„Wymazywanie”
Thomas Bernhard
Autor/ (ur. 9 lutego 1931 w Heerlen w Holandii, zm. 12 lutego 1989 w Ohlsdorfie w Austrii) – austriacki pisarz i
dramaturg, uważany za jednego z najwybitniejszych reprezentantów literatury
niemieckojęzycznej. Jego proza nazywana jest „największym literackim
osiągnięciem od czasu drugiej wojny światowej".
Tłumaczenie/ Sława
Lisiecka
Tematyka/ Bernhard
ustami swego bohatera formułuje oskarżenie pod adresem dwóch instytucji, które
zawładnęły świadomością Austriaków - narodowego socjalizmu i Kościoła
katolickiego. Pierwszy oskarża o zbrodnie ludobójstwa, nierozliczone po wojnie,
drugi - o zniszczenie niezależnego myślenia i zarażenie strachem. Narodowy
socjalizm mógł istnieć między innymi dzięki milczącemu przyzwoleniu Kościoła
katolickiego, a po wojnie przetrwał dzięki cudownej mocy „rozgrzeszenia”. Tak
radykalnego i bezwzględnego zerwania z dziedzictwem kulturowym i historycznym
próżno szukać w XX-wiecznej literaturze. Nie ma takiego składnika
rzeczywistości, którego bohater książki Munrau by nie podważył. Począwszy od
gazet, które bezwstydnie gonią za sensacją, przez lekarzy (nudnych i obłudnych),
fotografię (wykrzywia rzeczywistość), architektów (zeszpecili krajobraz) aż po
język niemiecki (tłamsi i zafałszowuje każdą myśl) - wszystko staje się celem
krytyki. Zgorzkniały Munrau w swoim ataku na obłudę i kłamstwo ociera się o
śmieszność. Nie upiekło się nawet gołębiom, które jako wielbiciel starej
architektury oskarża o niszczenie najpiękniejszych budowli.
Główny motyw/ Podobnie
jak inne utwory Bernharda „Wymazywanie"
ma kształt monologu, który ciągnie się nieprzerwanie przez ponad 400 stron.
Jego autorem jest Franz Josef Munrau, 48-letni filozof i niespełniony literat,
potomek starej rodziny ziemiańskiej, który z rodzinnej Austrii wyemigrował do
Rzymu, gdzie zajmuje się kształceniem syna bogatych mieszczan. W chwili, kiedy
rozpoczyna się akcja, Munrau otrzymuje z rodzinnego domu telegram o tragicznej
śmierci swoich rodziców i brata Johannesa w wypadku i wyrusza do Austrii.
Powieść jest uboga w wydarzenia. Oprócz przygotowań do pogrzebu i rozmów
bohatera z siostrami nie dzieje się nic specjalnego. To, co najważniejsze,
rozgrywa się pod spodem rzeczywistości, w umyśle bohatera. Jest to proces,
który sam Munrau nazywa „wymazywaniem”, czyli rozliczaniem i przekreślaniem
przeszłości związanej z jego rodziną, domem i ojczyzną, a szerzej - z Europą
Środkową i jej historią.
Cytaty z książki charakteryzujące
problematykę utworu:
„Nie mogę jednak wymazać mojej rodziny ze świata tylko,
dlatego, że tego chcę”.
„Cała ludzkość wydaje się nieskończona ze wszystkimi swymi
urokami i możliwościami, mawiał wuj Georg. Jedynie tępak uważa, że świat kończy
się tam, gdzie on sam się kończy”.
„Dopiero, kiedy już dysponujemy należytym pojęciem sztuki,
dysponujemy też należytym pojęciem natury. Dopiero, gdy z pojęcia sztuki umiemy
zrobić właściwy użytek, czyli delektować się nią, możemy również zrobić
właściwy użytek z natury i delektować się nią”.
„Człowiek musi wietrzyć głowę, co znaczy, że bez ustanku,
dzień w dzień, musi wpuszczać do głowy świat”.
„Kobiety pojawiają się i pozbawiają mężczyznę, za którego w
końcu wychodzą zawsze wbrew woli owego mężczyzny, jego dobrych cech, ba, jego
całego dobrego charakteru, po czym niszczą go albo w najlepszym razie robią z
niego pajaca”.
„Ja przez całe życie nienawidziłem wszystkich tych tytułów
i ludzi je noszących. Są mi tak wstrętni, jak nic poza tym. Kiedy słyszę:
profesor uniwersytetu! Robi mi się niedobrze. Wszak taki tytuł jest prawie
zawsze dowodem na wyjątkowo nieprzeciętnego durnia. Im bardziej niesamowicie
brzmi taki tytuł, tym większy dureń go posiada”.
„Ona pochodzi właśnie stamtąd, gdzie zawsze wdeptywano
ducha w ziemię”.
„W ukochanym mieście ma się zawsze człowieka, którego darzy
się miłością”.
„I podobnie jak w niewłaściwych momentach w teatrze,
również w swoim życiu klaszczą w niewłaściwych momentach, i podobnie jak na
koncercie, również w swoim życiu nieustannie okazują radość w momentach, w
których w ogóle nie ma się, z czego radować, a w najbardziej odrażający sposób
wykrzywiają te swoje aroganckie gęby w chwilach, gdy powinni się serdecznie
śmiać”.
„Głupcy zawsze wywierają na otoczenie znacznie bardziej
destrukcyjny wpływ niż inni”.
„Cały świat cierpi na chorobę świadectw i tytułów, która uniemożliwia
jakiekolwiek naturalne życie”.
„Ponieważ jednak ludzie zawsze wolą oglądać życie jako
spektakl, a nie jako samo życie, które ostatecznie wydaje się im zbyt mozolne,
beznamiętne i bezwstydnie upokarzające, wolą grać niż żyć, wolą grać niż pracować”.
„Gdy do głosu dochodzi element podłości, moralność staje
się śmieszna”.
„Nienawidzimy wszakże tylko wtedy, gdy nie mamy racji, i tylko,
dlatego, że jej nie mamy”.
„Dlaczego gdy chodzi o innych, wolimy raczej czepiać się,
by tak rzec, coraz bardziej ich nieudolności i wad, zamiast widzieć zalety?”.
„(…) śmierć w żaden sposób nie powinna korygować wizerunku
zmarłego”.
„Sztuczny świat wydał sztucznego człowieka i odwrotnie,
sztuczny człowiek sztuczny świat”.
„Gdybyśmy nie posiadali sztuki przerysowywania, bylibyśmy
skazani na przerażająco nudne życie, na istnienie niewarte istnienia”.
„Wymazywanie” Thomasa Bernharda, to dwa wieczory o pamięci, w jej wymiarze materialnym i
niematerialnym, o poczuciu winy i pragnieniu wykorzenienia, nienawiści do
własnej przeszłości. Franz Murau jest Austriakiem, mieszka poza granicami
kraju. Śmierć rodziców i brata zmusza go do przyjazdu do rodzinnej posiadłości
Wolfsegg. Tam wracają koszmarne wspomnienia dzieciństwa, lecz wspomnienia te są
dalekie od sielankowego wyobrażenia o wieku dziecięcym. Franzowi znów stają
przed oczyma despotyczna matka i ojciec, którzy po wojnie ukrywali
funkcjonariuszy nazistowskiego aparatu. Rozpoczyna on, więc proces wymazywania
- materialnego, likwidując majątek rodziców i niematerialnego - starając się
oczyścić własną pamięć.
„Wymazywanie”
jest
książką, w której austriacki pisarz nadał przyjaźni funkcję
jednego z dwóch biegunów. Franz Josef Murau, główny bohater
powieści, jest, bowiem wpisany w przestrzeń, której jedną część stanowi
rodzina, związane z nią traumy, ciężar przeszłości i poczucie
wyobcowania. Druga część to natomiast nawiązane przez niego
relacje z poetką Marią, filozofem Zacchim, rabinem Eisenbergiem i uczniem
Gambettim. Rozdarcie obrazowane jest w powieści również podziałem
geograficznym na rodzinną
Austrię, z
której i od której się ucieka oraz Rzym — nową ojczyznę z wyboru. W „Wymazywaniu”
przyjaźń
staje się azylem,
przestrzenią
zrozumienia, pozwala na bycie sobą. I choć nie jest tu
dominującym tematem, to jednak Bernhard jasno opowiada się po jej
stronie w ostatniej wydanej powieści. Tekst ten jest swoistym rozliczeniem z
byłymi rodzicami i rodzeństwem, sprowadzającym się do upokorzenia ich,
wyjawienia wstydliwych tajemnic, wyśmiania i wystawienia na pokaz światu
zupełnie innego obrazu niż ten, który rodzina chciałaby prezentować. Mieszkający
w Rzymie narrator z perspektywy lat przygląda się tym, którym kiedyś ufał,
których dawniej kochał i dokonuje porażającego zestawienia wspomnień.
Franz „bał” się przez
całe życie swojej rodziny tak bardzo, jak niczego innego na świecie, i z tego
lęku uczynił największą potworność swojego życia. Od rodziny przez całe życie
nie potrafił się odsunąć, chociaż raz po raz podejmował takie próby, ale
wszystkie jego próby były koniec końców skazane na porażkę. Wyjechał z domu do
Wiednia, żeby odsunąć się od rodziców i brata, do Londynu, żeby się od nich
„odciąć”, pojechał do Paryża, Ankary, Stambułu, a wreszcie do Rzymu,
nadaremnie. Musieli zginąć tragicznie i „skurczyć” się do rozmiarów śmiesznego
świstka papieru zwącego się „telegramem” zawiadamiającego o ich śmierci, by nie
mogli mu już dłużej szkodzić. Mania prześladowcza się skończyła. Nie żyją. Jest
wolny.
Sile własnej woli, nakazującej mu wydostać się ze złowrogiego Wolfsegg,
czyli wyzwolić się z nieuleczalnego zła, jakie wyrządzili mu rodzice, a także
przenikliwości wuja Georga, zawdzięcza
ostatecznie swoje „ocalenie”. Jako dorosły nie musiał wieść żywota
podobnego do żywota wszystkich członków swojej rodziny, poza wspomnianym wujem,
lecz przeciwnie do nich wieść taki żywot, jaki wiódł wuj Georg. Przez całe
życie członkowie rodziny nienawidzili wuja, a w ostatnich dziesięcioleciach
wcale tego nie ukrywali. Wuj zawsze znajdował dla Franza czas. Nauczył go, że
na świecie istnieje jeszcze coś innego oprócz krów, służby i surowo
przestrzeganych świąt ustawowych. Jemu także zawdzięczał, że nauczył się nie
tylko czytać i pisać, lecz w istocie także myśleć i posługiwać się wyobraźnią. Wuj
Georg otworzył przed swoim bratankiem świat muzyki i literatury i przybliżył mu
kompozytorów oraz pisarzy jako zwykłych ludzi. Rodzice Franza od urodzenia żyli
wyłącznie według zasad ustalonych przez przodków i nigdy nie przyszło im do
głowy, że mogliby je złamać, że mogliby ustanowić dla siebie własne, nowe
zasady, według których mogliby żyć.
Siostry Franza Amali i
Caecilia nie rozwinęły się i pozostały „głupimi
wiejskimi dziewuchami”. Początkowo obie wydawały się muzykalne, wobec czego
wuj Georg usiłował wykierować je na pianistki, co było żałosną próbą, która
musiała skończyć się porażką. Brakowało im wytrwałości, muzyka była im zresztą
obojętna, wskutek czego, muzykalność gdzieś się rzecz jasna im ulotniła. Nigdy
nie miały nic do powiedzenia. Każda nosiła na szyi odziedziczone po babce
srebrny łańcuszek, a kiedy pytano je kim są, ich pierwsze słowa brzmiały: „katoliczkami”. Obie posłano na kursy
gotowania, myślano bowiem, że nauczą się tam podstaw cesarskiej kuchni, ale
żadna z nich nie nauczyła się gotować, gotowały jeszcze gorzej niż matka, która
kompromitowała się zawsze wtedy, gdy kucharka była na urlopie. Kartoflanka to
jedyne, co matka umiała dobrze gotować. Jego siostry były zawsze, jak to się
mówi, dobrze wychowane, co nie zmieniało faktu, że były też przebiegłymi
kobietami. Czegóż to one nie wymyślały, żeby go poniżyć. Matka od samego
początku „przywiązywała” je do siebie. Nie wolno im było podróżować, chodzić na
bale i nawet gdy zbliżały się do dwudziestki musiały pytać matkę o pozwolenie
czy mogą iść na targ czwartkowy. Buty na miarę robił im zasadniczo tylko szewc
ze Schwanenstadt, który szył buty już ich dziadkom, wskutek czego zawsze były
niemodne, a z czasem spowodowały, że siostry chodziły niezdarnym krokiem, który
został im także później, kiedy miały już możliwości kupowania sobie butów w
Wiedniu.
Thomas Bernhard „ustami”
swojego bohatera Franza ośmiesza małomiasteczkową mentalność. Na przykład kpi z
tytułomanii. Ludzie nie dążą do niezależności i w ogóle nie dążą do naturalnego
rozwoju, tylko do zdobywania świadectw i tytułów, i gdyby wręczyć je im i dawać
bez jakichkolwiek warunków, w każdej chwili oddaliby życie za te świadectwa i
tytuły, taka jest naga i przygnebiająca prawda. Tak mało cenią życie samo w
sobie, że istnieją dla nich tylko świadectwa oraz tytuły. Wieszają te
świadectwa i tytuły na ścianach mieszkań
rzeźników, filozofów, pomocy kuchennych, adwokatów i sędziów, którzy przez całe
życie wpatrują się w te świadectwa i tytuły wzrokiem pełnym pożądliwości, jakie
ich oczy nabrały od nieustannego wpatrywania się w nie. W istocie nie mówią o
sobie, jestem takim a takim człowiekiem, lecz jestem takim a takim tytułem,
jestem takim a takim świadectwem. I nie utrzymują kontaktów z takim a takim
człowiekiem, lecz tylko z takim a takim świadectwem i z takim a takim tytułem.
Możemy więc spokojnie stwierdzić, że w rodzie ludzkim obcują ze sobą nie
ludzie, ale wyłącznie świadectwa i tytuły, ludzie są w rodzie ludzkim,
brutalnie mówiąc, nie istotami, są wyłącznie papierami i tytułami. Już od
wieków nie widuje się ludzi, tylko tytuły i świadectwa. Na przykład w kawiarni
nie spotyka się „pana Huberta”, lecz tytuł „doktora Huberta”, a na obiad nie
idzie się z „panem Maierem, lecz z „magistrem inżynierem” o tym nazwisku. Każdy
z nich uważa, że osiągnął swój cel, jak się zdaje, dopiero wtedy, gdy nie jest
już człowiekiem, lecz „magistrem inżynierem”, gdy nie jest już, jak sądzi,
tylko „panią Muller”, lecz „panią radczynią sądową”. Do pracy też nie przyjmują
ludzi, lecz świetne świadectwa. Owa żądza świadectw i tytułów jest wprawdzie
rozpowszechniona w całej Europie, ale niewątpliwie w Austrii, osiągnęła
przerażający poziom niesamowitości i groteski. Brat Franza Johannes też
powiesił sobie świadectwo ukończenia szkoły na ścianie. O ile ulubionymi
słowami brata stawały się stopniowo wyłącznie takie, jak: zboża, świnie,
świerki, sosny, dla Frazna były: Paryż, Londyn, Kaukaz, Tołstoj, Ibsen. Kiedy Franz
wzorem wuja Georga, spędzał większość czasu w bibliotekach, jego brata można
było najczęściej spotkać w zabudowaniach gospodarczych, on czekał w oborze, aż
krowa się ocieli, tymczasem Franz oczekiwał „narodzin” myśli jakiegoś filozofa.
I jeden i drugi mieli swój świat, świat nie gorszy i lepszy lecz tak odmienny, jak
można było sobie tylko wyobrazić.
Weszło mu w nawyk
nieustanne myślenie (i mówienie!), że jego matka była wstrętna, siostry również
wstrętne i głupie, ojciec to słabeusz, brat nieszczęsny błazen, a wszyscy razem
wzięci są głupcami. Ten nawyk to broń, polegająca w gruncie rzeczy na
odsądzaniu od czci, co prawdopodobnie służyło tylko rozgrzeszeniu własnego
nieczystego sumienia. Tak zwana rodzinna tragedia nie dawała wszakże prawa do
tego, aby gruntownie zafałszował obraz swojej rodziny. Aby ulec nagłemu
przypływowi sentymentu. Nieszczęśliwy wypadek rodziców i brata, choćby był
najstraszliwszy, nie uprawiał go przecież do zafałszowania umysłu,
zafałszowania świata, zafałszowania wszystkiego, krótko mówiąc, poniżania się
do obłudy. Często doświadczał sytuacji, kiedy o zmarłych, którzy za życia wydawali się wstrętni i odrażający, zaczynano
nagle mówić tak, jakby nigdy w ogóle nie byli wstrętni, ani odrażający. Śmierć
nie robi przecież z człowieka kogoś innego, nie zmienia jego charakteru na
lepszy, nie czyni z niego geniusza, skoro był głupcem, ani świątobliwego, skoro
za życia był potworem. Powiada się, iż nie powinno się mówić źle o zmarłych,
ale to obłuda i zakłamanie. Takiego braku dobrego smaku doświadczamy zawsze,
gdy ktoś umrze. Przecież kiedy człowiek umiera, zmarł ze wszystkimi swoimi
wadami, wszystkimi swoimi radościami, w każdym razie ze wszystkimi dziwactwami,
śmierć w żaden sposób nie powinna korygować wizerunku zmarłego.
Takie same zachowanie jak w
przypadku „rozgrzeszania” zmarłych występuje także w przypadku robienia sobie
fotografii. Każdy chce, by sfotografować go jako człowieka szczęśliwego. Każdy
chce być sfotografowany jako piękny i szczęśliwy, chociaż niektórzy są przecież
szpetni i nieszczęśliwi. Ludzie przez całe swoje życie wpatrują się w te swoje
piękne i szczęśliwe zdjęcia na ścianach i odczuwają przy tym satysfakcję.
Zdjęcie chroni ludzi przed tą straszliwą wiedzą, nie myślą, że są brzydcy,
nieszczęśliwi i zakłamani. Można powiedzieć, że człowiek żyje w dwóch światach,
w rzeczywistym, który jest smutny i podły, i w sfotografowanym, który jest na
wskroś zakłamany, ale przez przytłaczającą większość upragniony i idealny.
Autor poddaje krytyce Kościół katolicki.
Kościół katolicki wyrządza tyle szkód w młodych umysłach, że trudno to sobie
nawet wyobrazić. Katolicyzm jest największym niszczycielem dziecięcej duszy,
wielkim napędzaczem strachu, wielkim burzycielem charakteru dziecka. Kościół
katolicki z tymi swoimi bajkami dla dzieci i z tymi swoimi widowiskami dla
dorosłych dąży wyłącznie do całkowitego uwodzenia ludzi, którzy dostali się w
jego „szpony”. Franz wraca wspomnieniami do romansu jego matki z arcybiskupem
Spadolinim, który wówczas był wysokim urzędnikiem watykańskim. Matka znała Spadoliniego
z czasów, gdy był jeszcze podrzędnym radcą w wiedeńskiej nuncjaturze. Matka
Franza „pasowała” do arcybiskupa Spadoliniego, ponieważ zawsze była żądna
wszelkich ceremonii, uwielbiała pompatyczność, a przede wszystkim uwielbiała
ceremonie podczas pogrzebów. Prawdę mówiąc Franz zastanawiał się jak taki
człowiek jak arcybiskup Spadolini, człowiek światowy, wykształcony, poliglota,
człowiek który przeczytał tyle książek, mógł zbliżyć się do jego matki i mieć z
nią romans, z tak powierzchowną i głupią kobietą?! Pomijając ten niesmaczny
romans matki z arcybiskupem Franz, cenił tego człowieka jednak nader wysoko,
był to jeden z najinteligentniejszych ludzi jakiego w swoim życiu spotkał. Jak
to możliwe, aby człowiek o tak niezwykle wrażliwym usposobieniu, o tak
wzniosłym umyśle mógł być związany z jego matką tak odrażającą tajemnicą jak
romans ich dwojga?! Być może arcybiskupa fascynowała owa beztroska tej kobiety,
ta jej głupota i prostactwo?!
Do Wolfsegg przyjeżdżali
na polowania sami faszyści. Ojciec Franza został nazistą waśnie pod presją
myśliwych. W rocznicę urodzin Hitlera regularnie wieszano w Wolfsegg flagę
nazistowską. Z tego powodu wuj Georg wyjechał z Wolfsegg do Cannes bo nie
tolerował narodowego socjalizmu. W końcu matka i ojciec stali się nazistami,
nie tylko wskutek wywartej na nich presji otoczenia lecz z przekonania.
Członkowie Hitlerjugend „balowali w domu”, śpiewali nazistowskie pieśni. Po
wojnie, kiedy do Wolfsegg wkroczyli Amerykanie, matka uszyła z nazistowskich
flag fartuchy robocze dla ogrodników i kucharek. Ojciec nosił surdut, w którym
do końca była dziurka po odznace partyjnej. Członkowie rodziny Franza zawsze
byli oportunistami, ich charaktery można było spokojnie określić jako
nikczemne. Zawsze dostosowywali się do danej sytuacji politycznej i każda
metoda ciągnięcia korzyści ze związków z każdym dowolnym reżimem była dobra. Obok
ukochanego Pana Boga naraz zyskali nowy obiekt westchnień wielkiego Fuhrera, albowiem
narodowy socjalizm jego rodziców nie skończył się wraz z końcem wojny, był on w
istocie, podobnie jak katolicyzm, wyłączną treścią ich życia, która była im
niezbędna i bez której nie mogli istnieć. Właśnie w ich domu rodzice po wojnie
ukrywali podłych zbrodniarzy wojennych, zapewniali im luksusowe życie, w czasie
największej biedy i nigdy się tego nie wstydzili. Wręcz przeciwnie, jeszcze się
tą niegodziwością chełpili.
Matka przez całe życie
traktowała Franza jako dziecko niechciane i zawsze go tak przedstawiała, przy
wszystkich możliwych okazjach, nazywając go
też często „najbardziej zbędnym
dzieckiem, jakie można sobie wyobrazić”. Franz zawsze słyszał, że matka nie
chciała go mieć. Urodziła, jak mawiała „sprawcę
swoich nieszczęść” . Jej ukochanym synem a zarazem dziedzicem majątku był
Johannes, Franz traktowany był jak jego zastępca, przez całe życie musiał
odgrywać rolę „tego drugiego”. Podobno matka, kiedy była w ciąży z Franzem
udała się pewnego dnia do internisty, żeby się go „pozbyć”. Ale ów internista
odmówił jej wykonania tego zabiegu.
Wszyscy ci ludzie z rodziny
Franza oprócz wuja Georga nienawidzili tego co on kochał, pogardzali tym, co on
poważał, lubili to, czego on nie lubił. Na całym świecie Franz miał przyjaciół,
tylko tam gdzie właściwie powinien czuć się jak w domu, nigdy ich nie miał. Na
całym świecie czuł się zawsze, przynajmniej przez jakiś czas, niezwykle
szczęśliwy, w wielu miejscach był najbardziej zadowolonym i szczęśliwym
człowiekiem, ba, nawet najwdzięczniejszym, tam zaś, gdzie powinien nim być,
nigdy nim nie był.
Ale czy nienawiść, pasja,
wściekłość, gniew nie mogą łączyć się z rozpaczą? Czy rozpacz nie musi
ogarnąć człowieka, który nie może „odpluć” tym znienawidzonym światem, autoironicznej,
rozpaczliwej świadomości uwikłania w to, czego się nie znosi, Bernhard
nigdy bowiem nie traci. Już choćby dzięki temu nienawistne, oszalałe tyrady
wypełniające jego książkę, choć ostentacyjnie monotonne, nigdy nie są nudne,
płaskie czy mentorskie: przesycona rozpaczą autoironia nieustannie rozszczepia
ten język nienawiści i każe mu tworzyć coraz to nowe formy. Każe mu być literaturą.
Obiektem nienawiści jest tu bowiem często nie tyle Austria po prostu, ile
demoniczne dziedzictwo, które chcąc nie chcąc przejmuje udręczona jednostka,
brzemię martwej i przesyconej fałszem kultury, martwego języka, które
chciałoby się, odrzucić. I nienawidzi się też spraw, rzeczy i postaci
całkiem już szczególnych, ale w te idiosynkrazje wpisane mogą być
znaczenia nader istotne. Obsesją możemy nazwać w wypadku Bernharda nieustającą
potrzebę krytykowania i rozliczania swojego narodu i państwa – z powodu
narodowego socjalizmu, faszystowskiej przeszłości Austrii, mieszczańskiej
mentalności Austriaków. „Wymazywanie”
daje pełen obraz procesu, jaki człowiek musi przejść, by uwolnić się od
przeszłości, która go ukonstytuowała. Śmierć rodziców i brata Johannesa daje
asumpt do rozważań najpierw na temat rodziny, potem Wolfsegg, przyległych do
niego miejsc, aż docieramy do przekraczającej wszelkie granice krytyki Austrii
i ludzkiej mentalności. To stopniowanie, można by nawet nazwać amplifikacją,
oraz transgresyjność, która wiąże się z łamaniem kolejnych tabu, doprowadzają
Muraua do autokrytyki. Chwilami przybiera ona postać obsesyjnego dopatrywania
się w sobie cech godnych potępienia, choćby złośliwości w ocenie sióstr i
szwagra czy poczucia wyższości wobec wszystkich mieszkańców Wolfsegg. Jednak
ostatecznie bohater stwierdza, iż to, co robi, jest jego obowiązkiem. Nawet
w obliczu śmierci i pogrzebu najbliższych nie waha się, dokonując
krytycznych obserwacji. Powinność mówienia prawdy i przede wszystkim świadomość
owej powinności pozwala na pełne oczyszczenie, na które nie mieli szansy
bohaterowie pozostałych powieści, a także na zawarcie w „Wymazywaniu” wszystkich pól krytyki, rozproszonych we
wcześniejszych tekstach. Wydaje się więc, jakby Bernhard przez lata gromadził
materiał, by w ostatnim utworze wykorzystać go w pełni i stworzyć nie tylko
arcydzieło, lecz także arcykrytykę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz