„Godziny”
Michael Cunningham
Autor/ (ur. 6 listopada 1952 w Cincinnati) –
amerykański pisarz i
scenarzysta, laureat Nagrody Pulitzera za powieść „Godziny”
(1998).
Tłumaczenie/ Maja Charkiewicz, Beata Gontar
Tematyka/ Bohaterki
Cunninghama - Virginia Woolf, Clarissa Vaughan i Laura Brown - próbują trzymać
się rytuałów codziennej krzątaniny. Można jednak odnieść wrażenie, że w tym
przywiązaniu do banalnych, powtarzalnych zajęć kryje się jakiś lęk. Wszystkie
one jakby zdawały sobie sprawę, że pod warstwą czynności, które niesie ze sobą
życie każdego dnia, kryje się ciemna strona - groźba szaleństwa, cierpienia i
śmierci. Ten lęk i wysiłek zaradzenia mu widoczny jest zwłaszcza w wątku
Virginii.
Główny motyw/ „Godziny” to głęboko
poruszająca, przepełniona namiętnościami powieść inspirowana życiem i
twórczością Virginii Woolf. Michael Cunningham umieścił jej akcję na przemian w
różnych okresach XX wieku. Losy dwóch głównych bohaterek – Clarissy Vaughan i
Laury Brown – splata z wątkami zaczerpniętymi z życiorysu pisarki. Clarissa, mieszkanka
współczesnego Nowego Jorku, nazwana przez mężczyznę, którego kocha, „panią
Dalloway”, jest wydawcą. Laura – gospodynią domową uwięzioną w dusznym,
beznamiętnym małżeństwie. Obie szamoczą się między pragnieniem miłości a
wpojonymi zasadami, między nadzieją a rozpaczą. Próbują odnaleźć radość życia
na przekór temu, czego oczekują od nich przyjaciele, kochankowie, rodzina.
Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Niewiele jest na
świecie rzeczy mniej zakamuflowanych niż pogarda, (...)”.
„(...) kochamy
dzieci, że żyją poza granicami cynizmu i ironii?”.
„Przesądy czasami
dodają otuchy”.
„Zawsze w głowie ma
się lepszą wersję książki niż ta, którą udaje się przelać na papier”.
Aby w jakiś sposób
zrozumieć książkę „Godziny” Michaela
Cunninghama należy poznać– choćby w skrócie- biografię Virginii Woolf. W 1929
roku Virginia Woolf była u szczytu sławy i uznania. Okrzykniętą ją reformatorką
powieści i całej nowoczesnej prozy, wyróżniała się, jako błyskotliwa eseistka i
krytyk literacki, a także autorka najważniejszych książek tamtych czasów, m.in.
„Do latarni morskiej” i „Pani Dalloway”. Wykształciła unikalny
styl pisarski, w którym łączy się swobodny strumień świadomości i „chwile
istnienia”: żywe opisy poszczególnych stanów doświadczenia, w których czytelnik
może niemal widzieć, słyszeć, dotykać, smakować i czuć zapach tego, co zdarzyło
się w tamtym czasie. Uważa się, że wraz z Marcelem Proustem i Jamesem Joyce’em
od nowa zdefiniowała gatunek powieści, uznając ją za doświadczenie subiektywne.
W większości prac Woolf jest
boleśnie autobiograficzna, odnosi się najczęściej do jej własnych zmagań
emocjonalnych. O stanie umysłowym Virginii Woolf napisano już niemal wszystko.
Dziesiątki biografii, setki artykułów naukowych oraz eseje i filmy zgłębiały
tajemnicę jej „szaleństwa” i wpływu, jaki wywarł na jej prace. Psychoanalitycy
poświęcali omówieniu dzieciństwa pisarki całe wydania periodyków. Psychologowie
i psychiatrzy wiedli debaty poświęcone diagnozie jej choroby, tak jakby decyzja,
co do tego, czy cierpiała na depresję maniakalną czy na schizofrenię, miała
pomóc w rozwiązaniu zagadki jej twórczego ducha.
Bez względu na dyskusje
poświęcone przyczynom choroby psychicznej Woolf, jasne jest, że była ona jedną
z najbardziej nowatorskich oraz twórczych pisarek w historii, a także kobietą,
która musiała zmierzyć się z niewyobrażalnymi przeszkodami i zadaniami żeby
przetrwać. Historia Woolf jest szczególnie pouczająca, ponieważ psychoterapeuci
pracujący z dziećmi, które doświadczyły nadużyć seksualnych i traumatycznych
przeżyć, bardzo rzadko dowiadują się, jaką kontynuację znalazły te sprawy w
dorosłym życiu ich pacjentów. Dzieci dorastają, odchodzą i już nigdy nie
wracają do dawnego terapeuty. Natomiast dzięki Virginii Woolf otrzymaliśmy
długą i szczegółową historię choroby na podstawie jej autobiograficznych
powieści, dzienników i listów, a także analiz zastępów psychologów-biografów.
W wieku sześciu lat mała
Virginia miała doświadczyć czegoś, co stało się jedną z najbardziej
katastrofalnych tajemnic rodzinnych. Pewnego popołudnia, kiedy bawiła się w
korytarzu, jej przyrodni brat Gerald, wtedy dziewiętnastoletni, zaproponował,
żeby pobawili się razem. Virginia przestraszyła się go trochę. Gerald miał
bardzo bliskie relacje z matką, która go uwielbiała i uważała, że wszystko, co
robi, jest znakomite. Gerald molestował ją seksualnie. Te aspekty pierwszego
nadużycia seksualnego pozostały w pamięci Virginii przez całe życie. Pierwszym
z nich jest powracająca wizja swego odbicia w lustrze w trakcie napaści brata.
Ten obraz będzie ją prześladował przez całe życie. Od tej pory już nigdy nie
spojrzy na swoją twarz w lustrze bez poczucia grozy. Drugim trwałym efektem
traumy stały się zaburzenia łaknienia, które zaczęła przejawiać po tym
doświadczeniu. Doświadczenie molestowania seksualnego stanowiło wystarczający
powód, aby nadszarpnąć zdrowie psychiczne każdego człowieka, a był to tylko
fragment chaosu, konfliktów oraz perwersji, które miały miejsce w tej
angielskiej rodzinie z wyższych sfer.
Książka „Godziny” Michaela Cunninghama rozpoczyna się samobójczą śmiercią
Virginii Woolf w nurtach rzeki. Autor losy dwóch głównych bohaterek - Clarissy
Vaughan i Laury Brown- splata z wątkami zaczerpniętymi z życiorysu pisarki, co
według mnie jest literackim nadużyciem. Trzy bohaterki tej książki żyją w
różnych czasach i różnych krajach. Virginia Woolf rozpoczyna w wilii na
przedmieściach Londynu pracę nad „Panią
Dalloway”. Laura Brown zajmuje się domem, a dziś, cztery lata po wojnie,
musi upiec tort urodzinowy swojemu mężowi. Clarissa, pracująca pod koniec wieku
w wydawnictwie, przygotowuje przyjęcie na cześć Richarda-pisarz, przyjaciela i
kochanka. Te trzy różne kobiety łączy jednak ta sama książka- „Pani Dalloway”. Virginia zaczyna ją
pisać, Laura ją czyta, dla Clarissy książka jest jakby scenariuszem losu.
To jedna z najsłabszych
książek, jakie czytałem. Po pierwsze, styl.
Cunningham próbuje pisać tak jak Woolf. Wychodzi mu to jednak groteskowo, jego
styl to parodia poetyki autorki "Pani
Dalloway". Efekt - wstrząsający. Oto
„intrygujące” opracowanie klasycznej powieści opartej na poetyce strumienia
świadomości „Pani Dalloway” Virginii
Woolf, przedstawiającej przygotowania do bankietu londyńskich bywalców salonów.
„Godziny” Cunninghama dzielą
wewnętrzy monolog Clarissy Dalloway na narracje w trzeciej osobie trzech
kobiet. Clarissa Vaughan to lesbijka w średnim wieku, żyjąca w dzisiejszym
Nowym Jorku. Richard, poeta-gej, z którym utrzymywała niejednoznaczne stosunki
seksualne, który odnosi się do niej, jako „pani Dalloway”, dzięki czemu
czytelnik łatwiej odnajduje nawiązanie do Woolf. Dlaczego ona, Clarissa
Vaughan, osoba niczym niewyróżniająca się, mająca pięćdziesiąt dwa lata i
będąca w niezłej formie ma być przyrównywana do bohaterki Virginii Woolf „Pani
Dalloway”? Otóż, kiedy miała osiemnaście lat Richard przywitał ją słowami „Witaj, pani Dalloway”. To nazwisko, „pani
Dalloway”, ten przydomek był jego pomysłem – koncepcją, która zrodziła się
pewnej zakrapianej alkoholem nocy w akademiku, kiedy zapewniał ją, że nazwisko,
które nosi- Vaughan- nie jest dla niej odpowiednie. Powinna, powiedział wtedy,
nosić nazwisko wspaniałej postaci literackiej, a gdy ona skłaniała się raczej
ku Isabel Archer lub Annie Kareinie, Richard upierał się, że „pani Dalloway”
jest oczywistym i jedynie słusznym wyborem. Przede wszystkim jej imię, znak aż
nazbyt wyraźny, by go ignorować, a – co więcej- znacznie ważniejsza kwestia
opatrzności. Jej Clarissy, przeznaczeniem z pewnością nie było ani nieszczęśliwe
małżeństwo, ani śmierć pod kołami pociągu. Jej w udziale miały przypaść piękno
i dostatek.
W innym miejscu i czasie,
gospodyni domowa Laura Brown czyta „Panią
Dalloway” i inne powieści, by zniwelować dręczącą ją pustkę podmiejskiego
macierzyństwa późnych lat 40. XX wieku. Odkrywszy w sobie lesbijskie pożądanie,
jest niezwykle zaskoczona. Laura jest zafascynowana Virginią Woolf, tą kobietą
o tak niezwykłej osobowości, błyskotliwą, niesamowitą, a przy tym tak bardzo
przepełnioną bezgranicznym smutkiem; kobietą nieprzeciętnie utalentowaną, która
jednak włożyła kamień do kieszeni i brnęła w głąb rzeki. Ona, Laura, lubi
wyobrażać sobie (to jedna z jej najlepiej strzeżonych tajemnic), że tkwi w niej
odrobina błyskotliwości, niewielki „okruszek”, chociaż z drugiej strony ma
świadomość, że prawdopodobnie większość ludzi nosi głęboko w sobie podobne,
pełne nadziei przypuszczenia, zwinięte niczym piąstka, nigdy nieujawnione. Kocha syna czystą miłością jak matka, nie
czuje do niego urazy, nie chce go opuszczać. Kocha męża i cieszy się, że jest
mężatką. Wydaje jej się możliwe, że prześlizgnęła się przez niewidzialną granicę,
która zawsze oddziela ją od tego, co wolałaby odczuwać, kim wolałaby być. Nie
wydaje się niemożliwe, że przeszła ledwo uchwytne, lecz głębokie przeobrażanie,
tutaj, w tej kuchni, w takiej bardzo zwyczajnej chwili. Wydaje się, że jej losy
ułożą się pomyślnie. Nie opuści jej nadzieja. Nie będzie opłakiwać swoich utraconych
możliwości, nieodkrytych talentów czy odkrytego homoseksualizmu. Poświęci się
synowi, mężowi, domowi i obowiązkom, temu wszystkiemu, czym została obdarzona.
Będzie pragnęła drugiego dziecka. W międzyczasie w powieści sama Virginii Woolf
przeżywa niepokoje związane z pisaniem „Pani
Dallowya”. Kiedy Clarissa przygotowuje przyjęcie, by uczcić otrzymanie
przez Richarda prestiżowej nagrody literackiej, Laura próbuje zająć się
synkiem, a Woolf stara się przezwyciężyć chorobę, by stworzyć dzieło, wokół
którego Cunningham osnuje swoją książkę.
Pisarz dokładnie analizuje
żałobę Woolf nad utraconą możliwością- jej bohaterka Clarissa cierpi z powodu
tłumionych lesbijskich pragnień. Udany i długotrwały związek Clarissy Vaughan i
jej wolność w społeczeństwie stają się tłem dla ukazania jej młodzieńczej
znajomości z Richardem. Powieść przenika niepewność, w której burzliwe
wydarzenia (samobójstwo, pocałunek) dominują nad zwyczajnością. Autor
zastanawia się w tej książce nad tym dziwnym systemem, dzięki któremu
temperament i doświadczenie współgrają ze sobą tworząc nasz własny świat.
Według mojej osobistej
opinii, książka jest słaba. Najciekawsze momenty możemy przeczytać w
rozdziałach, które bezpośrednio dotyczą Virginii Woolf. Inne rozdziały to
lamentacja nad własnym homoseksualizmem, pychą, egoizmem lub życiową
bezradnością. Pomysł na książkę jest dobry, lecz autor niepotrzebnie i nadmiernie
skupił się nad kwestią homoseksualizmu. Mając do dyspozycji materiały dotyczące
molestowania seksualnego Virginii Woolf mógł podjąć temat nadużyć seksualnych
wobec dzieci w czasach współczesnych. Tego rodzaju wsparcie pomogłoby wielu
osobom zaprzestać ciągłego powtarzania tych samych destrukcyjnych wzorców
zachowań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz