16 lutego 2019

To oślepiające, nieobecne światło


„To oślepiające, nieobecne światło”


Tahar Ben Jelloun




Autor/ (ur. 1 grudnia 1944 w Fezie) - marokański pisarz, tworzący w języku francuskim, uważany za jednego z najważniejszych przedstawicieli literatury frankofońskiej Maghrebu. Jest jednym z najbardziej znanych żyjących autorów piszących po francusku. Studiował filozofię, socjologię i psychiatrię. W 1971 roku wyemigrował do Francji, dwa lata później wydał pierwszą powieść, pt. „Harrouda”, docenioną przez Barthesa i Becketta.

Tłumaczenie/ Małgorzata Szczurek

Tematyka/ Niewyobrażalnie okrutna opresja uczy bohatera przede wszystkim jednego: nienawiść i pragnienie zemsty zabijają. „Oddal ode mnie nienawiść, niszczycielski popęd, jad zatruwający serce i wątrobę. Nie chcę już mścić się na życiu i sumieniach innych ludzi, chcę zapomnieć, odrzucić ją, przestać odpowiadać nienawiścią na nienawiść. Chcę się wznieść ponad” – tą modlitwą do Allaha bohater przy okazji zadaje kłam powszechnym wyobrażeniom o islamie, zainspirowanym działalnością muzułmańskich terrorystów. Lektura tej książki, choć wydaje się ona zapisem koszmaru nie do zniesienia, ożywia, wzmacnia i dodaje otuchy. Uświadamia, jak wiele mamy i jak bluźnierczą niewdzięcznością jest z naszej strony niedocenianie rzeczy prostych: tego, że codziennie widzimy słońce i niebo, że możemy jeść, co chcemy, przebywać z bliskimi, rozeprzeć się w fotelu bądź iść na długi spacer.

Główny motyw/ Ta historia zdarzyła się naprawdę. Maroko, tajne więzienie Tazmamart. Bohater powieści, skazany za udział w zamachu na króla, zostaje – podobnie jak jego towarzysze – osadzony w celi wielkości grobu. Pod ziemią, bez światła, bez kontaktu ze światem zewnętrznym, ma umierać długo i w męczarniach. Jest jednak coś, co sprawi, że po osiemnastu latach nadal będzie żył i kiedy wyjdzie na wolność, opowie innym tę wstrząsającą historię. Tahar Ben Jelloun nada zaś jego relacji doskonałą artystyczną formę.

  Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„I tak śmierć zmieniła się w zachwycający promień słońca”.

„Kiedy przechodzimy ciężką próbę, najprostsze rzeczy wydają się nam szczytem marzeń”.

„Rzeczy najprostsze są tak piękne i tak straszne, kiedy ich już nie ma, kiedy stają się na zawsze niemożliwe!”.

„Pośród mroków prawda ujawniła mi się w swej wspaniałej jasności”.

„Nie ma grupy, w której nie trafiłby się jakiś łajdak”.

„W każdym człowieku kryje się jakaś cząstka wulgarności”.

„Cisza może zastąpić światło którego nam brak”.

„Lepiej rozumiem język ptaków niż ludzi”.

„W piekle korupcja także czyni cuda!”.

 

                     „To oślepiające, nieobecne światło” marokańskiego pisarza Tahara Ben Jellouna to sfabularyzowana relacja z uwięzienia młodego żołnierza marokańskiego za jego udział w zamachu na króla Hassana II w 1971 roku. Opierając się na prawdziwej historii, autor ściśle współpracował z ocalałym, przeprowadził z nim rozmowę i napisał opowieść o pozornie niewyczerpanej zdolności człowieka do okrucieństwa. Narrator, Salim, dołącza do marokańskiej armii, by pomóc finansowo swojej rodzinie, i zostaje zaaresztowany wraz z innymi żołnierzami po makabrycznym ataku na królewski pałac. Jego ojciec, który porzucił żonę i dzieci, jest ulubionym poetą, który zabawia i uspokaja króla, i jak na ironię ojciec Salima był w pałacu, gdy żołnierze zaatakowali i zabili około 100 gości monarchy. Salim, skromny żołnierz, który nie był do końca wtajemniczony w ten spisek, nie wiedział, że ma miejsce zamach stanu był oszołomiony, kiedy został skazany za ten czyn na 10 lat więzienia. Ale dziesięcioletni wyrok mija, a więźniowie dalej przebywają w więzieniu - najwyraźniej zostali zapomniani przez świat. Tym prawdziwym więźniem był Marokańczyk Aziz Binebine, który do końca życia będzie powtarzał sobie pytanie monotonnym głosem: – „Wyobraź sobie noce bez gwiazd, dni bez światła, jedzenie bez smaku. Umarłeś, ale żyjesz. Wiesz o tym, bo codziennie doświadczasz bólu, zimna, głodu. Jesteś w grobie”.

                     W 1973 r. Salim i 57 innych współwięźniów zostaje przeniesionych z więzienia do Tazmamart, tajnego ośrodka na odległym obszarze południowo-wschodniego Maroka, gdzie wielu z nich „znika” bez śladu. Ich cele podzielone są między blokami „A” i blokami „B”. Salim jest przypisany do bloku „B” – i jest jednym z 23 więźniów. Każdy z mężczyzn zostaje wepchnięty do wilgotnego podziemnego lochu o długości około 10 stóp, szerokości 5 stóp i wysokości 5 stóp. Można powiedzieć, że zostali zamknięci w grobowcach, zostali pochowani za życia. W takiej celi- grobowcu Salim spędza 18 lat swojego życia. Oto historia, jaką przeżył.

                    W książce pozostaje nam tylko głos Salima, głos, który jest jeszcze wspanialszy z tego powodu, że jest „zasłonięty” ciemnością. Niektórzy odnaleźli w nim echa Becketta w klarownej, zredukowanej prozie, a na pewno w jego ograniczonym środowisku i beznadziejności. A to, że wyrzekł się nadziei i pomocy od Najwyższego, wynika już z pierwszych jego słów: „Długo szukałem Czarnego Kamienia[1] oczyszczającego duszę. Mówiąc „długo”, myślę o studni bez dna, tunelu, który drążyłem palcami i zębami, z niezmordowaną nadzieją, że dostrzegę- choćby tylko minutę, nieskończenie długą minutę- promień światła, iskrę, która odciśnie mi się na dnie oka i której moje ciało będzie strzegło jak tajemnicy”. Jest to język islamskiego mistycyzmu. Salim nie był religijny, kiedy przybył do Tazmamartu, ale jego sytuacja jest prawdziwą wersją duchowego piekła, które islamscy mistycy opisują w różnych metaforach. Ucieka przed swymi udrękami, podążając ich śladami, wyobrażając sobie drogę do swojego umysłu, na jakie pozwala mu wolno rozpadające się ciało. Wie, że jego marzenia się skończą, kiedy poczuje smród umierającego ciała.

                      Narracja podąża krętą i zdradziecką ścieżką: inspirowane samotne odejścia kończą się niedającą się opisać degradacją. Okropna śmierć przeplata się z inspirowanymi zbiorowymi wysiłkami, aby utrzymać się przy życiu. Jeden z więźniów Karim staje się gadającym zegarem, który nadaje kształt ich niekończącej się nocy. Ustad śpiewa im wersety z Koranu. Jeden człowiek opowiada o fabułach każdego filmu, jaki kiedykolwiek widział, inny wymyśla gry, w które można grać  wyimaginowanymi kartami, ale lepiej nie zbliżać się do tej książki, jeśli chcesz, aby twoje serce się ociepliło. Najbardziej niepokojąca scena pojawia się, gdy Salim zostaje wpuszczony do przestronnego pokoju z wygodnym łóżkiem. To nie jest hołd dla ludzkiego ducha, ale próba jednego człowieka, aby oświecić prawdę innego człowieka.

                W baraku „B” mieszkało dwudziestu trzech więźniów, każdy w swojej celi. Poza dziurą wykopaną w ziemi, do której załatwiali swoje potrzeby, była tam jeszcze szpara nad metalowymi drzwiami, przez którą wpadało powietrze. Nie mieli już imion, przeszłości ani przyszłości. Odarto ich ze wszystkiego. Została im skóra i głowa. Nie wszystkim. Więzień nr 12 pierwszy stracił rozum. Bardzo szybko zobojętniał. Przeskoczył kilka etapów. Zstąpił w otchłań cierpienia, zostawiając głowę lub to, co z niej zostało, przy bramie obozu. Odmawiali zwracania się do siebie inaczej niż po imieniu lub nazwisku, co było zakazane.

                   W pierwszych miesiącach więzienia nie mógł w ogóle spać ani śnić. Odkąd jednak zerwał z przeszłością i nadzieją, spał normalnie, z wyjątkiem bardzo zimnych nocy, kiedy trzeba było czuwać, żeby nie zamarznąć na śmierć. Sny wypełniały go po brzegi każdą noc. Niektóre były dla niego szczególnie ważne i przypominał je sobie, po innych pozostawały jakieś mgliste wrażenia, rzadko nieprzyjemne. Nie tylko on śnił, jednak chyba tylko jemu śnili się trzej prorocy. Z Mojżeszem miał długą dyskusję natury politycznej. Rozmawiali twarzą w twarz, Mojżesz siedział na swym tronie, on na ziemi. Mówił mu, że nierówność ludzi jest źródłem niesprawiedliwości. Słuchał go, ale się nie odzywał. Jezus też nic nie mówił. Przychodził od czasu do czasu, miał uniesione ręce i smutne oczy. Twarzy Mahometa nie widział, ale czuł jego świetlistą obecność. Słyszał z daleka poważny głos, który rezonował w jego głowie, jakby stary mędrzec szeptał mu coś do ucha. Nawoływał do cierpliwości. Te sny go uspokajały. Dawały pewność. Szedł drogą prawdy i sprawiedliwości. Nie musiał szukać nadziei, ponieważ czuł, że Bóg go nie opuścił. Nie bał się śmierci; a co do bólu, starał się go traktować jak drobnostkę, coś, z czym można się uporać. Od kiedy w snach nawiedzali go prorocy jego wiara był niezachwiana i potężna. Dawała mu siłę i wolę, o które wcześniej nie prosił. Nikomu nie opowiadał snów o prorokach. Należały tylko do niego.

                 Powieść przekształca niewyobrażalną „nieludzkość” w egzystencjalną opowieść o woli przetrwania. Podobnie jak wiele książek, które świadczą o ludzkim okrucieństwie, Tahar Ben Jelloun książkę „To oślepiające, nieobecne światło” napędza przez prostą, potężną narrację. Jego oszczędny ton i styl są podobne do innych wielkich książek z życia pod ustrojem totalitarnym na przykład Elie Wiesela „Noc” i wspomnienia Aleksandra Sołżenicyna w „Archipelagu Gułag”. Książka Bena Jellouna ma pod wieloma względami jeszcze większe znaczenie, ponieważ zajmuje się złem o mniejszej skali niż te utwory, ale jego przesłanie jest podobne: wszystkie autokratyczne rządy i instytucje działają bez litości. Niewyobrażalnie okrutna opresja uczy bohatera przede wszystkim jednego: nienawiść i pragnienie zemsty zabijają. „Oddal ode mnie nienawiść, niszczycielski popęd, jad zatruwający serce i wątrobę. Nie chcę już mścić się na życiu i sumieniach innych ludzi, chcę zapomnieć, odrzucić ją, przestać odpowiadać nienawiścią na nienawiść. Chcę się wznieść ponad” – tą modlitwą do Allaha bohater przy okazji zadaje kłam powszechnym wyobrażeniom o islamie, zainspirowanym działalnością muzułmańskich terrorystów.

                   
               Opowieść Salima to studium obłędu – rejestracja procesów, które kolejnych współwięźniów doprowadziły na skraj szaleństwa; niewielu udało się wrócić. „Żeby stawiać opór, trzeba myśleć. Nie ma oporu bez samoświadomości, bez myśli”. Z mroków łagru wyłaniają się kolejne postaci: Gharbi bierze na siebie odpowiedzialność za dusze pozostałych, bez wytchnienia recytując Koran i prowadząc codzienne modlitwy; Karim zostaje strażnikiem czasu w miejscu, w którym pojęcia dnia i nocy tracą sens; Wakrim strzeże towarzyszy przed skorpionami, wysysając jad z dogorywających ciał i ucząc, jak mimo  ślepoty dostrzec zagrożenie; Salim natomiast – odtrącony syn królewskiego błazna – staje się Księgą, wypełniając czas, mrok i myśli słuchaczy opowieścią. „Walcząc z ciemnością, byłem jak studnia, w której roiły się słowa”. Z nich, najwyższym wysiłkiem woli, budować będzie kolejne narracje – snute raz wokół „Obcego” Camus, innym razem wokół „Anioła zagłady” Buñuela – poprzez metaforę pokazując towarzyszom możliwe ścieżki interpretacji ich własnego położenia.         
                  Jest jeszcze jedna, wewnętrzna ścieżka ocalenia – bohater znajduje ją w islamskim mistycyzmie, w uparcie podejmowanych próbach wyzwolenia od cierpienia ciała poprzez medytację o Czarnym Kamieniu w świątyni Kaba w Mekce. Do niego wracać będzie myślami w chwilach załamania, jego wyobrażenie stanie się najważniejszym – obok wyidealizowanej figury matki – punktem odniesienia w ciemnościach więziennej celi. Raz jeszcze: nie wspomnienia, a projekcje obrazów zawieszonych w bezczasie, oderwanych zarówno od upiornej teraźniejszości, jak i indywidualnej przeszłości. Praktyka suficka zawiedzie Salima do punktu paradoksalnej wolności ostatecznej – momentu, gdy przeszłość, przyszłość i teraźniejszość ulegną wymazaniu, gdzie nienawiść wobec oprawców nie będzie miała przystępu do myśli i przestanie wyniszczać ciało.Widziałem go i pozwalałem, by przeszedł jak cień przez moje życie. Łatwiej byłoby go nienawidzić, mieć mu za złe i pielęgnować w sobie żądzę zemsty. Jednak w łatwości tej kryła się pułapka:, jeśli człowiek dopuści do siebie nienawiść, nienawiść zatruje mu krew i go zabije. Potem widziałem sylwetki i duchy tych, którzy wciągnęli nas w to bagno. Nie wszyscy byli martwi. Kilku oficerom udało się ocaleć dzięki własnej przebiegłości. Do nich też nie miałem żalu. Byli doskonałymi kanaliami. Nie miałem wrogów. Nie wzmacniałem już moich złych skłonności. Zrozumiałem, jak bardzo męczące było krojenie na plasterki moich oprawców. Postanowiłam, że nie będę się już nimi zajmował. W ten sposób pozbyłem się ich, co równało się uśmierceniu, tyle, że bez brudzenia sobie rąk i bez ciągłego roztrząsania możliwości odpłacenia im takim samym nieszczęściem, na jakie mnie skazali. Musiałem ostatecznie pokonać myśl o zemście. Przekroczyć ją. Nie podsycać jej płomienia. Bo zemsta miała ostry zapach śmierci i nie rozwiązywała żadnego problemu. Na próżno szukałem – nie znajdowałem już nikogo, kogo mógłbym nienawidzić. Oznaczało to powrót do stanu, który uwielbiałem ponad wszystko: do wolności”. I choć religia staje się dla wielu więźniów sposobem na przeżycie, równie ważnym elementem okazuje się wyobraźnia i książki. Salim, który jest narratorem, recytuje towarzyszom poezję, cytuje całe fragmenty ukochanych książek, opowiada powieści i filmy. Więźniowie trzymają się tych historii jak ostatniej deski ratunku, pozwalają im one zapomnieć na chwilę o swoich cierpieniach i przenieść się gdzie indziej.
               Książka nie jest pozbawiona dwuznaczności. Chociaż protagonista narrator zostaje uwięziony za swoją rolę w rewolucyjnej próbie zamachu stanu w 1971 roku, niewielu czytelników sympatyzuje z tymi rewolucjonistami, ponieważ napadając na pałac królewski doprowadzają do masakry uczestników podczas uroczystości z okazji królewskich urodzin. Ta myśl o bezsensownym zabójstwie niewinnych ludzi podtrzymuje bohatera przy życiu, znosi każde nowe okrucieństwo i poniżenie. Zaprzeczając samemu sobie i kontrolując swoje myśli, pozostaje względnie zdrowy. Jego koledzy współwięźniowie nie przystosowują się tak dobrze: jeden umiera, próbując zmniejszyć swoje zaparcia, inny popełnia makabryczne samobójstwo w grobie z wapnem palonym, podczas gdy dwóch innych więźniów pożerają karaluchy.
                   Wszystkie magiczne myśli narratora, intelektualna racjonalizacja i odwoływanie się do Boga ostatecznie go zawiodły. A ponieważ narrator opowiada swoją historię poprzez pamięć, jego historia staje się coraz bardziej złożona i niejasna. Zrozumiałe, że nie zgadza się z ojcem, obwiniania go za porzucenie rodziny, za wygodne i dostatnie życie na królewskim dworze, ale jasne jest, że narrator dołączył do zamachu częściowo z fascynacji wizerunkiem zastrzelenia ojca. Podobnie, relacja bohatera z jego matką zmienia się wraz z rozwojem akcji książki, od silnego powiązania między członkami rodziny w niemal kazirodczą obsesję. Tahar Ben Jelloun nie pozwala nam „odpoczywać” przy tej lekturze z prostym spojrzeniem na „cierpiącego bohatera", który ze stoickim spokojem znosi wszelkie przeciwności z powodu czystości i prawości swojej sprawy. Taki luksus, jak nam się wydaje, jest nie na miejscu, jeśli chcemy zrozumieć świat takim, jaki jest.
                Książka w końcu dotyka ważnego przesłania: społeczność postkolonialna Maroka jest wciąż zdominowana przez dysfunkcję, od elit po rewolucjonistów; kolonizowani nie odradzają się natychmiast po opuszczeniu kolonizatora. To, że narrator został ocalony nie przez swoich współobywateli, ale europejskie organizacje na rzecz praw człowieka, dodaje jeszcze jeden akcent do portretu Maroka, który jeszcze nie umknął przed zawirowaniami swojej przeszłości. To, że szanujemy cierpienie narratora, niezależnie od jego politycznych skłonności, jest ludzką odpowiedzią Tahara Ben Jellouna na tych, którzy sugerują łatwe rozwiązania realiów życia postkolonialnego.
                  W „Tym oślepiającym, nieobecnym świetle” bohater musi zbudować sobie nową tożsamość, odrzucając potrzeby ciała. Jego życie dzieli się na to przed uwięzieniem i to w więzieniu. Tu musi stać się innym człowiekiem. Dzień po dniu zrzuca z siebie powłokę wspomnień i dawnych przyzwyczajeń. Wsłuchuje się w szmer własnej duszy, a wreszcie dokonuje mistycznej sublimacji, która wynosi go poza ramy ciała i pozwala przetrwać najcięższe chwile. Stanie się prawdziwie wolny, jeszcze zanim opuści więzienie. A zatem Tahar Ben Jelloun – subtelny poeta, pisarz zuchwale zrywający zasłonę tego, co niewypowiedziane, bajarz, czerpiący przyjemność z samego opowiadania, ale też pisarz publiczny, który niczym skryba udziela głosu tym, którzy są go pozbawieni.
 

[1] Czarny Kamień- największa świętość i cel pielgrzymek muzułmanów. Znajduje się w jednym z narożników świątyni Kaba w Mekce.

09 lutego 2019

Żydoptak


„Żydoptak”


Bernard Malamud




Autor/ (ur. 26 kwietnia 1914 w Nowym Jorku, zm. 19 marca 1986 w Nowym Jorku) - amerykański pisarz, prozaik i autor sztuk teatralnych. Malamud urodził się na Brooklynie w rodzinie rosyjskich Żydów. Jego utwory często rozgrywają się w żydowskich środowiskach Nowego Jorku, pisarz nie ogranicza się jednak jedynie do opisania tradycyjnych żydowskich zwyczajów i postaw na tle wielokulturowej społeczności. Interesuje go głównie jednostka i sposób realizacji jej ambicji oraz marzeń wobec oporu otoczenia. Jego proza, w pełni realistyczna i z pozoru oschła, zaskakuje ukrytym liryzmem.

Tłumaczenie/ Zbigniew Białas, Mariusz Brymora, Aneta i Adam Janiszewscy

Tematyka/ Książka stanowi wybór z utworów powstałych w ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci. Życie amerykańskich Żydów nabiera tu osobliwych wymiarów magii i tajemnicy. Zwykły los odsłania swoją dziwność, w każdej codziennej czynności tli się szaleństwo.

Główny motyw/ Na przykład historia opisana przez Bernarda Malamuda w „Żydoptaku” to opowieści o asymilacji, prawdzie, ludzkiej naturze i nienawiści (antysemityzmie). Fabuła skupia się wokół Cohena, jego żony Edie, jego syna Mauriego i żydowskiego mówiącego ptaka. Cohen, Edie i Maurie to żydowska rodzina, która próbuje przyswoić sobie zwyczaje amerykańskiego społeczeństwa. Chociaż zrozumiałe jest, że ludzie dostosowują się i zmieniają, aby dopasować się do nowych lokalizacji i budować relacje z innymi ludźmi z różnych grup etnicznych i religii, osobiście uważam, że niesłuszne jest pozbycie się dziedzictwa, religii i kultury, by zadowolić innych. Autor pokazuje nam, w jaki sposób nadmierna asymilacja może być szkodliwa i może prowadzić do chaosu i skutkować nienawiścią. Postać Cohena skonstruowana przez Malamuda, jest przykładem tego jak nadmierna asymilacja przemienia się w nienawiść w stosunku do swojego „własnego" narodu żydowskiego, dążąc do tego, aby stać się prawdziwym Amerykaninem, Cohen traci miłość do swojego narodu żydowskiego i nie ma dla nich tolerancji ani akceptacji.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Kto myśli, ten żyje”.

„Jeśli córka Rothschilda zechciałaby pana poślubić, pytałby pan o jej wiek?”.

„Miłość przychodzi z odpowiednią osobą, nie wcześniej”.

„Dla nas miłością jest nasze życie, a nie kobiety”.

„Żałoba to trudny obowiązek. Gdyby ludzie o tym wiedzieli, byłoby mniej śmierci”.

„Najlepiej nie być zbyt mocno wierzącym, bo staje się to kłopotliwe”.

„Z wiary w siebie płyną pewne korzyści”.

„Duchowo i fizycznie: nie ma miłości po śmierci”.

„Nie jest doskonała, chociaż Bóg, który ją stworzył na swoje podobieństwo jest doskonały. Nie muszę chyba panu wyjaśniać, co to znaczy .- A co to znaczy?- Na swój sposób ona też jest doskonała”.

„Jak możemy być sobie obcy, skoro obaj wierzymy w Boga?”.

„Wątpimy w Boga i Bóg wątpi w nas. Taka już jest natura istnienia”.

„Sam Bóg ma kłopoty ze zrozumieniem ludzkich bolączek”.

„Przeszłość przeszkadza, jeśli jej się na to pozwala”.

     

                      Literatura żydowska, która powstała w diasporze pomimo istniejących w niej różnic, zarówno językowych, jak i kulturowych, posiada jedną wspólną cechę – odbijało świętość. Jeśli chodzi o warsztat literacki, to środkiem, przez który najczęściej ją artykułowano był symbol, bardzo mocno związany z ludzką egzystencją i nigdy nieginący z pola aktywności psychicznej człowieka. Fakt ten łączy się również z wielką popularnością symbolu, jako „języka”, w którym świętość objawia się najpełniej. Psychoanaliza wiąże go z ukrytymi konfliktami psychicznymi człowieka. Dla literaturoznawcy symbol tworzy pewną wizję świata i w ten sposób pomaga przekształcić tworzywo językowe w dzieło literackie. Natomiast historyk religii próbuje odnaleźć w symbolu elementy sakralne. Symbol odsyła do sedna bytu, odsłania i objawia Boga. Stąd też ścisła łączność symbolu z kultem, który poprzez święte czynności i święte słowa przywołują obraz Transcendencji. Symbole mogą być w pełni rozumiane tylko i jedynie przez odbiorców o mentalności podobnej do tej, którą ma nadawca, pochodzących z tego samego, co on kręgu kulturowego. W tym miejscu można zaryzykować stwierdzenie, iż literaturę żydowską odpowiednio pojmie wyłącznie Żyd.

                            W interesujący sposób dla owej symboliki organizuje przestrzeń Bernard Malamud w opowiadaniu „Anioł Levine”. Krawcowi Manischewitzowi, w chwili, gdy ma poważne problemy, objawia się anioł, który ku zdziwieniu bohatera jest Murzynem. Obiecuje on, że wybawi krawca z jego kłopotów, a gdy ten nie dowierza, odchodzi, mówiąc, że można go znaleźć w najbardziej podejrzanej dzielnicy miasta. Po pewnym czasie Manischewitz, zdesperowany swoją sytuacją, udaje się na poszukiwanie czarnego wysłannika nieba. Dowiaduje się, że ten rzeczywiście najczęściej przebywa w podrzędnej knajpie „Bella”, wypełnionej ludźmi z marginesu społecznego. To wpędza bohatera w kryzys religijny. Wprawdzie będąc pobożnym Żydem, powinien mieć świadomość sakralności całej przestrzeni z wszystkimi jej elementami, ale w tym konkretnym doświadczeniu egzystencjalnym ujawnia się, że jednak pewne obszary uważa za profanum – miejsca, gdzie Boga być nie może. Zasmucony odchodzi. Jednak niekończące się problemy zmuszają go do wznowienia poszukiwań anioła, i wtedy następuje moment najbardziej zaskakujący. Tam, gdzie poprzednim razem widział knajpę, teraz napotyka dom modlitwy, tyle, że anioła w nim nie ma. Odnajduje w innej knajpie, i to stamtąd przychodzi dla krawca i jego rodziny wybawienie. Ta stworzona przez Malamuda fabuła jest najprostszą wykładnią judaistycznej teorii ustanowionej przez Boga jednorodności świata. Tego typu konstrukcję przestrzenną w literaturze żydowskiej spotykamy również u Singera, Kafki, Mangera czy Schulza.

                         W związku z tym pobożny Żyd przeżywa swoje istnienie w obydwu wymiarach: biologicznej cykliczności i jednocześnie linearności. Takie traktowanie rzeczywistości czasowej przypomina koło toczące się po prostej. Kołem byłby tu czas cykliczny, prostą linearny, zaś współistnienie obydwu to ruch „pojazdu”, czyli pełne, sakralne przeżywanie czasu. Religijność naturalna (pierwotna) dzieli czas na sacrum i profanum (podobnie jak przestrzeń). Według Kabały żyjemy w czasie profanum. Czas sacrum to jedynie momenty poszukiwania kontaktu z Bogiem, które na krótko przerywają profanum. Mamy, więc znowu „pęknięcie”, tym razem czasu!

                         Akcja opowiadania „Żydoptak” odgrywa się w skromnym mieszkaniu w Nowym Jorku. Jest to historia czterech postaci: Cohena, jego żony Edie i syna Maurie oraz Schwartza, ptaka, który pewnego dnia wleciał do mieszkania rodziny Cohena. Główny bohater opowieści to wrona lub kruk, uważający się za żydowskiego ptaka. W opowiadaniu Schwartz (ptak) ma nadzieję znaleźć schronienie w mieszkaniu tej rodziny, ale Cohen, głowa domu, nie jest tak przyjazny dla Schwartza, jak reszta jego domowników. W tym opowiadaniu autor wykorzystuje alegorię ptaka, aby przedstawić szersze koncepcje, które przedstawione są w innych jego opowiadaniach. Dzięki postaci Żydoptaka autorowi udaje się przekazać tematy tożsamości, przesiedlenia, asymilacji i antysemityzmu. Jednakże i chociaż nie ma jednoznacznej odpowiedzi na zachowanie Cohena, podniesienie tej kwestii w ramach społeczności żydowsko-amerykańskiej ma wielką wartość. Otwiera drzwi do wielojęzycznego dyskursu o żydowskiej kulturze w Ameryce. Pokazuje złożone relacje między ludźmi w jednym społeczeństwie. Cohen, jak na ironię, traktuje Schwartza (ptaka), jako niechcianego gościa w jego domu i jego społeczności, chociaż on sam prawdopodobnie doświadczył imigracji poprzez osobiste doświadczenie lub jest potomkiem imigrantów.

                      Z jednej strony zapomniał o tym doświadczeniu i przeżywa swoje codzienne życie, jakby nie miał żadnego związku z żydowską imigracją w Ameryce. Z drugiej jednak strony doświadczenie to prześladuje go od momentu, w którym Schwartz wkracza w jego życie (mówi w języku jidysz, ma czarne upierzenie i odczuwa strach przed antysemityzmem). Nacisk na wielojęzyczny dyskurs w tym społeczeństwie jest cenny, ponieważ ujawnia poczucie ksenofobii i nienawiści do samego siebie w nowej kulturze amerykańskiej. Cohen nienawidzi Żydoptaka tak samo, jak nie znosi faktu, że ma związek z żydowską kulturą, i być może z tego powodu nie chce świadomie poradzić sobie z tym doświadczeniem.

                  Bernard Malamud w prostych i krótkich opowiadaniach koncentruje się na wszystkich szczególnie ważnych sytuacjach tematycznych i wszechobecnym, wielopostaciowym, jednoczącym symbolu, który utrzymuje historie razem: więzienie - fizyczne lub duchowe, działa jak zachęta do pozbycia się kryzysu. Inicjuje podróż każdego bohatera w poszukiwaniu samego siebie. Wędrujący Żydzi w tych opowiadaniach podróżują od ograniczających żądań przeszłości przodków judaizmu do nowych zasobów asymilacji w nowym świecie; od duszącej potrzeby chowania się, unikania innych, do izolacji społecznej spowodowanej brakiem komunikacji; od rozpaczy po desperację. Opowiadania stają się potężnym stwierdzeniem głoszącym konieczność transcendencji i potępiającym bezpłodność fałszywej „wolności", którą amerykańscy Żydzi dostali, jako iluzję cieszenia się, w czasach, kiedy antysemityzm nie jest już dla nich wrogiem, z którym należy walczyć. Dyskursy tworzone przez bohaterów sprowadzają się do słów, którym brakuje siły do komunikowania się; jednocześnie pozostawiają jęczące echo w obliczu rozwiązania tego, co w czasach starożytnych było namacalną rzeczywistością: teraz więzi z innymi są zerwane jak w opowiadaniu „Mój Syn, Morderca".

                      Bernard Malamud w swoich opowiadaniach przedstawił rodzaj postaci, która stanowi jeden z najbardziej kluczowych procesów nowej ery, mającą związek z osobistą tożsamością - eliminacją podmiotu, który może wiedzieć, kim jest. Mężczyźni i kobiety, którzy kiedyś byli w stanie tworzyć i budować, teraz zmienili się, zgodnie z malamudańskim poczuciem siebie, na istoty upokorzone, uwięzione zarówno w swoim własnym niewolnictwie pracy, jak i w świecie rzeczy, za których wytworzenie są odpowiedzialni. Bohaterowie z opowiadań Malamuda cierpią z powodu wszystkich nieszczęść i bólu spowodowanego zniszczeniem połączenia człowieka z jego naturalnym miejscem. Na poziomie społecznym, w sztuce, a nawet w osobistym związku człowieka z Naturą, niewiele pozostało z historycznego projektu współczesnego humanizmu. Porzucenie ojczyzny siłą, by rozpocząć nowe życie w obiecanym „amerykańskim raju", spowodowało w opowieściach Malamuda nowy typ obskurantyzmu, nową historyczną „Kryształową noc”, w której ból i upokorzenie spowodowane przez naciski  kapitalistycznego życia są legitymizowane pod nazwą postępu i nowoczesności – powstaje nowa zasada transcendencji stłumiona przez zbliżającą się potrzebę przetrwania.

                     W tych warunkach wyrasta pokolenie o seksualnej obsesji, będące wytworem niezdolności do miłości, które ożywa w opowiadaniach Malamuda. Miłość zamienia się w symulację, która wymaga konkretyzacji. Ale nawet, gdy zmaterializuje się seksualność, nie dopełnia ona osoby. Seksualność, miłość, sztuka, rodzina, społeczność i religia, realia pomyślane, jako długoterminowe zasoby ludzkiego wewnętrznego rozwoju, uległy dezintegracji, pozostawiając jedynie cień sugerujący ich wcześniejsze istnienie. Malamud stworzył w swojej książce cały spektakl oparty na wielkim teatrze amerykańskiego stylu życia w drugiej połowie XX wieku. Jego osobista „antyczna tragedia” (doświadczenie Holocaustu przez miliony Żydów) dowodzi ostatecznie, że pokonanie nicości w świecie, w którym człowiek jest zabłąkany, jest trudnym zadaniem. Bez pewnych wartości kształtujących słuszność takich pojęć jak transgresja, grzech czy cnota, wartości wymazane w masie świeckiego, głównego nurtu społeczeństwa, bez solidnego poczucia jaźni, człowiek nie ma poczucia kierunku.
                            
                        Malamudska koncepcja żydowsko-amerykańskiej tragicznej duszy obejmuje także indywidualny ból związany z kryzysem tożsamości. Ten ból i niepokój, jaki on wywołuje, to najbardziej fundamentalna rzeczywistość, którą jego krótkie opowiadania zawierają, jako krytyczną reakcję na niedostatek. Jednak amerykańskie życie w XX wieku obiecało Żydom dobrobyt i bezpieczeństwo, jako substytut „nowej cywilizacji", ale ból tobitwa” na obiektywne fakty, które ją powodują, i nie ma bólu bez buntu. Postaci Malamuda protestują, na swój własny sposób, przeciwko zagranicznemu „niewolnictwu”, stąd w bohaterach gorączkowa aktywność w poszukiwaniach nowych tożsamości. W opowiadaniu „Koń, który mówi” Malamud odkrywa trzy freudowskie kategorie odpowiadające trzem strefom psychicznym, które regulują ludzkie funkcjonowanie psychiczne - id, ego i superego - aby poddać je ostatecznemu pojedynkowi i znaleźć ostateczną odpowiedź na konflikt egzystencjalny autora.  W tej opowieści, zwierzęca część Abramowitza (konia) reprezentuje id, stajnia libido i źródło tego, co Freud nazwał zasadą przyjemności. Charakteryzuje się przytłaczającą witalnością, całkowicie obcą racjonalnemu porządkowi i jest ilustrowany tekstowo opisem potrzeb seksualnych konia. Zdolność zwierzęcia do mówienia odpowiada ego, czyli zdolności rozumowania psyche, która kontroluje niezbadane „zwoje” wewnątrz psychiki. Ten aspekt Abramowitza rządzi się zasadą rzeczywistości, w której postrzega swoją obecną sytuację, źródło jego nieprzerwanego procesu przesłuchiwania samego siebie - procesu odrzuconego przez jego właściciela Goldberga. Goldberg reprezentuje superego, obrońcę dumy, społeczną nad-poprawność i oczyszczone sumienie oraz impuls do doskonałości. Superego dąży do zasady moralności. Zadaniem ego jest utrzymanie równowagi pomiędzy nadmiernie instynktownymi siłami jednostki a jej skrajnie perfekcjonistycznymi pragnieniami.

                      W opowiadaniach „Magiczna beczułka” i „Wybór zawodu” Bernard Malamud opisuje z ironią poszukiwania przez bohaterów żony lub kochanki. W pierwszym opowiadaniu Leo Finkle po sześciu latach studiowania miał zostać rabinem, pewien znajomy doradził mu, że znacznie lepiej byłoby mu zdobyć kongregację, gdyby się ożenił. Od sześciu lat poświęcał się prawie wyłącznie studiom, więc, to było chyba zrozumiałe, nie miał czasu na kontakty towarzyskie i znajomości z młodymi kobietami. W związku z tym pomyślał, że lepiej się stanie, jeżeli uda się po radę do osoby w tych sprawach doświadczonej, zamiast samemu niezdarnie brnąć przez to wszystko. Umówił się na spotkanie z pośrednikiem matrymonialnym o nazwisku Salzman. Pośrednik zaproponował mu kilka cnotliwych i wykształconych kandydatek na żony, jednak Finkle bardzo marudził i żadna mu nie odpowiadała. Podczas kolejnego spotkania z teczki, w której były zdjęcia kandydatek wypadła na stół fotografia pewnej dziewczyny. Leo Finkle zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, jednak Salzman nie chciał go umówić z ową kobietą. Pod wpływem nacisków na pośrednika dostał adres dziewczyny. Okazało się, że jest to Stella córka Salzmana, prostytutka uliczna. Leo pojawił się niosąc mały bukiecik fiołków i róż. Stella stała przy lampie paląc papierosa. Czekała spięta i onieśmielona. Z daleka zauważył jej oczy- zupełnie podobne do oczu jej ojca- oczy, które wyrażały pełną rozpaczy niewinność. Bohater uosobił w niej swoje odkupienie. W drugim opowiadaniu „Wybór zawodu” Cronin przeżywał pełne cierpienia miesiące, odkąd odkrył, że jego żona Marge zdradza go z przyjacielem. Wykładał stylistykę i literaturę w małym mieście akademickim w północnej Karolinie. W semestrze wiosennym na jego wykładach z literatury pojawiła się nowa studentka, starsza od innych dziewczyna. Chociaż w gruncie rzeczy nie była ładna, to jednak twarz miała szczerą i ponętną. Nazywała się niezbyt czarująco- Mary Lou Miller. Nadal był nią zainteresowany, a ona od czasu do czasu czekała przy jego biurku po zajęciach i szła z nim w kierunku gabinetu. Po kilku takich wspólnych spacerach umówili się na „randkę”. Cronin zaprzyjaźnił się z malarzem George’em Getzem, docentem na Wydziale Sztuk Pięknych. Okazało się, że Mary spotyka się też z George’em i że jest jego muzą, którą maluje wieczorami w swojej pracowni. Co ciekawe Mary nie była zwykła studentką, kiedyś była prostytutką, ale obecnie nie pracowała już w tym zawodzie. Cronin z zazdrości o Mary prawie oszalał, do tego stopnia, że opowiedział docentowi artyście o przeszłości Mary. Po tym incydencie studentka znika z uczelni. Cornin po roku dostaje od niej pocztówkę z wyznaniem. Pisała, że wciąż jest na uczelni, specjalizującej się w pedagogice, i że ma nadzieję kiedyś uczyć, podkreśliła, że jest to zasługa profesora Cornina.

                  W opowiadaniach Bernarda Malamuda synagoga sąsiaduje z domem publicznym, sacrum można odnaleźć w profanum, a profanum w sacrum jak w opowiadaniu „Srebrna korona”, w którym rabin oszust sprzedawał nieuleczalnie chorym ludziom „cudowną” koronę, która według niego posiada moc uzdrawiania. Jednym z oszukanych okazał się Albert Gans, którego ojciec dogorywał w szpitalnym łóżku. Co ciekawe, Albert to nauczyciel biologii w szkole średniej, który z powodu choroby ojca stał się naiwny w kwestiach medycznych, szczególnie, kiedy okazało się, że córka rabina Lifschitza była upośledzona umysłowo. Rabin Lifschitz uzdrawiał innych a nie mógł uzdrowić własnej córki?! Finezja intelektualna, subtelna ironia, a zarazem dramatyczne obrazowanie losów zwykłych ludzi czynią z Bernarda Malamuda klasyka short story.

                  Malamud to mistrz krótkiej prozy; jego zbiory opowiadań należą do wybitnych osiągnięć nowelistyki amerykańskiej. Opowiadania mienią się różnymi barwami; przewagę mają utwory realistyczne, których bohaterami są najczęściej albo starzy, osamotnieni Żydzi, żyjący wspomnieniami i kapitulujący w obliczu dynamicznej Ameryki, albo młodzi, rozgorączkowani Żydzi, rozglądający się za jakimś miejscem dla  siebie  w  świecie,  zakompleksieni z powodu  pochodzenia.  Z drugiej strony w wielu tekstach pojawiają się elementy groteskowe, fantastyczne i surrealistyczne, na przykład gadający, inteligentny ptak, podający się za Żyda we wspomnianym wyżej Żydoptaku”, czy też czarnoskóry anioł-stróż w opowiadaniu „Anioł Levine”. Alegorycznym opowiadaniom Malamuda bliskie są żydowskie archetypy i żydowski folklor.

02 lutego 2019

Okruchy dnia


„Okruchy dnia”


Kazuo Ishiguro




Autor/ (ur. 8 listopada 1954 w Nagasaki) – brytyjski pisarz japońskiego pochodzenia, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 2017.

Tłumaczenie/ Jan Rybicki

Tematyka/ Powieść nagrodzona Bookerem, najbardziej prestiżową brytyjską nagrodą literacką. Światowy rozgłos przyniosła jej ekranizacja z mistrzowskimi kreacjami Anthony’ego Hopkinsa i Emmy Thompson, wyróżniona 8 nominacjami do Oscarów. Pamiętnik, Stevensa, kamerdynera z Darlington Hall, który musi mierzyć się z nowymi czasami to perełka psychologiczno-społeczna. Jeśli chcemy poznać sposób myślenia przedstawiciela tej zanikającej już grupy zawodowej, angielskich kamerdynerów, powinniśmy przeczytać książkę Ishiguro (i oczywiście obejrzeć film). Fragmenty o „godności" kamerdynerów i rozmowa o niej z angielskimi wieśniakami to majstersztyk. Ishiguro świetnie pokazuje relacje w angielskim arystokratycznym domu: hierarchię nawet wśród służby, stosunek panów do swych podwładnych, niezwykły szacunek i oddanie kamerdynera dla swego pana. To szczególna symbioza.

Główny motyw/ Narratorem książki jest Stevens, angielski kamerdyner, który wierność wobec pracodawcy i wypełnianie obowiązków stawia ponad wszystko. Swoje dotychczasowe życie w całości podporządkował służbie u lorda Darlingtona. Po śmierci chlebodawcy nadal prowadzi jego dom. Podczas krótkiego urlopu wyrusza samochodem do Kornwalii, by namówić do powrotu dawną gospodynię pannę Kenton. Rozpamiętuje minione lata. Proces analizy jest bolesny i przypomina budzenie się z długiego snu. Drobiazgowy Stevens odkrywa, że cała jego egzystencja była w istocie jedynie namiastką prawdziwego życia i że bezpowrotnie utracił szansę na osobiste szczęście.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

 „Miałem zaszczyt widywać to, co w Anglii najlepsze, sir, w tych czterech ścianach”.

„Po raz pierwszy od wielu lat mogę się nie spieszyć i muszę przyznać, że to bardzo miłe uczucie”.

„Jest amatorem, a sprawy międzynarodowe nie są dziś zajęciem dla dżentelmenów amatorów”.

„Nie należy nigdy wierzyć gospodyniom, że nie chcą rodziny”.

„Nieraz mogłem się przekonać, że udział w życiu publicznym potrafi w bardzo krótkim czasie zmienić człowieka nie do poznania”.

„Inne wielkie narody wiedzą doskonale, że dla sprostania wyzwaniom każdy nowej epoki trzeba odrzucić stare metody, często i takie, które darzy się sporym sentymentem”.

„Tymczasem nie mogę nawet powiedzieć, że popełniałem własne błędy”.

„Tak już jest, że dla takich jak my nie ma większego wyboru, jak tylko pozostawić ostatecznie nasz los w rękach tych, którym służymy: wielkich panów, znajdujących się w samym centrum spraw tego świata”.



                       Powieść „Okruchy dnia” rozgrywa się w czasie, gdy brytyjski system klasowy powoli obumiera. Stevens, kamerdyner w Darlington Hall o 34- letnim stażu pracy, jest bardzo dokładny, sumiennie wykonuje swoje obowiązki i nie daje się ponieść żadnym emocjom. Ojciec Stevensa, który też był kamerdynerem, uczył go przede wszystkim godności. Stevens oddala od siebie wszystkie namiętności; jest skrupulatny w prowadzeniu domu. Cztery lata po śmierci lorda Darlingtona mężczyzna wyjeżdża, by spotkać się z poprzednią gospodynią, panna Kenton i namówić ją na powrót do pracy u nowego bogatego Amerykanina- nowego zarządcy. Farraday nowy właściciel jest w równym stopniu arogancki i poufały, co Stevens stateczny i oziębły. Panna Kanton była równie skrupulatna, jak Stevens, ale jej ciepło przeciwstawione było jego surowości. Obydwoje ujmująco sprzeczali się czasem o drobiazgi, dając wyraz wysublimowanym uczuciom. Kiedy panna Kanton stwierdza, że gdyby poślubiła Stevensa, jej życie ułożyłoby się lepiej, bohater, choć tego nie pokazuje, jest głęboko tym wyznaniem wstrząśnięty.

                      Podróż Stevensona do panny Kenton daje mu możliwość przemyślenia swej pracy i życia. Tęskni za czasami wystawności i godności i patrzy z melancholią na świat, który przestał istnieć, na świat, który znał i w którym miał swe miejsce. Świat ten zaczął być anachroniczny, a tradycja zdezaktualizowała się. W końcu staje twarzą w twarz z prawdą, że lord Darlington, choć był prawdziwym dżentelmenem, popierał nazistów. Stevens zawsze był lojalny, co uczyniło z niego samotnika. Odkrywa, że źle ulokował swe zaufanie i zupełnie zapomniał o uczuciach. Wreszcie -zbyt późno- ofiarowuje swe serce pannie Kenton, mimo że wcześniej ją ignorował. Powieść na przemian bawi i wzrusza. Kazuo Ishiguro bezlitośnie obnaża wady Brytyjczyków, czyniąc to jednak z niezmienną sympatią.

                    Brak wielkich emocji jest prawdopodobnie najlepszą odpowiedzią na powieść Ishiguro, która jest opowieścią o człowieku tak obciążonym prawością, że pozwala, by miłość jego życia „przeszła mu przez palce”. Efektem tej narracji jest eksponowanie postaci z życia wyższych sfer i ich podwładnych. Obsesyjnie rozpamiętywanie poczucia winy przez kamerdynera, Stevensa, ujawnia się w opowieści, jako gromadzenie emocji związanych z romantyczną porażką w stosunku do samotnej gospodyni, panny Kenton oraz z historyczno-polityczną porażką za współudział w polityce ustępstw lorda Darlingtona w stosunku do nazistów w Niemczech.

                       Kiedy Stevens przybywa do domu panny Kenton, odkrywa, że jest szczęśliwą żoną i niecierpliwie wyczekuje pierwszych wnuków. Stare prawdy ujawniają się podczas ich rozmowy. Pani Benn, –bo tak nazywa się panna Kenton po wyjściu za mąż- przyznaje, że w pewnym momencie darzyła uczuciem Stevensa, i była zrozpaczona, gdy nie zdołał ich odwzajemnić. Jak różne mogłoby być ich życie, gdyby Stevens znalazł odwagę, by zburzyć swoją profesjonalną fasadę? Zamiast być tylko kamerdynerem i gospodynią, mogli być także szczęśliwym małżeństwem. Mogliby razem pracować i skierować swoje życie w nowym kierunku i na nowo zdefiniować sens życia. To się nigdy nie zdarzy. Jest już za późno. Na zakończenie powieści Stevens powraca sam do Darlington Hall, aby przeżyć resztki swoich dni, jako kamerdyner.

                       Tragedia Stevensa nie polega tylko na tym, że przegapił okazję do miłości. Chodzi o to, że wybrał życie bez żadnych realnych możliwości, poza tymi, które dostarczyła mu praca, kamerdynera w Darlington Hall. Stevens pozwolił, by jego życie zostało całkowicie zdefiniowane przez jego zawodową rolę. Czyniąc to, nie mógł domagać się dla siebie głębszych możliwości - możliwości bycia autonomicznym twórcą znaczeń w swoim życiu. Często zapominamy, że możemy być twórcami życia. Definiujemy siebie poprzez nasze zadania i role. Chociaż możemy i znajdujemy znaczenie w profesjonalnych rolach, nie powinniśmy nigdy zapominać, że nie określają one naszego pełnego zakresu możliwości. Musimy być przygotowani, aby od czasu do czasu „zakłócać” samych siebie, aby dostrzec nieoczekiwane możliwości w codziennych wydarzeniach i przenosić nasze życie w nowe kierunki. Gdy przychodzi do egzaminów z historii, Ishiguro okazuje się zresztą mniej łaskawy dla narodów, a bardziej dla jednostek. Narody mają całe pokolenia na to, by odrobić najtrudniejsze lekcje. Człowiek nigdy nie ma tyle czasu. Niewłaściwy wybór, uwikłanie po złej stronie, ręce splamione krwią, umysł zatruty fałszywą wiarą – to kładzie się cieniem na całym życiu, podkopuje całą jego wartość. To przecież przypadek Stevensa z „Okruchów dnia”, tego doskonałego w każdym calu brytyjskiego kamerdynera jest fantastycznym przykładem.

                 Moglibyśmy pomyśleć, że „Okruchy dnia” opowiadają historię miłości. Miłości tchórzliwej i ograniczonej, takiej, w której kochankowie nigdy tak naprawdę się nie dotykają, a ich wzrok spoczywa na wszystkim dookoła, tylko nie na osobie, którą każdy z nich kocha. Być może wywnioskujemy, że książka opowiada historię domu i jego mieszkańców, gospodyń i służących, i o tym jak szlachcic lord Darlington szukał przyjaźni wśród nazistów w obliczu pasywności swojego kamerdynera, który był świadkiem zdrady ojczyzny przez swojego pana. Moglibyśmy stwierdzić to i dużo więcej, ponieważ bez wątpienia pozwala nam na to magia książek. Jednak „Okruchy dnia” mówią także o godności. Godności osoby, która jest jednocześnie narratorem oraz głównym bohaterem historii – pana Stevensa, kamerdynera w Darlington Hill.

                         Cała książka jest jednym wielkim mechanizmem obronnym, nieustanną próbą usprawiedliwienia. Mamy przed sobą osobę, której wykonywana praca przynosi poczucie godności i honor, jednak praca ta nie jest niczym więcej, jak obrazem najbardziej okrutnej i absolutnej usłużności, takiej, w której nie starcza miejsca na refleksję, wątpliwość, poznanie własnych emocji, a tym bardziej na miłość. Jednak nadchodzi moment, w którym wizerunek „wielkiego kamerdynera” się rozpada. Podczas kolacji jeden z gości lorda Darlingtona zadaje panu Stevensonowi serię pytań, aby udowodnić całkowitą ignorancję klas niższych. Bezpośredni atak na jego osobę sprawia, że lokaj jest o krok od porzucenia zranionego wewnętrznego ja, które, mimo że żyło w pancerzu nigdy nie pozbyło się godności. Mężczyzna, który dla służby innym odrzucił prawdziwą miłość.
                           
                    Bez wątpienia ciekawe jest to, jak zewnętrzny widz a nawet czytelnik, czytający książki takie jak „Okruchy dnia” od razu wie, w jaki sposób dany bohater jest manipulowany lub jak żmudnie oszukuje samego siebie, by usprawiedliwić każdy czyn, który w naszych oczach jest niewytłumaczalny. Jednak my również być może w podobny sposób oszukujemy siebie, zupełnie jak kamerdyner Stevens z Darlington Hall. 

                  Stevens działa pod silnym przekonaniem, że nie będzie krytykować ani kwestionować swojego przełożonego. Ta mentalność jest katastrofalna, jak wszyscy wiemy, tego tupu osobowości odnajdziemy w typowym bankierze z Wall Street, lub w Adolfie Eichmannie i jego osławionej obronie: „Po prostu wykonywałem rozkazy". Co najważniejsze, Stevens musi żyć zgodnie z tym przekonaniem, ponieważ gdyby okazało się, że jego pracodawca był niemoralny, oznaczałoby to, że Stevens również jest niemoralny. Akceptowanie grzechów lorda Darlingtona, a więc bycie w jakimś sensie współwinnym, jest nie do zaakceptowania - ponieważ, w przeciwieństwie do lorda Darlington, Stevens był zmuszony myśleć przez całe życie, że nie ma wyboru w żadnej sprawie, i że będąc pod opieką lorda, kieruje się wyższą wartością moralną swego bogatego dobroczyńcy.  Lord Darlington, sympatyzujący z nazistami, próbuje przywrócić Niemcom dawną wielkość i złamać postanowienia Traktatu Wersalskiego. Jego działania wciągną Anglię w wojnę, przez co zostanie znienawidzony przez opinię publiczną.

                    Ponieważ poczucie wartości Stevensa jest mu „powierzone” przez jego pracę, pozbywa się z wszelkiego rodzaju krytycznej myśli, introspekcji lub komentarza, jeśli chodzi o swoich pracodawców, a zatem jest oderwany od poczucia moralności. Weźmy ten niezapomniany przykład, kiedy Stevens rozmawia z oburzoną panną Kenton o zwolnieniu żydowskich pokojówek Ruth i Sarah tylko, dlatego, by „nie drażniły” swoją obecnością gości przybyłych z Niemiec: „Panno Kenton, muszę prosić, by pani nie unosiła się, by zachowywała się pani tak, jak tego wymaga pani stanowisko. Sprawa jest bardzo prosta.. Jeżeli jego lordowska mość chce, by zerwać te umowy o pracę, nie ma, o czym więcej mówić”. Lord Darlington jest opisywany przez różne postacie, jako prawdziwy stary dżentelmen. Po bitwie podczas I wojny światowej, Lord Darlington został zainspirowany do zaangażowania się w politykę i próby złagodzenia stosunków między Wielką Brytanią i Niemcami w latach 1920 i 1930, gdy naziści urastali w siłę. W trakcie powieści staje się jasne, że Darlington znajduje się w centrum historycznego ruchu „łagodzenia", a nawet z zadowoleniem przyjmuje współpracę z głównymi nazistowskimi postaciami. Jego posiadłość odwiedza nawet Joachim von Ribbentrop minister spraw zagranicznych III Rzeszy, wtedy ambasador Niemiec w Wielkiej Brytanii. Ponieważ Lord Darlington jest opisywany oczami Stevensa, trudno powiedzieć, na ile poddawał się nazistowskiej retoryce; czy na przykład jego antysemityzm był prawdziwą wiarą, którą posiadał, lub, jak twierdzi Stevens, czymś, co obejmowało tylko pewien okres w wyniku nikczemnego wpływu innych. Powieść wydaje się wyraźnie wyjaśniać, że lord Darlington, jako „dżentelmen", jest sympatyczny, uprzejmy podczas dyskusji, jednak jest bardziej naiwny niż zły, ale także zupełnie nie odpowiada wymogom politycznym tamtych czasów. Staje się rezultatem złej strony historii, Stevens stopniowo przyznaje się do siebie, że lord nie do końca był postacią krystaliczną.

                  Bardzo ważnym tematem książki poruszanym przez autora jest także stosunek syna do ojca. Ważnym aspektem związku Stevensa i jego ojca jest dystans emocjonalny między nimi. Jest to ukazane przez powściągliwość, z jaką Ishiguro opisuje Stevensa, kiedy słyszy o śmierci ojca i kiedy widzi jego ciało. Po usłyszeniu wiadomości od panny Kenton, że jego ojciec przed chwilą zmarł, Stevens po prostu odpowiada: „Rozumiem”. Kiedy panna Kenton pyta czy chce iść do pokoju ojca Stevens chłodno odpowiedział: „Teraz jestem bardzo zajęty, panno Kenton. Może za chwilkę”. Reakcja Stevensa jest bardzo sztywna i bez większych uczuć, a dialog Ishiguro w tym przypadku jest skąpy, absolutnie bez nadmiaru emocji. Niewielka reakcja Stevensa utrzymuje się, gdy jeszcze przed śmiercią ojca wchodzi do jego pokoju i mówi do niego: „Bardzo mi przykro, ale jesteśmy teraz niezwykle zajęci. Rano znowu porozmawiamy”. Stevens uruchamia w sobie pewnego rodzaju determinację, by uciec z wrodzoną sztywnością, „musi" budować poczucie, że mężczyzna nie używa wyższych emocji i umiejętnie dysponuje swoimi uczuciami. Używanie przez Ishiguro pozbawionego emocji, skróconego dialogu w reakcji Stevensa na chorobę i śmierć jego ojca jest jednym z aspektów, które przyczyniają się do jego prezentacji beznamiętnego związku miedzy tymi mężczyznami.

                     Czy Kazuo Ishiguro sportretował w osobie Stevensona schizoidalne zaburzenie osobowości, które charakteryzuje się długotrwałym wzorcem oderwania się od relacji społecznych? Osoba z zaburzeniami osobowości schizoidalnej często ma trudności z wyrażaniem emocji, może wydawać się, że brakuje jej intymności i unika bliskich relacji z innymi. Może często woli spędzać czas ze sobą, niż spotykać się z innymi lub być w grupie ludzi. James Stevenson jest typowym przypadkiem takiego zaburzenia osobowości. Nie może zrozumieć, dlaczego ludzie żartują lub bawią się w słowne gry.  Jego nowy pracodawca, Amerykanin o nazwisku Farraday, jest miłym człowiekiem, który lubił żartować i opowiadać dowcipy, więc tylko po to, by zadowolić swego pana Stevenson postanawia nauczyć się „przekomarzania się” w ramach swojej pracy! Nie miał osobistego życia. W trzech krytycznych wydarzeniach przywiązywał większą wagę do swojej pracy niż do relacji międzyludzkich. Kontynuował pracę, nawet, gdy umierał jego ojciec, wyrzucił z pracy dwie żydowskie pokojówki w Darlington Hall, ponieważ lord Darlington był zauroczony nazistowską ideologią Niemców, a na koniec, nigdy nie mógł odwzajemnić uczucia panny Kenton.

                   „Okruchy dnia” są tak silne, ale i delikatne, bardzo subtelne, a także jest to humorystyczne studium wewnętrznych represji bohatera. Autor analizuje w niej „fałszywą świadomość" człowieka zdyscyplinowanego, którego życie kontrolowane jest przez nieodpartą trój-jedność: jego ojca, jego pracę i uczucia panny Kenton. Jest to uderzająco oryginalna książka. Czytając ją, ma się niezwykłe poczucie kontroli przez autora. Każdy element jest dyskretnie przewidywany, a następnie uwalniany w odpowiednim miejscu. Język Stevensa tworzy kontekst, który pozwala Kazuo Ishiguro umieścić ogromną szarżę patosu w jednym tylko zdaniu. I w ściśle określonych granicach książka wydaje się nie popełniać żadnych znaczących błędów. Niektóre postacie, które Stevens spotyka podczas podróży na zachód, są nadmiernie parodystyczne. Ale nie ma powodu, aby sądzić, że nie jest to przez autora zamierzone.

                            Cicha, niemal niezauważalna tragedia człowieka przeciętnego – kamerdynera Stevensa – nie polegała, zatem jedynie na tym, że nie zauważył w porę przewinień chlebodawcy albo, że bezpowrotnie stracił szansę na miłość i, co ważniejsze, zrozumienie drugiej osoby, ale również na tym, że – jak niemal każdy Anglik – był pozbawiony możliwości wyrażenia uczuć. W ponurej buchalterii bilansu zysków i strat egzystencji Stevensa, największą przegraną była klęska idei. Ten szary człowiek podporządkował wszystkie siły witalne pragnieniu, aby być najlepszym służącym, nie dopuścić do żadnego, najmniejszego błędu i w pełni zasłużyć na zaufanie przełożonego. W pytaniu, – komu tak naprawdę służył Stevens, kryje się przewrotność i tragizm jego losu.  Podobny mechanizm funkcjonuje w wielu powieściach Kazuo Ishiguro: prowadzona najczęściej w pierwszej osobie spowiedź narratora, służy demistyfikacji nadrzędnego celu, jakim jest oczyszczenie się z winy. Taktycznie broniąc swoich racji, bohaterowie prozy Kazuo Ishiguro, mimowolnie ujawniają mroczne, niepokojące cechy osobowości. „Okruchy dnia", zostały zekranizowane w 1993 roku przez Jamesa Ivory. W rolach głównych wystąpili Anthony Hopkins i Emma Thomson.