13 kwietnia 2019

Wymazywanie


„Wymazywanie”


Thomas Bernhard




Autor/ (ur. 9 lutego 1931 w Heerlen w Holandii, zm. 12 lutego 1989 w Ohlsdorfie w Austrii) – austriacki pisarz i dramaturg, uważany za jednego z najwybitniejszych reprezentantów literatury niemieckojęzycznej. Jego proza nazywana jest „największym literackim osiągnięciem od czasu drugiej wojny światowej".

Tłumaczenie/ Sława Lisiecka

Tematyka/ Bernhard ustami swego bohatera formułuje oskarżenie pod adresem dwóch instytucji, które zawładnęły świadomością Austriaków - narodowego socjalizmu i Kościoła katolickiego. Pierwszy oskarża o zbrodnie ludobójstwa, nierozliczone po wojnie, drugi - o zniszczenie niezależnego myślenia i zarażenie strachem. Narodowy socjalizm mógł istnieć między innymi dzięki milczącemu przyzwoleniu Kościoła katolickiego, a po wojnie przetrwał dzięki cudownej mocy „rozgrzeszenia”. Tak radykalnego i bezwzględnego zerwania z dziedzictwem kulturowym i historycznym próżno szukać w XX-wiecznej literaturze. Nie ma takiego składnika rzeczywistości, którego bohater książki Munrau by nie podważył. Począwszy od gazet, które bezwstydnie gonią za sensacją, przez lekarzy (nudnych i obłudnych), fotografię (wykrzywia rzeczywistość), architektów (zeszpecili krajobraz) aż po język niemiecki (tłamsi i zafałszowuje każdą myśl) - wszystko staje się celem krytyki. Zgorzkniały Munrau w swoim ataku na obłudę i kłamstwo ociera się o śmieszność. Nie upiekło się nawet gołębiom, które jako wielbiciel starej architektury oskarża o niszczenie najpiękniejszych budowli.

 Główny motyw/ Podobnie jak inne utwory Bernharda „Wymazywanie" ma kształt monologu, który ciągnie się nieprzerwanie przez ponad 400 stron. Jego autorem jest Franz Josef Munrau, 48-letni filozof i niespełniony literat, potomek starej rodziny ziemiańskiej, który z rodzinnej Austrii wyemigrował do Rzymu, gdzie zajmuje się kształceniem syna bogatych mieszczan. W chwili, kiedy rozpoczyna się akcja, Munrau otrzymuje z rodzinnego domu telegram o tragicznej śmierci swoich rodziców i brata Johannesa w wypadku i wyrusza do Austrii. Powieść jest uboga w wydarzenia. Oprócz przygotowań do pogrzebu i rozmów bohatera z siostrami nie dzieje się nic specjalnego. To, co najważniejsze, rozgrywa się pod spodem rzeczywistości, w umyśle bohatera. Jest to proces, który sam Munrau nazywa „wymazywaniem”, czyli rozliczaniem i przekreślaniem przeszłości związanej z jego rodziną, domem i ojczyzną, a szerzej - z Europą Środkową i jej historią.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Nie mogę jednak wymazać mojej rodziny ze świata tylko, dlatego, że tego chcę”.

„Cała ludzkość wydaje się nieskończona ze wszystkimi swymi urokami i możliwościami, mawiał wuj Georg. Jedynie tępak uważa, że świat kończy się tam, gdzie on sam się kończy”.

„Dopiero, kiedy już dysponujemy należytym pojęciem sztuki, dysponujemy też należytym pojęciem natury. Dopiero, gdy z pojęcia sztuki umiemy zrobić właściwy użytek, czyli delektować się nią, możemy również zrobić właściwy użytek z natury i delektować się nią”.

„Człowiek musi wietrzyć głowę, co znaczy, że bez ustanku, dzień w dzień, musi wpuszczać do głowy świat”.

„Kobiety pojawiają się i pozbawiają mężczyznę, za którego w końcu wychodzą zawsze wbrew woli owego mężczyzny, jego dobrych cech, ba, jego całego dobrego charakteru, po czym niszczą go albo w najlepszym razie robią z niego pajaca”.

„Ja przez całe życie nienawidziłem wszystkich tych tytułów i ludzi je noszących. Są mi tak wstrętni, jak nic poza tym. Kiedy słyszę: profesor uniwersytetu! Robi mi się niedobrze. Wszak taki tytuł jest prawie zawsze dowodem na wyjątkowo nieprzeciętnego durnia. Im bardziej niesamowicie brzmi taki tytuł, tym większy dureń go posiada”.

„Ona pochodzi właśnie stamtąd, gdzie zawsze wdeptywano ducha w ziemię”.

„W ukochanym mieście ma się zawsze człowieka, którego darzy się miłością”.

„I podobnie jak w niewłaściwych momentach w teatrze, również w swoim życiu klaszczą w niewłaściwych momentach, i podobnie jak na koncercie, również w swoim życiu nieustannie okazują radość w momentach, w których w ogóle nie ma się, z czego radować, a w najbardziej odrażający sposób wykrzywiają te swoje aroganckie gęby w chwilach, gdy powinni się serdecznie śmiać”.

„Głupcy zawsze wywierają na otoczenie znacznie bardziej destrukcyjny wpływ niż inni”.

„Cały świat cierpi na chorobę świadectw i tytułów, która uniemożliwia jakiekolwiek naturalne życie”.

„Ponieważ jednak ludzie zawsze wolą oglądać życie jako spektakl, a nie jako samo życie, które ostatecznie wydaje się im zbyt mozolne, beznamiętne i bezwstydnie upokarzające, wolą grać niż żyć, wolą grać niż pracować”.

„Gdy do głosu dochodzi element podłości, moralność staje się śmieszna”.

„Nienawidzimy wszakże tylko wtedy, gdy nie mamy racji, i tylko, dlatego, że jej nie mamy”.

„Dlaczego gdy chodzi o innych, wolimy raczej czepiać się, by tak rzec, coraz bardziej ich nieudolności i wad, zamiast widzieć zalety?”.

„(…) śmierć w żaden sposób nie powinna korygować wizerunku zmarłego”.

„Sztuczny świat wydał sztucznego człowieka i odwrotnie, sztuczny człowiek sztuczny świat”.

„Gdybyśmy nie posiadali sztuki przerysowywania, bylibyśmy skazani na przerażająco nudne życie, na istnienie niewarte istnienia”.

                         „Wymazywanie” Thomasa Bernharda, to dwa wieczory o pamięci, w jej wymiarze materialnym i niematerialnym, o poczuciu winy i pragnieniu wykorzenienia, nienawiści do własnej przeszłości. Franz Murau jest Austriakiem, mieszka poza granicami kraju. Śmierć rodziców i brata zmusza go do przyjazdu do rodzinnej posiadłości Wolfsegg. Tam wracają koszmarne wspomnienia dzieciństwa, lecz wspomnienia te są dalekie od sielankowego wyobrażenia o wieku dziecięcym. Franzowi znów stają przed oczyma despotyczna matka i ojciec, którzy po wojnie ukrywali funkcjonariuszy nazistowskiego aparatu. Rozpoczyna on, więc proces wymazywania - materialnego, likwidując majątek rodziców i niematerialnego - starając się oczyścić własną pamięć.

                     Wymazywanie” jest książką, w której austriacki pisarz nadał przyjaźni funkcję jednego z dwóch biegunów. Franz Josef Murau, główny bohater powieści, jest, bowiem wpisany w przestrzeń, której jedną część stanowi rodzina, związane z nią traumy, ciężar przeszłości i poczucie wyobcowania. Druga część to natomiast nawiązane przez niego relacje z poetką Marią, filozofem Zacchim, rabinem Eisenbergiem i uczniem Gambettim. Rozdarcie obrazowane jest w powieści również podziałem geograficznym na rodzinną Austrię, z której i od której się ucieka oraz Rzym — nową ojczyznę z wyboru. W „Wymazywaniu” przyjaźń staje się azylem, przestrzenią zrozumienia, pozwala na bycie sobą. I choć nie jest tu dominującym tematem, to jednak Bernhard jasno opowiada się po jej stronie w ostatniej wydanej powieści. Tekst ten jest swoistym rozliczeniem z byłymi rodzicami i rodzeństwem, sprowadzającym się do upokorzenia ich, wyjawienia wstydliwych tajemnic, wyśmiania i wystawienia na pokaz światu zupełnie innego obrazu niż ten, który rodzina chciałaby prezentować. Mieszkający w Rzymie narrator z perspektywy lat przygląda się tym, którym kiedyś ufał, których dawniej kochał i dokonuje porażającego zestawienia wspomnień.

                        Franz „bał” się przez całe życie swojej rodziny tak bardzo, jak niczego innego na świecie, i z tego lęku uczynił największą potworność swojego życia. Od rodziny przez całe życie nie potrafił się odsunąć, chociaż raz po raz podejmował takie próby, ale wszystkie jego próby były koniec końców skazane na porażkę. Wyjechał z domu do Wiednia, żeby odsunąć się od rodziców i brata, do Londynu, żeby się od nich „odciąć”, pojechał do Paryża, Ankary, Stambułu, a wreszcie do Rzymu, nadaremnie. Musieli zginąć tragicznie i „skurczyć” się do rozmiarów śmiesznego świstka papieru zwącego się „telegramem” zawiadamiającego o ich śmierci, by nie mogli mu już dłużej szkodzić. Mania prześladowcza się skończyła. Nie żyją. Jest wolny. 

              Sile własnej woli, nakazującej mu wydostać się ze złowrogiego Wolfsegg, czyli wyzwolić się z nieuleczalnego zła, jakie wyrządzili mu rodzice, a także przenikliwości wuja Georga, zawdzięcza  ostatecznie swoje „ocalenie”. Jako dorosły nie musiał wieść żywota podobnego do żywota wszystkich członków swojej rodziny, poza wspomnianym wujem, lecz przeciwnie do nich wieść taki żywot, jaki wiódł wuj Georg. Przez całe życie członkowie rodziny nienawidzili wuja, a w ostatnich dziesięcioleciach wcale tego nie ukrywali. Wuj zawsze znajdował dla Franza czas. Nauczył go, że na świecie istnieje jeszcze coś innego oprócz krów, służby i surowo przestrzeganych świąt ustawowych. Jemu także zawdzięczał, że nauczył się nie tylko czytać i pisać, lecz w istocie także myśleć i posługiwać się wyobraźnią. Wuj Georg otworzył przed swoim bratankiem świat muzyki i literatury i przybliżył mu kompozytorów oraz pisarzy jako zwykłych ludzi. Rodzice Franza od urodzenia żyli wyłącznie według zasad ustalonych przez przodków i nigdy nie przyszło im do głowy, że mogliby je złamać, że mogliby ustanowić dla siebie własne, nowe zasady, według których mogliby żyć.

                    Siostry Franza Amali i Caecilia nie rozwinęły się i pozostały „głupimi wiejskimi dziewuchami”. Początkowo obie wydawały się muzykalne, wobec czego wuj Georg usiłował wykierować je na pianistki, co było żałosną próbą, która musiała skończyć się porażką. Brakowało im wytrwałości, muzyka była im zresztą obojętna, wskutek czego, muzykalność gdzieś się rzecz jasna im ulotniła. Nigdy nie miały nic do powiedzenia. Każda nosiła na szyi odziedziczone po babce srebrny łańcuszek, a kiedy pytano je kim są, ich pierwsze słowa brzmiały: „katoliczkami”. Obie posłano na kursy gotowania, myślano bowiem, że nauczą się tam podstaw cesarskiej kuchni, ale żadna z nich nie nauczyła się gotować, gotowały jeszcze gorzej niż matka, która kompromitowała się zawsze wtedy, gdy kucharka była na urlopie. Kartoflanka to jedyne, co matka umiała dobrze gotować. Jego siostry były zawsze, jak to się mówi, dobrze wychowane, co nie zmieniało faktu, że były też przebiegłymi kobietami. Czegóż to one nie wymyślały, żeby go poniżyć. Matka od samego początku „przywiązywała” je do siebie. Nie wolno im było podróżować, chodzić na bale i nawet gdy zbliżały się do dwudziestki musiały pytać matkę o pozwolenie czy mogą iść na targ czwartkowy. Buty na miarę robił im zasadniczo tylko szewc ze Schwanenstadt, który szył buty już ich dziadkom, wskutek czego zawsze były niemodne, a z czasem spowodowały, że siostry chodziły niezdarnym krokiem, który został im także później, kiedy miały już możliwości kupowania sobie butów w Wiedniu.
             
