02 grudnia 2018

Nie tylko pomarańcze


„Nie tylko pomarańcze”


Jeanette Winterson




Autorka/ (ur. 27 sierpnia 1959 r. w Manchesterze) – brytyjska pisarka i feministka, odznaczona Orderem Imperium Brytyjskiego. W dzieciństwie adoptowana przez bardzo religijną rodzinę, przygotowywana do roli misjonarki. W wieku szesnastu lat odnalazła się, jako lesbijka i z powodu miłości do swojej przyjaciółki uciekła z domu. Jej pierwsza, autobiograficzna powieść „Nie tylko pomarańcze” ukazała się w 1985 roku.

Tłumaczenie/ Waldemar Łyś

Tematyka/ „Nie tylko pomarańcze” to powieść autobiograficzna. Powieść o dzieciństwie i dojrzewaniu adoptowanej dziewczynki, której życie obraca się wokół kościoła i religii. Zaborcza matka, zdewociała, ortodoksyjna ewangeliczka najchętniej nie zaprowadziłaby dziewczynki nawet do szkoły, gdyby nie musiała tego zrobić, gdyż tam czyha na nią świat pełen grzechu, przed którym ona nie potrafi jej uchronić. W takiej atmosferze dorasta mała Jeanette, która na dodatek okazuje się... lesbijką.

Główny motyw/ Autorka mówi sama, że ta książka jest i zarazem nie jest jej autobiografią. Bohaterka powieści – adoptowane dziecko – wzrasta pod przemożnym wpływem matki, w atmosferze religijności graniczącej z dewocją. Matka obmyśliła już przyszłość dla swojej przybranej córki. Dziewczyna ma zostać misjonarką. Nadchodzi jednak okres dojrzewania i poznawania siebie, który zamienia się w pasmo dramatycznych odkryć i gorzkich rozczarowań. Młoda kobieta czuje, że jej życiowa droga będzie wyglądała zupełnie inaczej, niż myślała... W nowatorskiej, zaprawionej subtelną ironią powieści Jeanette Winterson z właściwym sobie mistrzostwem prowadzi czytelnika przez świat ludzkich obsesji i lęków. Odsłania to, co najbardziej prywatne i ulotne, a zarazem najbardziej delikatne.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Osobliwe, co też inni ludzie uważają za emocjonujące”.

„Niektórzy mówią, że jestem stuknięta, ale świat to coś więcej niż tylko to, co widać gołym okiem”.

„Na świecie istnieją kobiety. Na świecie istnieją mężczyźni. I istnieją bestie. Co powinno się zrobić, jeśli poślubi się bestię? Całowanie nie zawsze pomaga. A bestie są bardzo przemyślne. Przybierają taką postać jak twoja czy moja”.

„Jedyną rzeczą, co do której można mieć pewność, jest to, że wszystko to jest niesłychanie skomplikowane, jak splątany sznur”.

„Świadomość tego, w co należy wierzyć, miała swoje zalety. Zbudowała imperium i utrzymywała ludzi tam, gdzie ich miejsce, w jasnym królestwie sakiewki…”.

„Bardzo często historia jest sposobem na zadanie kłamu przeszłości”.

„Ludziom nigdy nie sprawia problemu pozbycie się przeszłości, gdy ta staje się zbyt trudna”.

„Jeśli jesteś dociekliwy, możesz nigdy nie powrócić do domu, jak wszyscy ci ludzie, którzy żyją sobie teraz z syrenami na dnie morza”.

„Tak więc przeszłość ponieważ jest przeszła, daje się kształtować tam, gdzie niegdyś była giętka”.

„Oto rada. Jeśli chcesz zachować własne zęby, przygotuj kanapki własnymi rękoma…”.

„Cóż takiego jest w intymności, co czyni ją tak bardzo niepokojącą?”.

„Czy miłość naprawdę może być sprawką demona?”.

„Koniecznie trzeba odróżnić fizykę od metafizyki”.

„Wyobrażałam sobie, że postrzegamy różne rzeczy w ten sam sposób, lecz cały czas żyłyśmy na różnych planetach”.

„Romantyczna miłość została rozcieńczona do postaci romansideł i sprzedana w tysiącach i milionach egzemplarzy”.

„(…) nie ma sensu przywiązywać się do rzeczy, które nie mają żadnego znaczenia”.

„Nie ma takiego wyboru, który nie oznaczałby straty”.

„Muszę jednak pamiętać, że nie wszystkie ciemne miejsca potrzebują światła”.


                      Pomysł psychiatrycznego leczenia religijnych fanatyków wzbudza spore kontrowersje. Czy nie jest tak, że dziś zbyt łatwo każdą ludzką odmienność uznajemy za „syndrom" czy „chorobę"? W XXI wieku granica między „normą" a psychiczną chorobą niebezpiecznie łatwo się zaciera... Zdaje się to potwierdzać opublikowany niedawno podręcznik, który zdecydowanie rozszerza katalog chorób. Każdą ludzką odmienność można drobiazgowo opisać i skatalogować, jako „syndrom” czy „chorobę”, dodając im taką czy inną naukową etykietkę, to powoduje, że katalog chorób się rozdyma. Czy fundamentalizm religijny to choroba psychiczna? – to pytanie coraz śmielej stawiają sobie psychiatrzy. Pracują oni nad potwierdzeniem takiej tezy, będąc coraz bliżej uznania zbyt radykalnych poglądów religijnych za rodzaj schorzenia, które kwalifikuje się do leczenia psychiatrycznego. Zdaniem dr Kathleen Taylor z Wydziału Psychologii, Anatomii i Genetyki Uniwersytetu w Oxfordzie już w najbliższej przyszłości wielu radykałów religijnych będzie można z ich poglądów po prostu... wyleczyć.

                 Warto byłoby zadać pytanie, kto będzie „mierzył” domniemany fanatyzm. Łatwo, bowiem wyobrazić sobie irańskich psychiatrów uznających za chorych psychicznie tych wszystkich, którzy odrzucają panujący w kraju islam.  Praktyki polegające na „leczeniu z poglądów” miały miejsce np. w historii USA, gdzie kilkadziesiąt lat temu zabieg lobotomii[1] aplikowano setkom tysięcy osób m.in. z powodu „krnąbrności kobiet”, homoseksualności czy komunizmu.

                Bohaterka książki Jeanette Winterson „Nie tylko pomarańcze”, Jeanette jest wesołą i buntowniczą sierotą, która zostaje adoptowana do fanatycznej ewangelicznej rodziny w ponurej, przemysłowej północnej Anglii, w której aplikuje się ponure biblijne motta i potrząsa się małym tamburynem dla Jezusa. Ale kiedy ta początkująca „misjonarka” osiąga pełnoletność i godzi się ze swoją niekonwencjonalną seksualnością, dziwna równowaga jej bogobojnego domu nagle się rozpływa. Naleganie Jeanette na słuchanie prawdy o jej własnym sercu i umyśle - i opowiadanie ich z dowcipem i pasją - tworzy niezapomnianą kronikę ekscentrycznego, poruszającego przejścia w dorosłość.

                   „Nie tylko pomarańcze”… to „niebezpieczna” powieść. Obnaża ona świętość życia rodzinnego, jako grę pozorów; ilustruje przykładem, że to, co Kościół nazywa miłością, jest w gruncie rzeczy psychozą; śmie ona również sugerować, że niedogodności, jakich w życiu doświadczają homoseksualiści, nie są wynikiem ich perwersji, lecz perwersji innych ludzi. Co gorsza, robi to z taką dawką humoru i lekkością, iż nawet ci nastawieni nieprzychylnie odkrywają, że nie sposób się z nią zgodzić. Na tym zawsze polegało doświadczenie powieści. Książka wywołała ożywioną dyskusję, która sprawiła, że ludzie znaleźli w niej inny punk widzenia na życie. Rzecz jasna, części z nich bardzo to było nie w smak, jednak wielu komentatorów nie ma wątpliwości, że podwójne- książkowe i ekranowe- wcielenie „Nie tylko pomarańczy” … obaliło znacznie więcej barier niż wzniosło.

                Książka Jeanette Winterson jest bardzo krzepiącą powieścią. Jej bohaterka żyje na obrzeżach życia. Jest biedna, wywodzi się z klasy robotniczej, musi jednak zmagać się z wielkimi problemami przekraczającymi granice klas, kultur i ras. Każdy w którymś momencie życia musi dokonać wyboru, czy chce pozostać w zastanym świecie, który może być bezpieczny, ale narzuca pewne ograniczenia, czy też przeć do przodu, często przekraczając granicę zdrowego rozsądku, ku własnemu miejscu, nieznanemu i niezbadanemu. W książce możemy odnaleźć postać poszukiwania własnej seksualności i indywidualności. Na pierwszy rzut oka wygląda to na przypadek jednostkowy: religijny dom i młoda dojrzewająca dziewczyna, której świat przewraca się do góry nogami, ponieważ zakochała się w innej młodej dziewczynie. W rzeczywistości jednak „Nie tylko pomarańcze”… są o uczuciach i konieczności wyboru, jakich nikt z nas nie jest w stanie uniknąć. Pierwsza miłość, poczucie straty, żal, wściekłość, a przede wszystkim odwaga, to motory napędzające narrację przez ograniczenia narzucone fabułą. Beletrystyka potrzebuje konkretów, kotwic, po to, by móc je przekraczać. Potrzebuje też wyważonych- poznawalnych i dotykalnych- bohaterów, po to, by móc przez nich przeniknąć prosto ku otwartej, uniwersalnej przestrzeni. Paradoks ów sprawia, że książka zarówno daje się łatwo czytać, jak i nabiera ponadczasowego wymiaru; z trudnego do zniesienia napięcia rodzi się harmonia. Książka jest krzepiąca nie, dlatego, iż podsuwa łatwe odpowiedzi, lecz dlatego, iż mierzy się z trudnymi problemami. Jak powiedziała sama autorka: „Kiedy człowiek nauczy się mówić o trapiących go problemach, stawia krok w kierunku ich rozwiązania. A kiedy człowiek odnajdzie swój głos, staje się słyszalny”.

               Jeanette jest narratorką powieści, która mieszka z matką i ojcem. Jej matka jest silną kobietą, która często szuka konfliktów i nigdy nie widzi świata z mieszanymi uczuciami. Jeśli chodzi o matkę Jeanette, jej świat zawiera wrogów (diabła, ślimaki i seks) i przyjaciół (Boga, ciocię May, powieści Charlotte Bronte i granulki na zwalczanie ślimaków). Jeanette dodaje, że na początku również pasowała do kategorii przyjaciół. Matka Jeanette bardzo chciała mieć dziecko, więc szukała podrzutka- adoptowała Jeanette. Jeanette relacjonuje dalej, że nie mogła sobie przypomnieć takiej chwili, kiedy by czuła, iż jest kimś wyjątkowym. Jej ojciec lubił oglądać zapasy, a matka lubiła „brać w nich udział”; nie miało znaczenia, z kim się potyka. Stała „w białym narożniku” i tylko to się liczyło. Nigdy nie słyszała o mieszanych uczuciach. Dla niej istnieli tylko przyjaciele lub wrogowie. Jeanette pojawiła się w tej rodzinie, by dołączyć do matki w walce z „resztą świata”. Jej matka zrobiła, więc najlepsze, co jej pozostało, i załatwiła sobie znajdę. W jej myśleniu nie istnieli Mędrcy, ponieważ matka nie wierzyła w istnienie mądrych mężczyzn. W każdą niedzielę jej matka wstawała wcześnie i aż do dziesiątej nie wpuszczała nikogo do saloniku. Było to jej miejsce modlitwy i medytacji. Ze względu na swoje kolana zawsze modliła się na stojąco, podobnie jak Napoleon Bonaparte ze względu na swój wzrost zawsze wydawał rozkazy z konia. Zawsze modliła się dokładnie w taki sam sposób. Najpierw dziękowała Bogu za to, że pozwolił jej doczekać kolejnego dnia, a potem dziękowała Bogu za to, że podarował światu kolejny dzień. Potem mówiła o swych wrogach, co było jej niemalże tak bliskie jak katechizm.

                        
                   Po wszystkich religijnych rytuałach jej matka przepytywała Jeanette z wiedzy o Biblii, później siedząc razem słuchały w radiu audycji World Service- religijnego show. Jeanette odnotowywała sukcesy i porażki misjonarzy z różnych krajów, a później składała matce sprawozdanie. Każdego południa Jeanette i jej matka wychodziły z psem na spacer. Jeanette zapamiętała pewien incydent, kiedy idąc przez bardzo podejrzaną dzielnicę miasta, spotkały pewną Cygankę, która chwyciła ją za rękę. Po przestudiowaniu dłoni powiedziała Jeanette, że nigdy nie wyjdzie za mąż. Zgodnie z tą przepowiednią, Jeanette pomyślała o dwóch kobietach, które znała a nie były małżeństwem. Jeanette kupowała u nich w sklepie papierniczym swój ulubiony komiks, kobiety często dawały jej darmowy bananowy batonik. Pewnego razu owe kobiety zaproponowały, że zabiorą ją na plażę, matka Jeanette gwałtownie odmówiła i nie pozwoliła, od tego czasu chodzić Jeanette do ich sklepu. Później Jeanette podsłuchała, jak jej matka skarżyła się pastorowi, że te dwie kobiety zajmują się „nienaturalnymi namiętnościami". Jeannette wtedy nie rozumiała, co to oznaczało. Myślała, że ma to związek z batonikami.
                    Jeanette nie chodziła do szkoły, bo matka twierdziła, że jest to jedna wielka wylęgarnia zła. Dziewczynka nie miała pojęcia, co to oznacza, ale wiedziała, że jest to coś niedobrego, jak „nienaturalne namiętności”. Myślała o tym wszystkim w ubikacji. Wychodek znajdował się na zewnątrz i było to jedyne miejsce, do którego można było pójść samemu. Aż tu pewnego ranka, kiedy wstały wcześnie, by posłuchać radia, do skrzynki na listy wpadła gruba koperta. Matka pomyślała, że to list z podziękowaniami od tych, którzy wzięli udział w Krucjacie Uzdrawiania Chorych. Okazało się, że jest to urzędowe pismo, które informuje, że Jeanette musi uczęszczać do szkoły. Kiedy Jeanette straciła słuch i trafiła na operację do szpitala matka jej nie odwiedzała, ponieważ miała ważne obowiązki w kościele. Zamiast tego zostawiła Jeanette w szpitalu z dużą torebką pomarańczy.
                     Matka za cel swojego życia obrała sobie walkę z grzesznikami, konkretnie z sąsiadami, których nazywa „najbliższe drzwi”. Dorośli wysyłają Jeanette na lody, żeby nie słyszała bezbożnych dźwięków sąsiadów. Jeanette nie wie, co oznacza słowo rozpusta ani dlaczego jest tak głośno za ścianą, ale wie, że jest to grzech śmiertelny. Po powrocie Jeanette widzi, jak jej matka z innymi kobietami śpiewają hymn na rzecz „najbliższych drzwi”. Sąsiedzi reagują uderzając w ściany i rury. Ich niezadowolenie tak bardzo podoba się matce, że kobiety zaczęły śpiewać drugi werset jeszcze głośniej. Młody sąsiad wyskoczył prawie nago na podwórko, aby je uspokoić, ale matka Jeanette odpowiedziała radośnie karcąc go cytatami z pisma świętego.
                  Jeanette ma sny o związkach między kobietami i mężczyznami.  Zastanawia się nad bajką „Piękna i Bestia" i rozważa, czy wszyscy mężczyźni stają się książętami w noc poślubną, jak w tej bajce. Jednak zamiast chłopaka „swojego życia” Jeanette spotyka Melanie, w której się zakochuje. Od tej pory dziewczyny wszystko robiły razem, nawet Jeanette zostawała u niej na noc. Matka nie robiła żadnych uwag, ponieważ bała się, że chłopcy mogliby posunąć się za daleko w relacjach koleżeńskich, co mogłoby zaowocować niechcianą ciążą i piekielnym potępieniem. Mimo tego dziewczyny i tak zakosztowały „zakazanego owocu” pieszcząc się wieczorami do utraty przytomności.
                  Pewnej niedzieli Jeanette i jej matka poszły do kościoła. Na początku wszystko wydawało się normalne i przewidywalne. Od czasu do czasu matka posyłała jej piorunujące spojrzenie. W kościele śpiewano już pierwszy hymn. Dziewczyna usiadła obok panny Jewsbury, która szeptem powiedziała jej, by była spokojna. Jeanette doszła do wniosku, że musiała zwariować. Kościół był nabity jak zwykle i za każdym razem, gdy napotkała czyjś wzrok, ludzie uśmiechali się do niej lub kiwali głowami. Kiedy hymn dobiegł końca, dziewczyna przesunęła się bliżej Melanie i pomyślała, że ta dziewczyna jest darem od Boga. Była nadal głęboko pogrążona w tych rozmyślaniach, kiedy dotarło do niej, że dzieje się coś niepokojącego. Kościół ucichł, a pastor stał na mównicy z jej matką u boku. Łkała. Dziewczyna poczuła kłujący ból palców; to pierścionek Melanie. Panna Jewsbury ponagliła ją, by wstała, powtarzając: „Tylko spokojnie, tylko spokojnie”, i wystąpiła do przodu razem z Melanie. Rzuciła jej spojrzenie. Była blada. „Te oto Boże dzieci- zaczął pastor- wpadły w sidła Szatana. Te oto Boże dzieci padły ofiarą swych chuci. Te oto dzieci pełne są demona”. Po tych słowach zaczęto odprawiać egzorcyzmy, które były kontynuowane jeszcze kilka dni po niedzielnym nabożeństwie. 
             Kiedy egzorcyzmy nie pomogły matka chciała, żeby Jeanette się wyprowadziła z domu, i miała w tym poparcie pastora i większości członków ich religijnej kongregacji.  Twierdziła, że córka sprowadziła na nią nieszczęście, sprowadziła nieszczęście na dom oraz na Kościół. Tym razem nie było odwrotu. Wszystko wynikało z tego, że nie kochała odpowiednich ludzi. Odpowiednich pod każdym względem, z wyjątkiem tego jednego; miłość do innej kobiety jest grzechem. Jeanette nie miała wówczas zielonego pojęcia o orientacjach seksualnych, ale wiedziała, że homoseksualista ma mniej wspólnego z kobietą niż nosorożec. Istnieją przeróżne spostrzeżenia znaczeniowe, ale jakby na to nie popatrzeć, mężczyzna pozostaje mężczyzną. Jej matka zawsze była dla niej źródłem problemów, ponieważ była i religijnie „oświecona”, i reakcyjna jednocześnie. Nie wierzyła w Determinizm i Odrzucenie, wierzyła, że ludzie kształtują siebie samych zgodnie z własną wolą. Każdy może być zbawiony, każdy też może wpaść w szatańskie sidła, jest to jego wybór. Dziewczyna po egzorcyzmach usiłowała zastąpić swój świat innym. Wiedziała, że jej pogmatwana osobowość to nie ona, lecz jej matka.
                        „Mackintosh”[2] to brytyjskie słowo oznaczające płaszcz przeciwdeszczowy. Matka Jeanette kupuje jej taki płaszcz po tym, jak Jeanette przypadkowo go rozerwała. Ten płaszcz przeciwdeszczowy był zbyt duży i miał różowy kolor. Jeanette bardzo go nie znosiła. Ten płaszcz przeciwdeszczowy symbolizował „ostateczną próbę” matki Jeanette, by zmusić ją do czegoś, czym nie jest. Jego różowy kolor sugeruje kobiecość lub dziewczęcość, którą matka Jeanette chce zachować w swojej córce. Kiedy matka ubiera ją w ten płaszcz, Jeanette myśli o „Człowieku w żelaznej masce”. Główny bohater tej historii był zamknięty w więzieniu z maską na twarzy przez wiele lat. Dla Jeanette ten różowy płaszcz przeciwdeszczowy symbolizuje maskę ideologiczną, którą próbuje założyć jej matka; wymaga, aby Jeanette stała się heteroseksualna i podążała za jej fanatycznym myśleniem. Gdy Jeanette wychodzi ze sklepu, czuje mdłości z powodu płaszcza przeciwdeszczowego. Jej fizyczne cierpienie pojawia się, ponieważ Jeanette wie na poziomie nieświadomości, jak mało pasuje do tego, kim naprawdę jest. Jak na ironię, to choroba Jeanette zmusiła ją, aby rozejrzała się po rynku, wtedy zobaczyła Melanie, jej pierwszą miłość. Ta sytuacja pokazywała, że Jeanette była w stanie zajrzeć przez swoją „żelazną maskę różowego płaszcza przeciwdeszczowego”, aby się wyzwolić. Ostateczna próba jej matki „symbolicznego uwięzienia” córki przestała działać.  
                   Jeanette próbuje zrozumieć otaczający ją świat i często jej się to nie udaje, bo świat poza gminą wyznaniową nie jest tłumaczony przy pomocy Biblii. Życie w tych specyficznych warunkach religijnych i ciągła jej obecność w każdej chwili życia wyobcowywała ją od rówieśników i przyprawiała o ból głowy nauczycieli. Jeanette czuła się dobrze w religijnej enklawie, tu czuła się bezpiecznie, tu miała swoich przyjaciół i tu zawsze znajdowała odpowiedź na nurtujące ją pytania. Nawet, gdy zaczęła się interesować innymi dziewczynkami i eksperymentować z seksualnością nie zdawała sobie sprawy z tego, że to, co robi jest wielkim grzechem w oczach matki, Kościoła i współwyznawców. Jeanette porzuca kościół i dom, zamieszkała u znajomej, pomagając jej w kaplicy kościelnej przy pogrzebach. W końcu udaje się na studia i żyje wolnym życiem nie zapominając jednak o swoich rodzicach i środowisku, z którego się wywodzi.




[1] Lobotomia
Zabieg neurochirurgiczny polegający na przecięciu włókien nerwowych łączących czołowe płaty mózgowe ze strukturami międzymózgowia. Dawniej jedna z metod leczenia chorych na schizofrenię lub inne poważne zaburzenia psychiczne.
 

[2] Mackintosh -prochowiec; rodzaj materiału nieprzemakalnego.

25 listopada 2018

Głęboka rzeka


„Głęboka rzeka” 



Shusaku Endo




Autor/ (ur. 27 marca 1923 w Tokio, zm. 29 września 1996) – japoński pisarz, tworzący swoje utwory z perspektywy katolika żyjącego w społeczeństwie buddyjskim.

Tłumaczenie/ Mikołaj Melanowicz

Tematyka/ Jak Orfeusz ze starogreckiego mitu, pragnący odzyskać strąconą do Hadesu Eurydykę, bohater „Głębokiej rzeki", typowy współczesny biznesmen japoński, nie chce pogodzić się ze śmiercią żony. Wiedziony ułudą głoszoną przez parapsychologiczne koncepcje reinkarnacyjne wyrusza w głąb Indii w nadziei, że odnajdzie nowe wcielenie zmarłej. Czy tak się stanie? Shusaku Endo na kartach powieści odtwarza i analizuje kulturę duchową współczesnego człowieka. Nie można jej sprowadzić do ścisłych ram żadnego określonego wyznania. Formuje się ona z najszlachetniejszych, najsubtelniejszych i najgłębiej ludzkich pierwiastków chrystianizmu i buddyzmu. I ta głęboka rzeka uduchowienia przyjmuje w swój nurt współczesnego japońskiego Orfeusza.

Główny motyw/ Japońscy turyści wyruszają na wycieczkę do Indii. Nie dla wszystkich jest to jednak wyjazd tylko turystyczny. Jadą tam po to, aby odnaleźć coś, co jest, zdawałoby się, nieuchwytne. Każdy ma własny bagaż doświadczeń, swoje „pogmatwane” koleje losu. W Indiach u brzegów Gangesu, świętego dla Hindusów, dokonuje się ich duchowe „oczyszczenie", nurt głębokiej rzeki zabiera wszystko to, z czym tu przybyli, uwalniają się od swoich wspomnień.

Cytaty z książki charakteryzujący problematykę utworu:

„Na tym świecie jest mnóstwo rzeczy, których nie sposób pojąć rozumem”.

„(…) bo przecież różne smutki życia ludzkiego zaczynają się już w dzieciństwie”.

„(…) zwierzę jest towarzyszem, który rozumie jego smutki”.

„Ptaki- jak ludzie- też mają swój los”.

„(…) w każdej przyjaźni pozostaje poczucie samotności, niemożliwe do przezwyciężenia”.

„Od lat chłopięcych tajemnicami serca dzielił się z psem lub ptakami, ale nie z ludźmi”.

„Jest jednak w tym kraju różnica między tym, co piękne, a tym, co święte”.

„Tak wielu rzeczy w życiu nie można przewidzieć ani zrozumieć”.

„Łatwiej jest sądzić, że po śmierci wszystko się kończy, aniżeli uważać, że można z całym bagażem przeszłości iść w nowe życie pośmiertne”.

„Nawet gdy coś się kończy w naszym życiu, nie oznacza to, że wszystko całkowicie wygasa”.

„Nie potrafię nikogo szczerze pokochać. Nikogo nigdy nie kochałem. Jak taki człowiek ma potwierdzić swoje istnienie na tym świecie?”.

„Chinina wywołuje wysoką gorączkę, jeśli zażyje ją ktoś zdrowy, ale staje się nieodzownym lekiem dla chorych na malarię. Myślę, że grzech jest czymś takim jak chinina”.

„Przyroda ma być medium, które ułatwia łączność między człowiekiem i siłami życia”.

„Ganges pochłania prochy wszystkich ludzi i niesie je z nurtem, nie odrzuca  ani kobiety wyciągającej bezpalce ręce w żałobnym geście, ani zamordowanej premier Gandhi”.

„Zrozumiał jednak, że nawet religijni ludzie nienawidzą się wzajemnie, występują przeciw sobie i zabijają się. Nie można więc zaufać religii”.

„Lecz kiedy usłyszał te ostatnie słowa żony wypowiedziane na łożu śmierci, zrozumiał, czym są więzy łączące ludzi, więzy, których nic nie może zastąpić”.

„Zemsta i nienawiść nie ograniczają się do świata polityki, istnieją nawet w świecie religii”.

„Gdy powstaje grupa na tym świecie, rodzą się antagonizmy, rodzą się waśnie, spiski, wszystko po to, by poniżyć przeciwnika”.

„Z doświadczenia wiedział, że w duszy każdego człowieka gnieździ się egoizm i ci, co głoszą swoje dobre intencje i słuszność tylko swoich działań, w ten sposób naśladowali tylko egoizm”.

„Lecz teraz gdy został sam, w końcu zrozumiał, że istnieje fundamentalna różnica między egzystowaniem a życiem”.

„Ludzkość łączy bowiem bardziej nienawiść do kogoś niż miłość. Solidarność ludzka rodzi się nie tylko dzięki miłości, ile znalezieniu wspólnego wroga. W ten sposób przetrwały państwa i religie”.

„To głęboka rzeka, tak głęboka, że pomieści nie tylko hindusów, lecz wszystkich ludzi świata”.

„Bywają takie miejsca i bywa taki czas, gdy człowiek pragnie wyjawić sekret długo skrywany w sercu”.

„(…) pośród czynów człowieka nie ma takich, które można by określić jako jednoznacznie słuszne”.

„Uczucia, którym się teraz poddawał, niczemu nie służyły w świecie ludzkich spraw”.



                                     Shusaku Endo ma długą karierę literacką. Napisał kilka bardzo interesujących powieści, które zanurzają się głęboko w podróży duchowego poznania. W większości swoich powieści skupiał się na dwóch głównych zagadnieniach, takich jak wschodnia i zachodnia kultura, szczególnie rozbieżności między kulturą japońską a chrześcijańskim Zachodem. Jego powieści przedstawiają szeroki zakres zagadnień tożsamości kulturowej i duchowej, alienacji i osobistej obietnicy wiary. Historia, którą opisał w książce „Głęboka Rzeka" jest fascynującą podróżą „objawień” dla bohaterów książki, szczególnie dla związku między Mitsuko z Otsu.

                Endo to japoński pisarz katolicki żyjący w latach 1923-1996. Jego książki poruszają tematy wiary i dylematów moralnych. Bywa nazywany „japońskim Grahamem Greenem”. Książkę „Głęboka rzeka” napisał u kresu swego życia. Uznano go za moralne i duchowe sumienie narodu japońskiego. Dzieło to podsumowuje osobiste konflikty i problemy społeczne, z jakimi spotkał się pisarz w ciągu swego życia. Tytułowa rzeka to indyjski Ganges, odwiedzany przez japońskich turystów, z których każdy przechodzi życiowy kryzys. Jednym z nich jest weteran drugiej wojny światowej, którego prześladują straszenie wspomnienia z czasów japońskiej inwazji na Birmę w 1942 roku. Kolejny to dręczony poczuciem winy biznesmen, który pragnąłby, by jego zmarła na raka żona powróciła. Religijne uczucia Endo (był katolikiem) znajdują ujście w osobie bohatera książki Otsu, który został odrzucony przez kościół europejski i próbuje żyć wiarą na sposób indyjski.  Jest też Misuko, poszukująca przebaczenia, gdyż uległa pokusie podważenia wiary Otsu.

                    Prezentując japońską wizję Indii i jej wierzeń, Shusaku Endo pozostaje wierny charakterystycznej dla siebie tematyce- Japonii i katolicyzmowi. Ostro krytykuje materializm i brak duchowości w społeczeństwie japońskim. Nie szczędzi cierpkich słów hierarchii Kościoła katolickiego w Europie i jego pretensji do kontrolowania chrześcijaństwa. Endo podaje pod rozwagę wizję religii globalnej, tolerancyjnej i uniwersalnej. Bohaterowie znajdują jakąś formę łaski, samoakceptacji i spełnienia. Kei Kumai nakręcił film „Głęboka rzeka” w 1995 roku.

                      Tytuł książki „Głęboka rzeka” a późniejszy „Ganges”, służy, jako płynna metafora całej powieści. Waranasi dawniej Benares, Kashi – miasto indyjskie w stanie Uttar Pradesh stanowi ono ważny ośrodek kultu wyznawców hinduizmu i buddyzmu. Miejsce znane z rytualnych kąpieli w świętej rzece Ganges i palenia zwłok zmarłych na ghatach. Na obrzeżach Waranasi (ok. 13 kilometrów na wschód) mieści się Park Jeleni – miejsce pierwszego kazania Buddy skierowanego do pięciu ascetów, do tego miasta Endo przenosi obsadę nietypowych, ale emblematycznych japońskich turystów, z których każdy jest rodzajem nowoczesnego pielgrzyma.

                Jest Isobe, który żałuje, że jego żona zmarła i stara się zrozumieć sens jej śmierci. Na łożu śmierci powiedziała mu: „szukaj mnie… znajdź mnie…". Jest Numada, pisarz dziecięcy, który podobnie jak Endo dorastał w okupowanej Mandżurii i spędził długie okresy w szpitalu, widzi on Boga w oczach swojego mandżurskiego psa jedynego przyjaciela z dzieciństwa. I jest Kiguchi, stary żołnierz ze wspomnieniami o wojnie w dżungli w Birmie i okropnościami tzw. „autostrady śmierci", która reprezentuje starą, imperialną Japonię. Są też głupi Sanjos ze świeżo poślubioną żoną, którzy spędzają miodowy miesiąc, którego komiczny charakter budzi pogardę uczonego przewodnika, Enamiego.

                Przypadek Isobego, u którego żony lekarz zawyrokował, iż jest chora na raka, a na leczenie jest za późno pokazuje jak człowiek zaczyna żałować tego, że nie potrafi być blisko z drugą osobą. Fakt, że lekarz zgodził się na wszystkie metody łagodzenia jej bólu, oznaczał, że już nie było dla niej żadnej nadziei. Wchodząc do szpitalnej windy, nadal miał poczucie nierealności. Nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, że żona może umrzeć. Odnosił wrażenie, że ogląda jakiś film i nagle, niespodziewanie zaczęto wyświetlać zupełnie inny. Za każdym razem, kiedy odwiedzał ją w szpitalu, uśmiechała się. Nigdy dotąd nie słyszała od męża tak ciepłych słów jak teraz w szpitalu; ten szczególny uśmiech żony, na początku, po ślubie, gdy wracał z pracy do domu zmęczony złą atmosferą w firmie, witała go w drzwiach tym swoim uśmiechem, który go serdecznie otulał. A teraz uśmiecha się tak samo na łożu śmierci. Jeszcze miesiąc temu Isobe uważał, że obecność żony w domu jest czymś tak naturalnym, iż tak naprawdę nie uświadamiał sobie jej istnienia i nawet nie odzywał się do niej, jeśli to nie było konieczne. Isobe, który był raczej małomówny, nie potrafił mówić ciepłych słów żonie; po prostu nie był zdolny do wyrażania swoich uczuć. Podczas posiłków to raczej żona mówiła- on ograniczał się do zdawkowego potwierdzenia: „aha” albo „to chyba dobrze”. Z żoną tak naprawdę zaczął rozmawiać, dopiero, kiedy poszła do szpitala. I tak nadszedł ten dzień. W jego sercu zapanowała pustka, jakby stanął samotnie na powierzchni księżyca.
                       
                   Minęło kilka dni jak we śnie. Isobe w żaden sposób nie mógł się pogodzić z myślą, że żona naprawdę odeszła. Ciągnęły się puste dni. Aby wypełnić pustkę w sercu, starał się jak najdłużej pozostawać w pracy, opóźniając godzinę powrotu do domu. Podobnie jak większość Japończyków nie miał żadnej religii; dla niego wszystko kończyło się wraz ze śmiercią. Pod wpływem książek Shirley MacLaine o reinkarnacji zaczął zastanawiać się, czy czasami nie działają na nas niewidzialne siły. Ta myśl uświadomiła mu, jak bardzo musiał być ważny dla żony przez całe życie, i poczuł silny ucisk w piersiach. Isobemu bardziej przypadła do serca relacja z prac profesora Stevensona, który przedstawiał liczne przykłady badań terenowych, niż książki MacLaine. Twierdził on w nich, że istnieją zjawiska reinkarnacji, ale nie można ich obiektywnie udowodnić, że człowiek ma życie poprzednie. Do sprawy podchodził z całą powagą, więc można mu było zaufać. Po przeczytaniu tej przekonującej książki, Isobe zaczął trochę wierzyć w sensowność ostatnich słów żony: „szukaj mnie…znajdź mnie...”. Jej ostatnie słowa „zmusiły” go do wyjazdu do Indii w poszukiwaniu jej nowego wcielenia.

                    Gdy Mitsuko była studentką romanistyki, koledzy nazywali ją „Mojrą”. Pół żartem nadano jej ten przydomek, kiedy na zajęciach omawiali powieść „Mojra” Juliena Greena, jako tekst do nauki francuskiego. Mojra była dziewczyną, która dla żartu uwiodła purytańskiego młodzieńca, studenta imieniem Józef, mieszkającego w wynajętym pokoju przy jej rodzinie. Uczelnię, do której uczęszczała Mitsuko prowadził męski zakon katolicki, dlatego też wśród studentów byli również i tacy, którzy przyjęli chrzest i byli głęboko wierzący.  W zachowaniu tej nielicznej zresztą grupy chrześcijan z punktu widzenia innych studentów było coś, co wywoływało pogardę, z jaką traktuje się zazwyczaj nieprzystępnych, trudnych we współżyciu czy wręcz prostackich i zacofanych studentów. W zasadzie nie dyskryminowano ich, ale nie pożądano ich towarzystwa. Koledzy Mitsuko namówili ją, aby zakpiła z jednego studenta o imieniu Otsu. Był to rodzaj studenta, który zawsze się uśmiechał i zawsze był miły. A Mitsuko była w tym wieku, kiedy człowiek bardzo pragnie rozwinąć skrzydła. Nękana kompleksem niższości, tylko, dlatego, że pochodziła z prowincjonalnego miasteczka, wymusiła na ojcu, który pobłażał swojej córce, żeby wynajął jej mieszkanie, jak na studentkę –luksusowe; zgromadziła wokół siebie paczkę kolegów i koleżanek, popijała z nimi koniak, na który nie mógł pozwolić sobie przeciętny student, woziła ich sportowym samochodem. Mimo to w sercu wciąż odczuwała pustkę.

                   Otsu pod żadnym względem nie był mężczyzną, który mógł zaciekawić czy choćby zwrócić uwagę dziewczyny. Po latach Mitsuko nie mogła pojąć, jak to się stało, że mogła nawiązać jakikolwiek kontakt z Otsu. Jeśli się zastanowić, to początkowo skłaniało ją do tego jakby dziecinne pragnienie, by pośmiać się nie tyle z niego, ile z Boga, w którego wierzył. Była przekonana, że jest jego mojrą, czyli losem, i podobnie jak Józef z książki Jeliena Greena, musi wpaść w zastawione przez kobietę sidła. Podczas zakrapianej alkoholem studenckiej imprezy, Mitsuko opiła Otsu i kpiła z jego wiary. Przypomniała sobie o drugiej kobiecie, o Ewie, która skusiła Adama i doprowadziła do wypędzenia człowieka z raju na wieki. Wierzyła, że w każdej kobiecie kryją się impulsy prowadzące do samozniszczenia. Dla niej była to niewinna zabawa, lecz dla Otsu próba wiary.  Nagle Mitsuko przypomniała sobie historię urzędnika, który w epoce prześladowań zmuszał chrześcijan do deptania obrazu Matki Boskiej. Jaką przyjemność musiał odczuwać taki urzędnik, kiedy zmuszał ludzi do odrzucenia Boga, w którego wierzyli? Mitsuko z poczuciem sadystycznej satysfakcji patrzyła na swoją „zdobycz”. Otsu to mężczyzna, który słucha wszystkiego, co mu powie, mężczyzna, który wyrzeknie się dla niej Boga- takiego właśnie mężczyznę pragnie torturować. Kila razy pozwoliła mu się dotykać po swoich piersiach, rozkochała w sobie tego niedojrzałego jeszcze człowieka. A kiedy zobaczyła, że jest już w jej „sidłach” ośmieszyła go i wreszcie porzuciła.  Kiedy Mitsuko po latach przypomniała sobie, jak się zachowywała w tamtych czasach, musiała spuszczać oczy z zakłopotania. Czuła odrazę do siebie. Ta wiejska dziewczyna, która zamieszkała w Tokio, z całych sił starała się odkryć i pokazać, co potrafi. Teraz po latach wraz z odrazą poczuła, że łączy ich jakaś niewidoczna nić; wydawało się jej, że coś niepojętnego wiązało ją z Otsu. A przecież nic takiego nie powinno się zdarzyć.

                   Kiedy skończyła studia i została normalnym członkiem społeczeństwa, zrozumiała, jak głupie były pragnienia samozniszczenia, drzemiące w jej ciele. W głębi serca Mitsuko kryła się jakaś destrukcyjna siła. Wyszła za mąż za Yatchana pracownika korporacji, którego nie interesowała sztuka ani muzyka. To podczas przyjęcia weselnego Mitsuko dowiedziała się, że Otsu przeżył załamanie nerwowe, że złamała mu serce. Dowiedziała się, że Otsu wstąpił do zakonu i mieszka obecnie w klasztorze we Francji. Kiedy jej mąż zaproponował jej kilka krajów na miesiąc miodowy, wybrała Francję. I co dziwne, przed dziewczyną pojawiła się postać Otsu stojącego na ulicy w wytartym zakonnym stroju seminarzysty i w wielkich sznurowanych butach. Otsu starał się nie zwracać uwagi na jej uczucia, opowiadał tylko o Bogu. Po tym spotkaniu Otsu postanowił opuścić zakon, zamieszkał w aśramie w Indiach, został ascetą noszącym umierających nad Ganges. Mitsuko rozwiodła się z mężem i zamieszkała z „poczuciem winy”. Dowiedziawszy się, że Otsu mieszka w Waranasi w Indiach postanowiła wykupić wycieczkę i tam go odnaleźć.

                 Kolejną ważną postacią książki jest Numada. Numada dzieciństwo spędził w Dalian w Mandżurii, kolonizowanej wówczas przez Japonię. Dalian, jaki mu pozostał w pamięci, przesycony był zapachem Rosjan okupujących ten kraj, zanim przyszli Japończycy. Nowobogaccy, agresywni Japończycy patrzyli z góry na Chińczyków. Chińska dzielnica nawet w oczach małego Numady była uboga, nędzna. Matka Numady wzięła chińskiego chłopca na służbę. Chłopiec zatrudniony w rodzinie Numady miał piętnaście lat, nazywał się Li. Mówił łamaną japońszczyzną, niewprawnymi rękami pomagał matce w kuchni, a późną jesienią dokładał węgla do pieca. Miał dobry, łagodny charakter, bo kiedy o sześć lat młodszego Numadę rodzice łajali, on go bronił; niepokoił się też, kiedy opóźniał się jego powrót ze szkoły, i wychodził mu na spotkanie.

                     Pewnego dnia, wracając ze szkoły Numada znalazł i zabrał do domu bezdomnego psa. Był to pies mandżurski o czarnej sierści i purpurowym języku. Miał zaropiałe oczy i był tak brudny i zabłocony, że matka zabroniła zatrzymać go w domu i kazała wyrzucić. Syn tak błagał ją i płakał, że pozwoliła zostawić go na jeden dzień. Li umył psa i umieścił go w wyściełanej słomą skrzynce, którą postawił na klepisku przy kuchni. Nocą samotny piesek ciągle skamlał. Gdy Numada poszedł do kuchni pogłaskać go, pojawił się ojciec w piżamie i kazał wyrzucić psa. Następnego dnia Numada nawet w czasie zajęć szkolnych myślał o piesku. Po lekcjach wracał do domu biegiem. Li rąbał drzewo na podwórku, a gdy zobaczył Numadę, położył palec na ustach dając znak, żeby z nim poszedł. Li schował pieska do szopy na węgiel. Od tego dnia szopa na węgiel stała się miejscem ich wspólnej tajemnicy. Kiedy rodzice dowiedzieli się o tym sekrecie Li został wyrzucony z domu. Odszedł tylko z maleńkim i brudnym tobołkiem ze swoimi rzeczami. W dniu rozstania Li powiedział do Numady: „Do widzenia, paniczu, do widzenia”. Numada po tylu latach, pamięta uśmiech rezygnacji na twarzy odchodzącego chłopca.

                   Pies o imieniu Kuro wyrósł na duże psisko. Machał ogonem tak żywo, że zdawało się, iż mu odpadnie. Jesienią, kiedy Numada chodził do trzeciej klasy szkoły podstawowej pogorszyły się stosunki miedzy rodzicami, które doprowadziły do ich rozwodu. Było to zaskakujące wydarzenie, z którym nie mógł się pogodzić. Matka musiała opuścić dom. Numado pamięta ten dzień, kiedy na ulicy czekał wóz, który miał ich zabrać do portu. Tylko pies kręcił się niespokojnie obok muła. Gdy wóz ruszył, Numada obejrzał się i zobaczył biegnącego za nim psa. Starał się nie płakać. W końcu Kuro się zmęczył, stanął i patrzył z rezygnacją na Numadę. To właśnie dzięki Li i temu psu Numada po raz pierwszy poznał smak rozstania.

                      Kiedy Numada dorósł zaczął pisać książki dla dzieci, w których występowały zwierzęta. Pewnego dnia za sprawą zbiegu okoliczności otrzymał w drewnianej klatce czarnego ptaka, mierzącego zaledwie około pięciu, może sześciu centymetrów, ale o wielkim dziobie, na którym sterczał czerwony róg jak u nosorożca. Numada zaprzyjaźnił się z ptaszkiem. Żona Numady nie była uszczęśliwiona faktem, że jej mąż zaczął hodować tak kłopotliwego ptaka. Kiedy Numada trafił na operację do szpitala, jego żona, aby go rozweselić przyniosła mu owego ptaka. Numada czuł się winny wobec żony. Od lat chłopięcych tajemnicami serca dzielił się z psem lub ptakami. Po trwającej cztery i pól godziny operacji przewieziono go do pokoju, a gdy następnego dnia obudził się rano zapytał, co słychać u ptaka. Żona odpowiedziała, że w czasie, kiedy go operowali ptak zdechł. Numada przypomniał sobie to uczucie ból w rozciętej piersi podczas operacji. Uświadomił sobie, jak bardzo wspierały go w życiu psy, ptaki i inne zwierzęta. Kiedy Numada wyszedł ze szpitala, tuż po szybkiej rekonwalescencji postanowił wyjechać na wycieczkę do Indii. Zdecydował uratować, choć jedno życie cierpiącego zwierzęcia. 

                   Pilotem wycieczki Japończyków po Indiach był przewodnik Enami, który w Indiach mieszkał już od kilkunastu lat. Pierwszym zabytkiem, który był na trasie zwiedzania –ważniejszym nawet od Tadź Mahal - była skromna świątynia bogini Ćamundy. Enami miał niemal encyklopedyczną wiedzę zarówno na temat samej bogini, jak i jej kultu.  Można pokusić się o stwierdzenie, że Enami miał na temat bogini obsesję. Kim była owa bogini? Boginie indyjskie nie zawsze przybierają łagodną i subtelną postać jak Matka Boska w religii katolickiej. Maria jest symbolem matki, a indyjskie boginie są też symbolami sił natury, które upajają się do szaleństwa śmiercią i krwią. Ćamunda mieszka na cmentarzu, dlatego u jej stóp leżą ciała ludzkie, które rozdziobują ptaki i rozszarpują szakale. Ćamunda przedstawiana jest na rzeźbach z obwisłymi piersiami, a mimo to z tych zwiotczałych piersi płynie mleko, którym karmi dzieci stojące w kolejce. Jej prawa noga gnije z powodu trądu. Ma brzuch zapadnięty z głodu, na którym siedzą skorpiony. Cierpiąca, schorowana znosi piekielne katusze, a jednocześnie karmi rodzaj ludzki, mlekiem ze zwiotczałych piersi. Bogini wyrażała cierpienia ludu indyjskiego. Cierpienia, śmierć i głód, które musiał znosić lud Indii przez długie lata. Ta bogini zapadła na wszystkie choroby, jakie przechodzili tu ludzie przez wieki. Wytrzymała truciznę kobry i ukąszenia skorpionów. Enami tak naprawdę mówił o cierpiącej bogini pod pretekstem, że tłumaczy im Indie, ale faktycznie kompulsywnie wspominał zdarzenia z własnego życia, myślał o swojej matce, która po odejściu męża wychowywała go, przezwyciężając własne choroby i nieszczęścia.

                      „Głęboka rzeka” to książka przepiękna, mówiąca o tym, że kiedy nagle ze świata, który znasz, zostajesz tylko Ty sam, kiedy cały ten świat zostaje gdzieś daleko, a na jego miejscu pojawia się coś zupełnie innego, nieznanego – wtedy nie masz wyjścia, musisz oprzeć się na tym, co masz wewnątrz. Porzucasz cały wysiłek i kontrolę, bo i tak nic one nie dają – zostawiając czystą świadomość i doświadczenie prawdziwego życia. I to w sobie odnajdujesz ten boski spokój i akceptację, i odkrywasz, że to w sobie masz radość i pełnię – nie w odhaczonych zadaniach na liście i nie w egzotycznej krainie. Chociaż bez tej krainy dużo trudniej byłoby to zobaczyć. Tym bardziej, że w Indiach jest aż gęsto od duchowości. Tam możesz pogadać o kosmosie z każdym przypadkowo napotkanym człowiekiem (po tym, jak już zrobicie sobie razem zdjęcie). A po powrocie odkrywasz, że to, co znalazłaś w sobie, kiedy byłaś tam, daleko – zostało z Tobą. Bo to, co mamy wewnątrz, jest z nami na stałe. Tylko to, co na zewnątrz, nieustannie się zmienia i płynie. I kiedy zobaczysz w Indiach tych wszystkich biednych i umierających ludzi, to doświadczysz prawdziwego oświecenie, prawdziwej „nirwany”. Będziesz się kładł do łóżka z myślą: „memento mori” a rano budzić się będziesz z myślą: „carpe diem”.

17 listopada 2018

Klucz do ogrodu


„Klucz do ogrodu”


Jenny Erpenbeck



Autorka/ (ur. 12 marca 1967 w Berlinie Wschodnim) – niemiecka pisarka i reżyserka teatralna. Jest córką fizyka i filozofa Johna Erpenbecka oraz arabistki Doris Kilias. Jej dziadkowie ze strony ojca, Fritz Erpenbeck i Hedda Zinner także zajmowali się pisarstwem. Erpenbeck uczęszczała do szkoły Erweiterte Oberschule w Berlinie Wschodnim, gdzie w roku 1985 zdała maturę. Ukończyła także 2-letnią naukę introligatorstwa, po czym przez pewien czas pracowała w różnych teatrach, jako reżyserka i garderobiana. W latach 1988–1990 studiowała teatrologię na Uniwersytecie Humboldtów w Berlinie. W 1990 przeniosła się na studia reżyserskie (uczona m.in. przez Rutha Berghausa, Heinera Müllera i Petera Konwitschny’ego) do konserwatorium im. Hannsa Eislera. Po ukończeniu studiów w roku 1994 pracowała, jako asystentka reżysera w Operze Graz.

Tłumaczenie/ Eliza Borg

Tematyka/ Książka „Klucz do ogrodu” pielęgnuje pamięć minionych stu lat urokliwie położonej parceli na ziemi niemieckiej. Przesycona jest miłością do ogrodu i domu. Przypomina o ich zmiennych losach, włącznie z niemym świadectwem okresów wojny. Przywołuje sceny sielskie, bogate w obrzędy minione i współczesne zwyczaje, czasem dotyka codzienności i brzydoty. Literackimi zabiegami obrazuje też dramat pojedynczych losów z okresu wojny z jej brutalnością i bezsensem. Dzięki pisarce wkraczamy w świat refleksji nad życiem, jego nieprzewidywalnością i nieuchronnością kresu.

Główny motyw/ Jenny Erpenbeck w książce „Klucz do ogrodu” opisuje dzieje ojca (sołtysa) i jego czterech córek z początku ubiegłego wieku, w które wpisuje – odległe już w formie - zwyczaje z życia: obrzęd zaślubin, chowania nieboszczyka. Wszystko w klimacie wiejskiej, bogatej obrzędowości.  Nieco dalej przechodzi do kresu II wojny światowej. Nawiązuje do tematu grabieży ziemi niemieckiej przez Rosjan podczas tej wojny, ich „wchodzenia w ziemię”, penetrowania ogrodów, szukania ukrytych skarbów. Komentuje, że nawet ogrodnika to rozżaliło. Refleksje autorki są objętościowo powściągliwe, lecz ujawniają esencję doświadczanych emocji.  W jednym z rozdziałów przejmujące swym dramatyzmem są myśli małej Żydówki ukrywającej się przed światem wojny w ciemnej i ciasnej komórce. Dziewczynka fantazjuje na temat podwodnego świata jeziora swego dzieciństwa. Żyje jedynie wspomnieniem ciepłego pomostu, pamięcią o zwyczajowych zajęciach członków swojej rodziny. Myśli te, choć iluzorycznie chronią ją przed zagładą. Potęgują jednak bezmiar bezsensu rasowej eksterminacji. Kumulują ból wspomnień o zagładzie narodu żydowskiego.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Nawet na Saharze była niegdyś woda”.

„Dom więc także milczy, tak jak jego właściciel, i jak to jest z każdym milczeniem, może to wprawdzie oznaczać, że kryje jakąś tajemnicę, ale równie dobrze, że jest w nim po prostu wielka pustka”.

„Dom, trzecia skóra po tej na ciele i po ubraniu”.

„Ten, kto buduje, przykleja swoje życie do ziemi, tak to jest”.

„(…) jedna z najwspanialszych przygód w życiu może polegać na tym, że zostaje się poślubioną”.

„(…) finalny krzyk jest we wszystkich językach zawsze taki sam”.

„To jasne, że lepiej być obcym na obczyźnie niż we własnym domu”.

   

                 Ta historia zaczyna się od geologicznego prologu, który mówi o topniejącym lodowcu, który tysiąclecia później doprowadził do powstania Jeziora Brandenburgii gdzie rozgrywa się akcja książki. Około dwudziestu czterech tysięcy lat temu do masywu skalnego, który teraz widoczny jest tylko, jako łagodny wzgórek powyżej domu, dotarł lodowiec. Wskutek potwornego ciśnienia, jakie wywierał lód, połamane i zmiażdżone zostały zamarznięte pnie dębów, olch i sosen, masyw skalny został zgruchotany, starty na pył, a lew, gepard i tygrys szablasty musiał uciekać w cieplejsze, południowe regiony. Poza ten masyw skalny lodowiec się nie wdarł. Potem stopniowo narastała cisza, a lodowiec rozpoczął swą „pracę- sen”.  Przez całe tysiąclecia przesuwając i obracając swe potężne, zimne cielsko tylko o centymetry, cierpliwie wygładzał ostre kanty skalnych brył pod sobą.  W cieplejszych latach, dziesięcioleciach, stuleciach woda na powierzchni lodowego bloku topniała po trochu i w miejscach, gdzie piasek pod lodowcem dawał się łatwo wypłukać, ściekała pod jego ciężkie, masywne ciało. Około trzynaście tysięcy lat przed narodzeniem Chrystusa przemienił się znowu w wodę, wsiąkł w ziemię. Tak pomału powstawało Jezioro Brandenburskie, ale pewnego dnia i ono zniknie, gdyż, jak każde jezioro, i to będzie tylko czymś przejściowym, jak wszystkie formy życia. „Nawet na Saharze była niegdyś woda”.

                Od czasów topnienia lodowca książka przenosi nas do nowo zjednoczonych Niemiec w lata 90-te XIX wieku, gdzie bogaty rolnik sprawuje opiekę nad ziemią - i który ostatecznie sprzedaje posiadłość w czasach Weimaru architektowi i żydowskiemu wytwórcy tkanin. Rosyjskie siły wyzwoleńcze grabią posiadłość pod koniec II wojny światowej. Jego mieszkańcy uciekają do Berlina Zachodniego, zanim zostanie pobudowany mur berliński.  Niemieccy komuniści wracają z wygnania w czasie wojny z Syberii i osiedlają się na nieruchomości, obecnie skolektywizowanej przez władze miejskie NRD. Upadek muru prowadzi do sporów o to, kto jest prawowitym właścicielem. Dom popada w ruinę, a na końcu książki zostaje zrównany z ziemią.

                Wydarzenia te tworzą ramy narracyjne i są na tyle kuszące, aby wyczytać z nich skomplikowaną historię Niemiec; jednak Erpenbeck jest ostrożna, aby książka nie stała się „zimną” relacją kronikarską. Położenie domu poza Berlinem stawia go poza politycznymi wpływami, a jego główne zastosowanie, jako domu letniskowego lub weekendowego nadaje inny sposób pomiaru czasu, który lepiej opisuje odwieczne sygnały przyrody i krajobrazu. Podczas gdy w brytyjskiej tradycji okazałe domy wiejskiej Anglii zwykle są gospodarzem symbolicznego upadku jednej rodziny, dom w powieści Jenny Erpenbeck ujawnia jeszcze bardziej ekspansywną historię. Korzysta z doświadczeń swoich mieszkańców w ciągu ostatnich siedemdziesięciu lat, aby przedstawić wykresy wstrząsów dwudziestowiecznych Niemiec. Historia każdego mieszkańca zajmuje rozdział a każdy rozdział, podobnie jak refren w piosence, kończy się „litanią” pracy ogrodnika; spulchnianiem gleby, rozłupywaniem drewna, podlewaniem, kompostowaniem, przycinaniem i innymi jego różnymi rutynami. Ogrodnik podlewa róże, krzewy i młode drzewka, w lecie dwa razy dziennie, raz wczesnym rankiem i drugi raz, gdy się ściemnia, polewa gołą ziemię na obu łąkach tak długo, aż trawa zacznie kiełkować. Ogrodnik, przycina wszystkie krzewy porastające obramowanie z kamienia. Wyrywa chwasty spomiędzy róż, przycina róże, od chłopów bierze nawóz krowi i rozrzuca go pod czerwonym głogiem i japońską wiśnią. Jesienią obcina długą piłą suche gałęzie wysokich drzew, wykurza dymem krety, grabi liście na łące i pali je, z końcem jesieni spuszcza wodę ze wszystkich rur domu i zakręca główny zawór. Pamięć o wojnie pokazana jest alegorycznie przez ogrodnika, który zastanawia się nad chrząszczem, który dokonuje inwazji na rośliny w ogrodzie, tak jak Niemcy dokonali inwazji na Polskę. Bezimienny i scharakteryzowany wyłącznie przez swoją pracę, którą wykonuje ogrodnik, pozostaje „zakorzeniony”, nie tylko do ziemi, ale także do kolejnych jej posiadaczy.  

               Najtrudniejszy rozdział książki „Klucz do ogrodu” rozgrywa się poza miejscem akcji. Po zlikwidowaniu getta warszawskiego dwunastoletnia siostrzenica żydowskiego producenta odzieży ukrywa się w jednej z kamienic w przechowalni mioteł. Ma głębokie przekonanie, że albo umrze, czekając na odnalezienie, albo okaże się, że zostanie zabita. Ukrywając się w ciemnościach i ciasnocie, jej strach zamienia się pod wpływem wspomnień o tym, że spędza lato w domu wujka nad Jeziorem Brandenburskim, ponieważ było to jedyne miejsce, które wciąż może być uznane w jej wyobraźni za bezpieczne. Ten rozdział książki Jenny Erpenbecka jest najtrudniejszy i zarazem najlepszy.

                 Dom nad jeziorem pochodzi z „przeklętego” dziedzictwa. Początkowo królewska ziemia należała do rodziny sołtysa wsi od 1650 roku. Krótka historia córek sołtysa, opisanych w pierwszym rozdziale, pokazuje umiejętności autorki w tworzeniu zagrożenia, jakie wywołuje cykliczność przemijania. Matka czterech dziewcząt zmarła przy narodzinach Klary. Sołtys nie ma syna. Są we wsi komornicy i chałupnicy, jest dwóch zagrodników i paru gospodarzy, ale sołtys jest tylko jeden. Pierwsza córka Greta nie wyjdzie za mąż, bowiem najstarszy syn chłopa Sandkego, z którym się zaręczyła, jedyny spośród sześciu synów, który się wyuczył gospodarstwa, bo miał objąć zagrodę po ojcu, tuż przed ślubem ku zaskoczeniu swojemu, a także swego ojca, nie został przez właściciela majątku wyznaczony na spadkobiercę. Druga córka Hedwig zadała się z wyrobnikiem, który latem „młócił zboże” w ich gospodarstwie. Gdy ojciec dowiedział się o tym od sąsiada, wpadł w środku dnia do stodoły, wyrwał robotnikowi cep z ręki i ze słowami: „Jak wezne zaraz siekierę, to cie ubije!”, wygnał go z zagrody. Ojciec zamknął Hedwig na kilka dni do wędzarni na strychu, gdzie straciła dziecko, które było w tym czasie malutkim krwawym strzępkiem. Trzecia z kolei córka sołtysa Emma, z pewnością nadawałaby się na ten urząd, gdyby przyszła na świat, jako mężczyzna. Pomagała ojcu we wszystkim, pod jego nieobecność decydowała o świadczeniach od mieszkańców, zatrudniała parobków i dziewczyny, doglądała wycinki, pól i bydła. Na temat zamążpójścia Emmy nigdy nie padło nawet jedno słowo, ani w rodzinie, ani we wsi. Z kolei Klarze, najmłodszej córce sołtysa, jako część ojcowizny przypadł w udziale las, który na dole graniczył z Jeziorem Brandenburskim. Z początku siostry nic nie zauważyły, no może czasem Klara znikała i nie wiedziały gdzie jest. Klara często wychodziła z kubłem, w którym były odpadki dla świń, na drogę, zamiast opróżnić go w chlewie. Czyżby Klara się z kimś potajemnie spotykała? Kiedy ojciec zabronił jej opuszczać zagrodę, Klara z czasem zaczęła tracić rozum. Siostry zaczęły chować wszystkie ostre noże do zamykanej na klucz szafy, parobcy kładli siekiery na wysoką półkę w bramie wjazdowej, gdzie kobieta nie sięgnie bez drabiny, a w pokoju Klary ojciec odkręcił uchwyty okienne i wewnętrzną klamkę w drzwiach. Następnego dnia Emma odkryła ślady Klary na świeżo spadłym śniegu. Nieco później znajduje ciało, na brzegu przy cegielni.         
             
                  Lista rytuałów weselnych opisana jest na kilka stron, zamieniając antropologiczną relację ciekawych regionalnych obyczajów w coś ciemniejszego - listę praw odróżniającą konwencjonalność od niekonwencjonalności, a więc oddzielającą osobę wewnętrzną od intruza. Jednak przy wszystkich tych matrymonialnych przepisach żadna z córek burmistrza nie wychodzi za mąż. Zamiast tego jedna z nich traci swojego narzeczonego, który wyjechał na emigrację, druga rujnuje swoją reputację jeszcze inna pozostanie w celibacie a Klara popełnia samobójstwo. Nie mając żadnych spadkobierców, burmistrz dzieli działkę w latach 30-tych i sprzedaje część nienazwanemu architektowi, żydowskiemu handlarzowi sukna. Gdy Arthur obserwuje budowę domu sąsiada, planuje dom dla swojego jedynego syna, Ludwiga, który w planach zamierza całą posiadłość dziedziczyć. Jednak Holocaust przerywa ich plany.  
                Tymczasem, obok, architekt buduje swój wymarzony dom, aby rozkoszować się swoją młodą żoną. Wypełnia go ukrytymi szafami, tajnymi punktami widokowymi, balkonem z dekoracjami żelaznych ptaków. „Dom, trzecia skóra po tej na ciele i po ubraniu”- uważa architekt, którego duma z jego stworzenia jest wyszczególniona z charakterystyczną dla Erpenbecka dokładnością. Małżonkowie cenią sposób, w jaki schody skrzypią przy pierwszym, drugim, trzecim kroku aż do ostatniego schodka. Ale po prawie dwudziestu latach życia w domu architekt musi go porzucić. W 1951 r., wyjeżdża do Berlina Zachodniego, uciekając z powodu grożącego mu uwięzienia za kupno śrub z Niemiec Zachodnich - nie ma ich na Wschodzie - w celu ukończenia budowy zamówionej przez rząd NRD. Wraz z żoną przenosi się do mieszkania w Berlinie Zachodnim, a państwo przejmuje dom.
                 W następnych rozdziałach Erpenbeck opowiada historie innych osób związanych z domem, w tym z żoną architekta, handlarza suknem; jego dwunastoletnią wnuczkę, ukrywająca się w warszawskim getcie; rosyjskiego majora, który zajmuje dom w czasie wojny; po wojnie pisarką, która nabywa dom dzięki nieskazitelnym autorytetom komunistycznym; i jej wnuczką, która ostatecznie musi sprzedać dom, gdy okazuje się, że rachunki bankowe we wschodnich Niemczech są o połowę mniejsze. Pomiędzy każdym z tych rozdziałów znajduje się opis ogrodnika, który opiekuje się ogrodem, bez względu na to, kto tam mieszka. Inną postacią powieści jest sam czas, który często nęka bohaterów, przybierając niemal fizyczną obecność. Chociaż architekt był mistrzem trzech wymiarów, dopadł go czwarty wymiar: czas, który teraz wypędza go z domu. O tym, że dziecko ukrywa się w getcie, pisze Erpenbeck: czas ją zawlekał i zamknął ją w tej ciemnej komnacie. Jednak dom nad jeziorem stanowi schronienie dla swoich mieszkańców, jakkolwiek tymczasowe. W ciągu dwudziestu lat mieszka tam żona architekta, dla której czas wydaje się być na jej wezwanie.
                     W czasie ofensywy Armii Czerwonej na Berlin dom zajmują pijani i agresywni żołnierze. Gdy przychodzą Rosjanie, stawiają w ogrodzie ze dwieście skradzionych koni, około siedemdziesięciu na mniejszej łące przed samym domem i ze sto trzydzieści na większej, po prawej stronie dróżki prowadzącej do jeziora.  Konie grzebały kopytami w ziemi, która akurat rozmarzała i w ciągu jednego dnia zamieniła się w błoto, i zżarły wokół wszystko, co nadawało się do jedzenia: świeże listki i kwiaty forsycji, młode pędy świerków, pączki leszczyny i bzu.
                  O Jenny Erpenbeck można powiedzieć, że jest mistrzem ukrywania i opóźnień. Pomija niemal całkowicie dialogi i interakcję; każdy rozdział zanurza czytelników w umyśle tytułowego bohatera, tworząc luki, które mogą być wypełnione dopiero późniejszymi relacjami z życia innych. Z początku sympatyzujemy z uciekającym architektem, ale potem dowiadujemy się, że w 1939 r., "Zapłacił Żydom połowę wartości rynkowej" za kąpielisko, nawet używał ich ręczników - towaru najwyższej, jakości, własnej marki handlarza tkaninami, które tam zostawili. Podaje słabe uzasadnienie, że pieniądze, które zapłacił Żydom, pozwoliły im uciec do Afryki lub Szanghaju.
                   Strategia Jenny Erpenbecka - to „ukrywanie i stopniowe ujawnianie” - tworzy subtelną warstwę opowieści, która jest największą siłą książki, to powiedziawszy, czasami pragnie się, aby „Klucz do ogrodu” pozostawił nieco więcej wyobraźni, np. Erpenbeck opisuje pełną historię 12-letniej wnuczki żydowskiego kupca tkanin, której wspomnienia z jeziora zapewniają komfort, gdy ukrywa się w warszawskim getcie. Czytelnik zastanawiają się nad późniejszym losem wnuczki. Autorka powtarza poszczególne zdania, pozwalając nam prześledzić świat naszego zrozumienia, ponieważ stopniowo ujawnia czytelnikowi więcej dzięki koncentrycznym opisom.              
               Tłumaczenie Elizy Borg finezyjnie oddaje język Jenny Erpenbeck, która w przekonujący sposób przedstawia grupę bohaterów - Rosjan i Niemców, chrześcijan i Żydów, dzieci i dziadków, komunistów i kapitalistów - jednocześnie wyrażając swój wspólny ból po utracie kraju i domu. Pokazuje, że przemijanie dotyka nie tylko materialnej strony życia. Dowodzi, że wszystko, co doczesne, czeka kiedyś kres. Początków takiego myślenia upatrywać można w biblijnej „Księdza Koheleta” oraz w poglądach filozoficznych Heraklita z Efezu. Motyw przemijania w książce „Klucz do ogrodu” przejawia się w akcentowaniu nieuchronnego upływu czasu i zmian, jakie ze sobą pociąga. Zmiany te mogą dotyczyć zdrowia, miłości, urody, kondycji fizycznej i psychicznej człowieka. Mogą być jednak rozumiane szerzej – wówczas przemijanie oznacza kres pewnej formacji kulturowej, odchodzenie w niepamięć aktualnych nie tak dawno idei i prądów myślowych, postępujących zmian społecznych, gospodarczych, historycznych. Przemijaniu towarzyszy bolesna świadomość śmierci.