„Kamienie z dna rzeki”
Ursula Hegi
Autorka/ (ur.1946
r.), pisarka amerykańska urodzona w Niemczech. Głośna powieść „Kamienie z dna rzeki”
to jak dotąd najważniejsza książka w dorobku tej autorki i zarazem pierwsza
prezentowana w Polsce.
Tłumaczenie/ Monika
Sujczyńska
Tematyka/ Wyszydzana i seksualnie atakowana Trudi, jako młoda dziewczyna przez
czterech miejscowych chłopców, życzy im choroby, planuje ich zniszczenie, ale,
kiedy wszyscy jej agresorzy cierpią, zaczyna rozumieć żrącą siłę nienawiści.
Tymczasem samo miasto jest mikrokosmosem niemieckiej historii, ponieważ Trudi żyje
w latach kryzysu ekonomicznego w Niemczech 1920 roku. Później do władzy
dochodzi Hitler, rośnie antysemityzm i następują lata powojenne, kiedy wszyscy
chcą zapomnieć o swojej nazistowskiej przeszłości. Masa postaci bierze udział w
tych wydarzeniach: odważna Frau Eberhart, którą zdradza syn nazista; Leon
Montag, mądry i odważny ojciec Trudi; jej kochanek Max, który zginął w zamachu
w Dreźnie; i przyjaciółka Ingrid, która, opętana przez seksualne poczucie winy,
popełnia samobójstwo. Trudi, bierze udział w smutkach i radościach, przeżywa,
aby opowiedzieć swoją historię. Życie w małym mieście i znane okropności z czasów
III Rzeszy są żywo przywoływane przez bohaterkę, która nigdy nie jest w centrum
uwagi.
Główny motyw/ Trudi Montag jest karlicą. Według otoczenia zasługuje na pogardę albo, w
najlepszym razie, chłodną obojętność. Wkrótce przekona się jednak, że doznawane
przez nią upokorzenia niewiele znaczą wobec fali ostracyzmu, która wzbiera w
jej ojczyźnie. Akcja utworu rozgrywa się w latach 1915-1952 w małym miasteczku
nad Renem, ale nakreślony przez autorkę portret mieszkańców Burgdorfu to
portret całego narodu niemieckiego z tego okresu - pełen obraz zróżnicowanych
postaw Niemców wobec nazizmu. „Kamienie z
dna rzeki", będąc znakomitą książką rozrachunkową, są jednocześnie
poruszającą opowieścią o losach zwykłych ludzi, wciągniętych w wir historii.
Cytaty z książki charakteryzujące
problematykę utworu:
„W książkach zobaczę znacznie więcej niż w lusterku”.
„Ludzie niekochani umierają”.
„(…) choć Żydzi potrafią człowiekowi wszystko wmówić- nigdy
nie sprzedadzą kapelusza, w którym nie jest ci do twarzy”.
„Odkryli, że wiele da się powiedzieć o ludziach na
podstawie tego, w jakiej odległości od ołtarza siadają, i ile zajmują miejsca”.
„W kościele widać było, jak się, komu w danej chwili
powodzi: nowe nieszczęścia rzucały się w oczy tak samo jak nowe kapelusze;
podobnie rzecz się miała z nowymi sympatiami i nowymi animozjami”.
„Do niektórych ludzi grzech przywierał niczym nazwisko,
nawet grzech rodziców”.
„Historia lubiła się powtarzać, tyle, że z udziałem innych
osób (…)”.
„Przekleństwem pięknych kobiet jest czerpanie przyjemności
z ranienia bliskich”.
„Starym ludziom zawsze jest trudniej. Zawsze”.
„Cierpienia nie należy porównywać”.
„Łatwo stracić wiarę w ludzkość”.
„Co to za świat, w którym człowiek wychodzi z piwnicy na
szare, gęste powietrze i cieszy się, że Bóg zachował go przy życiu”.
„(…) z tym smażeniem się w piekle musiała zajść jakaś
pomyłka, wszak piekło to najzimniejsze miejsce, jakie człowiek może sobie
wyobrazić”.
„Mieć, kogo wspominać to wielkie szczęście”.
„Gdy człowiek posiądzie jakąś wiedzę, trudno mu jej nie
wykorzystać”.
Jako dziecko Trudi Montan myślała,
że każdy dobrze wie, co się dzieje w drugim człowieku. Tak było, zanim poznała
siłę bycia inną. Udrękę bycia inną. Oraz grzech utyskiwania na nieudolnego
Boga. Przedtem jednak- wiele, wiele lat wcześniej – modliła się, żeby urosnąć. Co
wieczór zasypiała, prosząc: „Boże spraw,
żebym się w czasie snu wyciągnęła, dogoniła wzrostem koleżanki (…) spraw, żebym
się obudziła z rękami i nogami normalnej długości oraz małą, kształtną głową”. Aby
ułatwić Mu zadanie, wisiała na futrynach drzwi aż do omdlenia palców, gotowa
przysiąc, że czuje wydłużenie się kości, a na noc krępowała głowę jedwabnymi
apaszkami matki.
Jakże się ona modliła!
A kiedy rano stwierdziła, że ręce ma krótkie i grube, a nogami, po spuszczeniu
ich z materaca, nadal nie sięgała podłogi, dochodziła do wniosku, że albo nie
dość żarliwie się modliła, albo sprawa wymagała czasu, modliła się, zatem
dalej, licząc, że jeśli modlisz się o coś bardzo gorąco, to twoja prośba na
pewno zostanie spełniona, musisz tylko cierpliwie czekać. Jako dorosła kobieta
Trudi będzie patrzeć z pogardą na klęczących w kościele, cierpliwie czekających
na zmiłowanie Boga głupców. Będąc małą dziewczynką, w niedzielę chodziła na
mszę, śpiewała w chórze, w dni powszednie zaś, wracając ze szkoły, wstępowała
do kościoła Świętego Marcina, aby się porozkoszować zapachem kadzidła i cicho
się pomodlić do kolorowych gipsowych figur. Trudi, zatem modliła się do
świętych i faktycznie rosła, tyle, że- chyba za sprawą jakiegoś okrutnego
żartu- nie do góry, jak chciała, choć zapomniała zaznaczyć to w modlitwach, lecz
wszerz, co skończyło się tym, że ramiona będzie miała barczyste, jak miejscowy
rzeźnik, żuchwę zaś potężną jak sąsiadka i właścicielka sklepu spożywczego.
Narodziny
Trudi, jej karłowatość jest kolejnym wyzwalaczem powolnego wchodzenia matki w
szaleństwo. Przejmująco obserwujemy słodko-gorzką naturę pragnienia dziecka, by
zadowolić i uszczęśliwić rodzica, który jest bezradny wobec emocjonalnych
przymusów, które wywołuje choroba psychiczna. Przez pierwsze miesiące po
wydaniu Trudi na świat matka w ogóle jej nie dotykała. Z podsłuchanych później
strzępków rozmów dziewczynka dowiedziała się, że matka na widok jej krótkich
kończyn i zbyt dużej, nawet jak na noworodka, głowy zakrywała twarz rękoma. Oczy
Trudi wydawały się starsze niż u innych noworodków; czytało się w nich
doświadczenie kogoś, kto ma już za sobą kawał życia. W miarę jak inni
rówieśnicy dorastają i podążają ścieżkami życia natury, Trudi czuje się
uwięziona, ale zdeterminowana, by wzrastać pod każdym względem, ale jej obsesja
bycia „normalną” uczy ją trudnych, ale ważnych lekcji, które utrzymują ją przy
życiu w nadchodzących latach. Nieodwzajemniona miłość, sekretne nadużycia,
samotna agonia i samotność. Trudi ma niewielki wzrost, ale jest bardzo
porywcza, zaciekła i namiętna w swoich nienawiściach i osobistych bitwach.
W rodzinie matki
przedwczesne obchodzenie świąt i różnych uroczystości kończyło się
nieszczęściem; ciotka Mechthilda utonęła w Renie podczas pikniku, który
urządzili z okazji przypadających następnego dnia urodzin dziadka; kuzyn Will
został ranny w wypadku kolejowym, kiedy wracał z obchodzonego o tydzień za
wcześnie srebrnego wesela swoich rodziców; Helena, siostra, złamała rękę
podczas rozpakowywania prezentu trzy dni przed przystąpieniem do pierwszej
komunii. Z biegiem lat matkę Trudi też miało dotknąć nieszczęście. Po kilku
razowym pobycie w szpitalu dla obłąkanych matka oznajmiła córce, że bocian
przyniesie jej braciszka lub siostrzyczkę. Opowiedziała Trudi historię o tym
skąd się biorą dzieci. Nazajutrz wieczorem matka włożyła w dłoń Trudi dwie
kostki cukru i podniosła córkę na wysokość parapetu kuchennego, aby je położyła
na przyszykowanym dla bociana talerzyku. Rankiem Trudi najpierw pędziła do
kuchni. Okno było zamknięte, cukier wszelako zniknął. Trudi pomyślała, że jeśli
nadal będą zostawiać cukier na parapecie, to bocian niechybnie przyniesie im
chłopca lub dziewczynkę, którzy bardzo szybko ją przerosną. Odtąd budziła się w
środku nocy, wstawała z łóżka, boso schodziła do kuchni, przesuwała krzesło do
okna i zjadała kostki cukru, obserwując, czy nie nadlatuje bocian. Nie mogła
pozwolić, aby jakieś dziecko wygryzło ją z domu. Po jakimś czasie matka dostała
wysokiej gorączki, dniami i nocami przebywała w łóżku. Z prowadzonych szeptem
rozmów Trudi dowiedziała się, że braciszek umarł, bo za wcześnie przyszedł na
świat. Trudi domyśliła się, że śmierć jej brata ma jakiś związek z tym cukrem,
który zjadała po nocach- po prostu bocian zemścił się na dziecku. Będzie ją to
prześladowało- to poczucie winy- jeszcze w dorosłym życiu, albowiem za każdym
razem, gdy weźmie cukier do ust, poczuje w gardle gorzko-słodki smak żółci.
Po pewnym czasie matka ze
zgryzoty umarła. Zaraz po pogrzebie ojciec rozwiesił na ścianach swojej
sypialni fotografie trumny, w której leżała jego zmarła żona, która dla Trudi
była „obcą” kobietą, ponieważ dla Trudi matka nie umarła. Dziewczynka jeszcze z
większą intensywnością i determinacją zaczęła wykonywać różnego rodzaju
ćwiczenia, aby się wydłużyć. Trudi była pewna, że jeśli tylko zdoła się
wydłużyć, matka natychmiast wyzdrowieje i do niej wróci. Niemożność dotarcia do
matki napełniała ją lękiem, którego nie koiły modlitwy, budziła w niej
tęsknotę, na którą jedynym lekarstwem było wejście do szafy. Stojąc nieruchomo
między wieszakami, dotykając twarzą jedwabistych sukienek matki, czuła czysty
zapach łąk nad Renem wczesnym latem i dławiącą w gardle radosną pewność, że
matka wkrótce wróci. Postanowiła jednak kontynuować rozciąganie metodą
przewieszania nóg przez pręt, na którym trzepano chodniki; niestety, od
wieszania do góry nogami głowa robiła jej się tak ciężka i gorąca, że dała
sobie z tym spokój, wtedy zaczęła wchodzić na stół kuchenny i zaczepiać się
palcami o futrynę, na której wisiała, póki nie ścierpły jej ręce i ramiona. Z
czasem wytrzymywała w tej pozycji coraz dłużej. Jednak te ćwiczenia na nic nie
pomagały.
Burgdorf,
w której rozgrywa się akcja książki to mała wioska w Niemczech, jedna z wielu
miejscowości, które często otaczają lub są w pobliżu większego,
kosmopolitycznego miasta. Ursula Hegi doskonale radzi sobie z małomiasteczkową
mentalnością, dzięki czemu można „zobaczyć” i „poczuć”, jak to jest żyć w takim
miejscu: małe związki, zazdrości, krótkotrwałe przechwałki i sprawy, które
utrzymywały wszystkich w pewnej odległości od siebie, ale zawsze razem.
Mieszkają tam dobrzy ludzie i źli ludzie, których ostatecznie, jako czytelnicy
możemy ocenić na różne sposoby, ale sama autorka nie podejmuje takich prób.
Daje nam tylko informacje, abyśmy mogli wyciągnąć własne wnioski. Skomplikowany
podział klasowy, jaki obowiązywał w Burgdorfie- ze sztywnymi granicami,
wyznaczonymi przez zamożność, wykształcenie, historie rodzinną oraz inne
tajemnicze czynniki-, nie przeszkadzał wszelako jego mieszkańcom jednoczyć się
przeciw przybyszom lub różnego rodzaju odmieńcom. Równocześnie ich uprzedzenia
przegrywały w walce z ciekawością: z zapartym tchem słuchali plotek i obserwowali
przez okno życie w swoim miasteczku. Nikt nie kwestionował tego, że grunt to
dobre imię rodziny, co bynajmniej nie przeszkadzało im plotkować. Po śmierci
matki Trudi w miasteczku plotkowano, że jej śmierć jest wynikiem romansu z
przeszłości, kiedy to jej mąż spędzał dnie i noce w okopach podczas I wojny
światowej, ona jeździła na motocyklu i romansowała z sąsiadem. I trwało by to
jeszcze dłużej, gdyby nie to, że powrócił z wojny wcześniej w wyniku
poniesionych ran, czego rezultatem było sztuczne kolano.
Charakterystyka
postaci jest niezwykle ważna dla pisarki, nawet, jeśli ilość imion i opisów
może być czasami myląca, w każdej osobie Ursula Hegi pokazuje aspekty
niemieckich problemów, ich osobliwości, błędy i pozytywy. Mniej więcej w
połowie książki Hegi w końcu wkracza na drogę ludzkich tragedii, gdy
nieuniknione wydarzenia, które znamy z historii, zaczynają się stopniowo
rozwijać. Prawie szaleńczo jesteśmy wciągnięci w emocjonalną „powódź” rodzenia
się w Niemczech nazizmu i powstawania III Rzeszy. Czytelnik mając wiedzę o
okropnościach czasów narodowego socjalizmu, niejako zaczyna martwić się o
każdego bohatera książki, niechętnie zdajemy sobie sprawę z tego, co
nieuniknione, bo przecież niepełnosprawni, kalecy, karły, homoseksualiści,
komuniści i Żydzi mieli zostać unicestwieni.
Trudi z ciekawością
obserwowała zmiany, jakie zaczęły zachodzić w niemieckim społeczeństwie, po
dojściu Hitlera do władzy. On sam wcale nie był wysoki tak jak na zdjęciach w
gazetach. Była zdziwiona, że ten ciemnowłosy mężczyzna o śmiesznym wąsiku
wielkości i kształcie znaczka pocztowego- mężczyzna w żadnym stopniu nieodpowiadający
aryjskiemu ideałowi, o którym tyle mówił w swoich przemówieniach- porywał tłumy
na swoich wiecach. Tamtego dnia aptekarz Herr Heidenreich, kupujący tytoń w
sklepie u jej ojca opowiadał, że udało mu się uścisnąć wilgotną dłoń Adolfa
Hitlera. Zdążył pokłócić się o dokładny odcień błękitu oczu Führera w
klubie szachowym z wypychaczem zwierząt. Aptekarz przez kilka dni nie mył
prawej dłoni, „Mam na niej pot naszego Führera”,
-mówił ze wzruszeniem.
Wiosną 1933 roku ponad
dwustu pisarzy- między innymi Bertolta Brecht, Zygmunta Freuda, Irmgarda Keuna,
Stefana Zweiga, Franza Werfla, Liona Feuchtwangera i Heinricha Manna-
określano, jako dekadenckich, zdradzieckich, marksistowskich, skorumpowanych.
Padł rozkaz, „Oczyśćcie swoje biblioteki”
– i w całych Niemczech zaczęło się polowanie na książki wyklętych autorów.
Urządzono naloty na księgarnie, biblioteki i prywatne domy, a za posiadanie
zakazanych książek groziło aresztowanie. W szkołach zachęcano dzieci, żeby
donosiły na rodziców, którzy takie książki posiadali. W nocy z dziesiątego na
jedenastego maja w całych Niemczech, a przede wszystkim w miastach
uniwersyteckich, zapłonęły ogniska, do których młodzież wrzucała książki, z
których jeszcze niedawno się uczyła. W samym tylko Berlinie ułożono stos z
dwudziestu tysięcy książek i następnie go podpalono, a orkiestra SA[1]
grała marsze.
W tym czasie wyrządzanie zła
innym przychodziło łatwiej niż w warunkach demokracji. Sąsiedzi, którzy do tej
pory grali razem w szachy oskarżali się o współpracę z komunistami lub, że są
Żydami. Empatia nawet wśród dzieci spadła do zera. Pewnego dnia Trudi została
zaciągnięta siłą przez starszych kolegów ze szkoły do stodoły, tam ją rozebrano
do naga, wyśmiewano, molestowano i upokarzano. Ze wstydu, że dotykano ją w ten
sposób, Trudi chciała wskoczyć do rzeki. Lecz zamiast tego czynu upokorzona
dziewczyna zaczęła ciskać kamienie do rzeki i za każdym razem wymieniając imię każdego
z jej agresorów rzucała na nich w taki symboliczny sposób „klątwę”.
Czytelnicy,
którzy wiedzą, czym jest narodowy socjalizm lub komunizm, w książce wyraźnie
zobaczą przykłady tego, jak powstaje państwo policyjne i jak za pomocą
mechanizmów demokracji powstaje w społeczeństwie „zamordyzm”. Jednym z
najbardziej godnych uwagi przykładów w książce jest pokazany bardzo subtelny
przymus udowodniania przez obywateli swojej lojalności wobec państwa; dzieci zwracały
się przeciwko rodzicom, rodzeństwo przeciw rodzeństwu, starzy przyjaciele przeciwko
przyjaciołom. A później, aby zminimalizować lub uzasadnić te akty, aby wygodnie
zapomnieć o swoich ohydnych czynach, próbowano w racjonalny sposób
usprawiedliwiać swoje zachowania. Jest oczywiste,
jak widać w oczach Trudi Montag, czym są i mogą być ludzie. Jako karzeł, często
była ignorowana, poniżana i odrzucana, jej ocena jest „brutalnie” uczciwa, jest
jak akceptowalna prawda. Symbolizuje postać, którą często spotykamy we
współczesnym społeczeństwie niemieckim, gotowość do surowego zbadania siebie,
przyznania się do słabości myśli lub czynów z przeszłości, z pragmatyzmem,
który akceptuje te niewygodne fakty. Życie toczy się dalej. Niektórzy nazywają
to arogancją. Sądzę jednak, że ja sam wolałbym raczej przebywać wśród ludzi,
którzy przyznają się do złych uczynków i kontynuują życie, zamiast tych, którzy
obficie przepraszają, ale nie mają w sobie poczucia winy czy wstydu.
W książce zdumiewa
czytelnika łatwość, z jaką ludzie zapominali, że popierali nazistów, łatwość, z
jaką zaprzeczali faktom, wydarzeniom, w które dziesięć lat wcześniej nikt z
mieszkańców Buregdofu by nie uwierzył. Kiedy Amerykanie wkroczyli do miasta
zaczęli prowadzić dochodzenia, odbywały się rozprawy sądowe, ferowano wyroki.
