05 sierpnia 2021

Trzy stygmaty Palmera Eldritcha

 

„Trzy stygmaty Palmera Eldritcha”


Philip K. Dick


Autor/ (ur. 16 grudnia 1928 w Chicago, zm. 2 marca 1982 w Santa Ana) – amerykański pisarz science fiction, który miał znaczący wpływ na rozwój tego gatunku literackiego. Uznaje się go także za jednego z prekursorów weird fiction. Często nazywany jest „Dostojewskim SF” lub „Szekspirem science fiction”. Od początku twórczość Philipa K. Dicka cechowała problematyka natury rzeczywistości i człowieka. W swoich książkach Dick rozważał kwestie filozoficzne: co to znaczy być człowiekiem? Czy to, co widzimy, to, co nas otacza, istnieje naprawdę, czy też jest to tylko złudzenie? Jaka jest natura wszechświata i jaki jest stosunek Boga do stworzenia?

Tłumaczenie/ Zbigniew A. Królicki

Tytuł oryginału/ an-us „The Three Stigmata of Palmer Eldritch”

Tematyka/ Akcja powieści dzieje się w przyszłości – świat boryka się z takimi problemami jak: gwałtownie postępujący efekt cieplarniany i przesuwanie się lodowców, w wyniku, których życie na Ziemi stało się prawie nie do zniesienia, czy program eugeniczny mogący przyspieszyć ewolucję najzamożniejszych obywateli. Ponadto każdy może zostać przymusowo powołany do przeniesienia się na Marsa, czy inną planetę, aby wieść życie w niezwykle trudnych warunkach. Jedyną rozrywką kolonistów jest narkotyk Can-D, który w połączeniu z zestawem Perky Pat (lalki przypominające Kena i Barbie), pozwala im wejść w trans i poczuć się tak, jak gdyby wrócili na Ziemię. Właśnie w takim świecie poznajemy głównych bohaterów powieści – szefa korporacji rozprowadzającej wspomnianą substancję halucynogenną Leo Bulera oraz jego pracownika, jasnowidza Barneya Mayersona.

Główny motyw/ Porządek rzeczy zostaje zaburzony, kiedy bogaty przedsiębiorca, Palmer Eldritch, po wielu latach spędzonych w innej części galaktyki (Proximie) wraca do Układu Słonecznego z nowym, dziwnym narkotykiem, mającym zapewnić doznania zdecydowanie bardziej intensywne niż Can-D. Na czym ma polegać przewaga Chew-Z? Do jakiego stopnia podróż zmieniła Palmera Eldritcha? Czy jest on dalej człowiekiem?

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

No tak, myślę, że jesteś taki jak większość czołowych jasnowidzów. Tak dobrze widzisz przyszłość, że mętnie przypominasz sobie przeszłość”.

„Talentu nie nabywa się z czasem; talent jest człowiekowi dany”.

„(…) nie wszyscy są jednakowo obdarzeni zdolnością ewoluowania”.

„(…) kiedy zażywamy Can–D i opuszczamy nasze ciała, umieramy. A umierając, zrzucamy brzemię…”.

„W każdym razie musieli ewoluować, aby przetrwać epokę lodową: my musimy ewoluować, żeby przetrwać epokę ognia”.

„Och, gdybyż tylko Luter i Erazm z Rotterdamu żyli dzisiaj ich wątpliwości można by tak łatwo wyjaśnić dzięki Terapii E”.

„(…) droga do piekła jest wybrukowana spóźnionymi żalami”.

„Bóg obiecuje życie wieczne. Ja mogę zrobić coś lepszego: mogę je dać”.

„(…) wszyscy tak skończymy, w świecie martwych rzeczy, które nie są niczym więcej jak przypadkowo dobranym fragmentami całości”.

„Zobaczymy się w tym, co neochrześcijanie nazywają piekłem. Pewnie nie wcześniej. Chyba że to już jest piekło, co bardziej prawdopodobne”.

„Potrzeba odrobiny odwagi, aby spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć: Jestem zepsuty. Zrobiłem źle i zrobię znowu. To nie przypadek, to emanowało z mojego prawdziwego ja”.

„(…) nie można odwrócić biegu czasu. Można, jeśli się żuje Can-D”.

„Sny są doznaniem jednostkowym, dlatego uważamy je za złudzenie”.

„Mam wielki respekt dla pułapek. Innymi słowy: dla sytuacji bez wyjścia”.

„Zdumiewające, jak silny może być pęd do samozniszczenia”.

„Przyczyna i skutek działają tylko w jedną stronę, a zmiana jest rzeczywistością”.

„Kobiety mogą zrobić z mężczyzną wszystko. Matka, żona, nawet pracownica; ugniatają nas w rękach jak ciepłe kawałeczki termoplastyku”.

„Bóg pomaga tym, którzy sami sobie pomagają”.

„Istnieje coś takiego jak zbawienie. Jednak… Nie dla wszystkich”.


            Uniwersalna potrzeba człowieka, by wyzwolić się z ograniczeń ziemskiej egzystencji, znajduje zaspokojenie w przeżywaniu odmiennych stanów świadomości. Fakt, że co noc śnimy, niezależnie od tego, czy pamiętamy o tym, czy nie, wskazuje na naturalną skłonność człowieka do takich stanów; jednak w dążeniu do ich osiągnięcia ludzie przechodzą do działania. Jedni w poszukiwaniu wglądu we własne wnętrze wstępują na drogę modlitwy i medytacji; inni przenoszą się w wyższe rejony ducha poddając się ekstazie wywołanej sztuką, muzyką, namiętnością miłosną lub substancjami narkotycznymi. Kiedy w 1964 roku ukazały się „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha", nadchodziła Era Wodnika. Na zachodnim wybrzeżu USA pojawili się pierwsi guru narkotykowi z nowym specyfikiem zwanym LSD, który wkrótce miał się stać główną strawą duchową generacji dzieci kwiatów. W tym kontekście opowieść o dwóch międzyplanetarnych korporacjach narkotykowych, które na początku XXI wieku rywalizują ze sobą o rynki, musi brzmieć znajomo. Podobnie jak postać demonicznego Palmera Eldritcha, który wraca z układu Proxima z nowym rodzajem narkotyku dającego namiastkę życia wiecznego.  Powieść Philipa K. Dicka rozgrywa się w przyszłości, jak zwykle u tego pisarza - niepokojąco podobnej do teraźniejszości. Współczesne lęki: katastrofa ekologiczna, handel środkami pozwalającymi na znalezienie się w lepszym świecie, niemożność rozróżnienia prawdy od fikcji, unieważnienie - czy rozproszenie - dążeń religijnych, u Dicka stają się rzeczywistością. Nieodłącznymi elementami świata. Wszystko już było, wszystko się wyczerpało, rzeczywistość się zapętliła i trwa w bezruchu. Nawet chrześcijaństwo jest tylko neochrześcijaństwem, jedną z licznych ofert metafizycznych. Równie gorąco i żarliwie można wierzyć w przemianę poprzez zestaw Perky Pat (bliźniaczo podobny do światów lalki Barbie) czy zażycie narkotyku Palmera Eldritcha.         

            „Tymczasem portret amerykańskiego pisarza widziany z perspektywy czytelnika polskiego wydaje się być mocno uproszczony, a opinia o nim, zakorzeniona w świadomości rodzimych odbiorców, bywa – mówiąc oględnie – surowa, jeśli nie krzywdząca. Modne dziś źródła popularnej wiedzy internetowej w większości przynoszą informacje o Dicku, które doskonale wpisują się w tanie sensacyjne historyjki sprzedające się w medialnej kulturze tabloidów. Tak zwany "odbiorca przeciętny", zwłaszcza polski, być może ani biografii, ani powieści Dicka nie czytał, być może i zna je wyrywkowo, ale wie jedno: “to narkoman, pijak i schizofrenik, który pisał jakieś pokręcone książki". Jest to literatura nawet nie tyle dla wtajemniczonych, co dla niekoniecznie zdrowych, ba – parafrazując znane powiedzenie – panuje przekonanie, że czytelników Dicka nie powinno się podziwiać, ich się powinno leczyć. Choć może i w tej konstatacji kryje się przesada, skoro – jak zauważył Krzysztof Jaworski w „Znani – nieznani ale zawsze ciekawi” nawet pobieżne przejrzenie internetowych informacji na temat pisarza potrafi odesłać dociekliwego poszukiwacza do stron takich jak “Forum Kibiców Polonii Warszawa”. Współcześnie mało kto pozwoliłby sobie – co podkreślają amerykańscy badacze – na nazwanie laureata Nagrody Hugo „tandetnym pisarzem” czy fabrykantem „śmieciowej” science fiction, wręcz przeciwnie coraz częściej przyrównuje się go do największych talentów historii literatury, stawiając go w rzędzie obok takich niekwestionowanych znakomitości literackich jak: Herman Melville, Henry James, Walt Whitman, William Faulkner czy Thomas Pynchon – a to zaledwie niewielki wyimek korowodu uznanych sław. Z coraz większą atencją zajmująca się Dickiem krytyka literacka zdecydowanie częściej określa go dziś mianem „jednego z największych filozofów XX wieku”, wyraźnie stroniąc od szufladkowania w rejonach trywialnej literatury spod znaku pulp: „Dick, mimo etykietki autora tandetnej scienc fiction, jawi się jako jeden z poważniejszych myślicieli, którego twórczość dostarcza wielu istotnych informacji na temat współczesnej kultury ery cyfrowej” – konkluduje jedna ze współczesnych interpretatorek jego pisarstwa Lejla Kucukalic. Niebagatelne znaczenie twórczości Dicka podkreślał również Art Spigelman, znany twórca komiksu Mouse, stwierdzając, że: „Kim dla pierwszej połowy XX wieku był Franc Kafka, tym dla drugiej jest Philip Dick”.

Zdaje się, że nie było takiej dziedziny nauki bądź paranauki, wiedzy, z którą Philip K. Dick nie chciałby się zaznajomić – od mistycyzmu i teologii począwszy, przez biotechnologię i matematykę, na geometrii, muzyce i języku skończywszy. Tak szeroki wachlarz zainteresowań nie powinien dziwić. Obszar poznawczy musiał być tak rozległy, bo przecież wszystkie wysiłki skoncentrowane były na jednym – poszukiwaniu Boga. Wśród krytyków panuje powszechne przekonanie, że większość swoich utworów pisarz poświęcił na roztrząsanie dwóch podstawowych pytań: o istotę człowieczeństwa i naturę rzeczywistości. I w zasadzie stwierdzenie to jest zgodne z prawdą, przy założeniu, że te dwa aspekty literackich poszukiwań są podrzędne wobec motywu pierwotnego – motorem napędowym pisarstwa Dicka zdaje się być bowiem pytanie ważniejsze: o istotę i naturę Boga. I w takim właśnie nurcie pojawiła się ta niezwykła powieść: „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha”. Dla kogoś, kto już wówczas, w 1964 roku, śledził drogę pisarską autora, nie była zaskoczeniem: od dawna w tym, co irracjonalne, upatrywał Dick wyjścia ze świata iluzji. Niemniej stopień otwarcia „Trzech stygmatów Palmera Eldritcha” na problematykę religijną wydaje się na tle tradycji gatunku rewolucyjny – i sygnalizuje wątek, który zdominuje późniejszą twórczość pisarza. Jerzy Sosnowski w przedmowie do książki napisał: „Wypada jednak zaraz poczynić istotne zastrzeżenia, gdyż słowo >religia< bywa we współczesnej Polsce kojarzone z przynależnością do Kościoła jako instytucji, a nawet z konserwatyzmem politycznym. Tymczasem Dicka należy wpisać w inny nurt: religii pojętej jako mistyczny, a przez to nie poddający się instytucjonalnej kontroli kontakt z Bogiem, a także pewien specyficzny język, opisujący ludzką egzystencję wszechstronnej, niż to umożliwia dyskurs racjonalny. Można by powiedzieć, że niepewność, czy otaczający nas świat nie stanowi zasłony, która oddziela nas od (niepojętej dla rozumu) prawdy, otwiera przestrzeń, w której musimy ulec rozpadowi jako istoty myślące, chyba że wspomoże nas któraś z wielkich tradycji religijnych, wliczając w to również tradycje wielkich herezji. I to jest właśnie droga, którą podsuwa czytelnikowi Dick”.   


            Akcja powieści rozgrywa się w przyszłości. Świat zmaga się z takimi problemami jak szybko rosnący efekt cieplarniany, przesunięcie się lodowców, które sprawiają, że życie na Ziemi jest prawie nie do zniesienia. Istnieje także program eugeniczny przyspieszający ewolucję najbogatszych obywateli. Co więcej, każdy może być zmuszony do przeniesienia się na Marsa lub inną planetę, aby żyć w trudnych warunkach. Jedyną rozrywką dostępną dla kolonistów mieszkających w barakach jest lek o nazwie Can-D. W połączeniu z Perky Pat (lalek Kena i Barbie), pozwala im wejść w trans narkotyczny i poczuć się tak, jakby byli z powrotem na Ziemi. Są to warunki, w których poznajemy głównych bohaterów powieści – Leo Bulero, szefa korporacji dystrybuującego wspomnianą substancję halucynogenną oraz Barneya Mayersona, jego pracownika. Kolejność rzeczy zostaje zakłócona, gdy bogaty przedsiębiorca, Palmer Eldritch, po wielu latach spędzonych w galaktyce Proximy, wraca do Układu Słonecznego. Przywozi nowy, dziwny lek, zaprojektowany, aby zapewnić odczucia znacznie bardziej intensywne niż Can-D. Jaka jest zaleta Chew-Z? Za pomocą Chew-Z człowiek może wieść życie za życiem, „być owadem, nauczycielem fizyki, jastrzębiem, pierwotniakiem, małżem, ulicznicą w Paryżu w roku 1904…”. W jakim stopniu podróż zmieniła Palmer Eldritch? Czy on jest nadal człowiekiem?

            Chociaż Can-D pozwala tymczasowo dzielić się doświadczeniami z innymi ludźmi, jednak po zażyciu substancji Chew-Z sprowadzonej przez Eldritcha, znajdziesz się w świecie, w którym, między innymi, możesz spróbować zmienić swoją przeszłość lub wpłynąć na przyszłość. Podobnie jak w wielu innych książkach Philipa K. Dicka, rzeczywistość jest zawsze kwestionowana. Nigdy dokładnie nie wiemy, czy wydarzenia pokazane w powieści rzeczywiście się dzieją, czy są to tylko narkotyczne wizje. Eldritch wypełnia, przynajmniej do pewnego stopnia, boską obietnicę, jednocześnie dodaje jej elementy świętości. Daje użytkownikom Chew-Z życie wieczne, ale także skazuje ich na wieczną samotność. W pewnym momencie jeden z bohaterów pyta: „Czy nędzna rzeczywistość nie jest lepsza od najbardziej interesującej iluzji?”. Jest to jeden z głównych tematów omawianych w „Trzech Stygmatach Palmera Eldritcha”. Ciekawym przykładem jest historia głęboko religijnej Anne Hawthorne i ateisty Barneya Mayersona. Kobieta zgłasza się na ochotnika do udziału w kolonizacji Marsa, aby zniechęcić innych członków misji do brania narkotyków i ostatecznie ich nawrócić. Niestety tutaj, po dotarciu do celu podróży, okazuje się, że pomimo swoich najlepszych intencji, nie jest w stanie poradzić sobie z beznadziejnością i wyobcowaniem związanym z życiem na czerwonej planecie. Szybko traci wiarę i zaczyna szukać innego sposobu na ucieczkę od rzeczywistości. Podczas rozmowy z Mayersonem szczerze wyznaje mu: „Nie nawrócę nikogo na neochrześcijaństwo; zamiast tego to oni nawrócą mnie na Can-D, Chew-Z i jakikolwiek inny nałóg, jaki będzie tu modny, byle tylko dawał możliwość ucieczki. Jak seks”. Z drugiej strony mamy Mayersa, który zaczyna zauważać swoje poprzednie grzechy i do pewnego stopnia porzuca swoje wcześniejsze poglądy. Zaczyna wierzyć, że gdzieś musi być coś innego, jakaś boska moc, a niekoniecznie koszmarny Palmer Eldritch. Poniżej był świat zmarłych, niezmienny świat przyczyny i skutku. Pośrodku rozciągała się warstwa człowieczeństwa, ale w każdej chwili człowiek mógł runąć, pójść na dno jak tonący, w piekielną głębię poniżej. Albo wznieść się do świata etycznego, będącego trzecią z warstw. Człowiekowi trwającemu w środkowej warstwie zawsze groziło „utonięcie”. A jednak miał szansę osiągnąć wyżyny. Każdy wariant rzeczywistości mógł zaistnieć w każdej chwili. Piekło i niebo, nie po śmierci, lecz teraz! Depresja, każda choroba psychiczna oznaczała „utonięcie”. A to drugie… jak je osiągnąć? Przez empatię. Chwyciwszy się kogoś, nie fizycznie, lecz duchowo. Myślę, że to jeden z najciekawszych tematów w powieści.

            Ta ambiwalencja – Bóg czy Szatan? – znajdzie niebawem odpowiednik w powieści. Dodajmy jednak, że zarodek tej wizji odnajdziemy w dzieciństwie autora, gdy czteroletniemu (!) Philipowi ojciec opowiadał swoje przeżycia w okopach pierwszej wojny światowej: „najbardziej przerażało mnie, kiedy ojciec wkładał maskę [przeciwgazową]. Jego twarz znikała. To nie był już mój ojciec. To nie była już w ogóle istota ludzka”. Ślad tych wspomnień znajdzie czytelnik bez trudności. Zapewne jednak „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha” można też czytać jako, nieco tylko ekstrawagancką, realizację gatunku SF. Mamy tu standardowe wyobrażenia na temat przyszłości: efekt cieplarniany, powszechny program eugeniczny stanowiący konieczność w obliczu przeludnienia Ziemi, kolonizację innych planet itd.  Dick rezygnuje jedynie z naiwnego przekonania, że nasze ewentualne spotkanie z kosmitami musi przypominać kontakt przedstawicieli dwóch ludzkich kultur. Życie w kosmosie, jeśli istnieje, jest czymś Całkiem Innym – i dlatego właśnie zetknięcie z nim należy sobie wyobrażać raczej jako intelektualny paraliż, niemożność zrozumienia, nie zaś pokojowe współistnienie czy gwiezdne wojny. Ostatecznie nie będziemy nawet pewni czy to, co widzimy, w ogóle jest życiem, zwłaszcza życiem świadomym, a wręcz możemy w pierwszej chwili przeoczyć, że do naszego świata właśnie zawitali Obcy.

            I tak: jeden z bohaterów powieści nosi ze sobą „gadającą walizeczkę” – przenośnego, zautomatyzowanego psychiatrę. Urządzenie ma jednak zadanie paradoksalne; nie uleczyć, lecz rozchwiać jego psychikę. To zapewne świadectwo zetknięcia się autora z ideami antypsychiatrii, której sztandarowe dzieła zaczęły być publikowane z początkiem lat sześćdziesiątych XX wieku. Sposób rekrutacji do kolonii na Marsie każe myśleć o wojnie w Wietnamie, w którą Stany Zjednoczone stopniowo się wówczas angażowały. Dwa miesiące po tym jak Dick oddał maszynopis powieści do wydawnictwa, pierwsi amerykańscy pacyfiści spalili publicznie swoje karty powołania. To do służby wojskowej odnoszą się przecież rozważane przez bohaterów sposoby „wykręcania się”, z symulowaniem choroby psychicznej na czele. Charakterystyczny jest sposób, w jaki w powieści mówi się o humanoidalnych mieszkańcach układu Proximy, zastępujący „Proxich” równie pogardliwych słowem „Żółtki” jak mówiono o Wietnamczykach. Perky Pat, to z kolei oczywiście lalka Barbie. Wiemy skądinąd, że w 1963 roku na Boże Narodzenie, gdy kształtował się pomysł na „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha”, Philip i jego żona podarowali córkom laleczki Barbie i Kena. Wreszcie narkotyki – Can-D i Chew-Z w powieści. Pisarz był uzależniony zarówno od lekarstw, jak i od substancji psychoaktywnych.

            W tytule pojawia się termin występujący pierwotnie w chrześcijaństwie (i islamie): stygmaty. Zaraz potem, na pierwszej stronie czytamy, że „z prochu powstaliśmy”, co jest nawiązaniem do słów z biblijnej Księgi Rodzaju. Bohaterowie używają takich pojęć, jak grzech pierworodny, piekło, pokuta, szatan, zbawienie i ziemia obiecana. Kim więc jest w końcu Palmer Eldritch i co jest warte jego zapewnienie: „Bóg obiecuje życie wieczne – my je dajemy”? I skąd nasza decyzja, by ufać lub nie instynktowi religijnemu: wierzyć lub opowiadać się za ateizmem? W jednym z rozdziałów przerażona Anne Hawthorne mówi: „Właściciel światów. My je po prostu zamieszkujemy, a i on może w nich zamieszkać, jeśli chce. Może wywrócić do góry nogami scenerię, objawiać się, popychać sprawy, w jakim chce kierunku. Może nawet stać się każdym z nas. Nami wszystkimi, jeśli sobie tego życzy. Nieśmiertelny, poza czasem i wszystkimi razem wziętymi kawałkami innych wymiarów… może nawet istnieć w świecie, w którym jest martwy”. Ten cytat objaśnia dziwaczne dyskusje na temat prawdziwości przeżyć oferowanych przez konkurujące w świecie powieściowym substancje odurzające.

            „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha” mogą budzić lęk. Nie z powodu przetransportowanego w realia powieściowe koszmarnego wspomnienia z dzieciństwa o ojcu w masce przeciwgazowej, lecz dlatego, że tu, w kostiumie science fiction, stawia się pytania ostateczne: o sens religii, istnienia Boga i charakter sacrum, które oglądane z dala od utylitarnej moralistyki odsłania szokujące oblicze: nieczysty i święty to jedno i to samo – czytamy w książce. Jednak w powieści padają jeszcze inne, bardziej przerażające słowa, które opisują współczesną religijność człowieczeństwa: „To, co poznaliśmy jedynie w ziemskiej powłoce, chciało, abym zastąpił je w chwili śmierci: zamiast Boga umierającego za ludzi, jakiego mieliśmy kiedyś, zetknęliśmy się – przelotnie – z istotą wyższą, proszącą, żebyśmy umierali za nią. (…) Wydaje się, że nie jest niczym więcej ni mniej niż pragnieniem, jak mówi Anne, istoty stworzonej z prochu do osiągnięcia nieśmiertelności; wszyscy tego chcemy i wszyscy chętnie poświecilibyśmy w tym celu kozła lub jagnię. Trzeba złożyć ofiarę. A nikt nie chce nią być. Całe nasze życie opiera się na tej zasadzie. I tak to jest”.

 

02 sierpnia 2021

Brzydki mały chłopiec

 „Brzydki mały chłopiec”


Isaac Asimov

Robert Silverberg


Autorzy/ Isaak Judowicz Ozimow (ros. Исаак Юдович Озимов); ur. 2 stycznia 1920 w Pietrowiczach, Rosyjska Federacyjna SRR, zm. 6 kwietnia 1992 w Nowym Jorku) – amerykański pisarz i profesor biochemii pochodzenia rosyjsko-żydowskiego. Największą popularność zdobył, jako autor science fiction.

Robert Silverberg (ur. 15 stycznia 1935) – amerykański pisarz i redaktor science fiction i fantasy. Urodził się w Brooklynie w Nowym Jorku w żydowskiej rodzinie. W wieku 14 lat założył własny fanzin. Zaczął pisać opowiadania i wysyłać je do magazynów fantastycznych już we wczesnych latach młodzieńczych. Studiował na Uniwersytecie Columbia i ukończył literaturę angielską w 1956.

Tłumaczenie/ Anna Bartkowicz

Tytuł oryginału/ an-us „The ugly little boy”

Tematyka/ Książka jest pisana na dwóch poziomach. Równocześnie poznajemy ludzi związanych z eksperymentem naukowym prowadzonym w XXI wieku i plemię neandertalczyków zmuszonych radzić sobie z niespodziewanym zagrożeniem w epoce lodowcowej. Te dwa światy łączy mały prehistoryczny chłopiec umieszczony przez naukowców w specjalnej kopule, mający wyjaśnić zagadki przeszłości, a także opowiedzieć o życiu przed tysiącami lat. Książka porusza ważne problemy i stawia szereg pytań. Jakie są granice nauki, czy w ogóle badania naukowe może coś ograniczać? Na ile „osoba” przeniesiona z przeszłości ma prawo być traktowana jak człowiek, czy trzeba się liczyć z jej uczuciami, osobowością, czy ma prawo do szczęścia i decydowania o własnym losie? Czy jest jakaś granica moralna w badaniach z udziałem człowieka? Czy neandertalczyk jest istotą ludzką i należy mu się szacunek? Czy można w imię eksperymentu naukowego wyrwać istotę ludzką z jego miejsca i czasu?

Główny motyw/ Naukowcy XXI wieku opracowali technikę podróży w czasie. Pozostał im do rozwiązania tylko jeden problem: jak zmniejszyć do minimum niebezpieczeństwo nieodwracalnego zakłócenia istniejącej rzeczywistości. Decydują się więc na porwanie trzyletniego chłopca z neandertalskiego plemienia. Dziecko pozostaje w XXI wieku pod ścisłą kontrolą, mieszka w zamkniętej strefie, w której znajdują się obiekty przeniesione z jego czasów. Opiekuje się nim pielęgniarka, panna Fellowes. Mały Neandertalczyk okazuje się nader pojętnym uczniem. Po trzech latach jest cywilizowanym dzieckiem. Wtedy zapada decyzja, że zostanie odesłany w przeszłość. Dla uczonych przestał już być interesującym obiektem badań. Potrzebują przestrzeni, którą zajmuje, dla innych postaci przeniesionych z czasów historycznych. Razem z nim jednak nieoczekiwanie przenosi się w świat epoki lodowcowej  jeszcze jedna osoba...

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Jak wiedzą wszyscy autorzy dobrej literatury dziecięcej, świat dziecka różni się bardzo od świata dorosłych. Jest to w istocie inny świat, świat którego realia, założenia i wartości są zupełnie odmienne od naszych. Z czasem większość z nas przechodzi z tamtego świata do tego. Przejście jest tak całkowite, że zapominamy, jaki jest charakter świata, który opuściliśmy”.

„Istnieją większe wady niż takie zamiłowanie do podkreślania własnej ważności”.

„Dzieci są dziećmi, panie doktorze. Może się zdarzyć, że te, które nie są ładne i grzeczne, najbardziej potrzebują pomocy. A pomoc zaczyna się od miłości”.

„Ziemia była dzisiaj zimna, ale mimo to była piersią Matki (…)”.

„Muzyka swoim czarem może ukoić dziką bestię”.

„(…) tak naprawdę nie liczą się rozmiary czaszki tylko, jakość mózgu, który się w niej mieści”.

„Kłamca, który okłamuje nawet siebie, nie jest prawdziwym kłamcą, tylko głupcem”.

„W epoce podróży w czasie stare rozróżnienie między >umarłymi< i >żywymi< nie ma tego znaczenia co kiedyś”.

                         

Mit neandertalczyka jako bezdusznego, prymitywnego brutala dawno już upadł. Dziś wiemy, że był istotą inteligentną i wrażliwą, zdolną do tworzenia, planowania i współczucia. Znamy też wiele pięknych przejawów neandertalskiej kultury. Choć długo uważaliśmy go za tępego prymitywa, to jemu zawdzięczamy nasz europejski wygląd: białą skórę, jasne włosy i niebieskie oczy. Na pierwszy rzut oka nie budził szacunku. Respekt - może tak: postawny, z niskim czołem, krępy osiłek, nie wyglądał na partnera do intelektualnych dysput. Raczej na takiego, co to wszelkie spory rozstrzyga mocnym uderzeniem pięści w czaszkę oponenta. Przez wiele lat w ludzkim postrzeganiu funkcjonował właśnie taki wizerunek naszego kuzyna - neandertalczyka. Najnowsze badania przynoszą jednak jego zaskakujący obraz i nauczkę starą jak świat: nie oceniaj bliźnich po pozorach. Neandertalczycy malowali ciała, ozdabiali je piórami, muszelkami i kościanymi naszyjnikami. Prawdopodobnie to oni wpadli na pomysł jak z roślinnych włókien upleść sznurek. Chowali zmarłych, produkowali narzędzia do obróbki skóry. I wiele wskazuje na to, że potrafili mówić. Byli ludźmi – to bezdyskusyjne. Gdyby neandertalczyka ogolić, obciąć mu włosy i ubrać w koszulę i parę dżinsów, mógłby prawdopodobnie chodzić po ulicach każdego miasta na świecie nie zwracając niczyjej uwagi.

Istnieją plany odtworzenia podmiany fragmentu DNA neandertalczyka i współczesnego człowieka. Zespół prof. George’a Churcha z Uniwersytetu Harvarda pracuje nad tym projektem od dwóch lat, a jego działania są na tyle zaawansowane, aby składać tak śmiałe deklaracje. Jeżeli projekt ten faktycznie byłby możliwy do zrealizowania, to z technicznego punktu widzenia możliwe będzie także „przywrócenie do życia” neandertalczyka. W przypadku urzeczywistnienia tych planów stanęlibyśmy przed szeregiem problemów. Dylematy najbardziej oczywiste wydają się związane z etyką, ale komplikacje wystąpiłyby także w dziedzinie prawa karnego. Czy neandertalczyk byłby „człowiekiem” w rozumieniu przepisów obecnego kodeksu karnego? Zastanówmy się jednak co by się stało, gdyby jakiś naukowiec postanowił zignorować ostrzeżenia etyków i w sztucznej macicy, w zaciszu swojego laboratorium wskrzesił neandertalczyka. Kim byłby neandertalczyk z punktu widzenia prawa karnego? Najbardziej znany przepis kodeksu karnego zaczyna się od słów: „kto zabija człowieka” (art. 148 § 1). Inna nazwa neandertalczyka to człowiek neandertalski, należy bowiem do rodzaju homo, czyli człowiek. Czy w takim razie można postawić znak równości, z punktu widzenia prawa karnego, pomiędzy homo neanderthalensis a homo sapiens? Niektórzy twierdzą, że neandertalczyk wychowany w obecnych czasach w nowoczesnej rodzinie zachowywałby się jak pozostali ludzie, łącznie z możliwością mówienia. Jeżeli więc tak by było, i neandertalczycy nie różniliby się pod względem respektowania norm prawnych od ludzi, to można byłoby stwierdzić, że kodeks karny traktowałby zarówno człowieka jak i neandertalczyka tożsamo. W takim wariancie odpowiedź na tytułowe pytanie byłaby twierdząca. Jednak może się okazać, że neandertalczycy w praktyce inaczej podchodzić będą do przestrzegania prawa i  będą w stanie w mniejszym stopniu kontrolować swoje popędy, np. w zakresie respektowania wolności seksualnej. Jeżeli dotyczyłoby to całej grupy, to ich przedstawiciele nie byliby „ludźmi” w rozumieniu obecnych przepisów. 

       Isaac Asimov         Robert Silverberg

„Brzydki mały chłopiec” to powieść science fiction z 1958 roku autorstwa Isaaca Asimova oraz Roberta Silverberga. Książka opowiada historię małego chłopca, neandertalczyka o imieniu Twarz Naznaczona Ogniem z Nieba, który zostaje porwany z przeszłości do XXI wieku, aby zostać poddanym eksperymentom naukowym. Opiekować ma się nim wykwalifikowana pielęgniarka panna Edith Fellowes. Po przyjęciu pracy była zaskoczona, gdy dowiedziała się, że dziecko jest małym, neandertalskim chłopcem  przeniesionym w czasie-, żył czterdzieści tysięcy lat temu i nagle musiał odnaleźć się w rzeczywistości XXI wieku! Mimo, że był brzydki i nieucywilizowany, rósł, rozwijał się, a ona troszczyła się o niego w specjalnym trzy pokojowym mieszkaniu, którego nigdy nie mogli opuszczać. W tym czasie kilku naukowców badało jego fizjologię, psychikę i różnego rodzaju zachowania behawioralne. Pomiędzy panną Fellowes a „Timme”, (bo takie imię nadano małemu neandertalczykowi po przybyciu do XXI wieku) zaczynała powstawać emocjonalna więź. Kiedy panna Fellowes pokochała chłopca, jej pracodawca doktor Gerald Hoskins zaczął być bardziej obsesyjny na punkcie doskonalenia technologii „wyrywania” ludzi z czasu, wzbudziło to niepokój panny Fellowes, zaczęła martwić się o przyszłość małego neandertalskiego dziecka.

W momencie przeniesienia Timme’ego z czasów plejstocenu do XXI wieku na samym początku w pomieszczeniu naukowcy wyczuli zapach ziemi i lasu. Usłyszeli także krzyk spanikowanego dziecka. W specjalnym sterylnym pomieszczeniu był mały chłopiec, bardzo brudny, bardzo mizerny i wyglądający bardzo dziwnie. Mógł mieć trzy lata. Był nagi. Jego mała, poryta brudem pierś falowała nierówno. Naokoło leżała ziemia, leżały też pojedyncze kamyki i wydarte z gruntu kępki szorstkiej trawy. Wszystko to tworzyło na podłodze duże półkole, jakby do pokoju wsypano przypadkowo cały buszel wykopanej ziemi. Unosił się z tego intensywny zapach gleby, a poza tym coś cuchnęło. Panna Fellowes zauważyła duże ciemne mrówki i coś, co wyglądało na włochate pająki. Krążyły koło bosych, brązowych stóp chłopca. Panna Fellowes nigdy w życiu nie widziała dziecka o wyglądzie tak odrażającym. Chłopiec chyba nie był myty, co najmniej przez kilka tygodni, a może nie myto go nigdy od samego urodzenia. Cuchnął. Ciało miał pokryte zaskorupiałym brudem. Na jego udzie widniało duże zadrapanie. Było czerwone i najwidoczniej bolące, prawdopodobnie zainfekowane. Pierwsze wrażenie, które naukowcy doznali w chwili ogromnego zamieszania, nie kłamało. Chłopiec był najbrzydszym dzieckiem, jakie w życiu widzieli. Ciało miał niezwykle krępe, klatkę piersiową potężną, a ramiona szerokie. Ale ta ogromna czaszka! To wypukłe, pochyłe czoło! Ten wielki, kartoflany nos z ogromnymi, przypominającymi jamy nozdrzami, które nie tylko miały potężne otwory, ale były też niezwykle głębokie. No i te ogromne, wpatrujące się w naukowców oczy, osadzone w kolosalnych oczodołach! I cofnięty podbródek, i krótka szyja, i karłowate kończyny! W tych jego ogromnych, błyszczących, oczach, z których wyzierała wściekłość, tlił się płomień inteligencji, będącej bez wątpienia inteligencją ludzką. Jego skóra- jasnobrązowa, niemal śniada – była pokryta tylko delikatnym puszkiem, a nie szorstką, kudłatą sierścią, jakiej można by się spodziewać u małego zwierzątka. A jego twarz- chociaż brzydka- nie była twarzą małpy człekokształtnej. Patrząc na dziecko, należało przeniknąć głębiej, nie zwracać uwagi na powierzchowną brzydotę, a kiedy panna Fellowes naprawdę przyjrzała się temu małemu pokracznemu stworzeniu, to w rzeczywistości zobaczyła w nim małego, wylęknionego chłopca. Brudne, przestraszone ludzkie dziecko o pałąkowatych nogach, o dziwnie ukształtowanej głowie, prawie nieobecnym podbródku, z zainfekowanym skaleczeniem na udzie i z dziwacznym czerwonym znamieniem na policzku, które wyglądało jak zygzakowata błyskawica. Oczywiście – było to dziecko. Bo jakie znaczenie miał kształt głowy czy to, że jego włosy były szorstkie? Było to dziecko osierocone – w sposób, w jaki nie zostało osierocone żadne inne. Doktor Hoskins mówił o tym podczas pierwszego spotkania z panną Fellowes. „Będzie to najbardziej samotne dziecko w całej historii świata”. I miał rację. Bo to dziecko nie tylko zostało pozbawione matki i ojca, ono zostało pozbawione całego gatunku, do którego należało. Zostało brutalnie wyrwane z własnego czasu i było jedynym przedstawicielem swego gatunku w obecnym świecie. Panna Fellowes współczuła mu coraz bardziej. A wraz ze współczuciem przyszedł wstyd. Wstydziła się, że była taka niewrażliwa, wstydziła się, że pozwoliła sobie na odczuwanie odrazy i na okazanie irytacji spowodowanej niesfornością chłopca. Jak mogła być taka okrutna? – zastanawiała się. Jak mogła okazać taki brak profesjonalizmu? Przecież to dziecko zostało porwane, a być porwanym jest bardzo źle, a jeszcze gorzej jest być obiektem pogardy ze strony osoby, która ma się człowiekiem opiekować i nauczyć go odnajdywania się w nowym, przerażającym świecie. Otóż Timmie był skazany na to, że nie zobaczy wcale tego świata, do którego – choć nic z tego nie rozumiał ani nie wyraził na to zgody – został siłą wciągnięty. Sterylna kopuła miała być jego jedyną rzeczywistością przez cały czas pozostawania w dwudziestym pierwszym wieku. Timmie miał być więźniem na mocy arbitralnej decyzji i fanaberii doktora Hoskinsa. Ci bezduszni naukowcy powinni posłuchać szlochu chłopca w ciemnościach. To, że dotychczas mu tak bardzo nie zaszkodziło przebywanie w kapsule, wynikało stąd, że spędził pierwsze lata swojego życia w najokropniejszych warunkach, jakie tylko można sobie wyobrazić, i przeżył. Jeżeli jakieś dziecko potrafiło przeżyć  zimę w epoce lodowcowej, potrafiło też wytrzymać badania prowadzone przez tłum ludzi w białych kitlach. Ale to nie znaczy, że te badania dobrze na niego wpłyną.

Równolegle śledzimy historię życia plemienia czterdzieści tysięcy lat przed naszą erą, z którego chłopiec pochodzi. Akcja tej historii rozgrywa się w momencie bliskiej hipotezy naukowej, że bezpośrednią przyczyną wyginięcia neandertalczyka były zmiany klimatyczne w Europie podczas ostatniej epoki lodowej. Plemię, z którego pochodził porwany chłopiec musiało radzić sobie z przetrwaniem, ponieważ żyło w okresie przejściowego ochłodzenia klimatu, a także pojawienia się "Innych"- gatunku homo sapiens zajmującego tę samą niszę ekologiczną.  Pierwszym ostrzeżeniem o zbliżającej się katastrofie klimatycznej były opady śniegu w okresie letnim. Wódz plemienia Srebrny Obłok oraz kapłanka Kobieta Bogini zadecydowali, aby ich lud wyruszył w inne, cieplejsze tereny. Ludzie opuścili swoje obozowisko jeszcze w tym samym dniu. Podczas marszu kobieta o imieniu Ta Która Wie dowiedziała się z szeptów od innych współplemieńców, że kiedy dotrą do świętego miejsca zwanego Miejscem Trzech Rzek, złożone ma być bogini na ofiarę dziecko. Pobiegła do wodza Srebrnego Obłoku i krzyczała, że złożenie w ofierze dziecka nie będzie dla ludu dobre. Że ona na to nie pozwoli i jest gotowa rzucić najcięższą klątwę bogini na każdego, kto zaproponuje taką rzecz. Będzie to klątwa niedźwiedzia, najbardziej mroczna ze wszystkich. Kiedy znaleźli się na pochyłym zboczu, z którego widać było Trzy Rzeki wydarzyła się dziwna rzecz. Nagle, tuż przy ścieżce zrobiło się bardzo jasno. Roziskrzyło się intensywne światło. Kobieta Bogini zobaczyła oślepiające czerwone i zielone błyski, świetliste pętle i rozpaloną biel w samym środku pochodu. Białe światło poruszało się. Unosiło się i obniżało, wirując równocześnie. Patrząc na nie, poczuła, że bolą ją oczy. Ludzie podnieśli ręce, by je osłonić. Wszyscy dookoła wydawali okrzyki przerażenia. Potem światło zniknęło- tak samo nagle jak się pojawiło. W powietrzu obok ścieżki nic nie było widać. Kobieta Bogini stała nieruchomo, mrugając. Oczy ją bolały, a w głowie wirowały pomieszane myśli. Ludzie z przerażeniem podbiegali do kapłanki i pytali, co to było? Odpowiedź mogła być tylko jedna. To bogini przechodziła obok nich, a roztaczający się blask światła oznaczał skraj jej szaty. W tej samej chwili jedna z kobiet o imieniu Czerwony Dym o Wschodzie Słońca zaczęła krzyczeć, że jej mały synek o imieniu Twarz Naznaczona Ogniem z Nieba znikł. Wszystkie kobiety z plemienia zaczęły szukać dziecka. Ale na nic się to nie zdało. Po chłopcu nie było śladu. Poszukiwania trwające godzinę nie dały żadnych rezultatów. Nie znaleźli nawet odcisku stopy. Kapłanka oznajmiła, że bogini chciała zabrać jedno z ich dzieci. Tylko bogini mogła ukazać się w formie tak silnego światła. Kobieta Ta Która Wie, odetchnęła z ulgą, ponieważ jeżeli bogini zabrała sobie dziecko sama nie muszą składać w ofierze innego dziecka. Teraz nie będzie mowy o takich rzeczach. 

            Isaac Asimov oraz Robert Silverberg w książce „Brzydki mały chłopiec” postanowili zadać czytelnikom kilka znaczących pytań. Jednym z nich jest oczywiście to, co się stanie, kiedy podróżowanie w czasie naprawdę byłoby możliwe? Kim są wzmiankowani pobieżnie w Księdze Rodzaju „synowie Boga", którzy mieli spłodzić z ziemskimi kobietami olbrzymów - nefilim? Kontynuację ich historii podaje apokryficzna Księga Henocha, wyjaśniając, że byli to upadli aniołowie zwani „obserwatorami", którzy zstąpili na Ziemię i zaczęli uczyć ludzkość podstaw cywilizowanego życia. Zwolennicy teorii o starożytnych kosmitach uznają to za sztandarowy dowód na to, że bogowie-dobroczyńcy przybyli do nas z innej planety. Są też tacy, którzy twierdzą, że są to osobnicy pojawiający się z przyszłości. Wyobraźmy sobie, jak czułby się historyk, któremu dano by szansę porozmawiania z Abrahamem Lincolnem, Juliuszem Cezarem albo Aleksandrem Wielkim? Albo jak zareagowałby badacz Starego Testamentu, gdyby miał przed sobą autentyczne kamienne tablice z Dekalogiem niesione przez samego Mojżesza ze szczytu góry Synaj? Następnym poruszonym problemem w książce są ofiary składane z dzieci. W naszych umysłach istnieje wiele przeświadczeń na temat macierzyństwa, które od zarania dziejów uważamy za pewniki. Darwin postawił hipotezę, że człowiek pierwotny był areligijny. Wynikało to logicznie z jego założeń o pochodzeniu człowieka. Jednak współczesna archeologia udowodniła, że historia sakralnej przemocy, zwłaszcza w rodzinie, sięga swoimi korzeniami już starożytności. Przykładem jest powszechnie znana, fascynująca i dramatyczna opowieść biblijna o Izaaku  i Abrahamie. Abraham nie odmówił zamordowania swego niewinnego syna, przeciwnie, „nazajutrz rano” zabrał Izaaka (oraz dwóch swych ludzi) i wędrował trzy dni, by spełnić egoistyczny i okrutny nakaz Boga: złożenie  własnego syna w ofierze! Książka zwraca również uwagę na aspekt teologiczny, a mianowicie problem ikonolatrii. W części poświęconej życiu neandertalczyków zauważamy dyskusję człowieka prehistorycznego o tym, czy malowidła naskalne mogą rozwścieczyć boginie czy nie. Ludzie paleolitu przez tysiąclecia odwiedzali jaskinie, by tworzyć tam wizerunki. Zejście pod ziemię było równoznaczne ze stawieniem czoła zakorzenionym lękom, z zapuszczeniem się do królestwa duchów i z wyjściem im naprzeciw. Ale czy namalowane w jaskiniach obrazy koncepcji złożonego kosmosu, współistniejących światów, paralelnie bądź nakładających się na siebie oraz zachodzących między nimi a naszym światem interakcji, gdzie wszystko co się wydarza tu i teraz jest zależne od tego innego świata, może powodować silne reakcje lękowe wśród ludzi pierwotnych jest bardzo śmiałą koncepcją.

            Dwie linie fabularne w książce łączą się ze sobą, gdy panna Edith Fellowes podejmuje nieodwołalną decyzję o powrocie do przeszłości wraz z Timmie. Jej pojawienie się zbiega się z punktem krytycznym w konfrontacji neandertalczyka z człowiekiem z Cro-Magnon; obie grupy uważają ją za boginię, którą należy czcić. Ponieważ była wyraźnie podobna do gatunku człowieka z Cro-Magnon, do tego przybywając w epokę plejstocenu trzymała na rękach dziecko neandertalczyka, obie zwaśnione grupy unikają konfliktu. Zakończenie sugeruje, że w zmodyfikowanej przeszłości neandertalczycy i ludzie Cro-Magnon zaczęli z sobą współpracować, zbliżali się do siebie we wspólnym oddawaniu czci „Bogini z dzieckiem na rękach” - Timmie wyrasta na jej akolitę i sam staje się „półbogiem”. Autorzy sugerują również, że neandertalczycy krzyżując się z człowiekiem Cro-Magnon, zmieniają całą późniejszą historię ludzkości.

 

 


29 czerwca 2021

Msza za miasto Arras

 

„Msza za miasto Arras”


Andrzej Szczypiorski


Autor/  (ur. 3 lutego 1928 w Warszawie, zm. 16 maja 2000 tamże). W okresie okupacji hitlerowskiej żołnierz Armii Ludowej. Uczestnik powstania warszawskiego, po kapitulacji więzień obozu w Sachsenhausen. Debiutował w 1946 r. na łamach prasy jako publicysta. Od 1955 r., kiedy wydał swój pierwszy zbiór opowiadań, ogłosił ponad 20 tomów prozy, w tym powieści, zbiory reportaży i felietonów, szkice i eseje. Pod koniec lat 70. Szczypiorski związał się z opozycją demokratyczną; w stanie wojennym (1981-1982) był internowany, a w latach 1989-1991 pełnił urząd senatora. Później zrezygnował z czynnego uprawiania polityki; stał się za to niezwykle cenionym publicystą, autorytetem moralnym i intelektualnym w Polsce lat 90. O jego teksty zabiegały najbardziej wpływowe gazety. W twórczości powieściowej i publicystyce Szczypiorski zajmował się przede wszystkim dwoma zagadnieniami - problemami współczesnych stosunków polsko-niemieckich oraz konfliktami moralnymi i politycznymi ostatnich dziesięcioleci.

Tytuł oryginału/ pl „Msza za miasto Arras”

Tematyka/ Msza za miasto Arras” to opowieść i swego rodzaju przypowieść o piętnastowiecznym, francuskim miasteczku. Niegdyś należało ono do spokojnych, lecz z pamiętnika uczestnika wydarzeń (i narratora zarazem), Jana, wyłania się zgoła inny obraz – przepełniony samosądami, oskarżeniami, prześladowaniami. Powieść stara się odpowiedzieć więc na pytanie, w jakich warunkach elementy zła i szaleństwo mogą przepełnić ludzkie serce i umysł. Jak zatem właściwie powinno się opowiadać o skutkach fanatyzmu? Jak przedstawić relację jednostka – społeczeństwo? Jak ukazać wady i zalety zamknięte w zbiorowości? Jak poruszyć delikatne struny wiary, siły, wolności, obywatelstwa i człowieczeństwa?

Główny motyw/ „Mszę za miasto Arras” Szczypiorski napisał w reakcji na Marzec ’68, jest to powieści o fałszywych oskarżeniach w burgundzkim miasteczku w połowie XV w., manipulacji tłumem, żydowskim pogromie i zarazie fanatyzmu. Andrzej Szczypiorski skupia się w książce na tym, co ponadczasowe: mechanizmach manipulacji ludem. Mistrzem w tym jest Albert, duchowy przywódca miasta, a zarazem fanatyk, widzący w rozlewie krwi drogę do oczyszczenia i uwznioślenia mieszkańców Arras. Po drugiej stronie jest przybywający w finale dramatu biskup Dawid, który po śmierci bratanka stracił wiarę w Boga i postawił na wartości ziemskie. Pośrodku zaś znajduje się Jan, świadek wydarzeń. „Stając” przed czytelnikami wraca do przeszłości, opowiada o rozkręcającym się terrorze i zadaje, także sobie, pytanie, jak mogło do tego dojść.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) niczego, poza tępym klepaniem pacierzy, nie potrafiłem czynić samodzielnie”.

„(…) choć może w istocie nie jestem panem swojego losu, winienem przecież zawszy czynić starania, by nim być!”.

„(…) zwątpienie w wolność nakazuje myśleć tyłkiem zamiast głową. >Tyłek – powiada Chastell - zdaje się być wówczas ze szkła. Człowiek o niczym innym nie myśli, jak tylko o ochronie swojego siedzenia, które jest kruche i arcydelikatne. Tymczasem – dodawał zwykle – dobry Bóg dał nam tyłki, aby w nie kopano<”.

„Żyjemy w okrutnych czasach, drogi Janie. Ludzie nie chcą już być zacnymi chrześcijanami, biorą przykład z rozwiązłości książąt i głupich biskupów, oddają się cudacznym zboczeniom, poszukują boskiej obecności w życiu codziennym i starają się wyśledzić zamysły Boga, aby wyjść im naprzeciw. Lecz Bóg sobie tego nie życzy, by ludzie tak gorliwie zabiegali o zbawienie”.

„Jeśli [Bóg] ci dał umysł, to nie po to, abyś sięgał ku niebiosom, lecz wiedział, jak się poruszać po ziemi”.

„(…) pies, kot, krowa, a nawet osioł obdarzone zostały przez Boga czymś w rodzaju świętej iskry, która dozwala im istnieć, cierpieć i radować się”.

„Nie wszystko, czego Bóg pragnie, zostało zapisane w księgach (…)”.

„Wymagania boskie wobec człowieka są tysiąckroć większe niżeli wobec szczura, ale to wcale nie znaczy, by szczur miał po wsze czasy zostać potępiony”.

„Jeśli ci dano wysokie urodzenie, to tylko po to, abyś spadł z wysoka. Z wyroku boskiego tak się dzieje, że cała dogodność i subtelność twojej egzystencji służyć ma tym cięższej i smutniejszej śmierci. Bowiem rozstawać się z nędzą nie jest trudno”.

„Żyda może sądzić każdy”.

„Ojcze krew tego Żyda spada na twoje sumienie”.

„U niego rachunek jest prosty. Jeden koń, jeden Żyd”.

„Biedny Żyd! Widać zachciało się Bogu uczynić z niego ofiarę”.

„Śmiechu warte! Kogóż to obejdzie jeden trup żydowski?!”.

„Wywrzaskujemy grzechy, bo się nam wydaje, że nazywając nasze czyny, uwalniamy się od ich ciężaru”.

„Bóg zawsze jest taki, jakim jest człowiek, który  w Niego wierzy”.

„Jakże rozpaczliwie zbudowany jest świat…”.

„Jesteśmy dobrymi ludźmi, w naszych sercach mieszka Jezus Chrystus. A wtedy? Każdy ostrzył nóż, aby nim poderżnąć gardziel sąsiada…”.

„Lecz natura ludzka jest w gruncie rzeczy nader prosta. Poszukuje ona nieustannie i trwożnie znaków, które mogą stanowić oparzcie dla sumień. Na czymże w końcu polega całe nasze życie, jeśli nie na pragnieniu usprawiedliwień dla każdego czynu”.

„Jeśli się jest z miastem na jawie, trzeba razem z nim doświadczyć snów”.

„Piekło jest w nas wszystkich…”.

„Za dużo tu było wiary, za mało rozumu”.

„Czy Bóg stworzył nas po to, byśmy się unicestwiali w imię przeróżnych urojeń?”.

„Powiadam wam, że muszą istnieć jakieś miary dla naszych myśli i uczynków, a także dla miłości Boga. Nawet gdyby Bóg nie istniał wcale, a stanowił tylko naszą tęsknotę – musi ona być mierzona pomiędzy jednym a drugim ludzkim sercem”.

„Być sobą znaczy nie być kimś innym”.

„Kiedy można pokochać proste życie? Gdy się otarło o śmierć!”.

„(…) nie można poznać i zmienić świata bez słów”.


            Źródła antyjudaizmu można znaleźć już w antyku. Żydzi byli prześladowani jako wyznawcy jednego Boga, podczas gdy dominującym wówczas poglądem był politeizm. Zarzuty wobec Żydów można znaleźć w Starym Testamencie, w Księdze Estery, w której to dostojnik królewski Haman namawia króla Aswerusa do wytępienia narodu żydowskiego powołując się na wszechobecność Żydów, ich izolację i przekonanie o wyjątkowości oraz lekceważenie praw politycznych. Całkowicie niezrozumiałe praktyki religijne Żydów były dla pogan powodem kpin. Obrzezanie stanowiło wymyślny kaprys, szabat interpretowano jako dzień bezczynności, a powstrzymywanie się od spożywania mięsa wieprzowego nasilało jeszcze bardziej izolację Żydów od pogan. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa stosunki pomiędzy wyznawcami judaizmu i Chrystusa układały się w miarę poprawnie. Oddalanie się obu religii miało swoje źródło w nieuznawaniu przez Żydów Jezusa Chrystusa, jako Mesjasza. Jedną z pierwszych i najbardziej żywotnych przyczyn wykluczania Żydów było postrzeganie ich jako winnych śmierci Jezusa Chrystusa. Na potwierdzenie prawdziwości tego przekonania chrześcijanie przez wieki powoływali się na Ewangelię św. Mateusza. Kiedy Piłat obmywał ręce, odpowiedzialność za śmierć Chrystusa przejęli żydowscy kapłani wypowiadając słynne zdanie: „Krew jego na nas i na dzieci nasze”.

            We wczesnym średniowieczu przedstawiciele społeczności żydowskiej spotykali się ze względną tolerancją ze strony znacznie liczniejszych chrześcijan. Władcy nadawali im przywileje rozumiejąc korzyści gospodarcze płynące z ich działalności, jednak zawsze dbali o ścisłą izolację Żydów od chrześcijan. Znaczne pogorszenie tych relacji nastąpiło w epoce wypraw krzyżowych, kiedy to Żydów przedstawiano jako pomocników muzułmanów. Żydzi, pokazywani w charakterze pomocników diabła, działający na rzecz zagłady cywilizacji chrześcijańskiej oskarżani byli także o wykorzystywanie hostii dla celów magicznych. Krew tryskająca z opłatka miała służyć Żydom do usuwania foetor judaicus (specyficzny „zapach żydowski”, całkowicie odmienny od „woni świętości”, jaką roztaczać mieli chrześcijanie), leczenia chorób, sporządzania eliksirów czy upiększania policzków bladych kobiet.  W rozpowszechnianiu oskarżeń dużą rolę należy przypisać duchownym, którzy często tworzyli miejsca kultu religijnego przy grobach rzekomo zamordowanych przez Żydów ofiar. W wieku XIII do oskarżeń o porwania dodano motyw krwi i zaczęto kojarzyć mord rytualny z obrzędem Paschy. Przekonanie, że krew chrześcijańska używana jest do wypieku macy, pojawia się dopiero w wieku następnym. W niektórych podaniach wymienia się także inne organy ciała (zwłaszcza serce, wątrobę czy głowę), których Żydzi mieli rzekomo używać podczas celebracji świąt. Stąd też wziął się antysemicki obraz w sandomierskiej katedrze. Na 12 obrazach, według miesięcy, przedstawione są różne rodzaje śmierci męczenników chrześcijańskich. Każdą z nich opatrzono datą dzienną – jeśli odnajdzie się dzień swoich narodzin, podobno pozna się sposób własnej śmierci. Dodano do nich cztery obrazy przedstawiające krzywdy sandomierzan z ręki obcych. Szwedzi wysadzają zamek, Tatarzy mordują błogosławionego Sadoka i 40 męczenników, a bezbożni Żydzi, „dziecię aptekarskie porwawszy”, krew z niego toczą na macę, potem psu dają szczątki.

            Żydzi byli posądzani o kontakty z szatanem oraz działalność w jego służbie w celu zniszczenia chrześcijańskiego świata. W świadomości ludowej przesąd ten był wzmacniany poprzez kreowanie demonicznego obrazu Żyda. Był on przedstawiany jako postać przygarbiona, wsparta na kosturze lub kiju (symbol diaspory i bycia wiecznym tułaczem), z haczykowatym nosem i płomiennymi oczami. Takiego pojmowania Żyda dopełniały świńskie uszy i ogon. Wizerunek taki był utrwalany w opowieściach, literaturze i malarstwie. Podczas klęsk żywiołowych i epidemii Żydów oskarżano o zatruwanie studni (według religijnego prawa żydowskiego znanego jako Halacha, przed posiłkiem a w szczególnie przed spożyciem chleba należy umyć ręce. Z tego też między innymi powodu Żydzi podczas zarazy rzadziej zapadali na choroby niż chrześcijanie, stąd wziął się przesąd, że Żydzi są odporni na choroby, ponieważ wiedzieli, z których studni nie wolno czerpać wody, bo jest skażona) i roznoszenie zarazy w celu wyniszczenia wyznawców Chrystusa. Prześladowania Żydów podczas epidemii czarnej śmierci (cholery) były wielokrotnie dotkliwsze niż w czasie wypraw krzyżowych.

            Przyjrzyjmy się więc tej historii pochodzącej jakoby z miasta Arras w Burgundii, choć przecież znanej z wielu miejsc i z różnych czasów. Zacznie się ona od wspólnej złej pamięci, z którą nie wiadomo, co czynić. Otóż miasto nawiedziła w swoim czasie zaraza, podczas której nakazano zamknąć bramy, żeby się nie rozniosła, a wewnątrz murów szalały głód i śmierć. Uwięzieni w nich mieszkańcy, owładnięci ślepą wolą trwania, odrzuciwszy wszelką wiarę, oddawali się rozpuście i mordowali się nawzajem, żeby nasycić głód świeżym ludzkim mięsem. Zaraza zabrała pół miasta i odeszła tak jak przyszła – z dnia na dzień. Przygnieceni ciężarem haniebnych uczynków uratowani szukają formuły, która wyjaśni wszystko, co się wtedy wydarzyło, i zdejmie z nich winę.

            W mieście mieszkają też Żydzi. Pewnego razu koń sukiennika pada w niewyjaśnionych okolicznościach. Z uwagi na to, że ani jego właściciel, ani inni mieszkańcy Arras nie są w stanie uwierzyć, że zdrowe zwierzę zdechło z dnia na dzień, oskarżenie pada na Żyda Celusa. Mężczyzna nie ma możliwości obrony (to prawo zostaje mu odebrane), za to w mieście pojawiają się kolejne osoby, które twierdzą, że na pewno jest winny tej zbrodni. Zaszczuty, czekający w celi na karę Celus popełnia samobójstwo. Od tej chwili zaczynają się prawdziwe prześladowania. Historia opowiedziana w książce przez mężczyznę imieniem Jan, to w dużej mierze po prostu lista kolejnych niedorzeczności i niesprawiedliwości, jakich dopuszczali się nie tylko zwykli ludzie zamieszkujący Arras, ale też ojciec Albert, formalnie stojący na czele miejscowości.    

Łatwo zgadnąć, że Żydzi nie mają praw. „Gdzież jest napisane, że miejskie trybunały winny sądzić Żyda?! Żyda sądzić może każdy!”. Wśród mieszczan krążą z początku wątpliwości, czy dobrze się stało, że wtrącono tego Żyda do lochu, w którym później się powiesił. Jedność uciera się powoli. Gdy padnie najcięższe oskarżenie, minione nieszczęścia dostaną wreszcie swoich sprawców, a okropne sceny zatruwające pamięć oddalą się, by obciążyć obcych, czym pomogą zepchnąć ich wszystkich razem do grobu. Poznajemy psychologię tłumu. Społeczności w krańcowym wycieńczeniu śmiertelną chorobą i zezwierzęcenia. W głodzie i całkowitej izolacji, która miała doprowadzić do zagłady miasta. Ci, którzy wbrew wszystkiemu ocalili życie, przetrwali, szukają odkupienia za popełnione czyny, i w tym ratowaniu własnej godności, upadają jeszcze niżej. Znajdują kozła ofiarnego, Żydów, i dokonują pogromu. Zabijają też te jednostki, które się z tym nie zgadzają np. Farias de Saxe. Mordują niewinnych. Wyrównują osobiste rachunki. Stykamy się poprzez opowieść z anarchią tłumu, terrorem jednostki, która manipulując jednocześnie bezmyślną, zastraszoną, zawsze jednomyślną Radą Miasta, włada także niepodzielnie  sumieniami obywateli. Działaniom przyświeca myśl, by miasto poznało do końca siebie. By było wolne wolnością zdefiniowaną na potrzeby usprawiedliwienia zbrodni. Wyparcia wstydu, zagłuszenia grzechu, przeniesienia winy na innych. Bo nie ważne są czyny i fakty, a jakie mają imię. Jak je nazwiemy. Jak je zmanipulujemy werbalnie. By rozpętać piekło, wystarczy znaleźć winnych. Potem spirala wydarzeń nakręca się już sama. Umysły zwykłych, z pozoru uczciwych ludzi, ogarnia szaleństwo. Wiedzieli o tym naziści, wiedzieli komuniści, wszelkiej maści manipulatorzy. Jak widać, największym złem są wszelkie ideologie. To one zatruwają ludzkie dusze.

Ale „zbawcy” ludzkości, przywdziewając się w maski hipokrytów, grają na ludzkich lękach, nieszczęściach, fobiach i osiągają swoje. Zaczynają więc płonąć stosy, giną niewinne ofiary, sprawcy zacierają ręce. Rzeź rozkręca się nie bez oporu, stawiając w swej niepewności ludzkie sumienia. Ale żadne sumienie nie jest doskonałe. A prawo natury mówi, że dobro wspólnoty jest najważniejsze i wierność stadu to najświętszy obowiązek. Jak wiemy w całej historii ludzkości do rzeczy najgorszych dochodziło wtedy, kiedy wewnętrzne sumienia ustępowały sumieniu zewnętrznemu – giętkiemu sumieniu wspólnoty, słuchającemu prawa natury, goniącemu za mirażem pożytków i żądającemu wierności. Pospołu wytoczona żydowska krew miała uleczyć rozbitą i udręczoną wspólną ranę. Aby świat mógł chwalebnie powrócić do swojej naturalnej niewinności należało unicestwić wraz z nosicielem wyimaginowane zło, pochodzące z cudzego paskudnego wnętrza.

Ta powieść powstała po Marcu '68, kiedy świeża była jeszcze pamięć wojennej apokalipsy i zagłady Żydów. 8 marca 1968 r. na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego odbył się wiec protestacyjny w związku ze zdjęciem przez władze komunistyczne wystawianych w Teatrze Narodowym „Dziadów” oraz relegowaniem z uczelni Adama Michnika i Henryka Szlajfera. Zostali oni brutalnie zaatakowani przez oddziały milicji oraz „aktyw robotniczy”. Stało się to początkiem tzw. wydarzeń marcowych, czyli kryzysu politycznego związanego z falą studenckich protestów oraz walką polityczną wewnątrz PZPR, rozgrywaną w atmosferze antysemickiej i antyinteligenckiej propagandy. Protesty środowisk akademickich zostały stłumione w całym kraju do końca marca 1968 r. Nie znalazły one większego poparcia w społeczeństwie. Komunistyczna propaganda, rozbudzając nastroje antyinteligenckie i antysemickie, przedstawiała je, jako prowokację i syjonistyczny spisek. W całym kraju w zakładach pracy organizowane były tzw. masówki popierające władze i potępiające wystąpienia młodzieży akademickiej. Odbywały się one pod hasłami: „Studenci do nauki, literaci do pióra!”, „Ukarać prowodyrów!”, „Syjoniści do Syjamu!” (sic!), czy „Mośki do Izraela!”.

Antysemicka nagonka wiosną 1968 r. i fala emigracji sprawiły, że Marzec jawił się, jako koniec prawie tysiącletniej obecności Żydów w Polsce. Głównym powodem wyjazdów z Polski po Marcu nie była chęć lepszego życia, ale antysemicka kampania nienawiści i czystka, które cynicznie przeprowadziły komunistyczne władze - z inspiracji zwolenników kierującego tajnymi służbami gen. Mieczysława Moczara, ale za przyzwoleniem I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki. Jednak już pod koniec wojny Żydzi obawiali się o swój los. W czterech falach emigracji olbrzymia większość z nich wyjechała. Po pogromie kieleckim w 1946 r. wyjechało ponad 70 tys. Żydów, następnie w latach 1949-50, na podstawie polsko-izraelskiej umowy, zgodnie z którą Izrael płacił za wypuszczanych przez komunistów emigrantów, wyjechało blisko 30 tys. Dzięki odwilży po śmierci Stalina, w latach 1956-59, Polskę opuściło znów ok. 50 tys. Żydów. I na koniec omawiane przez nas wydarzenia 1968 r. spowodowały, że z Polski wyjechało ponad 13 tys. Żydów. Bicie na ulicach, aresztowania, pobór do wojska. Nagonka antyżydowska była częścią tej reakcji - jej propagandowym tłem. Media mówiły, że za buntem młodzieży stoi żydowski spisek, przebiegli żydowscy staliniści dążący do władzy, na dodatek wspierani przez neofaszystów z RFN. To brzmi paranoicznie, i było paranoicznie, ale propaganda korzystała ze spiskowej wizji dziejów bez zahamowania i zdaje się, że nie bez rezultatów. Nagonka wiosną 1968 r. wykorzystywała stare klisze antysemickie i to począwszy od figury Judasza-zdrajcy. Paradoksalnie wykorzystywała też mit żydokomuny, sugerując, że to, co złe w PRL-u było winą Żydów, a wystarczy się ich pozbyć, by zbudować piękny, polski socjalizm.

Większość żydowskich emigrantów opuściła Polskę z dokumentem podróży, a władze zmuszały ich do rzeczywistego zrzeczenia się obywatelstwa. W ten sposób pozbywano się odpowiedzialności za emigrujących, a co było ważniejsze dla ówczesnych władz: zamykano im możliwość powrotu do kraju, gdyż dokument podróży był biletem w jedną stronę. To byli ludzie, których większość państw próbowałaby zatrzymać w swoich granicach za wszelką cenę. Polskie władze pozwoliły jednak, by ich umiejętności zostały wykorzystane gdzie indziej. Nawet więcej: otwarcie zachęcano ich do wyjazdu. Z jednego powodu. Byli Żydami. Jednym z pomarcowych emigrantów był także profesor Zygmunt Bauman. Wśród emigrantów było 200 dziennikarzy i redaktorów, ponad 60 pracowników radia i telewizji, blisko 100 muzyków, aktorów i plastyków – w tym 23 aktorów i reżyserów Teatru Żydowskiego z jego dyrektorką, słynną Idą Kamińską na czele, oraz 26 filmowców. Tak wysoki udział inteligencji był skutkiem nie tylko wysokiego jej odsetka wśród polskich Żydów, ale i wybitnie antyinteligenckiego tonu kampanii marcowej. Trudno przecenić straty, jakie Polska poniosła wskutek odpływu osób wysoko wykształconych lub utalentowanych.

Otóż opowiadając tę okropną historię Andrzej Szczypiorski przypomina nam bezmiar rozpaczliwie gorzkiej i mrocznej beznadziejności, jaka płynie z kart polskiej historii. Albowiem w tle powieści „Msza za miasto Arras” jest drugie miasto Brugia. Rządziło tam w przeciwieństwie do Arras prawo ludzkie, oparte na ludzkim sumieniu. Brugia jest alegorią krajów, do których wyemigrowali polscy Żydzi po Marcu 1968 roku. „Msza za miasto Arras” to wielowymiarowa analiza stanu psychiki zbiorowej, zachowań tłumu i jednostki na jej tle. To świat, w którym demoniczność ludzkiej natury, dehumanizacja, agonia cywilizacji i arogancja moralna osiągają monstrualne rozmiary. Podstawowym problemem, nasuwającym się po lekturze powieści, jest niezależność wobec systemu, jednostki rządzącej oraz pojęcie wolności człowieka w obliczu zbiorowej manipulacji, psychozy. Ale przede wszystkim, powieść Andrzeja Szczypiorskiego to smutne i bolesne spojrzenie na współczesność, w której nie istnieje człowiek – istnieją idee.

Kiedy dziś zdarza mi się zajrzeć na fora internetowe i zobaczyć strumień nienawistnej mowy, zwanej dziś z angielska hejtem, to podobieństwo do języka nienawiści z 1968 r. jest nierzadko uderzające. Na szczęście, o ile w PRL-u partia miała monopol na środki społecznej komunikacji, to dziś tak nie jest - mamy niezależne media i media społecznościowe, ale nienawistnicy wypracowali nowe techniki propagandy, które wykorzystują słabe strony tych mediów, wymyślają i doskonalą nowe metody budzenia nienawiści. Gramatyka tego języka jest niestety bardzo podobna.