                    Thomas Bernhard „ustami” swojego bohatera Franza ośmiesza małomiasteczkową mentalność. Na przykład kpi z tytułomanii. Ludzie nie dążą do niezależności i w ogóle nie dążą do naturalnego rozwoju, tylko do zdobywania świadectw i tytułów, i gdyby wręczyć je im i dawać bez jakichkolwiek warunków, w każdej chwili oddaliby życie za te świadectwa i tytuły, taka jest naga i przygnebiająca prawda. Tak mało cenią życie samo w sobie, że istnieją dla nich tylko świadectwa oraz tytuły. Wieszają te świadectwa i tytuły na  ścianach mieszkań rzeźników, filozofów, pomocy kuchennych, adwokatów i sędziów, którzy przez całe życie wpatrują się w te świadectwa i tytuły wzrokiem pełnym pożądliwości, jakie ich oczy nabrały od nieustannego wpatrywania się w nie. W istocie nie mówią o sobie, jestem takim a takim człowiekiem, lecz jestem takim a takim tytułem, jestem takim a takim świadectwem. I nie utrzymują kontaktów z takim a takim człowiekiem, lecz tylko z takim a takim świadectwem i z takim a takim tytułem. Możemy więc spokojnie stwierdzić, że w rodzie ludzkim obcują ze sobą nie ludzie, ale wyłącznie świadectwa i tytuły, ludzie są w rodzie ludzkim, brutalnie mówiąc, nie istotami, są wyłącznie papierami i tytułami. Już od wieków nie widuje się ludzi, tylko tytuły i świadectwa. Na przykład w kawiarni nie spotyka się „pana Huberta”, lecz tytuł „doktora Huberta”, a na obiad nie idzie się z „panem Maierem, lecz z „magistrem inżynierem” o tym nazwisku. Każdy z nich uważa, że osiągnął swój cel, jak się zdaje, dopiero wtedy, gdy nie jest już człowiekiem, lecz „magistrem inżynierem”, gdy nie jest już, jak sądzi, tylko „panią Muller”, lecz „panią radczynią sądową”. Do pracy też nie przyjmują ludzi, lecz świetne świadectwa. Owa żądza świadectw i tytułów jest wprawdzie rozpowszechniona w całej Europie, ale niewątpliwie w Austrii, osiągnęła przerażający poziom niesamowitości i groteski. Brat Franza Johannes też powiesił sobie świadectwo ukończenia szkoły na ścianie. O ile ulubionymi słowami brata stawały się stopniowo wyłącznie takie, jak: zboża, świnie, świerki, sosny, dla Frazna były: Paryż, Londyn, Kaukaz, Tołstoj, Ibsen. Kiedy Franz wzorem wuja Georga, spędzał większość czasu w bibliotekach, jego brata można było najczęściej spotkać w zabudowaniach gospodarczych, on czekał w oborze, aż krowa się ocieli, tymczasem Franz oczekiwał „narodzin” myśli jakiegoś filozofa. I jeden i drugi mieli swój świat, świat nie gorszy i lepszy lecz tak odmienny, jak można było sobie tylko wyobrazić.

                      Weszło mu w nawyk nieustanne myślenie (i mówienie!), że jego matka była wstrętna, siostry również wstrętne i głupie, ojciec to słabeusz, brat nieszczęsny błazen, a wszyscy razem wzięci są głupcami. Ten nawyk to broń, polegająca w gruncie rzeczy na odsądzaniu od czci, co prawdopodobnie służyło tylko rozgrzeszeniu własnego nieczystego sumienia. Tak zwana rodzinna tragedia nie dawała wszakże prawa do tego, aby gruntownie zafałszował obraz swojej rodziny. Aby ulec nagłemu przypływowi sentymentu. Nieszczęśliwy wypadek rodziców i brata, choćby był najstraszliwszy, nie uprawiał go przecież do zafałszowania umysłu, zafałszowania świata, zafałszowania wszystkiego, krótko mówiąc, poniżania się do obłudy. Często doświadczał sytuacji, kiedy o zmarłych, którzy za życia  wydawali się wstrętni i odrażający, zaczynano nagle mówić tak, jakby nigdy w ogóle nie byli wstrętni, ani odrażający. Śmierć nie robi przecież z człowieka kogoś innego, nie zmienia jego charakteru na lepszy, nie czyni z niego geniusza, skoro był głupcem, ani świątobliwego, skoro za życia był potworem. Powiada się, iż nie powinno się mówić źle o zmarłych, ale to obłuda i zakłamanie. Takiego braku dobrego smaku doświadczamy zawsze, gdy ktoś umrze. Przecież kiedy człowiek umiera, zmarł ze wszystkimi swoimi wadami, wszystkimi swoimi radościami, w każdym razie ze wszystkimi dziwactwami, śmierć w żaden sposób nie powinna korygować wizerunku zmarłego.

                 Takie same zachowanie jak w przypadku „rozgrzeszania” zmarłych występuje także w przypadku robienia sobie fotografii. Każdy chce, by sfotografować go jako człowieka szczęśliwego. Każdy chce być sfotografowany jako piękny i szczęśliwy, chociaż niektórzy są przecież szpetni i nieszczęśliwi. Ludzie przez całe swoje życie wpatrują się w te swoje piękne i szczęśliwe zdjęcia na ścianach i odczuwają przy tym satysfakcję. Zdjęcie chroni ludzi przed tą straszliwą wiedzą, nie myślą, że są brzydcy, nieszczęśliwi i zakłamani. Można powiedzieć, że człowiek żyje w dwóch światach, w rzeczywistym, który jest smutny i podły, i w sfotografowanym, który jest na wskroś zakłamany, ale przez przytłaczającą większość upragniony i idealny.

                        Autor poddaje krytyce Kościół katolicki. Kościół katolicki wyrządza tyle szkód w młodych umysłach, że trudno to sobie nawet wyobrazić. Katolicyzm jest największym niszczycielem dziecięcej duszy, wielkim napędzaczem strachu, wielkim burzycielem charakteru dziecka. Kościół katolicki z tymi swoimi bajkami dla dzieci i z tymi swoimi widowiskami dla dorosłych dąży wyłącznie do całkowitego uwodzenia ludzi, którzy dostali się w jego „szpony”. Franz wraca wspomnieniami do romansu jego matki z arcybiskupem Spadolinim, który wówczas był wysokim urzędnikiem watykańskim. Matka znała Spadoliniego z czasów, gdy był jeszcze podrzędnym radcą w wiedeńskiej nuncjaturze. Matka Franza „pasowała” do arcybiskupa Spadoliniego, ponieważ zawsze była żądna wszelkich ceremonii, uwielbiała pompatyczność, a przede wszystkim uwielbiała ceremonie podczas pogrzebów. Prawdę mówiąc Franz zastanawiał się jak taki człowiek jak arcybiskup Spadolini, człowiek światowy, wykształcony, poliglota, człowiek który przeczytał tyle książek, mógł zbliżyć się do jego matki i mieć z nią romans, z tak powierzchowną i głupią kobietą?! Pomijając ten niesmaczny romans matki z arcybiskupem Franz, cenił tego człowieka jednak nader wysoko, był to jeden z najinteligentniejszych ludzi jakiego w swoim życiu spotkał. Jak to możliwe, aby człowiek o tak niezwykle wrażliwym usposobieniu, o tak wzniosłym umyśle mógł być związany z jego matką tak odrażającą tajemnicą jak romans ich dwojga?! Być może arcybiskupa fascynowała owa beztroska tej kobiety, ta jej głupota i prostactwo?!

                      Do Wolfsegg przyjeżdżali na polowania sami faszyści. Ojciec Franza został nazistą waśnie pod presją myśliwych. W rocznicę urodzin Hitlera regularnie wieszano w Wolfsegg flagę nazistowską. Z tego powodu wuj Georg wyjechał z Wolfsegg do Cannes bo nie tolerował narodowego socjalizmu. W końcu matka i ojciec stali się nazistami, nie tylko wskutek wywartej na nich presji otoczenia lecz z przekonania. Członkowie Hitlerjugend „balowali w domu”, śpiewali nazistowskie pieśni. Po wojnie, kiedy do Wolfsegg wkroczyli Amerykanie, matka uszyła z nazistowskich flag fartuchy robocze dla ogrodników i kucharek. Ojciec nosił surdut, w którym do końca była dziurka po odznace partyjnej. Członkowie rodziny Franza zawsze byli oportunistami, ich charaktery można było spokojnie określić jako nikczemne. Zawsze dostosowywali się do danej sytuacji politycznej i każda metoda ciągnięcia korzyści ze związków z każdym dowolnym reżimem była dobra. Obok ukochanego Pana Boga naraz zyskali nowy obiekt westchnień wielkiego Fuhrera, albowiem narodowy socjalizm jego rodziców nie skończył się wraz z końcem wojny, był on w istocie, podobnie jak katolicyzm, wyłączną treścią ich życia, która była im niezbędna i bez której nie mogli istnieć. Właśnie w ich domu rodzice po wojnie ukrywali podłych zbrodniarzy wojennych, zapewniali im luksusowe życie, w czasie największej biedy i nigdy się tego nie wstydzili. Wręcz przeciwnie, jeszcze się tą niegodziwością chełpili.

                      Matka przez całe życie traktowała Franza jako dziecko niechciane i zawsze go tak przedstawiała, przy wszystkich możliwych okazjach, nazywając go  też często „najbardziej zbędnym dzieckiem, jakie można sobie wyobrazić”. Franz zawsze słyszał, że matka nie chciała go mieć. Urodziła, jak mawiała „sprawcę swoich nieszczęść” . Jej ukochanym synem a zarazem dziedzicem majątku był Johannes, Franz traktowany był jak jego zastępca, przez całe życie musiał odgrywać rolę „tego drugiego”. Podobno matka, kiedy była w ciąży z Franzem udała się pewnego dnia do internisty, żeby się go „pozbyć”. Ale ów internista odmówił jej wykonania tego zabiegu.

                    Wszyscy ci ludzie z rodziny Franza oprócz wuja Georga nienawidzili tego co on kochał, pogardzali tym, co on poważał, lubili to, czego on nie lubił. Na całym świecie Franz miał przyjaciół, tylko tam gdzie właściwie powinien czuć się jak w domu, nigdy ich nie miał. Na całym świecie czuł się zawsze, przynajmniej przez jakiś czas, niezwykle szczęśliwy, w wielu miejscach był najbardziej zadowolonym i szczęśliwym człowiekiem, ba, nawet najwdzięczniejszym, tam zaś, gdzie powinien nim być, nigdy nim nie był.

                     Ale czy nienawiść, pasja, wściekłość, gniew nie mogą łączyć się z rozpaczą? Czy rozpacz nie musi ogarnąć człowieka, który nie może „odpluć” tym znienawidzonym światem, autoironicznej, rozpaczliwej świadomości uwikłania w to, czego się nie znosi, Bernhard nigdy bowiem nie traci. Już choćby dzięki temu nienawistne, oszalałe tyrady wypełniające jego książkę, choć ostentacyjnie monotonne, nigdy nie są nudne, płaskie czy mentorskie: przesycona rozpaczą autoironia nieustannie rozszczepia ten język nienawiści i każe mu tworzyć coraz to nowe formy. Każe mu być literaturą. Obiektem nienawiści jest tu bowiem często nie tyle Austria po prostu, ile demoniczne dziedzictwo, które chcąc nie chcąc przejmuje udręczona jednostka, brzemię martwej i przesyconej fałszem kultury, martwego języka, które chciałoby się, odrzucić. I nienawidzi się też spraw, rzeczy i postaci całkiem już szczególnych, ale w te idiosynkrazje wpisane mogą być znaczenia nader istotne. Obsesją możemy nazwać w wypadku Bernharda nieustającą potrzebę krytykowania i rozliczania swojego narodu i państwa – z powodu narodowego socjalizmu, faszystowskiej przeszłości Austrii, mieszczańskiej mentalności Austriaków. „Wymazywanie” daje pełen obraz procesu, jaki człowiek musi przejść, by uwolnić się od przeszłości, która go ukonstytuowała. Śmierć rodziców i brata Johannesa daje asumpt do rozważań najpierw na temat rodziny, potem Wolfsegg, przyległych do niego miejsc, aż docieramy do przekraczającej wszelkie granice krytyki Austrii i ludzkiej mentalności. To stopniowanie, można by nawet nazwać amplifikacją, oraz transgresyjność, która wiąże się z łamaniem kolejnych tabu, doprowadzają Muraua do autokrytyki. Chwilami przybiera ona postać obsesyjnego dopatrywania się w sobie cech godnych potępienia, choćby złośliwości w ocenie sióstr i szwagra czy poczucia wyższości wobec wszystkich mieszkańców Wolfsegg. Jednak ostatecznie bohater stwierdza, iż to, co robi, jest jego obowiązkiem. Nawet w obliczu śmierci i pogrzebu najbliższych nie waha się, dokonując krytycznych obserwacji. Powinność mówienia prawdy i przede wszystkim świadomość owej powinności pozwala na pełne oczyszczenie, na które nie mieli szansy bohaterowie pozostałych powieści, a także na zawarcie w „Wymazywaniu” wszystkich pól krytyki, rozproszonych we wcześniejszych tekstach. Wydaje się więc, jakby Bernhard przez lata gromadził materiał, by w ostatnim utworze wykorzystać go w pełni i stworzyć nie tylko arcydzieło, lecz także arcykrytykę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz