01 listopada 2021

Głód

 

„Głód”


Knut Hamsun


Autor/  (ur. 4 sierpnia 1859 w Vågå jako Knud Pedersen, zm. 19 lutego 1952 w Nörmholmie koło Grimstad) – norweski pisarz, prekursor modernistycznych tendencji w powieści psychologicznej oraz egzystencjalnej, które w pełni ukształtowały się w drugiej połowie XX wieku. Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1920.

Tłumaczenie/ Anna Marciniakówna

Tytuł oryginału/ nov  „Sult”

Tematyka/ W powieści Hamsun odchodzi od dziewiętnastowiecznego psychologicznego naturalizmu. Świat bohatera został zredukowany do psychiki głodującego człowieka, uwikłanego w walkę o byt. Książka jest prekursorem modernizmu w literaturze i zapowiedzią utworów Franza Kafki i innych pisarzy dwudziestowiecznych, którzy dostrzegali pustkę egzystencji wobec otaczającej cywilizacji. W „Głodzie” Hamsun odchodzi od dziewiętnastowiecznego modelu narracji – dialogi zastępuje opisami marzeń, urojeń i obsesjami głodującego.

Główny motyw/ Główny bohater, którego imienia i nazwiska nie poznajemy, stara się wypełnić przestrzeń ciążącej na nim samotności – przemierzając nieznane mu dotąd ulice, parki, place czy cmentarze, stara się rozwijać swój talent. Nie posiada stałej pracy, pomimo podjętych działań i wysiłków nie może znaleźć zatrudnienia. Brak pieniędzy otwiera przed nim bramę do świata nędzy i skrajnego ubóstwa. Głód wypełnia zakamarki jego ciała, ale pomimo swojej sytuacji jest zbyt dumny, by prosić kogoś o pomoc w towarzyszącej mu udręce.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Kiedy tak rozważam tę sprawę, staje się dla mnie coraz bardziej niepojęte, że właśnie ja zostałem wybrany na ofiarę boskiego kaprysu. To dość osobliwa praktyka, przebiegać cały świat, by dopaść właśnie mnie”.

„Czy jest jakiś sens w tym, że absolutnie wszystkie, najszczersze i najzręczniejsze próby człowieka spełzają na niczym?”.

„Czegóż to sobie nie wyobrazi głodujący człowiek!”.

„Nawet dziewczyny uliczne na mój widok oddają się Bogu w opiekę”.

„W gruncie rzeczy można być bardzo wrażliwym, nie będąc wcale wariatem”.

„Są natury wrażliwe, które żywią się byle czym, a umierają od jednego brutalnego słowa”.


               Co jest ważniejsze – artystyczne, w tym przypadku literackie osiągnięcia, czy życiowe decyzje i publicznie okazywane sympatie? Krócej: to, co się stworzyło, czy to, kim naprawdę się jest? Władze Norwegii po 60 latach wahania zdecydowały, że jednak to pierwsze. Knut Hamsun był niewątpliwie najwybitniejszym pisarzem norweskim, a nawet – jak ujął to Andy McSmith na łamach „The Independent” – jedynym autorem z tego kraju znanym na świecie. Miał istotny wpływ na prozę psychologiczną i nurty egzystencjalistyczne. Za powieść „Błogosławieństwo ziemi” otrzymał w 1920 roku literacką Nagrodę Nobla. Przez jednego z członków komisji noblowskiej został wówczas porównany do Hezjoda. Zapewne dożyłby swoich dni w chwale, po czym wpisałby się w historię Norwegii, jako spiżowa figura jej kultury, gdyby nie mroczna strona jego osobowości. Hamsun był wielkim admiratorem kultury niemieckiej, fascynowały go także tendencje neopogańskie i wizja powrotu do natury. Gdy naziści doszli do władzy w Niemczech, a następnie zajęli Norwegię, został piewcą reżimu i czołobitnym narzędziem jego machiny propagandowej. W 1943 roku przekazał medal otrzymany w ramach Nagrody Nobla Josephowi Goebbelsowi w dowód podziwu. Hitlera wychwalał nawet po jego samobójczej śmierci, nazywając go w przygotowanym wówczas epitafium m.in. „reformatorem pierwszego sortu, wojownikiem bijącym się za ludzkość, czy też prorokiem ewangelii sprawiedliwości dla wszystkich narodów”. Został w 1945 roku aresztowany, ale ze względu na podeszły wiek zwolniono go. Uniknął w ten sposób bardzo prawdopodobnej egzekucji. Zamiast kary śmierci spotkała go konfiskata mienia i dożywotni dozór psychiatryczny. Zmarł w kilka lat później, pogardzany i zapomniany. Na wiele lat jego książki zniknęły z półek norweskich księgarń, choć poza Norwegią doczekały się wznowień, a nawet ekranizacji.

            Reputacja Knuta Hamsuna mocno ucierpiała z powodu sympatii, jaką darzył nazistów w okresie II wojny światowej. Niewątpliwie jednak jego wczesny na pół autobiograficzny portret pisarza, jako młodego głodującego człowieka stanowi znaczącą pozycję w literaturze modernistycznej. Hamsun, norweski pisarz, który w swojej twórczości był duchowo spokrewniony z Dostojewskim dopuszczał do głosu nietzscheański indywidualizm, stojący w opozycji zarówno do naturalizmu, jak i postępowych nurtów literackich bliskich Ibsenowi. Miejski lęk „Głodu”, którego akcja toczy się w Christianii (obecnie Oslo), zapowiada wyobcowane krajobrazy Kafki, kładąc jednak nacisk na napięcia pomiędzy codzienną egzystencją ekonomiczną a typowym snem na jawie w stylu Jamesa Kelmana. Opowiadana z pośpiechem, jakby narratorowi brakowało tchu, powieść odsłania kolejne stopnie poniżenia narratora, który usiłuje krzepić się pisaniem. Narrator bowiem charakteryzujący się nadmiernie rozwiniętym poczuciem własnej wartości, czasem jest rozgorączkowany brakiem pożywienia, a innym zaś razem zbytnio koncentruje się na kontemplowaniu ludzkiej natury. Wynikłe z tego nieporozumienia są zarówno negatywne egzystencjalnie, jak i po prostu zabawne. „Głód” stopniowo pokazuje relację, jaka zachodzi między potrzebą a godnością, wywołując różne postacie szaleństwa, które odurzają niczym narkotyk. Obcowanie z tą lekturą może być równie deliryczne i pogmatwane, jak kondycja samego narratora. Powieść, która przeciwstawia sobie jego fantazje i drobne przestępstwa z niemniej marną strategią rewanżu i marzeniami o szacunku, balansuje między afirmacją pisarza, jako osoby wyjątkowej a demaskatorską strategią pokazywania jego pełnej mrzonek duszy, śmiesznie zatraconej w złości i głupocie. „Głód”, zapowiadający pojawienie się intelektualnych kloszardów z dzieł Becketta, stanowi przestrogę dla każdego, kto planuje karierę pisarza głodującego.

            Młody człowiek o ambitnych planach intelektualnych zaplanował napisać trzyczęściową pracę zatytułowaną „Poznanie filozoficzne” (podobną do „Krytyki czystego rozumu” Kanta), w której chce zbadać Czas i Przestrzeń. Ale nie miał szczęścia. Próbował różnych zawodów - ubiegał się o stanowisko komornika, zaciągał się do straży pożarnej, zamieszczał artykuły do gazet - bez większego powodzenia. Walczył z biedą, walczył z Bogiem. Zimny, wygłodzony i rozgorączkowany wędrował po ulicach, wpadając na przypadkowo napotkane postacie. Trudno mu było ujawnić swoje ubóstwo, za wszelką cenę chciał zachować godność i szacunek do samego siebie. Systematycznie i nieprzerwanie przez cały czas się staczał. W końcu został kompletnie ogołocony ze wszystkiego, co kiedykolwiek posiadał, nie miał już nawet grzebienia, nie miał choćby jednej książki, którą mógłby w najcięższych chwilach poczytać. Przez całe minione lato chronił się na cmentarzach lub w Parku Zamkowym, spędzał tam  całe dnie na pisaniu artykułów do gazet. Zapisywał kolejne strony opowieściami o najróżniejszych sprawach, jego niespokojne serce wciąż przepełniały cudowne pomysły i niezwykłe nastroje. Z rozpaczy wybierał często najdziwniejsze tematy, których przedstawienie kosztowało go nad wyraz dużo czasu i wysiłku, a których redakcje nigdy nie przyjmowały. Gdy jeden artykuł został ukończony, natychmiast rodził się pomysł na drugi, a odmowy redaktorów rzadko kiedy traktował jako porażkę. Nieustannie powtarzał sobie, że kiedyś wreszcie mu się uda. I rzeczywiście, czasem szczęście mu dopisywało, jeden artykuł okazał się niezły, mógł dostać nawet i pięć koron za pracę jednego popołudnia.

            Jak wiadomo, słynne trzy pytania Kanta postawione w „Krytyce czystego rozumu”: Co mogę wiedzieć? Co powinienem czynić? Czego mogę się spodziewać?, stanowiące zakres zainteresowania filozofii krytycznej, okazały się niewystarczające. Czwarte pytanie, pytanie o człowieka, mimo że pojawiło się otwarcie w wykładach z logiki, musiało jednak nurtować filozofa wcześniej. Jego ciężar zapewne dał o sobie znać podczas wykładów z antropologii, które Kant prowadził w latach 1772–1773 i 1795–1796. W niniejszej recenzji interesuje mnie jednak nie tyle fakt narodzin pytania o człowieka w kontekście bohatera książki „Głód”, co jego konieczność – czy może raczej powinność – wewnątrz projektu zwanego ogólnie systemem. „Człowiek”, jak powiadał filozof, „jest jedynym zwierzęciem, które musi pracować”. Według Kanta człowiek pytający o warunki własnego bytu zaczyna sobie uzmysławiać, iż z jednej strony są one niezadowalające dla rozumu, z drugiej zaś, że dzięki swojemu rozumowi może je zmienić na lepsze. Jednak jak pokazuje Knut Hamsun w książce „Głód”, taka przemiana nie jest łatwa, kiedy człowieka ogarnia ciemność, pustka, która więzi duszę, cień pochłaniający światło i nadciągająca siła, która nęka umysł. Niczym chmury, które poruszają się po niebie, ciemność czai się powoli, aż do całkowitego zachmurzenia. Raz uwięziony nikt nie jest bezpieczny przed tą ciemnością. Gniew, smutek i desperacja są tylko śladami następstw, które jeszcze się nie rozpoczęły. Prawdziwa forma tej „ciemności” tkwi w każdym człowieku jako utrata nadziei. W filozoficznej i psychologicznej powieści Knuta Hamsuna czytelnicy śledzą wędrownego, bezimiennego pisarza, który powoli dąży do szaleństwa wywołanego niedożywieniem. Niestety, niezdolność pisarza do opanowania głodu fizycznego prowadzi do cierpienia psychicznego. Mówi do siebie i straszy otaczających go ludzi. Ubiega się o różne prace, ale za każdym razem zostaje odrzucony. Zakochuje się w dziewczynie, ale romans kończy się tylko upokorzeniem. Beznadziejnie stara się wyglądać na szanowanego członka społeczeństwa, ale jego niedożywiony wygląd i rozpadające się ubranie uniemożliwiają mu ukrycie strasznego stanu, w jakim się znajduje. Przeklina samego siebie i zastanawia się, dlaczego Bóg wybrał go na cierpienie.     


            Głównym tematem powieści, który w rzeczywistości jest wspólnym tematem wszystkich powieści Hamsuna, jest konflikt niezwykłej jednostki ze społeczeństwem. Bezimienny bohater powieści w całej historii walczy o znalezienie swojego miejsca w społeczeństwie. Robi to, próbując zdobyć pozycję pisarza i starając się o różne prace. Wydaje się jednak, że społeczeństwo go odrzuca. Nie może znaleźć pracy jako strażak, ponieważ nosi okulary, ale nie może znaleźć też pracy jako księgowy, ponieważ źle zapisuje datę w liście motywacyjnym. Jako pisarz odnosi nieco większe sukcesy, ponieważ faktycznie sprzedaje niektóre artykuły, ale główne historie, które chce napisać, nigdy nie zostają ukończone. Trwa też w nim wewnętrzna bitwa. Wydaje się, że dla bohatera niezwykle ważne jest, aby w żaden sposób nie stracić swojej godności. Nawet jeśli w ogóle nie ma pieniędzy, zastawia w lombardzie swoją kurtkę, aby pomóc żebrakowi. Gdy spędza noc w więzieniu, mimo strasznego głodu odmawia jedzenia śniadania dla osób bezdomnych. Nie chce „zrzec się” swojej godności z niewiarygodnym uporem. Kiedy w końcu dziewczyna, w której jest zakochany, próbuje mu pomóc, wysyłając mu pieniądze, jedynym sposobem, w jaki czuje, że może zachować godność, jest ucieczka z miasta.

            „Głód” może być również postrzegany jako opowieść o artystycznej integralności i znaczeniu bycia artystą samowystarczalnym. Czy jest lepszy sposób na opisanie zmagań artysty niż pisarz zjadający własny ołówek? Innym interesującym aspektem powieści jest obsesja bohatera na punkcie tworzenia własnego języka i rzeczywistości. Staje się rodzajem oszusta, który kreuje różne postacie, aby ukryć swoje prawdziwe ja. W pewnym momencie powieści wymyśla nowe słowo: „Kuboaa”. Jest z niego bardzo dumny i czuje, że ma ono ogromne znaczenie, ale nie udaje mu się znaleźć jego sensu, co wywołuje w nim porażkę i poczucie beznadziejności. Potrafi zdefiniować czego to słowo nie definiuje, ale nie udaje mu się zdefiniować, co ono może oznaczać. Można to postrzegać jako walkę pisarza próbującego odnaleźć swoją artystyczną wartość i indywidualność. Odmawia także używania prawdziwego imienia dziewczyny, w której się zakochuje, decydując się nazywać ją Ylajali- imieniem, które sam wymyślił. Innym sposobem interpretacji tej powieści jest postrzeganie jej jako historii miłosnej. Tajemnicza dziewczyna, którą nazywa Ylajali, pojawia się we wszystkich czterech rozdziałach powieści i w pewien sposób cała powieść wydaje się kręcić wokół niej. Kiedy dziewczyna próbuje pomóc bohaterowi, wysyłając mu pieniądze, historia nagle się kończy.

            Trudno opisać, jak rewolucyjna była powieść „Głód”, kiedy ujrzała światło dzienne po raz pierwszy. Została opublikowana w 1890 roku, ale kiedy ją czytamy współcześnie, prawdopodobnie nie byłoby trudno uwierzyć, gdyby ktoś powiedział nam, że została wydana dopiero  w 1990 roku. Wystarczy spojrzeć na imponującą listę autorów, na których Hamsun wywarł wpływ, aby zdać sobie sprawę, jak mocno Hamsun przeniknął do światowej literatury. Franz Kafka, Thomas Mann, Stefan Zweig, Herman Hesse, Ernest Hemingway, Henry Miller, John Fante, Charles Bukowski, Paul Auster i wielu innych wielkich pisarzy - wszyscy twierdzili, że ma na nich wpływ Knut Hamsun. John Fante trzymał swój egzemplarz „Głodu” pod kluczem, jakby to był święty rękopis. Jego córka i syn wiedzieli, że nie wolno im nawet dotknąć tej książki, a gdy Fante potrzebował inspiracji, wiedział, że wystarczy ponownie przeczytać trochę „Głodu”, aby znaleźć całą potrzebną motywację. Isaac Bashevis Singer napisał kiedyś: „Cała nowoczesna szkoła beletrystyczna XX wieku wywodzi się od Hamsuna”. Natomiast Ernest Hemingway twierdził, że wszystkiego, co wiedział o pisaniu, nauczył się, czytając Knuta Hamsuna.

W „Głodzie” Hamsun bada najciemniejsze głębiny ludzkiego umysłu w czasach, gdy nawet Freud dopiero rozwijał swoje teorie, używając technik literackich, takich jak strumień świadomości i monologi wewnętrzne na długo przed Jamesem Joyce'em. Hamsun uważał, że współczesna literatura powinna skupiać się na nieświadomości i ujawniać irracjonalność i absurdalność ludzkiej psychiki. Knut Hamsun dawał przykłady innym pisarzom, że gdyby współczesna literatura podążała tą ścieżką, czytelnicy częściej doświadczyli by trochę tajemnych ruchów, które pozostają niezauważone w odległych miejscach duszy, kapryśnego zaburzenia percepcji, delikatnego życia fantazji trzymanego pod powiększającym szkłem, wędrówki niespodziewanych myśli i uczuć; nieruchomych, pozbawionych śladów podróży mózgiem i sercem, dziwnych czynności nerwów, szeptów krwi, błagania szpiku kostnego, całego nieświadomego życia intelektualnego. A wtedy byłoby mniej książek z tanią, fasadową, kiczowatą psychologią, która nigdy dobrze nie rozumie stanu psychicznego człowieka, nigdy nie zagłębia się w „Rów Mariański” naszej podświadomości.

Od czasów Freuda i Junga dopatrywanie się głębszej, metafizycznej treści – nie będącej jedynie efektem pracy mózgu – w ludzkich omamach musi być traktowane co najmniej z rezerwą. O wiele starsze od Freuda jest też polskie przysłowie „sen mara, Bóg wiara”. Na tej też podstawie możemy domyślać się dlaczego w książce Knuta Hamsuna bohater ma halucynacje dziewczyny imieniem Ylajali? Wszystkiemu winny jest głód, niedożywienie i osłabienie organizmu. Do tego dochodzi jeszcze niedostateczna ilość snu, który również może powodować halucynacje, przemęczenie mózgu i całego organizmu oraz brak odpowiedniej regeneracji komórek mózgu i układu nerwowego. Głód oraz zaburzenia snu są częstą przyczyną powstawania omamów. To samo może dotyczyć świętych lub mistyków. Jezusa i świętego Antoniego kusił diabeł na pustyni- bez jedzenia i wody, w ogromnym upale wszystko może się zdarzyć. Można zatem być ortodoksyjnym katolikiem i uważać wizje Hildegardy z Bingen za efekt migren, Teresę z Avili za histeryczkę, a Faustynę Kowalską za ofiarę choroby afektywnej dwubiegunowej.

Podobieństwo do celi pustelniczej na pustyni możemy porównać do pomieszczenia, w którym mieszka bohater książki „Głód”. Jest ono z jednej strony przedstawione jako skromne lokum o ścianach wyłożonych starymi numerami dziennika „Morgenbladet”, co sprawia, że świat zewnętrzny wdziera się do codzienności bohatera „Głodu” za sprawą anonsów prasowych, przypominających mu, niekiedy w ironiczny sposób, o jego niedoli („trochę bardziej na lewo tłuste, kapiące farbą drukarską ogłoszenie piekarza Fabiana Olsena, polecające świeży chleb”). Z drugiej strony opis komórki zawiera nawiązania do rekwizytów funeralnych – w innym z anonsów „szydercze literki” reklamują odzież dla nieboszczyków. Samo poddasze zaś zostało scharakteryzowane w następujący sposób: „Ciemny pokój, w którym podłoga uginała się przy każdym kroku, był niczym rozeschnięta, ponura trumna, drzwi nie miały porządnego zamka, nie było też pieca”. W zestawieniu z tym nieprzyjemnym, przywołującym skojarzenia ze śmiercią wnętrzem, ulica nieodzownie wiąże się z życiem, kusi do opuszczenia mrocznej nory: „Gwar uliczny rozpoczął się już na dobre i wabił do wyjścia z domu”. Wyjście na zewnątrz staje się zatem dla bohatera powieści rodzajem leczenia, wydostanie się z mroku pomieszczenia na światło dnia, z ciasnego miejsca odosobnienia prosto w pulsujący życiem tłum ma działać na niego terapeutycznie. W hamsunowskiej Kristianii (Oslo) nie brak też charakterystycznej dla małego miasteczka lokalności. Jej oznaką może być chociażby regularne pojawianie się na drodze pisarza znajomych mu osób, często reprezentujących określone cechy osobowości, takich jak Wuj, Panna, Komandor, Książę itd. (do tego należałoby dodać postacie z galerii typów wielkomiejskich: prostytutkę, handlarkę, dandysa czy żebraka). Ich występowanie w tle poczynań głównego bohatera narzuca pewne skojarzenia z commedia dell’arte – osoby tworzące kristiańskie środowisko otaczają narratora, który porusza się po ulicach norweskiej stolicy jak po deskach teatru, czasem wykonując jakiś sceniczny gest. Przybierając określoną maskę, pisarz usiłuje sprostać oczekiwaniom społeczeństwa wobec siebie samego. Swoje prawdziwe oblicze odsłania zaś jedynie przed Ylajali, mającej dla niego większe znaczenie niż przypadkowo napotkany przechodzień. W stosunku do niej potrafi zdobyć się na większą szczerość, odrzucić pozę i zmanierowanie cechujące jego funkcjonowanie w przestrzeni miejskiej. Symbolicznym gestem porzucenia sztuczności, obłudy i zniewolenia miasta jest również ostatnia decyzja pisarza/aktora – wybór naturalności i wolności reprezentowanej przez morze.

Poprzez „Głód” Hamsun praktycznie wymyślił powieść psychologiczną i rozpoczął nową erę współczesnej literatury. Jest to bez wątpienia jeden z najważniejszych utworów literackich, jakie kiedykolwiek napisano.

 

 

17 października 2021

Ballada o wzgardliwym wisielcu oraz dwie gawędy styczniowe

 

„Ballada o wzgardliwym wisielcu oraz dwie gawędy styczniowe”


Stanisław Rembek

Autor/ (ur. 6 lipca 1901 w Łodzi, zm. 21 marca 1985 w Warszawie, urodzony, jako Ehrenberg) – polski pisarz, nauczyciel, działacz konspiracyjny. Lata 1919-1921 spędził w wojsku, z czego znaczną część, jako żołnierz frontowy podczas wojny polsko-bolszewickiej. Debiutował w 1922 roku powieścią odcinkową dla młodzieży. W latach 1934-38 pracował, jako nauczyciel w Radomiu i Piotrkowie Trybunalskim. Uczestnik obrony Warszawy, współpracownik prasy konspiracyjnej, nauczyciel w tajnym nauczaniu. Po wojnie mieszkał w Piotrkowie i w Warszawie. Zepchnięty na margines życia literackiego współpracował z Instytutem Wydawniczym PAX. Po 1956 roku przez jakiś czas publikował w „Kierunkach".

Tytuł oryginału/ pl „Ballada o wzgardliwym wisielcu oraz dwie gawędy styczniowe”.

Tematyka/ Barwna i wciągająca opowieść Stanisława Rembeka o powstaniu styczniowym to nie tylko działający na wyobraźnię zapis walk powstańczych. To scena, na której rozgrywają się odwieczne ludzkie dramaty zdrada, niewierność, przypadek, przeznaczenie. Jest nią przedstawienie z jednej strony bezgranicznego poświęcenia powstańców styczniowych, ich umiłowania wolności, z drugiej zaś zaprzaństwa części rodaków, którzy wysługując się okupantom przyczynili się w jakiejś mierze do upadku narodowego zrywu. Po jasnej stronie mocy stoi ppłk Jan Markowski (autentyczna postać dowódcy Sandomierskiej Dywizji), a po ciemnej dowódca rosyjskiego szwadronu rotmistrz Jan Dobrowolski. Pozycję bezstronnego obserwatora zajmuje narrator, czyli młody rosyjski arystokrata porucznik Fiodor Jeremin, który bierze udział w tłumieniu powstania wyłącznie z powodu zawiedzionej miłości. Nie jest ani urodzonym żołnierzem, ani tym bardziej Polakożercą. Patrzy na powstanie przez pryzmat swojego nowoczesnego humanitaryzmu. Na podstawie jego wizji powstania styczniowego Juliusz Machulski nakręcił znakomity film pt. „Szwadron”.

Główny motyw/ Historia rosyjskiego szwadronu dragonów, który pacyfikuje powstanie styczniowe w 1863 roku. Młody arystokrata Jeremin, odrzucony przez ukochaną dziewczynę, zaciąga się do armii i wyrusza do Polski. Dowódca szwadronu Dobrowolski, Polak w służbie rosyjskiej, odznacza się wyjątkowym okrucieństwem i cynizmem, co przeraża młodzieńca z dobrego domu. Jeremin sprawdza się jako żołnierz, ale coraz mniej wierzy w słuszność sprawy.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Przyznanie się do winy nie stanowi jeszcze dowodu”.

„Dlaczegóż to tak rzadko w dziejach władzę dostaje się do rąk rozsądnych?...”.

„Platon radził, żeby poetów w ogóle usuwać z państwa, a my w ich ręce oddaliśmy losy naszej ojczyzny”.

„(…) biada ludziom, którzy nie mają nic prócz rąk do pracy, nikt nie pomoże”.

„Sumienie – to pamięć, a pamięć – to świadomość. Bez świadomości, a więc bez sumienia nie byłoby człowieka”.

„Wiadomo, że kobiety mają swoją własną logikę”.

„Iluż to ludzi zdoła poznać człowiek, który przeżył blisko pół wieku!”.

„Istotnie, wszystko co żyje, ma na celu własną tylko korzyść i płynące z niej chwilowe zadowolenie”.

„Tę receptę [ kula] zachowaj dla cara. A dla ciebie – spacer. Pamiętaj!”.

„Dwie są tylko cechy człowieka godne szacunku: rozum i odwaga. Odwaga wobec śmierci, wobec myśli, wobec wszystkiego, co świat nam ukazuje”.

„W dziedzinie psychicznej kłamstwo i oszustwo jest jeszcze łatwiejsze i wskutek tego częstsze niż w świecie materialnym”.

„Każdy człowiek rządzi się tylko własnym interesem i dlatego nigdy nie mówi prawdy, przynajmniej o sobie”.

„Człowiek, najbardziej nawet obłudny bywa jednak szczery wtedy, gdy chodzi o najistotniejsze podstawy jego bytu, doczesnego i wiecznego, o zdrowie ciała i o duszę nieśmiertelną. Nie będzie kłamał wobec lekarza i wobec spowiednika”.

„Szał miłości i namiętne porywy u kobiety, wbrew wszelkim pozorom, nigdy nie są ślepe”.

„Tak już jest świat urządzony, że wszystko w nim opiera się na złudzie i kłamstwie”.

„Kobieta nie po to przychodzi w bieliźnie do łoża mężczyzny, nawet własnego męża, by z nim omawiać ważne sprawy”.

„W końcu miłość i rozkosz są tylko zabawą, a więc dobrowolnym oszukiwaniem się jak każda zabawa i zrodzona z niej sztuka”.

„Żadna stanowczo kobieta nie może mieć wyobrażenia, jak trudno jest zostać mężczyzną”.

„Gdy się ma siedemnaście lat, trudno jest uwierzyć w możliwość własnej śmierci”.

„(…) do czynów okrutnych najbardziej są skłonni w olbrzymiej większości ludzie o niskim stanie umysłu”.

„(…) wszelkie wojny wywołują, czasami mimowolnie, okrutnicy, a toczą je młodzieńcy, którzy zawsze chętnie zabijają innych młodych samców, zwłaszcza gdy im wyjaśnić, że czynią to w obronie ognisk domowych i zagrożonych bezbronnych kobiet”.

„Nawet na wojnie nie ma chyba nic bardziej przejmującego nad widok gorejącego domu mieszkalnego, którego nikt nie ratuje”.

„Wszystkie narody są do siebie podobne, tak jak wszyscy ludzie, a nawet o wiele więcej. Ich chwilowy charakter kształtuje się zależnie od warunków, w jakich się przypadkowo znaleźli”.

„Pierwsza miłość ma to do siebie, że składa się z samych złudzeń”.

„Byłem już w tym wieku, że nieraz zastanawiałem się, po co właściwie Bóg zamknął świadomość ludzką w słabym i znikomym ciele, pośród wrogiemu człowiekowi świata, obdarzając go jedynie słabymi zmysłami: wzrokiem, którym nie dorównywa ptakom, słuchem o ileż mniej czułym niż u konia czy kota, powonieniem tak mało wrażliwym w porównaniu z psim…”.

„Jest chyba rzeczą powszechnie wiadomą, że ze wszystkiego rodzaju ludzi jedynie rewolucjoniści odznaczają się całkowitym brakiem poczucia humoru”.

„Wiem tylko, że wszystkie kobiety są zagadkami, które znajdują rozwiązanie tylko w razie  szczęśliwego zamążpójścia”.

„Znowu śmierć. Co prawda, kto nie lubi jej widoku, ten pod żadnym pozorem nie powinien przez całe życie chadzać na jakąkolwiek wojnę. Czy wielką, czy małą, czy kolonialną, czy górską, czy morską – wszystko jedno. Na żadną”.

„Według zasady Hipokratesa: czego nie leczy woda, zioła ani ogień – to uleczy nóż. >Trzeba wrzód przeciąć!<”.

„Każdy może się pomylić. Sam Napoleon też popełniał błędy”.

„My obaj jako wojskowi i tak wiemy, że Polska upadła jedynie z własnej winy. Każdy naród traci swą niepodległość tylko z jednego powodu. Jest nią słabość”.

„Podobno za każdym lwem ciągnie zawsze zgraja szakali i hien”.


               Henry Kissinger, amerykański sekretarz stanu w XX wieku, w swojej pierwszej książce „A World Restored” napisał, że historia jest pamięcią państw. Trzeba by mu zadać pytanie: jaka historia, czyja pamięć i których państw? Wiemy też, że historia nie jest czarno-biała; rzadko trafiają się ludzie ze spiżu. Inna sprawa, że choroba narodowego narcyzmu dotyka okresowo wszystkie europejskie nacje – o pozaeuropejskich nie wspominając. Żaden kraj nie jest pozbawiony tego rodzaju namiętności. Różnice w sposobie ich przeżywania określone są przez stopień nagromadzenia przemyślanych, poddanych wolnej i demokratycznej dyskusji doświadczeń. Dlaczego więc historia budzi tak potężne uczucia? I na czym miałaby polegać owa „głębsza refleksja”, która pozwala porzucić na moment perspektywę narodowego narcyzmu? Trzeba zacząć od kwestii tożsamości. Potrzeba jej posiadania jest zapewne nieuchronną ludzką słabością, trudno bowiem funkcjonować człowiekowi, który nie potrafi się zdefiniować jako „ktoś”. Tożsamości zaś są na różne sposoby wspólnotowe. Jednak to, jak się definiuje te wspólnoty, jest kwestią negocjacji i procesu konstruowania. Wspólnota może być wspólnotą języka, religii, domniemanych cech biologicznych, ale też zawodu, pracy, sytuacji społecznej czy poglądów. Najszersza wydaje mi się wspólnota losu, której praktyczną realizację stanowi demokratyczna wspólnota polityczna. Ta, w której urzeczywistnia się wolność. Zmienił się klimat społeczny. Dziesięć lat temu zwykłych ludzi nie podniecała historia, a teraz stała się tak ważna. Dlaczego? Tego nie jestem w stanie powiedzieć. Dobre pytanie do psychologa społecznego. W naszej tradycji są dwa alternatywne sposoby patrzenia na Polskę i polskość. Jedna to tradycja nacjonalistyczna: emocjonalna i egocentryczna.

            Aby dobrze wczuć się w temat książki Stanisława Rembeka „Ballada o wzgardliwym wisielcu” należy sobie przypomnieć kilka faktów z historii Polski, których nie dowiemy się z telewizji ani z książek do lekcji historii. Na przykład temat „Chrztu Polski”. Chrzest przyjął wówczas władca - i to nie państwa, a plemienia Polan. Mieszko I nie był i nie czuł się Polakiem, nie było też wtedy Polski. Było to wydarzenie ważne dla konkretnej osoby, jej zaufanych i poddanych, dla niedużego regionu. Dopiero wiele wieków później wspomnienie tej uroczystości stało się istotne dla tych, którzy zaczęli szukać korzeni Polski i polskości. Stała się dla nich ważnym mitem założycielskim, nie ma jednak nic wspólnego z prawdą historyczną. Wolimy książki Henryka Sienkiewicza i jasny podział na dobrych i złych. Sienkiewicza, który bardzo sprytnie ominął między „Potopem” a „Panem Wołodyjowskim” 10 bardzo kłopotliwych lat, w tym na przykład bitwę pod Mątwami w 1666 r. Rokoszanie Lubomirskiego wymordowali wtedy na oczach wojsk królewskich, stojących po drugiej stronie Noteci, cały przyczółek polskich wojsk, który się poddał do niewoli. 3 tys. ludzi zostało z zimną krwią zamordowanych. To była egzekucja dokonana przez Polaków na Polakach. Opowieść, która nie pasuje do roli „świetlanych ofiar”. Albo jeden z najważniejszych „patriotycznych” wątków. Sobieski i bitwa pod Wiedniem. Sobieski niepotrzebnie pojechał bronić Austrii przed Turkami, ale skąd mógł wiedzieć, że za sto lat Austria weźmie udział w rozbiorach Polski? Pokonał Turków, którzy nam nie zagrażali, w obronie Habsburgów, którzy mieli stać się naszym wrogiem. Czy przeciętny uczeń ma świadomość takich paradoksów? A przecież często takich właśnie wyborów dokonujemy. Polacy zdecydowanie za mało znają własną historię, chociaż politycy mają jej pełne usta. Jesteśmy strasznie łasi na te bajki o wielkości, a mało wnikliwi, jeśli chodzi o to, co z tego wynikło. I tak będzie, jeśli elity nam nie wyjaśnią historii. Inna rzecz, że często nawet to, co jest napisane, czytamy przez filtr bogoojczyźniany. Popatrzmy na „Placówkę” Bolesława Prusa, którą większość czytelników pamięta z podstawówki – przypominamy sobie  Ślimaka, o którym uczono pokolenia Polaków, że to taki fantastyczny gość, patriota. Polak przywiązany gorącą miłością do ziemi ojczystej. Powieść miała być metaforą patriotycznych uczuć. I co odkryjemy? Że Prus napisał coś zgoła przeciwnego: Ślimak to zakapior, który nie chciał się rozwijać. „Jest dobrze tak, jak jest” – to jego motto życiowe. Przyjechali niemieccy koloniści i ogrodzili rzeczkę, żeby żadne ich dziecko tam się nie utopiło, ale Ślimak oczywiście tego nie zrobił. I gdy mu się syn utopił, miał pretensje do Boga, że go ukarał. I zajął się dociekaniem, za co ta kara. Tym bardziej, że „…Ślimak kilka razy wyciągał rękę po siekierę, żeby zbudować ogrodzenie, ale czy to ręka była za krótka, czy siekiera za daleko leżała?” – pisze prześmiewczo Bolesław Prus. Cofnijmy się jeszcze dalej wstecz do bitwy pod Grunwaldem. Starły się tam dwie wizje chrześcijaństwa, a nie jak nas uczono Polacy i Niemcy. Po stronie Krzyżaków walczyli też Piastowie, a jeden z dowódców Zakonu, który dowodził chorągwią chełmińską nosił nazwisko Janusz Olszewski. Po stronie polskiej byli Litwini, Żmudzini i Tatarzy. Czyli była to wojna dwóch porządków chrześcijaństwa ówczesnej Europy: męskiego i żeńskiego. Po jednej stronie chrystocentryczna wizja (Krzyżacy śpiewali „Chrystus zmartwychwstał”), a naprzeciwko stały wojska polskie, z wizją chrześcijaństwa żeńskiego, które śpiewały „Bogurodzicę”. Z politycznego punktu widzenia granica Polska z Zakonem była przez wieki najbezpieczniejsza. Ale co nie robi propaganda… Pamiętajmy, że czarno-biała wizja świata przynosi więcej krzywd i zła niż dobra. Nasi są zawsze dobrzy, Niemcy są zawsze źli, jednak należy pamiętać, że na tronie polskim zasiadywali też i Niemcy. Nie zapominajmy także, że wielu Niemców się spolonizowało, czego dowodem są takie ważne nazwiska w historii Polski jak: gen. Franciszek Kleeberg, gen. Tadeusz Kutrzeba, etnograf Oskar Kolberg czy poeta Kazimierz Przerwa-Tetmajer.

                       Książka Stanisława Rembeka zatytułowana „Ballada o wzgardliwym wisielcu i dwie gawędy styczniowe” składa się z trzech opowiadań i przedstawia powstanie styczniowe z punktu widzenia kilku różnych postaci, odnosząc się w ten sposób do rozmaitych postaw ludzkich wobec spraw narodowych i wyznawanych przez siebie zasad. Pierwsze opowiadanie, czyli „Ballada o wzgardliwym wisielcu”, przedstawia losy Aleksandra Kamińskiego, konspiranta pełniącego jednocześnie funkcję predykatora rosyjskiego wysłannika Rządu Narodowego. Podwójna lojalność wywołuje w nim rozterki wewnętrzne, które wiążą się z wykonaniem rozkazu zabicia niewinnego powstańca, co zostało zlecone jednocześnie zarówno przez stronę polską, jak i rosyjską. Ma postawić w stan oskarżenia niejakiego Juliana Chodakowskiego. Młodzieniec został aresztowany na miejscu zamordowania wysokiego funkcjonariusza rosyjskiego i ma zostać skazany i stracony na podstawie fałszywych dowodów, ponieważ jest to wszystkim na rękę. Ostatecznie w Kamińskim wygrywa sumienie i decyduje się on zachować przy życiu powstańca. Bohater tego opowiadania zadaje sobie pytanie: „A cóż to jest ojczyzna? Przecież to nie jest ziemia, lasy, kopalnie, miasta, rzeki… To jest tylko naród, czyli ludzie: wieśniacy, uprawiający rolę; górnicy, wydobywający węgiel i wszelkie kruszce; robotnicy, przetwarzający surowce na produkty; to są uczeni, politycy, wodzowie, artyści, wszyscy ludzie twórczej pracy, ale nade wszystko tacy, których się czci, jak Kopernik, Frycz Modrzewski, Skarga, Kościuszko, Dąbrowski, Józef Poniatowski, Mickiewicz, Słowacki, Chopin… Nie należą do narodu osobnicy bez czci i sumienia, przestępcy i nikczemnicy. Nie można zasługiwać się ojczyzną przez podłe i zbrodnicze czyny…”. I w tym miejscu możemy polemizować ze słowami Aleksandra Kamińskiego, ponieważ ludzie źli, nikczemni też należą do narodu. W każdym bowiem państwie i w każdym narodzie są ludzie dobrzy i źli, prawi i nikczemni - tak zawsze było i zawsze będzie. Jest to oczywiste. Bo jeśli naród jest jedną wielką „rodziną” to nie można powiedzieć, że ktoś przestał należeć do rodziny, bo jego czyny są haniebne. Nadal należy do swojej wspólnoty, a o jego podłych czynach należy mówić i powinno się je potępiać. W dwóch kolejnych opowiadaniach potyczki i bitwy widzimy z perspektywy syna carskiego generała, którego – podobnie jak i innych bohaterów - poraża straszliwy, niszczycielski żywioł. O ile jednak podczas wojny daje się rozpoznać dwie strony, to powstanie wydaje się z tego punktu widzenia o wiele straszniejsze: jako nie dający się zażegnać okrutny konflikt, który eksploduje nagle, nieoczekiwanie, krzyżując się z banalnymi, a nawet śmiesznymi sytuacjami codziennego życia. Niejednoznacznymi postaciami są również inni bohaterowie, jak chociażby dwóch rozmówców jednej z gawędy – Polak i Rosjanin dyskutujący o powstaniu. Z ich wypowiedzi wyłania się obraz bez sensu styczniowego zrywu oraz brutalności, jaka wówczas istniała na okupowanych ziemiach polskich. „Ballada o wzgardliwym wisielcu i dwie gawędy styczniowe” przedstawia powstanie styczniowe jako wydarzenie skazane na klęskę, którego porażka wynikała z dużej liczby polskich zdrajców wśród najwyższych warstw społecznych i traktowania chłopów niemal jak mięso armatnie. Z kolei sami Polacy jawią się jako nieprzekonani i niegotowi do walki, bierni, a często nawet przeszkadzający w zorganizowaniu skutecznego zrywu. Powstańcy ulegają w tym dziele deheroizacji, a samo powstanie jest zaprezentowane z krytycznego punktu widzenia. Wszystko to składa się na pesymistyczny i nad wyraz niejednoznaczny obraz powstania styczniowego.

            Tu dotykamy czegoś, co jest prawdziwą historią. Opowieść o dylematach, osobistej tragedii oficera i człowieka. Czy my możemy go oceniać? Albo potępiać? Co nas urzeka w książce Rembeka? Perspektywa, z jakiej Rembek powstanie opisał. Beznadziejna, heroiczna walka powstańców, zderzona z bestialstwem katów, w oczach młodego Rosjanina Fiodora Maksymowicza, który do carskiej armii zgłosił się na ochotnika, by zaimponować ukochanej, urasta do wymiarów krwawego obłędu. W szwadronie służy również wyróżniający się niebywałym okrucieństwem wobec miejscowej ludności Polak, rotmistrz Jan Dobrowolski. Rosjanin nie rozumie determinacji powstańców, ale tym bardziej sympatii jego nie wzbudzają czyny Dobrowolskiego. Krwawy spektakl, w którym przyszło mu uczestniczyć, pokazuje jak łatwo przekroczyć granicę między katem i ofiarą i jak łatwo pogubić się w chaosie wojny. Patrol rosyjski chwyta młodego Żyda, Symchę. Dobrowolski, przekonany, że Symcha jest powstańczym łącznikiem, każe go powiesić mimo protestów innych oficerów. Jeremin głęboko przeżywa egzekucję. Kiedy Kozacy przynoszą na miejsce egzekucji drabinę i krzyż i na oczach skazańca zaplatają sznur aby go powiesić Jeremin sam sobie zadał pytanie: „Do dziś nie mogę pojąć, dlaczego ludzie przy legalnym uśmiercaniu bliźnich chcą mieć zawsze wizerunek umęczonego za ich grzechy Zbawiciela. Czy jest to tylko jedna z masek, jakie zawsze przywdziewa okrucieństwo, czy też chęć poniżenia i wyszydzenia wszystkiego, co wzniosłe i święte?”. Kiedy młody Żyd Symcha Feinduft przestał istnieć, Jan Dobrowolski powiedział: „Dziura w niebie się nie zrobi”. Nieprawda! W świecie zjawisk młodego oficera Fiodora Maksymowicza wytworzyła się przeraźliwa nieznośna pustka. Dlaczego tak łatwo zgładzić człowieka? I dlaczego nic już po nim nie zostaje, nic z tego, co myślał i mówił? Dlaczego nawet najwyższe poświęcenie ginie bez celu bez echa?  Widzi brutalność Kozaków pacyfikujących wsie i zaczyna współczuć walczącym Polakom. Z drugiej strony oficer zauważa waśnie wśród samych Polaków. „Polscy wielmoże zdradzili swój naród niby to >z przekonań<, a właściwie z chęci wywyższenia się. I chyba nie ma na świecie kraju, który by czcił zdrajców, chociażby sam z nich odnosił korzyści. (…) Co do reszty narodu, to jest on wychowany w takiej służalczości, o jakiej gdzie indziej nie ma się po prostu pojęcia. Rosjanin służy carowi, Anglik – królowi, Francuz – wolności. Nawet zażarty republikanin ze Stanów Zjednoczonych służy dobru całego narodu, które spodziewa się osiągnąć przez zwycięstwo swojego stronnictwa. Jedynie Polak nigdy nie służy ojczyźnie czy jej władzy naczelnej bezpośrednio. (…) Stale głoszoną zasadą jest trzymanie się >pańskiej klamki<, choćby ten pan był jawnym zdrajcą. Bo opinia w Polsce nigdy nie potępia bezwzględnie przejścia na stronę wroga. Ściga tylko ze szczególną zaciekłością >niewdzięczność<, nawet wobec pana, który wypowiedział się przeciwko ojczyźnie” – oto jakie gorzkie słowa padają na kartach tej książki. 

     Powstanie styczniowe było dla Stanisława Rembeka wciąż żywe, a metody prowadzenia wojny poznał na froncie jako żołnierz. Będąc historykiem czerpał ze źródeł, ale inspiracji dla opisów końskich i ludzkich trupów nie musiał szukać w dokumentach historycznych. Znał je z autopsji i czytelnik to dostrzega. Jego wizja powstania jest przede wszystkim nasycona sensualnymi szczegółami, które w psychice bohaterów odciskają się silniej i bardziej bezpośrednio niż wielkie koncepcje polityczne, moralne rozważania czy szczegóły taktyki wojennej. I jest to też wizja bliska dzisiejszej wrażliwości na mikrohistorię, realizująca postulat, by na zdarzenia historyczne nie patrzeć znad mapy sztabowej, po której przesuwają się chorągiewki. Powstanie Styczniowe, w książce „Ballada o wzgardliwym wisielcu”, dalekie jest od bohaterskiego zrywu, któremu polska tradycja hołdowała przez ponad sto lat. Polacy w powieści są przedstawieni bardzo krytycznie: rotmistrz Jan Dobrowolski to renegat i sadysta, chłopi to zdrajcy, inteligencja to naiwni marzyciele. Jedynie pułkownik Markowski, ten wódz bez wojska, ratuje narodowy honor. Rosjanie obserwując zachowania Polaków, dziwią się „bezsensowi polskiej rzeczywistości" — nie rozumieją, dlaczego wybuchło powstanie, skoro nie miało szans powodzenia, dlaczego Polacy nie poczekali na polityczne rozwiązanie konfliktu, choć wiele wskazywało, że mogli osiągnąć sukces. Gdy w karczmie młody baron Fiodor Jeremin rozpoznaje przebranego za pastucha  poszukiwanego pułkownika Markowskiego, z szacunku przechodzi na język polski. Między mężczyznami wywiązuje się ważny dialog. Jeremin dowodzi, że Polacy utracili niepodległość z powodu swoich wad, sejmokracji i liberum veto. Markowski odpowiada mu, że gdyby tak surowo traktować wszystkie narody, na szacunek nie zasługiwaliby np. Włosi, którzy zjednoczyli swoje państwo dopiero w XIX wieku. Podczas tej rozmowy widzimy z jaką estymą celebrowany jest honor oficerski, z jakim szacunkiem odbywała się ta bardzo ważna rozmowa między osiemnastoletnim Fiodorem a sześćdziesięcioletnim Markowskim. Podczas tej rozmowy padają ważne słowa wypowiedziane przez pułkownika Markowskiego: „My obaj jako wojskowi i tak wiemy, że Polska upadła jedynie z własnej winy. Każdy naród traci swą niepodległość tylko z jednego powodu. Jest nią słabość”. Jan Dobrowolski jest bardziej bezwzględny w tłumieniu powstania od niejednego rosyjskiego oficera. Swój wybór racjonalizuje złożoną przysięgą na wierność carowi, królowi Polski, oraz brakiem odpowiedzialności tych, którzy wzniecili  powstanie. Wyrzuty sumienia zagłusza alkoholem. Gdy w jego ręce wpada pułkownik Jan Markowski, kusi go, by wydał dyktatora powstania Romualda Traugutta. Markowski woli ratować swój honor, wbijając sobie igłę w serce, niż ulec namowom rodaka.

Porucznik Jegor Żuryn, jeden z najbardziej doświadczonych i rozsądnych żołnierzy tak podsumował pacyfikację wioski niedaleko Bodzentyna: „Ludzie dzielą się tylko na mądrych i głupich. A rozum służy wyłącznie do tego, żeby umieć zdać sobie sprawę z rzeczywistości i umieć tak się do niej przystosować, żeby jak najlepiej urządzić sobie życie, które ma się przecież jedno. (…) Należy pamiętać, że dwie są tylko machiny, wprawiające w ruch wolę i uczucie ludzkie: interes osobisty i strach. Trzeba umieć nimi kierować, by użyć ich do własnych celów”. Historyczny obiektywizm „Ballady o wzgardzonym wisielcu” został również osiągnięty właśnie dzięki pokazaniu postaw Polaków odnoszących się na różne sposoby do niepodległościowego zrywu – od patriotyzmu rozumianego nie tylko jako walkę, ale też bierny opór, przez konformizm – aż po jawną kolaborację z Rosjanami. Niestety, Jan Dobrowolski nie jest jedynym sprzedawczykiem. Są jeszcze nadgorliwy polski policjant i łaszący się do okupantów rządca Petersilge, który, mimo że Rosjanie zamordowali mu ciężarną żonę, zaprasza ich do swojego domu. Gdy Petersilge gości rosyjskich oficerów, jego córka Emilia nie chce przebywać z nimi pod jednym dachem, żąda od nich, by rozmawiali po polsku.

            Obecnie ogromna większość sporów dotyczących historii, prowadzonych na masowym, a nie profesjonalnym poziomie, dotyczy więc właśnie winy i usprawiedliwienia. Tego, kto był sprawiedliwy, kto miał rację, kto był zły. Struktury narracyjne, za pomocą których się o tym opowiada, są fundamentalnym sposobem przekazywania dziejów i to właśnie jest ten rdzeń, który czyni historię tak ważną. Stanisław Rembek całą swoją twórczością apelował do sumienia narodu, by spojrzeć sobie w lustrze w twarz i ujawnić to, co historycznie ukrywamy, że polscy renegaci w armii carskiej byli często okrutniejsi niż zaborcy. Na podstawie jego wizji powstania styczniowego Juliusz Machulski nakręcił znakomity film „Szwadron”. „Po raz pierwszy zetknąłem się z nazwiskiem Stanisława Rembeka latem 1977 roku, gdy w zamojskiej księgarni wpadła mi w rękę książka >Ballada o wzgardliwym wisielcu...<. Po lekturze kilku stron wiedziałem już, że od książki się nie oderwę. Natychmiast ją kupiłem i kiedy przeczytałem, zrozumiałem dwie rzeczy. Że trzeba z tego zrobić film! Nigdy nie zapomnę gęsiej skóry, która towarzyszyła mi przez całą lekturę, a zwłaszcza przy dwóch scenach: egzekucji młodziutkiego powstańczego kuriera Symchy i szarży rosyjskich dragonów na czworobok polskich kosynierów. Pewnie to właśnie te dwie sceny zadecydowały, że zakochałem się w tej książce. Nigdy nie czytałem lepszej polskiej prozy historycznej”.

 

 

 

07 października 2021

Most na Drinie

 

„Most na Drinie”


Ivo Andrić


Autor/ (Urodzony: 9 października 1892, zmarł: 13 marca 1975). Jugosłowiański powieściopisarz, nowelista i poeta, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1961. Chętnie pisał o życiu w Bośni i bośniackiej historii. Andrić urodził się w zubożałej rzemieślniczej rodzinie. Dorastał w Višegradzie nad Driną, gimnazjum ukończył w Sarajewie. Przed I wojną światową studiował nauki humanistyczne w Zagrzebiu, Grazu i Krakowie, studia ukończył jednak dopiero w połowie lat dwudziestych w Grazu, gdzie uzyskał także tytuł doktorski (za pracę „Rozwój życia duchowego Bośni w czasach panowania tureckiego”).

Tłumaczenie/ Halina Kalita

Tytuł oryginału/ sr „Na Drini ćuprija”.

Tematyka/ „Most na Drinie” – to pieśń o ojczyźnie, pieśń o ziemi, pieśń o życiu rodaków, dalekich i bliskich. Jest to jedno z najgłębszych i najbardziej swoistych dzieł literatury światowej XX wieku, w którym legendy i baśnie ludu dziwnie przeplatają się z rzeczywistymi, realnymi wydarzeniami, a  bohaterowie z ludowych opowieści występują w jednym rzędzie z żywymi, ówczesnymi mieszkańcami Wyszegradu. „Most na Drinie” nie ma nic wspólnego z patriotyzmem. Jest filozoficzną refleksją nad ludzkim cierpieniem. Most to bolesna, choć piękna utopia. Jest jak Bóg patrzący na cierpienia swoich dzieci. To miejscowy Hiob. Człowiek na moście nie przypomina Serba czy Boszniaka, lecz obłąkanego osobnika z obrazu Muncha. Sam Andrić z kolei to pisarz pogranicza wielu kultur, narodowości i religii.

Główny motyw/ Akcja książki Ivo Andricia rozciąga się na przestrzeni prawie 400 lat- od połowy XVI wieku do pamiętnego roku 1914. Ukazane w niej wydarzenia koncentrują się wokół wzniesionego na rzece Drinie kamiennego mostu, który jest niemym świadkiem ważnych wydarzeń i dramatów w życiu kolejnych pokoleń zamieszkujących miasto, w którym most się znajduje - jarzma tureckiego, serbskich powstań narodowych, austriackiej okupacji a w końcu - wojen bałkańskich i wybuchu I wojny światowej. W książce tytułowy most posiada znaczenie metaforyczne- symbolizuje zgodę budowaną ponad podziałami narodowymi i religijnymi, stanowi więź łączącą zamieszkujące miasto wspólnoty- Serbską, Muzułmańską i Żydowską. Pomimo harmonijnego współżycia mieszkańców miasta, dla ich wspólnoty i więzi ich łączących pojawiają się zagrożenia- rosnące w siłę nacjonalizmy oraz imperialne dążenia mocarstw. W miarę ich narastania, w społeczności, która w obliczu każdego zagrożenia była w stanie współpracować, pojawiają się antagonizmy.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Lud bowiem pamięta i przekazuje to, co może pojąć i co potrafi przetworzyć w legendę.”

„Ludzie bowiem łatwo zmyślają historie i prędko je roznoszą, a rzeczywistość przedziwnie i nierozłącznie miesza się i splata z legendami.”

„A sens i istota istnienia mostu polegały na jego niezmienności.”

„Któż by przypuszczał, że na świecie wszystko jest w takiej wzajemnej zależności i nawet na odległość tak ze sobą powiązane?”

„My wszyscy umieramy jeno raz, a wielcy ludzie dwakroć: raz, gdy sami odchodzą, a drugi, gdy puścizna po nich przepada.”

„Jednakże kłopoty nie trwają wiecznie (i to jest ich wspólną cechą z radością), lecz mijają albo przynajmniej zmieniają się i giną w zapomnieniu.”

„Ludzie bowiem lubują się w takich pogaduszkach o upadku i poniżeniu tych, którzy zdołają zbyt wysoko wznieść się i wzbić.”

„(…) oczy patrzą, usta mówią, człowiek żyje, ale życia, prawdziwego życia już nie ma.”

„I gdyby ludzie słuchali tylko głosu swego strachu, nikt nie wychyliłby nosa z domu.”

„Jednakże sama świadomość, że jest posiadaczem tylu i tak cennych ksiąg, podnosiła jego znaczenie w oczach ludzi, którzy nie wiedzą, co to jest książka, a także podnosiła jego wartość we własnych oczach.”

„(…) ludzie potrafią pogodzić się z czystością nawet wówczas, gdy nie wypływa ona z ich przyzwyczajeń i potrzeb; oczywiście pod warunkiem, że sami nie muszą jej utrzymywać.”

„Rodowity mieszkaniec kasaby z natury nie jest karciarzem. Jak już widzieliśmy, ich namiętności są zgoła inne: kobiety, wino, śpiew, włóczęga albo rojenia nad rodzinną rzeką.”

„(…) ciężkie czasy nie mogą obejść się bez czyjegoś nieszczęścia.”

„Prawił im nieboszczyk Mułła Ibrahim, że to wielki grzech ruszać żywą wodę, zawracać ją i zmieniać jej brzeg, choćby tylko na dzień albo godzinę.”

„Na słowach opiera się ten Boży świat.”

„Jeśli wybierasz się do piekła, lepiej ci iść powoli.”

„Młodzi ludzie uważają dzień za stracony, jeśli nie kładą się wieczorem z uszami pełnymi huku a oczami pełnymi blasku.”

„Każde pokolenie ma swoje złudzenia co do cywilizacji, jedni wierzą, że współdziałają w jej rozwoju, a inni, że są świadkami jej upadku. W gruncie rzeczy ona zawsze płonie, tli się i gaśnie zależnie od tego, skąd i pod jakim kątem na nią się patrzy.”

„Tak to często miłość zmuszona jest szukać sobie odległych i brzydkich zakątków.”

„Żołądek, żołądek ma pierwszeństwo.”

„Ale są sprawy, które z natury rzeczy nie mogą pozostać utajone, przebijają każdy, nawet najtwardszy pancerz i wykraczają poza każdą, nawet najpilniej strzeżoną granicę.”

„Są trzy rzeczy, których niepodobna ukryć – mawiali Turcy – a mianowicie: miłość, kaszel i nędza.”

„Jako że dla zakochanych czas zawsze jest krótki, a żadna ścieżka nie dość długa.”

„Człowiek męczy się całe życie i nigdy nie ma tego, czego potrzebuje, a cóż dopiero tego, czego pragnie.”

„Kto nie kocha, nie umie ocenić wielkości cudzego uczucia, ani potęgi zazdrości, ani utajonej w niej groźby.”

„(…) ty właściwie ani nie kochasz, ani nie nienawidzisz, bo tak w jednym, jak i w drugim wypadku trzeba na chwilę choćby wyjść poza swoje <ja>, narazić się na coś, zapomnieć się, przezwyciężyć siebie i swoją pychę.”

„Prawo zysku i strat, cudowne prawo zawsze kierujące postepowaniem ludzi (…).”

„W ogóle zda się, iż obecnemu pokoleniu zależy raczej na pojęciach o życiu niż na nim samym”.

„Najgorszą i najtragiczniejszą ze wszystkich słabości ludzkich jest niewątpliwie kompletny brak umiejętności przewidywania, będący w rażącej sprzeczności z tyloma talentami, zdolnościami i wiadomościami człowieka.”

„Most stał jak skazaniec, ale wciąż jeszcze nietknięty i cały, pośród dwóch skłóconych ze sobą światów.”

„Cisza usposabia do modlitwy; sama też jest jak modlitwa.”

„Tylko we śnie można przeżyć i ujrzeć takie rzeczy. Tylko we śnie.”

„Może ta ohydna religia, co wszystko porządkuje, czyści, przerabia i upiększa, żeby zaraz potem pożreć i zburzyć, rozszerzy się po całym świecie; może cały Boży świat zmieni w pustkowie, aby móc bezsensownie budować i krwiożerczo burzyć, w pastwisko dla swojego nienasyconego głodu i niepojętych zachcianek?”


              „Most na Drinie” to opowieść o mieście Wyszegrad, o jego mieszkańcach, ich życiu, zwyczajach, troskach i problemach. Akcja powieści rozpoczyna się w XVI wieku w Bośni, gdy przyszłe miasto jest niewielką w ogromnym Imperium Osmańskim osadą, w której krzyżują się wyznania i języki poddanych sułtana. Wioska żyje głównie z handlu dzięki odbywającym się w tym miejscu przeprawom przez rzekę Drinę. Dzięki staraniom Mehmeda Paszy Sokolovicia (jako dziecko urodzone niedaleko Wyszegradu został wzięty w służbę sułtana tzw. dewszirma) postawiono most, który ułatwił transport oraz pozwolił na rozwój osady. Mijały lata, Wyszegrad rozrastał się, a most stał się nie tylko drogą łączącą przeciwległe brzegi, ale również miejscem spotkań towarzyskich, na których zarówno muzułmanie, żydzi, jak i chrześcijanie wspólnie dyskutowali, handlowali, czy grali w karty. We wszystkich gawędach o osobistych, rodzinnych czy ogólnych sprawach zawsze powtarzały się słowa „na moście”. Bo rzeczywiście każde dziecko stawiało pierwsze kroki na drińskim moście i tu spędzało czas na dziecięcych zabawach. Dzieci chrześcijańskie, zrodzone w lewobrzeżnej kasabie, w zaraniu życia „przechodziły” most, gdy zaraz w pierwszym tygodniu zanosili je rodzice do cerkwi na chrzest. Ale wszystkie dzieci, zarówno te z prawego brzegu, jak i muzułmańskie, których w ogóle się nie chrzci, spędzały niemal całe dzieciństwo w cieniu mostu, podobnie jak kiedyś ich ojcowie i dziadowie. Tak więc życie chłopców upływało pod mostem i dookoła niego na czczych zabawach lub na dziecinnych rojeniach. Z nadejściem lat męskich przenosili się na most, gdzie wyobrażenia młodzieńcze znajdowały inne pragnienia i tęsknoty, gdzie zaczynały się już życiowe sprawy, troski i zmagania. Most i jego najbliższe otoczenie było miejscem pierwszych marzeń miłosnych, pierwszych spojrzeń przelotnych, zaczepek i szeptów. Było pierwszym miejscem interesów i zakupów, sporów i nieporozumień, spotkań i wyczekiwań. Most był świadkiem wielkich wydarzeń i przemian dziejowych, do 1878 roku tam wieszano i wbijano na pal głowy tych, których z jakichkolwiek powodów skazano na śmierć, a kara śmierci, zwłaszcza w niespokojnych czasach, była rzeczą częstą. Nie było wesela ani pogrzebu, żeby idąc przez most kondukty nie zatrzymały się choćby przez chwilę na moście. W ciągu kilku stuleci wykształciła się silna wspólnota lokalna, podzielona religią i obyczajami, jednak potrafiąca wspólnie przeciwstawiać się zagrożeniom. Symbolicznym przykładem jest tutaj wspólne ratowanie dobytków mieszkańców, gdy miasto nawiedza powódź stulecia.

Jak wiemy z historii świata, nie ma przypadkowych budowli, nieodpowiadających ludzkiej społeczności, wśród której powstały, tak samo jak nie ma dowolnych linii i nieusprawiedliwionych kształtów w architekturze. A powstanie i istnienie każdej monumentalnej, pięknej, pożytecznej budowli, tak samo jak i jej stosunek do miejsca, w którym została wyniesiona, często kryją w sobie skomplikowane i tajemnicze dramaty i dzieje. W każdym razie jedno było pewne: istniała głęboka więź pomiędzy tym mostem a życiem okolicznych mieszkańców. Losy ich tak się splatały, że oddzielenia nie sposób ani sobie wyobrazić, ani opisać. Dlatego też opowieść o powstaniu i losach mostu na Drinie jest jednocześnie opowieścią o życiu mieszkańców Wyszegradu i całych pokoleń jego mieszkańców, podobnie jak w każdej gawędzie o miasteczku przewija się sylwetka kamiennego mostu o jedenastu przęsłach z kapiją niby koroną pośrodku.

Hybrydyczność wzajemnych relacji chrześcijańsko-muzułmańskich w mieście można zaobserwować na przykładzie stosunku rdzennej wyszegradzkiej ludności muzułmańskiej do chrześcijan. W obliczu ucisku, niedogodności, trudności, które wynikają z działań władzy osmańskiej, słowiańscy muzułmanie utożsamiają się z pozostałymi mieszkańcami miasta, tworząc ponad podziałami konfesyjnymi wspólnotę tymczasową, opartą na opozycji władza kontra lud. Ponieważ budowa mostu na rzece Drinie była wielką niedogodnością ekonomiczną dla mieszkańców miasta, wszyscy jednomyślnie nie byli zachwyceni inwestycją wezyra. Most wszystkim mieszkańcom uosabiał coś, co zostało im narzucone, obce i niechciane. Postrzegali go jako element, który zakłócał ład i harmonię spokojnego życia miasta, dlatego również wyszegradzcy muzułmanie widzieli go początkowo jako zaburzający spokój zamysł. Na tym moście często zaczynają się lub kończą koleje czyjegoś losu, życia. Głębi tej powieści nadają uczestniczący w różnych zdarzeniach ludzie, ze wskazaniem na zdarzenia, które miały miejsce właśnie na moście. Zapadają w pamięć czytelnika, są charakterystyczni, budzą w czytelniku wzruszenie lub zastanowienie, sugestywnie trafiają do wyobraźni. Pozostają na długo w naszej czytelniczej pamięci. Ich sylwetki, także psychologiczne, Andrić kreśli z mistrzowskim wyczuciem. Z niezwykłą wrażliwością i współodczuwaniem, bohaterów negatywnych nie napiętnuje, pozostawia czytelnikowi możliwość odniesienia się do nich i ich oceny. Książkę napisał ze znajomością i przewidywalnością ludzkich zachowań, co z kolei pozwala nam wnikać całkowicie do umysłu postaci, w ich sposób myślenia, rozumowania i reagowania. Autor niemal się z nimi utożsamia, niezależnie, czy jest to mężczyzna, czy kobieta. Powieść fascynuje. Dominuje ludowość, tradycja, i nieufność do zmian i nowoczesności. W język literacki wpleciony jest język potoczny, dotyczy to na przykład nazewnictwa odnoszącego się do miejsc, osób, charakterystycznego ubioru czy pewnych czynności.

Wraz z nadejściem XIX wieku w mieście zaczynają pojawiać się niepokoje związane z budzącą się świadomością narodową mieszkańców. Do tego czasu ludność dzieliła się według wyznania. Po nieudanym powstaniu Serbów w 1804 roku życie miasta zaczyna zmieniać się. Pojawią się już nie tylko hasła nawołujące do powstania narodowego, ale także powoli docierają nowe idee z Zachodu. Wraz z nastaniem 1878 roku i traktatu berlińskiego Wyszegrad przeszedł pod panowanie austriackie. Zaczęto budować kolej, która połączyła miasto z resztą nowego państwa. W tym czasie miasto powoli traci swój wschodni charakter. Turecka kultura zostaje wyparta przez europejską. Zmienia się język urzędowy, moda oraz zwyczaje. Z każdym miesiącem rośnie liczba cudzoziemców. Owi cudzoziemcy swoimi ustawami i rozporządzeniami ogarniali samo życie wraz z ludźmi, żywym i martwym inwentarzem oraz zmieniali i przestawiali wszystko wokół siebie: zarówno zewnętrzny wygląd kasaby, jak i nawyki i naturę ludzi od kołyski po grób. Każde rozpoczęte przez nich przedsięwzięcie wydawało się niewinne, nawet niedorzeczne. Mierzyli jakieś puste ugory, znaczyli drzewa w lesie, przeprowadzali inspekcję wychodków i ścieków, zaglądali koniom i krowom w zęby, sprawdzali miary i wagi, wypytywali o choroby, o nazwy drzewek owocowych, o gatunki owiec albo drobiu. Wydawało się, jakby urzędnicy austro-węgierscy się bawili. Tak niepojęte, nierealne i błahe były w oczach ludzi te wszystkie ich poczynienia. A potem wszystko, co robili tak uważnie i pilnie, okazało sens tego na pozór nonsensownego i dawno zarzuconego posunięcia. Oczywista, jak to bywa zawsze i wszędzie w podobnych okolicznościach, nowe życie oznaczało mieszaninę starego i nowego. Stare poglądy i wartości ścierały się z nowymi, przenikały wzajemnie albo istniały obok siebie, jakby czekając, że ktoś je przeżyje. I zaprawdę, kasaba ciągle zmieniała wygląd, jako że cudzoziemcy ścinali drzewa, sadząc nowe w innym miejscu, naprawiali drogi, wytyczali nowe, kopali kanały, wznosili nowe budynki. W międzyczasie do Wyszegradu zaczęły docierać idee socjalistyczne i nacjonalistyczne. Mimo tego jedna rzecz pozostaje niezmienna - most. Wokół niego w dalszym ciągu rozwija się życie towarzyskie miasta. Powieść kończy się w 1914 roku, kiedy jedno z przęseł mostu zostaje poważnie uszkodzone. Ma to charakter symboliczny, gdyż naruszono nie tylko budowlę, ale symbol. Symbol połączenia Wschodu z Zachodem, tak charakterystycznego dla kultury bałkańskiej. 


Ivo Andrić w bardzo ciekawy sposób ukazuje w książce losy mieszkańców Wyszegradu, bo tak to już życie ludzkie jest urządzone – i sam Stwórca Jedyny chyba tak chciał - że każdy łut dobra jest zaprawiony dwoma łutami zła, że na tym padole nie ma dobroci bez nienawiści ani wielkości bez zawiści, podobnie jak nie ma nawet najmniejszego przedmiotu, by nie rzucał cienia. Dotyczy to osobliwie wielkich, bogobojnych i sławnych mężów. Pod bokiem każdego z nich rośnie równolegle z ich sławą ich kat, który tylko czyha na okazję, by niekiedy wcześniej, niekiedy później z niej skorzystać. Drugim wymiarem książki jest pokazanie, że tragedia nieszczęśliwych ludzi polega właśnie na tym, że rzeczy niemożliwe i zakazane stają się dla nich na chwilę łatwo osiągalne albo przynajmniej takimi się wydają, a gdy raz przekształcą się w pragnienie, pokazują się znów tym, czym są: nieosiągalne i zakazane, ze wszystkimi skutkami dla tych, którzy jednak ważą się po nie sięgnąć.  Trzeci wymiar powieści dotyczy zmieniających się pokoleń. „Każde pokolenie ma swoje złudzenia, co do cywilizacji, jedni wierzą, że współdziałają w jej rozwoju, a inni, że są świadkami jej upadku. W gruncie rzeczy ona zawsze płonie, tli się i gaśnie zależnie od tego, skąd i pod jakim kątem na nią się patrzy.” To pokolenie, które współcześnie patrzy na świat, roztrząsa pod gwiazdami zagadnienia filozoficzne, społeczne i polityczne, bogatsze jest tylko w iluzję; poza tym jest podobne do innych pokoleń. Ono ma także wrażenie, iż zapala pierwsze pochodnie nowej cywilizacji, gasząc ostatnie płomienie starej, dogorywającej. Co można by o nich powiedzieć szczególnego, to że dawno nie było pokolenia, które by więcej i śmielej marzyło i mówiło o życiu, szczęściu i wolności, a które by mniej zaznało życia, bardziej się nacierpiało, w większej było niewoli i liczniej ginęło, niż to, które będzie cierpieć, dźwigać okowy i ginąć.

Nadszedł wreszcie rok 1914, ostatni rok opowieści o moście na Drinie. Nadszedł podobnie jak poprzednie lata spokojnym krokiem ziemskiego czasu, ale w takt coraz to nowych głuchych pomruków i coraz bardziej niezwykłych, piętrzących się niby fale wydarzeń. Owego lata 1914 roku, gdy władcy tego świata sprowadzili ludzkość Europy z boiska powszechnego prawa głosu na uprzednio przygotowaną arenę powszechnej służby wojskowej, kasaba stanowiła mały, ale wymowny przykład pierwszych objawów choroby, która z czasem stanie się europejską i w ogóle światową. Były to czasy z pogranicza dwóch epok dziejów ludzkości, gdy lepiej był widoczny kres jednej, kończącej się ery, niż początek nowej, dopiero świtającej. Wtedy szukano jeszcze usprawiedliwienia dla gwałtów, a dla bestialstwa wynajdowano jakąś nazwę, zapożyczoną z duchowej skarbnicy minionego stulecia. Wszystko, co się działo, miało jeszcze pozory godności i urok nowości, ów straszliwy, krótkotrwały, niewysłowiony urok, który później tak kompletnie zanikł, że nawet ci, co go wówczas tak żywo odczuwali, nie potrafili odtworzyć go sobie we wspomnieniach.

Tego mostu już nie ma w jego dawnym kształcie. Padł ofiarą wojny, z której przed ponad stu laty wyłoniła się Jugosławia. Jej także już nie ma. Być może nie miała racji bytu, jak każda ideologiczna utopia, którą dosięgło nieszczęście konfrontacji z żywą materią społeczną. To problem ludzi zawieszonych pomiędzy światami, który prześladował Andricia i naznaczył jego bohaterów piętnem niezawinionego dramatu. Który wyzwolił w nim rozumiejące współczucie dla postaci. Most na Drinie Mehmeda Paszy Sokolovicia, choć leżał na granicy światów, to jednak łączył ze sobą dwa brzegi przepaści. Spajał czasy i ludzi, nawet wbrew ich przekonaniu i woli. Był prośbą o pamięć dobrą albo przynajmniej miłosierną. Był nie tylko wołaniem wielkiego wezyra z małej osady Sokolovići, ale głosem tych wszystkich, dla których przez wieki stanowił może niewielką, może martwą, może niechcianą, ale przecież wspólną cząstkę ich egzystencji.

W latach krwawej dezintegracji Jugosławii wiele grup próbowało przedstawiać Andricia, jako rodaka, roszcząc sobie prawa do jego twórczości oraz do sławy, jaką przyniosła mu literacka Nagroda Nobla, którą otrzymał w 1961 roku za powieść „Most na Drinie”. Dysputy prowadzono nie tylko na gruncie kulturowym, ale też politycznym, ponieważ dzieła pisarza wielokrotnie wykorzystywane były, jako podstawa historyczna (sic!) do wyjaśniania zbrodni wojennych oraz rzekomo niekończących się sporów na tle etnicznym w Bośni i Hercegowinie. Tym samym rozpad Jugosławii miał ogromny wpływ na odbiór Andricia i jego twórczości. Prezentowanych przez każdą z trzech głównych grup narodowościowych w Bośni i Hercegowinie (Serbów, Chorwatów i Bośniaków, czyli bośniackich muzułmanów) postaw wobec Andricia nie da się sprowadzić do jednego „narodowego” wyobrażenia, należy jednak zauważyć, że w latach dziewięćdziesiątych postać pisarza była instrumentalizowana przez elity polityczne i kulturalne, które strategicznie korzystały z jego wizerunku, by umocnić segregację narodową wśród byłych sąsiadów z Jugosławii. Serbowie, a w mniejszym stopniu także i Chorwaci, rościli sobie wyłączne prawo do twórczości i sławy Andricia, stawiając jego pomniki, podczas gdy Bośniacy aktywnie starali się wymazać go z kart historii i wyeliminować z edukacji młodzieży oraz z przestrzeni publicznych. O różnicach w rozumieniu roli Andricia najdobitniej świadczy incydent, jaki miał miejsce na początku lipca 1991 roku w Wyszegradzie. Sprawca nazwiskiem Murat Šabanović wyrzucił popiersie Andricia do rzeki Driny. Dużo później stwierdził w wywiadzie dla czasopisma „Slobodna Bosna”, że do pozbycia się „Rushdiego Bośni” zachęcali go muzułmańscy przywódcy polityczni.

Andrić nigdy nie uważał się za głosiciela prawd absolutnych. Nuty zwątpienia obecne są nawet w jego pracy doktorskiej. Chociaż stawia śmiałą tezę, że Imperium Osmańskie miało na rozwój Bośni i Hercegowiny jednoznacznie negatywny wpływ i że ciemiężyło swych chrześcijańskich poddanych, wydaje się skonfundowany faktem, iż życie intelektualne kościoła katolickiego kwitło pod rządami Turków. Można również wnioskować, że jako człowiek starszy, Andrić był coraz mniej przekonany, czy jest w stanie przedstawić muzułmanów bez uprzedzeń. W październiku 1961 roku Komitet Noblowski Szwedzkiej Królewskiej Akademii Nauk podjął decyzję o przyznaniu nagrody w dziedzinie literatury Ivo Andriciowi, twórcy serbsko-chorwackiego obszaru językowego, który w swych dziełach z epickim rozmachem ukazał złożone losy ludzi różnych nacji i konfesji na tle burzliwych dziejów ziemi bośniackiej.