16 lutego 2019

To oślepiające, nieobecne światło


„To oślepiające, nieobecne światło”


Tahar Ben Jelloun




Autor/ (ur. 1 grudnia 1944 w Fezie) - marokański pisarz, tworzący w języku francuskim, uważany za jednego z najważniejszych przedstawicieli literatury frankofońskiej Maghrebu. Jest jednym z najbardziej znanych żyjących autorów piszących po francusku. Studiował filozofię, socjologię i psychiatrię. W 1971 roku wyemigrował do Francji, dwa lata później wydał pierwszą powieść, pt. „Harrouda”, docenioną przez Barthesa i Becketta.

Tłumaczenie/ Małgorzata Szczurek

Tematyka/ Niewyobrażalnie okrutna opresja uczy bohatera przede wszystkim jednego: nienawiść i pragnienie zemsty zabijają. „Oddal ode mnie nienawiść, niszczycielski popęd, jad zatruwający serce i wątrobę. Nie chcę już mścić się na życiu i sumieniach innych ludzi, chcę zapomnieć, odrzucić ją, przestać odpowiadać nienawiścią na nienawiść. Chcę się wznieść ponad” – tą modlitwą do Allaha bohater przy okazji zadaje kłam powszechnym wyobrażeniom o islamie, zainspirowanym działalnością muzułmańskich terrorystów. Lektura tej książki, choć wydaje się ona zapisem koszmaru nie do zniesienia, ożywia, wzmacnia i dodaje otuchy. Uświadamia, jak wiele mamy i jak bluźnierczą niewdzięcznością jest z naszej strony niedocenianie rzeczy prostych: tego, że codziennie widzimy słońce i niebo, że możemy jeść, co chcemy, przebywać z bliskimi, rozeprzeć się w fotelu bądź iść na długi spacer.

Główny motyw/ Ta historia zdarzyła się naprawdę. Maroko, tajne więzienie Tazmamart. Bohater powieści, skazany za udział w zamachu na króla, zostaje – podobnie jak jego towarzysze – osadzony w celi wielkości grobu. Pod ziemią, bez światła, bez kontaktu ze światem zewnętrznym, ma umierać długo i w męczarniach. Jest jednak coś, co sprawi, że po osiemnastu latach nadal będzie żył i kiedy wyjdzie na wolność, opowie innym tę wstrząsającą historię. Tahar Ben Jelloun nada zaś jego relacji doskonałą artystyczną formę.

  Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„I tak śmierć zmieniła się w zachwycający promień słońca”.

„Kiedy przechodzimy ciężką próbę, najprostsze rzeczy wydają się nam szczytem marzeń”.

„Rzeczy najprostsze są tak piękne i tak straszne, kiedy ich już nie ma, kiedy stają się na zawsze niemożliwe!”.

„Pośród mroków prawda ujawniła mi się w swej wspaniałej jasności”.

„Nie ma grupy, w której nie trafiłby się jakiś łajdak”.

„W każdym człowieku kryje się jakaś cząstka wulgarności”.

„Cisza może zastąpić światło którego nam brak”.

„Lepiej rozumiem język ptaków niż ludzi”.

„W piekle korupcja także czyni cuda!”.

 

                     „To oślepiające, nieobecne światło” marokańskiego pisarza Tahara Ben Jellouna to sfabularyzowana relacja z uwięzienia młodego żołnierza marokańskiego za jego udział w zamachu na króla Hassana II w 1971 roku. Opierając się na prawdziwej historii, autor ściśle współpracował z ocalałym, przeprowadził z nim rozmowę i napisał opowieść o pozornie niewyczerpanej zdolności człowieka do okrucieństwa. Narrator, Salim, dołącza do marokańskiej armii, by pomóc finansowo swojej rodzinie, i zostaje zaaresztowany wraz z innymi żołnierzami po makabrycznym ataku na królewski pałac. Jego ojciec, który porzucił żonę i dzieci, jest ulubionym poetą, który zabawia i uspokaja króla, i jak na ironię ojciec Salima był w pałacu, gdy żołnierze zaatakowali i zabili około 100 gości monarchy. Salim, skromny żołnierz, który nie był do końca wtajemniczony w ten spisek, nie wiedział, że ma miejsce zamach stanu był oszołomiony, kiedy został skazany za ten czyn na 10 lat więzienia. Ale dziesięcioletni wyrok mija, a więźniowie dalej przebywają w więzieniu - najwyraźniej zostali zapomniani przez świat. Tym prawdziwym więźniem był Marokańczyk Aziz Binebine, który do końca życia będzie powtarzał sobie pytanie monotonnym głosem: – „Wyobraź sobie noce bez gwiazd, dni bez światła, jedzenie bez smaku. Umarłeś, ale żyjesz. Wiesz o tym, bo codziennie doświadczasz bólu, zimna, głodu. Jesteś w grobie”.

                     W 1973 r. Salim i 57 innych współwięźniów zostaje przeniesionych z więzienia do Tazmamart, tajnego ośrodka na odległym obszarze południowo-wschodniego Maroka, gdzie wielu z nich „znika” bez śladu. Ich cele podzielone są między blokami „A” i blokami „B”. Salim jest przypisany do bloku „B” – i jest jednym z 23 więźniów. Każdy z mężczyzn zostaje wepchnięty do wilgotnego podziemnego lochu o długości około 10 stóp, szerokości 5 stóp i wysokości 5 stóp. Można powiedzieć, że zostali zamknięci w grobowcach, zostali pochowani za życia. W takiej celi- grobowcu Salim spędza 18 lat swojego życia. Oto historia, jaką przeżył.

                    W książce pozostaje nam tylko głos Salima, głos, który jest jeszcze wspanialszy z tego powodu, że jest „zasłonięty” ciemnością. Niektórzy odnaleźli w nim echa Becketta w klarownej, zredukowanej prozie, a na pewno w jego ograniczonym środowisku i beznadziejności. A to, że wyrzekł się nadziei i pomocy od Najwyższego, wynika już z pierwszych jego słów: „Długo szukałem Czarnego Kamienia[1] oczyszczającego duszę. Mówiąc „długo”, myślę o studni bez dna, tunelu, który drążyłem palcami i zębami, z niezmordowaną nadzieją, że dostrzegę- choćby tylko minutę, nieskończenie długą minutę- promień światła, iskrę, która odciśnie mi się na dnie oka i której moje ciało będzie strzegło jak tajemnicy”. Jest to język islamskiego mistycyzmu. Salim nie był religijny, kiedy przybył do Tazmamartu, ale jego sytuacja jest prawdziwą wersją duchowego piekła, które islamscy mistycy opisują w różnych metaforach. Ucieka przed swymi udrękami, podążając ich śladami, wyobrażając sobie drogę do swojego umysłu, na jakie pozwala mu wolno rozpadające się ciało. Wie, że jego marzenia się skończą, kiedy poczuje smród umierającego ciała.

                      Narracja podąża krętą i zdradziecką ścieżką: inspirowane samotne odejścia kończą się niedającą się opisać degradacją. Okropna śmierć przeplata się z inspirowanymi zbiorowymi wysiłkami, aby utrzymać się przy życiu. Jeden z więźniów Karim staje się gadającym zegarem, który nadaje kształt ich niekończącej się nocy. Ustad śpiewa im wersety z Koranu. Jeden człowiek opowiada o fabułach każdego filmu, jaki kiedykolwiek widział, inny wymyśla gry, w które można grać  wyimaginowanymi kartami, ale lepiej nie zbliżać się do tej książki, jeśli chcesz, aby twoje serce się ociepliło. Najbardziej niepokojąca scena pojawia się, gdy Salim zostaje wpuszczony do przestronnego pokoju z wygodnym łóżkiem. To nie jest hołd dla ludzkiego ducha, ale próba jednego człowieka, aby oświecić prawdę innego człowieka.

                W baraku „B” mieszkało dwudziestu trzech więźniów, każdy w swojej celi. Poza dziurą wykopaną w ziemi, do której załatwiali swoje potrzeby, była tam jeszcze szpara nad metalowymi drzwiami, przez którą wpadało powietrze. Nie mieli już imion, przeszłości ani przyszłości. Odarto ich ze wszystkiego. Została im skóra i głowa. Nie wszystkim. Więzień nr 12 pierwszy stracił rozum. Bardzo szybko zobojętniał. Przeskoczył kilka etapów. Zstąpił w otchłań cierpienia, zostawiając głowę lub to, co z niej zostało, przy bramie obozu. Odmawiali zwracania się do siebie inaczej niż po imieniu lub nazwisku, co było zakazane.

                   W pierwszych miesiącach więzienia nie mógł w ogóle spać ani śnić. Odkąd jednak zerwał z przeszłością i nadzieją, spał normalnie, z wyjątkiem bardzo zimnych nocy, kiedy trzeba było czuwać, żeby nie zamarznąć na śmierć. Sny wypełniały go po brzegi każdą noc. Niektóre były dla niego szczególnie ważne i przypominał je sobie, po innych pozostawały jakieś mgliste wrażenia, rzadko nieprzyjemne. Nie tylko on śnił, jednak chyba tylko jemu śnili się trzej prorocy. Z Mojżeszem miał długą dyskusję natury politycznej. Rozmawiali twarzą w twarz, Mojżesz siedział na swym tronie, on na ziemi. Mówił mu, że nierówność ludzi jest źródłem niesprawiedliwości. Słuchał go, ale się nie odzywał. Jezus też nic nie mówił. Przychodził od czasu do czasu, miał uniesione ręce i smutne oczy. Twarzy Mahometa nie widział, ale czuł jego świetlistą obecność. Słyszał z daleka poważny głos, który rezonował w jego głowie, jakby stary mędrzec szeptał mu coś do ucha. Nawoływał do cierpliwości. Te sny go uspokajały. Dawały pewność. Szedł drogą prawdy i sprawiedliwości. Nie musiał szukać nadziei, ponieważ czuł, że Bóg go nie opuścił. Nie bał się śmierci; a co do bólu, starał się go traktować jak drobnostkę, coś, z czym można się uporać. Od kiedy w snach nawiedzali go prorocy jego wiara był niezachwiana i potężna. Dawała mu siłę i wolę, o które wcześniej nie prosił. Nikomu nie opowiadał snów o prorokach. Należały tylko do niego.

                 Powieść przekształca niewyobrażalną „nieludzkość” w egzystencjalną opowieść o woli przetrwania. Podobnie jak wiele książek, które świadczą o ludzkim okrucieństwie, Tahar Ben Jelloun książkę „To oślepiające, nieobecne światło” napędza przez prostą, potężną narrację. Jego oszczędny ton i styl są podobne do innych wielkich książek z życia pod ustrojem totalitarnym na przykład Elie Wiesela „Noc” i wspomnienia Aleksandra Sołżenicyna w „Archipelagu Gułag”. Książka Bena Jellouna ma pod wieloma względami jeszcze większe znaczenie, ponieważ zajmuje się złem o mniejszej skali niż te utwory, ale jego przesłanie jest podobne: wszystkie autokratyczne rządy i instytucje działają bez litości. Niewyobrażalnie okrutna opresja uczy bohatera przede wszystkim jednego: nienawiść i pragnienie zemsty zabijają. „Oddal ode mnie nienawiść, niszczycielski popęd, jad zatruwający serce i wątrobę. Nie chcę już mścić się na życiu i sumieniach innych ludzi, chcę zapomnieć, odrzucić ją, przestać odpowiadać nienawiścią na nienawiść. Chcę się wznieść ponad” – tą modlitwą do Allaha bohater przy okazji zadaje kłam powszechnym wyobrażeniom o islamie, zainspirowanym działalnością muzułmańskich terrorystów.

                   
               Opowieść Salima to studium obłędu – rejestracja procesów, które kolejnych współwięźniów doprowadziły na skraj szaleństwa; niewielu udało się wrócić. „Żeby stawiać opór, trzeba myśleć. Nie ma oporu bez samoświadomości, bez myśli”. Z mroków łagru wyłaniają się kolejne postaci: Gharbi bierze na siebie odpowiedzialność za dusze pozostałych, bez wytchnienia recytując Koran i prowadząc codzienne modlitwy; Karim zostaje strażnikiem czasu w miejscu, w którym pojęcia dnia i nocy tracą sens; Wakrim strzeże towarzyszy przed skorpionami, wysysając jad z dogorywających ciał i ucząc, jak mimo  ślepoty dostrzec zagrożenie; Salim natomiast – odtrącony syn królewskiego błazna – staje się Księgą, wypełniając czas, mrok i myśli słuchaczy opowieścią. „Walcząc z ciemnością, byłem jak studnia, w której roiły się słowa”. Z nich, najwyższym wysiłkiem woli, budować będzie kolejne narracje – snute raz wokół „Obcego” Camus, innym razem wokół „Anioła zagłady” Buñuela – poprzez metaforę pokazując towarzyszom możliwe ścieżki interpretacji ich własnego położenia.         
                  Jest jeszcze jedna, wewnętrzna ścieżka ocalenia – bohater znajduje ją w islamskim mistycyzmie, w uparcie podejmowanych próbach wyzwolenia od cierpienia ciała poprzez medytację o Czarnym Kamieniu w świątyni Kaba w Mekce. Do niego wracać będzie myślami w chwilach załamania, jego wyobrażenie stanie się najważniejszym – obok wyidealizowanej figury matki – punktem odniesienia w ciemnościach więziennej celi. Raz jeszcze: nie wspomnienia, a projekcje obrazów zawieszonych w bezczasie, oderwanych zarówno od upiornej teraźniejszości, jak i indywidualnej przeszłości. Praktyka suficka zawiedzie Salima do punktu paradoksalnej wolności ostatecznej – momentu, gdy przeszłość, przyszłość i teraźniejszość ulegną wymazaniu, gdzie nienawiść wobec oprawców nie będzie miała przystępu do myśli i przestanie wyniszczać ciało.Widziałem go i pozwalałem, by przeszedł jak cień przez moje życie. Łatwiej byłoby go nienawidzić, mieć mu za złe i pielęgnować w sobie żądzę zemsty. Jednak w łatwości tej kryła się pułapka:, jeśli człowiek dopuści do siebie nienawiść, nienawiść zatruje mu krew i go zabije. Potem widziałem sylwetki i duchy tych, którzy wciągnęli nas w to bagno. Nie wszyscy byli martwi. Kilku oficerom udało się ocaleć dzięki własnej przebiegłości. Do nich też nie miałem żalu. Byli doskonałymi kanaliami. Nie miałem wrogów. Nie wzmacniałem już moich złych skłonności. Zrozumiałem, jak bardzo męczące było krojenie na plasterki moich oprawców. Postanowiłam, że nie będę się już nimi zajmował. W ten sposób pozbyłem się ich, co równało się uśmierceniu, tyle, że bez brudzenia sobie rąk i bez ciągłego roztrząsania możliwości odpłacenia im takim samym nieszczęściem, na jakie mnie skazali. Musiałem ostatecznie pokonać myśl o zemście. Przekroczyć ją. Nie podsycać jej płomienia. Bo zemsta miała ostry zapach śmierci i nie rozwiązywała żadnego problemu. Na próżno szukałem – nie znajdowałem już nikogo, kogo mógłbym nienawidzić. Oznaczało to powrót do stanu, który uwielbiałem ponad wszystko: do wolności”. I choć religia staje się dla wielu więźniów sposobem na przeżycie, równie ważnym elementem okazuje się wyobraźnia i książki. Salim, który jest narratorem, recytuje towarzyszom poezję, cytuje całe fragmenty ukochanych książek, opowiada powieści i filmy. Więźniowie trzymają się tych historii jak ostatniej deski ratunku, pozwalają im one zapomnieć na chwilę o swoich cierpieniach i przenieść się gdzie indziej.
               Książka nie jest pozbawiona dwuznaczności. Chociaż protagonista narrator zostaje uwięziony za swoją rolę w rewolucyjnej próbie zamachu stanu w 1971 roku, niewielu czytelników sympatyzuje z tymi rewolucjonistami, ponieważ napadając na pałac królewski doprowadzają do masakry uczestników podczas uroczystości z okazji królewskich urodzin. Ta myśl o bezsensownym zabójstwie niewinnych ludzi podtrzymuje bohatera przy życiu, znosi każde nowe okrucieństwo i poniżenie. Zaprzeczając samemu sobie i kontrolując swoje myśli, pozostaje względnie zdrowy. Jego koledzy współwięźniowie nie przystosowują się tak dobrze: jeden umiera, próbując zmniejszyć swoje zaparcia, inny popełnia makabryczne samobójstwo w grobie z wapnem palonym, podczas gdy dwóch innych więźniów pożerają karaluchy.
                   Wszystkie magiczne myśli narratora, intelektualna racjonalizacja i odwoływanie się do Boga ostatecznie go zawiodły. A ponieważ narrator opowiada swoją historię poprzez pamięć, jego historia staje się coraz bardziej złożona i niejasna. Zrozumiałe, że nie zgadza się z ojcem, obwiniania go za porzucenie rodziny, za wygodne i dostatnie życie na królewskim dworze, ale jasne jest, że narrator dołączył do zamachu częściowo z fascynacji wizerunkiem zastrzelenia ojca. Podobnie, relacja bohatera z jego matką zmienia się wraz z rozwojem akcji książki, od silnego powiązania między członkami rodziny w niemal kazirodczą obsesję. Tahar Ben Jelloun nie pozwala nam „odpoczywać” przy tej lekturze z prostym spojrzeniem na „cierpiącego bohatera", który ze stoickim spokojem znosi wszelkie przeciwności z powodu czystości i prawości swojej sprawy. Taki luksus, jak nam się wydaje, jest nie na miejscu, jeśli chcemy zrozumieć świat takim, jaki jest.
                Książka w końcu dotyka ważnego przesłania: społeczność postkolonialna Maroka jest wciąż zdominowana przez dysfunkcję, od elit po rewolucjonistów; kolonizowani nie odradzają się natychmiast po opuszczeniu kolonizatora. To, że narrator został ocalony nie przez swoich współobywateli, ale europejskie organizacje na rzecz praw człowieka, dodaje jeszcze jeden akcent do portretu Maroka, który jeszcze nie umknął przed zawirowaniami swojej przeszłości. To, że szanujemy cierpienie narratora, niezależnie od jego politycznych skłonności, jest ludzką odpowiedzią Tahara Ben Jellouna na tych, którzy sugerują łatwe rozwiązania realiów życia postkolonialnego.
                  W „Tym oślepiającym, nieobecnym świetle” bohater musi zbudować sobie nową tożsamość, odrzucając potrzeby ciała. Jego życie dzieli się na to przed uwięzieniem i to w więzieniu. Tu musi stać się innym człowiekiem. Dzień po dniu zrzuca z siebie powłokę wspomnień i dawnych przyzwyczajeń. Wsłuchuje się w szmer własnej duszy, a wreszcie dokonuje mistycznej sublimacji, która wynosi go poza ramy ciała i pozwala przetrwać najcięższe chwile. Stanie się prawdziwie wolny, jeszcze zanim opuści więzienie. A zatem Tahar Ben Jelloun – subtelny poeta, pisarz zuchwale zrywający zasłonę tego, co niewypowiedziane, bajarz, czerpiący przyjemność z samego opowiadania, ale też pisarz publiczny, który niczym skryba udziela głosu tym, którzy są go pozbawieni.
 

[1] Czarny Kamień- największa świętość i cel pielgrzymek muzułmanów. Znajduje się w jednym z narożników świątyni Kaba w Mekce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz