję maniakalną czy na schizofrenię, miała pomóc w rozwiązaniu zagadki jej twórczego ducha.

                       Bez względu na dyskusje poświęcone przyczynom choroby psychicznej Woolf, jasne jest, że była ona jedną z najbardziej nowatorskich oraz twórczych pisarek w historii, a także kobietą, która musiała zmierzyć się z niewyobrażalnymi przeszkodami i zadaniami żeby przetrwać. Historia Woolf jest szczególnie pouczająca, ponieważ psychoterapeuci pracujący z dziećmi, które doświadczyły nadużyć seksualnych i traumatycznych przeżyć, bardzo rzadko dowiadują się, jaką kontynuację znalazły te sprawy w dorosłym życiu ich pacjentów. Dzieci dorastają, odchodzą i już nigdy nie wracają do dawnego terapeuty. Natomiast dzięki Virginii Woolf otrzymaliśmy długą i szczegółową historię choroby na podstawie jej autobiograficznych powieści, dzienników i listów, a także analiz zastępów psychologów-biografów.

                   W wieku sześciu lat mała Virginia miała doświadczyć czegoś, co stało się jedną z najbardziej katastrofalnych tajemnic rodzinnych. Pewnego popołudnia, kiedy bawiła się w korytarzu, jej przyrodni brat Gerald, wtedy dziewiętnastoletni, zaproponował, żeby pobawili się razem. Virginia przestraszyła się go trochę. Gerald miał bardzo bliskie relacje z matką, która go uwielbiała i uważała, że wszystko, co robi, jest znakomite. Gerald molestował ją seksualnie. Te aspekty pierwszego nadużycia seksualnego pozostały w pamięci Virginii przez całe życie. Pierwszym z nich jest powracająca wizja swego odbicia w lustrze w trakcie napaści brata. Ten obraz będzie ją prześladował przez całe życie. Od tej pory już nigdy nie spojrzy na swoją twarz w lustrze bez poczucia grozy. Drugim trwałym efektem traumy stały się zaburzenia łaknienia, które zaczęła przejawiać po tym doświadczeniu. Doświadczenie molestowania seksualnego stanowiło wystarczający powód, aby nadszarpnąć zdrowie psychiczne każdego człowieka, a był to tylko fragment chaosu, konfliktów oraz perwersji, które miały miejsce w tej angielskiej rodzinie z wyższych sfer. 
                Książka „Godziny” Michaela Cunninghama rozpoczyna się samobójczą śmiercią Virginii Woolf w nurtach rzeki. Autor losy dwóch głównych bohaterek - Clarissy Vaughan i Laury Brown- splata z wątkami zaczerpniętymi z życiorysu pisarki, co według mnie jest literackim nadużyciem. Trzy bohaterki tej książki żyją w różnych czasach i różnych krajach. Virginia Woolf rozpoczyna w wilii na przedmieściach Londynu pracę nad „Panią Dalloway”. Laura Brown zajmuje się domem, a dziś, cztery lata po wojnie, musi upiec tort urodzinowy swojemu mężowi. Clarissa, pracująca pod koniec wieku w wydawnictwie, przygotowuje przyjęcie na cześć Richarda-pisarz, przyjaciela i kochanka. Te trzy różne kobiety łączy jednak ta sama książka- „Pani Dalloway”. Virginia zaczyna ją pisać, Laura ją czyta, dla Clarissy książka jest jakby scenariuszem losu.

           
             To jedna z najsłabszych książek, jakie czytałem. Po pierwsze, styl. Cunningham próbuje pisać tak jak Woolf. Wychodzi mu to jednak groteskowo, jego styl to parodia poetyki autorki "Pani Dalloway". Efekt - wstrząsający. Oto „intrygujące” opracowanie klasycznej powieści opartej na poetyce strumienia świadomości „Pani Dalloway” Virginii Woolf, przedstawiającej przygotowania do bankietu londyńskich bywalców salonów. „Godziny” Cunninghama dzielą wewnętrzy monolog Clarissy Dalloway na narracje w trzeciej osobie trzech kobiet. Clarissa Vaughan to lesbijka w średnim wieku, żyjąca w dzisiejszym Nowym Jorku. Richard, poeta-gej, z którym utrzymywała niejednoznaczne stosunki seksualne, który odnosi się do niej, jako „pani Dalloway”, dzięki czemu czytelnik łatwiej odnajduje nawiązanie do Woolf. Dlaczego ona, Clarissa Vaughan, osoba niczym niewyróżniająca się, mająca pięćdziesiąt dwa lata i będąca w niezłej formie ma być przyrównywana do bohaterki Virginii Woolf „Pani Dalloway”? Otóż, kiedy miała osiemnaście lat Richard przywitał ją słowami „Witaj, pani Dalloway”. To nazwisko, „pani Dalloway”, ten przydomek był jego pomysłem – koncepcją, która zrodziła się pewnej zakrapianej alkoholem nocy w akademiku, kiedy zapewniał ją, że nazwisko, które nosi- Vaughan- nie jest dla niej odpowiednie. Powinna, powiedział wtedy, nosić nazwisko wspaniałej postaci literackiej, a gdy ona skłaniała się raczej ku Isabel Archer lub Annie Kareinie, Richard upierał się, że „pani Dalloway” jest oczywistym i jedynie słusznym wyborem. Przede wszystkim jej imię, znak aż nazbyt wyraźny, by go ignorować, a – co więcej- znacznie ważniejsza kwestia opatrzności. Jej Clarissy, przeznaczeniem z pewnością nie było ani nieszczęśliwe małżeństwo, ani śmierć pod kołami pociągu. Jej w udziale miały przypaść piękno i dostatek.

                  W innym miejscu i czasie, gospodyni domowa Laura Brown czyta „Panią Dalloway” i inne powieści, by zniwelować dręczącą ją pustkę podmiejskiego macierzyństwa późnych lat 40. XX wieku. Odkrywszy w sobie lesbijskie pożądanie, jest niezwykle zaskoczona. Laura jest zafascynowana Virginią Woolf, tą kobietą o tak niezwykłej osobowości, błyskotliwą, niesamowitą, a przy tym tak bardzo przepełnioną bezgranicznym smutkiem; kobietą nieprzeciętnie utalentowaną, która jednak włożyła kamień do kieszeni i brnęła w głąb rzeki. Ona, Laura, lubi wyobrażać sobie (to jedna z jej najlepiej strzeżonych tajemnic), że tkwi w niej odrobina błyskotliwości, niewielki „okruszek”, chociaż z drugiej strony ma świadomość, że prawdopodobnie większość ludzi nosi głęboko w sobie podobne, pełne nadziei przypuszczenia, zwinięte niczym piąstka, nigdy nieujawnione.  Kocha syna czystą miłością jak matka, nie czuje do niego urazy, nie chce go opuszczać. Kocha męża i cieszy się, że jest mężatką. Wydaje jej się możliwe, że prześlizgnęła się przez niewidzialną granicę, która zawsze oddziela ją od tego, co wolałaby odczuwać, kim wolałaby być. Nie wydaje się niemożliwe, że przeszła ledwo uchwytne, lecz głębokie przeobrażanie, tutaj, w tej kuchni, w takiej bardzo zwyczajnej chwili. Wydaje się, że jej losy ułożą się pomyślnie. Nie opuści jej nadzieja. Nie będzie opłakiwać swoich utraconych możliwości, nieodkrytych talentów czy odkrytego homoseksualizmu. Poświęci się synowi, mężowi, domowi i obowiązkom, temu wszystkiemu, czym została obdarzona. Będzie pragnęła drugiego dziecka. W międzyczasie w powieści sama Virginii Woolf przeżywa niepokoje związane z pisaniem „Pani Dallowya”. Kiedy Clarissa przygotowuje przyjęcie, by uczcić otrzymanie przez Richarda prestiżowej nagrody literackiej, Laura próbuje zająć się synkiem, a Woolf stara się przezwyciężyć chorobę, by stworzyć dzieło, wokół którego Cunningham osnuje swoją książkę.

                     Pisarz dokładnie analizuje żałobę Woolf nad utraconą możliwością- jej bohaterka Clarissa cierpi z powodu tłumionych lesbijskich pragnień. Udany i długotrwały związek Clarissy Vaughan i jej wolność w społeczeństwie stają się tłem dla ukazania jej młodzieńczej znajomości z Richardem. Powieść przenika niepewność, w której burzliwe wydarzenia (samobójstwo, pocałunek) dominują nad zwyczajnością. Autor zastanawia się w tej książce nad tym dziwnym systemem, dzięki któremu temperament i doświadczenie współgrają ze sobą tworząc nasz własny świat.

                   Według mojej osobistej opinii, książka jest słaba. Najciekawsze momenty możemy przeczytać w rozdziałach, które bezpośrednio dotyczą Virginii Woolf. Inne rozdziały to lamentacja nad własnym homoseksualizmem, pychą, egoizmem lub życiową bezradnością. Pomysł na książkę jest dobry, lecz autor niepotrzebnie i nadmiernie skupił się nad kwestią homoseksualizmu. Mając do dyspozycji materiały dotyczące molestowania seksualnego Virginii Woolf mógł podjąć temat nadużyć seksualnych wobec dzieci w czasach współczesnych. Tego rodzaju wsparcie pomogłoby wielu osobom zaprzestać ciągłego powtarzania tych samych destrukcyjnych wzorców zachowań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz