14 stycznia 2018

Odyseja


„Odyseja”


Barbara Kingsolver




Autorka/ 8 kwietnia 1955, Annapolis, Maryland, Stany Zjednoczone. Amerykańska pisarka, poetka i eseistka, z wykształcenia biolog. Zdobywczyni wielu nagród literackich, nominowana do Nagrody Pulitzera.

Tłumaczenie/ Małgorzata Małecka

Tematyka/ Czy jednak współczesny Odys z powieści Barbary Kingsolver dotrze do swojej Itaki? Najpierw musiałby ustalić, co nią jest. Ojczysty kraj, który początkowo przyjął go z otwartymi ramionami i zapewnił sukces wydawniczy, wkrótce się od niego odwróci. A skutki tego będą tragiczne. Jak się okazuje, nie każda podróż ma szczęśliwe zakończenie. Szczególnie, kiedy jest się „mieszańcem” z pogranicza dwóch światów, wychowanym w dwóch kulturach. Życie takich ludzi to wieczna odyseja. Tyle, że w porcie nie czekają na nich wierna żona i syn. Bo tego portu często po prostu nie ma.

Główny motyw/ Historia niezwykłego chłopca Harrisona William Shepherda, który żyje na pograniczu kultur, zarówno meksykańskiej oraz amerykańskiej, jak też na pograniczu dwóch światów, rzeczywistości i fikcji. Zawsze trochę inny, nigdzie nie przynależy, a jego największym marzeniem jest znalezienie miejsca, które będzie mógł nazwać domem. Poszukiwanie tożsamości przez chłopca przeniesie czytelników do serca burzliwych wydarzeń XX wieku.

 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Prawdziwym demonem jest tu chłopiec o zbyt bujnej wyobraźni”.
„(…) człowiekowi sukcesu wyobraźnia nie jest potrzebna”.
„Prawo obowiązujące wśród ryb jest takie samo jak prawo obowiązujące wśród ludzi: kiedy zbliża się rekin, wszystkie uciekają, zostawiając cię na pożarcie”.
„Koza w sukience wciąż pozostaje kozą”.
„Czas najpierw cię leczy, a potem zabija”.
„(…) nie należy mówić, iż nie ma się rodziny. Nawet jeśli jej członkowie nie żyją, to wciąż się ich ma”.
„Ufaj swoim najbliższym tak samo jak swoim najgorszym wrogom”.
„Lepiej być pokarmem bogatego niż psem biednego”.
„Współcześni ludzie są zupełnie jak starożytni. Tylko jest ich więcej”.
„Większość dni jest jak z kiepskiej powieści, w której nikt niczego się nie uczy”.
„Proszę bardzo, każdy ma prawo być frajerem”.
„Cóż, gówno śmierdzi. Nawet jeśli wylatuje z tyłka bohatera”.
„Każdy powie, że końskie łajno pachnie jak kwiaty, jeśli chce się przypodobać końskiej dupie”.
„Czy człowiek jest rewolucjonistą z powodu wiary w to, że ma prawo do radości, a nie do poddaństwa?”.
„Stare domy mają swoją mądrość”.
„Jego zbrodnią jest to, że jest synem swego ojca. Kto może zmienić sposób, w jaki przyszedł na świat?”.
„Człowiek, którego wieszają w poniedziałek, ma niezbyt udany początek tygodnia”.
„Ludzkości jeszcze nigdy nie udało się usprawiedliwić swojej historii”.
„Kiedy rodzaj ludzki czuje się wyczerpany, tworzy nowych wrogów, nowe religie”.
„Prawa rządzące domostwem są podobne do praw, jakie rządzą światem”.
„W kuchni plotki parzą bardziej niż piecyk”.
„Im dłużej gotuje się sos, tym bardziej pieprzny się staje”.
„Jesteśmy z ciała, marzenia mamy od czasu do czasu, ale pragnienia zawsze”.
„Ludźmi rządzi miłość i pęcherz”.
„Jakimż węzłem w historii może stać się jeden błąd”.
„Nasze mózgi mają słabość do ponurych i przerażających fabuł”.
„Każdy powinien codziennie ubrudzić sobie ręce. Lekarze, intelektualiści, a już najbardziej politycy. Jak możemy zakładać, że polepszymy egzystencję człowieka pracy, jeśli nie szanujemy tego, co robi?”.
„Kiedy jakaś prawda ukaże się drukiem, nie może istnieć żadna inna”.
„Przeszłość jest wszystkim, co wiemy o przyszłości”.
„Jeśli obecność ludzi w twoim życiu nie potwierdzą oni sami, ich fotografie czy też opisy na papierze, to wtedy mogą się jedynie czaić w jego zakamarkach jak duchy”.
„(…) najważniejsze jest to, czego o kimś nie wiemy. Tak samo najważniejszą częścią każdej historii jest to, czego w niej brakuje”.
„Fałsz i bezmyślność są bardziej pożądane niż cisza. Nie możesz sobie wyobrazić, jakie to skutki. Ci, którzy mówią, wypierają tych, którzy myślą”.
„Jednak życie jest najczęściej wymianą uprzejmości na wąskim moście, który wisi nad przepaścią skandalu”.
„To, co nazywamy historią, to rodzaj noża tnącego w miarę upływu czasu. Niewiele jest takich, którzy potrafią zakrzywić jego krawędź. Większość nie chce nawet zbliżyć się do ostrza”.
„(...) kiedy Bóg chce cię ukarać, odpowiada na twoje modlitwy”.
„Nie lubimy zdawać sobie sprawy z tego, jak silne są nasze przywiązania z przeszłością”.
„Historia to nic innego jak cmentarz”.


                    Bohater książki „Odyseja” Barbary Kingsolver trzynastoletni Harrison Shepherd urodził się w USA, ale wychowuje się na meksykańskiej wyspie Pixol ze swoją neurotyczną ciągle poszukującą bogatych kochanków matką i jej nieprzystępnym konkubentem don Enrique. Przyjaźń z kucharzem Leandro, książki z biblioteki na hacjendzie, a przede wszystkim odkrywanie podwodnego świata podczas nurkowania, pomagają chłopcu oswoić się z otoczeniem, które na początku go przeraża. Matka, której nie udało się skłonić don Enrique do poślubienia jej, postanowiła szukać szczęścia w stolicy Meksyku. Ale czas jest nieubłagalny- im jest starsza, tym kochankowie mniej skłonni do małżeństwa i mniej hojni. Aby przeżyć, Harrison musi zarabiać. Szczęście mu sprzyja- dostaje pracę u samego Diego Rivery, dla którego miesza tynki, i Fridy Kahlo uwielbiającej przyrządzane przez niego tortille. Mimo to matka wysyła go do ojca do Waszyngtonu, ten zaś umieszcza syna- teraz już szesnastoletniego- w szkole wojskowej z internatem. Dwa lata później Harrison kończy edukację, powraca do Meksyku i zostaje sekretarzem samego Lwa Trockiego. Śmierć rewolucjonisty zamyka meksykański okres życia Harrisona, który wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych w epoce nagonki na komunistów, pracuje przy nadzorze dzieł sztuki, a potem zostaje pisarzem. Hołubiony przez czytelników, robi oszałamiającą karierę. Wydawało się, że nic nie może jej przerwać, gdy na horyzoncie pojawia się senator Joseph McCarthy- inicjator powszechnej kampanii oskarżeń o działalność komunistyczną i szpiegowską...

                     A oto inny sposób opowiedzenia tej historii.  Przez pierwszy rok po przeprowadzce do domu Enrique w Meksyku każdego dnia o świcie budzili się przerażeni, słysząc okropny skowyt. Chłopiec i matka wierzyli, że wycie za oknem z pomiędzy drzew to głosy demonów o oczach wielkich jak spodki, które walczą o swoje terytoria i żywią się ludźmi. Stworzeniami tymi okazały się małpy o długich ogonach, które żywiły się liśćmi. Każdy Indianin to wiedział. Nie było, zatem żadnych drzewnych demonów. Małpie matki tuliły swoje małe, które przychodząc na świat na tej niebezpiecznej wysokości, trzymały się kurczowo w obawie o swoje życie. Enrique wychowywany był tak, by rozumiał, jak przydatny bywa lęk. Minął, więc prawie rok, nim powiedział im prawdę: to małpy tak wyją a nie demony. 


                 Miało być jak w bajce. Tak mu matka obiecywała w małej, zimnej sypialni w Wirginii, w Ameryce Północnej. Jeśli uciekną do Meksyku razem z Enrique, ona zostanie żoną bogacza, a jej syn stanie się młodym dziedzicem w hacjendzie nieopodal plantacji ananasów. Wyspa będzie otoczona lśniącym morzem niczym ślubną obrączką, której klejnot stanowią położone w głębi lądu pola naftowe- źródło bogactwa Enrique. Ich bajka powinna raczej nosić tytuł „Więzień Zendy”. On nie został młodym dziedzicem, a jego matka po tylu miesiącach wciąż nie była żoną. Enrique ich uwięził. Jedząc śniadanie, zimno patrzył na ich przerażenie. Okoliczni mężczyźni mówili, że Salome matka Harrisona nie da się zbić z pantałyku. Mówili, że jest wspaniała, zachwycająca, trochę jak czarodziejka, ale też, że niezłe z niej ziółko, ponieważ wciąż jest żoną amerykańskiego męża. Minęło tyle czasu a jeszcze się nie rozwiodła; to był jakiś biedaczyna z Waszyngtonu, księgowy w ministerstwie. Wdała się w romans z meksykańskim attaché tuż pod jego nosem, nie mogła mieć wtedy więcej niż dwadzieścia pięć lat, no i miała dziecko. Wykiwała tego drugiego gościa. Mężczyźni nawzajem się ostrzegali, trzeba uważać na tę kokietkę Salome. Łatwo znika z życia mężczyzn.

                    Chłopiec odkrył świat ryb, gdy Leandro podarował mu okulary do nurkowania. Leandro był kucharzem w domu Enrique, zrobiło mu się żal tego drobniutkiego chłopca z Ameryki, który przez cały dzień nie miał do roboty nic innego prócz błąkania się po klifach na plaży i udawania, że czegoś szuka. Okulary miały szklane soczewki i były zrobione z gumy, większość elementów pochodziła z okularów lotniczych. Leandro powiedział, że używał ich jego brat, kiedy jeszcze żył. Harrison przez cały dzień nie chciał wyjść z morza. Pod wodą istniał cały świat. Wszelkie kolory ryb, w paski i w kropki, złote łuski, błękitne głowy. Państwo zawieszone w wodnym świecie, cała społeczność ryb. Chłopiec był tak przerażony i jednocześnie tak szczęśliwy, że aż dostawał erekcji.

Pewnego dnia, kiedy próbowali uciec od Enrique, w sklepie przy przystani Salome kupiła Harrisonowi notatnik. Chciała, żeby zaczął opisywać tę historię, żeby opowiedział, co się działo w Meksyku, zanim „połkną” ich wyjce z drzew i nie zostanie po nich śladu. Byli więźniami na wyspie niczym hrabia Monte Christo. Notatnik z kiosku z tytoniem był iskierką nadziei, planem ucieczki dla więźnia. Jego puste strony staną się księgą wszystkiego, cudowne i nieskończone jak morze nocą, bicie serca, które nie ustaje.

Najlepszym pomysłem, jaki każdego dnia przychodził do głowy chłopcu, było zniknąć na cały dzień. Wyjść przez kuchnię, iść aleją wysadzaną drzewami mulata o czerwonej korze łuszczącej się z pni, przejść na skróty przez spłacheć piasku w stronę plantacji ananasów, nad niskim kamiennym murkiem w stronę morza. Miał plecak, w którym była książka i tortille na lunch, okulary pływackie oraz kąpielówki. Nikt go nie widział prócz Leandra, którego uważne spojrzenie, kiedy chłopiec szedł piaszczystą dróżką, sprawiało, że czuł w sobie smutek, choć tak nie było. Każdego dnia w pobliżu rafy pojawiały się ryby, przypływały po resztki tortilli, przynoszone przez chłopca z kuchni. Rwał je na kawałki i rzucał na wodę. Ryby były jego najlepszymi „przyjaciółmi”.

                  Zbieg okoliczności sprawił, że Harrison trafił do pracy u rodziny Diego Rivery i jego żony Fridy Kahlo. Życie Harisona nabrało „rumieńców”, kiedy rozpoczął pracę, jako pomocnik kucharza w Cayoacán, w domu Fridy Kahlo zwanym „Niebieskim Domem”. Kilka miesięcy później do tej meksykańskiej posiadłości przyjeżdża Lew Trocki. W 1937 zaangażowana politycznie komunistka Frida, udostępniła Trockiemu i jego żonie swój dom. Rosyjski polityk uzyskał wówczas w Meksyku azyl polityczny. Kahlo nawiązała z nim romans; po jego ujawnieniu Trocki wraz z żoną przenieśli się do innej rezydencji w Coyoacán. Goście urządzili się w domu, dawna jadalnia służyła im za sypialnię, pracownia Lwa znajdowała się w niewielkim, przylegającym do niej pokoju. Harrison często widywał Trockiego, kiedy pracował przy biurku. Zalecenia domostwa i ochrony, które należy tu odnotować, były bardzo surowe; pod żadnym pozorem nie wolno podawać jedzenia z nieznanych źródeł. Żadnej nieznajomej osobie nie wolno wchodzić do domu. Harrison ma pomagać gościowi w pisaniu na maszynie i korespondencji oraz zapisywać wydarzenia. Zasady bezpieczeństwa zostały wprowadzone po tym, kiedy Stalin zlecił zamordowanie Lwa Trockiego.

Trocki próbował oczyścić się z zarzutów postawionych przez Stalina. Organizował konferencje oraz przesłuchania. Tłumaczem oraz sekretarzem podczas tych konferencji był dwudziestoletni kucharczyk Harrison Shepherd, który nie wiedział nic na temat polityki i mógł pomylić „tak” z „nie”. Od tego przecież mogła zależeć historia. Ktoś mógł przecież stracić życie z powodu źle przetłumaczonego słowa. Lepiej być kucharzem, w tym zawodzie błąd sprawia jedynie, że ktoś odejdzie głodny lub-w najgorszym razie- będzie musiał popędzić do łazienki. To wydarzenie sprawi, że w przyszłości Harrison będzie miał z tego powodu same kłopoty a jego kariera pisarska skończy się równie szybko jak się rozpoczęła.

                W domu rozpętało się piekło. Diego i Frida dowiedzieli się o romansie swoich współmałżonków, co doprowadziło do nieprzyjemności, których można się było spodziewać. W tym samym czasie zmarła matka Harrisona. Nowym kochasiem matki był zagraniczny korespondent. Kochanek obiecał jej spotkania ze sławnymi ludźmi, zamiast tego spotkali się czołowo z ciężarówką, która wiozła bydło na targ. Salome zginęła na miejscu. Jej życie pełne tak wielkich nadziei okazało się pod koniec takie małe. Kochankowie okazywali się coraz mniej hojni. Umierając w taki sposób, została przynajmniej zauważona przez gazety. Mała notka w dużej kolumnie wiadomości specjalnych brzmiała: „W tłumie dziennikarzy ranny został korespondent zagraniczny, a jego znajoma zginęła w wypadku, do którego doszło, kiedy spieszyli na Viaducto Aleman”. Jej ślad w historii: „znajoma”.

              Harrison był także świadkiem zabójstwa Lwa Trockiego. Po fiasku pierwszej mało wyrafinowanej próby zamachu – bezpośredniego ataku na rezydencję Trockiego w dzielnicy Coyoacán, NKWD wcielił w życie plan B. Trzy miesiące później Ramón Mercader, jako kanadyjski trockista Frank Jackson odwiedził Lwa Trockiego w strzeżonej willi twierdzy. Był już dobrze znany domownikom, więc nie został zrewidowany, a miał ze sobą rewolwer, nóż i alpinistyczny czekan. Mercader podsunął Trockiemu artykuł, który napisał, i poprosił o ocenę. Stanął za jego plecami. Wziął zamach i uderzył czekanem. Zbiegli się ochroniarze. Prawdopodobnie skatowaliby zamachowca na śmierć, gdyby nie powstrzymał ich sam Trocki. Organizator bolszewickiego przewrotu początkowo sprawiał wrażenie nieśmiertelnego. W szpitalu następnego dnia prosił jeszcze o bieżące dokumenty – chciał pracować. Obrażenia były jednak poważne i zmarł pod wieczór po 26 godzinach od zamachu. Jego pogrzeb w Meksyku zgromadził ponad 300 tys. osób. Harrison nie mógł w to uwierzyć. Przecież kilka godzin wcześniej Trocki był w doskonałym nastroju. Posadził w nowym ogrodzie cztery kaktusy. Był zadowolony, ponieważ opracował technikę sadzenia kaktusów. Nakarmił króliki, podyktował artykuł a teraz nie żyje. Był światkiem tego morderstwa. Zapamiętał słowa Trockiego zaraz po zamachu: „Nie zabijajcie go!”.

                   Po tym wydarzeniu Harrison Shepherd postanowił wyjechać z Meksyku do Stanów Zjednoczonych. Zabrał ze sobą wspomnienia. Morska jaskinia na wyspie Pixol, lodowata woda na pokrytej gęsią skórką skórze chłopca. Obrazy, rozmowy, ostrzeżenia. Pierwsze spotkanie z Fridą na rynku. Matka w małym mieszkaniu. Nazwy drzew i wiosek. Przepisy i zasady życiowe usłyszane z ust Leandra. Zatoka pełna ryb. Co leżało na dnie jaskini? Ile dokładnie czasu potrzeba było, aby przepłynąć przez nią i nie utonąć?

                 Po przybyciu do Stanów otworzył skrzynkę, którą dostał od Fridy. Była to niemal „puszka Pandory”, jak można stwierdzić teraz, kiedy wiadomo, co się później stanie. Nikt nie wiedział, że Shepherd od lat pisał książkę. Myślał, że została spalona. Jednak Frida zaraz po śmierci Trockiego zmusiła policję by oddała jej zapiski młodego pisarza. Pisząc do Harrisona miała rację, że w tej skrzynce jest coś „żywego”, coś, co chciało się wydostać. Kiedy wyruszył pociągiem do innego świata, chyba już niczego od życia nie oczekiwał. Po wydaniu trzech książek Harrisona zaczęło nachodzić FBI. Był w kręgach podejrzanych o udział w komunistycznym spisku i obalenie rządu Stanów Zjednoczonych. Ten chłopka, który przepadkiem został sekretarzem Lwa Trockiego w Ameryce stał się najbardziej poszukiwanym człowiekiem w kraju. Z książki dowiadujemy się o senatorze Josephie McCarthym, który przeszedł do historii, jako inicjator kampanii oskarżeń o działalność komunistyczną znanych osób w kręgach władzy i w show-biznesie w Stanach Zjednoczonych. On i jego ludzie prowadzili nagonki, rzucali oskarżenia i pomówienia często niewinnych osób w tym na Harrisona Shepherda. W tym okresie w USA panowała powszechna obawa przed radziecką infiltracją. Umożliwiło to początkowo McCarthy'emu uzyskanie wpływowej pozycji. Ta polityka zyskała od jego nazwiska miano makkartyzmu. Była ona realizowana od 1950 r. przez McCarthy’ego, który był przewodniczącym komisji śledczej w senackim komitecie ds. działalności rządu.

                       Książka Barbary Kingsolver „Odyseja” to przepiękna historia napisana w połowie w stylu pamiętnika opowiadająca o dojrzewaniu, poznawaniu ludzi i pojmowaniu świata. Pomysł na powieść był prosty. Historia stylizowana na prawdziwą – dziennik Harrisona Williama Shepherda, zredagowany przez niego samego po latach, a później uzupełniony o aktualne wydarzenia. Zostawiony w rękopisie i wydany po jego śmierci przez bliską mu osobę, która co jakiś czas pojawia się w książce ze swoimi „redaktorskimi” wstawkami. Tym bardziej to wszystko jest prawdopodobne, że autorka umieściła bohaterów pośród rzeczywistych postaci, jak chociażby Frida Kahlo i Diego Rivera oraz Lew Trocki. Historia jest cały czas obecna na kartach książki. Towarzyszy już małemu chłopcu, choć marginalnie, by z czasem przybrać na sile i wkroczyć z brutalnym impetem w życie dorosłego Shepherda, uznanego pisarza, oskarżonego o współpracę i sympatyzowanie z komunistami.



               

05 stycznia 2018

Pożegnanie dla początkujących



„Pożegnanie dla początkujących”

Anne Tyler


Autorka/ (ur. 25 października 1941 w Minneapolis) − amerykańska pisarka. W 1961 ukończyła studia licencjackie na Duke University. Kontynuowała naukę na Columbia University. Otrzymała National Book Critics Circle Award w kategorii fikcja za książkę „Przypadkowy turysta” (1985) oraz Nagrodę Pulitzera w tej samej kategorii za powieść „Lekcje oddychania” (1989). Dwie z jej powieści doczekały się adaptacji filmowej „Obok życia” i „Przypadkowy turysta”, a cztery telewizyjnej „Lekcje oddychania”, „Święty być może”, „Earthly Possessions” i „Back When We Were Grownups”.

Tłumaczenie/ Jacek Żuławnik

Tematyka/ Autorce nie po raz pierwszy udała się, więc rzecz niezwykła, bo uśmiechamy się, choć książka opowiada o… stracie ukochanej żony.  Ale jak tu się nie uśmiechać, skoro ludzie traktują cię wtedy inaczej i sami są tacy zabawni. Koledzy umawiają się z tobą i przychodzą bez żon, by uniknąć trudnego tematu. Sąsiedzi podrzucają ci pod drzwi tony jedzenia z instrukcjami, jak je przygotować i nim to żarcie wyrzucisz do kosza, bo kto by je przejadł, musisz umyć naczynia, by oddać właścicielom. W pracy wciąż się pytają, czy nie chcesz wolnego, a siostra z radością znów otacza cię przymusową nad opieką… Bohater uznał, że właśnie to jest najgorsze w stracie żony – to ona jest osobą, z którą chciałby o takich sprawach porozmawiać.

Główny motyw/ Aaron dopiero, kiedy stracił żonę, zdał sobie sprawę z tego, co ona mogła czuć. Jego strata prowadzi do czegoś nowego, do zmian. Bohater początkowo nie potrafi nawet wrócić do domu, w którym zginęła Dorothy. Odtrąca również pomocne dłonie, które wyciągają się w jego kierunku. Kiedy zda sobie sprawę, jak bardzo potrzebuje drugiego człowieka, ma szansę na to, by prawdziwie pożegnać się z żoną.

                              Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„(...) lato to najgorsza pora na przeziębienie”.

„Czasem coś, co wydarzyło się raptem przed chwilą, sprawia wrażenie bardzo, bardzo odległego w czasie”.

„Przemawiała do mnie idea, że kiedy umieramy, przekonujemy się, ile było warte nasze życie. Nie sądziłem, że można się dowiedzieć dzięki śmierci innej osoby”.

„(...) gotowanie jest jak taniec, wymaga zgrania ruchów, koordynacji i wyczucia”.

„Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać, jakim cudem geny zupełnie różnych od siebie osób potrafią gładko wymieszać się w ich potomstwie”.
 
                        
                        Śmierć bliskiej osoby jest początkiem naszego cierpienia. My zostajemy i musimy zmierzyć się z trudnymi emocjami i uczuciami, które występują po śmierci bliskiego człowieka. Dopiero doświadczając żałoby, możemy tak naprawdę dowiedzieć się, czym jest strata. Żałoba to wszystkie uczucia, reakcje i zmiany w naszym życiu występujące w procesie zdrowienia. Śmierć kogoś bliskiego jest zmianą całego naszego życia, jest zmianą bolesną, ale jeśli uporamy się z nią, doprowadzi to do naszego rozwoju. Zwykle jesteśmy w takiej sytuacji przygotowani na odczuwanie smutku i bólu, ale pojawienie się gniewu czy poczucia winy może być dla nas zaskakujące. Musimy pamiętać, że żałobę należy przeżyć, nie warto powstrzymywać łez, tłumić emocji. Tak jak każdy proces zdrowienia – wymaga czasu. Bliskie osoby, znajomi czy rodzina mogą oczekiwać od nas szybkiego powrotu do normalności, jednak droga powrotna jest długa i kręta i każdy, kto doświadcza straty, musi dać sobie czas na wyzdrowienie. 
                       To, jak intensywnie ją przeżywamy, zależy od takich czynników jak: wiek, w którym doświadczamy straty, nasza relacja ze zmarłym, osobiste przeżycia i warunki życia. Kiedy dowiadujemy się o śmierci bliskiej osoby doznajemy silnego wstrząsu. Czujemy ból, pojawia się niedowierzanie i odrętwienie. Nie możemy uwierzyć, że bliskiej osoby już z nami nie ma. Takie zaprzeczanie może trwać i przybierać różne formy. W sytuacji, kiedy przygotowujemy się do śmierci osoby, która długo choruje, proces żałoby zaczyna się wcześniej, a więc i kończy się szybciej. Kiedy jednak ktoś umiera nagle, nasza reakcja na wieść o śmierci ukochanej osoby potrafi być zaskakująca i wręcz nieprawdopodobna. Żałoba jest procesem, podczas którego uczymy się radzenia sobie z codziennością. O przeżywaniu żałoby w dość wyjątkowy sposób opowiada książka Anne Tyler „Pożegnanie dla początkujących”.
                       Niepełnosprawny Aaron Woolcott przez całe życie toczył batalie z siostrą Nandiną, nieustannie dążącą do tego, by kierować jego losem. Dlatego Dorothy, szczera do bólu i niezależna młoda kobieta, którą pewnego dnia spotyka, jest dla niego niczym powiew świeżego powietrza. Para szybko staje na ślubnym kobiercu i zaczyna wieść spokojne, szczęśliwe życie. Aaron pracuje w rodzinnym wydawnictwie, specjalizującym się w poradnikach "dla początkujących". Kiedy na dom małżeństwa spada drzewo i śmiertelnie przygniata Dorothy, dla Aarona kończy się świat. Dopiero nieoczekiwany powrót żony z zaświatów i spotkania z nią w domu, na ulicy, w sklepie, pomagają mu przeżyć trudne chwile i odnaleźć spokój. Aaron odkrywa, że pożegnanie dla początkujących nie musi być aż tak trudne.
                          Aaron zastanawiał się często, dlaczego Dorothy wybrała na powrót akurat ten, a nie inny moment. Nie stało się to zaraz po jej śmierci, choć chyba tego należałoby się spodziewać. Wróciła dopiero po wielu miesiącach, prawie po roku. Naturalnie, że Aaron mógłby ją po prostu zapytać, ale to pytanie wydawało mu się niestosowne. Nie zapytał Dorothy, czemu wróciła akurat wtedy, kiedy wróciła, być może, dlatego, że wówczas mogłaby zadać to samo pytanie sobie. Gdyby przez to jego dopytywanie okazało się, że niejako zabłąkała się tu przez roztargnienie, że z przyzwyczajenia wróciła pod stary adres, wtedy mogłaby powiedzieć: „O, mój Boże! Muszę już lecieć!”. Albo też pomyślałaby, że Aaron chce wiedzieć, co tu robi. Innymi słowy, po co właściwie wróciła? Tak jak wtedy, gdy pytasz swojego gościa, jak długo zamierza zostać, a jemu się wtedy wydaje, że tak naprawdę mówisz: „Kiedy wreszcie, pozbędę się ciebie”. Być może właśnie, dlatego uznał, że byłoby to niegrzeczne. Chybaby umarł, gdyby odeszła.



                         Z początku przyszło mu na myśl, że Dorothy wróciła, ponieważ ma do wykonania jakieś szczególne zadanie. Pozwolono jej powrócić i pozostać na tyle długo, by mogła mu coś ważnego powiedzieć, a potem odejdzie i ruszy w swoją stronę. Aaron jest ateistą. Już samo to, że zjawiła się tutaj, u jego boku, wstrząsnęło nim i jego poglądami bardziej, niż był w stanie ogarnąć. Wydawało się, że powinien za wszelką cenę chcieć się dowiedzieć, cóż to za zadanie. Nie zapominajmy jednak o następstwach: gdy wypełni zadanie, odejdzie. Był przekonany, że tego nie zniesie. Aaron przyjął postawę zen- żył chwilą. Nie zadawał pytań, nie dociekał, nie oczekiwał wyjaśnień. Po prostu cieszył się jej towarzystwem. Znikała, ale wiedział, że nie odeszła na dobre.
                   Aaron w przeszłości był prostym, zwyczajnym dzieckiem- pomimo swojej odmienności i niepełnosprawności. Był niezdarny, ale miał w sobie mnóstwo entuzjazmu, zawsze garnął się do gier i zabaw z kumplami z ulicy. Matka dosłownie załamywała ręce, przez okno przyglądając się jego poczynaniom, lecz ojciec powtarzał, że powinna pozwolić mu robić wszystko, do czego będzie zdolny. Tak, więc większa część dzieciństwa upłynęła mu pod znakiem odpierania ataków dwóch kobiet jego życia: matki i siostry, obie pragnęły, bowiem zagłaskać go na śmierć. Za czasów pradziadka Aarona założono wydawnictwo określane mianem „dżentelmeńskiego”- takim eufemizmem posługiwano się wówczas na opisanie wydawnictwa publikującego na koszt autora. Wydawnictwo wydawało serię książek „dla początkujących”: „Wino dla początkujących”, „Planowanie domowego budżetu dla poczatkujących”, „Szkolenie psów dla początkujących”, „Przyprawy dla początkujących”, „Desery dla początkujących”, „Opieka nad dzieckiem dla początkujących” itd. Aaron był redaktorem tej serii i był przekonany, że prędzej czy później seria przyniesie mu fortunę. Jak na razie nic takiego się nie stało.
                     Lecz pewnego dnia, kiedy Dorothy przyszła z pracy doszło miedzy małżonkami do małej sprzeczki.  Aaron poszedł położyć się do sypialni, w tym czasie na ich dom zwaliło się drzewo. To był dąb biały. Stał na ich podwórku od zawsze, zapewne długo przed wybudowaniem domu, i był ogromny, na dole jego pień miał dobre pół metra średnicy. Wyraźnie przechylał się w stronę domu- do tego stopnia, że co roku we wrześniu, kiedy przychodziła pora przycinania gałęzi, Aaron prosił o ekspertyzę drzewa. Za każdym razem zapewniano go, że dąb jest zdrowy. Tego nieszczęśliwego dnia korytarz ich mieszkania zamienił się w plątaninę gałęzi, liści i kory. W powietrzu unosiła się gęsta chmura pyłu. Ptaki i owady wyjątkowo fruwały po domu jak oszalałe. Kiedy Aaron się rozejrzał, jeszcze nie do końca pojmował, co się stało. Najgorsza wiadomość miała dopiero nadejść. Informacja od strażaków i ratowników medycznych była jedna. Podczas zwalenia się drzewa Dorothy została przygnieciona starym telewizorem. Po kilku dniach pobytu w szpitalu zmarła.
                    To prawda, że ich małżeństwo z czasem straciło blask nowości, ale przecież nie sposób zachować go na zawsze. Najważniejsze było to, że się kochali. Jeśli Aaron tylko chciał sobie o tym przypomnieć, wystarczyło, że myślami wracał do chwili, gdy się poznali. Że wyobraża sobie siebie samotnego, niezależnego, niczego niepodejrzewającego siebie na oddziale radiologii, idącego za recepcjonistką. Recepcjonistka zatrzymuje się i lekko stuka w uchylone drzwi. Otwiera je i Aaron wchodzi do środka. Dorothy podnosi wzrok znad książki. Tak zaczęła się ich miłosna historia.
                 Kiedy zaczniemy głębiej analizować problem głównego bohatera i jego podejście do życia i ludzi zauważymy pewną psychologiczną dysfunkcję. Przez swą niepełnosprawność bohater odrzuca wszelką pomoc, którą oferują mu bliscy ludzie. W dzieciństwie matka chciała go chronić, więc dorosły już Aaron szukał w życiu partnerki będącej jej przeciwieństwem. Idealna wydawała się być Dorothy, która nie dążyła do tego, by rozpieszczać męża. Nie gotowała mu obiadów, nie prała, obowiązkami dzielili się po partnersku. Aaron nigdy się nie zastanawiał nad przyczyną takiego stanu rzeczy. Wydawało mu się, że zachowanie Dorothy wynika z jej charakteru. Dopiero po głębszej analizie zachowania kobiety, okazuje się, że dostosowała się do jego oczekiwań. Choć wiele poświęciła, czy tyle samo otrzymała w zamian? Wydaje się, że nie. Główny bohater zbyt był skupiony na sobie, by zauważać potrzeby ukochanej żony.
                 Po śmierci Dorothy należało wyremontować dom. Aaron naiwnie podszedł do półki z książkami z serii „dla początkujących” i wyjął jedną z nich pod tytułem: „Remont kuchni dla początkujących”. Pomyślał, że na pewno mu się przyda, kiedy będzie remontował po zniszczeniach dom, ale w książce o „Remontowaniu kuchni...” było napisane, jakie rzeczy należy ustalić z budowlańcami przed rozpoczęciem robót. Jednak nic nie było napisane na temat zwalenia się drzewa na budynek.
                        Aaron zastanawiał się czy wszystko, co się rozegrało istniało tylko w jego wyobraźni? Czyżby smutek do tego stopnia odebrał mu zmysły, że wymyślił sobie powrót Dorothy? Kiedy nauczył się ją dostrzegać, zaczęła pojawiać się częściej. Nie zjawiała się nagle, raczej stopniowo docierała do jego świadomości jej obecność. Czuł jej ciepło w kolejce do kasy, zauważał ją kątem oka na parkingu. Był w pełni świadomy, że widzenie zmarłych to oznaka szaleństwa. Tak naprawdę nie wierzył, że zmarli wracają na ziemię (wracają skąd?), i nawet, jako mały chłopiec nie wierzył w istnienie duchów. Ale postawcie się w jego sytuacji. Pomyślcie o osobie, która odeszła i której będzie wam brakowało po kres waszych dni, a następnie wyobraźcie sobie, że spotykacie tę osobę. Naraz widzicie, jak dawno zmarły ojciec przechadza się z rękami w kieszeniach. Albo słyszycie jak zmarła matka woła za wami: „Kochanie!”. Nie kwestionowalibyście swojego zdrowia psychicznego, ponieważ nie uznalibyście tych spotkań za rzeczywiste. Nie domagalibyście się wyjaśnień, nie pochwalilibyście się pierwszej napotkanej osobie, nie próbowalibyście dotknąć zmarłego, nawet, jeśli ten jeden dotyk wart byłby dla was każdą cenę. Nie chcielibyście, by ta zmarła bliska osoba odeszła.
Z czasem Aaron doszedł do wniosku, że zmarli odwiedzają nas. Ale jeśli znałeś ich naprawdę dobrze i naprawdę uważnie ich słuchałeś, to nawet teraz, gdy już nie żyją, jesteś w stanie wyobrazić sobie, co mogliby powiedzieć. Jaki z tego wniosek? „Trzeba słuchać ludzi, póki żyją”. Dopiero po stracie żony bohater uświadamia sobie, że warto zbliżyć się do innych ludzi i wpuścić ich do swego świata.
                      Książka Anne Tyler „Pożegnanie dla początkujących” to mądra, zapadająca w pamięć i głęboko poruszająca opowieść o stracie, bólu i pogodzeniu się z losem, okraszona typowym dla autorki humorem, inteligencją oraz przenikliwym spojrzeniem na ludzkie słabości i osobliwości.


01 stycznia 2018

Godziny


„Godziny”


Michael Cunningham



Autor/ (ur. 6 listopada 1952 w Cincinnati) – amerykański pisarz i scenarzysta, laureat Nagrody Pulitzera za powieść Godziny” (1998).

Tłumaczenie/ Maja Charkiewicz, Beata Gontar

Tematyka/ Bohaterki Cunninghama - Virginia Woolf, Clarissa Vaughan i Laura Brown - próbują trzymać się rytuałów codziennej krzątaniny. Można jednak odnieść wrażenie, że w tym przywiązaniu do banalnych, powtarzalnych zajęć kryje się jakiś lęk. Wszystkie one jakby zdawały sobie sprawę, że pod warstwą czynności, które niesie ze sobą życie każdego dnia, kryje się ciemna strona - groźba szaleństwa, cierpienia i śmierci. Ten lęk i wysiłek zaradzenia mu widoczny jest zwłaszcza w wątku Virginii.

