03 lutego 2021

Powrót z Indii

„Powrót z Indii”


Awraham B. Jehoszua

Autor/ ur. 1936, Jerozolima, pisarz żydowski, tworzący w języku hebrajskim; 1967–72 profesor literatury na uniwersytecie w Hajfie.

Tłumaczenie/ Leszek Kwiatkowski

Tytuł oryginału/ he השיבה מהודו „Ha-Sziwa Me-Hodu”

Tematyka/ Akcja książki zaczyna się niezbyt miło dla narratora i bohatera tej opowieści w jednej osobie. Z tym narratorem nie jest tak prosto. Przez całą powieść włącza się jakiś super narrator zaznaczony kursywą, głos nie wiadomo czyj - może autora powieści? Może ducha opowieści? Dołącza on swoje komentarze, które są równocześnie podsumowaniami i przeczuciami, ocenami i domysłami, a wszystkie dotyczą tajemnicy. Cała książka jest przeniknięta rozważaniami bohatera o przyszłej drodze zawodowej, stosunkach w szpitalu, o nadziejach, jakie żywią jego rodzice. Zdaje się, nigdy dotąd nie zrobił kroku bez akceptacji rodziców, zwłaszcza matki. Nagle coś się zmienia. Pojawia się nierozsądna miłość. I co? Zostanie nie tylko bez żony, o której marzą dla niego rodzice, ale i bez chirurgii, o której on marzy?

Główny motyw/ Młody i ambitny stażysta, Benjamin Rubin, usiłuje się wspiąć na szczyt szpitalnej hierarchii chirurgów. Kiedy staż dobiega końca, okazuje się, iż Benjamin ma towarzyszyć dyrektorowi szpitala i jego żonie w wyprawie do Indii. Celem tego wyjazdu jest ratowanie chorej córki przełożonego. Pobyt w Indiach burzy uporządkowany świat młodego lekarza, doprowadzając do porzucenia głęboko zakorzenionych stereotypów. „Powrót z Indii" to studium dynamiki więzi rodzinnych, zastępczych rodziców i symbiotycznej miłości, które to tematy Jehoszua uwypukla, przeciwstawiając realizm Zachodu i filozofię Wschodu. Autor poprzez opis operacji na otwartym sercu, religii, seksualnej obsesji czy też transmigracji dusz dokonał w swej przykuwającej uwagę powieści rozrachunku ze śmiertelnością.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Nic na świecie nie zmienia się zupełnie. Jeśli kiedykolwiek były tam urok i piękno, coś z tego musiało pozostać”.

„Wszystko dzisiaj sprowadza się do psychologii (…)”.

„W życiu nawet jedna noc jest coś warta”.

„Co może bowiem dać tajemnica, która nie dąży donikąd? Taka już jej natura. Nie ma kierunku, albowiem nie widać celu, kiedy zapomniano przyczynę”.

„Bez humoru ludzie mogą się spotkać, ale jakże bez niego się rozstać?”.

„Wszystko, co się dzieje dookoła, to sen”.

„Z podróży do Indii nie przywiozłem dla siebie nawet drobiazgu oprócz tego przeklętego zakochania, które prześladowało mnie nawet tutaj, w moim przyciemnionym dziecięcym pokoju”.

„Ciągle wszystkim powtarzam: psychologia jest nie mniej ważna od noża w dłoni”.

„Bo pacjent nie powierza się ręką chirurga, tylko swojego anestezjologa”.

„(…) w chirurgii nie możesz przesadzać z poczuciem odpowiedzialności, bo nie posuniesz się do przodu i w ogóle nic nie zdziałasz. Trzeba postawić wszystko na jedną kartę; żeby pokroić człowieka, a przy tym jeszcze mu wmówić, że to dla jego dobra, musisz mieć w sobie coś z szarlatana i hazardzisty”.

„Czasem sam Bóg chroni człowieka przed jego lekarzem”.

„Od myślenia jeszcze nikt nie umarł”.

„Nie można niczego obiecywać, w tym państwie nawet Bóg byłby ostrożny z obietnicami (…)”.

„Kto zdołałby zapomnieć o tym, że śmierć pozostanie śmiercią, choćby nawet przebrała się za kogoś innego?”.

„Oczywiście, że nie chcę wierzyć w tajemnicze moce, ale co na to poradzę, skoro one wierzą we mnie?”.

„A może komuś, komu grozi utrata własnej duszy, przysługuje prawo do milczenia?”.

„Jeśli ktoś przywykł opiekować się jedną kobietą, to najwyraźniej przenosi te przyzwyczajenia także na inne”.

„(…) nie należy trwonić sił na rzeczy niemożliwe (…)”.

„(…) bo nawet jeśli śmierć wydaje się tam czymś bardziej naturalnym i nie tak tragicznym, to z pewnością nie jest pusta”.

             

            Ludzie do Indii jeżdżą w różnym celu. By zamknąć się w aśramie, uciec od codzienności, doznać oświecenia. Jak pisał Carl Gustaw Jung w książce „Podróż na Wschód”: „Na obliczu nawet najbardziej uduchowionego człowieka można rozpoznać nadal żywe rysy człowieka prymitywnego, a melancholijne spojrzenie niewykształconego, półnagiego wieśniaka zdradza przeczucie nieświadomej wiedzy o tajemnych prawdach”. Jung twierdził, że świadomość posiada cztery funkcje: intelekt, uczucie, percepcję i intuicję oraz dwie postawy: ekstrawertyczną i introwertyczną. Z reguły świadomość dysponuje tylko jedną funkcją i jedną postawą – reszta pozostaje w nieświadomości. Istnieją jeszcze dwie inne funkcje psychiki: persona, decydująca o stosunku do świata zewnętrznego i dusza będąca wewnętrzną formą osobowości, określającą sposób komunikacji z nieświadomością. Nieświadomość dzieli Jung na personalną i kolektywną. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ wszystkie rozważania na temat duchowości człowieka, spraw związanych z duchowością i cielesnością Jung opisał zaraz po podróży do Indii. Zrozumiał, że wszyscy ludzie na świecie są tacy sami, że wszyscy zadają sobie pytania, po co właściwie żyjemy? Jaki jest sens życia? Czym jest ciało a czym jest dusza? Sądzę, że jest kilka powodów, dla których mamy trudności z otwartym mówieniem o tym, po co właściwie się żyje i jak należałoby żyć, żeby „to wszystko” miało sens i wartość, pomimo że tak czy inaczej kończy się w grobie. Po pierwsze, zdajemy sobie sprawę z tego, że życie jest na tyle złożone i trudne, iż żadne sentencje i dobre rady nie mogą się z nim naprawdę zmierzyć. Są na to zbyt zdawkowe, zbyt lekkie, zbyt łatwe. Indie w oczach przybyszów stały się marzeniem, mityczną krainą, w której „wszystko jest jednym wielkim przeżyciem duchowym”. Ostoją zatraconych w zachodnim świecie wartości, symbolem wyrzeczenia się prostej i przewidywalnej ścieżki duchowej. Miejscem, w którym wreszcie można żyć chwilą obecną, nieustannie w drodze, w zgodzie ze sobą i światem. Przybysze szukają tu ucieczki od frustracji i rozczarowania. Pragną świata pozbawionego fałszu i chciwości. I bywa nawet, że go w Indiach znajdują. Ku zdumieniu miejscowej ludności, w kraju od dekad nękanym wojnami i biedą, w którym nawet dostęp do wody nie jest rzeczą oczywistą, przybysze z Zachodu widzą swój raj na Ziemi. Kontrast pomiędzy gorzką (ukazaną oczami miejscowych) rzeczywistością Indii a ucieleśnieniem marzeń zmęczonych pustką egzystencji Europejczyków zdaje się główną osią książki Awrahama B. Jehoszua „Powrót z Indii”.

Główną osią książki jest pytanie o sens miłości, o sens zakochania. Nie ma w tym nic dziwnego, ale kiedy kobieta, którą bohater darzy uczuciem jest w wieku jego matki, a do tego jest żoną jego szefa to wtedy zaczynają się prawdziwe problemy. Czy taki mechanizm psychologiczny można nazwać nieprzepracowanym kompleksem Edypa? Psychologowie czy seksuologowie w skłonności do starszych kobiet dopatrują się przejawu kompleksu Edypa. Według Freuda naszym pierwotnym obiektem seksualnym staje się matka. Jeśli się z tym nie uporamy w dzieciństwie, później przez całe życie szukamy podobnej do niej kobiety, a w konsekwencji wybieramy bardziej dojrzałe partnerki. Taka kobieta zwykle urzeka dojrzałością emocjonalną, pewnością siebie, ustabilizowaną pozycją zawodową i... dużym temperamentem seksualnym. Nie szuka opiekuna, ale partnera. Nic dziwnego, że starsza kobieta jest atrakcyjnym „kąskiem" dla wielu młodych mężczyzn.

Jak już wspomniałem na początku, akcja książki zaczyna się niezbyt przyjemnie dla narratora i bohatera tej historii. Z tym narratorem też nie jest tak prosto jak na początku możemy sobie wyobrazić. Przez całą powieść włącza się jakiś „wewnętrzny głos” zaznaczony na kartkach kursywą, głos nie wiadomo czyj - może autora powieści? Może ducha opowieści? Dołącza on swoje komentarze, które są równocześnie podsumowaniami i przeczuciami, ocenami i domysłami, a wszystkie dotyczą tajemnicy. Ale jakiej tajemnicy? Wygląda na to, że to tajemnica bohatera powieści, jego duszy. Bo w „akcji równoległej" komentatorem opowiadanej historii jest supernarrator, który ma „wymazaną” podświadomość, przez co - znakomity pomysł autora - staje się też tajemnicą dla samego siebie.

            Głównym bohaterem powieści jest 29-letni doktor Benjamin Rubin, który kończy właśnie staż na chirurgii w szpitalu w Tel Awiwie. Jednak ten etat przeznaczony jest dla innego stażysty. W dodatku szef namawia go na internę, na którą nie chce się zdecydować. A wszystko przez to, że jest naprawdę świetnym chirurgiem, ale „za dużo myśli", zastanawia się, a w chirurgii trzeba podejmować decyzje w ułamkach sekund. Cała książka jest przeniknięta rozważaniami bohatera o przyszłej drodze zawodowej, stosunkach w szpitalu, o nadziejach, jakie żywią jego rodzice. Zdaje się, że młody, dobrze zapowiadający się lekarz, nigdy nie podjął żadnej decyzji w swoim życiu bez akceptacji rodziców, zwłaszcza matki. Nagle coś się zmienia. Pojawia się nierozsądna miłość. I co? Zostanie nie tylko bez żony, o której marzą dla niego rodzice, ale i bez chirurgii, o której sam marzy?

            Ale nie. Od początku wiemy, że dyrektor Lazar, który zarządza szpitalem, chce go zabrać w podróż do Indii, by pomógł mu sprowadzić córkę, która zachorowała tam na żółtaczkę typu B. Młody lekarz waha się, bo taka jest jego natura. Nie może zwlekać z podjęciem decyzji długo. Już po dwóch dniach wylatuje z dyrektorem Lazarem i jego żoną Dori do New Delhi. Na miejscu zakochuje się. Najpierw w rzekach Indii, potem w kobiecie. W każdym razie nie w tej, o której wszyscy myślą na początku powieści. Wykonuje chorej na żółtaczkę dziewczynie ryzykowną transfuzję krwi, która później przez niektórych lekarzy uznana zostanie za niekonieczną. A może była konieczna. I w tym momencie u bohatera rodzi się nowy etyczny dylemat. Autor wspaniale wnika we wszelkie wahania bohatera, który lubi każdą rzecz omówić ze sobą i innymi, przede wszystkim z rodzicami, aby na końcu jeszcze bardziej je zagmatwać. 


Teraz dochodzimy do chwili, w której Benjamin Rubin zauroczy się kobietą, którą będzie kochał do końca powieści. Dla nas, wnikliwych czytelników wszystko komplikuje się jeszcze bardziej przez istnienie supernarratora, który opowiada nam historię tajemnicy duszy, a może snu lub zmiany osobowości? Czy marzenia rodziców o żonie dla syna się spełnią? Na kartach książki będą jeszcze kolejne niespodziewane wyjazdy do Indii, ale już nie z udziałem głównego bohatera. W końcu na młodość autora (urodzony w 1936r.) przypadał okres wielkiej fascynacji Indiami. Wtedy wyjazd do Indii nie był niczym dziwnym. Problemem był raczej powrót z Indii. Wielu młodych ludzi nie wróciło do „starego” życia, jakie wiedli przed podróżą nad Ganges. W powieści oprócz miłości  jest jeszcze śmierć. Czytelnik przeczyta również opis autentycznej operacji na otwartym sercu. Jak to się kończy? Jak życie. Najczęściej, oprócz ostatecznej, nie ma jednoznacznej odpowiedzi. A jednak to trochę świetna powtórka ze starego mitu i z badań Zygmunta Freuda nad psychoanalizą. Może tego nie słyszymy, ale z kartek książki dobiega głośny chichot. To Edyp!

            Kiedy doktor Benjamin Rubin trafia do Indii zdaje sobie sprawę, że najważniejszym celem tej wizyty jest sprowadzenie młodej, chorej dziewczyny do Izraela. Jednak podświadomie zauroczy się, zafascynuje, wręcz zachwyci się Indiami. Wizyta w świętym mieście staje się jednym z najważniejszych dla niego momentów w życiu. Waranasi, jedno z siedmiu świętych miejsc hinduizmu, położone jest tu, gdzie do rzeki Ganges wpadają dwa strumienie, Varuna i Assi, których połączone nazwy dały imię temu miejscu. Codziennie przyciąga tysiące pielgrzymów przybywających tu, aby modlić się, oczyścić z grzechów poprzez kąpiel w świętej rzece lub… umrzeć. Bohater trafia tu nad ranem z dyrektorem Lazarem i jego żoną Dori, po całonocnej podróży ze stolicy Indii, New Dehli. Mają szczęście, gdyż bez większego kłopotu udaje im się zdobyć bilety na pociąg z miejscami do leżenia. Indyjski wagon klasy sleeper to nie demon prędkości, ale podróż, choć wolna, jest jednocześnie niedroga. Za przejechanie ponad 500 kilometrów płacą równowartość 10 dolarów. Warunki dalekie są od komfortowych, ale mogli przynajmniej wyciągnąć się na leżankach. Wielu podróżnych nie stać nawet na ten luksus. Dla nich zostają miejsca siedzące. W wagonach najniższej klasy panuje potworny ścisk, na dwóch siedzeniach potrafi zmieścić się cała rodzina. Jeszcze mniej szczęścia mają stojący w przejściu. Nikt jednak nie narzeka, nawet ci, którzy muszą tłoczyć się w przedsionku lub wyglądać przez otwarte drzwi wagonu. Podróżowanie w takich koszmarnych, zdawałoby się, warunkach Hindusi przyjmują ze stoickim spokojem.

Na dworcu otaczają ich z miejsca kierowcy rowerowych riksz. Każdy proponuje zawiezienie nad rzekę lub znalezienie taniego pokoju. Z góry wiedzą, czym to pachnie. Duże miasta Indii pełne są naciągaczy, polujących na turystów i wiozących ich do z góry upatrzonych hoteli. Prowizję, którą za to dostają, właściciel po cichu dopisuje do rachunku gości. Bez wahania oglądają tłum, jaki zgromadził się wokół. Udając, że świetnie wiedzą, dokąd iść, odchodzą kilka przecznic. Jednak od samego początku doktor Benjamin Rubin marzy by ich hotel znajdował się jak najbliżej Gangesu. Wschody słońca w Waranasi to chwila magiczna. Właśnie wtedy na wodę wypływają dziesiątki łodzi. Bohater wcześnie wstaje, zanim pierwsze promienie brzasku rozświetlą miasto. Nad rzeką unosi się mgła, a na ghaty, długie schody ciągnące się wzdłuż Gangesu, schodzą pielgrzymi by zażyć rytualnej kąpieli. Kobiety i mężczyźni stoją nad brzegiem, szepczą święte formuły, po czym w ubraniach wchodzą do wody. Rytualnymi gestami nabierają jej w dłonie, po czym cali zanurzają się kilkukrotnie. Inni stają w skupieniu przy brzegu, napełniając niewielkie naczynia i modląc się, opróżniają je do rzeki. Kąpiel w Gangesie oczyszcza z grzechów, zaś wizyta w Waranasi, zdaniem wierzących w reinkarnację Hindusów, usuwa złą karmę i pozwala odrodzić się w lepszym wcieleniu. Ten zaś, kto po śmierci zostanie spalony nad brzegami tej rzeki, osiągnie nirwanę, uwalniając swoją duszę z cyklu powtórnych narodzin. Ganges, bowiem, to ziemskie ucieleśnienie Gangi, bogini oczyszczenia. I choć stężenie ścieków w wodzie jest niewyobrażalnie wysokie, wielu pije ją podczas takich ablucji. Na brzegu wierni gromadzą się przy małych aśramach, świątyniach bóstw, składając ofiary z ognia i wody, czasem także pożywienia.

Na prawie 500 stronach książki „Powrotu z Indii” autor dostarcza nam wielu dowodów na to, że powieść ma pewną „moc”, a przy okazji prostą narrację i płynną prozę; zawiera fascynującą fabułę i barwnie przedstawione postacie; jest nasycona wielkim i poważnym tematem, naturą miłości i tajemnicami ludzkiej duszy. To także powieść o dwóch krajach, Izraelu i Indiach - Izraelu, którego nie rozpoznałby żaden obcokrajowiec i Indiach, które rozpoznałby tylko cudzoziemiec. Izrael Awrahama B. Jehoszuy to kraina bez terroryzmu, w której nie spotykamy napięcia związanego z konfliktem palestyńsko - izraelskim, tam nawet nie rozmawia się o polityce - jak to w Izraelu bywa, na co dzień - w którym nie ma nawet śladu egzystencjalnego strachu. Jest to dobrze zaplanowane posunięcie, ponieważ pomaga to autorowi skupić się na bardzo osobistych emocjach i czynach bohaterów, które są przedmiotem jego książki.

Po szczęśliwym wyleczeniu z żółtaczki Einat i powrocie z Indii do Izraela, Benjy przechodzi do czynów w związku ze swoją miłością do Dori.  Na początku, w wynajętym przez mężczyznę, a odziedziczonym przez Dori mieszkaniu, kochankowie skonsumują swój zakazany związek. Po tym intymnym wydarzeniu zrodziła się w bohaterze pewność, że to, do czego właśnie doszło między nimi, nawet jeśli ona zdołała sprawić, by pozostało tylko jednorazowym epizodem, pozbawionym dalszego ciągu, nie pozwoli mu się od niej uwolnić, tak jak zazwyczaj jest po zwyczajnej „łóżkowej przygodzie”, lecz przeciwnie – wzmocni jeszcze jego pożądanie. W celu zatuszowania tej zakazanej miłości, poślubia Michaelę, pełną energii młodą dziewczynę, która zaprzyjaźniła się z Einat jeszcze w Indiach i która jasno wyraża pragnienie powrotu do kraju, gdzie  nabyła buddyjskiego spokoju, co jest jej najbardziej uderzającą cechą osobowości przedstawioną w książce. Gdy powieść rozwija się przez następne dwa lata, autor otwarcie bada każdą relację Benjy'ego: z dyrektorem Lazarem, którego patronatu potrzebuje w pracy zawodowej; z Dori, do której czuje wszechogarniające pożądanie; z Michaelą i ich córeczką Shivą, której imię jest jednocześnie imieniem hinduskiego boga zniszczenia i hebrajskim słowem sziwa oznaczającym „powrót” (jakże wymowne imię ich córki…); a także z jego rodzicami i kolegami. 

Awraham B. Jehoszua jest pisarzem z niezwykłą znajomością emocjonalnych i praktycznych szczegółów, z których składa się życie, i pod jego wszechwiedzącym spojrzeniem każda postać, każda relacja jest zarówno subtelnie, jak i głęboko wyryta. „Powrót z Indii” to zadziwiające dzieło o miłości we wszystkich jej formach, które przemawia do czytelników na całym świecie ponad barierami religii, światopoglądów i kultur. Indie służą w powieści jako tło, ponieważ na kartach książki Jehoszua stara się również zgłębić naturę ludzkiej duszy; jego bohaterowie nieustannie debatują, czy dusze istnieją i czy mogą migrować do innych ciał, czy śmierć jest tylko warunkiem wstępnym, przepustką do innego życia. Benjy inspiruje się książką „Krótka historia czasu” Stephena Hawkinga, aby rozwinąć własną teorię kurczenia się wszechświata i tego, jak duch przechodzi z materii w nicość. Otóż, jeśli chodzi o mrok, którym spowite są owe trzy pierwsze sekundy wielkiego wybuchu u Hawkinga, cała teoria upada, ponieważ nie ma możliwości wyjaśnienia, w jaki sposób kosmos, ściśnięty w cząstce o nieskończonej gęstości i zerowym promieniu, zaczął się rozprzestrzeniać z taką prędkością. Fizyka jest bezsilna w obliczu owych trzech pierwszych sekund, gdyż po prostu są one poza fizyką. A co z pierwszymi trzema sekundami zakochania? Czyż one też wymykają się racjonalnemu wyjaśnieniu? Tu główny ciężar metafizyczny spoczywa na indyjskim hinduizmie i buddyzmie, które są luźno powiązane z filozofią porzuconego fatalizmu. Indie to oczywiście miejsce nędzy i śmierci, z „brudnymi, zatłoczonymi ulicami” i miastami, które przywołują na myśl „piekło”; pośród takich cierpień ten „wirus indyjski” stanowi duchowy mechanizm przetrwania, który absorbuje nawet kogoś, kto „nie jest… Hindusem, ale… racjonalnym, praktykującym lekarzem z Zachodu, człowiekiem umiarkowanym”.

Nieważne, że portret Indii to trochę naiwna karykatura; w końcu jest to obraz wydumany przez młodego i niedoświadczonego internistę, który nieustannie wyobraża sobie siebie w filmie przygodowym o Indiach, a nie realnej rzeczywistości, i któremu można wybaczyć przekształcenie starożytnej krainy w celową metaforę. Nieważne też są pomyłki w faktach i spostrzeżeniach: uczniowie z Kalkuty nie noszą mundurków z „cienkich różowych sari”; w kinach miejskich nie ma wolnych miejsc siedzących; nie może być „delikatnej filozofii hindi”, ponieważ hindi jest językiem, a nie religią; nie można dostać baraniny w hinduskiej restauracji w świętym mieście Benares. Wybaczamy to wszystko naszemu bohaterowi, dla którego ezoteryka indyjskiego spektaklu kulturowego jest wzruszająco naiwna. Przecież my, wszyscy ludzie Zachodu mamy  wyobrażenie o Indiach takie jak doktor Benjamin Rubin. Po  lekturze zdajemy sobie sprawę z tego, że lśnienie witające nas pośród gęstwiny zdarzeń nie jest tylko blaskiem świetlika ani odblaskiem stłuczonego szkła – to baczne oko naszego towarzysza życia, który także przez cały dzień usiłował od nas uciec, ponieważ naszym śladem podąża tajemnica istnienia. Bo często tajemnicę naszej egzystencji nie poznaje się w Indiach, tylko już w domu po powrocie z Indii. Doktor Benjamin Ruben bohater książki „Powrót z Indii” jest tego najlepszym przykładem.

 

 


20 stycznia 2021

Niezwykłe okoliczności zniknięcia niejakiego Saida Abu an-Nahsa z rodu Optysymistów

 

 „Niezwykłe okoliczności zniknięcia niejakiego Saida Abu an-Nahsa z rodu Optysymistów”


Emil Habibi


Autor/ (ar. إميل حبيبي, hebr. אמיל חביבי ur. 28 stycznia 1922 w Hajfie, zm. 2 maja 1996) – arabski pisarz, obywatel Izraela i członek Knesetu. Pochodził z anglikańskiej rodziny. W młodości pracował w rafinerii oraz w radiu. Należał do Komunistycznej Partii Palestyny, a następnie Komunistycznej Partii Izraela i Maki. W Knesecie zasiadał przez blisko dwie dekady, w latach 1951-1959 oraz 1961-1972. 

Tłumaczenie/ Hanna Jankowska

Tytuł oryginału/ ar "لكع بن لكع، ثلاث جلسات أمام صندوق العجب". الناصرة: دار  آذار،” . „al-Ouakal al-Ghariba fi ikhtifa Said Abi an-Nahs al-Mou'tashail”. 

Tematyka/ W powieści znajdziemy i wieloznaczną symbolikę, i ponurą groteskę, i realizm. Niesie ona jednak treści prawdziwie humanistyczne. Autor stara się dotrzeć do głębi duszy człowieka zniewolonego, analizuje przyczyny tkwiącego w nim zła oraz poszukuje dróg prowadzących do godnej egzystencji i ku sprawiedliwości. Spoglądając na dzieło Habibiego z bardzo szerokiej perspektywy, głównego bohatera oraz jego dzieje można postrzegać jako metaforę wydarzeń, które stały się udziałem wszystkich Palestyńczyków. „Niezwykłe okoliczności zniknięcia niejakiego Saida Abu an-Nahsa z rodu Optysymistów” są więc kroniką zmagań, jakie naród palestyński musiał stoczyć w walce o własną tożsamość, o to, by nie zostać bezwzględnie wykorzenionym i odciętym od własnego dziedzictwa i kultury.

Główny motyw/ Niezwykłe okoliczności zniknięcia niejakiego Saida Abu an-Nahsa z rodu Optysymistów”, zgodnie z tytułem, są lekturą niezwykłą. Kanwę utworu stanowią losy jednego z wielu Palestyńczyków, którzy pod koniec lat 40. XX wieku zostali wygnani ze swojej ojczyzny. Protagonista, Said Abu an-Nahs nie potrafi zaakceptować konieczności życia w charakterze wygnańca i wbrew wszelkim przeciwnościom i przeszkodom powraca do swojej rodzinnej ziemi. Ceną reemigracji jest konieczność stania się elementem nowej rzeczywistości, tj. rodzącego się państwa izraelskiego – tyle, że wejście w skład struktur nowego tworu postrzegane jest jako służba na rzecz okupanta. Główny bohater, obarczony tym właśnie nieprzyjemnym piętnem, w sposób ironiczny relacjonuje swoje przygody i zdarzenia, które stają się zapiskiem realiów egzystencji w Palestynie na przestrzeni dwudziestu lat. Ukazane wydarzenia rozpoczynają się w momencie  formowania się Izraela (1947 r.) i trwają do wybuchu wojny sześciodniowej (1967 r.), w wyniku, której państwo żydowskie zdobyło terytoria półwyspu Synaj, Strefę Gazy, Judeę z Jerozolimą, Samarię i Wzgórza Golan.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Gdyby tak nasi przodkowie powstali z grobów, posłuchali radia, patrzyli na telewizję i zobaczyli, jak jumbo jet z rumorem, z hałasem ląduje w ciemną noc na lotnisku, to zaprawdę zaliczyliby nas do grona równych Bogu Jedynemu”.

„Nie wszystko, co spływa z nieba jest natchnieniem (…)”.

„Wiadomo przecież, że my, synowie Hajfy, więcej uczyliśmy się w szkole o wioskach w Szkocji niż o wsiach w Galilei”.

„Oni nie są mamelukami ani krzyżowcami, lecz powracają do swojej ojczyzny po dwóch tysiącach lat nieobecności. – Ale mają pamięć!”.

„Nie ma na ziemi, chłopcze, nic bardziej świętego niż ludzka krew i dlatego nasz kraj nazwano Ziemią Świętą”.

„Historia, chłopcze, ma w oczach zaborców wartość o tyle, o ile da się zafałszować”.

„Arabowie w dawnych czasach – mawiał nauczyciel – myśleli bowiem szybciej, niż Ziemia obiegała Słońce, ale teraz zrzekli się daru myślenia na rzecz innych ludzi”. 

„Arabowie , kiedy myśleli – mawiał nauczyciel – działali, a potem marzyli. Nie to co dzisiaj, kiedy to marzą, a potem dalej snują fantazje”.

„Powiadacie, szanowny panie, że historia, kiedy się powtarza, nigdy nie czyni tego tak samo: za pierwszym razem mamy do czynienia z tragedią, za drugim razem z farsą”.

„Religia jest dla Boga, ojczyzna zaś dla wszystkich”.

„Matką wynalazków jest nie tylko potrzeba, lecz także interes notabli”.

„(…) wszak wiadomo, że krzywda ze strony krewnych bywa najdotkliwsza”.

„Kiedy życie ma wartość mniejszą od śmierci, trudniej jest zacisnąć zęby i trwać niż poświęcić życie w ofierze”.

„Samo stwierdzenie, że coś stoi w sprzeczności z prawami natury i zasadami logiki, nie stanowi żadnego dowodu”.

„Spotkałem Juad tam, gdzie się ludzie w Izraelu spotykają: w więzieniu”.

„Kto raz w naszym kraju trafi do więzienia, staje się jak to czółenko w ręku tkacza: tam i z powrotem wchodzi i wychodzi”.

„Jest takie przysłowie: być może masz gdzieś brata, którego nie zrodziła twoja matka. A ja dodam: a może masz i ojca, którego twoja matka nie poślubiła”.

„(…) syjoniści potrafią cały świat postawić na nogi z powodu zadraśniętego palca”.


            Izraelscy Arabowie są rozdarci między obowiązującym prawem a arabską tożsamością. Przez sto pokoleń naród żydowski mieszkał w diasporze, rozrzucony po świecie. To rodziło zasadniczy dylemat: wierności w stosunku do kraju, gdzie się mieszkało, i wierności wobec własnego narodu. Wiara żydowska rozwiązała ten problem w sposób rozsądny, umożliwiając Żydom współistnienie z władzami kraju, w którym mieszkali. Żyjąc w diasporze, Żydzi przestrzegali zasady „prawo kraju osiedlenia jest prawem obowiązującym". Sytuacja Arabów, obywateli Państwa Izrael, jest bardziej skomplikowana niż Żydów żyjących w diasporze. W Izraelu mieszka ponad milion Arabów, co stanowi 18 procent całej ludności. W większości są oni lojalnymi obywatelami Izraela: korzystają z praw wyborczych, mają przedstawicieli w Knesecie i wolną prasę, płacą podatki. W Izraelu mieszkają Arabowie szyici, mający krewnych wśród członków Hezbollahu.

            Kilka dni temu, podczas kolejnego ostrzału miasta, Hajfy, pociski spadły na arabską dzielnicę. Ucierpieli Arabowie, obywatele Izraela. W ogóle stanowią oni jedną trzecią pokrzywdzonych w wojnie przeciwko Hezbollahowi. Pociski zabiły m.in. dwoje arabskich dzieci w Nazarecie, dziewczynę i dwóch dorosłych w wiosce Marran, dwóch dorosłych w Majd-al-Krum, dwóch chłopców w Dir-al-Assad, trzy kobiety w Damsze-al-Arab. Izraelscy Arabowie mają tę samą tożsamość religijną i narodową, co Libańczycy i inni Arabowie mieszkający na tym nieszczęśliwym obszarze. Po części gniewnie reagują oni na postępowanie Izraela. Mogą to manifestować, bo państwo żydowskie jest demokratycznym krajem, w którym wolno mówić wszystko - ostro krytykować, a nawet nienawidzić. Tak się zachowuje większość arabskich posłów w Knesecie. Stosunki między Żydami i Arabami w Izraelu to tylko fragment relacji między obu narodami na Bliskim Wschodzie, a właściwie na całym świecie. Zachowanie przywódców „osi zła" w Damaszku i Teheranie, których emisariuszami są żołnierze Hezbollahu, nie tylko zaostrzyło nienawiść do Izraela, ale dodało radykałom pewności siebie. Nawet, pomimo że z korzyścią dla władz Jordanii, Egiptu i Arabii Saudyjskiej byłoby, gdyby Hezbollah przestał istnieć, gdyż wzmacnia szyitów i Braci Muzułmańskich w tych krajach. Sytuacja na Bliskim Wschodzie jest zła, a będzie jeszcze gorsza, gdyż Iran robi wszystko, by mieć broń jądrową. To najbardziej zagraża Izraelowi, ale zagraża też całemu Zachodowi, a także umiarkowanym krajom arabskim.

            Prezentując książkę Emila Habibiego „Niezwykłe okoliczności zniknięcia niejakiego Saida Abu an-Nahsa z rodu Optysymistów” nie sposób więc pominąć tła historycznego i wydarzeń politycznych. Podobnie, nie dałoby się zaprezentować cudzoziemskiemu czytelnikowi twórczości Adama Mickiewicza czy Juliusza Słowackiego bez przedstawienia, choć pokrótce, tła epoki, w której tworzyli. Tak jak w przypadku polskich poetów romantycznych, dramatyczne wydarzenia, w jakich kształtowały się narody: palestyński i żydowski, mają ogromy wpływ na pisarzy obu narodów. Emil Habibi zadaje sobie i czytelnikom pytanie: Czym jest ojczyzna? Mapa nie daje na to odpowiedzi, a metryki urodzenia mogą być rozmaite. Przed nikim to pytanie nie stoi z taką ostrością, jak przed samym sobą. Tożsamość określa się więc przede wszystkim przez przynależność do ziemi – Palestyny. W książce Habibiego ziemia, a w szczególności miasto Hajfa jest kategorią centralną.  Dzieło, poprzez humor, który jest fundamentem narracji, a zarazem  sprzeciwem wobec pozbawienia narodowej przynależności i wyzucia z ojczystej ziemi, wskazuje  trwanie na niej, nie tylko w stanie walki zbrojnej, ale także w obronie tożsamości. Ziemia, drzewa, kamienie, skały, wszystko, co składa się na materialny krajobraz – to podstawowe pojęcia utworu. Palestyna nie była nigdy czysto muzułmańska, chrześcijańska czy żydowska. Mitologie wszystkich tych religii na równi oddziałują na mieszkańców tej ziemi. Autor odrzuca fanatyzm żydowski tak samo jak fanatyzm muzułmański. 

Na czym polega znaczenie tej niewielkiej książeczki? Jak słusznie stwierdził jeden z recenzentów, utwór Habibiego to panorama losu narodu dotkniętego klęską. Problem Palestyński i wyrosły zeń konflikt arabsko -izraelski doczekał się obszernej literatury. Sama bibliografia prac dotyczących różnych historycznych i politycznych aspektów tego problemu stanowi potężną, ponad 1000- stronicową księgę. Budzi on emocje jak mało który z wielkich konfliktów współczesności i jak mało który jest płaszczyzną zaciekłej walki propagandowej. Znalazł rzecz jasną- odbicie w literaturze pięknej zaangażowanych weń narodów. I w tej dziedzinie, również nie wolnej od emocji i wielkich słów, czymś wyjątkowym jest dzieło przedstawiające kwintesencje wielkiej tragedii w sposób tak szczery, uczciwy i obiektywny, jak właśnie książka Habibiego. 

            Główny bohater książki, Said przypomina Kandyda Woltera, z tą może małą różnicą, że Kandyd kochał Kunegundę i podróżował przez Europę, a Said kochał Juad i podróżował od wioski do wioski w Palestynie. Ciekawe jest też pochodzenie Saida, który jak sam podkreśla pochodzi z rodu Optysymistów. To rodzinna cecha, a samo słowo „Optysymista” to zbitka dwóch słów – optymista i pesymista – które od czasów jego praprababki, pierwszej cypryjskiej rozwódki, zlały się w jedno i stały się przydomkiem całej rodziny. Imię bohatera – Said Abu an-Nahs al-Mutaszail, co oznacza: Szczęsny Nieszczęśnik Optymista – odpowiada, wypisz wymaluj, jego charakterowi i życiu, jakie prowadził. Po pierwszej klęsce, w roku 1948, potomkowie jego rodziny rozproszyli się wśród Arabów i osiedlili się we wszystkich krajach arabskich. Jeden z przodków chłopaka wyspecjalizował się w zapalaniu papierosów pewnemu królowi. Świętej pamięci ojciec młodzieńca zasłużył się dla Państwa Izraela jeszcze przed jego powstaniem. Kiedy ojciec poległ śmiercią bohatera na skraju drogi, Said ocalał dzięki osłu i przedostał się morzem do miasta Akka. Rodzinną tradycją Optysymistów było wypatrywanie  na ziemi pieniędzy, które mogły wypaść z kiesy jakiegoś przechodnia. Liczyli, że znajdą skarb i że to całkowicie odmieni ich monotonną egzystencję. We wszystkich krajach arabskich można bez problemu rozpoznać kuzynów i kuzynki Saida po tym, że ich głowa wyprzedza ciało w drodze do pracy, na bazar czy do mogiły. Wszyscy przodkowie odchodzili z tego świata z rozbitymi głowami. 

            Życie Saida przypomina pewną anegdotę z izraelskiego kawału o lwie, który się zakradł do siedziby izraelskich związków zawodowych. Pierwszego dnia pożarł szefa Departamentu Organizacyjnego, a współpracownicy nic nie zauważyli. Drugiego dnia pożerał naczelnika Departamentu Arabskiego, ale pozostali nie spostrzegli jego braku. I tak żył sobie ten lew spokojnie i zaspokajał swój apetyt, aż się dobrał do woźnego podającego napoje, i wtedy go złapano. Said był właśnie takim woźnym, którego zniknięcia nie dało się nie zauważyć. Najważniejsze było to, że ulotnił się w sposób niecodzienny, bo jak sam twierdził, napotkał stworzenia, które przybyły do Akki z dalekiego Kosmosu. Wierzył, że muszą być gdzieś światy takie jak nasz, również na naszym szczeblu rozwoju. Mężczyzna, w przeciwieństwie do swoich przodków i żyjących kuzynów, nie patrzył nigdy pod nogi, żeby znaleźć jakiś skarb, on patrzył w górę i czekał na przybycie kosmitów. Liczył na to, że zmienią jego monotonne życie, albo zabiorą go ze sobą. A jeśliby ktoś zapytał, dlaczego to właśnie Saida wybrali kosmici spośród całego boskiego stworzenia, to, jak sam twierdził, wcale  nie jest pewny, iż tylko jego jedynego spotkali, a tak naprawdę to  on ich wybrał, bo całe życie zainteresowany był tajemnicą Kosmosu. Stale ich szukał, czekał, polecał się ich opiece, aż stało się to, co stać się musiało. Cud? Niech tak będzie. Jego zacofani przodkowie w epoce Dżahilijjii robili podobizny bożków z daktyli, żeby móc je zjeść, kiedy zgłodnieją. Kto jest prostakiem, jak nie tamci bogożercy? Said nie jest prostakiem, Said nie jest marzycielem. Said twardo stąpa po ziemi. Bo lepiej żeby ludzie zjadali swoich bogów – nawet, jeśli są z daktyli – niż żeby działo się odwrotnie. 

            Od chwili, kiedy Said miał „bliskie spotkanie trzeciego stopnia” z istotami pozaziemskimi rozpoczynają się jego przygody. Podróż Saida z wioski do wioski w świeżo powstałym Państwie Izrael było sposobem na poszerzenie jego wiedzy o świecie i horyzontów myślowych. Ta podróż stała się  dobrą okazją do tego, by lepiej poznał samego siebie, sprawdził się w trudnych warunkach, przekonał się, ile jest w stanie znieść i jakie przeszkody pokonać. W czasie podróży łatwiej przychodziło bohaterowi snucie refleksji i wyciąganie wniosków z dotychczasowych doświadczeń. Nierzadko te podróże kończyły się przemianą wewnętrzną bohatera – oczywiście zmianą na lepsze. Said staje się człowiekiem dojrzalszym, lepszym, bardziej świadomym albo miej naiwnym. Podróżując, zdobywa doświadczenia, które zaprocentowały mądrością życiową. Lecz jego wędrówka była także wartością samą w sobie – rozwijała i pozwala podejmować ryzykowne przedsięwzięcia. Nic dziwnego, że motyw podróży Saida, tak jak Kandyda Woltera czy podróże Guliwera Jonathana Swifta, został zaczerpnięty z literatury oświecenia. Celem podróży Kandyda było odnalezienie ukochanej Kunegundy, z którą rozdzielił go zły los, a konkretniej wściekłość rodziców dziewczyny. Celem podróży Saida było poszukiwanie ukochanej Juad. Postacie książki symbolizują różne aspekty palestyńskich losów. Nieprzypadkowo autor używa imion mówiących. „Juad” – dosł. „to, co będzie przywrócone” – symbolizuje palestyńską diasporę. Bakija – „pozostająca” – to jedna z tych, którzy wbrew wszystkim przeciwnościom wytrwali na ojczystej ziemi.  

            I tak pewnego razu Said odpowiedział na apel spikera w radiu, aby wszyscy Arabowie mieszkający na zachodnim brzegu wywiesili białe flagi na znak, że kapitulują przed izraelską armią. Bohater także wywiesił kij od szczotki z białą flagą, chociaż mieszkał w Hajfie, która leży na północy państwa i nikt nie uważał jej za miasto okupowane. Oburzeni Żydzi z Hajfy zapytali Saida, dlaczego to zrobił. Said odpowiedział: „Dobro należy pomnażać”. Bo gdyby nie ta wschodnia fantazja, nie można by było przeżyć w tak trudnej sytuacji politycznej nawet jednego dnia. Co roku przy okazji  Święta Niepodległości, zaraz po powstaniu Państwa Izrael, widać było jak Arabowie na znak radości wywieszali flagę państwową już tydzień przed świętem, która wisiała jeszcze tydzień po nim. Więcej flag powiewało nad Nazaretem niż nad Tel Awiwem, a w Wadi an-Nasnas w Hajfie, gdzie Arabowie zbratali się z żydowską biedotą, można było łatwiej odróżnić dom Araba od domu jego żydowskiego sąsiada (który emocjonalnie żył jeszcze w diasporze gdzieś w Europie Wschodniej) po fladze państwowej, która widniała nad domem arabskim. Żydowskiemu domowi wystarczało to, że jest żydowski i już. 

            W książce Habibi także podsuwa nam anegdotki dotyczące życia obyczajowego mieszkańców Palestyny. Można przeczytać opowieść o pewnym fellahu, który bał się, że ludzie wezmą na języki jego młodą żonę, więc zamknął ją w skrzyni, którą zakładał sobie na plecy, i z tym ciężarem, dzień po dniu, wychodził orać swoje pole. Zobaczył go kiedyś książę Bad raz-Zaman i zapytał, dlaczego dźwiga na plecach skrzynię. Kiedy fellach wyjaśnił, książę zapragnął naocznie się przekonać. Fellah zdjął skrzynię z pleców i otworzył, żeby ukazać swą małżonkę splecioną w miłosnym uścisku z młodzieńcem imieniem Aladyn, w skrzyni na mężowskim grzbiecie… 

            Kiedy Emil Habibi napisał książkę „Niezwykłe okoliczności zniknięcia niejakiego Saida Abu an-Nahsa z rodu Optysymistów”, zaczął dostrzegać pewne zjawisko. Otóż każdy naród, który w swych dziejach wycierpiał tak wiele, tworzy w swojej literaturze postać Optymisty. Na osobną uwagę zasługuje forma tej niezwykłej  historii, nawiązująca do tradycji starej literatury arabskiej. Autor posłużył się formą klasycznej arabskiej makamy – opowieści łotrzykowskiej. Odznacza się ona kunsztownym doborem słów, stosowaniem dwuznaczników, rozmaitych gier słownych, niekiedy prozy rymowanej. Wszystko to sprawia nie lada kłopoty przy przekładzie. Emil Habibi, Palestyńczyk żyjący w Izraelu, literat i działacz polityczny, należał do generacji, która dojrzewała i kształtowała się jeszcze za czasów panowania Brytyjczyków w Palestynie, przed podziałem kraju. Możemy domyślać się, że opisani „owi obcy kosmici”, których wyglądał na nieboskłonie Said, to może świat Zachodu? 

             Powieść Emila Habibiego stała się klasykiem we współczesnej literaturze arabskiej, która wykorzystując czarny humor i satyrę, przedstawia życie zwykłego Palestyńczyka. W zabawny sposób traktuje o tym, czym jest dla Arabów życie w Państwie Izrael i ukazuje sposób wciągania  w ten konflikt ludzi, którzy nie mają nic wspólnego z polityką. Dzieło pisarza przedstawia konfliktowe uczucia i lojalność Arabów, którzy podobnie jak on, mogli pozostać w swojej ojczyźnie, przekształconej w Izrael. Ironia jest jedną z głównych cech twórczości Habibiego, której popularność rozciąga się na cały Bliski Wschód.

             

24 grudnia 2020

Hiob

 

„Hiob”


Joseph Roth


Autor/ właśc. Moses Joseph Roth (ur. 2 września 1894 w Brodach, zm. 27 maja 1939 w Paryżu) – austriacki pisarz i dziennikarz żydowskiego pochodzenia. W latach dwudziestych najlepiej opłacany dziennikarz w Berlinie. Z początku zafascynowany komunizmem, szybko zmienił poglądy polityczne jeżdżąc do Rosji w ramach pracy dziennikarskiej. W swoich powieściach pisanych w konwencji realizmu psychologicznego - kontynuacji francuskich i rosyjskich prozaików dziewiętnastowiecznych - ironicznie, ale i z melancholią, przedstawiał znane z czasów swego dzieciństwa środowisko żydowskie wschodniej Galicji na historycznym tle schyłku i upadku monarchii austro-węgierskiej. Po dojściu Hitlera do władzy w Niemczech, od roku 1933 na emigracji. Żonaty z Friederike Reichler, która zapadła na chorobę psychiczną - schizofrenię. Od czasu choroby żony, Roth wpadł w głęboki kryzys psychiczny i finansowy, co doprowadziło go do alkoholizmu.

Tłumaczenie/ Józef Wittlin

Tytuł oryginału/ de-at „Hiob. Roman eines einfachen Mannes”.

Tematyka/ Zdawać by się mogło, iż tak, nie inaczej tytułując swą powieść, takie, a nie inne nadając swemu bohaterowi nad-imię, Joseph Roth postąpił jak wszyscy autorzy pracujący w tematyce mitologiczno-biblijnej. Postanowił mianowicie sprawdzić, jak znane historie brzmiałyby po stuleciach. Co współcześnie mówią wielkie, a przedwieczne symbole ludzkości? Mendel Singer, Hiob Rotha, nie jest sławny. Jego religijność nie jest wyjątkowa, ale jest nieskazitelna. Czy wie o nim Bóg? Raczej nie. Szatan? Z całą pewnością. Obecnie Hiob to naród. Naród Hiobów - to zmienia proporcje świata. O co Bóg może teraz pytać Szatana? “Czyś zwrócił uwagę na wybrany naród sług moich?” Książę ciemności nie jest idiotą, a sytuacja Hioba jest skomplikowana. Bóg się odwraca. Niektórzy powiadają, że umiera.

Główny motyw/ „Hiob. Powieść o człowieku prostym”, w przekładzie wybitnego poety Józefa Wittlina, to ambitna próba przeniesienia wątku biblijnego w realia początku XX. wieku. Jest to historia życia współczesnego Hioba, Mendla Singera, pobożnego nauczyciela z ukraińskiego Zuchnowa i jego rodziny. Filozoficzna parabola o żydowskim losie urzeka swym pięknem w przedstawieniu poszukiwania wiary i sensu życia wbrew nieszczęściu.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Bóg lędźwiom jego użyczył płodności, sercu pokory, a rękom ubóstwa. Rękom tym nie było dane ważyć złota ani liczyć banknotów.”

„Mimo to życie Mendla płynęło spokojnie, niby nikły, nędzny strumyk pośród ubogich brzegów.”

„Żeby dotrzeć choćby do Jego [Boga] rąbka – trzeba by mieć drabinę z miliona modlitw.”

„Jego prosty umysł skierowany był na nieskomplikowane ziemskie sprawy i nie znosił cudów w obrębie pola widzenia”.

„Prostotliwej jego pobożności nie trzeba było żadnych pośredniczących mocy między Bogiem a ludźmi.”

„Być może, iż błogosławieństwom trzeba do spełnienia dłuższego czasu niż klątwom.”

„Tym mocniejsze bowiem są rozkosze, im dłużej tajone.”

„Od lat tysiąca nigdy jeszcze nie wyszło na dobre, gdy chłop pytał, a Żyd odpowiadał.”

„Jakiej pomocy spodziewasz się od ludzi, skoro pokarał nas Bóg?”

„Biedacy są bezsilni, Bóg nie zrzuca im z nieba złotych kamieni, na loterii też nie wygrywają, więc muszą pokornie znosić swój los.”

„Ach, biedakowi źle, gdy grzeszy, i źle, gdy jest chory.”

„Właściwie było to już drugie, powtórne jego małżeństwo, tym razem ze szpetotą, z goryczą, z postępującą starością żony.”

„Do Dubna jedzie się furą Sameszkina, do Moskwy jedzie się koleją, ale do Ameryki jedzie się nie tylko okrętem, lecz także i z dokumentami.”

„(…) komu obce nieszczęścia, ten nie wierzy w cuda.”

„I do cudów też trzeba mieć szczęście.”

„Żaden Żyd nie może sobie życzyć nic lepszego, jak dostać się do Ameryki.”

„Wszystko, co nagłe, jest złe, a to, co dobre, pełza powoli.”

„Czego wy zawsze włóczycie się po świecie? – powiedział Sameszkin. -Diabeł was wygania.”

„Przez te wszystkie lata kochałem Boga, a on mnie nienawidził.”

„Była to jedyna rzecz gnębiąca Mendla, albowiem on, którego niebiosa tak bardzo już poniżyły, niewiele sobie robił z dobrodusznego i lekkomyślnego szyderstwa ludzi.”

„Ja mam mniej czasu od pani, pani Skowronkowa, jestem starszy od pani!”

„Człowiek jest nienasycony. Dopiero doznał jednego cudu, a już chce widzieć następny.”

                       

             Mojżesz Majmonides, żydowski teolog okresu średniowiecza, przedstawiał nieoczywisty obraz cierpiącego Hioba. W księdze biblijnej czytamy, że „mąż to doskonały i szczery, bojący się Boga i odstępujący od złego” (Hi 1, 8). Przypisane mu są najwyższe atrybuty moralne, ale nie cnoty intelektualne. Nie miał – pisał filozof – prawdziwej wiedzy i znał Boga tylko dlatego, że przyjmował jego władzę tak, „jak pospólstwo stosuje się do Prawa znając je. Gdyby znał Boga wiedzą pełną, przyznałby, że prawdziwe szczęście polega na znajomości Pana i jest zagwarantowane wszystkim, którzy Go znają, i że takiego człowieka nie może zadręczyć zły los. On znał Boga tylko przez tradycyjne opowieści, a nie przez swoje przemyślenia i dlatego Hiob wyobrażał sobie, że to, o czym należy myśleć, to szczęście polegające na zdrowiu, bogactwie, dzieciach, i one są celem ostatecznym. Z tego powodu popadł w takie zakłopotanie”. Wynika z tego, że Hiob miał niewłaściwą wiedzę o przeznaczeniu. Protest Hioba wynikał z jego ograniczonego rozumienia prawd religijnych i wadliwej hierarchii wartości. Oddawał cześć Bogu, ale nie pojmował Tego, któremu dziękował i służył. W tym sensie należał do maluczkich czy naiwnych. Gdyby osiągnął wspomnianą wiedzę, uzyskałby ukojenie i spokój, i tylko wtedy doświadczyłby prawdziwego szczęścia. Szczęście, to pogodzenie się z losem, przeznaczeniem. To jest właśnie „tak” na wszystko, co Bóg przyniesie, nawet na ból i klęskę. W tym stwierdzeniu odkrywam radykalizm poglądów Majmonidesa. Nie potępia Hioba, ale widzi w nim przede wszystkim kogoś ograniczonego, duchowo bezradnego. Na drugi plan ustępuje nawet historia cierpień, pozostaje niewinna, pogrążona w bólu naiwność. Hiob staje się – wedle Majmonidesa – przedstawicielem niewykształconych mas, o których pisali Platon, Arystoteles, a które również on dostrzegał w swojej wspólnocie religijnej. Ci ludzie znali jedynie prawa i ich się trzymali, nie wnikając w to, czym są prawa i kto je nadał. Oni, podobni Hiobowie, trzymali się nakazów, ale brakowało im rozumności. Mogli polegać na przewodnikach duchowych, ale nie możemy być pewni, że ich potrafili odnaleźć i rozumieć przekazywane im nauki. Krytykując Hioba, Majmonides krytykował niewykształcone masy, niezdolne pojąć istoty przeznaczenia. Tych, którzy znali Boga z tradycyjnych historyjek, wierzyli, bo tak nakazywał autorytet - przez to mieli nader ograniczone i mało wyrafinowane poglądy na to, czym jest życie szczęśliwe.

Majmonides powiadał, że przeciętni ludzie czytają bardzo dosłownie Pismo i nie są zdolni do rozpoznania jego filozoficznego sensu. Dlatego też wiara nie wykracza poza wyrażoną prosto zasadę kar i nagród oraz w niej zawartą obietnicę, że źli sczezną, a dobrzy będą żyć dostatnio. Nie jest dla mnie do końca jasne, jaką alternatywę proponuje Majmonides. Natomiast nie ulega wątpliwości, że wedle niego opatrzność nie kieruje się zasadą kar i nagród. Temat to już na osobne, choć z natury rzeczy skromne rozważania. Tematem Księgi Majmonides czyni dojrzewanie intelektualne, które Hiob osiąga na swojej drodze cierpień. Filozof zaznacza, że dojrzałość bynajmniej nie musi wiązać się z bólem i poniżeniem. To tak, mam wrażenie, jak gdyby Hiob był inną wersją najsłynniejszej opowieści o jaskini z Platońskiego „Państwa”. Jaskinię zamieszkuje lud żywiący swoje umysły cieniami rzeczy i niewielu zdoła jaskinię opuścić, a jeszcze mniej osób zdoła otworzyć się na światło Boga i przeżyć to, co Platon nazywa przemianą wewnętrzną. Otwarcie nie oznacza tylko intelektualnej sprawności. Niesie w sobie też pozasłowne, niemal mistyczne wejrzenie w prawdę rzeczy, co u Greków jest związane z odkryciem w sobie odrębnego rodzaju rozumu. Majmonides, tak portretując Hioba, zdaje się być bliższy wielkim, klasycznym filozofom i ich arystokratycznej, duchowej wzniosłości, niż wielu biblijnym obrazom. Przemawia jak myśliciel, piewca rozumu, który uczy, że współczucie cierpiącemu powinna poprzedzać edukacja. Nie współczucie jest tu wartością pierwszą, ale mądrość i dojrzałość duchowa. Majmonides stawia Hiobowi zadanie heroiczne i radykalne. Po to, by zrozumieć cierpienia męża sprawiedliwego, należy przeanalizować powody jego cierpień. Uwagę więc Majmonides skupia na Szatanie - adwersarzu i swoje uwagi zaczyna od stwierdzenia: wszyscy poważni, a inteligentni ludzie zgodzą się, co do tego, że Szatan jest postacią alegoryczną – tak oto wytłumaczył zagadnienie dotyczące biblijnego Hioba Paweł Śpiewak w „Tygodniku Powszechnym” (03.09.2012).

Fabuła powieści Rotha skupia się na żyjącym w Zuchnowie człowieku nazwiskiem Mendel Singer. Był pobożny, bogobojny, prosty – ot, całkiem zwyczajny Żyd. Wykonywał skromny zawód nauczyciela. U siebie w domu - a dom ten składał się tylko z obszernej kuchni - zapoznawał dzieci ze Słowem Bożym. Uczył ze szczerym zapałem, jak niegdyś jego ojciec i dziadek, uczył z powodzeniem, choć bez rozgłosu. Setki tysięcy takich jak on żyło i nauczało przed nim. Mendel Singer zdawał się mieć niewiele czasu i same pilne sprawy. Zapewne życie jego było zawsze ciężkie, niekiedy nawet stawało mu się ono udręką. Musiał wyżywić i odziać żonę oraz troje dzieci (z czwartym Debora była właśnie w ciąży). Każdego ranka ten skromny człowiek dziękował Bogu za sen, za przebudzenie i za nadchodzący dzień. Żonę swą kochał, obu synków: Jonasza i Szemarię czasami karcił słownie za nieposłuszeństwo. Córkę Miriam kochał, lecz martwił się o nią, ponieważ wyrastała na piękną dziewczynę, a chłopcy zaczynali oglądać się za nią na drodze.

Życie drożało z roku na rok, plony stawały się coraz to lichsze i lichsze. Marchewki kurczyły się, jajka były puste, ziemniaki zmarznięte, zupy wodniste, karpie coraz cięższe, szczupaki coraz krótsze. Chudły kaczki, gęsi traciły miękkość, a kury – w ogóle nie były już kurami. Żona Mendla, Debora, wygłaszała coraz częściej swoje skargi. Zezowała w stronę dobytku zamożnych i zazdrościła kupcom ich zysków. W jej oczach Mendel był nieudacznikiem. Wypominała mu dzieci, wypominała mu ciążę, drożyznę, niskie honoraria, a nawet niepogodę. Mendel często powtarzał, że przez Deborę przemawia diabeł. W rodzinie Mendla z roku na rok kłopotów zaczęło przybywać. Synowie Jonasz i Szemaria byli już w tym wieku, w którym według ustawy powinni iść do wojska. Miriam uciekała z domu jedynie po to żeby spotykać się z kozakami stacjonującymi w pobliskich wojskowych koszarach. Były to jedyne przyjemności Miriam. Na domiar złego Debora urodziła syna Menuchima, który przyjął na siebie całą sumę ludzkich mąk, które w innym wypadku dobrotliwa przyroda rozdzieliłaby na wszystkich członków rodziny. Najmłodsze dziecko okazało się być niepełnosprawne.

Tak, więc zaczęły się ich plagi. Nie jedli, nie spali, drżąc i słabnąc, brnęli przez dni i noce. Debora rozpoczęła podróże do słynnego w całej okolicy rabina – cudotwórcy, prosiła o zdrowie dla Menuchima, a dla starszych synów o jakieś choroby, aby nie musieli iść do wojska. Rabin wyraził swoją opinię tylko na temat niepełnosprawnego Menuchima: „Menuchim, syn Mendla, wyzdrowieje. Takich jak on niewielu będzie w Izraelu. Cierpienie uczyni go mądrym, brzydota dobrotliwym, gorycz łagodnym, a choroba silnym. (…) Nie bój się, idź do domu”. Los starszych synów Mendla i Debory ukształtował się w różny sposób. Jonasz został wcielony do carskiego wojska, Szemarię zaś, za sprawą łapówki, przeszmuglowano przez granicę, skąd trafił do Ameryki.


Kiedy Debora wyruszała w swoje „pielgrzymki” prosząc o pomoc rabina lub przekazywała łapówki skorumpowanym urzędnikom, Mendel Singer zostawał z niepełnosprawnym fizycznie i intelektualnie synem Menuchimem w domu i próbował nawiązywać z nim kontakt. Mówił do chłopca, czytał mu Biblię, śpiewał piosenki. „Menuchim, czemu milczysz?” –pytał go zmartwiony Mendel.  Menuchim się nie poruszał. Wtedy Mendel dzwonił łyżeczką o szklankę wygrywając wymyśloną na szybko melodię. Jego niepełnosprawny syn odwracał głowę tylko na dźwięk łyżki stukającej o szklankę.

Pewnego razu do domu Singerów przyszedł człowiek z Ameryki, przyniósł list od Szemarii, dolary i fotografię. Synowi Mendla dobrze się powodziło w dalekiej Ameryce, miał żonę, dziecko i czekał na swoją ukochaną rodzinę z Zuchnowa. Zapewniał ich w liście, że w Ameryce jest dużo miejsca, wszyscy Singerowie się pomieszczą. Mendel pomyślał, że przepadli jego synowie: Jonasz służył carowi gdzieś w Pskowie i nie był już więcej Jonaszem, tylko został kozakiem. Szemaria kąpał się na wybrzeżach oceanu i nie nazywał się już Szemaria tylko Sam. Tylko Menuchim pozostał tym, czym był od dnia swych narodzin: kaleką. I sam Mendel Singer pozostał tym, czym był zawsze: nauczycielem.

Po namowie Debory i Miriam, Mendel Singer postarał się o zieloną kartę do Ameryki. Nie spodziewał się, że wyrobienie odpowiednich dokumentów potrwa aż tyle czasu. “To wszystko naokoło stworzył Pan Bóg w ciągu siedmiu dni, a jak Żyd chce jechać do Ameryki, lat trzeba na to!” – rozważał Mendel w swojej prostej głowie. Wszyscy już wiedzieli, że rodzina wybiera się do Ameryki. Jeszcze tego samego dnia zawarto umowę z rodziną Billesów, która zawierała dwie ważne sprawy: mogą mieszkać bezpłatnie w domu Singerów w zamian za opiekę nad Menuchimem. Menuchim nie jechał do Ameryki. Miał dołączyć do rodziny za kilka lat, kiedy Singerowie się już tam urządzą i znajdą lekarza dla niepełnosprawnego syna. 

Po przyjeździe do Nowego Jorku Mendel zauważył, że to nie jest wcale odmienny świat. Było tam więcej Żydów niż w Kluczyskach, po co było przyjeżdżać, żeby tylko zobaczyć więcej Żydów? Przyjazd za ocean nie zmienił Mendla, podczas gdy Debora była już dziesięć razy w kinie i trzy razy w teatrze. Na szyi zaczęła nosić wielki złoty łańcuch i przypominała jedną z owych rozpustnic, o których niekiedy wspominają święte księgi. Miriam była ekspedientką w sklepie Sama i non stop powtarzała: “all right! Tylko Mendel tęsknił za swoim synem Menuchimem, za swoimi uczniami, rechotem żab i za Rosją. W Ameryce koty w nocy wrzeszczały, bezpańskie psy wyły, niemowlęta darły się przez całą noc, a nad głową szurały kroki tych, co nie spali, dudniło kichanie przeziębionych. Nagle z dnia na dzień wszystkie amerykańskie gazety podały najnowsze informacje, że w Europie wybuchła wojna. Mendla ukłuło w sercu, ponieważ w takich okolicznościach Menuchim nie mógł przyjechać do Ameryki. Mendla serce zakłuło raz jeszcze, kiedy dowiedział się, że jego amerykański syn Sam zgłosił się na ochotnika jako żołnierz w Europie.

Mendel Singer codziennie czytał gazety, przyjmował do wiadomości informację z frontu. Oczy jego przesiewały poszczególne wiersze. Czy aby nie wpadną nazwiska: Sam Singer, Menuchim, Jonasz? Po kilku tygodniach Czerwony Krzyż zawiadomił, że Jonasz zaginął, pewnie nie żyje. Niedługo po tej wiadomości Mendel i Debora siedzieli przy obiedzie, gdy weszła Miriam i oznajmiła, że stało się nieszczęście: Sam zginął na froncie we Francji. Nagle z piersi Debory dobył się jakiś skowyczący głos, spadła z krzesła i zmarła. Siedem okrągłych dni Mendel siedział na stołeczku przy szafie z ubraniami i odbywał żałobę. Mówił do zmarłej Debory dniami i nocami: „Zostaliśmy zdmuchnięci jak dwa maleńkie pyłki, zgaszeni jak dwie małe iskierki. Ja płodziłem dzieci, twoje łono wydawało je na świat, śmierć je zabierała”.

Ósmego dnia o świcie, kiedy Mendel wstał z pokuty, przyszła synowa Fega w towarzyskie kolegi jej zmarłego męża - Glucka. Mendel nie pytał, co się stało z Miriam. Ubrał płaszcz i w milczeniu pojechał do mieszkania córki. Miriam leżała na łóżku, jej oblicze płonęło na czerwono. Karetka sanitarna zabrała ją do szpitala psychiatrycznego. Miriam stała się obłąkana. Mendel zadawał Bogu pytanie: oprócz Sama, syna Singera, wszyscy ludzie z okolicy, którzy poszli na front, pozostali przy życiu, dlaczego jego syn zginął? Dlaczego to jego żona umarła na serce? Dlaczego jego córka zachorowała i trafiła do szpitala psychiatrycznego? Mendel doszedł do przekonania: „Przez te wszystkie lata kochałem Boga, a on mnie nienawidził”. Mendel przestał się modlić, przestał wierzyć w Boga, podupadł na zdrowiu i zaczął zaniedbywać siebie. Pracował w sklepie u rodziny Skowronków; otwierał sklep, układał w wąskim oknie wystawowym zeszyty do nut, teksty piosenek, płyty gramofonowe i za pomocą długiego drąga podnosił żelazne żaluzje. Chodził też po śledzie, rodzynki i pilnował dzieci okolicznym mieszkańcom. „Koniec, koniec, koniec z Mendlem Singerem! – mówili ludzie. On nie ma syna, nie ma córki, nie ma żony, pieniędzy, domu, on nie ma Boga!”

Pewnego dnia wojna naprawdę się skończyła. Dzielnica opustoszała. Ludzie poszli obejrzeć uroczystości pokojowe i powrót pułków. Wielu prosiło Mendla, żeby im pilnował domu. Chodził od jednego mieszkania do drugiego, sprawdzał klamki i zamki w drzwiach, po czym wrócił do sklepu. „Mendel też sobie zrobi święto” –pomyślał sam o sobie Mendel. Podszedł do jednej ze skrzynek z płytami gramofonowymi, gdzie pewien żołnierz, który wrócił z wojny zostawił pół tuzina płyt, nowe pieśni z Europy. Mendel wypakował płytę leżącą na wierzchu, położył ją ostrożnie na instrumencie. W końcu założył igłę, aparat zachrząkał. Potem zabrzmiała pieśń w wieczornej ciszy. Nagle ugięły się pod nim nogi - ta pieśń, której słuchał, przypominała piosenkę wymyśloną przez niego dla swojego syna Menuchima, melodię, którą stukał łyżką o szklankę, tylko na tą melodię mały Menuchim reagował. W takim stanie znalazł go Skowronek, gdy wrócił do domu. Zamknął gramofon i rzekł: „Mendel, co ty tu grasz?” Mendel zapytał: „Zobacz Skowronek, jak się ta piosenka nazywa?”. Skowronek włożył okulary, podniósł płytę pod lampę i odczytał: „Ta piosenka nazywa się: Pieśń Menuchima”. Mendlowi zrobiło się słabo.

Dramat Mendla Singera, który jest w równej mierze dramatem egzystencji, jak i dramatem wiary, odsłania wymiar w istocie słabo obecny w tragedii greckiej, mianowicie wymiar transcendentalny tragiczności, obejmujący zarówno relację człowiek−Bóg, jak i samego Boga. Napięcia tożsamościowe między obrazem Boga, którego Mendel oskarża o okrucieństwo, a obrazem przywoływanego przez Hioba „obrońcy w niebie”, który stanąłby po stronie jego nieszczęścia, świadcząc o niezawinionym charakterze boskiego doświadczenia, otwiera możliwość przekształceń scalających te rozbieżne obrazy w kategoriach tragiczności transcendentalnej – opartej na podobnej do greckiej figurze przemieszczenia. W buncie Hioba, tak samo jak w buncie Mendla Singera, dostrzegamy całą godność ludzkiego rozumu, który nie może powściągnąć się wobec niesprawiedliwości, wobec niewystarczającego wytłumaczenia, wobec cierpienia, które zagraża naszej pierwotnej intuicji na temat tego, że wszystko jest dobre. Cała obrona Hioba oraz Mendla jest zbudowana na paradoksie. Istota ludzka jest prawie nikim pośród ogółu stworzeń. Kiedy kontemplujemy ogrom wszechświata, czym jest ten byt zrodzony z opóźnieniem w zapomnianym punkcie ogromu galaktyk? Pomimo tego, ta istota jest samoświadomością wszechświata. W niej, w jej rozumie, natura odzyskuje świadomość siebie, tego, co dotyczy poznania oraz potrzeby sensu i sprawiedliwości. Do tego stopnia, że ten byt wynosi samego siebie i prosi, by Stwórca zdał sprawę z tego faktu.