24 maja 2020

Nemezis


„Nemezis”


Philip Roth

Autor/ (ur. 19 marca 1933 w Newark, zm. 22 maja 2018 w Nowym Jorku) – amerykański pisarz żydowskiego pochodzenia, przez wiele lat wymieniany był wśród kandydatów do Nagrody Nobla w dziedzinie literatury.

Tłumaczenie/ Jolanta Kozak

Tytuł oryginału/ an-us „Nemesis”

Tematyka/ Bohater książki, Bucky, przypomina Edypa, na którym ciąży zmaza ciągnąca się przez pokolenia, który zaraża nieszczęściem i który nieświadomie popełnia błąd. Podobieństw jest wiele, jednak całą historię opowiada jego były wychowanek. Nie jest to do końca wiarygodny narrator, a więc nie wiemy, czy rzeczywiście można mówić o czyjejś winie. Czy przypadkiem nie jest to opowieść o złudzeniu bohatera, który zbyt łatwo poddał się losowi? Ta prosta w gruncie rzeczy opowieść pozostawia nas z wieloma wątpliwościami.

Główny motyw/ Jest rok 1944. Jesteśmy w żydowskiej dzielnicy miasta Newark, czyli na terytorium dobrze znanym wielbicielom Rotha. Bucky Cantor, młody Żyd z ubogiej rodziny, dzięki determinacji, hartowi ducha i ciała, no i urodzie, awansował o kilka oczek w społecznej hierarchii. Jest wuefistą, czeka na stałe zatrudnienie w renomowanej szkole, a w wakacje organizuje zajęcia sportowe dla chłopców. Tymczasem wybucha epidemia polio – wirusowej choroby zakaźnej, której przyczyny były wówczas nieznane, nie mówiąc o skutecznej terapii. Polio, najczęstsze wśród dzieci, atakowało system nerwowy, powodując częściowy paraliż, niekiedy nieodwracalny, który w skrajnych wypadkach kończył się śmiercią. (Choć dla książki nie ma to większego znaczenia, Roth sięga do autentycznych wydarzeń – w USA w 1944 roku zachorowało niemal 20 tys. osób).

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Takie jest życie, że zawsze się w nim dzieje coś dziwnego”.

„(…) każdy czyn człowieka obarczony jest odpowiedzialnością”.

„Człowiek robi dobrze, i jedno, i drugie, i trzecie, można się tak cofać do samego początku. Człowiek stara się być uważny, być rozsądny, być wyrozumiały – a potem spotyka go coś takiego. Gdzie jest sens w życiu?”.

„Dlaczego tragedia zawsze dosięga ludzi, którzy najmniej na nią zasługują?”.

„Bywamy surowymi sędziami samych siebie, kiedy nie ma po temu żadnych powodów. Źle ulokowane poczucie odpowiedzialności potrafi człowieka bardzo osłabić”.

„Ty, chłopcze, masz sumienie, a sumienie to cenny atrybut, jednak nie wtedy, kiedy każe ci się obwiniać za rzeczy pozostające daleko poza zasięgiem twojej odpowiedzialności”.

„Uderzyło go, jak różnymi drogami biegnie życie i jak bezsilni jesteśmy wobec sił okoliczności”.

„Wszystko, co święte w starożytnej myśli tyczącej się paleniska, ciepła, domostwa, skupia się wokół tego blasku; więź rodzinna słabnie, gdy przygasa domowe ognisko. Tylko pradawny święty ogień karmiony drewnem ma moc dotknięcia i ożywienia stanu pierwotnej pamięci”.

„Raz ma się szczęście, innym razem nie. Każda biografia jest ciągiem zbiegów okoliczności i od momentu poczęcia szczęście – tyrania przypadku – przesądza o wszystkim”.

„Od niektórych ludzi wystarczy odwrócić się plecami, żeby o nich zapomnieć”.

„Ułomny mężczyzna bywa niekiedy bardzo atrakcyjny dla pewnego typu kobiet”.



                W „Nemezis" Philipa Rotha temat poczucia winy wydaje się być dominującym w całej historii. Pokazuje gniew związany z wybuchem pandemii polio, II wojną światową i przeznaczeniem, które symbolizuje związek bohatera książki, Bucky'ego Cantora, z Bogiem. Od początku styl narratora przywołuje na myśl grecki chór. Pomimo, że nie miał on w tragedii antycznej wpływu na bieg zdarzeń w sztuce, zawsze był obecny w starożytnym dramacie. Wzbogacał on sposoby narracji, potęgował napięcie albo też, jeśli była tego potrzeba, uspokajał. Taką też rolę spełnia osoba mówiąca w książce Rotha „Nemezis”. Mija ponad sto stron, zanim odkryjemy, kto opowiada tę historię. I nawet wtedy, aż do samego końca, wierzymy, że ten ktoś jest w jakiś sposób wszystkowiedzący, mówi do nas być może zza grobu, jak w innej powieści Philipa Rotha, „Wzburzenie". Tu i ówdzie wyczuwamy badającego narratora, a także uzmysławiamy sobie, jaką rolę może odegrać pamięć i narracja w ratowaniu sensu życia.

„Nemezis" idzie tym samym tropem, zarówno, jeśli chodzi o miejsce akcji (Roth często wraca w swych powieściach do rodzinnego Newark), jak też atmosferę z trudem kontrolowanej paniki, „nikczemnych oskarżeń i niepohamowanej nienawiści". Historia 23-letniego Bucky’ego Cantora, zmuszonego do wyboru między opieką nad swoimi podopiecznymi a młodą kobietą, którą chce poślubić, staje się niemal teologiczną rozprawą o sumieniu i odpowiedzialności, a także ciągłym i nierozwiązywalnym konflikcie między ludzkością a Bogiem. „Czy Bóg ma sumienie? Gdzie jest jego odpowiedzialność?" - zastanawia się Bucky, usiłując stawić czoła epidemii, która nawiedziła jego społeczność.

Tu zatrzymajmy się na chwilę, by wspomnieć historię życia głównego bohatera. Matka Bucky’ego Cantora zmarła przy porodzie, a wychowaniem dziecka zajęli się dziadkowie - rodzice kobiety. Ojciec, po którym Bucky odziedziczył słaby wzrok, pracował, jako księgowy w dużym domu towarowym w centrum miasta i miał nieposkromioną słabość do gry na wyścigach. Niedługo po śmierci żony i narodzinach syna został skazany za defraudację funduszy pracodawcy, której dopuścił się w celu pokrycia karcianych długów. Przy okazji wyszło na jaw, że podkradał pieniądze z firmowej kasy, odkąd tylko podjął pracę. Odsiedział dwa lata, a po wyjściu z więzienia nie pokazał się więcej w Newark. Mały Bucky pracował w sklepie swojego dziadka i zaczął nabierać tężyzny fizycznej w klatce piersiowej i ramionach. Niezłomność dziadka nauczyła go natomiast dzielnie znosić przeciwności, także tę, że jest synem człowieka, o którym dziadek do końca swojego życia wyrażał się per „mocno podejrzany typek”. W dzieciństwie Bucky marzył, by być silnym jak dziadek i nie musieć nosić okularów. Niestety, wzrok miał tak słaby, że gdy wieczorem, kładąc się do łóżka, zdejmował okulary, ledwo rozeznawał zarysy nielicznych mebli w swoim pokoju. Chłopiec, któremu w dniu narodzin śmierć zabrała matkę, a ojca więzienie – chłopiec, w którego najwcześniejszych wspomnieniach nie figurowali rodzice – nie mógł dostać lepszych opiekunów zastępczych, gwarantujących, że uczynią go silnym w każdym aspekcie życia. Niezmiernie rzadko dokuczała mu myśl o nieobecnych rodzicach, nawet jeśli ich brak zdeterminował całą jego biografię.

Pan Cantor miał dwadzieścia lat i był na trzecim roku studiów, kiedy Amerykańska Flota Pacyfiku została zbombardowana i niemal unicestwiona w niespodziewanym japońskim ataku na Pearl Harbor. Bucky udał się rano do punktu rekrutacyjnego przed magistratem, aby zgłosić gotowość do walki. Jednak z powodu słabego wzroku nikt nie chciał go przyjąć - ani armia lądowa, ani marynarka, ani straż przybrzeżna, ani piechota morska. Otrzymał kategorię 4-F i został odesłany z powrotem na studia. Na cóż mu była muskularna postura i sprawność fizyczna, skoro nie mógł ich spożytkować, jako żołnierz? Gdy Ameryka przystąpiła do wojny, on nadal spacerował po ulicach, chociaż wszyscy zdolni do służby mężczyźni w jego wieku wyjechali szkolić się w walce z „Japońcami” i „Germańcami”, także jego dwaj najbliżsi przyjaciele.

                Jesteśmy w żydowskiej dzielnicy miasta Newark, czyli na terytorium dobrze wielbicielom Rotha znanym. Bucky Cantor, dzięki determinacji, hartowi ducha i ciała, no i urodzie, awansował o kilka oczek w społecznej hierarchii. Jest wuefistą, czeka na stałe zatrudnienie w renomowanej szkole, a w wakacje organizuje zajęcia sportowe dla chłopców. Pierwszy przypadek polio tego lata wystąpił na początku czerwca w biednej dzielnicy włoskiej. Ponieważ nikt nie znał jeszcze wtedy źródła zarazy, podejrzenie mogło paść na cokolwiek, choćby na wychudłe uliczne koty, buszujące po podwórkowych śmietnikach, albo na wygłodniałe bezpańskie psy, które kręciły się w pobliżu domów.  Na pewno wiadome było jedno: że choroba jest silnie zakaźna i do przekazania wystarczy bliski kontakt zdrowego z chorym. Radykalna ucieczka z przegrzanego miasta i pobyt na obozie letnim w górach albo na wsi uchodziły za najlepszą ochronę dziecka przed infekcją polio. Tak, więc uprzywilejowani szczęściarze, jeden po drugim, znikali z miasta, a reszta została w mieście i spędzała czas na boisku szkolnym z opiekunem, panem Buckym Cantorem. Ten, wymodelowany na szlachetnego bohatera Camusowskiego, nie ulega społecznym nastrojom. Gdy dzieci, również te z jego boiska, umierają coraz częściej, zaczyna szerzyć się podejrzliwość i ruszają poszukiwania kozła ofiarnego, (kto jest winny? Cudzoziemskie sprzątaczki? Brudni Włosi? Właściciel budki „U Syda” z hot dogami nie dość troszczący się o higienę? Opóźniony w rozwoju włóczęga Horacy, ganiający za dziećmi, by uścisnąć im rękę? Czy może zarazki, którego źródłem były świńskie farmy Secausus, z miejscowości leżącej parę mil dalej od miasta?). Tymczasem Bucky, zachowując wzmożoną czujność i dbając o przestrzeganie przepisów BHP, dalej prowadzi swe zajęcia, bo uważa, że dzieci muszą mieć zapełniony czas, a ich życie powinno płynąć raz ustalonym rytmem, by nie poddały się panice. Do tego momentu mamy do czynienia z nowym wcieleniem doktora Rieux. Bucky, opierając się na racjonalnych przesłankach, robi swoje – odwiedza rodziny zmarłych, łagodzi, na ile może, społeczne napięcia, własnym postępowaniem daje przykład rozwagi i solidarności, uczęszcza na pogrzeby swoich młodych podopiecznych. Być może naraża przy tym własne życie. Aby dać ujście psychicznemu napięciu, rzuca oszczepem albo pływa w Atlantyku (najbardziej liryczne opisy poświęca Roth jego fizycznej aktywności na łonie rozświetlonym słońcem natury, co znów odsyła nas do Camusa). Po tak długim czasie pana Cantora zaskoczyła nagła myśl, że Bóg nie tylko pozwala, aby polio szalało po dzielnicy Weequahic – pozwolił także, dwadzieścia trzy lata wstecz, aby jego matka, będąca raptem dwa lata po maturze, młodsza niż on teraz, umarła przy porodzie. Nigdy wcześniej nie myślał w ten sposób o jej śmierci. Dotychczas, dzięki czułej opiece kochających dziadków, żył w przekonaniu, że utrata matki w momencie jego narodzin była czymś, co po prostu miało mu się zdarzyć, a to, że wychowywali go dziadkowie, jest naturalną konsekwencją śmierci matki. Podobnie postrzegał fakt, że ojciec był hazardzistą i złodziejem – tak miało być i nie mogło stać się inaczej. Wyrastając z dzieciństwa nagle zrozumiał, że to wola boska determinuje to, co mu się przydarza. Gdyby nie Bóg, gdyby nie natura Boga, byłoby inaczej.

Dość szybko zaczynamy jednak czuć, że w szlachetności i gorliwości Bucky’ego jest coś przesadnego. Wyjaśnienie jest proste: inaczej niż jego dwaj najlepsi przyjaciele, nie bierze udziału w odbijaniu Europy z rąk Hitlera, bo z uwagi na wadę wzroku został zwolniony od służby wojskowej. Teraz więc stara się nadrobić poczucie winy hardością na boisku. Czy bohaterstwo nie jest nierozerwalnie związane z pychą, przesadną miłością własną, a ta z kolei – z kompleksami i poczuciem winy? Może rodzice, żądający, by odwołał zajęcia sportowe w letnim żarze, zachowują się rozsądnie? Mniej więcej w połowie książki pisarz funduje nam fabularne trzęsienie ziemi, które sprawia, że pytania te skomplikują się jeszcze bardziej i zostaną przeniesione na zupełnie inny poziom. To nie przypadek, że Philip Roth nazwał swojego bohatera „Kantorem", ponieważ Bucky wypełnia, w niereligijny, niemuzyczny sposób, rolę, jaką kantor odegrałby w życiu duchowym synagogi. Jest też pewna ironia w tym nazwisku. W miarę postępu powieści, kiedy coraz więcej dzieci choruje lub umiera, Bucky traci wiarę w Boga, albo raczej nadal wierzy, że on istnieje, ale zakłada, że Bóg jest zły i to tylko kwestia czasu, gdy „wbije im swój bicz w plecy". Głównym powodem goryczy Bucky'ego nie są jedynie umierające dzieci z powodu polio. To raczej ten podstępny sposób, w jaki Bóg zdaje się zabijać dzieci, doświadczać ich rodziny, i okrutna taktyka, dzięki której robi z Bucky'ego narzędzie swojej morderczej gry.

            Otóż dziewczyna Bucky’ego, piękna Marcia Steinberg, pochodząca z zamożnej rodziny, pracuje na letnim obozie o nazwie „Indiańskie Wzgórze”. Namawia go, by uciekł przed epidemią, przyjechał do niej i objął ciepłą posadkę nauczyciela pływania. Bucky początkowo odmawia, ale potem nagle przystaje na tę propozycję. Dlaczego? To najbardziej tajemniczy aspekt książki. Decyzja wydaje się irracjonalna, podjęta nie pod wpływem tchórzostwa, ale euforii – nim Bucky ją podjął, odwiedził ojca dziewczyny, mądrego starego lekarza, poprosił o jej rękę i zgoda została mu udzielona. Pomyślał, że przydałoby mu się parę dni odosobnienia od miasta, osobistej kwarantanny, szczególnie, gdy kierowcy autobusów oświadczyli, że przestaną jeździć w rejon Weequahic, jeżeli nie otrzymają masek ochronnych. Listonosze nie chcieli dostarczać poczty. Kierowcy wozów dostawczych, zaopatrujących domy towarowe, sklepy spożywcze, stacje benzynowe i tak dalej, też odmawiali wykonywania kursów. Obcy spoza dzielnicy przyjeżdżali z pozamykanymi szczelnie oknami samochodów, bez względu na upał. Antysemici trąbili, że to przez ludność żydowską polio roznosi się po całej okolicy. Słuchając niektórych, można było pomyśleć, że najlepszym sposobem pozbycia się epidemii polio byłoby spalić całą dzielnicę Weequahic, razem ze wszystkimi Żydami. Atmosfera zrobiła się bardzo nieprzyjemna i napięta przez niedorzeczności, które ludzie wygadywali ze strachu i z nienawiści. Mieszkańcy Weequahic dyskutowali o pogłoskach na temat oficjalnych planów kwarantanny całej okolicy, a ich troska o dobro dzieci w innych częściach miasta wybiegała przeciwko ich obawom o środki do życia. Roth w swoim opisie ich wysiłków na rzecz przetrwania, drastycznych zmian w ich codziennym życiu, a prawdopodobnie także o ich życie w nadchodzących latach, sprawia że czujemy się tak, jakbyśmy czytali dzisiejsze wiadomości. Podczas rozmowy telefonicznej z babcią, zdumiony i niesamowity Bucky wykrzykuje: „Ale są tam dziesiątki tysięcy ludzi, ludzi, którzy mają pracę i muszą iść do pracy. Nie mogą tak po prostu wprowadzać ludzi do pracy, prawda?”. Dwie dramatyczne różnice między epidemią polio z powieści Rotha a pandemią COVID-19 polegają na tym, że polio dotykało głównie dzieci i że często pozostawiło ich przy życiu dotykając ich tylko (aż!) kalectwem; czynniki te nadały epidemii szczególny aspekt grozy, który wydawał się nawet mityczny i metafizyczny. Sąsiadów Bucky'ego ogarnia strach przed uściskami dłoni i pocałunkami, ludzie z dreszczem wspominają, kogo całowali lub obejmowali. Strach w społeczeństwie rośnie, gdy pozornie zupełnie zdrowa osoba, bez żadnych objawów, podróżuje do odległego i odizolowanego miejsca i okazuje się być nosicielem choroby.

Tuż po przybyciu Bucky’ego Cantora na miejsce, w raju, czyli urządzonym na wzór indiański letnim obozie (miejscu potraktowanym przez Rotha ze sporą dawką ironii, bo jego biali nadzorcy, urządzający indiańską cepeliadę, zdają się nie pamiętać, co stało się z prawdziwymi Indianami), zjawia się nieproszony gość, niczym na balu maskowym księcia Prospero u Poego. Na imię mu: polio. Okazuje się, że Bucky jest rzadkim przypadkiem nosiciela wirusa, u którego długo nie dochodziło do wystąpienia objawów. To on, nim sam zachorował, zdążył zarazić podopiecznych z obozu, a kto wie, czy i nie chłopców z boiska w Newark. I podczas gdy ludzie jego pokolenia giną w wojnie z Niemcami (lub Japonią), młodsze pokolenie zostaje uderzone niewidzialnymi kulami, wystrzelonymi z pistoletu zwanego polio. Czytając dalej i dalej, historia Bucky'ego staje się tragiczna; katastrofalne wydarzenia w otaczającym go mieście coraz bardziej odbijają się na jego psychice. Utrata wiary, ale też, co ważniejsze, strach przed odpowiedzialnością za wszystko sprawia, że Bucky pomału się załamuje i traci nadzieję. Kiedy w Weequahic przychodzi mu do głowy wyjazd poza miasto, i w końcu słucha rad swojej dziewczyny aby podjąć pracę w letnim kurorcie z dala od ulic szerzącej się zarazy w Newark, wtedy mamy odrobinę nadziei, że Roth wprowadza do powieści odrobinę szczęścia. Nie trwa to jednak długo. Obraz niewinnego raju, (który może symbolizować powstanie „państwa żydowskiego”, jako schronienie dla ludu Izraela, Żydów uciekających przed antysemityzmem, którzy ostatecznie nie mogą od niego uciec, bo zawsze ich dogania, nawet już w powstałym nowym kraju), zmienia się, gdy u chłopca, który był pod opieką Bucky'ego, zostaje zdiagnozowane polio. To jest ta przysłowiowa „słoma, która łamie grzbiet wielbłąda”. Od tej pory Bucky jest nękany pytaniem:, „Kto tu sprowadził polio, jeśli nie ja?". Możemy przewidzieć, że tak się stanie, bo Roth nas tam zaprowadził, z lekką i jasną narracją. Przygnieciony poczuciem winy, Bucky przeżyje chorobę, ale zostanie kaleką. Sam wymierzy sobie karę – zrezygnuje z małżeństwa z kochającą go dziewczyną, z kariery, i będzie dożywał swych dni, jako urzędnik pocztowy. Pierwsza z nich ośmiesza Bucky’ego, który postanowił wejść w skórę Edypa (jak pamiętamy, również mającego kłopoty ze wzrokiem), i wymierzyć sobie ex post karę za rozpoznaną poniewczasie winę – w tym wypadku dezercję z ogarniętego przez zarazę miasta. Bohatera nie dosięgła jednak Nemezis, bogini sprawiedliwej zemsty. Raczej z równą pychą, z którą wcześniej odgrywał rolę bohatera, odgrywa teraz rolę grzesznika, a chcąc osiągnąć perfekcję w pokucie, niszczy po drodze życie innych, w tym kobiety, która, mimo kalectwa, nie przestała go szczerze kochać. Czyż nie są śmieszne jego tyrady przeciw okrutnemu Bogu, zsyłającemu cierpienie na niewinne dzieci? I czy nie są sprzeczne z jego przekonaniem o własnej winie? Musimy zobaczyć, że to, co dzieje się z Buckym Cantorem jest, jak w przypadku wszystkich klasycznych tragedii, konieczne, przeznaczone i nieuniknione. Jego słabością jest niezdolność do pogodzenia słabego wzroku z nieskazitelnym ciałem, zdumiewająco zdyscyplinowanym umysłem. Jego wzrok jest poza jego kontrolą. Niezdolność do radzenia sobie z niedoskonałością ciała zatruwa jego umysł tak głęboko i dokładnie, że wszystko inne, co się dzieje, podąża za nim. Choć żadna z tych dwóch aluzji do antysemityzmu i mitu greckiego nie jest dokładna i wykorzystana w sposób dokładny, to jednak jest ona tutaj istotna, a nie tylko wyimaginowana, ponieważ Roth w „Nemezis” i innych swoich powieściach kładzie silny nacisk na proces opowiadania, a także na wiarygodność pamięci i pojedynczych historii.

W ten mniej więcej sposób przedstawia Bucky’ego jeden z chłopców z jego boiska, niepozorny Arnie Mesnikoff, który, nieoczekiwanie, okazuje się narratorem całej powieści. Sam padł ofiarą polio, ale, inaczej niż Bucky, jakoś ułożył sobie życie – ma żonę, rodzinę, mimo kalectwa jest człowiekiem sukcesu. Czy nie jest pychą, sugeruje, przypisywanie sobie demonicznej roli w historii zarazy, w której rolę prawdziwą odgrywały jedynie niewiedza i przypadek? To, co charakteryzuje bohaterów powieści, to zbyt dobrze znane nam z obecnych informacji przekazy, że urzędnicy państwowi celowo zaprzeczają istnieniu lub powadze epidemii, utrudniają działania diagnostyczne w celu oceny jej zasięgu i powstrzymują się od leczenia poszczególnych społeczności na podstawie politycznej celowości lub osobistej próżności. Tak naprawdę, „Nemezis” traktuje o utracie dziecięcych złudzeń, utracie nieskrępowanej wiary w niezwyciężoność podziwianych postaci autorytetu, utracie bezpieczeństwa, gdy wkraczamy w życie pełne niepewności, w świat przemocy, śmierci i walczących wyznań. Na końcu nie ma cukierkowej powłoki, nie ma pocieszającego morału. „Nemezis” to powieść ponura, poruszająca i świetnie napisana. To bardzo dobra historia o dorastaniu we współczesnym świecie, o powiązaniu historii Ameryki z antysemityzmem, mitem i archetypem.



             






 

10 maja 2020

Dziewczyna z poczty


„Dziewczyna z poczty”


Stefan Zweig

Autor/ Austriacki poeta, prozaik i dramaturg. Urodził się w Wiedniu, w rodzinie pochodzenia żydowskiego. W czasie I wojny światowej przebywał w Szwajcarii. Głównym przedmiotem zainteresowania Zweiga, jako pisarza, była psychologia człowieka. Znajdował się on pod znacznym wpływem pracy Zygmunta Freuda. Zweig był przeciwnikiem faszyzmu i pacyfistą. Widząc zbliżające się widma wojennej pożogi, wyemigrował w 1934 roku z Austrii. Następnie mieszkał w Wielkiej Brytanii, USA, a od roku 1941 w Brazylii.

Tłumaczenie/ Karolina Niedenthal

Tytuł oryginału/ de-at „Rausch der Verwandlung”

Tematyka/ Zweig świetnie portretuje ludzką psychikę, potrafi oddać rozedrganą świadomość, bombardowaną przez setki bodźców. Ma balzakowskie wyczulenie na kwestie społeczne i przenikliwość godną Henry’ego Jamesa. Choć „Dziewczyna z poczty” to powieść nieukończona, nie da się tego odczuć w lekturze. Intryga nie znajduje rozwiązania, ale nie można wykluczyć, że właśnie to było zamiarzeniem autora. Na tej żyznej glebie cichej desperacji narodzą się dwudziestowieczne totalitaryzmy. To tacy ludzie, jak bohaterowie "Dziewczyny z poczty", zagłosują niebawem na jednego z największych w dziejach ludzkości tyranów. Scenariusz może jednak ułożyć się inaczej. Jego finałem stanie się wtedy los samego Zweiga: przedawkowanie barbituranów w brazylijskim domu Petrópolis w Brazylii. Samobójstwo popełni wraz z żoną. Podobno w ostatnich chwilach trzymali się za ręce.

Główny motyw/ Christine Hoflehner, tytułowa „dziewczyna z poczty”, pochodzi z rodziny, którą zrujnowała I wojna światowa. Osiem lat po rozpadzie monarchii Austria wciąż pogrążona jest w kryzysie. Christine może pragnąć jedynie tego, by nie stracić skromnej posady asystentki. Niespodziewanie zostaje zaproszona do alpejskiego kurortu przez Claire, ciotkę z Ameryki. Tutaj poznaje świat, z którym wcześniej nie zetknęła się nawet w przeglądanych na poczcie czasopismach i folderach. Z zahukanego wiejskiego kopciuszka w ciągu doby przeistacza się w salonową heroinę. Mężczyźni za nią szaleją, kobiety chcą się pozbyć rywalki. Kiedy wychodzi na jaw pochodzenie Christine, ciotka odprawia ją, by uniknąć skandalu. Jednak dziewczyna nie potrafi już wrócić do dawnego, zwykłego życia. Nienawidzi tego, co ją otacza i tego, co ją spotkało. Wtedy poznaje równie rozczarowanego rzeczywistością Ferdinanda.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Treść przemija, forma trwa”.

„Szczęśliwym trafem nie tylko w Wiedniu, ale wszędzie bogaci ludzie mają cwanych adwokatów, zaprawionych w tuszowanie nieprzyjemnych spraw (…)”.

„Gdy wstyd osiągnie w człowieku pewien punkt, przenika wtedy niepostrzeżenie każdy najgłębszy nerw; wystarczy jedno jedyne przelotne muśnięcie, jedna przypadkowa myśl, żeby w nas zawstydzona ożyła i zwielokrotniła się tajemna męka”.

„Nieporadność osoby śpiącej, która nie zdaje sobie z niczego sprawy, czyni ją zawsze w oczach innych albo ujmującą, albo nieco śmieszną”.

„(…) zawsze jednak zwycięża owa głupia duma wszystkich biedaków, żeby o nic nie prosić!”.

„Tu każdy ma dwa razy więcej czasu i nie wie, co zrobić z tą podwójną porcją”.

„Za dużo jest w niej kobiety, żeby uległym, pożądliwym wzrokiem nie patrzeć na te wspaniałe suknie”.

„Ciotka, niegdyś doświadczona modelka, dobrze zna ten rodzaj spojrzenia, owo prawie zmysłowe pożądanie, które we wszystkich kobietach zawsze bierze górę na widok luksusu (…)”.

„(…) przecież tylko dzięki wyrozumiałości można w ogóle sobie jakoś poradzić z tym światem”.

„(…) z jak tajemnej, delikatnej i giętkiej materii utkana jest nasza dusza, skoro jedno jedyne zdarzenie potrafi ją otworzyć na nieskończoność i zawrzeć w jej malutkim wnętrzu cały wszechświat”.

„Słowo honoru służy damie za poręcz, na której może się wesprzeć, zanim upadnie”.

„Kto ufa uczuciom, ten niewiele widzi: szczęśliwi są złymi psychologami. Tylko człowiek niespokojny napręża do ostatecznych granic wszystkie swoje zmysły, lęk przed niebezpieczeństwem czyni go mądrzejszym niż naturalna mądrość”.

„ Plotka zawsze, jako ostatniego dosięga tego, kogo dotyczy”.

„Ludzka pamięć jest przekupna, nagina się zgodnie z naszymi życzeniami, a chęć wyparcia wszystkiego, co wrogie, powoli, acz skutecznie zaczyna okazywać swą oczyszczającą moc”.

„Strach jest krzywym zwierciadłem, dzięki jego wyolbrzymionej mocy każde najbardziej wyolbrzymione zdarzenie urasta do koszmarnych rozmiarów i staje się karykaturalne (…)”.

„Wszyscy Amerykanie mają ubogich krewnych”.

„Każda materia zawiera w sobie pewien wymiar napięcia, którego nie da się już bardziej przekroczyć, woda ma swój punkt wrzenia, metal topnienia, żywiołom duszy również nie da się ominąć tego niepodważalnego prawa. Radość może osiągnąć taki stopień, po którym nie będzie już odczuwalna, to samo dotyczy bólu, zwątpienia, przygnębienia, wstrętu i lęku. Wypełnione po brzegi wnętrze nie wchłonie już ani jednej kropli świata więcej”.

„Mój drogi, jeśli wycięło się komuś z żywego ciała sześć lat najlepszych, od osiemnastego do dwudziestego czwartego roku życia, to ten ktoś zostaje na zawsze jakąś kaleką, także wtedy, jeśli, jak mówisz, miało się szczęście i wróciło szczęśliwie do domu”.

„Ktoś, kto jest na dole, chętnie pnie się do góry kosztem innych”.

„Zasłużona czy nie, uczciwa czy nikczemna, bieda zawsze cuchnie”.


Tytułowa dziewczyna to Christine Hoflehner, która latem 1926 r. dostała pracę w małym urzędzie pocztowym na wsi niedaleko Krems, dwie godziny jazdy pociągiem z Wiednia. Ponura egzystencja Christine dzieliła się na dni spędzane na żmudnych obowiązkach - stemplowanie listów, wysyłanie telegramów, wprowadzanie nazwisk do ksiąg rachunkowych - i noce spędzane w trosce o swoją chorą, nieszczęśliwą matkę. We wnętrzu uświęconego urzędowym orłem służbowego pomieszczenia nigdy nie zachodziła żadna widoczna zmiana. Odwieczna reguła dotycząca pracy i przemijania rozbijała się tam o urzędową barierę; podczas gdy drzewa za oknami kwitły i gubiły liście, dzieci rosły, starcy umierali, domy się rozpadały, a na ich miejscu powstawały nowe o zmienionych formach, ponadczasowy urząd dawał świadectwo własnej,  nadprzyrodzonej mocy. Bo każdy przedmiot w odrąbie tej sfery, jeśli się zużył - znikał, zostawał zastąpiony innym, dokładnie takim samym egzemplarzem, zamówionym i dostarczonym przez urząd zwierzchni, przez co państwo okazywało swoja wyższość nad resztą zmiennego świata. Bohaterka była odrętwiała, zbyt nieświadoma możliwości szczęścia, by wiedzieć, że jest nieszczęśliwa. Pewnego dnia została „postawiona na nogi” przez telegram od ciotki, która opuściła Austrię dobre ćwierć wieku temu za sprawą nieco mrocznej historii, o czym sama prawie już nie pamiętała (nasz umysł zawsze jest nam w tym względzie usłużny), a jej siostra nigdy tego Christine nie uzmysłowiła.  Po tym małym skandalu wyjechała do Ameryki. Tam dobrze wyszła za mąż, a teraz wraz z bogatym mężem chciała odwiedzić Europę. Christine została zaproszona, by spędzić z nimi w szwajcarskim kurorcie swoje pierwsze wakacje.

Po kilku minutach od owej krótkiej wiadomości asystentka pocztowa Christine Hoflehner siedziała przykładnie za szybą na poczcie pogrążona w rozmyślaniach na temat zaskakującej wiadomości, której w całkowitym swoim zaskoczeniu nadal nie pojmowała.  Nie wiedziała, czy wysłały ją tu po drutach dobre, czy złe moce. Zaczęła porządkować myśli. Miałaby po raz pierwszy zostawić matkę na dwa tygodnie, a może i na dłużej, żeby wyjechać do eleganckiego hotelu, do obcych ludzi. Pojechałaby na prawdziwy, uczciwy urlop, żeby po Bóg raczy wiedzieć ilu latach, odpocząć i zobaczyć wreszcie coś nowego, innego, zobaczyć świat. Zwolnić się pierwszy raz z pracy, być wolną, widzieć nowe twarze, zobaczyć kawałek świata, czyż nie jest to naprawdę dar niebios? Ciocia i wujek zapraszają ją na wakacje do szwajcarskich Alp i nagle powieść zamienia się w jamesowski rozkwit kobiecego potencjału. Podczas tych pierwszych wakacji w życiu Christine, ciotka obsypuje ją prezentami i ubraniami, a następnie zostaje wprowadzona do błyszczącego towarzystwa w hotelu. Nieprzyzwyczajona jeszcze do luksusu, rozkoszuje się każdym jego detalem. Tam, otoczona bogactwem, rozpieszczana ubraniami i komplementami od fryzjera Christine odkrywa, że jest piękna i wolna - odkrywa również swoje pragnienia. Codziennie docierają do niej nowe oznaki zainteresowania. Ledwie co się obudzi, a już służąca wnosi do pokoju kwiaty od lorda Elkinsa. Ciotka podarowała jej skórzaną torebkę i malutki uroczy złoty zegarek na rękę. Śląscy magnaci, Trenkwitzowie, zaprosili ją do swojej posiadłości. Niski Amerykanin wetknął jej potajemnie do skórzanej torebki małą złotą zapalniczkę, którą się tak zachwycała. Bardziej serdeczna niż własna siostra była mała Niemka z Mannheimu. Przynosiła jej nocą do pokoju na górze czekoladowe cukierki. Inżynier tańczył prawie wyłącznie z nią, każdego dnia kłębili się wokół niej nowi ludzie, a wszyscy byli mili i pełni respektu dla niej. Wystarczyło, że się pokazała na sali, czy w hotelu i już ktoś przy niej był, by zaprosić ją do samochodu, do baru, do tańca, do jakiejś gry czy zabawy. A ona ciągle się pytała samej siebie zdziwiona: „Kimże ja jestem?. Lata całe ludzie mijali ją na ulicach i nikt nie zwracał uwagi na jej twarz. Od lat siedziała na wsi i nikt niczego jej nie podarował ani o nią nie pytał. Czy dlatego, że wszyscy tam są tacy biedni, czy nędza czyni ich tak zmęczonymi i nieufnymi, czy może nagle w niej pojawiło się coś, co było tam zawsze, ale niewidoczne, bo nie mogło wydostać się na zewnątrz? Zweig umiejętnie opowiada o pochodzeniu rodziny Christine, o jej nieszczęściu podczas I wojny światowej i historię jej ciotki, która bardzo przypomina jej własne życie. Podobnie jak Christine, ona również zataiła swoją przeszłość, by wejść do „grzecznego” bogatego społeczeństwa. Ona również zmieniła swoje imię, aby zaznaczyć podniesienie swojej wyższej klasy.

Oczywiście to szczęście nie może trwać wiecznie. Christine zaraz po przyjeździe do hotelu co wieczór imprezuje, wybiera się w dyskretne przejażdżki o północy z niemieckimi inżynierami. Później okazuje się, że Christine nie pochodzi z bogatej arystokratycznej rodziny. To historia Kopciuszka (zegary wybijają północ, „stara” Christine jest porównywana do brzydkiej przyrodniej siostry), więc musi się to wszystko zakończyć. Kiedy krążą plotki o skromnym pochodzeniu Christine, ciotka - obawiając się, że także jej ciemna przeszłość wyjdzie na jaw - nakazuje Christine opuścić elegancki kurort. Udręczona dusza wie tylko tyle, że coś jej odebrano i że musi opuścić owo uskrzydlone beztroskie ja i wejść w czołgającą się po ziemi poczwarę. Wie, że coś bezpowrotnie dobiegło końca.

Po wakacjach i pogrzebie matki Christine powraca do życia w charakterze urzędniczki pocztowej. Jest przygnębiona i zgorzkniała, dopiero teraz jest widoczna prawdziwa namiętność jej życia. W żałobie po śmierci matki i w depresji po przedwczesnym opuszczeniu wakacji w atmosferze skandalu odwiedza rodzinę swojej siostry w Wiedniu i poznaje tam Ferdynanda, starego kumpla wojennego swojego szwagra. Podczas dwuletniej niewoli na Syberii podczas I wojny światowej, jego ręka została na stałe okaleczona.  Pozbawiony emerytury żołnierz (wśród wielu jego innych nieszczęść), Ferdynand odzwierciedla tragedie wewnętrzne Christine. Ferdinand, zawiedziony rewolucją komunistyczną, staje się nihilistą. Ferdinand i Christine rozpoczynają związek nękany biedą. Nie mając możliwości, aby założyć rodzinę, postanawiają wspólnie okraść urząd pocztowy, w którym pracuje Christine, uciec, roztrwonić skradzione pieniądze i ostatecznie popełnić samobójstwo.

Ostatecznie powieść przestaje być opowieścią o dziewczynie, która „spada z dużej wysokości”, a staje się diagnozą Austrii po I wojnie światowej. Po pierwsze, wojna bardzo wzmocniła nacjonalizm, wskazała na konieczność identyfikacji narodowej. Generalizując, można chyba zasadnie stwierdzić, że I wojna światowa okazała się końcem pewnych liberalnych idei, a już z pewnością podważyła twierdzenie, że jednostka ma wartość sama w sobie. Jej wartość wynikała odtąd z przynależności do narodu i jego wartości. Po drugie, postanowienia pokojowe wywołały dość powszechne niezadowolenie, na które jeszcze nałożyły się problemy społeczne i ekonomiczne. Po trzecie wreszcie, wojna wywarła wpływ na całą generację, która brała osobiście udział w walkach. Wielu późniejszych działaczy ruchów faszystowskich uczestniczyło w I wojnie światowej. Ważnym następstwem I wojny światowej było to, że upadły stare monarchie i struktury. Skutkiem pośrednim natomiast była rewolucja bolszewicka, która w momencie podpisania traktatu wprawdzie nie wydawała się zwycięska, lecz trwała. Dla jednych była wspaniałym przykładem zwycięstwa proletariatu, a dla innych horrorem bolszewizmu. Te dwa elementy miały wpływ zarówno na ich powstanie, jak i na formułowane dążenia we wszystkich ruchach faszystowskich. W programach tych ruchów dwa elementy były istotne: postulaty narodowe połączone z postulatami społecznymi.

Pierwsza wojna światowa była bardzo wyraźnym punktem odniesienia, co więcej – widoczne stało się gloryfikowanie wojny, walki, odwagi. Tchórzami nazywano tych, którzy propagowali pacyfizm. Wielu socjologów zwracało uwagę na kult cmentarzy. Wydawano albumy ze zdjęciami mogił, na których często umieszczano fotografie poległych żołnierzy. Jak słusznie zauważył jeden z bardziej wnikliwych badaczy tamtego okresu, wszystko było estetyczne, uwznioślone, a o tym, co tak naprawdę kryły okopy, o brudzie, robactwie czy cierpieniu – nie pisano. Mówiono o heroizmie, ale nie o strachu. Śmierć dla ojczyzny stała się piękna i estetyczna. W Niemczech i Austrii wojna i jej pokłosie stały się przedmiotem propagandy legendy o ciosie w plecy. Nader często uznawano, że za wszystkim stoją Żydzi, bo zapewnili sobie równe prawa, najbardziej się wzbogacili albo dlatego, że nie walczyli w wojnie.

Zweig nigdy nie wstydził się korzystać z tradycyjnych modeli narracyjnych. Głównym archetypem tutaj jest oczywiście Kopciuszek, jak również Śpiąca Królewna. Christine jest nie tylko biedna i przepracowana, ale znajduje się w stanie zawieszonego dojrzewania, odkąd wojna przerwała budzącą się w niej kobiecość. To, co jej ciocia „wróżka” - matka chrzestna umożliwia „mocą” swojej „magicznej torebki”, jest niczym innym jak przejęciem kobiecości przez Christine. W ciągu kilku dni, a nawet kilku godzin, uczy się, jak to jest być piękną, być modną, być zauważaną. Zakochuje się w swoim lustrzanym odbiciu i nadaje sobie nowe, bardziej eleganckie imię. Biega w góry i strząsa rosę z włosów. Tańczy przy gorącej muzyce, siada na tylnym siedzeniu roadstera i do późna plotkuje ze swoimi nowymi bogatymi koleżankami. W tym momencie nie jest szczególnie godna podziwu, zaniedbując swoją ciotkę na rzecz nowego bogatego życia, w którym się zakochała, zapominając nawet pisać listy do swojej chorej matki. Zbyt łatwo przystosowuje się do życia, w którym bogaci ludzie nie pracują. Jak zwykle, Zweig nie ułatwia nam lektury. Kierunek tej historii wydaje się jasny. Christine jest adorowana przez dwóch mężczyzn, przystojnego młodego niemieckiego inżyniera - jest „facetem” z roadsterem - i opiekuńczego starego angielskiego generała: seksowny Herr Wrong i dworski Lord Right, którzy tworzą trójkąt miłosny. Słodka, mała nauczycielka z jej wioski, która z góry traktowała ją przed wakacjami, po urlopie staje się dla Christine osobą z niższej klasy średniej – ten termin nigdy wcześniej nie był Christine znany. Odsuwając powieść od wielkiego hotelu w stronę bardziej złożonego kontrapunktu sfer społecznych, Zweig po raz pierwszy otwiera swoją fikcję na świat rzeczywistości ekonomicznej, który leży poniżej jego własnych doświadczeń. Dziwne, że udało mu się wyobrazić sobie te rzeczywistości z tak intymną specyfiką. Ekspansja świadomości Christine w powieści dopiero się zaczyna. Jak już wcześniej wspomniałem, odwiedzając rodzinę swojej siostry Nelly podczas podróży do Wiednia, Christine poznaje Ferdynanda, towarzysza swojego szwagra Franza z czasów wojny. Bez względu na powód, dla którego Christine ma pretensje do niesprawiedliwości życia, Ferdinand ma o wiele większe powody, żeby nienawidzić powojennego systemu politycznego Austrii. Ferdynand spędził dwa lata w syberyjskim obozie jenieckim, aby powrócić do kraju, dla którego nie był już „użyteczny”. Jego marzenia o zostaniu architektem zniszczyła bieda, a szanse na godne zatrudnienie zniweczył uraz doznany na wojnie. Jego rodzinne bogactwo „wyparowało” w wyniku hiperinflacji. Pokonywał drzwi ministerstw, wspinał się po schodach agencji rządowych i wszystko na nic. Bez względu na swój talent i motywację miał poczucie zmarnowanego życia.

Kiedy gorycz Ferdynanda wylewa się w potoku dzikiej elokwencji, Christine rozpoznaje pokrewną duszę. W przeciwieństwie do jej siostry Nelly czy szwagra Franza, wreszcie poznała kogoś, kto odmawia zaakceptowania radykalnie narzuconych społeczeństwu zmian przez rząd po rozpadzie cesarstwa austro-węgierskiego. Potężny, bezduszny system połączył te dwie skrzywdzone dusze. Christine czuje się „jak odcięty palec wciąż ciepły, ale bez uczuć i siły”. Palec jest dokładnie tym, co stracił Ferdinand, ale jak mówi, „nie uwierzyłbyś, co martwy palec robi żywej dłoni”. Nie jego jedyna niepełnosprawność. „Gdy odetną sześć lat od twojego ciała… zawsze jesteś kaleką”. To jest uczucie wywłaszczenia, bycia marginalizowanym, bycia oszukanym przez życie, które mogłeś mieć i człowiekiem, którym mógłbyś być. Czujesz się, jakbyś został przecięty na pół. Zweig ponownie śledzi handel ciałem i duszą, a zmysłowość jego wcześniejszych, radosnych opisów z hotelowego życia burzą opisy życia w biedzie i wykluczeniu, ponieważ życie pozbawione sensu jest bezwartościowe. „Zapach jest duszący”, Christine myśli o swoim pokoju na poddaszu, „zapach zwietrzałego dymu papierosowego, złego jedzenia, mokrych ubrań, zapach lęku i niepokoju i świszczącego oddechu starej kobiety, okropny zapach ubóstwa”. „Ubóstwo śmierdzi”- przypomina jej Ferdynand - śmierdzi jak pokój na parterze, śmierdzi jak z szybu lub z szafy z ubraniami, które wymagają wyczyszczenia. Sam siebie wąchał i czuł, jakby właśnie wyszedł ze ścieków. Bieda nie polega tylko na tym, że nie masz pieniędzy. To także wstyd, impotencja i wstręt do samego siebie. Wojna to nie tylko pociski: to także to, co dzieje się z człowiekiem później.

Zweig ukazuje nam w pełni pojedynczych bohaterów zakorzenionych w szeroki kontekst historyczny. Unaocznia, co wojna potrafi zrobić ludziom. Co właśnie historia zrobiła z ich życiem. Taki jest los całego pokolenia. Kwestia szczęścia osobistego i społecznego, a tym samym możliwości alternatywnego życia są kwestiami uniwersalnymi. Franz wrócił do domu zaraz po wojnie; Ferdynand utknął na Syberii na dodatkowe dwa lata. Klara musiała uciec do Ameryki; jej siostra Maria, matka Christine, spędziła wojnę, pracując w wilgotnej piwnicy szpitala. Powojenne pokolenie dziewcząt jest odważne i bezwstydne, ale wszędzie, gdzie Christine spogląda, widzi kobiety takie jak ona, które straciły szansę na normalne życie.

Romans, który rozpoczyna Christine z Ferdynandem, nie jest odporny na miażdżące okoliczności życia. Para zastanawia się nad samobójstwem, a następnie opracowuje plan, który pozwoli im uciec od problemów egzystencjalnych w inny sposób. I w tym momencie kończy się powieść. Czy Zweig zamierzał to tak zakończyć?. Śmierć Stefana Zweiga wiązała się z samobójczym paktem jego i jego żony - znaleziono ich leżących ramię w ramię – teraz domyślamy się, dlaczego tak a nie inaczej wygląda zakończenie książki „Dziewczyna z poczty”. Z drugiej strony, gdyby Zweig zakończył swoją powieść na roku 1939, przyszłość Christine i Ferdynanda byłaby zbyt jasna. Wściekłość, poczucie zdrady i zmarnowanego talentu, toksyczne ludzkie pozostałości Wielkiej Wojny, wyrażone tak wyraźnie w długich doniosłych wypowiedziach Ferdynanda, podsyciłyby politykę lat 30. XX wieku. Milion Ferdynandów obudzonych takimi tyradami, włożyłoby brunatne lub czarne koszule i rozpoczęłoby marsz ku śmierci Starej Europy.

19 kwietnia 2020

Niewidzialne miasta


„Niewidzialne miasta”


Italo Calvino



Autor/ (ur. 15 października 1923 w Santiago de Las Vegas na Kubie; zm. 19 września 1985 w Sienie, Włochy) – włoski pisarz i eseista, jeden z ważniejszych twórców XX wieku. Początkowo tworzył w stylu neorealistycznym, by później pisać teksty alegoryczne i fantasy.

Tłumaczenie/ Alina Kreisberg

Tytuł oryginału/ it. „La citta invisibilli”

Tematyka/ Jak wiadomo, upodobanie do fantazyjnych światów i postaci to w ogóle ważna cecha późnego pisarstwa Italo Calvina. A ów wyjątkowy dar uwodzenia czytelnika stanowi o niesłabnącym uroku „Niewidzialnych miast", jednego ze sztandarowych dzieł pisarza, które w Polsce doczekało się już trzeciego wydania.

Główny motyw/ Marco Polo przybywa na dwór Kubłaj-chana, by opowiedzieć mu historię pięćdziesięciu pięciu miast. Miast całkowicie zmyślonych, choć nikt nie odważy się o tym powiedzieć. Ogniwami spajającymi poszczególne rozdziały są filozoficzne dysputy, prowadzone przez podróżnika, odkrywcę i przewodnika po wszystkich miastach – Marco Polo – a Wielkim Kubłaj-chanem zarządzającym wielkim imperium. Opisy kolejnych miast stają się pretekstem do rozważań nad potęgą słowa, opowieści i wyobraźni, lecz także, – co nie mniej ważne – nad istotą komunikacji między ludźmi oraz wielorakości interpretacji, którą są w stanie wytworzyć nie tylko znaczące różnice kulturowe, ale pojedyncze słowo. Jednak Calvino, poszukując sensu nawet w sprzecznościach, tworzy soczewkę dwuwypukłą: początkowo Marco snuje swoje opowieści, nie znając języka swojego rozmówcy. Opisuje miasta na migi, za pomocą gestów, udowadniając, że sztuka poznania nie jest obwarowana żadnymi barierami.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) to rozpaczliwa chwila, kiedy odkrywamy, że mocarstwo, które wydawało się nam sumą wszelkich wspaniałości, jest w istocie bezkresnym rumowiskiem, którego rozkład sięgnął zbyt głęboko (…)”.

„Pragnienia są już wspomnieniami”.

„Twoja podróż odbywa się zawsze tylko w przeszłości?”.

„Gdyby kobiety i mężczyźni zaczęli przeżywać swoje ulotne marzenia, każdy cień stałby się osobą, dającą początek historii pościgów, kłamstw, nieporozumień, scysji, udręczeń i znieruchomiałaby karuzela wyobrażeń”.

„Miasto to istnieje a jego sekret jest prosty: zna tylko odjazdy, a nie powroty”.

„Jeśli chcesz wiedzieć, ile mroku cię otacza, musisz wytężyć wzrok w stronę nikłych świateł w oddali”.

„Tylko jeśli poznasz resztkę nieszczęścia, której nie zdoła okupić żaden drogocenny kamień, będziesz mógł wyliczyć dokładną liczbę karatów, ku której zmierzać ma końcowy diament, i nie przeliczysz się w swym zamierzeniu już u zarania”.

„(…) nie należy nigdy mylić miasta ze słowami, które je opisuje”.

„W życiu dochodzi się do momentu, kiedy wśród znajomych ludzi więcej jest zmarłych niż żywych”.

„Rzecz jasna wielu żywych życzy sobie po śmierci losu odmiennego niż ten, jaki przypadł im w udziale (…)”.

        

            Twórczość Calvina jest dość obszerna, zróżnicowana, ale też bardzo charakterystyczna. Pisarz był zafascynowany nie tylko literaturą, jako przedmiotem, lecz także procesem jej powstawania i odbioru. Uważnie przyglądał się również zachodzącej na jego oczach szybko postępującej konsumpcjonistycznej przemiany społeczeństwa, która przyczyniała się do coraz bardziej ograniczonej percepcji kultury. Jego pisarstwo było w pewnym stopniu buntem wobec tej tendencji, co podkreśla prof. Joanna Ugniewska: „Pisarstwo Calvina charakteryzuje znaczna wrażliwość na przemiany kultury współczesnej, stąd też jego ewolucja od neorealizmu do powieści inspirowanych strukturalizmem. Wszystkie kolejne próby, bardzo odległe od siebie z punktu widzenia formalnego, łączy jednak wspólna koncepcja literatury. Opiera się ona na rekonstruowaniu wątków powieściowych, a także na odrzucaniu sztywnych i zamkniętych form literackich, na pojmowaniu, zatem literatury, jako wyrazu wolności (Historia literatury włoskiej XX wieku, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1985, s. 200)”.

Bardzo ważną lekturą jest książka „Niewidzialne miasta” (Le città invisibili), wydana w 1972 roku, przetłumaczona na polski zaledwie 3 lata później przez Alinę Kreisberg. To jedno z najpopularniejszych dzieł Itala Calvina, w którym pisarz wchodzi z czytelnikiem w pewien rodzaj gry intelektualnej. To książka na pograniczu poezji i prozy, stworzona z matematyczną precyzją, a jednocześnie poruszająca filozoficzne tematy. Przedstawia rozmowy Marca Polo z mongolskim i chińskim władcą Kubłaj Chanem, w których wenecki podróżnik w pasjonujący sposób przedstawia różne, tylko potencjalnie istniejące miasta. Owe miasta, a jest ich dokładnie 55, przydzielono do różnych kategorii. Dzięki takiemu podziałowi książka nie musi być czytana linearnie. Opowieści Marka Polo przenoszą nas w baśniowy świat pełen przedziwnych, nieraz mrocznych grodów. Na przykład miasto Zemrude zmienia się w zależności od nastroju osoby, która je ogląda. Jest podzielone na część górną i dolną: świat parapetów oraz fontann na górze, odpadków i rynsztoków na dole. Świat górny znany jest głównie poprzez pamięć tych, których oczy spoczywają na świecie dolnym. W mieście Diomira czujemy zawiść w stosunku do innych gości tego miasta, których wprawia ono w melancholijny nastrój. Zoe, miasto „niepodzielnej egzystencji”, gdzie każda czynność jest możliwa w każdym miejscu, staje się jakby pytaniem:, „Dlaczego to miasto istnieje?”. W niektóre opisy autor wplótł krótkie, lecz znaczące epizody, dzięki którym obserwujemy rozwój relacji miedzy rozmówcami. Kubłaj Chan odnajduje w historiach weneckiego podróżnika coś, co przekracza granice jego ziemskiego, kruchego imperium. Widzi on „poprzez ściany i wieże, które mają upaść, wzoru tkanki tak subtelnej, że mogłaby ona umknąć uwadze nawet wszystkożernych termitów”. Marco Polo wymyśla miasta, kierując się zasadą kompensacji, mówiąc: „Zbieram prochy innych, możliwych do zaistnienia miast, które znikają, by stworzyć miejsce dla niego – miast, które nigdy nie mogą zostać ponownie wzniesione - ani zapamiętane”.

Interesującym miastem jest „białe miasto” Zobeida, wystawione na światło księżyca, o ulicach wijących się na kształt kłębka. O jego założeniu mówi taka opowieść: mężczyznom różnych narodowości przyśnił się ten sam sen: widzieli odwróconą tyłem kobietę, jak biegła nocą przez nieznane miasto, miała długie włosy i była naga. Śnili, że ją ścigają. Biegli, biegli, aż w końcu każdy stracił ją z oczu. Po przebudzeniu wyruszyli na poszukiwanie owego miasta; nie napotkali go, ale spotkali się ze sobą; postanowili zbudować miasto ze snu. W układzie ulic każdy odtworzył trasę własnego pościgu; w miejscu, gdzie zgubił ślad uciekinierki, wyznaczał rozmieszczenie przestrzeni i murów odmiennie niż we śnie, tak, aby nie mogła mu się wymknąć. W mieście Zobeida, w którym osiedlili się w oczekiwaniu, że pewnej nocy owa scena powtórzy się. Kobiety nie ujrzał już żaden z nich, ani we śnie, ani na jawie. Ulice miasta były ich codzienną drogą do pracy, utraciły już wszelki związek z pościgiem ze snu. O którym zresztą dawno zapomniano. Nowi ludzie przybywali z innych krajów, ponieważ przyśnił im się ten sam sen i w mieście Zobeidzie rozpoznawali coś z ulic ze snu i zmieniali położenie krużganków i schodów, aby lepiej przypominały trasę, którą biegła ścigana kobieta, i żeby w miejscu, gdzie zniknęła, nie pozostawić jej drogi do ucieczki. Pierwsi przybysze nie rozumieli, co przyciągnęło tych ludzi do Zobeidy, do tego brzydkiego miasta, do tej pułapki. Tu procesowi tworzenia świata towarzyszy pogłębiające się poczucie utraty, które sprawia, że powstająca przestrzeń staje się nie domem dla zamieszkujących ją ludzi, lecz budowaną przez nich samych pułapką. Przybyli do Zobeidy już nigdy nie zaznają spokoju – założenie miasta jest dla nich rozpoczęciem niekończącego się procesu poszukiwania własnej tożsamości, która „jest jak cień: zawsze poza naszym zasięgiem, nie do uchwycenia i nigdy zbieżna z nami”.

Nie ma drugiego miasta, które bardziej niż Eusapia byłaby skłonne korzystać z życia i unikać strapień. A żeby przeskok od życia do śmierci był mniej gwałtowny, mieszkańcy zbudowali wierną kopię swojego miasta pod ziemią. Trupy, zmurszałe tak, że pozostaje w nich szkielet obciągnięty żółtą skórą, znosi się na dół, aby dalej wykonywały swe dawne zajęcia, spośród których daje się pierwszeństwo chwilom beztroski: większość zmarłych zasadza się wokół zastawionych stołów lub ustawia w tanecznych pozycjach czy w geście dęcia w trąby. Ale pod ziemią uprawia się także wszelkie dziedziny handlu i rzemiosła Eusapii żywych, a przynajmniej te z nich, którym żywi oddawali się raczej z zadowoleniem niż z przykrością: zegarmistrz, w otoczeniu wszystkich nieruchomych zegarów ze swego warsztatu, przykłada wyschłe na pergamin ucho do roztrojonego mechanizmu; fryzjer namydla suchym pędzlem kość policzków aktora, podczas gdy ten powtarza rolę, śledząc tekst pustymi oczodołami; dziewczyna o roześmianej czaszce doi szkielet jałówki.

Italo Calvino w swojej książce „wyśni” miasto Andrię, w której każda ulica biegnie po orbicie jakiejś planety, a budynki odtwarzają położenie najjaśniejszych gwiazd. W Andrii życie toczy się spokojnie, „jak ruch ciał niebieskich”. Drobiazgowe przepisy rządzą działaniami mieszkańców. Ci zaś ostrożnie baczą na każde swoje posunięcie, „przeświadczeni, że innowacje w mieście wpływają na rysunek nieba”. Widzimy to, co chcemy zobaczyć; jest Andria projekcją naszych marzeń. Podobnie firmament nieba. Niebo zstępuje na ziemię. Ziemia wznosi się ku gwiazdom. 

Wiadomo, że nawet najbardziej pożądane przedmioty starzeją się dzisiaj szybko, błyskawicznie tracą swój urok i zmieniają się nagle, niemal niepostrzeżenie, z obiektów zazdrości w przyczynę zawstydzenia. Wydawcy kolorowych magazynów wiedzą, co w trawie piszczy: obok najświeższych informacji o tym, co „musisz zrobić” i co „musisz mieć”, zamieszczają, więc także regularnie ostrzeżenia przed tym, co „wyszło z mody” i nadaje się już tylko na śmietnik. Nawet przyjemności obliczone na nieco dłuższe trwanie nie mogą przejść w stan spoczynku. Niedawno reklama punktu sprzedaży telefonów komórkowych wzywała wytrawnych użytkowników: „Odwiedźcie nas, bo z tą komórką, którą macie, nie wypada się już pokazywać w towarzystwie…”. Nasz świat coraz bardziej przypomina Leonię, kolejne miasto opisane w powieści przez Italo Calvina, którego „zamożność mierzy się nie tyle liczbą wytwarzanych, sprzedawanych i kupowanych w nim rzeczy, […] ile raczej liczbą rzeczy, które wyrzuca się każdego dnia, by zrobić miejsce dla nowych”. Radość „pozbywania się” rzeczy, porzucania ich i wyrzucania na śmietnik jest prawdziwą namiętnością naszego świata.

Italo Calvino w swojej książce „Niewidzialne miasta” skupia się na interpretacjach miejskich przestrzeni.  W onirycznej, opierającej się na symbolach rozmowie głównych bohaterów opowieści topografia rzeczywista miesza się z urojoną. W rezultacie nie mamy pewności, czy miasta przedstawione przez autora istnieją naprawdę, czy służą nam tylko, jako przykłady ilustrujące nasze podejście do miejsc, w których przyszło nam się poruszać. Z tych nie do końca jasnych tropów powstaje model miasta, z którego wyprowadzane są kolejne opowieści i inne miejsca. W jednym z fragmentów możemy znaleźć opis tego modelu: „Jest to miasto złożone z samych wyjątków, niemożliwości, sprzeczności dysproporcji, nonsensów”. Problematyka tej książki skupia się wokół dwóch wątków. Pierwszym z nich i wiodącym jest mikropolis. W ten sposób został nazwany sposób widzenia i przeżywania miasta w wymiarach odpowiadających percepcji jednostek, czyli do skali mikro lub osobistej, zgodnej z rzeczywistym sposobem eksplorowania miejskiej przestrzeni. Mikropolis to fragment miasta uznawany za „swój” i część jego mieszkańców – rodzina, przyjaciele, koledzy, znajomi, sąsiedzi – również traktowani, jako „swoi”. Innymi słowy to osobiste albo własne miasto w mieście, swego rodzaju pars pro toto (część w miejsce całości), a zarazem przenośnia wyrażająca najbliższy rzeczywistości i najprawdziwszy sposób kontaktu z miejskim środowiskiem. Nie ma powodu ukrywać, że to również moja własna wersja związku z miastem, wzmocniona wyobraźnią i wypełniona empatią. „Mowa pamięci jest rozwlekła: zwielokrotnia znaki, aby miasto zaczęło istnieć”. Miasto, o którym niegdyś marzył starzec, obejmowało jego samego w młodości; do mitycznego miasta Izydory przybywa, będąc już w podeszłym wieku. Na rynku jest murek, gdzie przesiadują w rzędzie starcy, aby patrzeć na przechodzącą młodzież; on także siedzi pośród nich, niepewny czy ktokolwiek z tej młodzieży będzie zainteresowany nim i jego osobistymi wyobrażeniami.

Przestrzenne i narracyjne uwikłania tożsamości zajmują centralne miejsce w powieści Italo Calvino „Niewidzialne miasta”. Relacje Wenecjanina mało przypominają raporty urzędników i dają niewiele pożytku w zarządzaniu krajem. Podczas gdy inni wysłannicy przekazują Chanowi informacje mające jeszcze bardziej usankcjonować jego władzę nad cesarstwem – sumy podatków, imiona skazanych urzędników, wymiary kanałów irygacyjnych – z osobliwych opowieści Marco wyłania się obraz rzeczywistości, będący wynikiem nie tyle podporządkowania sobie przestrzeni, co jej wnikliwej lektury. Zatem już formalne funkcje pełnione przez bohaterów nasuwają myśl o szczególnej roli, jaką odgrywa przestrzeń w kształtowaniu ich tożsamości. Kim bowiem jest władca bez imperium lub wędrowiec bez odległych krain? Każdy z nich powołany jest do tego, by pokonywać przestrzeń, (choć czynią to na różne sposoby). Stawka tej gry (a opowieść o miastach zostaje porównana w utworze do partii w szachy) jest jednak o wiele większa niż panowanie nad przestrzenią zewnętrzną. Próbując opowiedzieć rzeczywistość, zarówno nie jest biernym uczestnikiem ich narracyjnego eksperymentu. Nieprzypadkowo jest utożsamiana z Imperium, w którym obaj rozmówcy czują się (i są) cudzoziemcami. Jawi się ona, jako obca i niezrozumiała materia, z której sideł nie potrafią się uwolnić. Wszak przestrzeń nie tylko warunkuje powstający w ich świadomości obraz zewnętrznej rzeczywistości, lecz również przenika wewnętrzny świat cesarza i podróżnika, chwiejąc podstawami ich egzystencji. Mimo że głównymi bohaterami powieści są realnie istniejące postacie –średniowieczny podróżnik i mongolski cesarz Chin – w opisach poszczególnych miast wymieszane są znaki różnych epok. Postoje autobusów, rury kanalizacyjne i zużyte tubki po paście sąsiadują tu z „tradycyjnymi”, wywodzącymi się jeszcze ze starożytności atrybutami miast – wieżami, wiaduktami, targami i minaretami. Taka ahistoryczność nie tylko sprawia, że treści zawarte w narracjach Wenecjanina nabierają uniwersalnego, ponadczasowego charakteru. Jest też jedną z cech heterotopii, którą Foucault nazwał akumulacją czasu w obrębie jednego miejsca: „Heterotopia zaczyna funkcjonować w pełni wtedy, gdy ludzie znajdują się w sytuacji absolutnego zerwania ze swoim tradycyjnym czasem”. Słynny podróżnik sięga, zatem po narrację nie po to, by uczynić świat uporządkowanym i nadać mu sens. Przyświeca mu inny cel – opowiadanie o niewidzialnych miastach ma uobecniać to, co zostało na zawsze utracone, ma nieustannie wskazywać na pustkę powstałą w miejscu obiektu nostalgii. Pomaga mu w tym przewrotna natura języka, który, kusząc człowieka możliwością oswojenia i uprzedmiotowienia rzeczywistości, zawiera w sobie potencjał, pozwalający wyjść na ponadindywidualny symboliczny poziom. W Hypacji podróżnego czeka nie lada wyzwanie: w pałacu sułtana nie znajdzie majestatycznego władcy, lecz więźniów trudzących się wydobywaniem bazaltu z kopalni, biblioteka jest siedzibą palaczy opium, a staw w przepięknym parku – cmentarzem samobójczyń. W końcu spotyka na placu zabaw mędrca, który wyjaśnia zagadkę tego miasta: „Znaki tworzą język, ale nie ten, który – jak sądzisz – jest ci znany”. Do takiego spotkania w sferze symbolu dochodzi w Eufemii – miejscu wymiany towarów, lecz przede wszystkim wspomnień (a należy pamiętać, że psychiatra i psychoanalityk francuski Jacques’a Lacan postrzegał każdą wymianę – również handlową, – jako akt wstąpienia do sfery Symbolicznego). Toteż kupiec wywozi z tego miasta nie tylko egzotyczne towary:[...] w czekającej cię podróży, kiedy, aby nie dać się uśpić kołysaniu wielbłąda czy dżonki, zaczynasz przywoływać kolejno wszystkie swoje wspomnienia, twój wilk stanie się innym wilkiem, twoja siostra – inną siostrą, twoja bitwa – innymi bitwami [...]”.

W tej historii chodzi nie tylko o postępującą urbanizację współczesnej przestrzeni. Choć nie brakuje w książce Calvino i takich katastroficznych wątków: miasta wypełniają rozciągającą się pomiędzy nimi przestrzeń górami odpadów (Leonia), wypleniają w swoich granicach wszystko, co może przypominać naturę (Teodora). Opowieść o Cecylii traktuje o zmianach w strukturze przestrzeni od wieków służącej do zamieszkiwania przez człowieka.

Z miastami jest jak ze snami: wszystko, co wyobrażalne, może się przyśnić, ale nawet najbardziej zaskakujący sen jest rebusem, który kryje w sobie pragnienie lub jego odwrotną stronę - lęk. Miasta, jak sny, są zbudowane z pragnień i lęków, nawet, jeśli wątek ich mowy jest utajony, zasady - absurdalne, perspektywy – złudne, a każda rzecz kryje w sobie inną. Piekło żyjących nie jest czymś, co nastanie; jeśli istnieje, jest już, jest piekłem, w którym żyjemy, na co dzień, które tworzymy, przebywając razem. Są dwa sposoby, aby nie sprawiało ono cierpień. Pierwszy jest nietrudny dla wielu ludzi: zaakceptować piekło i stać się jego częścią, aż przestanie się je dostrzegać. Drugi jest ryzykowny i wymaga ciągłej uwagi i ćwiczenia: odszukać i umieć rozpoznać, kto i co pośród piekła piekłem nie jest, i utrwalić to, i rozprzestrzenić.