15 października 2019

Księgi Jakubowe


„Księgi Jakubowe”


Olga Tokarczuk



Autorka/ (ur. 29 stycznia 1962 w Sulechowie) – polska pisarka, eseistka, autorka scenariuszy, poetka, psycholog; laureatka The Man Booker International Prize 2018 za powieść „Bieguni” oraz dwukrotna laureatka Nagrody Literackiej „Nike” za powieści: „Bieguni (2008) i „Księgi Jakubowe (2015). Laureatka Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 2018.

Tematyka/ Tokarczuk tworzy imponującą powieść historyczną. Nie ukrywa jednak, że na przeszłość patrzy okiem pisarki współczesnej, której leżą na sercu między innymi problem feminizmu czy praw zwierząt. Z poetki Ewy Drużbackiej czyni na przykład godną polemistkę księdza Chmielowskiego. W sporze z duchownym o to, czy w piśmie lepiej posługiwać się polszczyzną, czy łaciną, Drużbacka argumentuje, że „damy na przykład rzadko mówią po łacinie, bo w niej kształcone nie były”. Brawurowo nakreśloną postacią kobiecą jest starowina Jenta, która połknąwszy magiczny talizman, nie może umrzeć. Egzystując na granicy świata żywych i umarłych, ogarnia wzrokiem całość wydarzeń, które inni mogą widzieć tylko w ułamkach. Niektórzy będą narzekać, że „Księgi Jakubowe” mogłyby być o kilkaset stron krótsze, że przedziera się przez nie długo i mozolnie. Tokarczuk chciała jednak, by jej powieść wchłonęła czytelnika, wprowadziła go w trans. Bez wątpienia to fantastyczna powieść. Wierzę, że za parę lat zajmie wysoką pozycję w rankingu dekady oraz stanie się nową „Trylogią” narodową.

Główny motyw/ Rok 1752. Do Rohatyna na Podolu przybywają kasztelanowa Katarzyna Kossakowska i towarzysząca jej poetka Elżbieta Drużbacka. Jednym z gości na powitalnej kolacji jest miejscowy proboszcz Benedykt Chmielowski, autor pierwszej polskiej encyklopedii. Ksiądz i poetka, osoby rozmiłowane w księgach, szybko znajdują wspólny język – rozpoczynają rozmowę, którą później kontynuować będą  w listach. Nieco później, także na Podolu, pojawia się młody, przystojny i charyzmatyczny Żyd - Jakub Lejbowicz Frank. Tajemniczy przybysz z odległej Smyrny zaczyna głosić idee, które szybko dzielą społeczność żydowską. Dla jednych heretyk, dla innych zbawca już niebawem ma wokół siebie krąg oddanych sobie uczniów, zaś wywołany przezeń ferment może odmienić bieg historii. Historia Jakuba Franka w jakiejś mierze okazuje się przecież opowieścią o heretyckim pragnieniu piękna i wyrwania się z rygoru sprofanowanej codzienności. U podłoża opisywanych przez Tokarczuk narodzin frankizmu tkwi przecież gnostycka wizja mrocznego świata będącego dziełem kapryśnego demiurga i Boga, który stworzywszy cierpienie na Ziemi, sam musiał nosić w sobie cząstkę zła.



 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Tak, bieda nie ma ani wiary, ani narodowości”.

„A sprawa ksiąg to też poniekąd sprawa higieny”.

„Gdyby ludzie czytali te same książki, żyliby w tym samym świecie, tymczasem żyją w innych (…)”.

„Bóg stworzył człowieka z oczami z przodu, a nie z tyłu głowy, co znaczy, że człowiek ma się zajmować tym, co będzie, a nie tym, co było”.

„Poród, menstruacja, wojna, bójka, zajazd, napad, pogrom- o tym przypomina krew, nieustannie będąc w gotowości tuż pod skórą”.

„Grzechy zapisują się, bowiem na ludzkim ciele jak na pergaminie. Niewiele różni się ten pergamin u poszczególnych ludzi, a i grzechy są zdumiewająco podobne”.

„Trudno pilnować przepisów, gdy się jest głodnym”.

„Tajemnica zła jest jedyną, której Bóg nie każe nam brać na wiarę, lecz przemyśleć”.

„Wolę raczej grzeszną ludzkość niż świat bez ludzi”.

„Zrozumiałem wtedy, że życie ludzkie składa się z cierpienia, że to jest właściwa substancja świata”.

„Świat wcale nie pochodzi od dobrego Boga. Bóg stworzył to wszystko przez przypadek i odszedł”.

„Każde miejsce ma dwie postaci, każde miejsce jest podwójne. To, co wzniosłe, jest jednocześnie upadłe. To, co miłosierne, jest jednocześnie podłe. W największej ciemności tkwi iskra najpotężniejszego światła,
i odwrotnie: tam gdzie panuje wszechobecna jasność, nasienie ciemności kryje się w pestce światła. Mesjasz jest naszym sobowtórem, naszą doskonałą wersją- tacy bylibyśmy gdyby nie nasz upadek”.

„Dziwne to zbawienie, którego nie widać”.

„Czymże jest życie, jak nie tańcem na grobach?”.

„Tak to jest, że nam nasi rodzice przypominają to, czego w sobie najbardziej nie lubimy (…)”.

„Mesjasz więc to ktoś taki, kto nigdy nie przychodzi. Na tym to polega”.

„Grzech się wzmacnia, gdy się o nim myśli (…)”.

„W Zoharze mówi się: wszystkie niewiasty na ziemi tkwią w tajemnicy Szechiny”.

„(…) ludzie mają potężną potrzebę, żeby czuć się lepszymi od innych. Nieważne, kim są, muszą mieć kogoś, kto byłby gorszy od nich”.

„Czy da się opisać nasze życie poza faktami, opierając się jeno na tym, co widzimy i czujemy, na drobnostkach, na uczuciach?”.

„Tak to jest, że jedna rzecz dwu osobom wydaje się inna. Co innego myśli porzucony i porzucający. Co innego ten, kto posiada, i ten, kto jest posiadany. Ten, kto syty, i ten, kto głodny. Bogata córka szlachcica marzy o mopsiku z Paryża, a biedna córka chłopa- żeby gęś mieć na mięso i pierze”.

„Jak myślisz, że jesteś zdolny niszczyć, pomyśl i o tym, że jesteś zdolny odbudować”.

„Są rzeczy zewnętrzne i wewnętrzne”.

„Dobrze to jest pomyślane. Dziecko jest matki, a więc i jej męża. To najlepszy wynalazek ludzkości. W ten sposób tylko kobiety mają dostęp do prawdy, która podnieca tak wielu”.

„Granice niezbawionego świata zbudowane są z zakazów”.

„Największą moc mają jednak nie czyny cielesne, lecz te, które wiążą się ze słowem, świat bowiem został stworzony ze słowa i jego fundamenty są ze słów”.

„(…) cztery rzeczy osłabiają człowieka: głód, podróże, post i władza”.

„W Polsce obce jest zawsze bardziej atrakcyjne niż własne (…)”.

„A zazwyczaj tak bywa, że gdzie więzi są bardzo mocne, tam jest również szczelina na bunt”.

„Najlepiej jest pytać ludzi prostych, niewykształconych- wtedy widzi się cały system pozbawiony sofistycznych ozdób, wiara zaś chrześcijańska nabyta niedawno okazuje się tylko cienką warstwą, jak lukier na ciastku”.

„(…) wyjście z niewoli wymaga tragicznych poświęceń”.

„W rzeczywistości najbogatsi jesteśmy w momencie swego urodzenia, potem już tylko tracimy”.

„Nam się często wydaje, że Polska to my. Ale Polska to i oni. Bo choć ten chłop, coś to go niedawno wychłostać raczył, nie wie wcale, że i on do Rzeczypospolitej należy, ani ten Żyd, co ci interesy prowadzi, tego nie wie, a może nawet by się do tego przyznać nie chciał… to przecież my na jednym wozie jedziemy i o siebie powinniśmy się troszczyć, nie zaś wyrywać sobie z gęby ochłapy jak jakieś psy wrogie”.

„Prawdą jest, że święci ludzie nie mają wieku, rodzą się od razu starzy”.

„Świat dziecka jest dowodem na to, że nie ma Boga dobrego. Bo jakże mógłby być, skoro niszczy to, co najdroższe: czyjeś życie”

„(…) ale jak to bywa z zakazami, kruszeją one z czasem i pod wpływem wielkiej hojności”.

„Wojna to jest takie pomieszanie jarmarku i nocnego koszmaru”.

„Napisane jest, że trzy rzeczy przychodzą, kiedy się o nich nie myśli: Mesjasz, odnalezienie zguby i skorpion”.

„Jeżeli maszyna jest w stanie robić to co człowiek, a nawet człowieka przewyższyć, to kim jest człowiek?!”.



              Lekarz Aszer Rubin, żydowski intelektualista w pierwszym pokoleniu, w latach 50. XVII w., dowiaduje się we Lwowie o wielkim trzęsieniu ziemi w Lizbonie, które pochłonęło ok. 30 tysięcy ofiar. Katastrofa, do której doszło w dzień Wszystkich Świętych wstrząsnęła umysłami współczesnych i na nowo rozpaliła spory o teodyceę, czyli możliwość pogodzenia istnienia dobrego Boga z empirycznym doświadczeniem zła, cierpienia i śmierci. Wolter, jeden z głównych ojców rewolucji francuskiej, podjął ten wątek w „Kandydzie”. Jednocześnie doświadczenie zła jest szczególnie problematyczne właśnie dla kogoś, kto akceptuje teistyczną przesłankę o istnieniu Boga. Już Epikur postawił pytanie, czy wobec doświadczenia zła teiści powinni przyjąć, że Bóg nie jest doskonale dobry i nie chce eliminować zła, czy też, że Bóg nie jest wszechmocny i nie jest w stanie tego uczynić? Ta nadchodząca z daleka wieść na marginesie monumentalnej powieści Olgi Tokarczuk pojawia się nie bez przyczyny: frankizm, czyli religijna sekta, której historia jest jej zasadniczym tematem, to odpowiedź na podłą sytuację Żydów w Rzeczypospolitej Obojga Narodów - oddzielonych nieprzeniknionym murem od reszty społeczeństwa, a niekiedy torturowanych, mordowanych i oskarżanych o „mordy rytualne” - wychylonym w przyszłość utopijnym preoświeceniowym projektem społecznym zapowiadającym demokratyczne społeczeństwo przyszłości, ale również mistyczną religią tłumaczącą, dlaczego doświadczamy nieobecności Boga.

            W Polsce nazwisko Jakuba Franka kojarzone jest – niestety -  głównie, jako przypis do biografii Adama Mickiewicza w kontekście sporu o żydowskie pochodzenie jego matki, która jakoby miała być frankistką. W kapitalnym fragmencie pod koniec powieści Olga Tokarczuk robi do tego stosowną aluzję: schorowany Frank w ostatnich chwilach istnienia I Rzeczypospolitej tłumaczy, że ubiera się po turecku, bo stare podanie głosi, że „przyjdzie ktoś z matki obcej, kto kraj naprawi”. Po czym wraz ze zwolennikami intonuje piosenkę do złudzenia przypominającą fragment „Wielkiej Improwizacji”. Ale Tokarczuk robi wszystko, by w historii Franka dostrzec obcość, nie podobieństwo. Relacjonuje jego życiową odyseję - z przystankami w Salonikach, Smyrnie, Rohatynie, Warszawie, Częstochowie, na Morawach i w Wiedniu cesarzowej Marii Teresy - w całym jej skomplikowaniu, dziwności, a niekiedy drastyczności.

            Wyciągnięta z lamusa historii przez książkę Olgi Tokarczuk postać Jakuba Franka to jeden z najbardziej niezwykłych fenomenów polskiej historii - a raczej jej heterodoksyjnej wersji. A jednak pozornie egzotyczna postać Franka i losy idei, którą stworzył, są o wiele ściślej związane z oficjalną historią polskiej kultury - z Mickiewiczem i Krasińskim, jako jej głównymi aktorami - niż mogłoby się wydawać. Konsekwencje fermentu, który wzniecił żydowski „mesjasz” ponad 250 lat temu, możemy obserwować nawet dzisiaj. Kim był Jakub Frank? Twórcą jednej z najbardziej niezwykłych herezji w dziejach świata? Mesjaszem? Wcielonym bogiem? Czy raczej - jak chce Adam Lipszyc – „wcieleniem hucpy"? Jako charyzmatyczny przywódca Frank pociągnął za sobą rzeszę Żydów z Podola, dla których był oczekiwanym „mesjaszem”. Doprowadził do jednej z największych fal konwersji w dziejach Polski, ale stworzył też wyłom w historii judaizmu. A może był raczej nihilistą, który dla osiągnięcia swoich celów gotów był podeptać zasady swojej religii, a nawet rzucić największe oszczerstwo przeciwko własnemu narodowi, cynicznie narażając go na prześladowania. A więc kim był Jakub Frank?

            Katolicyzm nigdy nie był dla Franka celem samym w sobie, ale jedynie częścią duchowej drogi zainspirowanej przez XVII-wiecznego żydowskiego heretyka Sabataja Cwiego, w myśl, której odrzucenie Talmudu i konwersja (najpierw na islam, potem na katolicyzm) miały prowadzić do wewnętrznej przemiany, a w konsekwencji - do uwolnienia tkwiącej w świecie boskości. Frank w momencie przybycia do Polski dopiero uczył się języka polskiego (wcześniej posługiwał się typowym dla Żydów sefardyjskich ladino), frankiści, dążąc do realizacji swego planu wyjścia ze sztetla do świata, prowadzili ostrą walkę z żydowskimi ortodoksami, uciekając się nawet do wykorzystania „legend o krwi”, a sam Jakub od pewnego momentu uważał się za autentycznego „Mesjasza”.  

Jednym z najbardziej bulwersujących - i brzemiennych w konsekwencje - momentów na drodze Jakuba Franka do Ezawa były wydarzenia, do jakich doszło podczas tzw. dysputy kamienieckiej, czyli publicznego sporu, do jakiego doszło między zwolennikami judaistycznej ortodoksji a mesjanistami z sekty Franka w 1757 r. w Kamieńcu Podolskim. To wtedy Sabbatajczycy (przyszli frankiści, zwani też przy tej okazji kontratalmudystami) po raz pierwszy publicznie oskarżyli ortodoksów o „mord rytualny”. W wydanej już po dyspucie broszurce wyliczyli szczegółowo, w jakie święta rabini nakazują używać krwi chrześcijańskiej, w jakie hańbić hostię i święte obrazy. Ujawnieni Sabbatajczycy byli zdecydowani na wszystko, byle tylko rozstrzygnąć walkę na swoją korzyść - konkluduje Jan Doktór. I byli bliscy zwycięstwa. „Decyzja sądu, by przedstawić sejmowi do rozważenia, czy należy w ogóle w Rzeczpospolitej tolerować talmudystów, których nauka obraża wiarę i władzę, brzmiała niemal jak podzwonne dla rabinicznego judaizmu w Polsce" - pisze Doktór.  Na rynku kamienieckim płonął Talmud i tylko rychła śmierć protektora Sabbatajczyków biskupa Dembowskiego zatrzymała falę prześladowań ortodoksów. Kwestia mordu rytualnego powróciła podczas Dysputy lwowskiej w 1759 roku, w jej wyniku doszło do chrztu zwolenników Franka i protekcja Kościoła. Ceną za to zwycięstwo było cyniczne oskarżenie współbraci o „mord rytualny” i narażenie ich na realne prześladowania. Frankiści na zawsze opuścili łono judaizmu - powrotu nie było, wszystkie mosty za sobą spalili.  

Frank przybywa (wraca!) do Polski pod koniec 1755 roku namówiony do tego przez sabbatajczyków z Podola, gdzie ruch mesjanistyczny był szczególnie silny - w swoim apogeum związanym z objawieniem się Sabataja Cwi w poł. XVII w. wielu Żydów porzucało swoje zajęcia. Pisano o nich, że całymi dniami siedzieli w bożnicach śpiewając pieśni na cześć Zbawcy. Frank mógł więc tu liczyć na wielu zwolenników, a możliwe, że od początku wierzył, że odegra tu rolę mesjasza lub chociaż Pseudo-Sabbataja. Podobno w Smyrnie kilkakrotnie słyszy głosy, wzywające go do udania się do Polski i pociągnięcia tam ludzi do wiary chrześcijańskiej [chodzi o Żydów]. Potem powie też, że do Polski wezwał go sam Jezus (zresztą po przybyciu do Polski za Jezusa Parakleta zaczął się uważać). Frank uważał, że aby mogły się spełnić losy świata lud Izraela musi wstąpić na nową drogę, którą nazywał „chodem do Ezawa”. Biblijny Ezaw był bratem Jakuba (Gen 33: 14). Jakub obiecał odwiedzić brata w Seir, ale Pismo nie wspomina nic o tym, żeby do niego dotarł. Droga była zbyt trudna. Według Franka - jak tłumaczy Gershom Scholem - teraz nadszedł czas, żeby wejść na tę drogę. Miała ona prowadzić do „prawdziwego życia" - centralnej idei, która w systemie Franka nierozerwalnie wiąże się z wolnością i wyzwoleniem z wszelkich doczesnych zasad. Według Scholema, była to też droga do konsekwentnej religijnej anarchii. Ezaw (a także Edom - synonim Rzymu i chrześcijaństwa) - według tego badacza - to w systemie Franka nieujarzmiony strumień życia, będący wyzwoleniem spod ograniczeń wszelkiego prawa. Jedną z głównych zasad głoszonych przez Franka było wszak zanegowanie obowiązującego prawa, z Prawem Tory na czele, a część jego działalności polegała na jawnym deptaniu tradycyjnego talmudycznego prawa (halachy). Przejaw takiego nieskrępowanego żadnym prawem życia można zobaczyć w swobodzie seksualnej, jaką wyznawali członkowie sekty Franka, a także w słynnym antynomistycznym obrzędzie w Lanckoronie, od którego zaczyna się triumfalny pochód frankizmu przez Polskę. Podczas obrzędu wyznawcy Franka zebrani w prywatnym domu tańczyli wokół nagiej kobiety, która - według jednej z interpretacji - zastępowała Torę.

            W ramach katolickiej ortodoksji nie mieściła się też etyka seksualna i ekonomiczna grupy przypominającej hipisowską wspólnotę ciał i własności. „Im dalej w las” tym bardziej w sekcie brał górę syndrom „oblężonej twierdzy”, tym więcej było w niej przemocy seksualnej i samej seksualnej rozwiązłości, tym mocniejsze stawały się skłonności dyktatorskie Franka, a on sam coraz bardziej przypominał szalonego guru. Pokazując wspólnotę religijną w momencie jej powstawania, Olga Tokarczuk nie pozostawia nam złudzeń: nie ma religii bez przemocy. Krążyła plotka, że frankiści to odradzająca się na nowo sekta adamitów[1].

            Autorka umiejętnie ukazuje czytelnikom ukrytą prawdę - to wielka dziejowa nieświadomość, w której zawiera się stłumiony gniew i rozpacz, w której dominuje wieczne niezadowolenie ze świata i jego porządków jest motorem dziejowych rozgrywek. Bohaterowie w książce Tokarczuk nieustannie kontestują stworzenie, tropią jego absurd i bezsens. Wątpią. Nie godzą się. Stawiają pytania. Buntują. Ta stłumiona totalna alternatywa od czasu do czasu wyrywa się na światło dzienne i nęka bohaterów „Ksiąg Jakubowych”. Alfred North Whitehead angielski filozof, matematyk i fizyk mówił, że religia to najgłębszy rodzaj lojalności wobec świata. Herezja zaś to najgłębszy rodzaj kontestacji. Każda herezja niesie ze sobą jakąś ideę zmiany świata. W herezji nie jest niebezpieczne to, że Boga rozumie się w jakiś inny sposób; jej niebezpieczeństwo właściwie nie ma nic wspólnego z teologią. Chodzi raczej o to, że zmiana postrzegania porządku religijnego jest jednocześnie zakwestionowaniem całego ludzkiego porządku, podważaniem oczywistości obowiązujących praw, dlatego tak często prowadzi do rebelii. Herezja frankistowska była głęboko umiejscowiona w tradycji żydowskiego gnostycyzmu, lecz nieobce były jej także elementy chrześcijańskie. Gnoza jest starsza niż chrześcijaństwo i być może wykracza także poza judaizm. To specyficzny stan religijnego umysłu, który z gruntu podważa dobre samopoczucie człowieka w świecie, ukazuje świat, jako wrogi i nieludzki lub - w najlepszym przypadku - obojętny. Gnostycyzm to mocny, mroczny akord, który towarzyszy w dziejach jasnym i pogodnym trelom oficjalnych religii, w których Bóg jest dobry i wynagradza dobre uczynki. Umysł heterodoksyjny to umysł niespokojny i poszukujący, przypominający umysł neurotyka.

            Olga Tokarczuk napisała „rasową” powieść historyczną, zacierając granice między historycznymi źródłami: listami, dokumentami, pamiętnikami a zmyśleniem. W tym wielogłosowym montażu ucieleśnione zostają większe i mniejsze postaci historyczne epoki - biskupi upatrujący w konwersji Jakuba Franka polityczny interes, potężna protektorka Franka Katarzyna Kossakowska, jej krewny, sturczony szlachcic i późniejszy sekretarz króla Stanisława Antoni Moliwda, konfesyjna poetka Elżbieta Drużbacka czy autor pierwszej polskiej encyklopedii ksiądz Benedykt Chmielowski. Uprzywilejowaną pozycję w tym narracyjnym wielogłosie mają przyboczny Franka Nachman z Buska, którego zabarwiona homoerotycznie miłość do przywódcy owocuje pełną empatii perspektywą, oraz Jenta, babka Franka, która za sprawą tajemniczego amuletu nie umiera do końca i patrzy z góry na ludzkie sprawy, a zarazem dostarcza przejmującego holocaustowego epilogu całej historii.  

            Tokarczuk pokazuje Kresy Rzeczpospolitej zupełnie z innej strony niż kiedyś przedstawił je Sienkiewicz, u którego wszyscy bohaterowie mówią po polsku, u Tokarczuk jest scena, gdy jedna z bohaterek zjawia się na targu rohatyńskim, szuka pomocy, próbuje kogoś zapytać i widzi, że nie jest rozumiana. Krzyczy wtedy z taką wściekłością: „Czy ktoś tu mówi po polsku”? Niby to jedno królestwo, ta sama Rzeczypospolita, ale tutaj na Podolu jakaś zupełnie inna niż w Wielkopolsce. Tu dziko, twarze obce, egzotyczne, ubiory komiczne, jakieś strzępiące się sukmany, jakieś czapy futrzane i turbany, bose stopy. Obraz baroku, który wyłania się z „Ksiąg Jakubowych”, jest barwny i niepokojący. Inaczej niż u opowiadającego o tych samych czasach Sienkiewicza nie ma żadnego narodu polskiego, lecz jedynie prowadzący swe wielkie gry arystokraci i biskupi. Lud żyje w niewolniczym upodleniu a antysemityzm prowadzi do pogromów. Jasna Góra kilka lat po zakończeniu akcji „Potopu” staje się na skutek uwięzienia tu Franka sercem herezji, a słynna ikona Matki Boskiej nagle okazuje się kabalistycznym symbolem. Biskup Sołtyk - nałogowy karciarz, któremu narastają długi, wzywa Boga, żeby go uchronił przed skandalem. Domaga się współdziałania, wszak on i Bóg walczą w jednej drużynie. Zastawił insygnia biskupie, by spłacić długi u Żydów żytomierskich. Biskup, jako że gotówki z kart nie odzyskał, miał zamiar te insygnia w jakiś sposób odebrać. Dlatego był gotów zrobić wszystko, by insygnia znowu wróciły do domu biskupiego. Albo naśle na nich zbrojnych albo oskarży ich o „mord rytualny”. Polska tamtego okresu to kraj, gdzie wolność religijna i nienawiść religijna w równym się stopniu spotykały. Z jednej strony Żydzi mogli tu praktykować swoją religię jak chcieli, mieli swoje swobody i własne sądownictwo. Z drugiej zaś nienawiść do nich była tak wielka, że samo słowo „Żyd” było w poniewierce i dobrzy chrześcijanie używali go, jako przekleństwa.

            Największym osiągnięcie Olgi Tokarczuk polega na tym, że inaczej niż Sienkiewicz opisała Historię, którą tworzą małe wydarzenia, pojedyncze ludzkie czasy, ludzkie ciała, ich przemijanie, ich choroby, ich miłości. Historię tworzy życie codzienne, przedmioty, czynności, o których już niewiele wiemy, bo ta wielka Historia tego po prostu nie zapisuje. Ale to jest przecież istotą życia. W swojej powieści autorka porusza właściwie wszelkie możliwe kwestie społeczne: klasową, kobiecą, homoseksualności, oczywiście antysemityzmu… Ale pojawia też antykoncepcja, wegetarianizm, niskie czytelnictwo w Polsce, fatalne drogi, a nawet – uwaga! – kwestia plagiatu. Trudno by było pominąć w tej opowieści kwestię niewolnictwa chłopów, pańszczyzna była tak wszechobecna, że wydawała się naturalna i przyrodzona.

            W całej książce, rozwija się mroczna refleksja: świat jest zły, nieprzewidywalny, człowiek jest weń wrzucony. Bóg jest albo idiotą albo jakimś złym demiurgiem, który bawi się światem. Z tej przestrzeni Bóg zniknął. Słowo „znikać” pochodzi od rdzenia „elem”, a miejsce zniknięcia nazywa się „olam”- świat. Więc nawet w nazwie świata mieści się historia zniknięcia Boga.  Świat mógł powstać tylko, dlatego, że Bóg go opuścił. Świat jest jego brakiem. „Księgi Jakubowe” to nie tylko powieść o przeszłości. Można ją czytać również jako refleksyjne, momentami mistyczne dzieło o samej historii, jej zakrętach i trybach, które decydują o losach całych narodów. To właśnie w połowie XVIII wieku, u progu Oświecenia i przed rozbiorami, wybitna pisarka poszukuje odpowiedzi na pytania o dzisiejszy kształt naszej części Europy. Można pokusić się o stwierdzenie, że człowiek jest jedynie wypadkową warunków, w których przyszło mu żyć, że scena historii znajduje się w systemach społecznych, które wiążą nas wszystkich i które znajdują się w „królestwie konieczności”. Jesteśmy aktorami na scenie historii, marionetkami poruszanymi przez nitki determinizmu historycznego.

           







[1] Adamici, miała to być sekta, powstała w II w. na łonie gnostycyzmu, ale jej oddzielne istnienie nie jest dostatecznie udowodnione. Jako założyciela tej sekty wymieniają Prodikusa, syna Karpokratesa, w r. 120, i że ich nazwa pochodziła od pierwszego ojca rodu ludzkiego dla tego, że słuchali oni nabożeństwa nago, a wedle innych dla tego, że Adama czcili, jako jednego z eonów (ob. Eon). Najstraszniejsza rozpusta była u nich uprawniona.

14 września 2019

Odkrycie nieba


„Odkrycie nieba”


Harry Mulisch




Autor/ (ur. 29 lipca 1927 w Haarlemie, zm. 30 października 2010 r. w Amsterdamie) – holenderski pisarz. Wraz z W.F. HYPERLINK "https://pl.wikipedia.org/wiki/Willem_Frederik_Hermans"Hermansem oraz G. HYPERLINK "https://pl.wikipedia.org/wiki/Gerard_Reve"Reve zaliczany do „wielkiej trójki” najważniejszych pisarzy współczesnej literatury niderlandzkiej. Jego książki były tłumaczone na 26 języków. Światową sławę przyniosły mu „Zamach i „Odkrycie nieba.

Tłumaczenie/ Ryszard Turczyn

Tematyka/ Książka „Odkrycie nieba” Mulischa stanowi mozaikę dramatów XX wieku. Autor niczym genialny kompozytor tworzy wariacje na temat przyjaźni, wierności, rodziny, sztuki, historii, postępu technologicznego, religii, przeznaczenia oraz dobra i zła. Jego książka - barwna i wciągająca, napisana z epickim rozmachem to tak naprawdę powieść filozoficzna - jest jednym z najgłośniejszych osiągnięć powojennej literatury europejskiej.

Główny motyw/ Pierwszy motyw - Holandia, rok 1967. Pewnej mroźnej nocy Maks - genialny astronom, a przy tym ekstrawagancki kobieciarz - zabiera autostopowicza. Jest nim Onno - roztargniony filolog, piekielnie inteligentny mizantrop. Mimo różnic charakteru zostają przyjaciółmi. Szybko okazuje się, że łączy ich ta sama data poczęcia, a wkrótce także miłość do jednej kobiety - pięknej wiolonczelistki Ady. Drugi motyw - Bóg niezadowolony z tego, co się dzieje na Ziemi chce ukarać ludzi odbierając im tablice z dziesięciorgiem przykazań. Misję powierza aniołom. Jeden z nich musi odnaleźć na Ziemi odpowiednich rodziców dla wysłannika, który pomoże wypełnić wolę boską. Ponaglany anioł musi się pośpieszyć. Dostaje 17 ludzkich lat i 9 miesięcy na wykonanie zadania, ale ma problem: pożądane geny mogą dać dwaj mężczyźni i jedna kobieta. Wybrańcy poznają się 13 sierpnia 1967 roku, a po 9 miesiącach trafiają na wytypowaną kobietę...

  Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Wiadomo, że na Ziemi każdy bierze ślub nie z tym, co trzeba (…)”.

„Wydaje się, że to takie łatwe wpływać na naturalny bieg rzeczy, ale rzeczywistość jest zupełnie jak woda: wprawdzie płynna i ruchoma, ale tylko z najwyższym trudem daje się ją ścisnąć. Kiedy człowiekowi bardzo na niej zależy, staje się twarda jak skała, w którą uderzył Mojżesz, by trysnęło źródło”.

„Są rzeczy, których człowiek nie jest się w stanie nauczyć”.

„(…) każdy człowiek jest wprawdzie wyjątkowy i odkrywa to dopiero  wówczas, kiedy ktoś się w nim zakocha albo kiedy nikt nie chce się
w nim zakochać- lecz nawet nadzwyczajne okoliczności mogą wydać się oczywiste, po prostu dlatego, że są, jakie są”.

„Świadomość wyjątkowości też pojawia się dopiero wówczas, kiedy inni zaczynają nas uważać za wyjątkowych. Nawet królewicz dopiero
z czasem uświadamia sobie, że nie dla każdego, kto obchodzi urodziny
w całym kraju wciąga się flagi na maszt”.

„Rozmowa o śmierci jest zwykłą stratą czasu. Dopóki żyjesz, nie jesteś martwy, a jak już nie będziesz żył, to jesteś martwy tylko dla innych”.

„(…) katolicy nigdy nie czytają Biblii, często nawet nie mają jej w domu, są pod tym względem analfabetami. Obrazki i ryciny, to wszystko, co potrafią zrozumieć”.

„Ludzka natura jest do tego stopnia konserwatywna, że przyszedłszy do kogoś, zawsze siądziemy na tym samym miejscu, na którym siedzieliśmy za pierwszym razem”.

„Pytanie jest zbyt dobre, żeby je psuć jakąś odpowiedzią”.

„Profesorowie byli jego zdaniem kimś w rodzaju instruktorów pływania - a czy ktoś widział kiedyś instruktora pływania w wodzie? Czegoś takiego nikt nigdy nie widział, bo instruktorzy pływania w ogóle nie umieją pływać, oni umieją tylko gadać o pływaniu”.

„Może jest tak, że w życiu człowiek dokonuje tylko jednego odkrycia?”.

„Hmmm, wiesz, co powiedział Napoleon? Że wszystkie wojny, jakie prowadzi, to drobiazg w porównaniu z wojną , jaka wybuchnie kiedyś między mężczyznami a kobietami”.

„Wariactwo jest uciążliwe”.

„(…) cała materia, z jakiej stworzone jest jej ciało, narodziła się
w gwiazdach (…)”.

„Człowiek został stworzony na ogrodnika!”.

„Mężczyzna rozdziewiczający kobietę zajmuje w jej życiu miejsce porównywalne z miejscem lekarza, który pomagał jej przyjść na świat, albo tego, który będzie jej asystował w godzinie śmierci”.

„Wieczny odpoczynek i tak kiedyś nadejdzie- nie muszę go więc teraz szukać”.

„Polityki można się nauczyć tylko tocząc walki o przetrwanie z braćmi
i siostrami. Jeśli nie przeszedłeś szkoły intrygi, oszustwa oraz zastraszania nic z tego nie będzie. Ja mam zatem świetne kwalifikacje, ty zaś jesteś jedynakiem, nigdy nie musiałeś walczyć o względy rodziców”.

„Skoro była to ziemska filia piekła [Auschwitz-Birkenau], to gdzie
w takim razie jest filia nieba? Nie było takiego miejsca, bo istniało tylko piekło, a nieba nie ma”.

„W polityce trzeba używać takiej broni, jaka jest akurat pod ręką, podobnie jak w miłości”.

„Każdy umiera swoją własną śmiercią”.

„Jak dla mnie, to ten świat w ogóle nie działa na żadnych zasadach, tak jak trudno dopatrzyć się jakiejś zasady w zawartości kosza na śmieci. Moim zdaniem świat- przynajmniej ziemski- jest jednym wielkim improwizowanym chaosem, który  z kompletnie niezrozumiałych powodów nadal jakoś tam działa. Właściwie człowiek zupełnie nie pasuje do wszechświata, ale skoro jednak pomimo to istnieje, to znaczy, że pod pewnymi względami wszystko jest możliwe”.

„Być może w ogóle szczęścia można zaznać tylko przez lustro wspomnień”.

„Piękno na tym świecie nie znało granic, tak samo zresztą jak okrucieństwo”.

„Skoro śmierć stanowi część życia, to czyż życie nie jest częścią śmierci?”.

„Do sytuacji nadzwyczajnych rzeczywiście zawsze najlepiej podchodzić praktycznie”.

„(…) bo wszystko zawsze zmienia się tylko na gorsze”.

„Nigdy nie wiadomo, jakie kto naprawdę prowadzi życie”.

„(…) życie jest jak pogoda i w każdej chwili może się zmienić”.

„Lepiej być człowiekiem szczęśliwym niż wielkim geniuszem”.

„Z każdą nową zdobyczą techniki ludzkie życie automatycznie traci sens”.

„(…) ktoś, kto mówi o czasie, zawsze niejako mówi o śmierci”.

„Sny podtrzymują ten świat”.

„(…) ukryte strony mężczyzny ujawniają się w osobie jego żony, a ukryte strony kobiety w osobie jej męża”.

„(…) wszystko, co nie dzieje się w danym momencie, ma charakter snu”.

„Czasami sobie człowiek zadaje pytanie, czy ludzie w ogóle wiedzą, na jakim świecie żyją?”.

„Właściwe mechanizmy ucisku znajdują się nie poza człowiekiem, lecz
w nim samym (…)”.

„W polityce wszystko obraca się wokół słów, to budzący odrazę świat słów”.

„Między kobietą a mężczyzną ma panować wyłącznie wzajemne niezrozumienie, tak żeby można je było potem niwelować w drodze cielesnego zespolenia”.

„(…) człowiek jest mniej więcej o tyle mniejszy od wszechświata, o ile najmniejsza cząsteczka jest mniejsza od człowieka”.

„Może to właśnie talent do śmiechu jest prawdziwym przejawem rozumu, bardziej niż zdolność do intelektualnego wysiłku”.

„Może tak naprawdę wszystko jest tylko kwestią słów? Niemcy nazywali ludobójstwo popełniane na Żydach >ostatecznym rozwiązaniem<”.

„Kto wie, może jeszcze nie wszystkie cuda na świecie miały już miejsce”.

„Jak zrozumieć człowieka z perspektywy zapłodnionego jajeczka?”.

„Ktoś, kto nie rozumie znaczenia słowa >sens<, powinien jak najdłużej pozostać w tej nieświadomości”.

„Czyżby było tak, że pierwotnie istnieją nie same rzeczy, tylko relacje między nimi? Czyżby miłość stwarzała zakochanych, a nie odwrotnie?”.

„Są takie rzeczy na świecie, od których lepiej trzymać się z daleka”.

„Skoro więc rzeczywistość może być snem, to i sen może okazać się rzeczywistością?”.

„Bóg i przemoc, tak tu już jest od czterech tysięcy lat”.

„(…) nie ma wielkiej różnicy między snem a czynem. Sny poety są jego czynami”.



              Czym był tekst wręczony Mojżeszowi przez Boga, Dekalog wyryty na kamiennych tablicach Prawa? Jest to traktat moralny, najprostszy i najbardziej naturalny ze wszystkich, które istnieją. Biblia przechowała go nam na dwóch ustępach: w dwudziestym rozdziale księgi „Wyjścia” i w piątym rozdziale księgi „Powtórzonego Prawa”; między jednym, a drugim istnieją pewne drobne różnice w wyrażeniach, ale nie ma żadnej rozbieżności: „Dziesięć jest przykazań nadanych ręką Bożą, jak człowiek ma dziesięć palców u obu rąk. Cztery przykazania określają obowiązki wobec Boga. A sześć przepisów określa wzajemne stosunki ludzi między sobą. Przedziwna prostota. Mały ten traktat zawiera w dziesięciu wierszach całą moralność naturalną; najwyższe formy cywilizacji ludzkiej w niczym jej nie udoskonaliły, a ramy jej rozszerzyć zdoła aż po wzniosłość jedynie Ten, który położył nacisk - o wiele silniejszy niż na te ścisłe przepisy- na prawo miłości, na prawo obejmujące wszystko w jednym słowie”, które zarecytował żyjący w czasach Jezusa rabin, wpływowy żydowski autorytet prawny Hillel: „Nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe. Oto cała Tora; reszta to tylko komentarz. Idź i ucz się”. A więc kto zachowuje czyste sumienie, pozostaje w łączności z Bogiem. Jest zrozumiałe, że Dekalog tak prosty, tak ludzki może być zbliżony do traktatów poruszających podobne zagadnienia. Wiemy, że Mezopotamia, i Egipt odegrały wielką rolę w ukształtowaniu się ludu Izraela. A Mojżesz, „wykształcony we wszystkich naukach egipskich” znał niewątpliwie dzieła zawierające mądrość starożytną.

            Tak mijały wieki, a człowiek mimo otrzymanego Prawa boskiego nadal był na Dekalog „ślepy i głuchy”. Czy to nie jest tak, że ostatecznie nic nie ma znaczenia? Że po umieszczeniu nad bramą obozu zagłady w Oświęcimiu słów: „Arbeit macht frei” wszystko jest możliwe i wszystko można robić, zważywszy na fakt, iż pewnego dnia nieodwołalnie zostanie to odsunięte na dalszy plan? Nawet w niebie wieczna błogość jest możliwa tylko dzięki łasce zbrodniczego zaniku pamięci. Wszystko zmarnowane na wieki wieków - nie tylko po Auschwitz, ale w tysiącach wcześniejszych i późniejszych zbrodniach, o których nikt już nie myśli. Po takich doświadczeniach jak Holocaust Czarnych w Ameryce, Holocaust Żydów w Europie czy Ormian, każdego, kto wierzy w Boga, patrzącego na ogromną pełną dziecięcych zabawek gablotę w muzeum w Oświęcimiu, należałoby postawić przed sądem - pod wysmołowaną na czarno ścianą straceń, którą można zobaczyć pod blokiem numer 11.

            Po wieki wieków powtarzać się będzie rozmowa na temat konieczności istnienia zła na świecie - centralnego problemu teodycei - na którym ludzkość od zawsze łamie sobie zęby. Ale cóż, ziarno trzeba najpierw obić cepami, zanim zmieni się w święty chleb. Dzisiaj służą już do tego raczej kombajny. To takie pojazdy szerokości czasem i sześciu metrów napędzane sześciocylindrowymi silnikami diesla, które suną po polach z wielką szybkością i młócą napotkane ziarna, często też oddzielając je od plew. Ale właśnie ta maszyna uosabia o wiele większe bardziej radykalne zło. Technologiczno-diabelskie zło, które nie jest w optymistycznej służbie Boga na tym najlepszym z możliwych światów, lecz na usługach Lucyfera.

            W książce „Odkrycie nieba” Harry Mulisch sugeruje, że ten łajdak Lucyfer doskonale to sobie wymyślił. Z każdym nowym wynalazkiem ludzie zaczęli odbierać aniołom kawałek ich wszechmocy i w ten sposób krok po kroku demonizowali własną rzeczywistość. Na mocy cyrografu zmienił ich w „wampiry” wysysające zło, a przy tym zaczęli buntować się przeciwko Prawu. Dzięki rakietom przemieszczali się szybciej niż wiatr, potem szybciej nawet od dźwięku, a któregoś dnia zbliżą się pewnie do prędkości światła, dzięki swej telewizji są już praktycznie niemal wszechobecni, potrafią widzieć w ciemnościach, potrafią zajrzeć do wnętrza człowieka bez rozcinania go. Dzięki komputerom posiadają totalitarny system sterowania i kontroli i za jego pomocą próbują wydrzeć Bogu palmę pierwszeństwa. Postrzegają już cząstki elementarne i wiedzą nawet, co się stało dziesięć do minus dwudziestej trzeciej sekundy po boskim stworzeniu i eksplozji światła. Jeśli zechcą, mogą nawet zniszczyć Ziemię. Bez urazy, ale ta zdolność jak dotąd była naprawdę tylko boskim przywilejem. Na razie zajmują się niszczeniem Ziemi w sposób niezamierzony i na wszelki wypadek spacerują już po Księżycu, jako trampolinie do reszty wszechświata. W całkiem niedługim czasie ludzie zabiorą się do czegoś zarezerwowanego wyłącznie dla aniołów: do tworzenia życia, jako przewagi dla jego masowego niszczenia. Najpierw wirus, potem bakteria, następnie robak, a pewnego pięknego dnia zaczną fabrykować ludzi na podobieństwo własnych twarzy - a te są często tak puste, jak twarze lalek: zamiast wyrazu twarzy mają rzeczy, jak choćby samochody. Tak więc z biegiem czasu ludzie sami staną się jak rzeczy. Co dwadzieścia lat podwaja się ludzka wiedza, zatem ludzie w roku 1985 wiedzieli i potrafili dwa razy więcej niż w roku 1973 i wraz z tym zbliżaniem się do wszechmocy możliwe, że będzie możliwe już wszystko. Wiedza i technologia to potęga - tak jest - nie tylko potęga dająca władzę nad naturą, ale także nad ludźmi i nad aniołami. Pamiętamy jeszcze tę serię pytań, którymi Bóg zasypał Hioba: Czy umie podnieść głos do chmur i czy umie bramą zamknąć morze? Nie, nie umiał tego wszystkiego. Umiał tylko Bóg, a teraz proszę, czegóż ten nasz „Hiob” już nie umie? Są tam rzeczy, które i dla Boga bywają całkiem nowe. Lucyfer zwyciężył - nie ma sensu się dłużej tego wypierać. Dzięki diabelskiemu posunięciu dzięki naukowcom okazał się silniejszy, bez dwóch zdań. W ciągu pięciu lat po śmierci Bacona Galileusz i Kartezjusz piszą swoje fundamentalne dzieła, „Dialog” i „Rozprawę o metodzie”; to wkroczenie w nowoczesność, co nieuchronnie zapoczątkowało drogę do Auschwitz i Hiroszimy oraz do odczytania kodu DNA. Stary Goethe przewidział taki bieg rzeczy, chociaż jeszcze grzecznie ze znakiem dodatnim: swojemu stuletniemu Faustowi każe skończyć, jako technokracie, który budując tamy i kanały, zwycięża morze, czyli ni mniej, ni więcej zmienia przyrodę w twór człowieka. Bo oto właśnie chodziło Lucyferowi od pierwszego dnia. Zadbał o to, żeby ludzie znajdowali szczęśliwość w rzeczach. Ludzie zaczęli budować maszyny i roboty. To współczesne centaury. Gryfony te właśnie urzeczywistnione bajeczne stwory będą jedynym, co ostatecznie zostanie. Ponieważ powstały kosztem przyrody, człowieka, aniołów i samego Boga. Z każdą nową zdobyczą techniki ludzkie życie automatycznie coraz bardziej traci sens. A nasz świat będzie na koniec zawierał już tylko samo triumfujące negativum skąpane w lodowatych płomieniach jego własnego piekła, z wieczną agonią. Już po wszystkim okaże się, że wszystko było na nic.

Jest to zapierająca dech w piersiach powieść. Odważna i wykraczająca poza zasięg i granice ludzkiego życia. Istnieje anioł, który jest namawiany przez innych aniołów, aby wpłynąć na życie wielu ludzi, aby odzyskać Kamienne Tablice Dziesięciu Przykazań, które Bóg dał Mojżeszowi na górze Synaj. Musi się urodzić specjalny posłaniec z niezbędnymi kwalifikacjami, aby móc wykonać tak trudne zadanie. Ten posłaniec narodzi się na ziemi zainicjowany serią wydarzeń, aby bohaterowie Onno i Max mogli się spotkać i zaprzyjaźnić na całe życie, aż pokochają tą samą kobietę Adę. Każdy z nich ma zupełnie inne pochodzenie: Onno urodził się w Holandii w wysoce konserwatywnej rodzinie politycznej, Max jest dzieckiem zarówno niemieckiego oficera, jak i Żydówki. Obaj mężczyźni urodzili się w 1933 roku, więc możemy zobaczyć, dlaczego ta kombinacja rodziców Maxa była bardzo niebezpieczna w latach przedwojennych i podczas II wojny światowej w Niemczech.

            Kobieta, w której oboje się zakochują to Ada, urodzona w 1946 r. Po śmierci ojca ona i jej matka prowadzą mały antykwariat, ale prawdziwą pasją Ady jest gra na wiolonczeli i jest w tym całkiem dobra. Pewnego dnia Onno i Max wchodzą do antykwariatu. Max słyszy jak za ścianą Ada gra na wiolonczeli i zakochuje się w niej. Max jest pierwszą miłością Ady, on z kolei nigdy nie miał trwałego związku w swoim życiu, nic więc dziwnego, że ich związek nie przetrwa. Kiedy Max odchodzi od Ady i rozpoczyna podróż po Europie Wschodniej w celu poznania historii swojej rodziny zwiedzając między innymi Kraków, Bielsko i Oświęcim, poważny Onno, także głęboko zakochany w Adzie zajmuje, że tak powiem - miejsce Maxa. Po powrocie Max akceptuje Onno i Adę, jako parę. Cała trójka pozostaje bliskimi przyjaciółmi i razem wyruszają na komunistyczny zjazd na Kubę. Tam spisek, który aniołowie utkali osiągnął punkt kulminacyjny: ustalili, że zarówno błyskotliwy Onno, jak i astronom Max zostaną ojcami dziecka Ady. Wyjazd na Kubę doprowadzi, zatem nie tylko do ciąży Ady, ale ma także pewne konsekwencje dla kariery politycznej Onno.

            Wydarzenia zaczynają się rozpędzać od strasznego wypadku, po którym Ada zapada na wieloletnią śpiączkę, po narodziny Quintena, oficjalnie syna Onno, ale z krystalicznie czystymi niebieskimi oczami, które zawsze sprawiają, że Onno się zastanawia czy jego syn i Ady jest tak naprawdę synem Maxa... Onno, Maxa i Quintena łączy silna więź, przyjaźń i miłość. Aniołowie knują plany, aby wydarzenia, które zaplanowali spełniły ich ostateczny cel, jakim jest odzyskanie Tablic Mojżesza, dlatego nieświadomi niczego bohaterowie podążają wyznaczoną im ścieżką. To prowadzi ich w czasie i przestrzeni, w następnych latach bohaterowie podążają przez wiele krajów i miast od Amsterdamu po Rzym, Tel Awiw, aż w końcu wszystko kończy się w Jerozolimie. Po drodze każdy odkrywa swoje życie, wpływ przeszłości na ich egzystencję, którą muszą zaakceptować. Powieść można odczytać, jako wyraz pesymistycznej wizji: ludzkość jest skazana na wyginięcie. W końcu realizuje się boskie zadanie a niegdyś zawarte między Bogiem, a ludzkością porozumienie - symbolizowane w świadectwie Kamiennych Tablic Mojżesza zawierających Słowo Boże, Dziesięć Przykazań - zostaje anulowane i odesłane tam, skąd ono pochodzi: do Nieba. Powieść ma również racjonalną optymistyczną wizję: ludzkość przejęła świat, w którym nie ma już miejsca dla Boga. Fundamentalny metafizyczny wzorzec leżący u podstaw wszystkich rzeczy, czyli ludzkość może teraz robić wszystko, z czego Bóg słynął. Anioł - narrator nie jest jednak zadowolony z tej perspektywy; odmawia przejścia na emeryturę i domaga się nowego zadania, aby ocalić ludzkość przed technologicznym bocznym torem i doprowadzić go z powrotem do pierwotnego źródła wszystkiego: Słowa. Powrót świadectwa do Nieba nie jest jednak ostatnim słowem w tej sprawie: świadectwo powraca w świecie opowieści, świecie słów, świecie ducha... Jak często w swojej pracy Mulisch odsyła nas w tej książce do mitycznej, magicznej, boskiej siły, którą uważa za nieodłączną część tworzenia, a więc „pisania”.

            Filozoficzna warstwa znaczeniowa może intrygować czytelników, szczególnie ze względu na lekkość, z jaką autor traktuje poważne tematy. Dzięki naciskowi na świat człowieka, w którym przygody odbywają się w pierwszej kolejności, powieść staje się pomnikiem przyjaźni: przyjaźni astronoma Maxa Deliusa i lingwisty Onno Quista. Ich spotkanie, zorganizowane przez anioły, jako „przypadkowe” wydarzenie stanowi początek serii wydarzeń, które mają na celu powołanie do życia Quintena, a tym samym wypełnienie boskiego zadania. Opis dorastania Quintena w niemal bajkowej atmosferze zamku przypomina Hogwart z „Harry’ego Pottera”. Quinten uczył się tam tych rzeczy, które będzie potrzebował później, zarówno psychicznie jak i fizycznie, aby wykonać przydzielone mu zadanie. Dla pisarza-filozofa Harry Mulischa sceny te dają okazję do zaprezentowania wiedzy autora w szerokim zakresie dziedzin, ale zawsze w zabawnym tonie, ponieważ są widziane oczami rosnącego chłopca. Mulisch gra wyjątkowo wyrafinowaną grę z fikcją i rzeczywistością na tych poziomach narracji. W swoich esejach, pismach autobiograficznych i wywiadach Mulisch nigdy nie ukrywał swojego życia. W swoich światach narracyjnych przedstawia wydarzenia z własnego życia w wiecznie zmieniających się perspektywach. Odnosi się to również do tej powieści, w której Mulisch tworzy swoje alter ego w postaci Maxa Deliusa za pomocą biografii lustrzanej, umieszczając go naprzeciw Onno Quista, wiernej reprezentacji przyjaciela Mulischa, holenderskiego wielkiego mistrza szachowego Jana Heina Donnera.

            W 1995 r. Harry Mulisch otrzymał najwyższe wyróżnienie literackie, które mogą otrzymać pisarze z Holandii i Flandrii: „Holenderską Nagrodę Literacką”. Jury było jednomyślne: „Do apoteozy dotychczasowej kariery pisarskiej Mulischa należy spektakularne >Odkrycie nieba<”. Ta książka łączy mistrzostwo w opowiadaniu historii z wielowarstwową strukturą. Pozwala na różnorodne interpretowania, które nie są ze sobą sprzeczne. I to jest właśnie paradoks, o którym Mulisch tak lubił rozmawiać, a raczej, o którym pisze w tej powieści. Wszystko wydaje się być sprzecznością, ale w rzeczywistości wszystko jest ze sobą powiązane. Ustanowienie tych kontrastujących wiązań, na tak wielu różnych poziomach znaczenia, musi być wyzwaniem dla czytelnika. W „Manifestach” z 1958 r. Mulisch ujmuje to następująco: „To nie pisarz, ale czytelnik musi przejawiać fantazję. Czytelnik nie jest widzem w teatrze, ale aktorem, który gra wszystkie role. To, co czyta, jest w dużej mierze jego dziełem. Pisarz dostarcza tekst - ale staje się dziełem sztuki z talentem czytelnika ”.

Ta historia wprawiła mnie w podziw: byłem wzruszony i poruszony, moje myśli były cały czas z bohaterami. Niesamowita i cudowna książka. To dzieło sztuki. Prawdziwe arcydzieło pokazujące, że na życie, które prowadzimy, ma wpływ nie tylko przeszłość, ale także aniołowie w niebie. Jeśli nie wierzysz w anioły, w formę Boga lub w Dziesięć Przykazań - nie martw się: historia jest przygodą i filozofią, sama w sobie warta przeczytania, każdy może dowolnie ją interpretować i myśleć wszystko, co tylko chce na temat religii i filozofii. Tak długo, jak czytamy książkę „Odkrycie nieba” zastanawiamy się nad sensem życia i zła na świecie. Co w świecie pełnym wojen, głodu, ucisku, zagrożenia i nudy, co jest - poza wieczną niewinnością zwierząt - wyrazem nadziei? Matka z nowo narodzonym dzieckiem na ręku? Ale przecież dziecko może skończyć, jako morderca albo ofiara morderstwa. Tak, że pełen nadziei obraz będzie tylko rodzajem przeczucia piety: matki z dopiero zmarłym dzieckiem w objęciach. Może wyrazem nadziei jest ktoś, kto mija cię z instrumentem muzycznym w futerale? Chłopak na rowerze z gitarą w powycieranym pokrowcu z dermy na plecach? Dziewczyna czekająca na tramwaj z pękatym futerałem na wiolonczele jak Ada? Harry Mulisch jest moim ulubionym holenderskim pisarzem i uwielbiam jego elokwencję i styl pisania. Powieść jest napisana fantastycznie, autor posługuje się w niej teologią, filozofią i poglądami z różnych religii. Książkę „Odkrycie Nieba” uważam za najlepsze jego dzieło! Polecam!


11 sierpnia 2019

Wystarczy być

„Wystarczy być”

Jerzy Kosiński


Autor/(właściwe nazwisko rodzinne Lewinkopf; pisywał pod pseudonimem Joseph Novak) urodził się 14 czerwca 1933 roku w Łodzi, zmarł w 1991 w Nowym Jorku.
Tłumaczenie/Julita Wroniak
Tematyka/Oto niedorozwinięty mężczyzna, który genialnie naśladując polityków widzianych w telewizji, zostaje wzięty za jednego z nich. Opierając się konieczności podjęcia decyzji i nie mając pojęcia na żaden możliwy temat, człowiek ten stwarza wrażenie głębi, bo zdaje się mówić metaforami. Pusta forma staje się zwierciadłem. Pokazuje, czego pragniemy od naszych liderów i jak niebywale prostej choreografii potrzebuje władza, abyśmy poczuli do niej nostalgię.
Główny motyw/Prostaczek, który całe życie spędził w zamknięciu, zajmując się pielęgnowaniem ogrodu, a rzeczywistość zna tylko z telewizji, przez przypadek wkracza w wielki świat amerykańskiej finansjery. Otwiera się przed nim oszałamiająca kariera. Mężczyźni widzą w nim genialnego polityka, kobiety – doskonałego kochanka. W każdej jego wypowiedzi, które de facto dotyczą jedynie ogrodu, doszukują się ukrytych znaczeń i głębokich myśli.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Los krążył wolno po ogrodzie (…)”.

„Rośliny są jak ludzie; potrzebują miłości, aby żyć, pokonywać choroby i umierać w spokoju”.

„Zmieniając kanały, Los zmienił i siebie”.

„Dopóki nie patrzy się na ludzi, ludzie nie istnieją”.

„Wiedział, że między nazwiskiem człowieka a jego życiem istnieje ważny związek”.

„Nikt nie lubi przebywać w towarzystwie umierającego, Ross, ponieważ mało, kto wie, czym jest śmierć”.

„Mój drogi panie, czasem tylko dzięki temu, że wierzymy w bajki, że przyjmujemy je za prawdę, możemy kroczyć naprzód na drodze postępu i pokoju…”.

„Ilekroć w tym kraju śnimy o rzeczywistości, telewizja brutalnie otwiera nam oczy. Dla milionów ludzi wojna to kolejny program w telewizji. A tam na froncie giną prawdziwi żołnierze”.

„A przeszłość okalecza człowieka, to wielkie bagno, w którym każdy może się znaleźć!”.



            Los jest ogrodnikiem. Pracuje i mieszka w domu „Starego Człowieka”. Rozmawia tylko z nim i ze zmieniającymi się pokojówkami. Nie potrafi ani czytać ani pisać. Nigdy nie wyszedł po za granicę posesji „Starego Człowieka”. Wolne od pracy w ogrodzie chwile, spędzał oglądając telewizję. Wcześniej, zanim pojawiły się telewizory, słuchał radia. Nie wiadomo, skąd się wziął, kim są jego rodzice, dlaczego został skazany na taki żywot. Pewnego niedzielnego popołudnia „Stary Człowiek” umiera. Z chwilą jego śmierci los Losa staje pod znakiem zapytania. W domu pojawiają się prawnicy, których nazywał „Poważni Ludzie”. Przekonują Losa, który w ich świecie uzależnionym od ewidencji i szufladkowania nie istnieje, że nie może dłużej pozostać w jedynym miejscu, jakie zna. Mężczyzna wychodzi na ulicę i wpada pod samochód. Tak zaczyna się jego zawrotna kariera.

            „Stary Człowiek” zmarł w niedzielę, a we wtorek wczesnym rankiem, Los zszedł ze strychu z ciężką, skórzaną walizką w ręce, po raz ostatni zerkając na portrety zdobiące ściany domu. Przez jakiś czas stał bezruchu w ogrodzie, po czym wyłączył spryskiwacz, a następnie wrócił do swojego pokoju. Nastawił telewizor, usiadł na łóżku i zaczął bezmyślnie przerzucać kanały. Zgasił odbiornik. Obraz znikł, jedynie na środku ekranu majaczył mały, niebieski punkcik, jakby zapomniany przez świat, do którego należał, ale po chwili także on się rozpłynął. Mężczyzna wstał i ponownie skierował się w stronę ogrodu, tym razem pamiętając, żeby wziąć stary klucz, który od lat wisiał nieużywany na haczyku w korytarzu nieopodal drzwi. Zbliżywszy się do bramy, wsunął klucz w zamek, po czym otworzył furtkę, przestąpił próg i nie wyjmując klucza, zatrzasnął ją za sobą. Powrót do ogrodu miał na zawsze odcięty.

            Po raz pierwszy, odkąd zamieszkał w domu „Starego Człowieka”, znalazł się po za jego obrębem. Światło raziło go w oczy. Po chodnikach sunęli przechodnie, a dachy zaparkowanych samochodów, lśniły w słońcu poranka. Rozglądał się ze zdumieniem: ulica, pojazdy, budynki, ludzie, przytłumione odgłosy-to były obrazy, które od dawna miał utrwalone w pamięci. Jak dotąd, życie za bramą nie różniło się od tego, które oglądał na ekranie telewizora; może jedynie wszystko było większe, a zarazem bardziej powolne, mniej eleganckie, mniej atrakcyjne. Słowem, miał wrażenie, że patrzy na coś, co dobrze zna.

            Ruszył przed siebie. Jednak zanim minął najbliższą przecznicę, walizka zaczęła mu ciążyć, a upał niezmiernie dokuczać. Zszedł z chodnika w wąską przestrzeń między dwoma zaparkowanymi przy krawężniku samochodami, gdy wtem spostrzegł, że jeden z nich gwałtownie rusza wstecz. Poderwał się, usiłując wrócić na chodnik, ale walizka spowolniła jego ruchy. Nim zdążył uskoczyć, poczuł uderzenie: został uwięziony między zderzakiem cofającego pojazdu, a reflektorami następnego. Z trudem wyszarpnął jedną nogę-druga nawet nie chciała drgnąć. Potworny ból sprawił, że zaczął krzyczeć i walić pięścią w klapę bagażnika. Limuzyna stanęła w miejscu. Z prawą nogą uniesioną nad zderzakiem i lewą wciąż unieruchomioną, Los poczuł się zupełnie bezradny. Pot lał się z niego strumieniami. Z pojazdu wyskoczył czarnoskóry, umundurowany szofer i z czapką w ręce zaczął coś mamrotać. Kiedy uświadomił sobie, że mężczyzna zaklinowany między wozami nie może drgnąć, przerażony, czym prędzej usiadł z powrotem za kierownicą i podjechał nieco do przodu. Los postawił na ziemi uwolnioną nogę, po czym upadł na krawężnik. Natychmiast otworzyły się tylne drzwi pojazdu, z których wyłoniła się szczupła kobieta.

              Kobieta od razu zaproponowała Losowi pomoc lekarską, zaprosiła go do swojej limuzyny i przedstawiła, jako Elizabeth Eve Rand; dla przyjaciół „EE”.  Była żoną Benjamina Randa. Los odpowiedział, że nazywa się Los i jest ogrodnikiem, jednak poddenerwowana kobieta zrozumiała jego imię inaczej, jako „Ross O’Grodnick”. Od tej chwili Los stał się kimś innym, mamy tu aluzję do praktyk zmian imion postaci biblijnych. Pierwsze zmiany imion zostały poświadczone już w Biblii, np. Jakub → Izrael (Rdz 32,29), Saraj → Sara (Rdz 17,15), Szymon Piotr (J 1,42), Józef Barnabas (Dz 4,36). Dochodziło do nich zwykle w przypadku wstąpienia postaci na nową drogę życiową. Miało to symbolizować zmianę osobowości lub postępowania. Nadaniu nowego miana towarzyszyło przekonanie, że w ten sposób można oszukać przeznaczenie nazwanego, poprawić mu los, nadać jego życiu nową wartość. Wiara w magiczny wymiar aktu nazywania, pozostawała w ścisłym związku ze sferą tabu i językowych działań magicznych.

            Los vel „Ross O’Grodnick” przyjął zaproszenie od „EE” i miał zamiar zamieszkać u państwa Randa, aż do czasu zakończenia rekonwalescencji. W towarzystwie bogatych gospodarzy miał jadać wykwintne kolacje. Nie wiedząc jak powinien się zachować, postanowił naśladować pewną postać z serialu telewizyjnego: młodego biznesmena, który często jadał w towarzystwie swojego szefa i jego córki. Świadom, że należy okazać zainteresowanie tym, co mówią inni, Los zaczął powtarzać za swoimi rozmówcami końcówki ich zdań, naśladując sztuczkę, którą zauważył w telewizji. W ten sposób zachęcał, aby ludzie kontynuowali, a nawet żeby rozwijali swoje opowieści. Podczas pierwszej kolacji z panem Randem, nastąpił moment rozmowy na temat kryzysu amerykańskiej gospodarki. Los nie znając się na ekonomii porównał gospodarkę do ogrodu, roślin, krzewów, podlewania, nawożenia, wycinania starych drzew i wsadzania na ich miejsce nowych roślin. Panu Benjaminowi, który był prezesem zarządu Pierwszej Amerykańskiej Korporacji Finansowej bardzo spodobał się ten przykład, zaimponowała mu jego bezpośredniość, to, że Los był szczery, był sobą i niczego „nie owijał w bawełnę”. I jak to często w naszym życiu bywa, przeznaczeniu pomaga opatrzność, tak też Mojry uprzędły naszemu bohaterowi zaskakującą rację istnienia. Pan Benjamin poinformował Losa, że prezydent Stanów Zjednoczonych wygłosi przemówienie na dorocznym spotkaniu Instytutu Finansów. Jest już w drodze do Nowego Jorku, dzwonił do Randa z pokładu swojego samolotu. Wie, że pan Rand niedomaga i w związku z tym, postanowił go wspaniałomyślnie odwiedzić. Zaraz po tej rozmowie w domu zjawili się ludzie z jego ochrony, żeby przeszukać dom.

            Prezydent wszedł do biblioteki w domu pana Benjamina, uścisnął mu dłoń oraz przywitał się z Losem. Okazało się, że pan Rand i prezydent byli dobrymi przyjaciółmi, mówili sobie po imieniu. Po dokonaniu prezentacji Rand usiadł w fotelu, a prezydent uśmiechnął się szeroko i wyciągnął jeszcze raz rękę do Losa. Pamiętając, że podczas emitowanych przez telewizję konferencji prasowych prezydent zawsze patrzył ludziom w twarz, Los spojrzał mu prosto w oczy. Prezydent zwrócił się do Losa słowami: „Miło pana poznać. Wiele o panu słyszałem. (…) Proszę, nich pan usiądzie-mówił dalej prezydent- i pomoże mi skarcić naszego przyjaciela, Benjamina, za to, że ukrywa się w domu z dala od świata”. Mężczyźni dyskutowali przez dłuższy czas. Los prawie nic nie rozumiał, chociaż często spoglądali w jego stronę, jakby zachęcali go do uczestnictwa. Nagle prezydent zwrócił się do Losa z pytaniem: „A pan, panie O’Grodnick, co pan sądzi o złym okresie na Wall Street?”. Los zadrżał ze strachu. Poczuł się tak, jakby ktoś sięgał do jego myśli i wyrywał je z korzeniami z mokrej gleby, w której rosły, po czym cisnął splątane we wrogie, nieprzyjazne środowisko. Przez chwilę siedział wpatrzony w dywan uparcie milcząc. „W ogrodzie- przemówił wreszcie Los- złe i dobre okresy następują po sobie. Po wiośnie i lecie nadchodzi jesień i zima, a potem znowu wiosna i lato. Póki jednak korzenie są zdrowe, nie ma powodu do zmartwień, bo wszystko jest i będzie dobrze”. Spojrzał przed siebie. Rand przyglądał mu się kiwając głową. Prezydent również sprawiał wrażenie zadowolonego, odpowiedział: „Muszę przyznać, panie O’Grodnick, że jest to najbardziej pokrzepiająca i optymistyczna opinia. (…) Wielu z nas zapomina, że ludzie i przyroda stanowią jedność. (…) Nasz system ekonomiczny, jeśli spojrzeć nań długodystansowo, jest równie stabilny i racjonalny jak świat przyrody i dlatego nie powinniśmy się lękać”. Prezydent zaczął komplementować Losa, zazdrościł mu jego zdrowego rozsądku. Zdawał sobie sprawę, że właśnie tego brakuje członkom Kongresu. Na pożegnanie objął serdecznie gospodarza domu, uścisnął dłoń Losa i żwawym krokiem wyszedł z pokoju, wcześniej zapraszając obu mężczyzn na spotkanie do Białego Domu.

Otwarcie dorocznego zebrania w Instytucie Finansów, odbyło się w atmosferze oczekiwania i wysokiego napięcia spowodowanego porannym ujawnieniem wzrostu bezrobocia, które osiągnęło niespotykany dotąd poziom. Przedstawiciele administracji rządowej nie kwapili się z udostepnieniem informacji o tym, jakie kroki prezydent zamierza przedsięwzięć w celu opanowania kryzysu. W środowiskach masowego przekazu panował stan pogotowia. W swoim przemówieniu prezydent zapewnił zebranych, że pomimo kolejnego spadku produkcji, rząd nie planuje żadnych drastycznych kroków. „Mieliśmy wiosnę, mieliśmy lato, a teraz, niestety, tak jak to bywa w przyrodzie, nastała pora nieuchronnych jesiennych chłodów i zimowych zawiei”- oznajmił prezydent. Podkreślił, że dopóki korzenie przemysłu tkwią mocno i głęboko w życiu kraju, dopóty jest pewne, że gospodarka znowu się odrodzi. Podczas krótkiej, nieoficjalnej części przeznaczonej na pytania i odpowiedzi prezydent wyjaśnił, iż przeprowadził konsultacje na wielu szczeblach, w tym z wybitnymi przedstawicielami świata interesów. Złożył hołd Benjaminowi Randowi, prezesowi Instytutu, nieobecnemu na zebraniu z powodu choroby; dodał, że w domu pana Randa odbył z gospodarzem i jego gościem, panem Rossem O’Grodnickiem, niezwykle owocną dyskusję na temat zbawiennych skutków inflacji.

            Media zainteresowały się tajemniczym doradcą prezydenta; panem Rossem O’Grodnickiem. „New York Times” zamieścił na swoich łamach przemówienie głowy państwa oraz relację z przebiegu wizyty w Nowym Jorku, w którym padło „nazwisko” Losa. W domu Benjamina Randa rozdzwoniły się telefony z prasy i telewizji, wszyscy chcieli rozmawiać z panem O’Grodnickiem. Za namową pana Benjamina, Los zgodził się wystąpić w telewizyjnym programie ekonomicznym na żywo. Po przybyciu do studia Los zdał sobie sprawę, że ogląda go więcej osób, niż kiedykolwiek spotka w życiu, osób, które nigdy nie poznają go osobiście. Ci, którzy obserwowali mężczyznę na swoich ekranach, nie wiedzieli, na kogo naprawdę patrzą; skąd mieli wiedzieć skoro go nie znali? Telewizja przekazywała jedynie zewnętrzny wizerunek człowieka, odrywała kolejne obrazy od jego ciała i wysyłała je w dal, gdzie znikały bezpowrotnie, wchłonięte przez nienasycone oczy widzów. Kiedy tak siedział zwrócony twarzą do kamer, których nieczułe obiektywy sterczały do przodu, dla milionów prawdziwych ludzi, Los był tylko obrazem telewizyjnym. Ludzie ci nie zdawali sobie sprawy, że jest on równie realny jak oni, albowiem kamery nie potrafiły przekazywać myśli. Los, tak samo jak podczas spotkania z prezydentem, mówił o gospodarce w kontekście ogrodu. Mówił prostym, zrozumiałym językiem. Publiczność w studio była zachwycona jego wystąpieniem, nie dała mu dokończyć: część widzów zaczęła bić brawo. Po programie „Nocni goście” media okrzyknęły Losa mężem stanu, znakomitym finansistą, doradcą prezydenta.

            Program oglądał także prawnik Thomas Franklin, człowiek, który swego czasu zajmował się spadkiem po „Starym Człowieku”. To właśnie on zabronił Losowi pracy w ogrodzie i kazał mu wyprowadzić się z domu. Kiedy pokazano na ekranie zbliżenie twarzy Losa, Franklin czuł, że gdzieś już widział tego mężczyznę. Może w telewizji podczas jednego z tych obszernych, szczegółowych wywiadów, kiedy to „niespokojne” kamery filmują człowieka, jego twarz i ciało, dosłownie ze wszystkich stron? A może spotkał go osobiście? W każdym razie Ross O’Grodnick, a zwłaszcza jego strój wydał mu się dziwnie znajomy. Żona prawnika opowiedziała mu ze szczegółami, to, co usłyszała w telewizji i to, co mówił O’Grodnick.  Że gospodarka jest stabilna, że nie ma potrzeby rezygnować z domu w Vermont albo odkładać na później rejsu. Żeby nie wpadać w panikę, że to tylko lekki „przymrozek” w ogrodzie gospodarki Stanów Zjednoczonych. Franklin wpatrywał się bezmyślnie w ekran. Nie miał cienia wątpliwości, że już gdzieś widział owego człowieka, ale kiedy, do diabła, i gdzie? „Ten O’Grodnick- mówiła żona prawnika- to naprawdę wyjątkowy facet. Męski, dobrze ubrany, o pięknym głosie, jest jakby skrzyżowaniem Teda Kennedy’ego z Carym Grantem. Różni się od tych fałszywych idealistów, i od tych skomputeryzowanych technokratów”. Franklin układając się do snu, rozmyślał o swoim życiu zawodowym; może popełnił błąd zostając adwokatem? Świat biznesu… finansów… Wall Street, chyba tam czułby się lepiej. Ale w wieku czterdziestu lat był już za stary, żeby podejmować nowe ryzyko. Zazdrościł Rossowi O’Grodnickowi prezencji, sukcesu, pewności siebie. Gospodarka jak ogród? Głośne westchnienie wydobyło mu się z piersi. Czemu nie? Gdyby tylko mógł w to uwierzyć.

            Tymczasem prezydent zlecił swoim służbom sprawdzenie, kim w ogóle jest Ross O’Grodnick. Jedyną informacją, która znajdowała się w kopercie było to, że O’Grodnick wystąpił w programie telewizyjnym „Nocni goście”. Na początku prezydent pomyślał, że to jakiś żart. Przedstawiciele służb poinformowali go, że jedyny ślad O’Grodnicka, to ów występ na wizji. Jak to? Przecież podobnie jak my wszyscy przyszedł na świat, jako czyjś syn, gdzieś się wychował, gdzieś mieszkał, zawierał znajomości i tak jak wszyscy Amerykanie płacił podatki, wzbogacając budżet państwa. Ani jedna z tajnych agencji nie posiadała żadnych informacji o człowieku, z którym spędził pół godziny i którego cytował w swoim przemówieniu. Co ciekawe, nie było go też w książce telefonicznej Manhattanu! Rossem O’Grodnickiem zainteresowały się również służby wywiadowcze zza „Żelaznej Kurtyny”. Radziecki wywiad rozpoczął poszukiwania informacji o Losie, tuż po jego spotkaniu z ambasadorem Związku Radzieckiego – Skrapinowem, w siedzibie ONZ. O’Grodnick zrobił piorunujące wrażenie na ambasadorze, w swojej notatce do Moskwy dyplomata napisał: „Ross O’Grodnick to bystry i wszechstronnie wykształcony człowiek, posiadający znajomość języka rosyjskiego; jego poglądy odzwierciedlają nastroje tych przedstawicieli amerykańskiego biznesu, którzy w obliczu pogłębiającego się kryzysu oraz szerzących się niepokojów społecznych pragną zachować swoje zagrożone pozycje, nawet za cenę politycznych i ekonomicznych ustępstw na rzecz bloku wschodniego”. Szef specjalnej sekcji radzieckiego wywiadu poinformował ambasadora, że niejaki Ross O’Grodnick po prostu nie istnieje. Nigdzie nie ma żadnego śladu, danych o tym człowieku, zupełnie jakby nie był realną postacią. Nigdy nie był w kolizji z prawem, nie procesował się z żadną osobą, ani razu nie leczył się w szpitalu, nie posiadał karty ubezpieczeniowej. Nie ma prawa jazdy ani licencji pilota. Wiedzieli tylko jedno, bez przerwy ogląda telewizję, całymi dniami nie wyłącza odbiornika.

            Możemy zadać sobie pytanie: czy Jerzy Kosiński przerysował swojego bohatera? A może nie? Pamiętamy wszyscy udział Stanisława Tymińskiego w drugiej turze wyborów prezydenckich 9 grudnia 1990 roku, który dla wielu Polaków był wstrząsem. Zdaniem prof. Antoniego Dudka: „Pierwsze wolne wybory prezydenckie stanowiły bolesne doświadczenie dla wielu Polaków. Przypadek Tymińskiego pozwolił jednak spojrzeć krytycznie - kto wie czy nie po raz pierwszy od sierpnia 1980 r. - na stan świadomości polskiego społeczeństwa". Lech Wałęsa człowiek legenda o „mały włos” przegrałby wybory prezydenckie z człowiekiem „znikąd”. Powyższy przykład dla wielu Polek i Polaków, to już odległe czasy. Drugi dość ciekawy przykład: media w Polsce podały informacje dotyczące prawdopodobnego inwestora klubu sportowego Wisły Kraków. Po przeanalizowaniu wyłonił się dziwny obraz. VannaLy to kambodżański „biznesmen”, którego w ojczyźnie nikt nie znał, członek rodziny królewskiej, która się do niego nie przyznawała i do tego krezus- z siedzibą firmy w domu na wsi. Bez żadnego wcześniejszego sprawdzenia, spotkał się z nim prezydent milionowego miasta Krakowa. Przelew nigdy nie dotarł, inwestor wyjechał a pod Wawelem zagościł chaos.

Co chciał pokazać Jerzy Kosiński w książce „Wystarczy być”? Mistyfikacja, w której uczestniczy bohater nie jest przez niego ani prowokowana, ani wykalkulowana. To otaczający go ludzie, urzeczeni jego niby-oryginalnością i niby-mądrością, kreują go na męża opatrznościowego, człowieka godnego najwyższych urzędów, może z prezydenturą włącznie. W politycznej przypowieści, opisanej przez Kosińskiego, analfabeta - prostaczek, ukształtowany i wychowany przez telewizję, zdobywa zaufanie oraz podziw dzięki temu, że wszyscy widzą w nim dokładnie tego, kogo chcą zobaczyć.