13 kwietnia 2019

Wymazywanie


„Wymazywanie”


Thomas Bernhard




Autor/ (ur. 9 lutego 1931 w Heerlen w Holandii, zm. 12 lutego 1989 w Ohlsdorfie w Austrii) – austriacki pisarz i dramaturg, uważany za jednego z najwybitniejszych reprezentantów literatury niemieckojęzycznej. Jego proza nazywana jest „największym literackim osiągnięciem od czasu drugiej wojny światowej".

Tłumaczenie/ Sława Lisiecka

Tematyka/ Bernhard ustami swego bohatera formułuje oskarżenie pod adresem dwóch instytucji, które zawładnęły świadomością Austriaków - narodowego socjalizmu i Kościoła katolickiego. Pierwszy oskarża o zbrodnie ludobójstwa, nierozliczone po wojnie, drugi - o zniszczenie niezależnego myślenia i zarażenie strachem. Narodowy socjalizm mógł istnieć między innymi dzięki milczącemu przyzwoleniu Kościoła katolickiego, a po wojnie przetrwał dzięki cudownej mocy „rozgrzeszenia”. Tak radykalnego i bezwzględnego zerwania z dziedzictwem kulturowym i historycznym próżno szukać w XX-wiecznej literaturze. Nie ma takiego składnika rzeczywistości, którego bohater książki Munrau by nie podważył. Począwszy od gazet, które bezwstydnie gonią za sensacją, przez lekarzy (nudnych i obłudnych), fotografię (wykrzywia rzeczywistość), architektów (zeszpecili krajobraz) aż po język niemiecki (tłamsi i zafałszowuje każdą myśl) - wszystko staje się celem krytyki. Zgorzkniały Munrau w swoim ataku na obłudę i kłamstwo ociera się o śmieszność. Nie upiekło się nawet gołębiom, które jako wielbiciel starej architektury oskarża o niszczenie najpiękniejszych budowli.

 Główny motyw/ Podobnie jak inne utwory Bernharda „Wymazywanie" ma kształt monologu, który ciągnie się nieprzerwanie przez ponad 400 stron. Jego autorem jest Franz Josef Munrau, 48-letni filozof i niespełniony literat, potomek starej rodziny ziemiańskiej, który z rodzinnej Austrii wyemigrował do Rzymu, gdzie zajmuje się kształceniem syna bogatych mieszczan. W chwili, kiedy rozpoczyna się akcja, Munrau otrzymuje z rodzinnego domu telegram o tragicznej śmierci swoich rodziców i brata Johannesa w wypadku i wyrusza do Austrii. Powieść jest uboga w wydarzenia. Oprócz przygotowań do pogrzebu i rozmów bohatera z siostrami nie dzieje się nic specjalnego. To, co najważniejsze, rozgrywa się pod spodem rzeczywistości, w umyśle bohatera. Jest to proces, który sam Munrau nazywa „wymazywaniem”, czyli rozliczaniem i przekreślaniem przeszłości związanej z jego rodziną, domem i ojczyzną, a szerzej - z Europą Środkową i jej historią.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Nie mogę jednak wymazać mojej rodziny ze świata tylko, dlatego, że tego chcę”.

„Cała ludzkość wydaje się nieskończona ze wszystkimi swymi urokami i możliwościami, mawiał wuj Georg. Jedynie tępak uważa, że świat kończy się tam, gdzie on sam się kończy”.

„Dopiero, kiedy już dysponujemy należytym pojęciem sztuki, dysponujemy też należytym pojęciem natury. Dopiero, gdy z pojęcia sztuki umiemy zrobić właściwy użytek, czyli delektować się nią, możemy również zrobić właściwy użytek z natury i delektować się nią”.

„Człowiek musi wietrzyć głowę, co znaczy, że bez ustanku, dzień w dzień, musi wpuszczać do głowy świat”.

„Kobiety pojawiają się i pozbawiają mężczyznę, za którego w końcu wychodzą zawsze wbrew woli owego mężczyzny, jego dobrych cech, ba, jego całego dobrego charakteru, po czym niszczą go albo w najlepszym razie robią z niego pajaca”.

„Ja przez całe życie nienawidziłem wszystkich tych tytułów i ludzi je noszących. Są mi tak wstrętni, jak nic poza tym. Kiedy słyszę: profesor uniwersytetu! Robi mi się niedobrze. Wszak taki tytuł jest prawie zawsze dowodem na wyjątkowo nieprzeciętnego durnia. Im bardziej niesamowicie brzmi taki tytuł, tym większy dureń go posiada”.

„Ona pochodzi właśnie stamtąd, gdzie zawsze wdeptywano ducha w ziemię”.

„W ukochanym mieście ma się zawsze człowieka, którego darzy się miłością”.

„I podobnie jak w niewłaściwych momentach w teatrze, również w swoim życiu klaszczą w niewłaściwych momentach, i podobnie jak na koncercie, również w swoim życiu nieustannie okazują radość w momentach, w których w ogóle nie ma się, z czego radować, a w najbardziej odrażający sposób wykrzywiają te swoje aroganckie gęby w chwilach, gdy powinni się serdecznie śmiać”.

„Głupcy zawsze wywierają na otoczenie znacznie bardziej destrukcyjny wpływ niż inni”.

„Cały świat cierpi na chorobę świadectw i tytułów, która uniemożliwia jakiekolwiek naturalne życie”.

„Ponieważ jednak ludzie zawsze wolą oglądać życie jako spektakl, a nie jako samo życie, które ostatecznie wydaje się im zbyt mozolne, beznamiętne i bezwstydnie upokarzające, wolą grać niż żyć, wolą grać niż pracować”.

„Gdy do głosu dochodzi element podłości, moralność staje się śmieszna”.

„Nienawidzimy wszakże tylko wtedy, gdy nie mamy racji, i tylko, dlatego, że jej nie mamy”.

„Dlaczego gdy chodzi o innych, wolimy raczej czepiać się, by tak rzec, coraz bardziej ich nieudolności i wad, zamiast widzieć zalety?”.

„(…) śmierć w żaden sposób nie powinna korygować wizerunku zmarłego”.

„Sztuczny świat wydał sztucznego człowieka i odwrotnie, sztuczny człowiek sztuczny świat”.

„Gdybyśmy nie posiadali sztuki przerysowywania, bylibyśmy skazani na przerażająco nudne życie, na istnienie niewarte istnienia”.

                         „Wymazywanie” Thomasa Bernharda, to dwa wieczory o pamięci, w jej wymiarze materialnym i niematerialnym, o poczuciu winy i pragnieniu wykorzenienia, nienawiści do własnej przeszłości. Franz Murau jest Austriakiem, mieszka poza granicami kraju. Śmierć rodziców i brata zmusza go do przyjazdu do rodzinnej posiadłości Wolfsegg. Tam wracają koszmarne wspomnienia dzieciństwa, lecz wspomnienia te są dalekie od sielankowego wyobrażenia o wieku dziecięcym. Franzowi znów stają przed oczyma despotyczna matka i ojciec, którzy po wojnie ukrywali funkcjonariuszy nazistowskiego aparatu. Rozpoczyna on, więc proces wymazywania - materialnego, likwidując majątek rodziców i niematerialnego - starając się oczyścić własną pamięć.

                     Wymazywanie” jest książką, w której austriacki pisarz nadał przyjaźni funkcję jednego z dwóch biegunów. Franz Josef Murau, główny bohater powieści, jest, bowiem wpisany w przestrzeń, której jedną część stanowi rodzina, związane z nią traumy, ciężar przeszłości i poczucie wyobcowania. Druga część to natomiast nawiązane przez niego relacje z poetką Marią, filozofem Zacchim, rabinem Eisenbergiem i uczniem Gambettim. Rozdarcie obrazowane jest w powieści również podziałem geograficznym na rodzinną Austrię, z której i od której się ucieka oraz Rzym — nową ojczyznę z wyboru. W „Wymazywaniu” przyjaźń staje się azylem, przestrzenią zrozumienia, pozwala na bycie sobą. I choć nie jest tu dominującym tematem, to jednak Bernhard jasno opowiada się po jej stronie w ostatniej wydanej powieści. Tekst ten jest swoistym rozliczeniem z byłymi rodzicami i rodzeństwem, sprowadzającym się do upokorzenia ich, wyjawienia wstydliwych tajemnic, wyśmiania i wystawienia na pokaz światu zupełnie innego obrazu niż ten, który rodzina chciałaby prezentować. Mieszkający w Rzymie narrator z perspektywy lat przygląda się tym, którym kiedyś ufał, których dawniej kochał i dokonuje porażającego zestawienia wspomnień.

                        Franz „bał” się przez całe życie swojej rodziny tak bardzo, jak niczego innego na świecie, i z tego lęku uczynił największą potworność swojego życia. Od rodziny przez całe życie nie potrafił się odsunąć, chociaż raz po raz podejmował takie próby, ale wszystkie jego próby były koniec końców skazane na porażkę. Wyjechał z domu do Wiednia, żeby odsunąć się od rodziców i brata, do Londynu, żeby się od nich „odciąć”, pojechał do Paryża, Ankary, Stambułu, a wreszcie do Rzymu, nadaremnie. Musieli zginąć tragicznie i „skurczyć” się do rozmiarów śmiesznego świstka papieru zwącego się „telegramem” zawiadamiającego o ich śmierci, by nie mogli mu już dłużej szkodzić. Mania prześladowcza się skończyła. Nie żyją. Jest wolny. 

              Sile własnej woli, nakazującej mu wydostać się ze złowrogiego Wolfsegg, czyli wyzwolić się z nieuleczalnego zła, jakie wyrządzili mu rodzice, a także przenikliwości wuja Georga, zawdzięcza  ostatecznie swoje „ocalenie”. Jako dorosły nie musiał wieść żywota podobnego do żywota wszystkich członków swojej rodziny, poza wspomnianym wujem, lecz przeciwnie do nich wieść taki żywot, jaki wiódł wuj Georg. Przez całe życie członkowie rodziny nienawidzili wuja, a w ostatnich dziesięcioleciach wcale tego nie ukrywali. Wuj zawsze znajdował dla Franza czas. Nauczył go, że na świecie istnieje jeszcze coś innego oprócz krów, służby i surowo przestrzeganych świąt ustawowych. Jemu także zawdzięczał, że nauczył się nie tylko czytać i pisać, lecz w istocie także myśleć i posługiwać się wyobraźnią. Wuj Georg otworzył przed swoim bratankiem świat muzyki i literatury i przybliżył mu kompozytorów oraz pisarzy jako zwykłych ludzi. Rodzice Franza od urodzenia żyli wyłącznie według zasad ustalonych przez przodków i nigdy nie przyszło im do głowy, że mogliby je złamać, że mogliby ustanowić dla siebie własne, nowe zasady, według których mogliby żyć.

                    Siostry Franza Amali i Caecilia nie rozwinęły się i pozostały „głupimi wiejskimi dziewuchami”. Początkowo obie wydawały się muzykalne, wobec czego wuj Georg usiłował wykierować je na pianistki, co było żałosną próbą, która musiała skończyć się porażką. Brakowało im wytrwałości, muzyka była im zresztą obojętna, wskutek czego, muzykalność gdzieś się rzecz jasna im ulotniła. Nigdy nie miały nic do powiedzenia. Każda nosiła na szyi odziedziczone po babce srebrny łańcuszek, a kiedy pytano je kim są, ich pierwsze słowa brzmiały: „katoliczkami”. Obie posłano na kursy gotowania, myślano bowiem, że nauczą się tam podstaw cesarskiej kuchni, ale żadna z nich nie nauczyła się gotować, gotowały jeszcze gorzej niż matka, która kompromitowała się zawsze wtedy, gdy kucharka była na urlopie. Kartoflanka to jedyne, co matka umiała dobrze gotować. Jego siostry były zawsze, jak to się mówi, dobrze wychowane, co nie zmieniało faktu, że były też przebiegłymi kobietami. Czegóż to one nie wymyślały, żeby go poniżyć. Matka od samego początku „przywiązywała” je do siebie. Nie wolno im było podróżować, chodzić na bale i nawet gdy zbliżały się do dwudziestki musiały pytać matkę o pozwolenie czy mogą iść na targ czwartkowy. Buty na miarę robił im zasadniczo tylko szewc ze Schwanenstadt, który szył buty już ich dziadkom, wskutek czego zawsze były niemodne, a z czasem spowodowały, że siostry chodziły niezdarnym krokiem, który został im także później, kiedy miały już możliwości kupowania sobie butów w Wiedniu.
             
                    Thomas Bernhard „ustami” swojego bohatera Franza ośmiesza małomiasteczkową mentalność. Na przykład kpi z tytułomanii. Ludzie nie dążą do niezależności i w ogóle nie dążą do naturalnego rozwoju, tylko do zdobywania świadectw i tytułów, i gdyby wręczyć je im i dawać bez jakichkolwiek warunków, w każdej chwili oddaliby życie za te świadectwa i tytuły, taka jest naga i przygnebiająca prawda. Tak mało cenią życie samo w sobie, że istnieją dla nich tylko świadectwa oraz tytuły. Wieszają te świadectwa i tytuły na  ścianach mieszkań rzeźników, filozofów, pomocy kuchennych, adwokatów i sędziów, którzy przez całe życie wpatrują się w te świadectwa i tytuły wzrokiem pełnym pożądliwości, jakie ich oczy nabrały od nieustannego wpatrywania się w nie. W istocie nie mówią o sobie, jestem takim a takim człowiekiem, lecz jestem takim a takim tytułem, jestem takim a takim świadectwem. I nie utrzymują kontaktów z takim a takim człowiekiem, lecz tylko z takim a takim świadectwem i z takim a takim tytułem. Możemy więc spokojnie stwierdzić, że w rodzie ludzkim obcują ze sobą nie ludzie, ale wyłącznie świadectwa i tytuły, ludzie są w rodzie ludzkim, brutalnie mówiąc, nie istotami, są wyłącznie papierami i tytułami. Już od wieków nie widuje się ludzi, tylko tytuły i świadectwa. Na przykład w kawiarni nie spotyka się „pana Huberta”, lecz tytuł „doktora Huberta”, a na obiad nie idzie się z „panem Maierem, lecz z „magistrem inżynierem” o tym nazwisku. Każdy z nich uważa, że osiągnął swój cel, jak się zdaje, dopiero wtedy, gdy nie jest już człowiekiem, lecz „magistrem inżynierem”, gdy nie jest już, jak sądzi, tylko „panią Muller”, lecz „panią radczynią sądową”. Do pracy też nie przyjmują ludzi, lecz świetne świadectwa. Owa żądza świadectw i tytułów jest wprawdzie rozpowszechniona w całej Europie, ale niewątpliwie w Austrii, osiągnęła przerażający poziom niesamowitości i groteski. Brat Franza Johannes też powiesił sobie świadectwo ukończenia szkoły na ścianie. O ile ulubionymi słowami brata stawały się stopniowo wyłącznie takie, jak: zboża, świnie, świerki, sosny, dla Frazna były: Paryż, Londyn, Kaukaz, Tołstoj, Ibsen. Kiedy Franz wzorem wuja Georga, spędzał większość czasu w bibliotekach, jego brata można było najczęściej spotkać w zabudowaniach gospodarczych, on czekał w oborze, aż krowa się ocieli, tymczasem Franz oczekiwał „narodzin” myśli jakiegoś filozofa. I jeden i drugi mieli swój świat, świat nie gorszy i lepszy lecz tak odmienny, jak można było sobie tylko wyobrazić.

                      Weszło mu w nawyk nieustanne myślenie (i mówienie!), że jego matka była wstrętna, siostry również wstrętne i głupie, ojciec to słabeusz, brat nieszczęsny błazen, a wszyscy razem wzięci są głupcami. Ten nawyk to broń, polegająca w gruncie rzeczy na odsądzaniu od czci, co prawdopodobnie służyło tylko rozgrzeszeniu własnego nieczystego sumienia. Tak zwana rodzinna tragedia nie dawała wszakże prawa do tego, aby gruntownie zafałszował obraz swojej rodziny. Aby ulec nagłemu przypływowi sentymentu. Nieszczęśliwy wypadek rodziców i brata, choćby był najstraszliwszy, nie uprawiał go przecież do zafałszowania umysłu, zafałszowania świata, zafałszowania wszystkiego, krótko mówiąc, poniżania się do obłudy. Często doświadczał sytuacji, kiedy o zmarłych, którzy za życia  wydawali się wstrętni i odrażający, zaczynano nagle mówić tak, jakby nigdy w ogóle nie byli wstrętni, ani odrażający. Śmierć nie robi przecież z człowieka kogoś innego, nie zmienia jego charakteru na lepszy, nie czyni z niego geniusza, skoro był głupcem, ani świątobliwego, skoro za życia był potworem. Powiada się, iż nie powinno się mówić źle o zmarłych, ale to obłuda i zakłamanie. Takiego braku dobrego smaku doświadczamy zawsze, gdy ktoś umrze. Przecież kiedy człowiek umiera, zmarł ze wszystkimi swoimi wadami, wszystkimi swoimi radościami, w każdym razie ze wszystkimi dziwactwami, śmierć w żaden sposób nie powinna korygować wizerunku zmarłego.

                 Takie same zachowanie jak w przypadku „rozgrzeszania” zmarłych występuje także w przypadku robienia sobie fotografii. Każdy chce, by sfotografować go jako człowieka szczęśliwego. Każdy chce być sfotografowany jako piękny i szczęśliwy, chociaż niektórzy są przecież szpetni i nieszczęśliwi. Ludzie przez całe swoje życie wpatrują się w te swoje piękne i szczęśliwe zdjęcia na ścianach i odczuwają przy tym satysfakcję. Zdjęcie chroni ludzi przed tą straszliwą wiedzą, nie myślą, że są brzydcy, nieszczęśliwi i zakłamani. Można powiedzieć, że człowiek żyje w dwóch światach, w rzeczywistym, który jest smutny i podły, i w sfotografowanym, który jest na wskroś zakłamany, ale przez przytłaczającą większość upragniony i idealny.

                        Autor poddaje krytyce Kościół katolicki. Kościół katolicki wyrządza tyle szkód w młodych umysłach, że trudno to sobie nawet wyobrazić. Katolicyzm jest największym niszczycielem dziecięcej duszy, wielkim napędzaczem strachu, wielkim burzycielem charakteru dziecka. Kościół katolicki z tymi swoimi bajkami dla dzieci i z tymi swoimi widowiskami dla dorosłych dąży wyłącznie do całkowitego uwodzenia ludzi, którzy dostali się w jego „szpony”. Franz wraca wspomnieniami do romansu jego matki z arcybiskupem Spadolinim, który wówczas był wysokim urzędnikiem watykańskim. Matka znała Spadoliniego z czasów, gdy był jeszcze podrzędnym radcą w wiedeńskiej nuncjaturze. Matka Franza „pasowała” do arcybiskupa Spadoliniego, ponieważ zawsze była żądna wszelkich ceremonii, uwielbiała pompatyczność, a przede wszystkim uwielbiała ceremonie podczas pogrzebów. Prawdę mówiąc Franz zastanawiał się jak taki człowiek jak arcybiskup Spadolini, człowiek światowy, wykształcony, poliglota, człowiek który przeczytał tyle książek, mógł zbliżyć się do jego matki i mieć z nią romans, z tak powierzchowną i głupią kobietą?! Pomijając ten niesmaczny romans matki z arcybiskupem Franz, cenił tego człowieka jednak nader wysoko, był to jeden z najinteligentniejszych ludzi jakiego w swoim życiu spotkał. Jak to możliwe, aby człowiek o tak niezwykle wrażliwym usposobieniu, o tak wzniosłym umyśle mógł być związany z jego matką tak odrażającą tajemnicą jak romans ich dwojga?! Być może arcybiskupa fascynowała owa beztroska tej kobiety, ta jej głupota i prostactwo?!

                      Do Wolfsegg przyjeżdżali na polowania sami faszyści. Ojciec Franza został nazistą waśnie pod presją myśliwych. W rocznicę urodzin Hitlera regularnie wieszano w Wolfsegg flagę nazistowską. Z tego powodu wuj Georg wyjechał z Wolfsegg do Cannes bo nie tolerował narodowego socjalizmu. W końcu matka i ojciec stali się nazistami, nie tylko wskutek wywartej na nich presji otoczenia lecz z przekonania. Członkowie Hitlerjugend „balowali w domu”, śpiewali nazistowskie pieśni. Po wojnie, kiedy do Wolfsegg wkroczyli Amerykanie, matka uszyła z nazistowskich flag fartuchy robocze dla ogrodników i kucharek. Ojciec nosił surdut, w którym do końca była dziurka po odznace partyjnej. Członkowie rodziny Franza zawsze byli oportunistami, ich charaktery można było spokojnie określić jako nikczemne. Zawsze dostosowywali się do danej sytuacji politycznej i każda metoda ciągnięcia korzyści ze związków z każdym dowolnym reżimem była dobra. Obok ukochanego Pana Boga naraz zyskali nowy obiekt westchnień wielkiego Fuhrera, albowiem narodowy socjalizm jego rodziców nie skończył się wraz z końcem wojny, był on w istocie, podobnie jak katolicyzm, wyłączną treścią ich życia, która była im niezbędna i bez której nie mogli istnieć. Właśnie w ich domu rodzice po wojnie ukrywali podłych zbrodniarzy wojennych, zapewniali im luksusowe życie, w czasie największej biedy i nigdy się tego nie wstydzili. Wręcz przeciwnie, jeszcze się tą niegodziwością chełpili.

                      Matka przez całe życie traktowała Franza jako dziecko niechciane i zawsze go tak przedstawiała, przy wszystkich możliwych okazjach, nazywając go  też często „najbardziej zbędnym dzieckiem, jakie można sobie wyobrazić”. Franz zawsze słyszał, że matka nie chciała go mieć. Urodziła, jak mawiała „sprawcę swoich nieszczęść” . Jej ukochanym synem a zarazem dziedzicem majątku był Johannes, Franz traktowany był jak jego zastępca, przez całe życie musiał odgrywać rolę „tego drugiego”. Podobno matka, kiedy była w ciąży z Franzem udała się pewnego dnia do internisty, żeby się go „pozbyć”. Ale ów internista odmówił jej wykonania tego zabiegu.

                    Wszyscy ci ludzie z rodziny Franza oprócz wuja Georga nienawidzili tego co on kochał, pogardzali tym, co on poważał, lubili to, czego on nie lubił. Na całym świecie Franz miał przyjaciół, tylko tam gdzie właściwie powinien czuć się jak w domu, nigdy ich nie miał. Na całym świecie czuł się zawsze, przynajmniej przez jakiś czas, niezwykle szczęśliwy, w wielu miejscach był najbardziej zadowolonym i szczęśliwym człowiekiem, ba, nawet najwdzięczniejszym, tam zaś, gdzie powinien nim być, nigdy nim nie był.

                     Ale czy nienawiść, pasja, wściekłość, gniew nie mogą łączyć się z rozpaczą? Czy rozpacz nie musi ogarnąć człowieka, który nie może „odpluć” tym znienawidzonym światem, autoironicznej, rozpaczliwej świadomości uwikłania w to, czego się nie znosi, Bernhard nigdy bowiem nie traci. Już choćby dzięki temu nienawistne, oszalałe tyrady wypełniające jego książkę, choć ostentacyjnie monotonne, nigdy nie są nudne, płaskie czy mentorskie: przesycona rozpaczą autoironia nieustannie rozszczepia ten język nienawiści i każe mu tworzyć coraz to nowe formy. Każe mu być literaturą. Obiektem nienawiści jest tu bowiem często nie tyle Austria po prostu, ile demoniczne dziedzictwo, które chcąc nie chcąc przejmuje udręczona jednostka, brzemię martwej i przesyconej fałszem kultury, martwego języka, które chciałoby się, odrzucić. I nienawidzi się też spraw, rzeczy i postaci całkiem już szczególnych, ale w te idiosynkrazje wpisane mogą być znaczenia nader istotne. Obsesją możemy nazwać w wypadku Bernharda nieustającą potrzebę krytykowania i rozliczania swojego narodu i państwa – z powodu narodowego socjalizmu, faszystowskiej przeszłości Austrii, mieszczańskiej mentalności Austriaków. „Wymazywanie” daje pełen obraz procesu, jaki człowiek musi przejść, by uwolnić się od przeszłości, która go ukonstytuowała. Śmierć rodziców i brata Johannesa daje asumpt do rozważań najpierw na temat rodziny, potem Wolfsegg, przyległych do niego miejsc, aż docieramy do przekraczającej wszelkie granice krytyki Austrii i ludzkiej mentalności. To stopniowanie, można by nawet nazwać amplifikacją, oraz transgresyjność, która wiąże się z łamaniem kolejnych tabu, doprowadzają Muraua do autokrytyki. Chwilami przybiera ona postać obsesyjnego dopatrywania się w sobie cech godnych potępienia, choćby złośliwości w ocenie sióstr i szwagra czy poczucia wyższości wobec wszystkich mieszkańców Wolfsegg. Jednak ostatecznie bohater stwierdza, iż to, co robi, jest jego obowiązkiem. Nawet w obliczu śmierci i pogrzebu najbliższych nie waha się, dokonując krytycznych obserwacji. Powinność mówienia prawdy i przede wszystkim świadomość owej powinności pozwala na pełne oczyszczenie, na które nie mieli szansy bohaterowie pozostałych powieści, a także na zawarcie w „Wymazywaniu” wszystkich pól krytyki, rozproszonych we wcześniejszych tekstach. Wydaje się więc, jakby Bernhard przez lata gromadził materiał, by w ostatnim utworze wykorzystać go w pełni i stworzyć nie tylko arcydzieło, lecz także arcykrytykę.

07 kwietnia 2019

Kamienie z dna rzeki


„Kamienie z dna rzeki”

Ursula Hegi



Autorka/ (ur.1946 r.), pisarka amerykańska urodzona w Niemczech. Głośna powieść „Kamienie z dna rzeki” to jak dotąd najważniejsza książka w dorobku tej autorki i zarazem pierwsza prezentowana w Polsce.

Tłumaczenie/ Monika Sujczyńska

Tematyka/ Wyszydzana i seksualnie atakowana Trudi, jako młoda dziewczyna przez czterech miejscowych chłopców, życzy im choroby, planuje ich zniszczenie, ale, kiedy wszyscy jej agresorzy cierpią, zaczyna rozumieć żrącą siłę nienawiści. Tymczasem samo miasto jest mikrokosmosem niemieckiej historii, ponieważ Trudi żyje w latach kryzysu ekonomicznego w Niemczech 1920 roku. Później do władzy dochodzi Hitler, rośnie antysemityzm i następują lata powojenne, kiedy wszyscy chcą zapomnieć o swojej nazistowskiej przeszłości. Masa postaci bierze udział w tych wydarzeniach: odważna Frau Eberhart, którą zdradza syn nazista; Leon Montag, mądry i odważny ojciec Trudi; jej kochanek Max, który zginął w zamachu w Dreźnie; i przyjaciółka Ingrid, która, opętana przez seksualne poczucie winy, popełnia samobójstwo. Trudi, bierze udział w smutkach i radościach, przeżywa, aby opowiedzieć swoją historię. Życie w małym mieście i znane okropności z czasów III Rzeszy są żywo przywoływane przez bohaterkę, która nigdy nie jest w centrum uwagi.

Główny motyw/ Trudi Montag jest karlicą. Według otoczenia zasługuje na pogardę albo, w najlepszym razie, chłodną obojętność. Wkrótce przekona się jednak, że doznawane przez nią upokorzenia niewiele znaczą wobec fali ostracyzmu, która wzbiera w jej ojczyźnie. Akcja utworu rozgrywa się w latach 1915-1952 w małym miasteczku nad Renem, ale nakreślony przez autorkę portret mieszkańców Burgdorfu to portret całego narodu niemieckiego z tego okresu - pełen obraz zróżnicowanych postaw Niemców wobec nazizmu. „Kamienie z dna rzeki", będąc znakomitą książką rozrachunkową, są jednocześnie poruszającą opowieścią o losach zwykłych ludzi, wciągniętych w wir historii.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„W książkach zobaczę znacznie więcej niż w lusterku”.

„Ludzie niekochani umierają”.

„(…) choć Żydzi potrafią człowiekowi wszystko wmówić- nigdy nie sprzedadzą kapelusza, w którym nie jest ci do twarzy”.

„Odkryli, że wiele da się powiedzieć o ludziach na podstawie tego, w jakiej odległości od ołtarza siadają, i ile zajmują miejsca”.

„W kościele widać było, jak się, komu w danej chwili powodzi: nowe nieszczęścia rzucały się w oczy tak samo jak nowe kapelusze; podobnie rzecz się miała z nowymi sympatiami i nowymi animozjami”.

„Do niektórych ludzi grzech przywierał niczym nazwisko, nawet grzech rodziców”.

„Historia lubiła się powtarzać, tyle, że z udziałem innych osób (…)”.

„Przekleństwem pięknych kobiet jest czerpanie przyjemności z ranienia bliskich”.

„Starym ludziom zawsze jest trudniej. Zawsze”.

„Cierpienia nie należy porównywać”.

„Łatwo stracić wiarę w ludzkość”.

„Co to za świat, w którym człowiek wychodzi z piwnicy na szare, gęste powietrze i cieszy się, że Bóg zachował go przy życiu”.

„(…) z tym smażeniem się w piekle musiała zajść jakaś pomyłka, wszak piekło to najzimniejsze miejsce, jakie człowiek może sobie wyobrazić”.

„Mieć, kogo wspominać to wielkie szczęście”.

„Gdy człowiek posiądzie jakąś wiedzę, trudno mu jej nie wykorzystać”.

   

                           Jako dziecko Trudi Montan myślała, że każdy dobrze wie, co się dzieje w drugim człowieku. Tak było, zanim poznała siłę bycia inną. Udrękę bycia inną. Oraz grzech utyskiwania na nieudolnego Boga. Przedtem jednak- wiele, wiele lat wcześniej – modliła się, żeby urosnąć. Co wieczór zasypiała, prosząc: „Boże spraw, żebym się w czasie snu wyciągnęła, dogoniła wzrostem koleżanki (…) spraw, żebym się obudziła z rękami i nogami normalnej długości oraz małą, kształtną głową”. Aby ułatwić Mu zadanie, wisiała na futrynach drzwi aż do omdlenia palców, gotowa przysiąc, że czuje wydłużenie się kości, a na noc krępowała głowę jedwabnymi apaszkami matki.

                         Jakże się ona modliła! A kiedy rano stwierdziła, że ręce ma krótkie i grube, a nogami, po spuszczeniu ich z materaca, nadal nie sięgała podłogi, dochodziła do wniosku, że albo nie dość żarliwie się modliła, albo sprawa wymagała czasu, modliła się, zatem dalej, licząc, że jeśli modlisz się o coś bardzo gorąco, to twoja prośba na pewno zostanie spełniona, musisz tylko cierpliwie czekać. Jako dorosła kobieta Trudi będzie patrzeć z pogardą na klęczących w kościele, cierpliwie czekających na zmiłowanie Boga głupców. Będąc małą dziewczynką, w niedzielę chodziła na mszę, śpiewała w chórze, w dni powszednie zaś, wracając ze szkoły, wstępowała do kościoła Świętego Marcina, aby się porozkoszować zapachem kadzidła i cicho się pomodlić do kolorowych gipsowych figur. Trudi, zatem modliła się do świętych i faktycznie rosła, tyle, że- chyba za sprawą jakiegoś okrutnego żartu- nie do góry, jak chciała, choć zapomniała zaznaczyć to w modlitwach, lecz wszerz, co skończyło się tym, że ramiona będzie miała barczyste, jak miejscowy rzeźnik, żuchwę zaś potężną jak sąsiadka i właścicielka sklepu spożywczego.

                  Narodziny Trudi, jej karłowatość jest kolejnym wyzwalaczem powolnego wchodzenia matki w szaleństwo. Przejmująco obserwujemy słodko-gorzką naturę pragnienia dziecka, by zadowolić i uszczęśliwić rodzica, który jest bezradny wobec emocjonalnych przymusów, które wywołuje choroba psychiczna. Przez pierwsze miesiące po wydaniu Trudi na świat matka w ogóle jej nie dotykała. Z podsłuchanych później strzępków rozmów dziewczynka dowiedziała się, że matka na widok jej krótkich kończyn i zbyt dużej, nawet jak na noworodka, głowy zakrywała twarz rękoma. Oczy Trudi wydawały się starsze niż u innych noworodków; czytało się w nich doświadczenie kogoś, kto ma już za sobą kawał życia. W miarę jak inni rówieśnicy dorastają i podążają ścieżkami życia natury, Trudi czuje się uwięziona, ale zdeterminowana, by wzrastać pod każdym względem, ale jej obsesja bycia „normalną” uczy ją trudnych, ale ważnych lekcji, które utrzymują ją przy życiu w nadchodzących latach. Nieodwzajemniona miłość, sekretne nadużycia, samotna agonia i samotność. Trudi ma niewielki wzrost, ale jest bardzo porywcza, zaciekła i namiętna w swoich nienawiściach i osobistych bitwach.

                   W rodzinie matki przedwczesne obchodzenie świąt i różnych uroczystości kończyło się nieszczęściem; ciotka Mechthilda utonęła w Renie podczas pikniku, który urządzili z okazji przypadających następnego dnia urodzin dziadka; kuzyn Will został ranny w wypadku kolejowym, kiedy wracał z obchodzonego o tydzień za wcześnie srebrnego wesela swoich rodziców; Helena, siostra, złamała rękę podczas rozpakowywania prezentu trzy dni przed przystąpieniem do pierwszej komunii. Z biegiem lat matkę Trudi też miało dotknąć nieszczęście. Po kilku razowym pobycie w szpitalu dla obłąkanych matka oznajmiła córce, że bocian przyniesie jej braciszka lub siostrzyczkę. Opowiedziała Trudi historię o tym skąd się biorą dzieci. Nazajutrz wieczorem matka włożyła w dłoń Trudi dwie kostki cukru i podniosła córkę na wysokość parapetu kuchennego, aby je położyła na przyszykowanym dla bociana talerzyku. Rankiem Trudi najpierw pędziła do kuchni. Okno było zamknięte, cukier wszelako zniknął. Trudi pomyślała, że jeśli nadal będą zostawiać cukier na parapecie, to bocian niechybnie przyniesie im chłopca lub dziewczynkę, którzy bardzo szybko ją przerosną. Odtąd budziła się w środku nocy, wstawała z łóżka, boso schodziła do kuchni, przesuwała krzesło do okna i zjadała kostki cukru, obserwując, czy nie nadlatuje bocian. Nie mogła pozwolić, aby jakieś dziecko wygryzło ją z domu. Po jakimś czasie matka dostała wysokiej gorączki, dniami i nocami przebywała w łóżku. Z prowadzonych szeptem rozmów Trudi dowiedziała się, że braciszek umarł, bo za wcześnie przyszedł na świat. Trudi domyśliła się, że śmierć jej brata ma jakiś związek z tym cukrem, który zjadała po nocach- po prostu bocian zemścił się na dziecku. Będzie ją to prześladowało- to poczucie winy- jeszcze w dorosłym życiu, albowiem za każdym razem, gdy weźmie cukier do ust, poczuje w gardle gorzko-słodki smak żółci.

                    Po pewnym czasie matka ze zgryzoty umarła. Zaraz po pogrzebie ojciec rozwiesił na ścianach swojej sypialni fotografie trumny, w której leżała jego zmarła żona, która dla Trudi była „obcą” kobietą, ponieważ dla Trudi matka nie umarła. Dziewczynka jeszcze z większą intensywnością i determinacją zaczęła wykonywać różnego rodzaju ćwiczenia, aby się wydłużyć. Trudi była pewna, że jeśli tylko zdoła się wydłużyć, matka natychmiast wyzdrowieje i do niej wróci. Niemożność dotarcia do matki napełniała ją lękiem, którego nie koiły modlitwy, budziła w niej tęsknotę, na którą jedynym lekarstwem było wejście do szafy. Stojąc nieruchomo między wieszakami, dotykając twarzą jedwabistych sukienek matki, czuła czysty zapach łąk nad Renem wczesnym latem i dławiącą w gardle radosną pewność, że matka wkrótce wróci. Postanowiła jednak kontynuować rozciąganie metodą przewieszania nóg przez pręt, na którym trzepano chodniki; niestety, od wieszania do góry nogami głowa robiła jej się tak ciężka i gorąca, że dała sobie z tym spokój, wtedy zaczęła wchodzić na stół kuchenny i zaczepiać się palcami o futrynę, na której wisiała, póki nie ścierpły jej ręce i ramiona. Z czasem wytrzymywała w tej pozycji coraz dłużej. Jednak te ćwiczenia na nic nie pomagały.
                 
                  Burgdorf, w której rozgrywa się akcja książki to mała wioska w Niemczech, jedna z wielu miejscowości, które często otaczają lub są w pobliżu większego, kosmopolitycznego miasta. Ursula Hegi doskonale radzi sobie z małomiasteczkową mentalnością, dzięki czemu można „zobaczyć” i „poczuć”, jak to jest żyć w takim miejscu: małe związki, zazdrości, krótkotrwałe przechwałki i sprawy, które utrzymywały wszystkich w pewnej odległości od siebie, ale zawsze razem. Mieszkają tam dobrzy ludzie i źli ludzie, których ostatecznie, jako czytelnicy możemy ocenić na różne sposoby, ale sama autorka nie podejmuje takich prób. Daje nam tylko informacje, abyśmy mogli wyciągnąć własne wnioski. Skomplikowany podział klasowy, jaki obowiązywał w Burgdorfie- ze sztywnymi granicami, wyznaczonymi przez zamożność, wykształcenie, historie rodzinną oraz inne tajemnicze czynniki-, nie przeszkadzał wszelako jego mieszkańcom jednoczyć się przeciw przybyszom lub różnego rodzaju odmieńcom. Równocześnie ich uprzedzenia przegrywały w walce z ciekawością: z zapartym tchem słuchali plotek i obserwowali przez okno życie w swoim miasteczku. Nikt nie kwestionował tego, że grunt to dobre imię rodziny, co bynajmniej nie przeszkadzało im plotkować. Po śmierci matki Trudi w miasteczku plotkowano, że jej śmierć jest wynikiem romansu z przeszłości, kiedy to jej mąż spędzał dnie i noce w okopach podczas I wojny światowej, ona jeździła na motocyklu i romansowała z sąsiadem. I trwało by to jeszcze dłużej, gdyby nie to, że  powrócił z wojny wcześniej w wyniku poniesionych ran, czego rezultatem było sztuczne kolano.

                 Charakterystyka postaci jest niezwykle ważna dla pisarki, nawet, jeśli ilość imion i opisów może być czasami myląca, w każdej osobie Ursula Hegi pokazuje aspekty niemieckich problemów, ich osobliwości, błędy i pozytywy. Mniej więcej w połowie książki Hegi w końcu wkracza na drogę ludzkich tragedii, gdy nieuniknione wydarzenia, które znamy z historii, zaczynają się stopniowo rozwijać. Prawie szaleńczo jesteśmy wciągnięci w emocjonalną „powódź” rodzenia się w Niemczech nazizmu i powstawania III Rzeszy. Czytelnik mając wiedzę o okropnościach czasów narodowego socjalizmu, niejako zaczyna martwić się o każdego bohatera książki, niechętnie zdajemy sobie sprawę z tego, co nieuniknione, bo przecież niepełnosprawni, kalecy, karły, homoseksualiści, komuniści i Żydzi mieli zostać unicestwieni.

                  Trudi z ciekawością obserwowała zmiany, jakie zaczęły zachodzić w niemieckim społeczeństwie, po dojściu Hitlera do władzy. On sam wcale nie był wysoki tak jak na zdjęciach w gazetach. Była zdziwiona, że ten ciemnowłosy mężczyzna o śmiesznym wąsiku wielkości i kształcie znaczka pocztowego- mężczyzna w żadnym stopniu nieodpowiadający aryjskiemu ideałowi, o którym tyle mówił w swoich przemówieniach- porywał tłumy na swoich wiecach. Tamtego dnia aptekarz Herr Heidenreich, kupujący tytoń w sklepie u jej ojca opowiadał, że udało mu się uścisnąć wilgotną dłoń Adolfa Hitlera. Zdążył pokłócić się o dokładny odcień błękitu oczu Führera w klubie szachowym z wypychaczem zwierząt. Aptekarz przez kilka dni nie mył prawej dłoni, „Mam na niej pot naszego Führera”, -mówił ze wzruszeniem.

                     Wiosną 1933 roku ponad dwustu pisarzy- między innymi Bertolta Brecht, Zygmunta Freuda, Irmgarda Keuna, Stefana Zweiga, Franza Werfla, Liona Feuchtwangera i Heinricha Manna- określano, jako dekadenckich, zdradzieckich, marksistowskich, skorumpowanych. Padł rozkaz, „Oczyśćcie swoje biblioteki” – i w całych Niemczech zaczęło się polowanie na książki wyklętych autorów. Urządzono naloty na księgarnie, biblioteki i prywatne domy, a za posiadanie zakazanych książek groziło aresztowanie. W szkołach zachęcano dzieci, żeby donosiły na rodziców, którzy takie książki posiadali. W nocy z dziesiątego na jedenastego maja w całych Niemczech, a przede wszystkim w miastach uniwersyteckich, zapłonęły ogniska, do których młodzież wrzucała książki, z których jeszcze niedawno się uczyła. W samym tylko Berlinie ułożono stos z dwudziestu tysięcy książek i następnie go podpalono, a orkiestra SA[1] grała marsze.

                   W tym czasie wyrządzanie zła innym przychodziło łatwiej niż w warunkach demokracji. Sąsiedzi, którzy do tej pory grali razem w szachy oskarżali się o współpracę z komunistami lub, że są Żydami. Empatia nawet wśród dzieci spadła do zera. Pewnego dnia Trudi została zaciągnięta siłą przez starszych kolegów ze szkoły do stodoły, tam ją rozebrano do naga, wyśmiewano, molestowano i upokarzano. Ze wstydu, że dotykano ją w ten sposób, Trudi chciała wskoczyć do rzeki. Lecz zamiast tego czynu upokorzona dziewczyna zaczęła ciskać kamienie do rzeki i za każdym razem wymieniając imię każdego z jej agresorów rzucała na nich w taki symboliczny sposób „klątwę”.

                  Czytelnicy, którzy wiedzą, czym jest narodowy socjalizm lub komunizm, w książce wyraźnie zobaczą przykłady tego, jak powstaje państwo policyjne i jak za pomocą mechanizmów demokracji powstaje w społeczeństwie „zamordyzm”. Jednym z najbardziej godnych uwagi przykładów w książce jest pokazany bardzo subtelny przymus udowodniania przez obywateli swojej lojalności wobec państwa; dzieci zwracały się przeciwko rodzicom, rodzeństwo przeciw rodzeństwu, starzy przyjaciele przeciwko przyjaciołom. A później, aby zminimalizować lub uzasadnić te akty, aby wygodnie zapomnieć o swoich ohydnych czynach, próbowano w racjonalny sposób usprawiedliwiać swoje zachowania. Jest oczywiste, jak widać w oczach Trudi Montag, czym są i mogą być ludzie. Jako karzeł, często była ignorowana, poniżana i odrzucana, jej ocena jest „brutalnie” uczciwa, jest jak akceptowalna prawda. Symbolizuje postać, którą często spotykamy we współczesnym społeczeństwie niemieckim, gotowość do surowego zbadania siebie, przyznania się do słabości myśli lub czynów z przeszłości, z pragmatyzmem, który akceptuje te niewygodne fakty. Życie toczy się dalej. Niektórzy nazywają to arogancją. Sądzę jednak, że ja sam wolałbym raczej przebywać wśród ludzi, którzy przyznają się do złych uczynków i kontynuują życie, zamiast tych, którzy obficie przepraszają, ale nie mają w sobie poczucia winy czy wstydu.

                     W książce zdumiewa czytelnika łatwość, z jaką ludzie zapominali, że popierali nazistów, łatwość, z jaką zaprzeczali faktom, wydarzeniom, w które dziesięć lat wcześniej nikt z mieszkańców Buregdofu by nie uwierzył. Kiedy Amerykanie wkroczyli do miasta zaczęli prowadzić dochodzenia, odbywały się rozprawy sądowe, ferowano wyroki. Podejrzani o przynależność do różnych organizacji faszystowskich byli ścigani i „doprowadzani przed Temidę”. Okazało się, że w miasteczku mieszkają sami antyfaszyści. Niektórzy mieszkańcy przychodzili do Trudi, aby prosić ją o napisanie listu do Amerykanów i zaświadczenie, że taki a taki cieszy się nieposzlakowaną opinią i nigdy nie popierał nazistów. Ludzie ci posługiwali się szantażem, żeby tylko uzyskać dokument od Trudi. Mówili, że wiedzieli, że Trudi i jej ojciec ukrywali Żydów, ale oni ich nie zadenuncjowali. Przyszła też Frau Weinhart, aby Trudi stanęła w obronie jej syna nazisty. Mówiła, że jej syn jest niewinny, że jest taki dobry, „muchy by nie skrzywdził”, że nikt nie zna go tak dobrze jak ona -matka. Trudi jednak nie wstawiła się za tym chłopakiem, ponieważ był on wśród tych czterech gwałcicieli, którzy jeszcze przed wojną zawlekli ją do stodoły i wyrządzili jej krzywdę. Pewien mężczyzna tak nie mógł się pogodzić z klęską Niemiec i z upadkiem III Rzeszy, że kiedy widział jak zagipsowano stare swastyki na murach wziął pistolet zabił swoją żonę a później siebie. Pewna kobieta zabrała na spacer swoje córki i pod wpływem psychozy i wiary, że kiedy dorosną nie pójdą do nieba wskoczyła z nimi z mostu do Renu. Kiedy przyjaciółce Trudi Juttcie zmarło dziecko po pogrzebie na cmentarzu doszła do niej pewna kobieta, aby złożyć jej kondolencję. Powiedziała do Jutty: „Jakie to szczęście, że mały Joachim został ochrzczony. Dzięki temu nie pójdzie do czyśćca”. Jutta zdenerwowana odpowiedziała, że lepiej niech martwi się o swoich synów nazistów, którzy z całą pewnością smażą się w piekle.

                     Książka „Kamienie z dna rzeki” to opowieść ze wskazanym morałem. Bohaterowie Ursuli Hegi z lat trzydziestych, czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku cierpią na – „zaburzenia jedzenia”, wykorzystywanie seksualne, samookaleczenia, niezrealizowane powołanie kapłańskie wśród kobiet i równie udaremnione romantyczne i seksualne aspiracje księży - które wydają się trochę anarchiczne w porównaniu ze współczesnymi obserwacjami zmian społecznych i kulturowych, które są rozwiązywane za pośrednictwem feminizmu, usamodzielniania się i rozpoznawania własnej wiktymizacji przez społecznie akceptowaną „inność”. W szczególności w odniesieniu do bohaterki, możemy pochwalić autorkę za wprowadzenie do książki, w której znajduje się tyle „historycznego okrucieństwa” kontekstu Trudi. Chociaż cielesna ułomność Trudi nie jest przedmiotem nazistowskiej analizy, jej fizyczna różnica i tożsamość, jako „inna”, w epoce konformizmu i chaosu jest kluczowa dla tej historii, a otoczenie Trudi ma fundamentalne znaczenie dla jej dewaluacji i złego traktowania. Podczas gdy czytelnicy debatują, czy główny temat opowieści dotyczy Trudi, czy bardziej ogólnie Holokaustu, co jest dowodem żywego uznania dla „niepełnosprawności Trudi”, jeśli to słowo, które służy, jako alegoria, które może być użyte w kontekście II wojny światowej. Utożsamiamy Trudi, z symbolem „strasznych rzeczy, które przytrafiły się Żydom w Niemczech podczas wojny”. „Odwaga” i „ludzkość” Trudi w przeciwieństwie do tła, w którym żyje, ma kluczowe znaczenie dla tego, jak czytelnik może postrzegać Trudi, że poprzez utożsamienie się z ułomną bohaterką, może odnaleźć się w swoim osobistym trudnym i nietolerancyjnym świecie.

                  Książka jest rewelacyjna, obiektywna, z bardzo dobrą narracją. Jestem nią pozytywnie zaskoczony. Doskonała kopalnia wiedzy o ludzkiej psychologii i warunkach historycznych. Bardzo dobrze uporządkowana. Uzupełniła, usystematyzowała moją wiedzę w różnych dziedzinach życia społecznego i historycznego. Ile ludzi, tyle zaburzeń - chciałoby się powiedzieć. Książka poszerza wiedzę i otwiera oczy. Jak krzywdzenie innych może przybierać różne oblicza. Naprawdę polecam.



                



[1] Sturmabteilung (SA, niem. Die Sturmabteilungen der NSDAP, pol. Oddziały Szturmowe NSDAP) – utworzone w Republice Weimarskiej w 1920 bojówki do ochrony zgromadzeń partyjnych, a następnie oddziały masowej organizacji wojskowej Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (NSDAP).

01 kwietnia 2019

Malarz świata ułudy


„Malarz świata ułudy”


Kazuo Ishiguro




Autor/ (oryg. 石黒 一雄 Ishiguro Kazuo, ur. 8 listopada 1954 w Nagasaki) – brytyjski pisarz japońskiego pochodzenia, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 2017. Urodził się w Nagasaki w Japonii, ale jego rodzina przeprowadziła się do Anglii w 1960, kiedy miał pięć lat. Obecnie mieszka w Londynie.

Tłumaczenie/ Maria Skroczyńska-Miklaszewska

Tematyka/ W swojej powieści Kazuo Ishiguro zastanawia się nad przewartościowaniem historii w powojennej Japonii. „Malarz świata ułudy” porusza, bowiem kwestie zmian społecznych i kulturowych. Książka ta, opowiedziana słowami Masuji Ono- artysty i propagatora japońskiego imperium w czasie II wojny światowej- poddaje ocenie przedwojenne dzieje kraju i trudności, jakie napotyka, gdy chce zaakceptować błędy przeszłości.

Główny motyw/ Akcja powieści „Malarz świata ułudy” rozpoczyna się trzy lata po klęsce Japonii. Masuji Ono stracił podczas wojny żonę i syna, a dalsze życie każe mu zrewidować własne zaangażowanie w imperium, które doprowadziły kraj do ruiny. Angażuje się w negocjacje przedślubne swojej młodszej córki, ale rodzina pana młodego stanowczo ją odrzuca. Bohater zaczyna się zastanawiać, czy to, że wcześniej wspierał imperialną Japonię zagraża przeszłości jego dziecka. Stara się trzymać swą osobistą historię w sekrecie i niechętnie patrzy na transformację przedwojennych wartości.

  Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„W młodości wiele rzeczy wydaje się nudziarstwem bez rumieńców życia. W miarę dorastania człowiek spostrzega, że te właśnie rzeczy są dla niego najważniejsze”.

„(…) bo choćby człowiek nie wiem jak dokładnie oddawał zewnętrzne szczegóły swego odbicia w lustrze, przedstawiona w nim osobowość rzadko będzie bliska takiej prawdzie, jaką widzą inni”.

„Bo na dobrą sprawę ktoś, kto ma ambicję wznieść się ponad przeciętność, być czymś więcej niż zwykłym zjadaczem chleba, zasługuje chyba na podziw, nawet jeśli w końcu przegrywa i traci fortunę z powodu swych ambicji”.

Najlepsze rzeczy to te, które się zdarzają w nocy i znikają o poranku”.

„Trudno ocenić piękno świata, kiedy się wątpi w samą jego wartość”.

„Ja sam pierwszy bym przystał na to, żeby wiele dawnych zwyczajów wykreślić raz na zawsze, ale czy nie uważasz, że nieraz rzeczy dobre niszczy się razem ze starymi?”.

  

                     Narrator a zarazem bohater książki „Malarz świata ułudy” to Masuji Ono, który opowiada w niej o swoim osobistym życiu: o wczesnych krokach artystycznych, które stawiał około 1913 roku, kiedy był uczniem w szkole plastycznej; o późniejszej jego sławie artysty malarza, kiedy osiąga szczyt swojej kariery około roku 1938; i wreszcie jego osobisty i narodowy powojenny upadek. Główna historia książki rozgrywa się między październikiem 1948 r., a czerwcem 1950 r. Dowiadujemy się, że jego żona i syn zginęli podczas wojny, pozostawiając go samego z dwiema córkami; z Setsuko, która jest jego starszą córką oraz Noriko, która jest młodszą córką. Noriko mieszka z ojcem i nadal jest panną mimo 26 lat życia. Dowiadujemy się, że Ono jest pośrednio odpowiedzialny za śmierć swojej żony Michiko, która przebywała podczas bombardowań w Nagasaki, a także za śmierć ich syna, Kenjiego, który walczył za granicą w Mandżurii. Suichi, mąż starszej córki Setsuko, sugeruje swojej żonie, że jej ojciec Ono także ponosi winę za śmierć swojej żony i swojego syna, ponieważ malarz popierał nacjonalistyczny rząd Japonii- grupę, która doprowadziła kraj do klęski oraz do śmierci milionów żołnierzy cesarza.

                       Ono martwi się, że jego poparcie dla nacjonalistycznego rządu będzie przeszkodą w negacjach małżeńskich jego córki, a to zmusza go do dokonania samooceny swojej kariery a także swojego życia. Narrator pomału odsyła czytelnika do czasów, kiedy pracował w studiu artystycznym, które produkowało tanie kopie stereotypowych obrazów o Japonii a także do czasów, kiedy pracował w willi artystycznej Mori-san, próbując uchwycić na swoich obrazach wyjątkowość narodu japońskiego; powraca także do czasów swojego sukcesu zawodowego, kiedy był malarzem na usługach państwa, dla którego tworzył propagandowe prace artystyczne. Bohater porusza się po niewyraźnych krańcach tych światów, narracja przedstawia martwe pole, w którym czytelnik podejrzewa, że Ono pomija pewne informacje o sobie lub że mogą istnieć różne wersje tych samych faktów.

                  Życie Ono rozgrywa się na tle niejednoznacznego i pełnego przeciwieństw społeczeństwa, które podjęło gwałtowny zwrot w kierunku nowej drogi w historii swojego kraju. Pracując, jako malarz wspierający faszystowski rząd, artysta po latach zmaga się z adaptacją nowego „scenariusza”, którego Japonia wdrożyła po zakończeniu II wojny światowej. Bohater zostaje jakby „uwięziony” między swoją indywidualną narracją a kolektywnymi konfliktowymi napięciami wokół zmieniających się płynnych wartości, które społeczeństwo japońskie zostało zmuszone do przyjęcia w następstwie przegranej wojny. „Pióro” Kazuo Ishiguro sprawia, że czytelnik jest w stanie obserwować sprzeczne stanowiska, które wyłaniają się z różnych ideologii będących przedmiotem sporu w czasie intensywnego przewrotu politycznego w Japonii. Wszyscy bohaterowie książki ujawniają swoje rozbieżne wartości w obliczu zmian, jakie naród musi dokonać, aby przejść z bycia imperium kolonialnym do zaakceptowania nowego systemu demokracji narzuconego przez zwycięzców.

                  Zmieniające się postrzeganie Ono jest również odzwierciedlone w opowiadaniu o chłopaku Hirayama, opóźnionym w rozwoju dziecku, które naśladuje patriotyczne przemówienia i śpiewa stare propagandowe wojskowe piosenki. Przed wojną był obiektem aprobaty społeczeństwa, ludzie obdarowywali go pieniędzmi. Po klęsce Japonii chłopak został pobity za intonowanie nieaktualnych już piosenek. Możemy zwrócić uwagę, że chłopiec reprezentuje wewnętrze „Ja” Ono w odniesieniu do braku wizji swojej przyszłości i pomysłu na poczucie winy, którą należy odkupić. W tym okresie idea przynależności do narodu uległa nagłym zmianom, o ile tożsamość stała się mniej z góry określona, hierarchiczna i niepodlegająca negocjacjom, tak w nowych warunkach politycznych staje się bardziej odpowiednia tylko na poziomie indywidualnym. To jest ten moment w historii, kiedy globalny rynek i idea globalnej migracji, zarówno ludzi, jak i kapitału, współistnieją z ideą narodu, pomimo że stare hierarchie wartości się kończą, a zaczyna się nowa tożsamość obywatelska. Historycy wskazują, że pomimo aroganckiego idealistycznego porządku demilitaryzacji i demokracji, które zostały narzucone od początku Japończykom w powojennym państwie, ideały pokoju i demokracji stały się jakby naturalną częścią ich życia, a nie zapożyczoną wizją, która została narzucona przez różnych zachodnich polityków bez zgody Japończyków. Niemniej jednak nie było precedensu dla tego rodzaju relacji, która została ustalona po wojnie: Japonia była symbolem społeczeństwa wschodniego i pogańskiego, które uległo kolonialnej potędze narzuconej przez „mesjanistyczny zapał” generała Douglasa MacArthura. Dlatego II wojna światowa tak naprawdę nie skończyła się dla Japończyków po zrzuceniu bomby atomowej na Japonię, lecz w 1952 roku, kiedy społeczeństwo musiało zaakceptować nową demokratyczną drogę swojego kraju.  Lata te stały się, niezależnie od tego, jak bardzo kraj rozwinął się gospodarczo, znakiem rozpoznawczym tożsamości narodowej i indywidualnych wartości. Myląca żywotność lat, które nastąpiły po klęsce, stworzyła przestrzeń do dyskusji nad innymi modelami politycznymi niż państwowy kapitalizm, który pobudzał marzenia o międzynarodowej roli kraju „Kwitnącej Wiśni” zamiast „czołgać się” bezpiecznie pod nuklearnym parasolem Ameryki.

                     Pomimo możliwych reinterpretacji przeszłości, kluczowe znaczenie w tych latach klęski i okupacji polega na tym, że Japończycy byli zmuszani do przewartościowania na różne sposoby i do zakwestionowania podstawowych problemów życiowych, na które reagowali w sposób wyraźnie ludzki, omylny i często sprzeczny. Historyczna struktura jest doskonale uchwycona w „Malarzu świata ułudy” w indywidualnej i intymnej perspektywie narratora, który „przemawia” do nas w pierwszej osobie, ponieważ Ono jest zmuszony do ponownego przeanalizowania własnych doświadczeń przeciwko nowym wartościom wymuszonym na społeczeństwie japońskim w okresie po zakończeniu wojny. Obawy związane z takimi fundamentalnymi kwestiami życiowymi są splecione z refleksjami Ono na temat wojny i pojawiają się w niezliczonych sprzecznych uzasadnieniach, dostarczając nam obrazu ludzkiej kondycji psychicznej. Ono wspomina czasy, kiedy większość Japończyków odrzucała dekadę militarystycznej indoktrynacji, ujawniając kruchość ideologii totalitarnych reżimów. Gdy z jednej strony żołnierze cesarza doznawali pogardy ze strony społeczeństwa, gdy wrócili po przegranej wojnie, z drugiej strony ich nędza przyczyniła się do amnezji na temat zbrodni, których dokonywali na innych narodach; ta amnezja wydaje się „czaić” w historii Ono, gdy walczy z własnymi zaprzeczeniami. „A jednocześnie muszę wyznać, że trudno mi zrozumieć, jak człowiek, który ceni sobie szacunek dla samego siebie, może na dłuższą metę chcieć uniknąć odpowiedzialności za swoje dawne czyny. Bo choćby to nie zawsze było łatwe, człowiek z pewnością zyskuje satysfakcję i poczucie godności, przyznając się do popełnionych w życiu błędów. A już zwłaszcza nie musi się tak bardzo wstydzić, gdy popełniał je w najlepszej wierze. Na pewno dużo większą hańbą się okrywa, gdy nie potrafi albo nie chce się do nich przyznać”.
                    
                                   Zaufanie Ono do nacjonalistycznego dyskursu narodu i władzy nagle zmieniło się w nowy kontekst liberalnego dyskursu o modernizacji, postępie i internacjonalizacji społeczeństwa. Bohater staje wobec ideologicznego starcia, gdy na przykład Setsuko, jego najstarsza córka mówi: „Ojciec był po prostu malarzem”. Dla jej ojca zdanie „ (…) po prostu malarzem” jest wyrazem pogardy i bólu. W innym miejscu wnuk Ono, Ichiro, entuzjastycznie bawi się naśladując zachodnich super bohaterów, takich jak Zorro i Popeye, podczas gdy malarz bezskutecznie próbuje przyciągnąć jego uwagę pokazując dziecku swoje obrazy. Z perspektywy pokoleniowej ta sytuacja wyjaśnia nam to, jak starsi ludzie, w przeciwieństwie do młodych, wydają się chętnie przywracać przeszłość, przeglądając na przykład stare zdjęcia i stare dokumenty. Nie oznacza to jednak, że pamiętają lepiej niż młodzi; tak, więc nie jest tak, że „stare obrazy, zakopywane” w nieświadomości od dzieciństwa, odzyskują moc przekraczania krawędzi świadomości tylko w okresie starości. Przestrzeń kulturowa między dziadkiem a wnukiem jest postrzegana w ten właśnie sposób, inwestują oni wartości pozytywne w sprzeczne obrazy i ikony dwóch różnych historycznych momentów. Według psychologów, jeśli przed 1945 rokiem w Japonii chłopcy bawili się z opaskami i drewnianymi włóczniami, udając, że są bohaterskimi pilotami i marynarzami, którzy ratują kraj przed makietami Roosevelta i Churchilla, teraz w pozycji przegranej i pod nieobecność państwowej indoktrynacji, zastąpili hełmy samurajów na kowbojskie kapelusze, ponieważ nauczyli się składać papier w kształcie czapek na modę zachodnią. Kupowali również komercyjną dziesięciocentymetrową zabawkę jeepa, która była symbolem dużego samochodu, który rozwoził wesołe oznaczenia geograficzne, oraz z którego rozdawano dzieciom na ulicach czekoladę i gumę do żucia. Większość pierwszych słów, które japońskie dzieci nauczyły się po wojnie w języku angielskim brzmiały „cześć", „do widzenia" i „daj mi czekoladę". Natomiast Ono używa języka „samooszustwa i samoobrony", który wydaje się być czymś, co pomaga mu odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Kiedy doświadcza retrospekcji swojego życia, próbuje ukryć wstydliwą historię związaną z jego przeszłością. Prawda o jego życiu zostaje powoli ujawniana czytelnikowi, podczas gdy on sam nie chce jej zobaczyć. Ishiguro twierdzi, że bohaterowie w jego powieściach wiedzą, czego muszą unikać, i jaką muszą wybrać drogę psychiczną, która by bezboleśnie przechodziła przez ich pamięć nie dotykając za bardzo niewygodnej przeszłości. Nie ma złudzeń, że zazwyczaj mocują się z historią swojego życia. Martwią się, ponieważ wyczuwają, że nie ma w tym nic dobrego. Ale pamięć to oczywiście okropny, zdradziecki teren, same niejasności, które wzmacniają samooszukiwanie. W fragmencie, w którym bohater wyraża zaniepokojenie zaaranżowanym małżeństwem młodszej córki, wspomina rozmowę z Matsudą, człowiekiem, który pracował z nim dla Okada-Shingen promującego militarystyczno-artystyczną politykę państwa; prosi Matsudę, aby odpowiedział na wszelkie pytania detektywa matrymonialnego dotyczące ich obu „z największą delikatnością", na co odpowiada Matsuda: „Zdaję sobie sprawę, że teraz są tacy, którzy potępiają takich, jak ty i ja, za to, z czego byliśmy kiedyś dumni”. Świat ułudy to dzielnica rozrywki. Ono, jako młody malarz był jej częstym bywalcem, a jej urok uwiecznił na niejednym obrazie. W wyniku bombardowań dzielnica została doszczętnie zniszczona. Świat ułudy należał do przeszłości, ale nie odszedł w zapomnienie, chociażby, dlatego, że w nowej rzeczywistości powstają nowe dzielnice ułudy.

               Wszystkie książki Kazuo Ishiguro są wariacjami na jeden temat: pokazują bohatera, który próbuje się zmierzyć z własną przeszłością, wypiera z niej pewne niewygodne fakty, zakłamuje ją, co stawia nas w obliczu pytania o to, na ile pamięć jest dla nas obciążeniem, a na ile może być budująca. Jest to aktualna powieść, która stawia pytanie o to, w jakim sensie pamięć o przeszłości może być budująca dla społeczeństwa, a na ile może być niszcząca. Czy pamięć o tym, co - jako społeczeństwo - złego wyrządziliśmy innym pomaga nam w budowaniu tożsamości, czy wręcz przeciwnie. Jest to absolutnie uniwersalne pytanie również w kontekście polskim. Jesieni życia często towarzyszy głęboka refleksja nad przeszłością. Gdy jednak porządek, który współtworzyliśmy, skompromitował się na naszych oczach, ocena własnych postaw i dokonań nabiera szczególnego znaczenia. W takiej właśnie sytuacji znalazł się bohater powieści, emerytowany malarz, gdy po zakończeniu drugiej wojny światowej nastał w Japonii czas gruntownych przewartościowań. Naglony wewnętrzną potrzebą oraz troską o szczęście córki, hołubiony niegdyś artysta wytacza proces samemu sobie, pełniąc w nim rolę sędziego, oskarżyciela i oskarżonego. Ale książka Ishiguro to coś więcej niż moralny rozrachunek. To piękna proza, pozostawiająca w pamięci niezatarty ślad. Książka „Malarz świata ułudy” zadaje czytelnikowi pytanie czy dzisiejsze pokolenie powinno odpowiadać za winy przeszłych pokoleń? Czy jest współwinne wykroczeniom, jakich dopuścili się ich przodkowie? Czy na skutek chociażby przynależności do tej samej kultury, narodu, rodziny czy wspólnoty religijnej nie ponosi ono współodpowiedzialności za winy „ojców”? Czy obecne pokolenie powinno przyjąć na siebie złe dziedzictwo przeszłości i starać się w jakiś sposób zadośćuczynić tym, którym kiedyś wyrządzono krzywdę. W książce rodzina pana młodego wynajmuje detektywa, aby prześwietlił rodzinę Ono, z tego powodu jego córka Noriko nie może wyjść za mąż tylko, dlatego, że jej ojciec był na usługach cesarza. Potoczna intuicja, wsparta argumentacją niektórych szkół psychologicznych, usiłuje znaleźć odpowiedź twierdzącą, podążając logiką kulturowego adaggium: „Pokaż mi swych rodziców, a powiem ci, kim jesteś” lub „powiedz mi, jak zachowują się twoi rodzice, a udowodnię ci, że tak samo będziesz postępował w swoim życiu”. Istnieje, bowiem powszechne przekonanie, że środowisko rodzinne i pozarodzinne, jakościowe konteksty relacyjne rodzice-dzieci-rówieśnicy oraz wychowanie wpływają na samoświadomość nowych pokoleń. Tworzą wzorce postępowania, kształtują ludzkie zachowanie. Decydują o tym, kim dziecko się stanie, jako dorosły człowiek. Kontekst środowiskowy stanowi, w przekonaniu niektórych, jedynie słuszną odpowiedź na problem, dlaczego w dorosłym życiu przytrafiają się nam częściej złe niż dobre rzeczy. Obwinianie rodziców za skutki osobistych wyborów i decyzji może stanowić wygodny mechanizm samousprawiedliwienia: „To nie my jesteśmy odpowiedzialni za swoje naganne postępowanie”. Odpowiedzialność ponoszą oni: rodzina lub szeroko rozumiane środowisko życia.

                  W sześciu z siedmiu powieści, które do tej pory napisał, Kazuo Ishiguro korzystał z narracji pierwszoosobowej, co więcej czytelnik z biegiem czasu orientuje się, że narrator nie jest osobą, której należy we wszystko wierzyć. Na szczęście bawienie czytelnika nie jest celem pisarstwa Ishiguro. Pamięć jest jednym z najważniejszych elementów jego książek. Ich bohaterowie „odwiedzają” swoją przeszłość i szukają w niej sensów. Próbują uzasadnić swoje życiowe wybory. Ishiguro chętnie korzysta z figury niewiarygodnego narratora, który poprzez elegancki i dość formalny język próbuje ukryć różne tajemnice i emocje. Warto się zatrzymać przy książce „Malarz świata ułudy”, bowiem pisząc ją Kazuo Ishiguro nawiązał w programowy niemal sposób do jednego z najbardziej osobliwych nurtów malarstwa japońskiego i kreśli przejmujący obraz przemian obyczajowych i cywilizacyjnych w Japonii po II wojnie światowej. Ishiguro wniósł w angielską kulturę literacką własne dziedzictwo kulturowe, stając się - obok Rushdiego - najwyżej cenionym spośród tzw. „newcomers” pisarzy przybyłych z innych stron świata i innych kultur i współtworzących nową literaturę angielską.