Główny motyw/ Godziny” to głęboko poruszająca, przepełniona namiętnościami powieść inspirowana życiem i twórczością Virginii Woolf. Michael Cunningham umieścił jej akcję na przemian w różnych okresach XX wieku. Losy dwóch głównych bohaterek – Clarissy Vaughan i Laury Brown – splata z wątkami zaczerpniętymi z życiorysu pisarki.  Clarissa, mieszkanka współczesnego Nowego Jorku, nazwana przez mężczyznę, którego kocha, „panią Dalloway”, jest wydawcą. Laura – gospodynią domową uwięzioną w dusznym, beznamiętnym małżeństwie. Obie szamoczą się między pragnieniem miłości a wpojonymi zasadami, między nadzieją a rozpaczą. Próbują odnaleźć radość życia na przekór temu, czego oczekują od nich przyjaciele, kochankowie, rodzina.

 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„Niewiele jest na świecie rzeczy mniej zakamuflowanych niż pogarda, (...)”.
„(...) kochamy dzieci, że żyją poza granicami cynizmu i ironii?”.
„Przesądy czasami dodają otuchy”.
„Zawsze w głowie ma się lepszą wersję książki niż ta, którą udaje się przelać na papier”.

 

                      Aby w jakiś sposób zrozumieć książkę „Godziny” Michaela Cunninghama należy poznać– choćby w skrócie- biografię Virginii Woolf. W 1929 roku Virginia Woolf była u szczytu sławy i uznania. Okrzykniętą ją reformatorką powieści i całej nowoczesnej prozy, wyróżniała się, jako błyskotliwa eseistka i krytyk literacki, a także autorka najważniejszych książek tamtych czasów, m.in. „Do latarni morskiej” i „Pani Dalloway”. Wykształciła unikalny styl pisarski, w którym łączy się swobodny strumień świadomości i „chwile istnienia”: żywe opisy poszczególnych stanów doświadczenia, w których czytelnik może niemal widzieć, słyszeć, dotykać, smakować i czuć zapach tego, co zdarzyło się w tamtym czasie. Uważa się, że wraz z Marcelem Proustem i Jamesem Joyce’em od nowa zdefiniowała gatunek powieści, uznając ją za doświadczenie subiektywne.

                 W większości prac Woolf jest boleśnie autobiograficzna, odnosi się najczęściej do jej własnych zmagań emocjonalnych. O stanie umysłowym Virginii Woolf napisano już niemal wszystko. Dziesiątki biografii, setki artykułów naukowych oraz eseje i filmy zgłębiały tajemnicę jej „szaleństwa” i wpływu, jaki wywarł na jej prace. Psychoanalitycy poświęcali omówieniu dzieciństwa pisarki całe wydania periodyków. Psychologowie i psychiatrzy wiedli debaty poświęcone diagnozie jej choroby, tak jakby decyzja, co do tego, czy cierpiała na depresję maniakalną czy na schizofrenię, miała pomóc w rozwiązaniu zagadki jej twórczego ducha.

                       Bez względu na dyskusje poświęcone przyczynom choroby psychicznej Woolf, jasne jest, że była ona jedną z najbardziej nowatorskich oraz twórczych pisarek w historii, a także kobietą, która musiała zmierzyć się z niewyobrażalnymi przeszkodami i zadaniami żeby przetrwać. Historia Woolf jest szczególnie pouczająca, ponieważ psychoterapeuci pracujący z dziećmi, które doświadczyły nadużyć seksualnych i traumatycznych przeżyć, bardzo rzadko dowiadują się, jaką kontynuację znalazły te sprawy w dorosłym życiu ich pacjentów. Dzieci dorastają, odchodzą i już nigdy nie wracają do dawnego terapeuty. Natomiast dzięki Virginii Woolf otrzymaliśmy długą i szczegółową historię choroby na podstawie jej autobiograficznych powieści, dzienników i listów, a także analiz zastępów psychologów-biografów.

                   W wieku sześciu lat mała Virginia miała doświadczyć czegoś, co stało się jedną z najbardziej katastrofalnych tajemnic rodzinnych. Pewnego popołudnia, kiedy bawiła się w korytarzu, jej przyrodni brat Gerald, wtedy dziewiętnastoletni, zaproponował, żeby pobawili się razem. Virginia przestraszyła się go trochę. Gerald miał bardzo bliskie relacje z matką, która go uwielbiała i uważała, że wszystko, co robi, jest znakomite. Gerald molestował ją seksualnie. Te aspekty pierwszego nadużycia seksualnego pozostały w pamięci Virginii przez całe życie. Pierwszym z nich jest powracająca wizja swego odbicia w lustrze w trakcie napaści brata. Ten obraz będzie ją prześladował przez całe życie. Od tej pory już nigdy nie spojrzy na swoją twarz w lustrze bez poczucia grozy. Drugim trwałym efektem traumy stały się zaburzenia łaknienia, które zaczęła przejawiać po tym doświadczeniu. Doświadczenie molestowania seksualnego stanowiło wystarczający powód, aby nadszarpnąć zdrowie psychiczne każdego człowieka, a był to tylko fragment chaosu, konfliktów oraz perwersji, które miały miejsce w tej angielskiej rodzinie z wyższych sfer. 
                Książka „Godziny” Michaela Cunninghama rozpoczyna się samobójczą śmiercią Virginii Woolf w nurtach rzeki. Autor losy dwóch głównych bohaterek - Clarissy Vaughan i Laury Brown- splata z wątkami zaczerpniętymi z życiorysu pisarki, co według mnie jest literackim nadużyciem. Trzy bohaterki tej książki żyją w różnych czasach i różnych krajach. Virginia Woolf rozpoczyna w wilii na przedmieściach Londynu pracę nad „Panią Dalloway”. Laura Brown zajmuje się domem, a dziś, cztery lata po wojnie, musi upiec tort urodzinowy swojemu mężowi. Clarissa, pracująca pod koniec wieku w wydawnictwie, przygotowuje przyjęcie na cześć Richarda-pisarz, przyjaciela i kochanka. Te trzy różne kobiety łączy jednak ta sama książka- „Pani Dalloway”. Virginia zaczyna ją pisać, Laura ją czyta, dla Clarissy książka jest jakby scenariuszem losu.

           
             To jedna z najsłabszych książek, jakie czytałem. Po pierwsze, styl. Cunningham próbuje pisać tak jak Woolf. Wychodzi mu to jednak groteskowo, jego styl to parodia poetyki autorki "Pani Dalloway". Efekt - wstrząsający. Oto „intrygujące” opracowanie klasycznej powieści opartej na poetyce strumienia świadomości „Pani Dalloway” Virginii Woolf, przedstawiającej przygotowania do bankietu londyńskich bywalców salonów. „Godziny” Cunninghama dzielą wewnętrzy monolog Clarissy Dalloway na narracje w trzeciej osobie trzech kobiet. Clarissa Vaughan to lesbijka w średnim wieku, żyjąca w dzisiejszym Nowym Jorku. Richard, poeta-gej, z którym utrzymywała niejednoznaczne stosunki seksualne, który odnosi się do niej, jako „pani Dalloway”, dzięki czemu czytelnik łatwiej odnajduje nawiązanie do Woolf. Dlaczego ona, Clarissa Vaughan, osoba niczym niewyróżniająca się, mająca pięćdziesiąt dwa lata i będąca w niezłej formie ma być przyrównywana do bohaterki Virginii Woolf „Pani Dalloway”? Otóż, kiedy miała osiemnaście lat Richard przywitał ją słowami „Witaj, pani Dalloway”. To nazwisko, „pani Dalloway”, ten przydomek był jego pomysłem – koncepcją, która zrodziła się pewnej zakrapianej alkoholem nocy w akademiku, kiedy zapewniał ją, że nazwisko, które nosi- Vaughan- nie jest dla niej odpowiednie. Powinna, powiedział wtedy, nosić nazwisko wspaniałej postaci literackiej, a gdy ona skłaniała się raczej ku Isabel Archer lub Annie Kareinie, Richard upierał się, że „pani Dalloway” jest oczywistym i jedynie słusznym wyborem. Przede wszystkim jej imię, znak aż nazbyt wyraźny, by go ignorować, a – co więcej- znacznie ważniejsza kwestia opatrzności. Jej Clarissy, przeznaczeniem z pewnością nie było ani nieszczęśliwe małżeństwo, ani śmierć pod kołami pociągu. Jej w udziale miały przypaść piękno i dostatek.

                  W innym miejscu i czasie, gospodyni domowa Laura Brown czyta „Panią Dalloway” i inne powieści, by zniwelować dręczącą ją pustkę podmiejskiego macierzyństwa późnych lat 40. XX wieku. Odkrywszy w sobie lesbijskie pożądanie, jest niezwykle zaskoczona. Laura jest zafascynowana Virginią Woolf, tą kobietą o tak niezwykłej osobowości, błyskotliwą, niesamowitą, a przy tym tak bardzo przepełnioną bezgranicznym smutkiem; kobietą nieprzeciętnie utalentowaną, która jednak włożyła kamień do kieszeni i brnęła w głąb rzeki. Ona, Laura, lubi wyobrażać sobie (to jedna z jej najlepiej strzeżonych tajemnic), że tkwi w niej odrobina błyskotliwości, niewielki „okruszek”, chociaż z drugiej strony ma świadomość, że prawdopodobnie większość ludzi nosi głęboko w sobie podobne, pełne nadziei przypuszczenia, zwinięte niczym piąstka, nigdy nieujawnione.  Kocha syna czystą miłością jak matka, nie czuje do niego urazy, nie chce go opuszczać. Kocha męża i cieszy się, że jest mężatką. Wydaje jej się możliwe, że prześlizgnęła się przez niewidzialną granicę, która zawsze oddziela ją od tego, co wolałaby odczuwać, kim wolałaby być. Nie wydaje się niemożliwe, że przeszła ledwo uchwytne, lecz głębokie przeobrażanie, tutaj, w tej kuchni, w takiej bardzo zwyczajnej chwili. Wydaje się, że jej losy ułożą się pomyślnie. Nie opuści jej nadzieja. Nie będzie opłakiwać swoich utraconych możliwości, nieodkrytych talentów czy odkrytego homoseksualizmu. Poświęci się synowi, mężowi, domowi i obowiązkom, temu wszystkiemu, czym została obdarzona. Będzie pragnęła drugiego dziecka. W międzyczasie w powieści sama Virginii Woolf przeżywa niepokoje związane z pisaniem „Pani Dallowya”. Kiedy Clarissa przygotowuje przyjęcie, by uczcić otrzymanie przez Richarda prestiżowej nagrody literackiej, Laura próbuje zająć się synkiem, a Woolf stara się przezwyciężyć chorobę, by stworzyć dzieło, wokół którego Cunningham osnuje swoją książkę.

                     Pisarz dokładnie analizuje żałobę Woolf nad utraconą możliwością- jej bohaterka Clarissa cierpi z powodu tłumionych lesbijskich pragnień. Udany i długotrwały związek Clarissy Vaughan i jej wolność w społeczeństwie stają się tłem dla ukazania jej młodzieńczej znajomości z Richardem. Powieść przenika niepewność, w której burzliwe wydarzenia (samobójstwo, pocałunek) dominują nad zwyczajnością. Autor zastanawia się w tej książce nad tym dziwnym systemem, dzięki któremu temperament i doświadczenie współgrają ze sobą tworząc nasz własny świat.

                   Według mojej osobistej opinii, książka jest słaba. Najciekawsze momenty możemy przeczytać w rozdziałach, które bezpośrednio dotyczą Virginii Woolf. Inne rozdziały to lamentacja nad własnym homoseksualizmem, pychą, egoizmem lub życiową bezradnością. Pomysł na książkę jest dobry, lecz autor niepotrzebnie i nadmiernie skupił się nad kwestią homoseksualizmu. Mając do dyspozycji materiały dotyczące molestowania seksualnego Virginii Woolf mógł podjąć temat nadużyć seksualnych wobec dzieci w czasach współczesnych. Tego rodzaju wsparcie pomogłoby wielu osobom zaprzestać ciągłego powtarzania tych samych destrukcyjnych wzorców zachowań.