24 maja 2020

Nemezis


„Nemezis”


Philip Roth

Autor/ (ur. 19 marca 1933 w Newark, zm. 22 maja 2018 w Nowym Jorku) – amerykański pisarz żydowskiego pochodzenia, przez wiele lat wymieniany był wśród kandydatów do Nagrody Nobla w dziedzinie literatury.

Tłumaczenie/ Jolanta Kozak

Tytuł oryginału/ an-us „Nemesis”

Tematyka/ Bohater książki, Bucky, przypomina Edypa, na którym ciąży zmaza ciągnąca się przez pokolenia, który zaraża nieszczęściem i który nieświadomie popełnia błąd. Podobieństw jest wiele, jednak całą historię opowiada jego były wychowanek. Nie jest to do końca wiarygodny narrator, a więc nie wiemy, czy rzeczywiście można mówić o czyjejś winie. Czy przypadkiem nie jest to opowieść o złudzeniu bohatera, który zbyt łatwo poddał się losowi? Ta prosta w gruncie rzeczy opowieść pozostawia nas z wieloma wątpliwościami.

Główny motyw/ Jest rok 1944. Jesteśmy w żydowskiej dzielnicy miasta Newark, czyli na terytorium dobrze znanym wielbicielom Rotha. Bucky Cantor, młody Żyd z ubogiej rodziny, dzięki determinacji, hartowi ducha i ciała, no i urodzie, awansował o kilka oczek w społecznej hierarchii. Jest wuefistą, czeka na stałe zatrudnienie w renomowanej szkole, a w wakacje organizuje zajęcia sportowe dla chłopców. Tymczasem wybucha epidemia polio – wirusowej choroby zakaźnej, której przyczyny były wówczas nieznane, nie mówiąc o skutecznej terapii. Polio, najczęstsze wśród dzieci, atakowało system nerwowy, powodując częściowy paraliż, niekiedy nieodwracalny, który w skrajnych wypadkach kończył się śmiercią. (Choć dla książki nie ma to większego znaczenia, Roth sięga do autentycznych wydarzeń – w USA w 1944 roku zachorowało niemal 20 tys. osób).

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Takie jest życie, że zawsze się w nim dzieje coś dziwnego”.

„(…) każdy czyn człowieka obarczony jest odpowiedzialnością”.

„Człowiek robi dobrze, i jedno, i drugie, i trzecie, można się tak cofać do samego początku. Człowiek stara się być uważny, być rozsądny, być wyrozumiały – a potem spotyka go coś takiego. Gdzie jest sens w życiu?”.

„Dlaczego tragedia zawsze dosięga ludzi, którzy najmniej na nią zasługują?”.

„Bywamy surowymi sędziami samych siebie, kiedy nie ma po temu żadnych powodów. Źle ulokowane poczucie odpowiedzialności potrafi człowieka bardzo osłabić”.

„Ty, chłopcze, masz sumienie, a sumienie to cenny atrybut, jednak nie wtedy, kiedy każe ci się obwiniać za rzeczy pozostające daleko poza zasięgiem twojej odpowiedzialności”.

„Uderzyło go, jak różnymi drogami biegnie życie i jak bezsilni jesteśmy wobec sił okoliczności”.

„Wszystko, co święte w starożytnej myśli tyczącej się paleniska, ciepła, domostwa, skupia się wokół tego blasku; więź rodzinna słabnie, gdy przygasa domowe ognisko. Tylko pradawny święty ogień karmiony drewnem ma moc dotknięcia i ożywienia stanu pierwotnej pamięci”.

„Raz ma się szczęście, innym razem nie. Każda biografia jest ciągiem zbiegów okoliczności i od momentu poczęcia szczęście – tyrania przypadku – przesądza o wszystkim”.

„Od niektórych ludzi wystarczy odwrócić się plecami, żeby o nich zapomnieć”.

„Ułomny mężczyzna bywa niekiedy bardzo atrakcyjny dla pewnego typu kobiet”.



                W „Nemezis" Philipa Rotha temat poczucia winy wydaje się być dominującym w całej historii. Pokazuje gniew związany z wybuchem pandemii polio, II wojną światową i przeznaczeniem, które symbolizuje związek bohatera książki, Bucky'ego Cantora, z Bogiem. Od początku styl narratora przywołuje na myśl grecki chór. Pomimo, że nie miał on w tragedii antycznej wpływu na bieg zdarzeń w sztuce, zawsze był obecny w starożytnym dramacie. Wzbogacał on sposoby narracji, potęgował napięcie albo też, jeśli była tego potrzeba, uspokajał. Taką też rolę spełnia osoba mówiąca w książce Rotha „Nemezis”. Mija ponad sto stron, zanim odkryjemy, kto opowiada tę historię. I nawet wtedy, aż do samego końca, wierzymy, że ten ktoś jest w jakiś sposób wszystkowiedzący, mówi do nas być może zza grobu, jak w innej powieści Philipa Rotha, „Wzburzenie". Tu i ówdzie wyczuwamy badającego narratora, a także uzmysławiamy sobie, jaką rolę może odegrać pamięć i narracja w ratowaniu sensu życia.

„Nemezis" idzie tym samym tropem, zarówno, jeśli chodzi o miejsce akcji (Roth często wraca w swych powieściach do rodzinnego Newark), jak też atmosferę z trudem kontrolowanej paniki, „nikczemnych oskarżeń i niepohamowanej nienawiści". Historia 23-letniego Bucky’ego Cantora, zmuszonego do wyboru między opieką nad swoimi podopiecznymi a młodą kobietą, którą chce poślubić, staje się niemal teologiczną rozprawą o sumieniu i odpowiedzialności, a także ciągłym i nierozwiązywalnym konflikcie między ludzkością a Bogiem. „Czy Bóg ma sumienie? Gdzie jest jego odpowiedzialność?" - zastanawia się Bucky, usiłując stawić czoła epidemii, która nawiedziła jego społeczność.

Tu zatrzymajmy się na chwilę, by wspomnieć historię życia głównego bohatera. Matka Bucky’ego Cantora zmarła przy porodzie, a wychowaniem dziecka zajęli się dziadkowie - rodzice kobiety. Ojciec, po którym Bucky odziedziczył słaby wzrok, pracował, jako księgowy w dużym domu towarowym w centrum miasta i miał nieposkromioną słabość do gry na wyścigach. Niedługo po śmierci żony i narodzinach syna został skazany za defraudację funduszy pracodawcy, której dopuścił się w celu pokrycia karcianych długów. Przy okazji wyszło na jaw, że podkradał pieniądze z firmowej kasy, odkąd tylko podjął pracę. Odsiedział dwa lata, a po wyjściu z więzienia nie pokazał się więcej w Newark. Mały Bucky pracował w sklepie swojego dziadka i zaczął nabierać tężyzny fizycznej w klatce piersiowej i ramionach. Niezłomność dziadka nauczyła go natomiast dzielnie znosić przeciwności, także tę, że jest synem człowieka, o którym dziadek do końca swojego życia wyrażał się per „mocno podejrzany typek”. W dzieciństwie Bucky marzył, by być silnym jak dziadek i nie musieć nosić okularów. Niestety, wzrok miał tak słaby, że gdy wieczorem, kładąc się do łóżka, zdejmował okulary, ledwo rozeznawał zarysy nielicznych mebli w swoim pokoju. Chłopiec, któremu w dniu narodzin śmierć zabrała matkę, a ojca więzienie – chłopiec, w którego najwcześniejszych wspomnieniach nie figurowali rodzice – nie mógł dostać lepszych opiekunów zastępczych, gwarantujących, że uczynią go silnym w każdym aspekcie życia. Niezmiernie rzadko dokuczała mu myśl o nieobecnych rodzicach, nawet jeśli ich brak zdeterminował całą jego biografię.

Pan Cantor miał dwadzieścia lat i był na trzecim roku studiów, kiedy Amerykańska Flota Pacyfiku została zbombardowana i niemal unicestwiona w niespodziewanym japońskim ataku na Pearl Harbor. Bucky udał się rano do punktu rekrutacyjnego przed magistratem, aby zgłosić gotowość do walki. Jednak z powodu słabego wzroku nikt nie chciał go przyjąć - ani armia lądowa, ani marynarka, ani straż przybrzeżna, ani piechota morska. Otrzymał kategorię 4-F i został odesłany z powrotem na studia. Na cóż mu była muskularna postura i sprawność fizyczna, skoro nie mógł ich spożytkować, jako żołnierz? Gdy Ameryka przystąpiła do wojny, on nadal spacerował po ulicach, chociaż wszyscy zdolni do służby mężczyźni w jego wieku wyjechali szkolić się w walce z „Japońcami” i „Germańcami”, także jego dwaj najbliżsi przyjaciele.

                Jesteśmy w żydowskiej dzielnicy miasta Newark, czyli na terytorium dobrze wielbicielom Rotha znanym. Bucky Cantor, dzięki determinacji, hartowi ducha i ciała, no i urodzie, awansował o kilka oczek w społecznej hierarchii. Jest wuefistą, czeka na stałe zatrudnienie w renomowanej szkole, a w wakacje organizuje zajęcia sportowe dla chłopców. Pierwszy przypadek polio tego lata wystąpił na początku czerwca w biednej dzielnicy włoskiej. Ponieważ nikt nie znał jeszcze wtedy źródła zarazy, podejrzenie mogło paść na cokolwiek, choćby na wychudłe uliczne koty, buszujące po podwórkowych śmietnikach, albo na wygłodniałe bezpańskie psy, które kręciły się w pobliżu domów.  Na pewno wiadome było jedno: że choroba jest silnie zakaźna i do przekazania wystarczy bliski kontakt zdrowego z chorym. Radykalna ucieczka z przegrzanego miasta i pobyt na obozie letnim w górach albo na wsi uchodziły za najlepszą ochronę dziecka przed infekcją polio. Tak, więc uprzywilejowani szczęściarze, jeden po drugim, znikali z miasta, a reszta została w mieście i spędzała czas na boisku szkolnym z opiekunem, panem Buckym Cantorem. Ten, wymodelowany na szlachetnego bohatera Camusowskiego, nie ulega społecznym nastrojom. Gdy dzieci, również te z jego boiska, umierają coraz częściej, zaczyna szerzyć się podejrzliwość i ruszają poszukiwania kozła ofiarnego, (kto jest winny? Cudzoziemskie sprzątaczki? Brudni Włosi? Właściciel budki „U Syda” z hot dogami nie dość troszczący się o higienę? Opóźniony w rozwoju włóczęga Horacy, ganiający za dziećmi, by uścisnąć im rękę? Czy może zarazki, którego źródłem były świńskie farmy Secausus, z miejscowości leżącej parę mil dalej od miasta?). Tymczasem Bucky, zachowując wzmożoną czujność i dbając o przestrzeganie przepisów BHP, dalej prowadzi swe zajęcia, bo uważa, że dzieci muszą mieć zapełniony czas, a ich życie powinno płynąć raz ustalonym rytmem, by nie poddały się panice. Do tego momentu mamy do czynienia z nowym wcieleniem doktora Rieux. Bucky, opierając się na racjonalnych przesłankach, robi swoje – odwiedza rodziny zmarłych, łagodzi, na ile może, społeczne napięcia, własnym postępowaniem daje przykład rozwagi i solidarności, uczęszcza na pogrzeby swoich młodych podopiecznych. Być może naraża przy tym własne życie. Aby dać ujście psychicznemu napięciu, rzuca oszczepem albo pływa w Atlantyku (najbardziej liryczne opisy poświęca Roth jego fizycznej aktywności na łonie rozświetlonym słońcem natury, co znów odsyła nas do Camusa). Po tak długim czasie pana Cantora zaskoczyła nagła myśl, że Bóg nie tylko pozwala, aby polio szalało po dzielnicy Weequahic – pozwolił także, dwadzieścia trzy lata wstecz, aby jego matka, będąca raptem dwa lata po maturze, młodsza niż on teraz, umarła przy porodzie. Nigdy wcześniej nie myślał w ten sposób o jej śmierci. Dotychczas, dzięki czułej opiece kochających dziadków, żył w przekonaniu, że utrata matki w momencie jego narodzin była czymś, co po prostu miało mu się zdarzyć, a to, że wychowywali go dziadkowie, jest naturalną konsekwencją śmierci matki. Podobnie postrzegał fakt, że ojciec był hazardzistą i złodziejem – tak miało być i nie mogło stać się inaczej. Wyrastając z dzieciństwa nagle zrozumiał, że to wola boska determinuje to, co mu się przydarza. Gdyby nie Bóg, gdyby nie natura Boga, byłoby inaczej.

Dość szybko zaczynamy jednak czuć, że w szlachetności i gorliwości Bucky’ego jest coś przesadnego. Wyjaśnienie jest proste: inaczej niż jego dwaj najlepsi przyjaciele, nie bierze udziału w odbijaniu Europy z rąk Hitlera, bo z uwagi na wadę wzroku został zwolniony od służby wojskowej. Teraz więc stara się nadrobić poczucie winy hardością na boisku. Czy bohaterstwo nie jest nierozerwalnie związane z pychą, przesadną miłością własną, a ta z kolei – z kompleksami i poczuciem winy? Może rodzice, żądający, by odwołał zajęcia sportowe w letnim żarze, zachowują się rozsądnie? Mniej więcej w połowie książki pisarz funduje nam fabularne trzęsienie ziemi, które sprawia, że pytania te skomplikują się jeszcze bardziej i zostaną przeniesione na zupełnie inny poziom. To nie przypadek, że Philip Roth nazwał swojego bohatera „Kantorem", ponieważ Bucky wypełnia, w niereligijny, niemuzyczny sposób, rolę, jaką kantor odegrałby w życiu duchowym synagogi. Jest też pewna ironia w tym nazwisku. W miarę postępu powieści, kiedy coraz więcej dzieci choruje lub umiera, Bucky traci wiarę w Boga, albo raczej nadal wierzy, że on istnieje, ale zakłada, że Bóg jest zły i to tylko kwestia czasu, gdy „wbije im swój bicz w plecy". Głównym powodem goryczy Bucky'ego nie są jedynie umierające dzieci z powodu polio. To raczej ten podstępny sposób, w jaki Bóg zdaje się zabijać dzieci, doświadczać ich rodziny, i okrutna taktyka, dzięki której robi z Bucky'ego narzędzie swojej morderczej gry.

            Otóż dziewczyna Bucky’ego, piękna Marcia Steinberg, pochodząca z zamożnej rodziny, pracuje na letnim obozie o nazwie „Indiańskie Wzgórze”. Namawia go, by uciekł przed epidemią, przyjechał do niej i objął ciepłą posadkę nauczyciela pływania. Bucky początkowo odmawia, ale potem nagle przystaje na tę propozycję. Dlaczego? To najbardziej tajemniczy aspekt książki. Decyzja wydaje się irracjonalna, podjęta nie pod wpływem tchórzostwa, ale euforii – nim Bucky ją podjął, odwiedził ojca dziewczyny, mądrego starego lekarza, poprosił o jej rękę i zgoda została mu udzielona. Pomyślał, że przydałoby mu się parę dni odosobnienia od miasta, osobistej kwarantanny, szczególnie, gdy kierowcy autobusów oświadczyli, że przestaną jeździć w rejon Weequahic, jeżeli nie otrzymają masek ochronnych. Listonosze nie chcieli dostarczać poczty. Kierowcy wozów dostawczych, zaopatrujących domy towarowe, sklepy spożywcze, stacje benzynowe i tak dalej, też odmawiali wykonywania kursów. Obcy spoza dzielnicy przyjeżdżali z pozamykanymi szczelnie oknami samochodów, bez względu na upał. Antysemici trąbili, że to przez ludność żydowską polio roznosi się po całej okolicy. Słuchając niektórych, można było pomyśleć, że najlepszym sposobem pozbycia się epidemii polio byłoby spalić całą dzielnicę Weequahic, razem ze wszystkimi Żydami. Atmosfera zrobiła się bardzo nieprzyjemna i napięta przez niedorzeczności, które ludzie wygadywali ze strachu i z nienawiści. Mieszkańcy Weequahic dyskutowali o pogłoskach na temat oficjalnych planów kwarantanny całej okolicy, a ich troska o dobro dzieci w innych częściach miasta wybiegała przeciwko ich obawom o środki do życia. Roth w swoim opisie ich wysiłków na rzecz przetrwania, drastycznych zmian w ich codziennym życiu, a prawdopodobnie także o ich życie w nadchodzących latach, sprawia że czujemy się tak, jakbyśmy czytali dzisiejsze wiadomości. Podczas rozmowy telefonicznej z babcią, zdumiony i niesamowity Bucky wykrzykuje: „Ale są tam dziesiątki tysięcy ludzi, ludzi, którzy mają pracę i muszą iść do pracy. Nie mogą tak po prostu wprowadzać ludzi do pracy, prawda?”. Dwie dramatyczne różnice między epidemią polio z powieści Rotha a pandemią COVID-19 polegają na tym, że polio dotykało głównie dzieci i że często pozostawiło ich przy życiu dotykając ich tylko (aż!) kalectwem; czynniki te nadały epidemii szczególny aspekt grozy, który wydawał się nawet mityczny i metafizyczny. Sąsiadów Bucky'ego ogarnia strach przed uściskami dłoni i pocałunkami, ludzie z dreszczem wspominają, kogo całowali lub obejmowali. Strach w społeczeństwie rośnie, gdy pozornie zupełnie zdrowa osoba, bez żadnych objawów, podróżuje do odległego i odizolowanego miejsca i okazuje się być nosicielem choroby.

Tuż po przybyciu Bucky’ego Cantora na miejsce, w raju, czyli urządzonym na wzór indiański letnim obozie (miejscu potraktowanym przez Rotha ze sporą dawką ironii, bo jego biali nadzorcy, urządzający indiańską cepeliadę, zdają się nie pamiętać, co stało się z prawdziwymi Indianami), zjawia się nieproszony gość, niczym na balu maskowym księcia Prospero u Poego. Na imię mu: polio. Okazuje się, że Bucky jest rzadkim przypadkiem nosiciela wirusa, u którego długo nie dochodziło do wystąpienia objawów. To on, nim sam zachorował, zdążył zarazić podopiecznych z obozu, a kto wie, czy i nie chłopców z boiska w Newark. I podczas gdy ludzie jego pokolenia giną w wojnie z Niemcami (lub Japonią), młodsze pokolenie zostaje uderzone niewidzialnymi kulami, wystrzelonymi z pistoletu zwanego polio. Czytając dalej i dalej, historia Bucky'ego staje się tragiczna; katastrofalne wydarzenia w otaczającym go mieście coraz bardziej odbijają się na jego psychice. Utrata wiary, ale też, co ważniejsze, strach przed odpowiedzialnością za wszystko sprawia, że Bucky pomału się załamuje i traci nadzieję. Kiedy w Weequahic przychodzi mu do głowy wyjazd poza miasto, i w końcu słucha rad swojej dziewczyny aby podjąć pracę w letnim kurorcie z dala od ulic szerzącej się zarazy w Newark, wtedy mamy odrobinę nadziei, że Roth wprowadza do powieści odrobinę szczęścia. Nie trwa to jednak długo. Obraz niewinnego raju, (który może symbolizować powstanie „państwa żydowskiego”, jako schronienie dla ludu Izraela, Żydów uciekających przed antysemityzmem, którzy ostatecznie nie mogą od niego uciec, bo zawsze ich dogania, nawet już w powstałym nowym kraju), zmienia się, gdy u chłopca, który był pod opieką Bucky'ego, zostaje zdiagnozowane polio. To jest ta przysłowiowa „słoma, która łamie grzbiet wielbłąda”. Od tej pory Bucky jest nękany pytaniem:, „Kto tu sprowadził polio, jeśli nie ja?". Możemy przewidzieć, że tak się stanie, bo Roth nas tam zaprowadził, z lekką i jasną narracją. Przygnieciony poczuciem winy, Bucky przeżyje chorobę, ale zostanie kaleką. Sam wymierzy sobie karę – zrezygnuje z małżeństwa z kochającą go dziewczyną, z kariery, i będzie dożywał swych dni, jako urzędnik pocztowy. Pierwsza z nich ośmiesza Bucky’ego, który postanowił wejść w skórę Edypa (jak pamiętamy, również mającego kłopoty ze wzrokiem), i wymierzyć sobie ex post karę za rozpoznaną poniewczasie winę – w tym wypadku dezercję z ogarniętego przez zarazę miasta. Bohatera nie dosięgła jednak Nemezis, bogini sprawiedliwej zemsty. Raczej z równą pychą, z którą wcześniej odgrywał rolę bohatera, odgrywa teraz rolę grzesznika, a chcąc osiągnąć perfekcję w pokucie, niszczy po drodze życie innych, w tym kobiety, która, mimo kalectwa, nie przestała go szczerze kochać. Czyż nie są śmieszne jego tyrady przeciw okrutnemu Bogu, zsyłającemu cierpienie na niewinne dzieci? I czy nie są sprzeczne z jego przekonaniem o własnej winie? Musimy zobaczyć, że to, co dzieje się z Buckym Cantorem jest, jak w przypadku wszystkich klasycznych tragedii, konieczne, przeznaczone i nieuniknione. Jego słabością jest niezdolność do pogodzenia słabego wzroku z nieskazitelnym ciałem, zdumiewająco zdyscyplinowanym umysłem. Jego wzrok jest poza jego kontrolą. Niezdolność do radzenia sobie z niedoskonałością ciała zatruwa jego umysł tak głęboko i dokładnie, że wszystko inne, co się dzieje, podąża za nim. Choć żadna z tych dwóch aluzji do antysemityzmu i mitu greckiego nie jest dokładna i wykorzystana w sposób dokładny, to jednak jest ona tutaj istotna, a nie tylko wyimaginowana, ponieważ Roth w „Nemezis” i innych swoich powieściach kładzie silny nacisk na proces opowiadania, a także na wiarygodność pamięci i pojedynczych historii.

W ten mniej więcej sposób przedstawia Bucky’ego jeden z chłopców z jego boiska, niepozorny Arnie Mesnikoff, który, nieoczekiwanie, okazuje się narratorem całej powieści. Sam padł ofiarą polio, ale, inaczej niż Bucky, jakoś ułożył sobie życie – ma żonę, rodzinę, mimo kalectwa jest człowiekiem sukcesu. Czy nie jest pychą, sugeruje, przypisywanie sobie demonicznej roli w historii zarazy, w której rolę prawdziwą odgrywały jedynie niewiedza i przypadek? To, co charakteryzuje bohaterów powieści, to zbyt dobrze znane nam z obecnych informacji przekazy, że urzędnicy państwowi celowo zaprzeczają istnieniu lub powadze epidemii, utrudniają działania diagnostyczne w celu oceny jej zasięgu i powstrzymują się od leczenia poszczególnych społeczności na podstawie politycznej celowości lub osobistej próżności. Tak naprawdę, „Nemezis” traktuje o utracie dziecięcych złudzeń, utracie nieskrępowanej wiary w niezwyciężoność podziwianych postaci autorytetu, utracie bezpieczeństwa, gdy wkraczamy w życie pełne niepewności, w świat przemocy, śmierci i walczących wyznań. Na końcu nie ma cukierkowej powłoki, nie ma pocieszającego morału. „Nemezis” to powieść ponura, poruszająca i świetnie napisana. To bardzo dobra historia o dorastaniu we współczesnym świecie, o powiązaniu historii Ameryki z antysemityzmem, mitem i archetypem.