„To oślepiające, nieobecne
światło”
Tahar Ben Jelloun
Autor/ (ur. 1 grudnia
1944 w Fezie) - marokański
pisarz, tworzący w języku francuskim, uważany za jednego z
najważniejszych przedstawicieli literatury frankofońskiej Maghrebu.
Jest jednym z najbardziej znanych żyjących autorów piszących po
francusku. Studiował filozofię, socjologię i psychiatrię. W 1971 roku
wyemigrował do Francji, dwa lata później wydał pierwszą powieść, pt. „Harrouda”,
docenioną przez Barthesa i Becketta.
Tłumaczenie/ Małgorzata
Szczurek
Tematyka/ Niewyobrażalnie
okrutna opresja uczy bohatera przede wszystkim jednego: nienawiść i pragnienie
zemsty zabijają. „Oddal ode mnie
nienawiść, niszczycielski popęd, jad zatruwający serce i wątrobę. Nie chcę już
mścić się na życiu i sumieniach innych ludzi, chcę zapomnieć, odrzucić ją,
przestać odpowiadać nienawiścią na nienawiść. Chcę się wznieść ponad” – tą
modlitwą do Allaha bohater przy okazji zadaje kłam powszechnym wyobrażeniom o
islamie, zainspirowanym działalnością muzułmańskich terrorystów. Lektura tej książki, choć wydaje się ona zapisem koszmaru
nie do zniesienia, ożywia, wzmacnia i dodaje otuchy. Uświadamia, jak wiele mamy
i jak bluźnierczą niewdzięcznością jest z naszej strony niedocenianie
rzeczy prostych: tego, że codziennie widzimy słońce i niebo, że możemy jeść, co
chcemy, przebywać z bliskimi, rozeprzeć się w fotelu bądź iść na długi
spacer.
Główny motyw/ Ta
historia zdarzyła się naprawdę. Maroko, tajne więzienie Tazmamart. Bohater
powieści, skazany za udział w zamachu na króla, zostaje – podobnie jak jego
towarzysze – osadzony w celi wielkości grobu. Pod ziemią, bez światła, bez
kontaktu ze światem zewnętrznym, ma umierać długo i w męczarniach. Jest jednak
coś, co sprawi, że po osiemnastu latach nadal będzie żył i kiedy wyjdzie na
wolność, opowie innym tę wstrząsającą historię. Tahar Ben Jelloun nada zaś jego
relacji doskonałą artystyczną formę.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„I tak śmierć zmieniła się w zachwycający promień słońca”.
„Kiedy przechodzimy ciężką próbę, najprostsze rzeczy wydają
się nam szczytem marzeń”.
„Rzeczy najprostsze są tak piękne i tak straszne, kiedy ich
już nie ma, kiedy stają się na zawsze niemożliwe!”.
„Pośród mroków prawda ujawniła mi się w swej wspaniałej
jasności”.
„Nie ma grupy, w której nie trafiłby się jakiś łajdak”.
„W każdym człowieku kryje się jakaś cząstka wulgarności”.
„Cisza może zastąpić światło którego nam brak”.
„Lepiej rozumiem język ptaków niż ludzi”.
„W piekle korupcja także czyni cuda!”.
„To oślepiające, nieobecne światło” marokańskiego
pisarza Tahara Ben Jellouna to sfabularyzowana relacja z uwięzienia młodego
żołnierza marokańskiego za jego udział w zamachu na króla Hassana II w 1971
roku. Opierając się na prawdziwej historii, autor ściśle współpracował z
ocalałym, przeprowadził z nim rozmowę i napisał opowieść o pozornie
niewyczerpanej zdolności człowieka do okrucieństwa. Narrator, Salim, dołącza do
marokańskiej armii, by pomóc finansowo swojej rodzinie, i zostaje zaaresztowany
wraz z innymi żołnierzami po makabrycznym ataku na królewski pałac. Jego
ojciec, który porzucił żonę i dzieci, jest ulubionym poetą, który zabawia i
uspokaja króla, i jak na ironię ojciec Salima był w pałacu, gdy żołnierze
zaatakowali i zabili około 100 gości monarchy. Salim, skromny żołnierz, który
nie był do końca wtajemniczony w ten spisek, nie wiedział, że ma miejsce zamach
stanu był oszołomiony, kiedy został skazany za ten czyn na 10 lat więzienia.
Ale dziesięcioletni wyrok mija, a więźniowie dalej przebywają w więzieniu -
najwyraźniej zostali zapomniani przez świat. Tym prawdziwym więźniem był Marokańczyk
Aziz Binebine, który do końca życia będzie powtarzał sobie pytanie monotonnym
głosem: – „Wyobraź sobie noce bez gwiazd,
dni bez światła, jedzenie bez smaku. Umarłeś, ale żyjesz. Wiesz o tym, bo
codziennie doświadczasz bólu, zimna, głodu. Jesteś w grobie”.
W 1973 r. Salim i 57 innych współwięźniów zostaje przeniesionych z
więzienia do Tazmamart, tajnego ośrodka na odległym obszarze południowo-wschodniego
Maroka, gdzie wielu z nich „znika” bez śladu. Ich cele podzielone są między
blokami „A” i blokami „B”. Salim jest przypisany do bloku „B” – i jest jednym z
23 więźniów. Każdy z mężczyzn zostaje wepchnięty do wilgotnego podziemnego
lochu o długości około 10 stóp, szerokości 5 stóp i wysokości 5 stóp. Można
powiedzieć, że zostali zamknięci w grobowcach, zostali pochowani za życia. W
takiej celi- grobowcu Salim spędza 18 lat swojego życia. Oto historia, jaką
przeżył.
W książce pozostaje nam tylko głos Salima, głos, który jest
jeszcze wspanialszy z tego powodu, że jest „zasłonięty” ciemnością. Niektórzy
odnaleźli w nim echa Becketta w klarownej, zredukowanej prozie, a na pewno w
jego ograniczonym środowisku i beznadziejności. A to, że wyrzekł się nadziei i
pomocy od Najwyższego, wynika już z pierwszych jego słów: „Długo szukałem Czarnego Kamienia[1]
oczyszczającego duszę. Mówiąc „długo”, myślę o studni bez dna, tunelu, który
drążyłem palcami i zębami, z niezmordowaną nadzieją, że dostrzegę- choćby tylko
minutę, nieskończenie długą minutę- promień światła, iskrę, która odciśnie mi
się na dnie oka i której moje ciało będzie strzegło jak tajemnicy”. Jest to język islamskiego mistycyzmu. Salim nie był
religijny, kiedy przybył do Tazmamartu, ale jego sytuacja jest prawdziwą wersją
duchowego piekła, które islamscy mistycy opisują w różnych metaforach. Ucieka
przed swymi udrękami, podążając ich śladami, wyobrażając sobie drogę do swojego
umysłu, na jakie pozwala mu wolno rozpadające się ciało. Wie, że jego marzenia
się skończą, kiedy poczuje smród umierającego ciała.
Narracja podąża krętą i
zdradziecką ścieżką: inspirowane samotne odejścia kończą się niedającą się
opisać degradacją. Okropna śmierć przeplata się z inspirowanymi zbiorowymi
wysiłkami, aby utrzymać się przy życiu. Jeden z więźniów Karim staje się
gadającym zegarem, który nadaje kształt ich niekończącej się nocy. Ustad śpiewa
im wersety z Koranu. Jeden człowiek opowiada o fabułach każdego filmu, jaki
kiedykolwiek widział, inny wymyśla gry, w które można grać wyimaginowanymi kartami, ale lepiej nie
zbliżać się do tej książki, jeśli chcesz, aby twoje serce się ociepliło.
Najbardziej niepokojąca scena pojawia się, gdy Salim zostaje wpuszczony do
przestronnego pokoju z wygodnym łóżkiem. To nie jest hołd dla ludzkiego ducha,
ale próba jednego człowieka, aby oświecić prawdę innego człowieka.
W baraku „B” mieszkało dwudziestu trzech
więźniów, każdy w swojej celi. Poza dziurą wykopaną w ziemi, do której
załatwiali swoje potrzeby, była tam jeszcze szpara nad metalowymi drzwiami, przez
którą wpadało powietrze. Nie mieli już imion, przeszłości ani przyszłości.
Odarto ich ze wszystkiego. Została im skóra i głowa. Nie wszystkim. Więzień nr
12 pierwszy stracił rozum. Bardzo szybko zobojętniał. Przeskoczył kilka etapów.
Zstąpił w otchłań cierpienia, zostawiając głowę lub to, co z niej zostało, przy
bramie obozu. Odmawiali zwracania się do siebie inaczej niż po imieniu lub
nazwisku, co było zakazane.
W pierwszych miesiącach więzienia nie mógł w ogóle
spać ani śnić. Odkąd jednak zerwał z przeszłością i nadzieją, spał normalnie, z
wyjątkiem bardzo zimnych nocy, kiedy trzeba było czuwać, żeby nie zamarznąć na
śmierć. Sny wypełniały go po brzegi każdą noc. Niektóre były dla niego
szczególnie ważne i przypominał je sobie, po innych pozostawały jakieś mgliste
wrażenia, rzadko nieprzyjemne. Nie tylko on śnił, jednak chyba tylko jemu śnili
się trzej prorocy. Z Mojżeszem miał długą dyskusję natury politycznej. Rozmawiali
twarzą w twarz, Mojżesz siedział na swym tronie, on na ziemi. Mówił mu, że
nierówność ludzi jest źródłem niesprawiedliwości. Słuchał go, ale się nie
odzywał. Jezus też nic nie mówił. Przychodził od czasu do czasu, miał uniesione
ręce i smutne oczy. Twarzy Mahometa nie widział, ale czuł jego świetlistą
obecność. Słyszał z daleka poważny głos, który rezonował w jego głowie, jakby
stary mędrzec szeptał mu coś do ucha. Nawoływał do cierpliwości. Te sny go
uspokajały. Dawały pewność. Szedł drogą prawdy i sprawiedliwości. Nie musiał
szukać nadziei, ponieważ czuł, że Bóg go nie opuścił. Nie bał się śmierci; a co
do bólu, starał się go traktować jak drobnostkę, coś, z czym można się uporać.
Od kiedy w snach nawiedzali go prorocy jego wiara był niezachwiana i potężna.
Dawała mu siłę i wolę, o które wcześniej nie prosił. Nikomu nie opowiadał snów
o prorokach. Należały tylko do niego.
Powieść
przekształca niewyobrażalną „nieludzkość” w egzystencjalną opowieść o woli
przetrwania. Podobnie jak wiele książek, które świadczą o ludzkim
okrucieństwie, Tahar Ben Jelloun książkę „To
oślepiające, nieobecne światło” napędza przez prostą, potężną narrację.
Jego oszczędny ton i styl są podobne do innych wielkich książek z życia pod
ustrojem totalitarnym na przykład Elie Wiesela „Noc” i wspomnienia Aleksandra Sołżenicyna w „Archipelagu Gułag”. Książka Bena Jellouna ma pod wieloma względami
jeszcze większe znaczenie, ponieważ zajmuje się złem o mniejszej skali niż te
utwory, ale jego przesłanie jest podobne: wszystkie autokratyczne rządy i
instytucje działają bez litości. Niewyobrażalnie okrutna opresja uczy
bohatera przede wszystkim jednego: nienawiść i pragnienie zemsty zabijają. „Oddal ode mnie nienawiść, niszczycielski
popęd, jad zatruwający serce i wątrobę. Nie chcę już mścić się na życiu i
sumieniach innych ludzi, chcę zapomnieć, odrzucić ją, przestać odpowiadać
nienawiścią na nienawiść. Chcę się wznieść ponad” – tą modlitwą do Allaha
bohater przy okazji zadaje kłam powszechnym wyobrażeniom o islamie,
zainspirowanym działalnością muzułmańskich terrorystów.
Opowieść Salima to studium obłędu – rejestracja procesów, które kolejnych
współwięźniów doprowadziły na skraj szaleństwa; niewielu udało się wrócić. „Żeby stawiać opór, trzeba myśleć. Nie ma
oporu bez samoświadomości, bez myśli”. Z mroków łagru wyłaniają się kolejne
postaci: Gharbi bierze na siebie odpowiedzialność za dusze pozostałych, bez
wytchnienia recytując Koran i prowadząc codzienne modlitwy; Karim zostaje
strażnikiem czasu w miejscu, w którym pojęcia dnia i nocy tracą sens; Wakrim
strzeże towarzyszy przed skorpionami, wysysając jad z dogorywających ciał i
ucząc, jak mimo ślepoty dostrzec zagrożenie; Salim natomiast – odtrącony
syn królewskiego błazna – staje się Księgą, wypełniając czas, mrok i myśli
słuchaczy opowieścią. „Walcząc z
ciemnością, byłem jak studnia, w której roiły się słowa”. Z nich,
najwyższym wysiłkiem woli, budować będzie kolejne narracje – snute raz wokół „Obcego”
Camus, innym razem wokół „Anioła zagłady” Buñuela – poprzez metaforę
pokazując towarzyszom możliwe ścieżki interpretacji ich własnego
położenia.
Jest jeszcze jedna,
wewnętrzna ścieżka ocalenia – bohater znajduje ją w islamskim mistycyzmie, w
uparcie podejmowanych próbach wyzwolenia od cierpienia ciała poprzez medytację
o Czarnym Kamieniu w świątyni Kaba w Mekce. Do niego wracać będzie myślami w
chwilach załamania, jego wyobrażenie stanie się najważniejszym – obok
wyidealizowanej figury matki – punktem odniesienia w ciemnościach więziennej
celi. Raz jeszcze: nie wspomnienia, a projekcje obrazów zawieszonych w bezczasie,
oderwanych zarówno od upiornej teraźniejszości, jak i indywidualnej
przeszłości. Praktyka suficka zawiedzie Salima do punktu paradoksalnej wolności
ostatecznej – momentu, gdy przeszłość, przyszłość i teraźniejszość ulegną
wymazaniu, gdzie nienawiść wobec oprawców nie będzie miała przystępu do myśli i
przestanie wyniszczać ciało. „Widziałem go i pozwalałem, by przeszedł jak cień przez moje życie.
Łatwiej byłoby go nienawidzić, mieć mu za złe i pielęgnować w sobie żądzę
zemsty. Jednak w łatwości tej kryła się pułapka:, jeśli człowiek dopuści do
siebie nienawiść, nienawiść zatruje mu krew i go zabije. Potem widziałem sylwetki i duchy tych, którzy
wciągnęli nas w to bagno. Nie wszyscy byli martwi. Kilku oficerom udało się
ocaleć dzięki własnej przebiegłości. Do nich też nie miałem żalu. Byli
doskonałymi kanaliami. Nie miałem wrogów. Nie wzmacniałem już moich złych
skłonności. Zrozumiałem, jak bardzo męczące było krojenie na plasterki moich
oprawców. Postanowiłam, że nie będę się już nimi zajmował. W ten sposób
pozbyłem się ich, co równało się uśmierceniu, tyle, że bez brudzenia sobie rąk
i bez ciągłego roztrząsania możliwości odpłacenia im takim samym nieszczęściem,
na jakie mnie skazali. Musiałem ostatecznie pokonać myśl o zemście.
Przekroczyć ją. Nie podsycać jej płomienia. Bo zemsta miała ostry zapach
śmierci i nie rozwiązywała żadnego problemu. Na próżno szukałem – nie
znajdowałem już nikogo, kogo mógłbym nienawidzić. Oznaczało to powrót do stanu,
który uwielbiałem ponad wszystko: do wolności”. I choć
religia staje się dla wielu więźniów sposobem na przeżycie, równie ważnym
elementem okazuje się wyobraźnia i książki. Salim, który jest narratorem,
recytuje towarzyszom poezję, cytuje całe fragmenty ukochanych książek, opowiada
powieści i filmy. Więźniowie trzymają się tych historii jak ostatniej deski
ratunku, pozwalają im one zapomnieć na chwilę o swoich cierpieniach i przenieść
się gdzie indziej.
Książka nie jest pozbawiona dwuznaczności.
Chociaż protagonista narrator zostaje uwięziony za swoją rolę w rewolucyjnej
próbie zamachu stanu w 1971 roku, niewielu czytelników sympatyzuje z tymi
rewolucjonistami, ponieważ napadając na pałac królewski doprowadzają do masakry
uczestników podczas uroczystości z okazji królewskich urodzin. Ta myśl o bezsensownym zabójstwie niewinnych ludzi
podtrzymuje bohatera przy życiu, znosi każde nowe okrucieństwo i poniżenie.
Zaprzeczając samemu sobie i kontrolując swoje myśli, pozostaje względnie
zdrowy. Jego koledzy współwięźniowie nie przystosowują się tak dobrze: jeden
umiera, próbując zmniejszyć swoje zaparcia, inny popełnia makabryczne
samobójstwo w grobie z wapnem palonym, podczas gdy dwóch innych więźniów pożerają
karaluchy.
Wszystkie magiczne myśli
narratora, intelektualna racjonalizacja i odwoływanie się do Boga ostatecznie
go zawiodły. A ponieważ narrator opowiada swoją historię poprzez pamięć, jego
historia staje się coraz bardziej złożona i niejasna. Zrozumiałe, że nie zgadza
się z ojcem, obwiniania go za porzucenie rodziny, za wygodne i dostatnie życie
na królewskim dworze, ale jasne jest, że narrator dołączył do zamachu częściowo
z fascynacji wizerunkiem zastrzelenia ojca. Podobnie, relacja bohatera z jego
matką zmienia się wraz z rozwojem akcji książki, od silnego powiązania między
członkami rodziny w niemal kazirodczą obsesję. Tahar Ben Jelloun nie pozwala
nam „odpoczywać” przy tej lekturze z prostym spojrzeniem na „cierpiącego
bohatera", który ze stoickim spokojem znosi wszelkie przeciwności z powodu
czystości i prawości swojej sprawy. Taki luksus, jak nam się wydaje, jest nie
na miejscu, jeśli chcemy zrozumieć świat takim, jaki jest.
Książka w końcu dotyka ważnego przesłania: społeczność postkolonialna
Maroka jest wciąż zdominowana przez dysfunkcję, od elit po rewolucjonistów;
kolonizowani nie odradzają się natychmiast po opuszczeniu kolonizatora. To, że
narrator został ocalony nie przez swoich współobywateli, ale europejskie
organizacje na rzecz praw człowieka, dodaje jeszcze jeden akcent do portretu
Maroka, który jeszcze nie umknął przed zawirowaniami swojej przeszłości. To, że
szanujemy cierpienie narratora, niezależnie od jego politycznych skłonności,
jest ludzką odpowiedzią Tahara Ben Jellouna na tych, którzy sugerują łatwe
rozwiązania realiów życia postkolonialnego.
W „Tym oślepiającym, nieobecnym świetle”
bohater musi zbudować sobie nową tożsamość, odrzucając potrzeby ciała. Jego
życie dzieli się na to przed uwięzieniem i to w więzieniu. Tu musi stać się
innym człowiekiem. Dzień po dniu zrzuca z siebie powłokę wspomnień i dawnych
przyzwyczajeń. Wsłuchuje się w szmer własnej duszy, a wreszcie dokonuje
mistycznej sublimacji, która wynosi go poza ramy ciała i pozwala przetrwać
najcięższe chwile. Stanie się prawdziwie wolny, jeszcze zanim opuści więzienie.
A zatem Tahar Ben Jelloun – subtelny poeta, pisarz zuchwale zrywający zasłonę
tego, co niewypowiedziane, bajarz, czerpiący przyjemność z samego opowiadania,
ale też pisarz publiczny, który niczym skryba udziela głosu tym, którzy są go
pozbawieni.
[1] Czarny
Kamień- największa świętość i cel
pielgrzymek muzułmanów. Znajduje się w jednym z narożników świątyni Kaba w
Mekce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz