06 marca 2021

Cesarski zegarmistrz

„Cesarski zegarmistrz”


Christoph Ransmayr


Autor/ (ur. 20 marca 1954 r. w Wels, Górna Austria), pisarz austriacki. Ransmayr dorastał w austriackim Roitham, a w latach 1972-1978 studiował filozofię oraz etnologię na Uniwersytecie Wiedeńskim. Od 1982 r. całkowicie poświęcił się pisaniu i mieszka w Wiedniu oraz irlandzkim West Cork. W swojej twórczości Ransmayr czerpie inspiracje ze swoich licznych podróży oraz z wydarzeń historycznych, które wzbogaca o elementy fikcyjne.

Tłumaczenie/ Jacek St. Buras

Tytuł oryginału/ de-at „Cox oder Der Lauf der Zeit”

Tematyka/ Christoph Ransmayr stworzył wspaniałą powieść, w której to kultura europejska zderza się z kulturą Dalekiego Wschodu. Różnice w obyczajach i w postrzeganiu świata są kolosalne, a autor w sposób umiejętny i frapujący je ze sobą łączy, tworząc urokliwą powieść pełną odrębnych, kontrastujących ze sobą głosów. To obraz będący feerią różnorodnych barw, smaków i dźwięków, zachwycający swoim detalem, tworzący niezapomniany baśniowy klimat. Ten, za sprawą sylwetki bezwzględnego władcy Chin, przeplata się z aurą grozy, która w sposób zdecydowany przecina ten pełen cudowności świat Orientu.

Główny motyw/ Cesarski zegarmistrz to historia Alistera Coxa, słynnego angielskiego zegarmistrza i twórcy automatów, który przybywa do Chin na zaproszenie cesarza. Dwa lata wcześniej jego ukochana córka zachorowała i zmarła mając zaledwie pięć lat. Od tego czasu bohater tkwi w żałobie, całkowicie straciwszy zapał do pracy. Propozycja chińskiego cesarza jest dla niego nadzieją na odzyskanie chęci do życia i pasji tworzenia tego, co kocha. Władca początkowo zleca mu stworzenie dwóch zegarów – jednego, który pokazywałby zmienność tempa upływu czasu tak, jak odbiera go dziecko i drugiego, który mierzyłby czas do śmierci z perspektywy człowieka umierającego. Stworzenie trzeciego zegara, który według życzenia cesarza pozwoliłby mu ostatecznie zapanować nad czasem i wiecznością, okazuje się jednak niebezpieczne.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„(…) już choćby tylko tęsknota za jedną z kobiet  z otoczenia cesarza mogłaby być niebezpieczna.”

„(…) równy bogu cesarz Chin – jest człowiekiem.”

„(…) nie wystarczy dać dziecku życie, ale trzeba je także podtrzymywać.”

„W cieniu każdego cudu świata leżał masowy grób.”


             Błyskotliwa powieść „Cesarski zegarmistrz” Christopha Ransmayra przenosi nas do XVIII- wiecznych Chin. Cesarz Quianlong, którego pasja do pomiaru granic czasu graniczyła niemal z obsesją, zaprosił na swój dwór Alistera Coxa melancholijnego Anglika, który za sprawą cesarza wpadł w niebezpieczną grę, w niemożliwe do realizacji wymagania Władcy Dziesięciu Tysięcy Lat. Kim jest Alister Cox? To słynny na cały świat angielski zegarmistrz i twórca automatów, z którego usług korzystał nawet car Rosji.  Przed przybyciem do Chin na zaproszenie cesarza, dwa lata wcześniej jego ukochana córka zachorowała i zmarła mając zaledwie pięć lat. Od tego czasu bohater tkwi w żałobie, całkowicie straciwszy zapał do pracy. Propozycja chińskiego cesarza jest dla niego nadzieją na odzyskanie chęci do życia i pasji tworzenia tego, co kocha, ale także jest okazją na „przeniesienie” żałobnych myśli o zmarłej córce w sferę symboliczną.

            Wysłannicy cesarza zastali Alistera Coxa w jego domu jak czuwał przy trumnie swojej córeczki. Chińscy delegaci podeszli do mar, na których spoczywała mała Abigail, Cox, bowiem nie zamierzał przerwać czuwania przy zmarłej by przywitać dostojnych gości w salonie. Z początku wysłannicy myśleli, że w pokoju udekorowanym wieńcami i girlandami z białych róż damasceńskich i oświetlonym migoczącym światłem dziesiątków świec leży na katafalku nie zmarłe dziecko, tylko wyklepane z najcieńszej blachy najnowsze dzieło światowej sławy konstruktora automatów, mechaniczny anioł, który po naciśnięciu jakiegoś przycisku w każdej sekundzie może się podnieść i otworzyć oczy. Cox obciążył powieki córeczki błękitnymi szafirami, srebrnymi skrzydłami przykrył wątłe rączki Abigail. Na jej wymęczonym gorączką i kaszlem ciałku, okrytym śmiertelną koszulą z białego atłasu, nawet skrzydła drapieżnego ptaka lśniły niczym skrzydła anioła. Śmierć ukochanej córeczki tak mocno dotknęła Alistera, że kazał usunąć wszystkie zegary z domu, nawet zegar słoneczny na południowej ścianie budynku, poza jednym zagadkowym mechanizmem zegarowym, który polecił umieścić na nagrobku córki zamiast marmurowego anioła czy płaczącego fauna.  

Popatrzmy na książkę Christopha Ransmayra z filozoficznego punktu widzenia. W tym ujęciu człowiek jest ukazany jako byt dynamiczny, zmieniający się w czasie, nad którym do końca nie panuje. Czas jest niszczycielski dla istnienia człowieka, a on sam w czasie się dopiero staje, konstytuuje, przekształca samego siebie. Życie ludzkie jest kruche, istnienie tego, co rzeczywiste, nie płynie z jego istoty i nie jest konieczne. Człowiek wypełnia wciąż nową fazę czasową i tylko w ograniczonym zakresie czasowym istnieje, żyje pomiędzy tym, czego już nie ma i  co jeszcze się nie pojawiło. W tym rozumieniu relacji człowieka do czasu ważna jest świadomość niepodważalności swojego istnienia oraz istnienia swoich bliskich dotychczas, czyli przez pryzmat przeszłości. Dopiero poprzez nią, poprzez „żywe pamiętanie”, człowiek ujawnia przed sobą samym to, kim jest. Należy podkreślić jednak, że wraz z upływem czasu może się zmieniać również interpretacja minionych zdarzeń, a co za tym idzie treść własnej tożsamości. O filozoficznych przesłankach namysłu nad czasem i jego przemijaniem wspomina się już w okresie, kiedy powstawała mitologia grecka, mamy tam przykłady symbolicznego „zatrzymywania” czasu, wręcz próby panowania nad nim.  Pamiętamy Penelopę, niezłomną księżniczkę spartańską i wierną żonę niewiernego tułacza Odyseusza. Penelopa bez końca tkała całun dla swojego teścia Laertesa, żeby trzymać z dala od siebie zalotników, którzy w latach, kiedy jej mąż brodził we krwi pod Troją, a następnie nie powracał do Itaki, nalegali, aby zdecydowała, który z nich może stać się następcą zaginionego bohatera na tronie Itaki – w łożu jego żony. „To kwestia czasu"- powiedziała Penelopa, potrzebowała czasu. Dopiero, kiedy całun będzie gotowy, podejmie decyzję.  I tak  noc w noc po kryjomu pruła to, co utkała w ciągu dnia, żeby zyskać na czasie, a raczej: żeby zatrzymać go w miejscu – aż jedna ze służek, która później została za to powieszona, zdradziła ją. To pierwszy obecny w kulturach archaicznych i świecie greckim związek człowieka z czasem. Nie bez przyczyny dowiemy się z książki, że Alister Cox jeden ze swoich zegarów nazwie właśnie „Penelopa”.

Na cmentarzu w Highgate, gdzie spoczywała Abigail, Cox przeprowadził, w największej tajemnicy, eksperyment z mechanizmem napędzanym ciepłem, będącym rezultatem rozkładu materii organicznej i powstających przy tym gazów. Wpuszczony w nagrobek Abigail i obsadzony różami burbońskimi zegar, nie większy niż kwiat astra,  poruszany ciepłem ziemi oraz bezgłośnie postępującymi w głębi procesami rozkładu, miał przenosić na cyberblat resztkę życia jego córki. Widzimy w tym zdarzeniu kolejny sposób zatrzymania „czasu”, w tym przypadku ostatniej energii dziecka. Cox nie rozpruwa całunu, lecz wykorzystuje do tego celu energię odnawialną. Ta okresowa cykliczność czasu pociąga za sobą racjonalność wydarzeń, bowiem każde z nich ma swoje uzasadnienie. Z teorią tą jest również związana wiara w metempsychozę – cykliczną reinkarnację duszy. Jednak żyjemy w kulturze czasu, jako linearnego procesu, która wytworzona została przez kulturę żydowską, a następnie przejęta przez chrześcijaństwo. Opiera się ono na przekonaniu, że istnieje jeden kierunek czasu, jego znaczenie zapisane w chwili narodzin ma się zrealizować w historii. Czas, ma więc strukturę postępową, miał początek, ponieważ został wykreowany razem ze światem i zmierza do swojego końca. A więc istnieją narodziny i istnieje śmierć.

 W książce „Cesarski zegarmistrz” jak i w wielu innych baśniach lub mitach bohaterom przychodzą na pomoc bogowie i wysyłają swoich wybrańców w „podróż”, która ma im pomóc uwolnić się od destrukcyjnych procesów i pomóc odnaleźć sens dalszego życia. Bo jak twierdził mistrz Zygmunt Freud instynkt śmierci ma służyć instynktowi życia, nigdy na odwrót. A nie ma lepszej lekcji, aby poznać, czym jest śmierć i czym jest życie jako „podróż” często w głąb samego siebie, w otchłań swojej podświadomości, gdzie czekają na nas różnego rodzaju niebezpieczeństwa, demony i wyzwania. Cox wraz z kilkoma najlepszymi pomocnikami wyrusza w podróż do Zakazanego Miasta, żeby dla władcy stworzyć trzy wyjątkowe zegary. Na dworze okazuje się, że wytyczne od cesarza dotyczące zegarów, które mają stworzyć, nie dotyczą stereotypowego postrzegania czasu. „Cesarski zegarmistrz” to opowieść m.in. o relatywnym postrzeganiu czasu. Przecież inaczej czas biegnie w mniemaniu dziecka, a inaczej płynący czas odczuwa ktoś starszy. Cesarzowi, który ma władzę absolutną – decyduje nawet o zmianie pór roku, oczywiście nie ma wpływu na pogodę, tylko na nomenklaturę – jedynym, co się wymyka, jest czas. Próbuje go zrozumieć i marzy o tym, żeby stać ponad nim.

 Cesarz chciał, żeby Cox zbudował mu zegary do mierzenia pędzącego, wlokącego się albo zastygłego czasu ludzkiego życia. Pragnął maszyn, które zależnie od poczucia czasu kogoś zakochanego, dziecka, skazańca i innych, w otchłaniach albo klatkach swojej egzystencji uwięzionych lub też w obłokach swojego szczęścia bujających ludzi wskazywałyby upływ godzin albo dni – zmieniające się tempo czasu. Za pomocą zmiennej liczby mosiężnych kółek różnej wielkości można było, przynajmniej we wnętrzu zegara, przydać czasowi skrzydeł – albo kazać mu pełzać.

Dziecko, czas dziecka? Cox miał, zatem jako pierwszy przykład wielorakiego biegu czasu zbudować swojemu zleceniodawcy zegar, który pozwalałby odczuwać i mierzyć faliste szybowanie, narastający, to zamierający szum, skoki, załamania, poślizgi, a nawet bezruch czasu życia dziecka. Ale to, że będzie przy tym myślał tylko o jednym jedynym dziecku, spoczywającym poza wszelkimi wymiarami przestrzeni i czasu, i w ten sposób wyniesie wspomnienie swojej córki Abigail nawet ponad kogoś, kto rządził dziesięcioma tysiącami lat, miało pozostać jedną z wielu tajemnic, których Alister Cox musiał strzec podczas swojego czasu w Zakazanym Mieście. W następnych tygodniach podjęto w warsztacie angielskich gości budowę białej dżonki, wyposażonej w dwa żagle z woskowego jedwabiu. Do końca zimy, najpóźniej do wiosny, ten wykonany z białego złota, platyny, srebra szterlingowego i szczotkowanej stali model dżonki z palowymi masztami i mieczami bocznymi  stanie się zegarem wiatrowym, wskazującym bieg czasu dziecka: pojazdem obmywanym falami z plecionego srebrnego drutu i ołowiu, którego metaliczne barwy miały przypominać odcienie śniegu, lodu, mgły, chmur pierzastych, pierza i niezapisanego papieru albo po prostu niewinności. Ładunek zaś tego modelu miał się składać z połyskujących koszy i maleńkich skrzynek, błyszczących paczek, kufrów marynarskich i węzełków. Czyż dziecko nie oczekuje, nie ma nadziei, że każdy dzień będzie dniem prezentów?

            Zegar dla oczekujących śmierci, dla umierających, oto, co Cox ma zaprojektować i zbudować, jako drugi model. Czasomierz dla skazanych na śmierć i wszystkich, znających datę swojej śmierci, mających przed oczyma nadchodzący niepowstrzymanie koniec swojego życia i niemogących się już uspokajać nadzieją na jakiś rodzaj rozciągliwej, tymczasowej nieśmiertelności, którą to nadzieją wszak łudzi się większość żyjących, myśląc o skończoności swojej egzystencji. Czyż nawet ktoś śmiertelnie chory nie mógł się okłamywać i wierzyć w jakiś cud, który raz jeszcze pozwoli mu wrócić do świata i obecności w tak dobrze znanym życiu? Kogo jednak upoważniony przez cesarza sędzia skazał na śmierć, tego nie mogły ukoić już żadne wątpliwości, co do jego ostatniej godziny. Ten widział swój koniec i tym samym swoją przyszłość tak jasno, jak poza nim tylko jakiś bóg. Mistrz Alister Cox z polecenia cesarza dostał przywilej zbierania materiału poglądowego na potrzeby swojego nowego dzieła w przedsionku śmierci, w osławionym więzieniu, w którym skazańcy, czekali na swojego kata. Ma mu być dozwolone rozmawiać z osobami czekającymi na karę śmierci, słuchać ich wypowiedzi, pytać  o ich życie i  winę, a następnie wyciągać  niezbędne wnioski do planu budowy zegara. W tym celu zostały mu przyznane dwie trzygodzinne wizyty w lochu przy barierze demonów, miejscu straceń.

Mechanizm zegara dla oczekujących śmierci miał być napędzany paliwem, ze zmienną intensywnością wypadać przez ukryte we wnętrzu zegara lejki i staczać się po rozmaitych pochylniach i chodnikach korony murów do fajerek, i tam, wydzielając najróżniejsze wonie – od smrodu starości i zapachu potu wywołanego strachem po kwiatowe aromaty i rozmaite perfumy wspomnień – spalić się na popiół, którego masa miała na koniec poruszać ten zegar. Zegar miał być odzwierciedleniem Wielkiego Muru. Zgodnie z liczbą wież alarmowych zamierzano umieścić pięć fajerek, a popiół, spadający precyzyjnie przez otwory w ich dnach na wagi , które potrafiły zmierzyć ciężar nawet pojedynczego włosa, miał sprawić, żeby połączone z wałami napędowymi szale wag, przechylając się, wprawiały w ruch raz większe, raz mniejsze kółka zębate mechanizmu zegara. Zależnie od przebiegającego ze zmienną prędkością, czasem błyskawicznego, czasem powolnego spalania, którego rezultatem była produkcja popiołu, dymu i wszystkich wonnych, mdłych czy gryzących zapachów, zegar ten zmieniałby też nieprzewidywalnie charakter swojego biegu i szedłby raz wolniej, potem znowu szybciej, a niekiedy nawet stałby przez chwilę nieruchomo, podczas gdy dym z wież obronnych otulałby jego koła godzinowe białą mgłą… Cox jak najszybciej ze swoimi pomocnikami udał się do Wielkiego Muru w rejonie Jinshanlig, żeby zobaczyć wreszcie na własne oczy ten wał, który miał się oprzeć nawet działaniu czasu, i odrysować go, zanim ustali ostateczny kształt i formę zegara żarowego.

Cesarz marzył o trzecim zegarze, śnił o czymś niemożliwym, żeby kiedyś urzeczywistnić to niemożliwe wbrew wszelkiemu rozsądkowi i wszelkiej logice: o zegarze, który potrafiłby mierzyć sekundy, chwile, tysiące wieków i więcej: demony wieczności, i którego koła zębate obracałyby się nawet jeszcze wówczas, kiedy jego budowniczowie i wszyscy ich potomkowie i potomkowie tychże dawno już zniknęliby z powierzchni ziemi. O zegarze, który wybiegałby poza wszelkie granice ludzkiego czasu w przestrzeń gwiazd, nigdy się nie zatrzymując, i którego ograniczenia zależne byłyby wyłącznie od trwania i tajemnicy samej materii. Nawet jeśli także najtrwalsze i najcenniejsze metale i kamienie szlachetne, z których miałoby się składać takie arcydzieło, w niewyobrażalnie odległym czasie musiałyby się z powrotem rozpaść w proch i na najmniejsze ulotne cząsteczki dzieła stworzenia, to zniszczona zostałaby w ten sposób tylko jakaś rzecz, ale nie jej fizyczna zasada, która trwałaby poza granice wszelkiej skończoności.

W czasie długiej podróży morskiej do Chin na pokładzie okrętu zwanego Syriuszem, Cox zapoznał się z pracą oksfordzkich przyrodoznawców. Badacze płynęli do Japonii z zamiarem obserwacji azjatyckich prądów monsunowych, badali ciśnienie powietrza przyrządami zwanymi barometry. Barometr umożliwiał w końcu rodzaj spojrzenia w przyszłość, pozwalając z podnoszenia się i opadania słupka rtęci wyciągnąć wnioski odnośnie do przepływu chmur, siły wiatru i nadciągających burz. Alister i jego współpracownicy wymyślili zegar, którego mechanizm przez wszystkie czasy nie byłby nakręcany przez żadnego śmiertelnika. Zależnie od klimatycznych czy lokalnych warunków pogodowych, zmiany ciśnienia powietrza, które mają wpływ na rtęć, samodzielnie poruszałyby mechanizm zegara. Dopiero, kiedy kula ziemska utraci swą tarczę i nastąpi koniec świata, nastąpi też koniec czasu. Wówczas nie będzie już czego mierzyć, ani lat, ani żadnej sekundy. Do tej chwili zegar, czerpiący energię z różnic ciśnienia powietrza, mógł dzielić historię zarazem na wielkie jak i najmniejsze odcinki oraz wskazywać, kiedy jakieś życie, jakaś epoka się zaczynała, a  inna kończyła. 

„Cesarski zegarmistrz" to baśniowa, subtelna, elegancka, wolna od wszelkiego patosu, odporna na pokusy przesadnego manieryzmu, wyjątkowa przypowieść o przemijaniu. Filozoficzna refleksja nad uciekającym czasem i uzdrawiającą mocą sztuki. To także opowieść o ludzkiej pysze, ojcowskiej miłości, ogromnej pasji i ambicji. Jest opowieścią jak „zdrowo” przeżyć żałobę po stracie najbliższych, których kochamy nie wpadając w patologiczną pustkę, którą trzeba wypełniać fałszywymi substytutami.  Christoph Ransmayr stworzył urzekającą baśń z filozoficzną głębią, która przede wszystkim jest wspaniałą i urzekającą literaturą.

Aby nasycić ciekawość czytelników chciałbym nadmienić, że w Genewie w 2015 roku skonstruowano jedyny egzemplarz zegarka o nazwie „Vacheron Constantin Reference 57260”, który jest najbardziej skomplikowanym zegarkiem w historii. 57 – dokładnie tyle w pełni zmechanizowanych komplikacji znajduje się w unikatowym zegarku, jaki przez 8 lat powstawał w manufakturze Vacheron Constantin. Pewna podpowiedź, co do klienta, który zlecił Vacheronowi wykonanie zegarka, kryje się w części z 57 komplikacji, jakie zawarto w liczącym sobie przeszło 2800 elementów kalibrze 3750. Do tradycyjnego kalendarza gregoriańskiego (tego, którym posługujemy się, na co dzień w naszej części globu) w wersji Perpetual dołożono złożony zestaw wskazań kalendarza hebrajskiego. Jego znacznie dłuższe cykle i skomplikowany układ oznaczają, że wykonanie niezbędnych kalkulacji, które potem przełożą się na działający mechanizm wydawało się niemal niemożliwe. Wieczny kalendarz w wersji hebrajskiej działa na bazie 19-letniego cyklu Metona, a jego zasady są na tyle złożone, że nie będę próbował nawet się w nie zagłębiać. Na tarczy kieszonkowego Vacherona można znaleźć wszystkie istotne dla kultury żydowskiej „daty” kalendarzowe, w tym wskazanie Jom Kippur i wersję świecką w formie cyfrowej, w okienku wpisanym w tarczę na godz. 6. Wedle jej założeń świat zaczął się w roku 3760. Rozłożone na frontowej, srebrnej tarczy wskazania to także czas w formie regulatora – z rozłożonymi na osobnych osiach wskazówkami: godzinową, minutową i sekundową, chronografem Split-second z podwójnym retrogradem i trzema kołami kolumnowymi, regulacją kilku wariantów repetycji, alarmem oraz selektorem funkcji koronki. Stoper ma dwie cienkie, niebieskie wskazówki z korespondującymi z nimi łukowatymi skalami po obu stronach cyferblatu oraz licznik minutowy i godzinowy na małych tarczach na godz. 9 i 3. Obsługuje się go przyciskiem zintegrowanym w koronce. Cena oraz nazwisko zleceniodawcy jest pilnie strzeżone.

 

 

27 lutego 2021

Słownik chazarski

 

 „Słownik chazarski”


Milorad Pavić


"Słownik chazarski" wersja żeńska i męska

Autor/  Милорад Павић (ur. 15 października 1929 w Belgradzie, zm. 30 listopada 2009 tamże) – serbski poeta, prozaik, tłumacz i historyk literatury. Studiował na uniwersytetach w Belgradzie i Zagrzebiu (gdzie obronił doktorat z historii literatury). Wykładał m.in. na Sorbonie, w Wiedniu, Nowym Sadzie, Freiburgu, Ratyzbonie, Zagrzebiu. Od 1991 był członkiem Serbskiej Akademii Nauk i Sztuk. Jako poeta debiutował w 1967. Jego głównym dziełem jest „Słownik chazarski” (1984). Napisał także „Siedem grzechów głównych” oraz „Drugie ciało”.

Tłumaczenie/ Elżbieta Kwaśniewska, Danuta Cirlić-Straszyńska

Tytuł oryginału/ sr. „Hazarski rećnik”

Tematyka/ Milorad Pavić to powieściopisarz i poeta. Przemawia tajną mową alchemicznych traktatów, wnika w świat magii XVII-wiecznych dubrownickich kabalistów, zgłębia sekrety sufizmu. „Słownik chazarski” – rodzaj encyklopedii, łamigłówka, parodia, mitologia i dziwna mieszanka wszelkich gatunków – nie jest typową powieścią ułożoną według reguły początek/ rozwinięcie/ zakończenie. Ponadto książkę tę opublikowano w wersji żeńskiej i męskiej, z 17 linijkami różnego tekstu w każdej. Autor wyraźnie zachęca czytelników, by samodzielnie decydowali o kolejności czytanych stronic książki i nie kierowali się bynajmniej chronologią.

Główny motyw/ Chociaż w powieści istnieje coś, co przypomina akcję, trudno się zorientować w tym arcynienarracyjnym tekście. Trzej naukowcy próbują odnaleźć zaginiony słownik, który być może zniszczyła Święta Inkwizycja. Słownik ten składa się rzekomo z trzech odrębnych, choć powiązanych ze sobą części: chrześcijańskiej, muzułmańskiej i żydowskiej interpretacji wiary dawno zaginionych Chazarów, tureckiego ludu, który niegdyś zamieszkiwał Bałkany. Miał też zawierać biografię tych, którzy zajmowali się tak zwaną polemiką. Wycinki ze słownika dają największą przyjemność podczas lektury tejże książki. Warto zapoznać się z wymyślną metaforyką, surrealistyczną zawiłością i urokiem samego języka tego niby-słownika. Nikt nie może zarzucić Paviciowi braku pomysłowości.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Każdy z nas swoją myśl prowadzi przed sobą na spacer niby małpę na wodzy. Ten, kto czyta, zawsze ma dwie takie małpy: jedną swoją i jedną cudzą. Lub co gorsza, małpę i hienę. Niech zatem zważa, co której dać do jedzenia. Albowiem hiena nie jada tego, co małpa…”.

„Kiedy budzisz się i nic cię nie boli, wiedz, że już nie jesteś wśród żywych”.

„(…) albowiem jedynie ten, kto potrafi we właściwym  porządku przeczytać  część danej książki, może na nowo stworzyć świat”.

„Unikaj, mój bracie, zbytniego podlizywania się, usilnego schlebiania ludziom, którzy mają władzę w pierścieniu i moc nad świstem szabli”.

„Jak od wina włos nie siwieje, tak przytoczenie tej opowieści nie przyniesie szkody”.

„(…) uśmiech to alchemia wśród innych nauk (…)”.

„W rozmowie nie umie postawić kropki, nie zna chwili, w której trzeba wstać i odejść”.

„Każda rzecz, każde zwierzę i każdy człowiek musi być z innej opowieści”.

„Kobieta bez tyłka to jak wieś bez cerkwi”.

„A ojciec musiał go wyposażyć także w choroby, by możliwie najbardziej przypominał żywe istoty, dla których choroby są czymś w rodzaju drugiej pary oczu”.

„Czytając nie potrafimy przyjąć wszystkiego, co napisano. Myśl nasza, zazdrosna o cudzą myśl, co chwila ją przesłania, i nie ma w nas miejsca na dwa zapachy jednocześnie”.

„Jedna z bezpiecznych dróg w prawdziwą przyszłość (albowiem są także fałszywe przyszłości) to iść w kierunku, w którym rośnie czyjś strach”.

„Albowiem rzeczowniki są dla Boga, czasowniki zaś dla człowieka”.

„Ja nie mieszam farb, czyni to mój wzrok”.

„Ważniejsza jest zatem wiara patrzenia, słuchania i czytania niż wiara malowania, śpiewania czy pisania”.

„W zetknięciu ze słowami myśli gasną tak szybko, jak słowa w zetknięciu z myślami. Pozostaje wam tylko to, co przetrwa”.

„(…) dusza też ma kościec, zbudowany ze wspomnień (…)”.

„Przecież wszystkie nasze problemy na tym świecie wynikają z faktu, że musimy zużyć swoje dni, takimi, jakie są – faktu, że nie możemy przeskoczyć tych najgorszych”.

„Postępki w życiu człowieka są jak potrawy, a myśli i uczucia – jak przyprawy. Nie skończy dobrze ten, kto posoli czereśnie lub octem pokropi ciasto…”.

„Różnica między dwoma tak może być większa niż między tak a nie”.

„W beczce najważniejsza jest dziura, w dzbanie – to, co nie jest dzbanem, w duszy – to, co nie jest człowiekiem, w głowie to, co nią nie jest, czyli słowo…”.

„(…) bo czas to jedynie część wieczności, która się spóźnia”.

„(…) diabły zwykły pomagać sobie w grze ogonem”.

„Śmierć dzieci jest wzorem śmierci rodziców. Matka rodzi aby dać dziecku życie, dziecko umiera by kształtować śmierć ojca”.

„Śmierć jest czymś jedynym, co się dziedziczy (…)”.

„Idzie o sposób, w jaki jednostka przeżywa śmierć, a nie o to, na co umiera”.

„Wiadomo, że gdy jakiś naród ginie, najpierw znikają jego wyższe warstwy, a wraz z nimi literatura”.

„(…) człowiek się starzeje pod wpływem spojrzeń, czy to własnych, czy cudzych; nie starzeje się jedynie od samego spojrzenia Boga”.

„Modlitwą Chazarów jest płacz, jako że łzy pochodzą od Boga”.

„Bywa jednak, że znad tej samej miski jeden odchodzi syty, a drugi – głodny”.

„Samogłoski są duszą w ciele spółgłosek”.

„Ktoś mógłby spytać: Dlaczego nie stworzył mnie aniołem? Równie dobrze robak mógłby spytać: Dlaczego nie stworzył mnie człowiekiem?”.

„Wszystkie drogi wiodą do Palestyny, z niej zaś żadna”.

„Uważał, że z wyjątkiem Bożego, wszystkie inne są językami cierpienia, słownikami bólu”.


             Powieść - leksykon Pavicia składa się z dwóch tomów - męskiego i żeńskiego. Różnią się tylko jednym akapitem i człowiek nieskory do zabawy może być wściekły. Ręczę, że autor ma rację - w tym jednym, skrzętnie skrytym akapicie zawarty jest klucz do poznania rodzaju ludzkiego. Dwa egzemplarze w jednych rękach mają zresztą wymiar praktyczny - książkę można i warto czytać na wiele sposobów: od deski do deski, skacząc od odnośnika do odnośnika albo też według odpowiednich haseł, które mają niemal zawsze po trzy wersje - chrześcijańską, żydowską i muzułmańską. Jeżeli więc ktoś podczas wakacji ugrzęźnie  w rozmaitych odczytaniach „Słownika", może drugi egzemplarz podarować bliskiej osobie.

            Przedmiot książki jest bardzo poważny. To legendarny koczowniczy lud Chazarów, którzy we wczesnym średniowieczu zamieszkiwali ogromne lądy na wschodzie Europy, a w X wieku zniknęli niemal bez śladu. Są tacy historycy, którzy podważają ich istnienie. Fenomenem Chazarów była ich wielowyznaniowość. Historycy piszą, że przodował w tym władca kaukaskiego Seriru - lennik kaganatu Chazarskiego, który w piątek wyznawał islam, w sobotę przestrzegał zasad szabatu, za to w niedzielę, jako chrześcijanin szedł do kościoła. W „Słowniku chazarskim” Milorad Pavić czerpie inspirację z tej historycznej zagadki  i tworzy z niej własną fikcyjną opowieść o nawróceniu Chazarów, choć ostatecznie w książce nie zostało wyjaśnione, która religia zwyciężyła. Powieść jest przedstawiona jako rzeczywisty słownik - encyklopedia, podzielony na trzy części: chrześcijańskie, muzułmańskie i żydowskie źródła - wszystkie z nich twierdzą, że Chazarowie nawrócili się na ich wiarę. Źródła zaprzeczają i uzupełniają się wzajemnie, tworząc w ten sposób zagadkę dla czytelnika. Mówiąc w skrócie, kiedy „Słownik chazarski” czyta chrześcijanin, na pewno będzie przekonany, że Chazarowie nawrócili się na chrześcijaństwo, i tak samo będą twierdzić przedstawiciele dwóch innych religii: Żydzi, uwierzą w przejście  na judaizm, a Muzułmanie, na islam.

            Poprzez swoją pracę pisarską Milorad Pavić wymyślił nowy sposób czytania książki. Stawia nas, czytelników, w centrum i wyzywa nas, abyśmy stali się bardziej kreatywni i wytyczali własne ścieżki poznania. Ponieważ wszyscy czytamy tę książką na różne sposoby, też doświadczenie czytelnicze nie będzie zawsze takie samo. Nawiasem mówiąc, Pavić napisał powieść, którą można czytać zarówno „poziomo”, jak i „pionowo”, doświadczać jej jak krzyżówkę lub postaci z kart tarota. Jakby tego było mało, istnieją również dwa różne wydania książki: kobiece i męskie. Różnica między nimi to piętnaście linii, które, jak twierdzi Pavić, są niezbędne do pełnego uchwycenia fabuły. W końcowych notatkach autor marzy o wyimaginowanej czytelniczce, która spotyka młodego mężczyznę czytającego, podobnie jak ona,  „Słownik chazarski”. Będą porównywać swoje wydania przy kawie, a gdy już się wymienią uwagami, zostawią swoje książki i odejdą razem, aby podziwiać zachód słońca.

            Mimo wszystkich zawiłości w odbiorze, książka posiada same zalety. Można ją czytać na niezliczone sposoby. Jest to powieść otwarta i po zamknięciu można ją „pisać” w swojej głowie dalej; podobnie jak ma swego dawnego i obecnego leksykografa, tak i w przyszłości może mieć nowych autorów, kontynuatorów i współtwórców. Są w niej hasła, konkordancje i objaśnienia, jak w świętych księgach albo w krzyżówkach, a wszystkich imion czy pojęć, oznaczonych krzyżykiem (†), półksiężycem (), gwiazdą Dawida () lub innymi znakami, należy szukać w wyodrębnionym słowniku , by odnaleźć  szczegółowe informacje. Czytelnik może korzystać z tej książki w sposób, jaki najbardziej mu odpowiada. Jedni będą, jak w każdym innym leksykonie, szukać hasła, które interesuje ich w danej chwili; inni uznają tę książkę za lekturę, którą trzeba przeczytać w całości, od początku do końca,  aby mieć pełny obraz kwestii chazarskiej, a także osób, rzeczy i wydarzeń z nią związanych. Trzy księgi słownika: Żółtą , Czerwoną i Zieloną , można czytać w dowolnej kolejności: choćby począwszy od strony, na której słownik się otworzy. Dlatego w XVII wieku owe trzy legendarne księgi prawdopodobnie były oprawione pojedynczo, każda oddzielnie, czego obecnie nie uczyniono z przyczyn technicznych. „Słownik chazarski” można także czytać po przekątnej, by otrzymać przekrój przez wszystkie trzy księgi – islamską, chrześcijańską i hebrajską. W ten sposób czytelnik połączy w całość hasła z trzech różnych ksiąg tego słownika, mówiące na przykład o badaczach kwestii chazarskiej w XVII wieku (Cohen , Masudi , Branković †) i w XX wieku ( Suk †, Muawija , Dorota Szulc ). Przy tych trójkach nie należy oczywiście zapomnieć o postaciach pochodzących z trzech piekieł: islamskiego, hebrajskiego i chrześcijańskiego (Efrosinija Lukarević , Sevast †, Akszani ). One pokonały najdłuższą drogę, by dotrzeć do tej księgi.

            „Pavić to wtajemniczony i poeta” – czytamy w posłowiu do „Słownika chazarskiego” i to wystarczy za wytłumaczenie, dlaczego ta książka tak mocno przykuwa uwagę czytelników. Konstrukcja dzieła Pavicia odpowiada bowiem zagadce Chazarów, którzy – uwaga – do perfekcji opanowali sztukę podróżowania w ludzkich snach. Sny były dla nich równie realne jak jawa, stanowiły jej odwrotną stronę. Jeżeli w jednym miejscu świata coś się dzieje, to po jego drugiej stronie ktoś o tym właśnie śni – wierzyli Chazarowie, a wiara ta opierała się na wiedzy, czyli gnozie. „Sny są częścią natury ludzkiej pochodzącą od Adama poprzednika, niebiańskiego anioła, on bowiem myśli w sposób, w jaki my śnimy. Jest tak szybki, jak my bywamy tylko we śnie, albo mówiąc dokładniej, nasze sny są stworzone z jego anielskiej szybkości. Mówi tak, jak my mówimy we śnie, bez czasu teraźniejszego i przeszłego, tylko w przyszłym” – czytamy w „Słowniku chazarskim. Łowcy zanurzają się w cudzych snach, w cudzym spoczynku; wydobywają z nich cząstki istnienia Adama poprzednika układając je w całość, tworząc tak zwane słowniki chazarskie. Wszystkie one, połączone w jeden, mają zapłodnić na ziemi olbrzymie ciało Adama Ruhaniego. Jeśli za naszym anielskim przodkiem podążamy w chwili, gdy wchodzi on po niebiańskiej drabinie, sami też zbliżamy się do Boga. Jeśli zaś mamy nieszczęście podążać za nim w czasie upadku, oddalamy się od Boga nie zdając sobie z tego sprawy. Zawsze karmimy się nadzieją, że dopisze nam szczęście, że nasze zetknięcie z Adamem wypadnie w momencie, gdy będzie on zmierzał ku drugiemu szczeblowi skali rozumu, i że nas także pociągnie na wyżyny, bliżej Prawdy. Tak więc powołanie łowców snów może przynieść niewyobrażalne korzyści albo ogromne nieszczęście. Nie zależy to jednak od nas, łowców. Naszą sprawą jest próbować. Reszta to rzecz techniki. 

            Dokładnie tak, jak w dziele Pavicia, które składa się z trzech ksiąg, stanowiących trzy apokryficzne źródła do tzw. kwestii chazarskiej: chrześcijańskie, islamskie i żydowskie. Księgi te opowiadają dzieje Chazarów na trzy sposoby, z trzech perspektyw, dla trzech różnych odbiorców. I podobnie jak chrześcijańscy, islamscy i żydowscy poszukiwacze wspólnej wiedzy o Chazarach w ciągu dziejów, tak też i grupy czytelników, co jakiś czas spotykają się ze sobą na kartkach „Słownika” by za chwilę się rozstać i pójść własną drogą.  Ścieżka Mężczyzn symbolicznie ożywia motywy męskiej inicjacji: narodziny z ręki ojca, związek z kobietą, wtajemniczenie w naturę, walka z mistrzem, kryzys wiary, oświecenie. Zasadą literacką jest tu zaś silne napięcie między słowem i ciałem, czyli tajemniczym sensem chazarskich przypowieści, a bardzo zmysłowym konkretem materii: gliny, drewna, skór, sukna, piór. Kiedy wchodzi się do pierwszego z męskich snów (scena zatytułowana Golem), spoza kartek słychać przypowieść o człowieku- molu, z którym „nieznajomy” (sam Bóg) prowadzi specyficzną rozmowę – zabijając go. Jedynie, bowiem „hierarchia śmierci”, jak tłumaczy mistrz łowiectwa snów swojemu uczniowi, umożliwia ludziom kontakt z zaświatami.

            Ateh - księżniczka chazarska z VIII/IX wieku. Jej komnaty były strzeżone przez wielkie psy o srebrnej sierści. Miała decydujący głos w trakcie tzw. dysputy chazarskiej. Według jednych źródeł zginęła po spojrzeniu w lustrzane odbicie, ujrzawszy wymalowane na swoich powiekach litery z zakazanego alfabetu chazarskiego, które pełniły funkcję obronną, gdyż w snach Chazarowie byli najbardziej podatni na wpływy innych. „Umarła, zabita jednocześnie literami z przeszłości i z przyszłości". Źródła chrześcijańskie do kwestii chazarskiej podają, że przekonała Kagana do przyjęcia wiary bizantyjskiej. Zielona księga „Słownika chazarskiego” przekonuje, że zwycięzcą dysputy był przedstawiciel islamu. Niezależnie od źródeł, Ateh poniosła dalekosiężne konsekwencje udziału w dyspucie. Wydana w ręce władców podziemnych piekieł - hebrajskiego Beliala oraz chrześcijańskiego Szatana, zbiegła do władcy islamskiego piekła - Iblisa. Tamże, skazana została na zapomnienie ojczystego języka oraz życie wieczne. Kochać mogła tylko we śnie, więc poświęciła się w pełni chazarskim Łowcom Snów, „którzy zajmowali się tworzeniem jakby ziemskiej wersji niebiańskiego rejestru, wspomnianego w Księdze Boga. Kapłani ci, podobnie jak sama księżniczka, potrafili wysyłać do cudzych snów polecenia, swoje lub cudze myśli, a nawet przedmioty". W snach często można znaleźć dziwną płynność i przemijanie wszystkich rzeczy, gdy się pojawiają, znikają i zamieniają się w coś innego. „Słownik chazarski" jest pełen takich przekształceń. Podczas gdy większość ludzi odrzuca swoje marzenia, jako bezsensowne fantazje, niektórzy współcześni psychologowie twierdzą, że nasze marzenia mają głębokie znaczenie. Choć nie zawsze przyjemne, marzenia uświadamiają nam ciemne cienie naszej podświadomości, prowadząc nas do pełniejszej świadomości siebie. Inni sugerują, że nawet nasza codzienna egzystencja jest jak marzenie. Uważamy, że nasz świat jest stabilny i solidny, ale te pozory łatwo nas zdradzają. Lekko rozpada się pod naszymi palcami, a my jesteśmy oszukani przez iluzje własnej produkcji. Z marzeniami lub bez snów, niektóre rzeczy wydają się pozostać. Nasze myśli, uczucia, a w szczególności ból, są prawdziwe i głęboko kształtują nasze doświadczenie. One sprawiają, że jesteśmy tymi, którymi naprawdę jesteśmy. I jest jeszcze jedna rzecz zbliżająca się na horyzoncie każdego człowieka - śmierć, ostateczne doświadczenie i, według autora, ostateczny wyraz, który może być przekazywany przez wszystkie bariery językowe i kulturowe. W chaotycznym lub pozornie chaotycznym środowisku nadal możemy z godnością wytyczać nasz kurs i stawić czoła z pokojową determinacją temu, co nieuniknione . Dlatego ludzie w powieści, mając wszystkie niesamowite cechy bohaterów snów, są dziwnie żywi. Może się okazać, że „strażnicy” zniekształcają wszystkie zapisy historyczne, aby dopasować je do własnych celów, ale nie powinno to wpływać na czytelnika ani go dotyczyć. Nadal możesz być tym, kim jesteś. To zdanie brzmi banalnie, ale tylko wtedy, gdy zdasz sobie sprawę z możliwości utraty siebie, poddając się siłom, które próbują uformować cię w jakiś kształt.

            Czytając powieść Pavicia czujemy, że współcześnie to my chodzimy po ich ścieżkach, depczemy po śladach tych, którzy ich szukali, łowimy sny, dźwięki, zapachy, kolory, obrazy i słowa. Wraz z muzykami, mnichami, uczonymi, szatanami i nieśmiertelnymi, pochylamy się nad historią „Słownika chazarskiego”, gubimy się i odnajdujemy na powrót. I zapraszamy wszystkich do tego czułego błąkania się! Idąc chazarskim tropem odnajdziemy trzy fragmenty manuskryptów z zapisem słów i melodii – trzy hymny księżniczki Ateh. W oparciu o nie, historie zebrane w „Słowniku”, a także opowieści i melodie zapisane w  snach przez innych ludzi powstaje opowieść, labirynt, partytura złożona ze słów, melodii, snów i obrazów samych czytelników. Droga, która wiedzie jednocześnie w przyszłość i przeszłość, na której kamieniami są słowa, a zakrętami – cisza. Opowieść o różnorodności i jedności, o spotkaniach, o zdziwieniu i o tym, co w wieczności zmienne, a w nas wieczne. „Kubek do Nalewania Snów” jest swojego rodzaju osobistą odpowiedzią na sugestię zawartą w „Słowniku chazarskim”, że obecny jego autor nie jest ani pierwszym ani ostatnim, że jest to książka otwarta, żywa, którą każdy po zamknięciu może pisać dalej. Pisać, opowiadać, śpiewać. Że ile się w książkę włoży spostrzeżeń i emocji, tyle się od niej otrzyma w zamian.

            To księga mądrości i wtajemniczenia, a jednocześnie fascynująca przygoda, w której spotykamy zafrasowanych świętych, filozofów, wojowników, tajemniczych łowców snów i szatana w mnisim habicie. Opowiada, jak dysputa z 861 roku waży na losach ludzi w jedenaście stuleci później, jaka część języka, którym posługujemy się, została nam dana przez Stwórcę, a jaka podsunięta przez piekło. Nie przypadkiem – jak i my – książka ma swą płeć, co z egzemplarzy żeńskiego i męskiego czyni odrębne rodzaje kluczy do świata. Jest przesycona wiedzą znaną starożytnym, zagubioną i odnajdywaną pośród wiru przeciwieństw i zdumiewających zbiegów okoliczności, ruin cywilizacji i ułomków wytępionych kultur, na przekór zabiegom demonów i ich sług. Gdziekolwiek podróżujesz, twoja podróż przez życie jest usiana ukrytymi niebezpieczeństwami. Nasza przyszłość i przyszłość naszego potomstwa nie są gwarantowane. Jednak ten fakt nie powinien nas przygnębiać. W jakiś tajemniczy sposób, rzeczy, dla których żyjemy, nie zaginą. Ożyją i przyniosą swoje owoce w nieznanych krainach, wśród nieznanych ludzi. Oczywiście, można argumentować, że nie ma na to solidnych dowodów - ale czy jest coś pewnego na tym świecie? Powiedziałbym z założenia, że pewne rzeczy w życiu przeciwstawiają się naszym próbom pojmowania ich przez rozum i logikę, stanowiąc tym samym początek mądrości.

 

 


03 lutego 2021

Powrót z Indii

„Powrót z Indii”


Awraham B. Jehoszua

Autor/ ur. 1936, Jerozolima, pisarz żydowski, tworzący w języku hebrajskim; 1967–72 profesor literatury na uniwersytecie w Hajfie.

Tłumaczenie/ Leszek Kwiatkowski

Tytuł oryginału/ he השיבה מהודו „Ha-Sziwa Me-Hodu”

Tematyka/ Akcja książki zaczyna się niezbyt miło dla narratora i bohatera tej opowieści w jednej osobie. Z tym narratorem nie jest tak prosto. Przez całą powieść włącza się jakiś super narrator zaznaczony kursywą, głos nie wiadomo czyj - może autora powieści? Może ducha opowieści? Dołącza on swoje komentarze, które są równocześnie podsumowaniami i przeczuciami, ocenami i domysłami, a wszystkie dotyczą tajemnicy. Cała książka jest przeniknięta rozważaniami bohatera o przyszłej drodze zawodowej, stosunkach w szpitalu, o nadziejach, jakie żywią jego rodzice. Zdaje się, nigdy dotąd nie zrobił kroku bez akceptacji rodziców, zwłaszcza matki. Nagle coś się zmienia. Pojawia się nierozsądna miłość. I co? Zostanie nie tylko bez żony, o której marzą dla niego rodzice, ale i bez chirurgii, o której on marzy?

Główny motyw/ Młody i ambitny stażysta, Benjamin Rubin, usiłuje się wspiąć na szczyt szpitalnej hierarchii chirurgów. Kiedy staż dobiega końca, okazuje się, iż Benjamin ma towarzyszyć dyrektorowi szpitala i jego żonie w wyprawie do Indii. Celem tego wyjazdu jest ratowanie chorej córki przełożonego. Pobyt w Indiach burzy uporządkowany świat młodego lekarza, doprowadzając do porzucenia głęboko zakorzenionych stereotypów. „Powrót z Indii" to studium dynamiki więzi rodzinnych, zastępczych rodziców i symbiotycznej miłości, które to tematy Jehoszua uwypukla, przeciwstawiając realizm Zachodu i filozofię Wschodu. Autor poprzez opis operacji na otwartym sercu, religii, seksualnej obsesji czy też transmigracji dusz dokonał w swej przykuwającej uwagę powieści rozrachunku ze śmiertelnością.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Nic na świecie nie zmienia się zupełnie. Jeśli kiedykolwiek były tam urok i piękno, coś z tego musiało pozostać”.

„Wszystko dzisiaj sprowadza się do psychologii (…)”.

„W życiu nawet jedna noc jest coś warta”.

„Co może bowiem dać tajemnica, która nie dąży donikąd? Taka już jej natura. Nie ma kierunku, albowiem nie widać celu, kiedy zapomniano przyczynę”.

„Bez humoru ludzie mogą się spotkać, ale jakże bez niego się rozstać?”.

„Wszystko, co się dzieje dookoła, to sen”.

„Z podróży do Indii nie przywiozłem dla siebie nawet drobiazgu oprócz tego przeklętego zakochania, które prześladowało mnie nawet tutaj, w moim przyciemnionym dziecięcym pokoju”.

„Ciągle wszystkim powtarzam: psychologia jest nie mniej ważna od noża w dłoni”.

„Bo pacjent nie powierza się ręką chirurga, tylko swojego anestezjologa”.

„(…) w chirurgii nie możesz przesadzać z poczuciem odpowiedzialności, bo nie posuniesz się do przodu i w ogóle nic nie zdziałasz. Trzeba postawić wszystko na jedną kartę; żeby pokroić człowieka, a przy tym jeszcze mu wmówić, że to dla jego dobra, musisz mieć w sobie coś z szarlatana i hazardzisty”.

„Czasem sam Bóg chroni człowieka przed jego lekarzem”.

„Od myślenia jeszcze nikt nie umarł”.

„Nie można niczego obiecywać, w tym państwie nawet Bóg byłby ostrożny z obietnicami (…)”.

„Kto zdołałby zapomnieć o tym, że śmierć pozostanie śmiercią, choćby nawet przebrała się za kogoś innego?”.

„Oczywiście, że nie chcę wierzyć w tajemnicze moce, ale co na to poradzę, skoro one wierzą we mnie?”.

„A może komuś, komu grozi utrata własnej duszy, przysługuje prawo do milczenia?”.

„Jeśli ktoś przywykł opiekować się jedną kobietą, to najwyraźniej przenosi te przyzwyczajenia także na inne”.

„(…) nie należy trwonić sił na rzeczy niemożliwe (…)”.

„(…) bo nawet jeśli śmierć wydaje się tam czymś bardziej naturalnym i nie tak tragicznym, to z pewnością nie jest pusta”.

             

            Ludzie do Indii jeżdżą w różnym celu. By zamknąć się w aśramie, uciec od codzienności, doznać oświecenia. Jak pisał Carl Gustaw Jung w książce „Podróż na Wschód”: „Na obliczu nawet najbardziej uduchowionego człowieka można rozpoznać nadal żywe rysy człowieka prymitywnego, a melancholijne spojrzenie niewykształconego, półnagiego wieśniaka zdradza przeczucie nieświadomej wiedzy o tajemnych prawdach”. Jung twierdził, że świadomość posiada cztery funkcje: intelekt, uczucie, percepcję i intuicję oraz dwie postawy: ekstrawertyczną i introwertyczną. Z reguły świadomość dysponuje tylko jedną funkcją i jedną postawą – reszta pozostaje w nieświadomości. Istnieją jeszcze dwie inne funkcje psychiki: persona, decydująca o stosunku do świata zewnętrznego i dusza będąca wewnętrzną formą osobowości, określającą sposób komunikacji z nieświadomością. Nieświadomość dzieli Jung na personalną i kolektywną. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ wszystkie rozważania na temat duchowości człowieka, spraw związanych z duchowością i cielesnością Jung opisał zaraz po podróży do Indii. Zrozumiał, że wszyscy ludzie na świecie są tacy sami, że wszyscy zadają sobie pytania, po co właściwie żyjemy? Jaki jest sens życia? Czym jest ciało a czym jest dusza? Sądzę, że jest kilka powodów, dla których mamy trudności z otwartym mówieniem o tym, po co właściwie się żyje i jak należałoby żyć, żeby „to wszystko” miało sens i wartość, pomimo że tak czy inaczej kończy się w grobie. Po pierwsze, zdajemy sobie sprawę z tego, że życie jest na tyle złożone i trudne, iż żadne sentencje i dobre rady nie mogą się z nim naprawdę zmierzyć. Są na to zbyt zdawkowe, zbyt lekkie, zbyt łatwe. Indie w oczach przybyszów stały się marzeniem, mityczną krainą, w której „wszystko jest jednym wielkim przeżyciem duchowym”. Ostoją zatraconych w zachodnim świecie wartości, symbolem wyrzeczenia się prostej i przewidywalnej ścieżki duchowej. Miejscem, w którym wreszcie można żyć chwilą obecną, nieustannie w drodze, w zgodzie ze sobą i światem. Przybysze szukają tu ucieczki od frustracji i rozczarowania. Pragną świata pozbawionego fałszu i chciwości. I bywa nawet, że go w Indiach znajdują. Ku zdumieniu miejscowej ludności, w kraju od dekad nękanym wojnami i biedą, w którym nawet dostęp do wody nie jest rzeczą oczywistą, przybysze z Zachodu widzą swój raj na Ziemi. Kontrast pomiędzy gorzką (ukazaną oczami miejscowych) rzeczywistością Indii a ucieleśnieniem marzeń zmęczonych pustką egzystencji Europejczyków zdaje się główną osią książki Awrahama B. Jehoszua „Powrót z Indii”.

Główną osią książki jest pytanie o sens miłości, o sens zakochania. Nie ma w tym nic dziwnego, ale kiedy kobieta, którą bohater darzy uczuciem jest w wieku jego matki, a do tego jest żoną jego szefa to wtedy zaczynają się prawdziwe problemy. Czy taki mechanizm psychologiczny można nazwać nieprzepracowanym kompleksem Edypa? Psychologowie czy seksuologowie w skłonności do starszych kobiet dopatrują się przejawu kompleksu Edypa. Według Freuda naszym pierwotnym obiektem seksualnym staje się matka. Jeśli się z tym nie uporamy w dzieciństwie, później przez całe życie szukamy podobnej do niej kobiety, a w konsekwencji wybieramy bardziej dojrzałe partnerki. Taka kobieta zwykle urzeka dojrzałością emocjonalną, pewnością siebie, ustabilizowaną pozycją zawodową i... dużym temperamentem seksualnym. Nie szuka opiekuna, ale partnera. Nic dziwnego, że starsza kobieta jest atrakcyjnym „kąskiem" dla wielu młodych mężczyzn.

Jak już wspomniałem na początku, akcja książki zaczyna się niezbyt przyjemnie dla narratora i bohatera tej historii. Z tym narratorem też nie jest tak prosto jak na początku możemy sobie wyobrazić. Przez całą powieść włącza się jakiś „wewnętrzny głos” zaznaczony na kartkach kursywą, głos nie wiadomo czyj - może autora powieści? Może ducha opowieści? Dołącza on swoje komentarze, które są równocześnie podsumowaniami i przeczuciami, ocenami i domysłami, a wszystkie dotyczą tajemnicy. Ale jakiej tajemnicy? Wygląda na to, że to tajemnica bohatera powieści, jego duszy. Bo w „akcji równoległej" komentatorem opowiadanej historii jest supernarrator, który ma „wymazaną” podświadomość, przez co - znakomity pomysł autora - staje się też tajemnicą dla samego siebie.

            Głównym bohaterem powieści jest 29-letni doktor Benjamin Rubin, który kończy właśnie staż na chirurgii w szpitalu w Tel Awiwie. Jednak ten etat przeznaczony jest dla innego stażysty. W dodatku szef namawia go na internę, na którą nie chce się zdecydować. A wszystko przez to, że jest naprawdę świetnym chirurgiem, ale „za dużo myśli", zastanawia się, a w chirurgii trzeba podejmować decyzje w ułamkach sekund. Cała książka jest przeniknięta rozważaniami bohatera o przyszłej drodze zawodowej, stosunkach w szpitalu, o nadziejach, jakie żywią jego rodzice. Zdaje się, że młody, dobrze zapowiadający się lekarz, nigdy nie podjął żadnej decyzji w swoim życiu bez akceptacji rodziców, zwłaszcza matki. Nagle coś się zmienia. Pojawia się nierozsądna miłość. I co? Zostanie nie tylko bez żony, o której marzą dla niego rodzice, ale i bez chirurgii, o której sam marzy?

            Ale nie. Od początku wiemy, że dyrektor Lazar, który zarządza szpitalem, chce go zabrać w podróż do Indii, by pomógł mu sprowadzić córkę, która zachorowała tam na żółtaczkę typu B. Młody lekarz waha się, bo taka jest jego natura. Nie może zwlekać z podjęciem decyzji długo. Już po dwóch dniach wylatuje z dyrektorem Lazarem i jego żoną Dori do New Delhi. Na miejscu zakochuje się. Najpierw w rzekach Indii, potem w kobiecie. W każdym razie nie w tej, o której wszyscy myślą na początku powieści. Wykonuje chorej na żółtaczkę dziewczynie ryzykowną transfuzję krwi, która później przez niektórych lekarzy uznana zostanie za niekonieczną. A może była konieczna. I w tym momencie u bohatera rodzi się nowy etyczny dylemat. Autor wspaniale wnika we wszelkie wahania bohatera, który lubi każdą rzecz omówić ze sobą i innymi, przede wszystkim z rodzicami, aby na końcu jeszcze bardziej je zagmatwać. 


Teraz dochodzimy do chwili, w której Benjamin Rubin zauroczy się kobietą, którą będzie kochał do końca powieści. Dla nas, wnikliwych czytelników wszystko komplikuje się jeszcze bardziej przez istnienie supernarratora, który opowiada nam historię tajemnicy duszy, a może snu lub zmiany osobowości? Czy marzenia rodziców o żonie dla syna się spełnią? Na kartach książki będą jeszcze kolejne niespodziewane wyjazdy do Indii, ale już nie z udziałem głównego bohatera. W końcu na młodość autora (urodzony w 1936r.) przypadał okres wielkiej fascynacji Indiami. Wtedy wyjazd do Indii nie był niczym dziwnym. Problemem był raczej powrót z Indii. Wielu młodych ludzi nie wróciło do „starego” życia, jakie wiedli przed podróżą nad Ganges. W powieści oprócz miłości  jest jeszcze śmierć. Czytelnik przeczyta również opis autentycznej operacji na otwartym sercu. Jak to się kończy? Jak życie. Najczęściej, oprócz ostatecznej, nie ma jednoznacznej odpowiedzi. A jednak to trochę świetna powtórka ze starego mitu i z badań Zygmunta Freuda nad psychoanalizą. Może tego nie słyszymy, ale z kartek książki dobiega głośny chichot. To Edyp!

            Kiedy doktor Benjamin Rubin trafia do Indii zdaje sobie sprawę, że najważniejszym celem tej wizyty jest sprowadzenie młodej, chorej dziewczyny do Izraela. Jednak podświadomie zauroczy się, zafascynuje, wręcz zachwyci się Indiami. Wizyta w świętym mieście staje się jednym z najważniejszych dla niego momentów w życiu. Waranasi, jedno z siedmiu świętych miejsc hinduizmu, położone jest tu, gdzie do rzeki Ganges wpadają dwa strumienie, Varuna i Assi, których połączone nazwy dały imię temu miejscu. Codziennie przyciąga tysiące pielgrzymów przybywających tu, aby modlić się, oczyścić z grzechów poprzez kąpiel w świętej rzece lub… umrzeć. Bohater trafia tu nad ranem z dyrektorem Lazarem i jego żoną Dori, po całonocnej podróży ze stolicy Indii, New Dehli. Mają szczęście, gdyż bez większego kłopotu udaje im się zdobyć bilety na pociąg z miejscami do leżenia. Indyjski wagon klasy sleeper to nie demon prędkości, ale podróż, choć wolna, jest jednocześnie niedroga. Za przejechanie ponad 500 kilometrów płacą równowartość 10 dolarów. Warunki dalekie są od komfortowych, ale mogli przynajmniej wyciągnąć się na leżankach. Wielu podróżnych nie stać nawet na ten luksus. Dla nich zostają miejsca siedzące. W wagonach najniższej klasy panuje potworny ścisk, na dwóch siedzeniach potrafi zmieścić się cała rodzina. Jeszcze mniej szczęścia mają stojący w przejściu. Nikt jednak nie narzeka, nawet ci, którzy muszą tłoczyć się w przedsionku lub wyglądać przez otwarte drzwi wagonu. Podróżowanie w takich koszmarnych, zdawałoby się, warunkach Hindusi przyjmują ze stoickim spokojem.

Na dworcu otaczają ich z miejsca kierowcy rowerowych riksz. Każdy proponuje zawiezienie nad rzekę lub znalezienie taniego pokoju. Z góry wiedzą, czym to pachnie. Duże miasta Indii pełne są naciągaczy, polujących na turystów i wiozących ich do z góry upatrzonych hoteli. Prowizję, którą za to dostają, właściciel po cichu dopisuje do rachunku gości. Bez wahania oglądają tłum, jaki zgromadził się wokół. Udając, że świetnie wiedzą, dokąd iść, odchodzą kilka przecznic. Jednak od samego początku doktor Benjamin Rubin marzy by ich hotel znajdował się jak najbliżej Gangesu. Wschody słońca w Waranasi to chwila magiczna. Właśnie wtedy na wodę wypływają dziesiątki łodzi. Bohater wcześnie wstaje, zanim pierwsze promienie brzasku rozświetlą miasto. Nad rzeką unosi się mgła, a na ghaty, długie schody ciągnące się wzdłuż Gangesu, schodzą pielgrzymi by zażyć rytualnej kąpieli. Kobiety i mężczyźni stoją nad brzegiem, szepczą święte formuły, po czym w ubraniach wchodzą do wody. Rytualnymi gestami nabierają jej w dłonie, po czym cali zanurzają się kilkukrotnie. Inni stają w skupieniu przy brzegu, napełniając niewielkie naczynia i modląc się, opróżniają je do rzeki. Kąpiel w Gangesie oczyszcza z grzechów, zaś wizyta w Waranasi, zdaniem wierzących w reinkarnację Hindusów, usuwa złą karmę i pozwala odrodzić się w lepszym wcieleniu. Ten zaś, kto po śmierci zostanie spalony nad brzegami tej rzeki, osiągnie nirwanę, uwalniając swoją duszę z cyklu powtórnych narodzin. Ganges, bowiem, to ziemskie ucieleśnienie Gangi, bogini oczyszczenia. I choć stężenie ścieków w wodzie jest niewyobrażalnie wysokie, wielu pije ją podczas takich ablucji. Na brzegu wierni gromadzą się przy małych aśramach, świątyniach bóstw, składając ofiary z ognia i wody, czasem także pożywienia.

Na prawie 500 stronach książki „Powrotu z Indii” autor dostarcza nam wielu dowodów na to, że powieść ma pewną „moc”, a przy okazji prostą narrację i płynną prozę; zawiera fascynującą fabułę i barwnie przedstawione postacie; jest nasycona wielkim i poważnym tematem, naturą miłości i tajemnicami ludzkiej duszy. To także powieść o dwóch krajach, Izraelu i Indiach - Izraelu, którego nie rozpoznałby żaden obcokrajowiec i Indiach, które rozpoznałby tylko cudzoziemiec. Izrael Awrahama B. Jehoszuy to kraina bez terroryzmu, w której nie spotykamy napięcia związanego z konfliktem palestyńsko - izraelskim, tam nawet nie rozmawia się o polityce - jak to w Izraelu bywa, na co dzień - w którym nie ma nawet śladu egzystencjalnego strachu. Jest to dobrze zaplanowane posunięcie, ponieważ pomaga to autorowi skupić się na bardzo osobistych emocjach i czynach bohaterów, które są przedmiotem jego książki.

Po szczęśliwym wyleczeniu z żółtaczki Einat i powrocie z Indii do Izraela, Benjy przechodzi do czynów w związku ze swoją miłością do Dori.  Na początku, w wynajętym przez mężczyznę, a odziedziczonym przez Dori mieszkaniu, kochankowie skonsumują swój zakazany związek. Po tym intymnym wydarzeniu zrodziła się w bohaterze pewność, że to, do czego właśnie doszło między nimi, nawet jeśli ona zdołała sprawić, by pozostało tylko jednorazowym epizodem, pozbawionym dalszego ciągu, nie pozwoli mu się od niej uwolnić, tak jak zazwyczaj jest po zwyczajnej „łóżkowej przygodzie”, lecz przeciwnie – wzmocni jeszcze jego pożądanie. W celu zatuszowania tej zakazanej miłości, poślubia Michaelę, pełną energii młodą dziewczynę, która zaprzyjaźniła się z Einat jeszcze w Indiach i która jasno wyraża pragnienie powrotu do kraju, gdzie  nabyła buddyjskiego spokoju, co jest jej najbardziej uderzającą cechą osobowości przedstawioną w książce. Gdy powieść rozwija się przez następne dwa lata, autor otwarcie bada każdą relację Benjy'ego: z dyrektorem Lazarem, którego patronatu potrzebuje w pracy zawodowej; z Dori, do której czuje wszechogarniające pożądanie; z Michaelą i ich córeczką Shivą, której imię jest jednocześnie imieniem hinduskiego boga zniszczenia i hebrajskim słowem sziwa oznaczającym „powrót” (jakże wymowne imię ich córki…); a także z jego rodzicami i kolegami. 

Awraham B. Jehoszua jest pisarzem z niezwykłą znajomością emocjonalnych i praktycznych szczegółów, z których składa się życie, i pod jego wszechwiedzącym spojrzeniem każda postać, każda relacja jest zarówno subtelnie, jak i głęboko wyryta. „Powrót z Indii” to zadziwiające dzieło o miłości we wszystkich jej formach, które przemawia do czytelników na całym świecie ponad barierami religii, światopoglądów i kultur. Indie służą w powieści jako tło, ponieważ na kartach książki Jehoszua stara się również zgłębić naturę ludzkiej duszy; jego bohaterowie nieustannie debatują, czy dusze istnieją i czy mogą migrować do innych ciał, czy śmierć jest tylko warunkiem wstępnym, przepustką do innego życia. Benjy inspiruje się książką „Krótka historia czasu” Stephena Hawkinga, aby rozwinąć własną teorię kurczenia się wszechświata i tego, jak duch przechodzi z materii w nicość. Otóż, jeśli chodzi o mrok, którym spowite są owe trzy pierwsze sekundy wielkiego wybuchu u Hawkinga, cała teoria upada, ponieważ nie ma możliwości wyjaśnienia, w jaki sposób kosmos, ściśnięty w cząstce o nieskończonej gęstości i zerowym promieniu, zaczął się rozprzestrzeniać z taką prędkością. Fizyka jest bezsilna w obliczu owych trzech pierwszych sekund, gdyż po prostu są one poza fizyką. A co z pierwszymi trzema sekundami zakochania? Czyż one też wymykają się racjonalnemu wyjaśnieniu? Tu główny ciężar metafizyczny spoczywa na indyjskim hinduizmie i buddyzmie, które są luźno powiązane z filozofią porzuconego fatalizmu. Indie to oczywiście miejsce nędzy i śmierci, z „brudnymi, zatłoczonymi ulicami” i miastami, które przywołują na myśl „piekło”; pośród takich cierpień ten „wirus indyjski” stanowi duchowy mechanizm przetrwania, który absorbuje nawet kogoś, kto „nie jest… Hindusem, ale… racjonalnym, praktykującym lekarzem z Zachodu, człowiekiem umiarkowanym”.

Nieważne, że portret Indii to trochę naiwna karykatura; w końcu jest to obraz wydumany przez młodego i niedoświadczonego internistę, który nieustannie wyobraża sobie siebie w filmie przygodowym o Indiach, a nie realnej rzeczywistości, i któremu można wybaczyć przekształcenie starożytnej krainy w celową metaforę. Nieważne też są pomyłki w faktach i spostrzeżeniach: uczniowie z Kalkuty nie noszą mundurków z „cienkich różowych sari”; w kinach miejskich nie ma wolnych miejsc siedzących; nie może być „delikatnej filozofii hindi”, ponieważ hindi jest językiem, a nie religią; nie można dostać baraniny w hinduskiej restauracji w świętym mieście Benares. Wybaczamy to wszystko naszemu bohaterowi, dla którego ezoteryka indyjskiego spektaklu kulturowego jest wzruszająco naiwna. Przecież my, wszyscy ludzie Zachodu mamy  wyobrażenie o Indiach takie jak doktor Benjamin Rubin. Po  lekturze zdajemy sobie sprawę z tego, że lśnienie witające nas pośród gęstwiny zdarzeń nie jest tylko blaskiem świetlika ani odblaskiem stłuczonego szkła – to baczne oko naszego towarzysza życia, który także przez cały dzień usiłował od nas uciec, ponieważ naszym śladem podąża tajemnica istnienia. Bo często tajemnicę naszej egzystencji nie poznaje się w Indiach, tylko już w domu po powrocie z Indii. Doktor Benjamin Ruben bohater książki „Powrót z Indii” jest tego najlepszym przykładem.