Podejrzani o przynależność do różnych organizacji faszystowskich byli ścigani i
„doprowadzani przed Temidę”. Okazało się, że w miasteczku mieszkają sami
antyfaszyści. Niektórzy mieszkańcy przychodzili do Trudi, aby prosić ją o
napisanie listu do Amerykanów i zaświadczenie, że taki a taki cieszy się
nieposzlakowaną opinią i nigdy nie popierał nazistów. Ludzie ci posługiwali się
szantażem, żeby tylko uzyskać dokument od Trudi. Mówili, że wiedzieli, że Trudi
i jej ojciec ukrywali Żydów, ale oni ich nie zadenuncjowali. Przyszła też Frau Weinhart,
aby Trudi stanęła w obronie jej syna nazisty. Mówiła, że jej syn jest niewinny,
że jest taki dobry, „muchy by nie skrzywdził”, że nikt nie zna go tak dobrze
jak ona -matka. Trudi jednak nie wstawiła się za tym chłopakiem, ponieważ był
on wśród tych czterech gwałcicieli, którzy jeszcze przed wojną zawlekli ją do
stodoły i wyrządzili jej krzywdę. Pewien mężczyzna tak nie mógł się pogodzić z
klęską Niemiec i z upadkiem III Rzeszy, że kiedy widział jak zagipsowano stare
swastyki na murach wziął pistolet zabił swoją żonę a później siebie. Pewna
kobieta zabrała na spacer swoje córki i pod wpływem psychozy i wiary, że kiedy
dorosną nie pójdą do nieba wskoczyła z nimi z mostu do Renu. Kiedy przyjaciółce
Trudi Juttcie zmarło dziecko po pogrzebie na cmentarzu doszła do niej pewna kobieta,
aby złożyć jej kondolencję. Powiedziała do Jutty: „Jakie to szczęście, że mały Joachim został ochrzczony. Dzięki temu nie
pójdzie do czyśćca”. Jutta zdenerwowana odpowiedziała, że lepiej niech
martwi się o swoich synów nazistów, którzy z całą pewnością smażą się w piekle.
Książka „Kamienie
z dna rzeki” to opowieść ze wskazanym morałem. Bohaterowie Ursuli Hegi z
lat trzydziestych, czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku cierpią na – „zaburzenia
jedzenia”, wykorzystywanie seksualne, samookaleczenia, niezrealizowane
powołanie kapłańskie wśród kobiet i równie udaremnione romantyczne i seksualne
aspiracje księży - które wydają się trochę anarchiczne w porównaniu ze
współczesnymi obserwacjami zmian społecznych i kulturowych, które są
rozwiązywane za pośrednictwem feminizmu, usamodzielniania się i rozpoznawania
własnej wiktymizacji przez społecznie akceptowaną „inność”. W szczególności w
odniesieniu do bohaterki, możemy pochwalić autorkę za wprowadzenie do książki,
w której znajduje się tyle „historycznego okrucieństwa” kontekstu Trudi.
Chociaż cielesna ułomność Trudi nie jest przedmiotem nazistowskiej analizy, jej
fizyczna różnica i tożsamość, jako „inna”, w epoce konformizmu i chaosu jest
kluczowa dla tej historii, a otoczenie Trudi ma fundamentalne znaczenie dla jej
dewaluacji i złego traktowania. Podczas gdy czytelnicy debatują, czy główny
temat opowieści dotyczy Trudi, czy bardziej ogólnie Holokaustu, co jest dowodem
żywego uznania dla „niepełnosprawności Trudi”, jeśli to słowo, które służy,
jako alegoria, które może być użyte w kontekście II wojny światowej.
Utożsamiamy Trudi, z symbolem „strasznych rzeczy, które przytrafiły się Żydom w
Niemczech podczas wojny”. „Odwaga” i „ludzkość” Trudi w przeciwieństwie do tła,
w którym żyje, ma kluczowe znaczenie dla tego, jak czytelnik może postrzegać
Trudi, że poprzez utożsamienie się z ułomną bohaterką, może odnaleźć się w
swoim osobistym trudnym i nietolerancyjnym świecie.
Książka jest rewelacyjna,
obiektywna, z bardzo dobrą narracją. Jestem nią pozytywnie zaskoczony.
Doskonała kopalnia wiedzy o ludzkiej psychologii i warunkach historycznych. Bardzo
dobrze uporządkowana. Uzupełniła, usystematyzowała moją wiedzę w różnych
dziedzinach życia społecznego i historycznego. Ile
ludzi, tyle zaburzeń - chciałoby się powiedzieć. Książka poszerza wiedzę i
otwiera oczy. Jak krzywdzenie innych może przybierać różne oblicza. Naprawdę polecam.
[1] Sturmabteilung (SA, niem. Die
Sturmabteilungen der NSDAP, pol. Oddziały Szturmowe NSDAP) – utworzone w Republice Weimarskiej w 1920 bojówki do ochrony zgromadzeń partyjnych, a następnie
oddziały masowej organizacji wojskowej Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (NSDAP).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz