25 sierpnia 2022

Człowiek z Wysokiego Zamku

 

„Człowiek z Wysokiego Zamku”

Philip K. Dick



Autor/ Philip Kindred Dick (1928-1982) uważany jest za jednego z najwybitniejszych twórców literatury fantastycznej. Początkowo słabo znany wśród fanów właściwej science fiction, zaś odtrącany przez główny nurt literatury (tzw. mainstream) ze względu na etykietkę pisarza sci-fi, z czasem zdobył uznanie i poważanie jako protoplasta prozy łączącej elementy klasyczne z psychodelią i swoiście pojmowanym solipsyzmem. Z ogromnym uznaniem wyrażał się o jego dziełach sam Stanisław Lem. W twórczości pisarza dominuje kilka stałych, często powtarzających się motywów, do których z uporczywością powracał. Głównymi obsesjami Dicka były kwestie tożsamości i prawdziwości osoby ludzkiej.

Tłumaczenie/ Lech Jęczmyk

Tytuł oryginału/ an-us „The Man In The High Castle”

Tematyka/ „Człowiek z Wysokiego Zamku” to hipotetyczna opowieść o przerażającej rzeczywistości opanowanej przez nazistowski terror. Człowieczeństwo przegrało, potwory dzielą i rządzą, a obraz krwawego dyktatu układa w naszych głowach niewygodne pytania. Bohaterzy muszą radzić sobie w nieludzkich sytuacjach i potwornych warunkach. Przez to rozwój postaci ma tu niebagatelne znaczenie. Tutaj ktoś wydaje się do szpiku kości zepsuty, a jednak może dorosnąć do wielkiej zmiany. Ktoś inny, komu przypisujemy cechy wskazujące na to, iż stać go na przyzwoitość, brnie głębiej w zgubny system. Inny bohater chce przejść przez życie jak najciszej, a staje się niewygodną kością w gardle systemu niesprawiedliwości.

Główny motyw/ „Człowiek z Wysokiego Zamku” zabiera nas do lat 60., XX wieku w których Stany Zjednoczone są rozdarte pomiędzy Japonię i Niemcy – państwa, które w tej rzeczywistości nie przegrały II wojny światowej, a ludzkość zatopiła się w powojennym mroku. Przenosimy się do Ameryki sterowanej z Berlina przez Hitlera, w świat masowej eksterminacji Żydów, inwalidów i chorych, o dominacji japońskiej kultury, o służalczości i zastraszeniu narodu amerykańskiego, o bezprawiu Dzikiego Środka. Taka właśnie jest wizja Philipa K. Dicka w „Człowieku z Wysokiego Zamku”. W całym tym świecie jednak coś się załamuje, coś się nie domyka, coś zdaje się nie pasować. Przez ten drobny wyłom, malutki niczym dziurka od klucza, przemyka do nielicznych bohaterów książki alternatywna, choć niezrozumiała, wizja świata, w którą wierzą jak w zbawienie. Wierzą ze strachu i nieszczęść własnej codzienności, uległości i upokorzeniu po przegranej wojnie. Wszystko to porusza lawinę wydarzeń, które przytrafiają się Julianie Frink oraz ludziom powiązanym z nią babim latem losu.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Zniknie samo pojęcie pozycji. Nie będzie rządzących i rządzonych, będą po prostu ludzie”.

„Czas jednak okazał się dobrym lekarzem – tego nie wziął pod uwagę”.

„Przerażała go ta myśl: pradawny gigantyczny kanibal, który odżył i znowu rządzi światem. Przez milion lat oddalaliśmy się od niego, a on wrócił. I to nie jako przeciwnik, lecz władca”.

„Mój pech, że ją spotkałem, że ją kochałem, że ją kocham”.

„Loty kosmiczne najpierw na Księżyc, potem na Marsa. Czyż to nie jest najstarsze marzenie ludzkości, nasz sen o potędze?”.

„Czyż nasi przodkowie nie byli tacy sami? Tyle że nie ma już Dzikiego Zachodu; Dziki Zachód to teraz inne planety”.

„Możemy żyć swoim małym życiem. Jeśli chcemy. Jeżeli ma to dla nas jakieś znaczenie”.

„Z kazirodztwa rodzą się: szaleństwo, ślepota, śmierć”.

„Lubię, żeby obraz coś znaczył, a nie tylko przedstawiał ideał”.

„Cały nasz świat jest psychopatyczny. Władza jest w rękach szaleńców. Od jak dawna to wiemy? Żyjemy z tym? I… ilu z nas wie?”.

„Oni ignorują całe fragmenty rzeczywistości”.

„Podbój planet. Jest w tym coś obłąkańczego i zwyrodniałego, podobnie jak w ich podboju Afryki, a wcześniej Europy i Azji”.

„(…) zawsze jakaś abstrakcja: rasa, kraj”.

„Abstrakcja jest dla nich rzeczywistością, a rzeczywistość jest dla nich niewidzialna”.

„Wszechświat nie wie o moim istnieniu; żyję niewidzialny”.

„Kogo bogowie zauważają, tego niszczą. Bądź mały… a unikniesz zawiści wielkich”.

„Prawo Greshama: fałszerstwa obniżają wartość autentyków”.

„Nie można mieć powodzenia i klęski naraz”.

„Przeklęci fizycy i ta ich teoria synchroniczności, zgodnie z którą każda cząsteczka ma powiązania z innymi; każde pierdnięcie narusza równowagę wszechświata”.

„Czyż nie jest prawdą, że żaden człowiek nie powinien być narzędziem zaspokajania potrzeb innego człowieka?”.

„To zależy od przynależności rasowej. Od kochanej opaski na ramieniu”.

„Orientacja ideologiczna przypominająca jezuityzm pogłębiony postromantycznym niemieckim nihilizmem”.

„Zło to nie tylko punkt widzenia. (…) To jest część nas. Składnik świata. Otacza nas, przenika nasze ciała, umysły, serca”.

„Wszyscy jesteśmy owadami. Zmierzamy po omacku ku czemuś strasznemu lub boskiemu”.

„Jestem intruzem w swoim własnym kraju”.

„Lampa, stół, biblioteczka, drzeworyt na ścianie. Niewiarygodne japońskie poczucie wabi. Nie można tego pomyśleć po angielsku. Umiejętność znalezienia w prostych przedmiotach piękna przekraczającego to, co mogą dać rzeczy wypracowane i ozdobne”.

„Nie można sądzić książki na podstawie tego, że jest bestsellerem”.

„Jedynie kobiety znają się na konwenansach. Bez kobiet gadalibyśmy o samochodach wyścigowych i koniach albo opowiadalibyśmy świńskie kawały. Nie byłoby kultury”.

„(…) jaki przywódca, takie państwo”.

„W niemieckim charakterze jest za dużo filozofii. I za dużo teatru”.

„Mężczyzna nigdy nie potrafi sam się ubrać”.

„Dylemat człowieka cywilizowanego; ciało gotowe, ale niebezpieczeństwo niesprecyzowane”.

„Jak ważną rolę odgrywa czasem tekturowa fasada”.

„Prawo ekonomii: nic nie jest zbyteczne. Nawet nierzeczywistość”.

„Kruchość tego, co z prochu powstało (…)”.

„Krwi, Herr Reiss, nie da się wymazać, jak atramentu”.

„Według mnie jest na tym świecie wiele rzeczy godnych uwagi”.

„Człowiek z Wysokiego Zamku” to jedna z najlepszych książek napisanych przez Philipa K. Dicka. Jest to całkowicie absorbująca, inteligentna, alternatywna historia oparta na założeniu, że Niemcy i Japonia odniosły zwycięstwo w II wojnie światowej. W tym wszechświecie, po wojnie, Stany Zjednoczone zostały podzielone między Japonię i Niemcy, Japonia przejęła stany zachodnie, a Niemcy przejęły stany wschodnie. Historia zaczyna się prawie 20 lat później, w 1962 roku, od świata, który bardzo różni się od tego, który znamy. Philip K. Dick wykonał mistrzowską robotę ekstrapolując bardzo realistyczną alternatywną rzeczywistość w najdrobniejszych szczegółach. Książka naprawdę wciąga nas w świat, który wydaje się jednocześnie bardzo obcy a także znajomy. W miarę rozwoju historii fascynujące jest samo dowiedzenie się, jakie zmiany zaszły z powodu niszczycielskich strat II wojny światowej i wysiłków na rzecz odbudowy państw japońskich i niemieckich. Chociaż jest to bardziej powieść intelektualna niż powieść akcji, nie oznacza to, że nie ma w niej żadnego działania. Kilka scen akcji to emocjonalne i potężne kulminacje ludzkiego dramatu.

 Utwór rozgrywa się między czterema głównymi narracjami, które są w jakiś sposób ze sobą połączone. Trzy z nich dzieją  się w rejonie intensywnie okupowanej przez Japończyków zatoki San Francisco, natomiast ostatnia część ma miejsce w tak zwanej części neutralnej. Mieszkańcy tego obszaru zachowali częściową niezależność od Japończyków, ponieważ ich terytorium   uznano za miejsce o minimalnej wartości. Morze Śródziemne zostało osuszone i zamienione w pole uprawne, a mieszkańcy Afryki albo ulegli eksterminacji, albo poddawani byli  przerażającym eksperymentom. Na ulicach objętych niemiecką okupacją stoją piece krematoryjne, a egzekucje to dla mieszkańców chleb powszedni. W tym wszystkim Niemcom udaje się jednak odnosić coraz większe sukcesy na polu naukowym – nowe materiały, podbój kosmosu (dotarli już na Marsa), lekarstwa, szybkie samoloty pasażerskie etc.

Większość głównych bohaterów książki „Człowiek z Wysokiego Zamku” to Amerykanie, walczący o przetrwanie w aktualnej  powojennej gospodarce z nową ścisłą hierarchią społeczną. Jednak jednym z głównych bohaterów jest pan Nobusuke Tagomi wysoki rangą urzędnik japońskiej misji handlowej w San Francisco, który wkrótce zostaje uwikłany w intrygi walczących ze sobą szpiegów i walki wewnętrzne między różnymi frakcjami niemieckiego totalitarnego rządu, który utrzymuje niełatwy sojusz z Japończykami. Rozwój postaci przebiega naprawdę dobrze. Wszyscy bohaterowie posiadają skomplikowane charaktery, mają wady i są opisywani z wielką wnikliwością psychologiczną. Większość Amerykanów ma w sobie mieszankę uczuć; z jednej strony odczuwają niechęć do Japończyków a z drugiej strony czują do nich podziw. Natomiast Niemcy są postrzegani przez wielu Amerykanów znacznie bardziej negatywnie, ale, jak można sobie wyobrazić, są też i tacy, którzy w pełni popierają nazistowską ideologię z eksterminacją Żydów, chorych umysłowo i niepełnosprawnych. Podczas gdy powieść rozgrywa się na terytorium kontrolowanym przez Japończyków, istnieje wiele odniesień do niemieckiej polityki i ich wysiłków na rzecz realizacji „planu generalnego". „Identyfikują się z boskimi mocami i wydaje im się, że są podobni bogom. To jest ich największe szaleństwo. Są opętani jakimś archetypem; ich jaźń rozrosła się psychopatycznie i już sami nie wiedzą, gdzie się zaczynają oni, a gdzie kończy się Bóg. To nie arogancja, nie pycha, ale rozdęcie do ostatecznych granic wyobrażenia o sobie – poplątanie tego, który oddaje cześć, z tym, co się czci. Człowiek nie pożarł Boga, to Bóg pożarł człowieka” – podsumowuje w jednym zdaniu Philip K. Dick. 


Postacią centralną jest tu Juliana Frink. Od pierwszego do ostatniego rozdziału przechodzi olbrzymią metamorfozę. Fundamentalny wpływ mają na nią ludzie, których spotyka na swojej drodze. Rozwija się wraz z poznawaniem świata i kolejnymi dramatami, jakie ją dotykają. Bohaterzy muszą radzić sobie w nieludzkich sytuacjach i potwornych warunkach. Przez to rozwój postaci ma tu niebagatelne znaczenie. Jeden wydaje się do szpiku kości zepsuty, a jednak może dorosnąć do wielkiej zmiany. Ktoś inny, komu przypisujemy cechy wskazujące na to, iż stać go na przyzwoitość, brnie głębiej w zgubny system. Inny bohater chce przejść przez życie jak najciszej, a staje się niewygodną kością w gardle systemu niesprawiedliwości.

Nowatorski świat stworzony w tej powieści świetnie rezonuje z badaniami dotyczącymi idei filozofii, hierarchii społecznych, polityki, rasy, sztuki, przeznaczenia, strachu i nadziei. W przypływie geniuszu  Philip K. Dick stworzył również bohatera będącego autorem podziemnej alternatywnej książki historycznej, w której USA i sojusznicy wygrali II wojnę światową. To dzieło  nosi tytuł „Utyje szarańcza” i odnosi się do słów z księgi Koheleta „Będą się też bać miejsc wysokich, i będą się lękać na drodze, zakwitnie drzewo migdałowe, utyje szarańcza, a rozproszą się kapary; bo pójdzie człowiek do domu wieczności swej, i będą chodzić po ulicach płaczący” (Koh12;5). Utwór zyskał wielką popularność wśród ludności okupowanej, a autorem tej alternatywnej powieści historycznej jest nikt inny jak Człowiek z Wysokiego Zamku. Niektórzy z głównych bohaterów czytają lub cytują z tej pozycji  całe wersety, co dostarcza niesamowitej ironii i dodaje jeszcze więcej kontrastu dla idei w niej zawartych. To, co jest naprawdę skuteczne, to fakt, że ta alternatywna rzeczywistość nie opisuje dokładnie naszego świata, ponieważ autor nie mógł przewidzieć wszystkiego, co wydarzy się poprawnie. W rzeczywistości wyobrażał sobie świat jako o wiele bardziej idealny niż nasz rzeczywisty.

Podobnie jak w wielu innych swoich powieściach, tak i w „Człowieku z Wysokiego Zamku”, Dick kwestionuje samą rzeczywistość, podejrzewa, że coś gdzieś poszło nie tak i teraz żyjemy w spaczonej iluzji. Antyki Roberta Childana to podróbki, bohaterowie często posiadają fałszywe tożsamości (wręcz absurdalnie wyraźnie jest to pokazane na przykładzie Joego Cinnadelli), czytelnik ma do wyboru aż trzy możliwe położenia, a sam Człowiek z Wysokiego Zamku, okazuje się nie być dokładnie tym, kogo spodziewaliśmy się spotkać. Myślę, że warto przytoczyć tutaj teorię Hugh Everetta[1], którą, między innymi, inspirował się Philip K. Dick. Głosi ona, że istnieje wiele alternatywnych wersji historii, egzystujących obok siebie.

W powieści przecinają się trzy płaszczyzny rzeczywistości: świat realny dla bohaterów książki, świat książki „Utyje szarańcza” autorstwa Człowieka z Wysokiego Zamku Hawthorna Abendsena i nasz świat, istniejący w świadomości czytelnika, a w powieści pojawiający się na krótko w gorączkowej wizji pana Tagomi. Szczególny talent Dicka sprawia, że przyjmujemy punkt widzenia pana Tagomi i wraz z nim odczuwamy nierealność i fantastyczność tego świata. Bo Dick nie tylko tworzy rzeczywistość, ale też nadaje jej rzadką plastyczność i sugestywność. Odkładając jego książkę musimy – jak po przebudzeniu z niektórych snów – przypomnieć sobie, gdzie jesteśmy. Jak u Pedro Calderóna de la Barca w utworze „Życie snem”: „Czym jest życie? Szaleństwem? Czym życie? Iluzji tłem, Snem cieniów, nicości dnem. Cóż szczęście dać może nietrwałe, Skoro snem życie jest całe I nawet sny tylko snem!”.

Taką plastyczność ma obraz Kalifornii pod okupacją japońską, będący poniekąd odwróceniem amerykańskiej okupacji Japonii. Widzimy więc wpływ japońskiego języka, kultury, obyczaju, a także głębsze wpływy psychologiczne, jak w przypadku oportunisty i kolaboranta Roberta Childana. Dążenie do naśladowania zwycięskich Japończyków walczy w nim z resztkami urażonej dumy narodowej, a na wszystko nakłada się jeszcze silny wpływ propagandy  hitlerowskiej: Childan, czerpiący wiedzę o świecie z nazistowskich pism ilustrowanych, wdzięczny jest kulturalnym Nordykom za powstrzymanie nawały brudnych Słowian i komunistów. Jego prymitywizm kompromituje go w oczach o wiele kulturalniejszych Japończyków, liberalnych państwa Kasoura.

W „Człowieku z Wysokiego Zamku” jak w niewielu utworach science fiction występuje cała galeria żywych, trójwymiarowych postaci. Wszyscy oni są jak gracze, usiłujący poznać tajne reguły gry, w którą zostali wplątani, i wszyscy przegrywają, rezygnują. Np. Frink nigdy się nie dowie, jaki był mechanizm jego nagłego aresztowania i równie nagłego uwolnienia. Tagomi i wysoki rangą oficer SD Wegener kapitulują przed zagadką działania historii. Tagomi widział nawet przez chwile inny świat, ale nie ma odwagi weń uwierzyć, podobnie jak Abendsen, który, będąc głosem prawdy, sam w nią nie wierzy.  Jedynie Juliana, najsilniejsza psychicznie ze wszystkich postaci książki, ma odwagę wyciągać wszystkie konsekwencje z tego, co podpowiada wyrocznia, i tylko ona wie, że świat w którym żyje, jest nierzeczywisty (a w każdym razie mniej prawdopodobny od świata z powieści „Utyje szarańcza” Abendsena). Jeszcze jeden seans z „I-cing” i Julina potrafiłaby odkryć, że sama jest bohaterką powieści. W „Człowieku z Wysokiego Zamku” poznanie prawdy nie wyzwala, a jeśli już, to nielicznych. Nawet Abendsen, który dostrzega i opisuje rzeczywistość ukrytą pod pozorami diabelskiej atrapy, nie potrafi uznać, że to jego książka, „Utyje szarańcza”, mówi jak jest, a kłamie obraz, który ma przed oczami. Może właśnie taki, pełen niepewności, winien być los wizjonerów. Tylko Juliana, seksowna ciemnowłosa kobieta, przy pomocy której faszyści próbują Abendsena omotać i dopaść, znajduje w sobie siły, najpierw, by pisarza/wizjonera ocalić, a później – by spojrzeć prawdzie w oczy. Obaj, Dick i jego bohater, lubili takie kobiety, ale nawet Juliana nie wie, co począć ze swoją wiedzą. Jeśli rzeczywiście chodzi o wiedzę. Na pewno wzmacnia to dramatyzm książki, poza tym warto pamiętać, że nie było to pierwsze ani ostatnie otwarte zakończenie Dicka. Pisarz nie powinien narzekać, I-cing wyrzuciła rozwiązanie w jego stylu, nadała na jego fali.

Ze swej wrażliwości, ze swej postawy i sytuacji outsidera wystrugał Finka Franka z jego żydostwem, bezradnością, miłością do Juliany i z jego kunsztem. Do poruszających partii książki traktujących o „wu” srebrnych precjozów zainspirował Dicka poradnik uprawy japońskich ogrodów. Postać wspaniałego, skomplikowanego arystokraty ducha, pana Tagomiego, podpowiedzieć musiały kontakty w bogatym narodowościowo tyglu barwnej wielokulturowej Kalifornii. To tylko niektóre przesłanki, szybkie flesze na tajemnice pisarskiego wnętrza, na jego sekretną alchemię. Dick składa hołd buddyjskiemu podejściu do świata, ale pokazuje, że okrutne wydarzenia nawet buddystę wyprowadzą z równowagi. Pan Tagomi- zadziwiająca, bogata wewnętrznie literacka postać, buntuje się przeciwko swemu zabójstwu z konieczności, brzydzi się taktycznymi politycznymi wyborami, które skazują go na popieranie gorszego faszysty przeciw lepszemu. Nie ma szczęścia, spokoju, nie ma usprawiedliwienia.

Jeśli chodzi o rekonstrukcję opętanej niemieckiej duszy, to rzeczywistość, nie tylko biblioteczna, też podsuwała pisarzowi rozwiązania. W Jerozolimie w 1961 roku ruszył proces Adolfa Eichmanna, a w 1962 zbrodniarza powieszono. Wówczas na tym sądzonym piętnaście lat po zakończeniu wojny biurokracie zbrodni, który wyznał, co zrobił i dlaczego, skupiły się oczy świata. Jedna z najbardziej wpływowych myślicielek XX wieku, filozof Hannah Arendt, zobaczyła w procesie Eichmanna przypowieść o banalności zła. Dick, o którego rozwijającej się karierze pisarskiej  mało kto wtedy wiedział,  odczytał wydarzenie po swojemu: jako kamuflaż kryjący obłęd, upadek, wyzwanie rzucone prawom ludzkim i boskim. Twarz zimnego urzędnika była maską? Kto miał rację?

Głównym tematem prozy Dicka jest podejrzliwość w stosunku do fasady świata, usiłowanie dotarcia do jego ukrytej struktury, zrozumienie jego praw. We wszystkich utworach spotykamy fałszywe realia , sztucznych ludzi i podrabiane przedmioty. „Człowiek z Wysokiego Zamku” oparty jest na założeniu, że ludzkość posiada klucz do zagadki rzeczywistości i że jest nim stara chińska księga „I-cing”. Dzieło to, podsumowujące  specyficzne chińskie podejście do świata i do człowieka, cieszyło się wielką popularnością w Stanach Zjednoczonych, a zwłaszcza w Kalifornii. Według „I-cing” świat znajduje się w nieustannym ruchu, jest żywym splotem działających na siebie, krzyżujących się potężnych i słabszych linii. Za pomocą heksagramu możemy uzyskać wgląd w układ sił właściwej danej Chwili, a to, przy umiejętnej interpretacji, pozwala wybrać właściwe postępowanie.

Wyrażone w „Człowieku z Wysokiego Zamku” poczucie nietrwałości otaczających nas struktur życia w jednej z wielu możliwych rzeczywistości jest zapewne odbiciem sytuacji współczesnego człowieka, dla którego przesunięcie w czasie (postarzanie się o dziesięć lat) lub przestrzeni  (godzina lotu odrzutowcem) oznacza przeskok do innego świata. Można też czytać Dicka jako dyskurs o Kantowskich kategoriach umysłu lub jako studium choroby umysłowej (sam Dick chorował na schizofrenię): obraz rozterki człowieka uświadamiającego sobie, że zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością. Sam autor już wspomnianej książki „Utyje szarańcza” Abendsen jak czarnoksiężnik z krainy Oz okazał się zwykłym człowiekiem, pisarzem, mieszkającym nie w „Wysokim Zamku” lecz w parterowym domu otoczonym ogrodem w Denver.  W tym ogrodzie stał oparty o mur mały dziecięcy rowerek.

Szaleńcza gotowość do zniszczenia ludzkości to zarzut, który można postawić nie tylko faszystom. Kiedy Dick finiszował powieść, nabrzmiewał kryzys kubański. Wspomagani przez USA emigranci i wygnańcy wylądowali zbrojnie w Zatoce Świń. Potem u wybrzeży Stanów ZSRS montuje wyrzutnie dostosowane do miotania atomowych pocisków, a przez Atlantyk płynie sowiecka flota gotowa ich bronić. Kennedy i Chruszczow siłowali się na rękę, a w Berlinie staje mur oddzielający świat wolny od podbitego. Czy tak trudno sobie wyobrazić, że te wydarzenia zainspirowały Dicka, w którego powieści takim naturalnym niby-murem dzielącym skłóconych sojuszników stają się Góry Skaliste?

Czytelnik sięgający dziś po dowolną książkę dobrze w Polsce znanego Dicka ma wobec autora „Człowieka z Wysokiego Zamku” lekką przewagę. Wie, co go czeka w tej prozie. Prawie na pewno będzie tam zapis psychicznych katastrof spotykających w stosunkach z dominującymi kobietami słabego mężczyznę o bujnym życiu wewnętrznym. Spodziewać się należy wieloznaczności światów, w których granice między rzeczywistością, transem, halucynacją, przepowiednią i jej spełnieniem zostaną zatarte. Kiedy indziej może iść o nie dającą się uchwyć różnicę między człowiekiem a robotem, zwierzęciem i automatem oraz, jak w tej powieści, między zabytkowym przedmiotem a zręczną repliką. Najpewniej czekają nas też pojedynki dusz, dokonujące się w szczerych, bolesnych dialogach, sięgających sekretnych urazów i tajemnic. Opowieść może traktować o szaraku powołanym do wielkiej sprawy, któremu to zadaniu można stawić czoło lub mu zaprzeczyć. Okaże się wreszcie, że Dick w szczególny sposób opiekuje się pozytywnymi bohaterami – ludzie prawi, jeśli nawet zginą, to godnie, na łajdaków czekają kary i upokorzenia.

Wiemy, że Dick nawiązywał w prozie do swojej sytuacji i swoich demonów. Akurat podczas pracy nad „Człowiekiem z Wysokiego Zamku” pomagał żonie w produkcji jubilerskich cacek, jakie w powieści wytwarzają Frank Frink z Edem McCarthym. Ta robota rozbudziła Dicka filozoficznie – jej zawdzięczamy fascynujące refleksje estetyczne – ale zdominowała pisarza i urażała jego ambicję. Mało brakowało, by dochód z precjozów przekroczył literackie wpływy Dicka. Pisarz wierzgał przeciw tej niesprawiedliwości jako artysta i jako mężczyzna, uciekał w jubilerkę przed trudnościami pisarskimi, gardził tą robotą i gardził sobą, aż żona przegoniła go do szopy, by tam pisał, zamiast zatruwać życie rodzinie. Błogosławiona decyzja. Ileż to książek dokończono dzięki wygnaniu z domu lub małżeńskiego łoża. Albo dzięki świadomej ucieczce.

Zaproponowana przez Dicka tajemnicza, dramatyczna, kwantowa, nieostra wizja dziejów, wymykających się narratorowi i bohaterom, jest bliższa naszemu doświadczeniu i nowoczesnej wiedzy. Chodzi o teorię Hugh Everetta, wedle której dziesiątki równoprawnych wariantów historii rozgałęziają się i współegzystują obok siebie. Dick zaś oprócz tego, bądź obok tego, widzi w historii nie tylko matematyczne procesy i prawa, dające sobą powodować, ale i szaleństwo, czasem diabelstwo, wolę mocy i pęd do samozniszczenia.

„Człowiek z Wysokiego Zamku” Philipa K. Dicka to zasłużenie jedna z najbardziej uznanych książek fantastyczno-naukowych. Wspaniale skonstruowana fabuła, subtelne wskazówki trzymające czytelnika w ciągłej niepewności i naprawdę niepowtarzalny klimat, to według mnie największe zalety tej powieści. Jeśli jesteście fanami fantastyki albo po prostu lubicie ambitną literaturę – gorąco polecam „Człowieka z Wysokiego Zamku”.

 


[1] Podstawowa idea teorii wieloświata została wysunięta przez fizyka Hugh Everetta w 1957 roku. Zgodnie z tą teorią, oprócz wszechświata, którego jesteśmy świadomi, istnieje jeszcze ogromna liczba innych wszechświatów. Za każdym razem, gdy przeprowadzany jest eksperyment kwantowy otrzymujemy różne wyniki z niezerowym prawdopodobieństwem– wszystkie wyniki zostają uzyskane w różnych światach, nawet jeśli jesteśmy świadomi tylko jednego świata, w którym obserwujemy dany wynik.

 

05 sierpnia 2022

Strażnik sadu

 

„Strażnik sadu”

Cormac McCarthy


Autor/ (ur. 20 lipca 1933 w Providence) – amerykański pisarz, scenarzysta i dramaturg. Przez krytyka literackiego Harolda Blooma uznany za jednego z czterech najważniejszych amerykańskich współczesnych powieściopisarzy, obok Thomasa Pynchona, Dona DeLillo i Philipa Rotha. Przez zajmujących się jego twórczością porównywany bywa do Williama Faulknera i czasem do Hermana Melville’a.

Tłumaczenie/ Michał Kłobukowski

Tytuł oryginału/ an-us „The Orchard Keeper”

Tematyka/ Akcja kieruje nas do Tennessee pierwszej dekady dwudziestego wieku. Był to schyłek epoki, w której stosunki między ludźmi regulowały biologia i natura albo też instynkt. Najsilniejsza była wola przetrwania w świecie, w którym człowiek nie jest panem stworzenia, ale jedynie składową natury rządzącej instynktami ludzkimi. To amerykańska prowincja lat 30. i 40. XX wieku w okresie przed industrializacją, która nie do poznania zmieniła te dziewicze, piękne i groźne ziemie. McCarthy spędził na tych terenach swoje dzieciństwo. Żył z ludźmi tej epoki, w otoczeniu dzikich zwierząt i przyrody, która wyznaczała osadnikom rytm życia. „Strażnik sadu” to hołd złożony przez pisarza tamtym czasom. Książka została uhonorowana Nagrodą Faulknera, bo i w pisarstwie McCarthy’ego pozostał wyraźny ślad, odciśnięty przez swojego wielkiego poprzednika.

Główny motyw/ Bohaterami debiutanckiej powieści Cormaca McCarthy’ego są: John Wesley Rattner, młody chłopak zarabiający na życie polowaniem na piżmaki, przemytnik whisky Marion Sylder oraz stary samotnik Ather Ownby. Całą trójkę łączą nie tylko czas i miejsce akcji, lecz także mroczna tajemnica. Ather Ownby to właśnie tytułowy strażnik sadu. Sprawuje pieczę zarówno nad martwym sadem brzoskwiń i jabłoni, jak i nad zwłokami rozkładającymi się powoli w metalowej cysternie. Esencją utworu są także epickie opisy dzikiej przyrody. Leniwie posuwająca się do przodu fabuła ustępuje pola wspaniałym krajobrazom Appalachów, wzburzonych rzek, mieszanym i jodłowo-świerkowym lasom, tulipanowcom, wiciokrzewom, groźnym kuguarom czy rozśpiewanym przedrzeźniaczom. McCarthy dokonuje celowego zabiegu zdeharmonizowania opowieści, by ukazać ogrom natury, jej relacje i wpływ na człowieka. Na tym tle ludzkie problemy wydają się mniejsze, zagubione – choć istotne.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Mgliście rozmyślał nad tym, jak pamięta się zapachy… Bo przecież inaczej niż widoki”.

            Książka zaczyna się od dezorientującej sceny napisanej kursywą, która tworzy ważną metaforę. Kilku afroamerykańskich pracowników cmentarza (którzy nie odgrywają w dalszej części powieści żadnej roli) próbuje przeciąć pień i nagle odkrywają, że żelazne ogrodzenie wrosło w drzewo. Na pierwszy rzut oka znaczenie metafory jest oczywiste: coś stworzonego przez człowieka niszczy naturę. Zasadniczo, to jest najbardziej zauważalna istota alegorii; jednak wraz z rozwojem książki „Strażnik sadu”, warstwy ukrytych znaczeń mnożą się. I tak na jednym poziomie widzimy skłonność człowieka do niszczenia natury. Natomiast w innej warstwie zauważymy skłonność człowieka do niszczenia natury drugiego człowieka. Na szczęście McCarthy był na tyle inteligentny (musimy zaznaczyć, że książka „Strażnik sadu” była debiutem literackim autora, zauważalne są też w powieści pewne niedociągnięcia), aby nie poprzestać tylko na tych dość prostych symbolach. Innymi słowy, McCarthy ma dla czytelników naprawdę świetną historię do opowiedzenia z małymi niedopieszczonymi szczegółami. Dlatego debiutancki „Strażnik sadu” uważany jest za formalnie najambitniejszą i jednocześnie najbardziej niedojrzałą książką McCarthy'ego. Powieść ta pokazuje także, że w żadnej rzeczy, a tym bardziej w samej egzystencji ludzkiej, nie warto upatrywać wartości ponadczasowych – wszystko bowiem w okamgnieniu może osunąć się w niebyt. Sam autor powiedział kiedyś: „Nie ma czegoś takiego jak życie bez rozlewu krwi”.

            Myślę, że najlepszym sposobem omówienia tego utworu  będzie bardzo krótki opis postaci, ponieważ poznawanie bohaterów w trakcie lektury jest dość powolne i zajmuje dużo czasu. Historia rozgrywa się między wojnami w odizolowanej społeczności w Tennessee. W pierwszej części spotykamy łazęgę. To Kenneth Rattner, ojciec głównego bohatera, Johna Wesleya Rattnera. W dalszej części powieści dowiadujemy się, że był kiedyś (rzekomo) kapitanem, co ma poświadczyć wiszący w jego domu portret w mundurze wojskowym. W lokalnym przybłędzie o którym czytamy, że pełnił służbę w siłach zbrojnych w stopniu kapitana jest niewiele z oficera wojskowego. Kolejny z naszych głównych bohaterów to Marion Sylder dość dziwny i groźny typ. Kiedy obaj mężczyźni pewnego razu wysiadają z samochodu, Kenneth Rattner w niewytłumaczalny sposób atakuje Syldera. Sylder zaczyna się bronić i ostatecznie zabija Kennetha Rattnera. Sam opis walki i jej następstw pokazuje rozwinięty dar McCarthy'ego do opisywania napięć w codziennych interakcjach. W tej scenie ataku i zabójstwa widzimy między innymi niewytłumaczalny nagły impuls, który pobudza człowieka do przemocy. Sylder ostatecznie zabiera martwe ciało do betonowego zbiornika po opryskach w starym sadzie. Tutaj poznajemy ostatniego z naszych głównych bohaterów, Attera Ownby'ego, starca, który opiekuje się ogrodem. Co ciekawe, zarówno Ownby jak i Sylder stają się dla młodego Johna Wesleya Rattnera ważnymi osobami, choć wydaje mi się, że Ownby i Sylder nigdy nie spotkali się na kartach powieść twarzą w twarz. Młody Rattner nie zdaje sobie sprawy, że to Sylder zabił jego ojca i że Ownby wie, gdzie zostały  porzucone zwłoki. Ale w rzeczywistości także sam Sylder nie wie, że zabił ojca Rattnera, a Ownby nie ma pojęcia, czyje ciało leży w jamie, w której kiedyś mieszano środki owadobójcze. Jest to skomplikowana konfiguracja, w której nikt poza czytelnikiem nie wie, co się naprawdę wydarzyło.

            Od pierwszych stron „Strażnika sadu” zdajemy sobie sprawę, że bieda wrosła w miejscowy krajobraz tak samo jak plantacje bawełny i tytoniu. Wschodnią granicę „stanu ochotników” – bo taki przydomek zyskało Tennessee – wyznaczają Appalachy, w których nawet dziś warunki życia często niewiele różnią się od tych opisanych przez McCarthe’ego. To właśnie u podnóża gór mieści się powieściowa wioska o wdzięcznej nazwie Czerwona Gałąź. W wiosce lub w jej okolicach mieszkają trzej wspomniani wyżej bohaterowie Arthur Ownby, Marion Sylder i John Wesley Rattner, trzej protagoniści „Strażnika sadu”. Każda powieść McCarthe’ego przesycona jest przemocą. Na przykład „Krwawy południk” spełnia zawartą w tytule obietnicę, każąc czytelnikowi obcować z okrucieństwem i deprawacją niemal na każdej stronie. W tym kontekście „Strażnik sadu” wydaje się powieścią dużo mniej brutalną. Jedynym właściwie – jeśli nie liczyć bójek, pobić czy strzałów staruszka broniącego się przed policją – aktem przemocy jest rozpoczynające całą historię zabójstwo ojca Johna Wesleya Rattnera, którego dokonał Marion Sylder. Choć opisane przez McCaethy’ego w dość naturalistyczny sposób, nie ma jednak zbrodniczego charakteru, ponieważ Sylder działa w obronie własnej, a Rattner senior to najbardziej szemrana postać w „Strażniku sadu”, oszust i złodziej gotów zabić dla zysku.           


            Śmierć Kennetha Rattnera staje się punktem wyjścia dla opisywanych przez McCaethy’ego wydarzeń. To właśnie ona czyni z sędziwego Arthura Ownby’ego „strażnika”, który niewzruszenie, z trudną do wytłumaczenia sumiennością pilnuje nieumyślnie znalezionych przez przypadkowe dzieci zwłok, ukrytych przez Syldera w zbiorniku na insektycydy w opuszczonym jabłoniowo-brzoskwiniowym sadzie. Przed bohaterami „Strażnika sadu” świat nie stoi otworem, a ich życie jest zaprzeczeniem amerykańskich mitów o „możliwościach” i „sukcesach”. Autor tworzy sugestywny obraz zamieszkanej przez skromnych farmerów i robotników amerykańskiej prowincji, z wpisanymi w jej życie biedą, tandetą i beznadzieją. Oczom czytelnika ukazują się zakurzone drogi, stacje benzynowe, małe, obskurne, przyozdobione reklamami sklepiki, gdzie popija się coca-colę, siedząc na skrzynkach, i gdzie kupowanie podstawowych towarów na kredyt jest na porządku dziennym, oraz marne gospody, w których każdy pretekst do bójki jest dobry. Marzenia o lepszym życiu próbuje zrealizować Marion Sylder: gdy po pięciu latach tajemniczej nieobecności wraca w 1934 roku w rodzinne strony, miejscowi z trudem rozpoznają go w dobrze ubranym, poruszającym się eleganckim samochodem nieznajomym. Ważnym i zarazem ambiwalentnym elementem symboliki powieści jest samochód, związany z przedstawioną w „Strażniku sadu” klęską amerykańskiego mitu sukcesu. W całej powieści przewijają się obrazy drogi i jazdy samochodem oraz dokładne opisy pracy auta.

W „Strażniku sadu” natura subtelnie współpracuje z człowiekiem, skrzętnie skrywa jego mroczne postępki, by w finale wydać go na pastwę fatum – deszcze psują benzynę w samochodzie Syldera, co doprowadza do jego aresztowania, popiół odkrywa piszczele trupa, lecznicze roślinne korzenie przeznaczone na handel przyczyniają się do schwytania Athera, a kłusownictwo Johna Wesleya zemści się na jego postawie mentalnej. Natura staje się repozytorium rozmaitych wartości, takich jak piękno – w wymiarze nie tylko estetycznym, lecz również duchowym – dobro, prawda, mądrość, odwaga, wolność. W książce McCarthy’ego „prawo moralne” znajduje się w samym centrum przyrody. Symbioza chłopca z przyrodą jest obrazowo przedstawiona w scenie jego pierwszego spotkania z Sylderem. Udzieliwszy pomocy nieznajomemu, którego samochód wpadł do rzeki, młody Rattner wygląda jak dziwny stwór obrośnięty roślinnością. Mamy w powieści nawiązywania do zderzenia się cywilizacji z naturą. Tak jak na początku książki robotnicy odnajdują w drzewie wrośnięty element ogrodzenia cmentarza, tak później bohaterowie stają w obliczu metalowych wytworów techniki, zimnych i nieludzkich, wtłoczonych w tkankę przyrody i kolonizujących ją bezpardonowo. U McCarthy’ego cysterna w której leżą porzucone zwłoki jest „gładka i złowroga”, „beznamiętna”. Nie bez przyczyny w scenie aresztowania Ownby’ego jego pies bezradnie wpatruje się w policyjny samochód. To też okres, kiedy nastaje świat Ameryki czasu wojen, ery bomby atomowej, kiedy to oparty na postępie ówczesny amerykański porządek spełnia monstrualne pragnienie rozwoju bez względu na koszty dla ludzkości i natury. Historia jest jednak dla pisarza tylko pretekstem do pokazania amerykańskich realiów po wielkim kryzysie. Czasów zbuntowanej zorganizowanej przestępczości, przemytu, kłusownictwa, ciągle obecnego w świadomości ludzi rasizmu. A jednak z nostalgią opowiada McCarthy o tamtych czasach, stawiając je naprzeciw zbliżającemu się nieuchronnie uprzemysłowieniu.

Czy Cormac McCarthy jest mizantropem? Centralnym zagadnieniem twórczości McCarthy’ego jest zło i przemoc. Jednak nie temat jest siłą tej prozy, ale sposób jego ujęcia, efekt barokowego przepychu, który osiąga za pomocą prostych środków. Swoich czytelników szokuje okrucieństwem, dla którego nie szuka przyczyn. Konsekwentnie bohaterami jego książek są albo ludzie źli, albo od początku skazani na porażkę. Autor jednak ostentacyjnie uchyla się od psychologizacji i moralnej oceny ich zachowań. Być może temu wszystkiemu przygląda się jakaś potężna istota, będąca odwrotnością Boga, w którego wierzą dobroduszni Amerykanie. To obojętne, być może nawet tępe stworzenie, jakieś pogańskie bóstwo, w najlepszym razie demiurg, który stworzył świat, żeby obserwować ludzkie nieszczęście i znaleźć w nim pocieszenie. W sensie biologicznym jesteśmy niewątpliwie tworami ewolucji dość potwornymi. Dzięki udzielonej nam przez ewolucję nadmiernej wolności poczynań jesteśmy zdolni do wszystkiego, co złe. Gorzej – zło nas często bardziej pociąga niż to, co dobre. Jest w nas ludziach boski, prometejski pierwiastek – ale prometejskim ogniem podpala się potem domy i miasta. Tak to niestety wygląda.

            Zbrodnia, która połączyła głównych bohaterów nie została wyjaśniona, chłopak nigdy nie dowiedział się, że za śmierć ojca odpowiedzialny jest człowiek, którego szanował a Ownby nie poznał prawdy czyje zwłoki skrzętnie ukrywał w zbiorniku w brzoskwiniowym sadzie. Kiedy odkryjemy prawdziwe znaczenie swojej egzystencji i swoich doświadczeń, przekonamy się, że życie nie jest tym, co nam się przytrafia. To MY przytrafiamy się życiu i MY możemy nadać mu sens. Dlatego też „Strażnik sadu” – z jego obrazem kryzysu, by nie powiedzieć klęski amerykańskich mitów i ideałów – trudno rzecz jasna uznać za powieść optymistyczną. 

 

29 lipca 2022

Umierając żyjemy

„Umierając żyjemy”

Robert Silverberg


Autor/ (ur. 15 stycznia 1935) – amerykański pisarz oraz redaktor science fiction i fantasy. Wielokrotny zdobywca nagród Hugo, Nebula, Locusa i Damon Knight Memorial Grand Master Award, członek Science Fiction and Fantasy Hall of Fame. W latach 1967-1968 prezes SWFA. Urodził się w Brooklynie w Nowym Jorku w żydowskiej rodzinie. Studiował na Uniwersytecie Columbia i ukończył literaturę angielską w 1956 roku.

Tłumaczenie/ Maria Korusiewicz

Tytuł oryginału/ an-us „Dying inside”

Tematyka/ Z książki wyłaniają się aż dwa przesłania. Pierwsze, mówiące, że żałosny człowiek będzie żałosny nawet jeśli posiądzie zdolność czytania innym w myślach, a może i zwłaszcza wtedy; oraz drugie, pokazujące czytelnikowi, że czytanie w myślach może nam pomóc w jednej z następujących rzeczy: w skutecznym pozyskiwaniu partnerów seksualnych, w zapoznawaniu się z seksualnymi podbojami innych osób, w kradzieży cudzych odczuć podczas stosunku seksualnego. Bohater Dawid Selig to człowiek rozdarty, niedowartościowany, mimo dodatkowego „trzeciego oka" błądzący po omacku, nieudolny w socjalnych kontaktach, samotny i wyobcowany. Jest przekonany, że jest wyjątkiem, tragiczną anomalią, okrutnym żartem genetyki. Całości dopełnia interesująca panorama amerykańskich realiów przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych: Wietnam, rewolucja seksualna, wszechobecna konsumpcja rozmaitych środków psychotropowych, nieco odmienna od współczesnej wizja kwestii rasowej - wszystko to widziane oczami telepaty.

Główny motyw/ Dawid Selig od dzieciństwa ma zdolności telepatyczne. Bez trudu czyta w myślach innych ludzi i poznaje ich najgłębiej skrywane sekrety. Z czasem jednak dochodzi do wniosku, że ten dar jest zarówno narzędziem władzy, jak i przekleństwem. Wkraczający w wiek średni, coraz bardziej wyalienowany Selig nie potrafi nawiązać normalnych związków z ludźmi. Ledwo wiąże koniec z końcem, utrzymując się z pisania prac semestralnych dla studentów. Jest coraz bardziej zniesmaczony tym, co dzieje się w Ameryce. Na domiar złego odkrywa, że jego cudowny dar zaczyna z niewiadomego powodu zanikać… Kiedy Dawid Selig spotyka Nyquista, będącego  - ku jego ogromnemu zdumieniu - również  telepatą i to takim, który traktuje swoje nadnaturalne zdolności zupełnie inaczej niż Selig, bohater zmienia swoje postrzeganie rzeczywistości: Silverberg, konfrontując te postacie, demonstruje, jak własne nastawienie, narzucone przez siebie okowy i granice determinują los człowieka.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Tak czy owak budynki starzeją się. Jak wszystko”.

„Kiedy człowiek wie, że coś w nim obumiera, nie stara się ufać przypadkowym nawrotom witalności”.

„To było chyba w 1969. W neolicie”.

„Ten, kto podgląda, może ujrzeć swoje zmartwienie”.

„Ale nie można nakazywać sobie miłości. Nie można powoływać jej do życia tylko przy pomocy dobrych intencji”.

„Zdałem sobie sprawę, że był już wewnętrznie martwy, chociaż w rzeczywistości jego serce biło jeszcze przez całą dekadę”.

„Freud mówił, że nie ma przypadków. Nie ma żadnych przejęzyczeń. Wszystko czynimy rozmyślnie na tym lub innym poziomie świadomości”.

„Prawdziwy kłopot z tobą, Selig, polega na tym, że jesteś  głęboko religijnym człowiekiem, który nie wierzy w Boga”.

„Swoją drogą nie rozumiem, jak ktoś wystarczająco dorosły, by znać życie może pakować się w małżeństwo. Dlaczego miłość wymaga zalegalizowania?”.

„On jest fascynujący. Myślę, że kobry też są fascynujące”.

„Ludzie zawsze denerwują się, kiedy mówi im się rzeczy, których nie chcą słyszeć”.

„Grzechem przeciw miłości jest próbować zmienić duszę ukochanej, nawet jeśli sądzisz, że kiedy już ją zmienisz, bardziej ją pokochasz”.

„Problem polega na tym, by nie przeciągać sprawy, kiedy już wiadomo, że się naprawdę skończyła”.

„Gdzie jest Bóg w rzeczy samej? Czy On naprawdę umarł, czy wyjechał na urlop, czy jest tylko roztargniony? Spójrzcie na Jego sprawiedliwość”.

„Cierpimy żyjąc. Umierając żyjemy”.

            „Lepsza od Internetu byłaby tylko telepatia“ — powiedział kiedyś Michael Dell, amerykański przedsiębiorca, założyciel oraz dyrektor generalny przedsiębiorstwa Dell. Historia starzejącego się telepaty stopniowo tracącego swoją moc, została napisana przez Roberta Silverberga podczas jego twórczego szczytu na początku lat 70. XX wieku (okres, w którym był, według jego słów, „przyzwyczajony do czynienia cudów"). Czas od samego pomysłu na książkę do ukończenia powieści trwał mniej niż dziewięć tygodni. Po „Umierając żyjemy” Silverberg nigdy więcej nie napisał książki tak szybko i nachodzi mnie refleksja, że odrobina jego mocy umarła wraz z tą powieścią, będącej  zgrabną alegorią procesu twórczego, o którym kiedykolwiek czytałem.

            Bohater powieści, Dawid Selig, urodził się z darem, umiejętnością jasnego czytania w myślach, w ten sposób uzyskał dostęp do powierzchownej paplaniny zbiorowej nieświadomości mieszkańców Nowego Jorku, potrafił też dostrzec głębię indywidualnej duszy spotkanych przez niego osób. Jego dar jest dotkliwy. Od dzieciństwa potrafił czytać w myślach pszczoły przelatującej akurat nad łąką oddaloną o kilka kilometrów od niego, mógł także doświadczać przyjemności albo cierpienia każdej napotkanej osoby, którą w danej chwili wybrała jego psychika. Nic dziwnego, że  wiara mężczyzny w prawdziwość i emocjonalne ciepło ludzi z czasem stawała się martwa. Był zbyt wrażliwy na funkcjonowanie w takich często nieszczerych relacjach, dlatego wiódł życie odludka. Jednocześnie czerpał wielką przyjemność, wręcz doznawał voyeurystycznej ekstazy ze swojej zdolności do zagłębiania się głęboko w dusze innych, w badaniu ich najgłębszych tajemnic i przewidywaniu - ba, wykorzystywaniu - ich wrażliwości. Poczucie winy, które odczuwał z tego powodu, było namacalne, podobnie jak jego emocjonalna izolacja. W końcu, kto chciałby być przyjacielem telepaty? Kto czułby się wystarczająco komfortowo w ciemnych zakamarkach swojego umysłu, kiedy wie, że wpuścił medium do swojego życia emocjonalnego?                   

„Umierając żyjemy” to książka o momencie życia, kiedy zdajemy sobie sprawę, że najlepsze lata mogą być już za nami, że nieświadomie przekroczyliśmy punkt, z którego wszystko jest już tylko „z górki”. Telepatyczne osłabienie mocy Seliga nie jest niespodzianką, kiedy wkraczamy w kryzys wieku średniego, gdy starość wkrada się do naszego życia, a my jak bohater książki podejmujemy walkę z entropicznym chaosem niepewności - tak jak wszyscy musimy zmierzyć się z upływającym czasem oraz z rzeczywistością nadchodzącej śmierci. Ale niemożliwe staje się faktem, gdy ktoś myśli o  utracie zdolności telepatycznych Dawida, dotykają go osobiste straty, których wszyscy doświadczamy wraz z wiekiem. Niezależnie od tego, czy jest to utrata rodzica, miłości, zwierzaka, przyjaciela, lat młodości, wigoru seksualnego, młodego ciała, sprawności fizycznej. Wiek średni to moment, w którym stajemy na przysłowiowym półmetku własnego życia, podsumowujemy dotychczasowe osiągnięcia i porażki, czasami podejmujemy drastyczne kroki by spełnić własne marzenia w poczuciu, że na ich spełnienie nie mamy już wiele czasu. Zadajemy sobie pytania w poszukiwaniu sensu naszego istnienia: Kim tak naprawdę jestem? Czy moje wcześniejsze wybory były słuszne? Czy mam szansę jeszcze coś zmienić w moim życiu? Wydaje się, że to, w jaki sposób odpowiemy sobie na te pytania i jak podejdziemy do zmian naturalnie pojawiających się w naszym życiu, zdecyduje czy znajdziemy się w stanie kryzysu wieku średniego czy też nie. W Pirke Awot (5:21) w traktacie Miszny w porządku Nezikin, która zajmuje się kwestiami etyki, napisane jest, że dopiero w wieku 40 lat człowiek dochodzi do siły duchowej. Traktat ten powołuje się na symbolikę Izraelitów, którzy wędrowali z Egiptu do Ziemi Kanaan przez 40 lat. Na uwagę zasługują także dwa fakty historyczne: Krzysztof Kolumb miał 41 lat, kiedy wyruszył jako organizator i kapitan wyprawy, która płynęła na trzech statkach: „Santa María”, „Niña” i „Pinta” pod flagą Kastylii w poszukiwaniu zachodniej drogi morskiej do wschodniej Azji (według ówczesnego nazewnictwa – do Indii). Otto von Bismarck miał 47 lat, kiedy został politykiem, mężem stanu, premierem Prus, kanclerzem Rzeszy zwanym Żelaznym Kanclerzem. Przyczynił się do zjednoczenia Niemiec. W polityce wewnętrznej zwolennik ewolucyjnego konserwatyzmu. Uważany jest za jednego z najwybitniejszych i najbardziej wpływowych polityków europejskich XIX wieku. 

Selig nie ma jednak komfortu wspólnego doświadczenia rzeczywistości i to jest prawdziwa tragedia jego egzystencji. Istoty ludzkie nie są odizolowanymi systemami; pracujemy razem, aby stworzyć rodzaj równowagi antyentropowej, na poziomie nieświadomości, dzielimy się informacjami, tworzymy intelektualne formy i rytuały przeciwko upływowi czasu. Ale co z Seligiem, człowiekiem odizolowanym od reszty społeczeństwa? Czy jest w stanie zajrzeć tylko w jedną stronę? Przecież w pojedynkę siły entropii mogą go tylko zniszczyć. Odcięty od reszty, może umrzeć w środku. Wszyscy tego doświadczamy i wszyscy się tego boimy. Dzięki temu, że historie tworzące imaginarium są reprezentowane w słowach, opowieściach, całej symbolicznej spuściźnie wchłanianej przez każdego z nas – w rodzinie, szkole, kulturze masowej- mogą one jednocześnie stanowić szkielet podmiotowości całej wspólnoty. Właśnie ten szkielet określamy terminem pole albo uniwersum symboliczne. Oznacza on sieć relacji pomiędzy symbolami, determinującą sensy i działania społeczne, rozpiętą w pewnej etycznej ramie. Te związki nie są uświadamiane, jednak decydują o tym, jak poszczególne figury wyobraźni pozycjonują się wobec siebie, jak są wartościowane, jak wreszcie sytuują się podmioty indywidualne, poszczególni ludzie w wyobrażeniu świata społecznego. W społeczeństwie jak w lustrze widzimy nasze lęki, ale także społeczeństwo podpowiada nam jak sobie radzić z kryzysami poprzez nieświadomie wykonywane rytuały.

W dniach przepełnionych klimatem dostojewszczyzny Dawid Selig lubił myśleć o swojej mocy jak o przekleństwie, potwornej karze za jakiś niewyobrażalny grzech. Coś w rodzaju znamiona Kaina. Ten wyjątkowy dar przysporzył mu z pewnością mniej kłopotów, ale gdy odzyskiwał  wreszcie zdrowy rozsądek, wiedział, że nazywanie mocy przekleństwem było czystą (choć wygodną) melodramatyczną bzdurą. Był to naprawdę boski dar. Doprowadzał go do ekstazy. Bez mocy był niczym głupek – z nią stawał się bogiem. Czy tak wygląda przekleństwo? I czy to było takie straszne? Moc obdarowuje rozkoszą. Oto cały wywód w jednym, krótkim zdaniu. Śmiertelnicy rodzą się w dolinie łez i szukają wyjścia na wszystkie możliwe sposoby. Niektórzy w pogoni za przyjemnością zmuszeni są zwrócić się w stronę narkotyków, seksu, pijaństwa, biczy i łańcuchów, kolekcjonowania pierwszych edycji, karaibskich podróży, chińskich buteleczek z pachnidłami, poezji staroangielskiej, gumowych kombinezonów, gier komputerowych, pracoholizmu. Ale nie on, nie przeklęty Dawid Selig. Wszystko, co musiał zrobić, to usiąść gdzieś spokojnie, otworzyć jak najszerzej swoje receptory i wchłaniać fale myśli przynoszone przez telepatyczny wiatr.

            Najlepszym pod tym względem był okres między czternastym a dwudziestym piątym rokiem życia. Wcześniej był jeszcze zbyt naiwny i nieuformowany, żeby docenić informacje, które pochłaniał. Moc zaczęła dostrzegalnie słabnąć dopiero koło trzydziestki. Zmiana miała charakter nieodwracalny – raczej jakościowy niż ilościowy. I tak, kiedy pewnego sierpniowego dnia, w ciepłym, brueghelowskim krajobrazie Dawid leżał sobie na sianie, na farmie należącej do rodziny Schiele’ów, którzy każdego lata uzupełniali sobie swoje dochody wynajmując domek mieszczuchom tęskniącym za wiejskim zaciszem. Tego lata lokatorami byli Sam i Aneta Stein z Brooklynu wraz z córką Barbarą. Steinowie zaprosili na tydzień swoich bliskich przyjaciół, Paula i Martę Selig z synem Dawidem i córką Judytą. Dawid snując się po gospodarstwie podszedł pod budynek stodoły, w której zobaczył Barbarę i Hansa Schiele syna właściciela gospodarstwa. Osobowość Dawida zaczęła mieszać się z jaźnią Barbary, która leżała w ramionach Hansa. Naga, spoczywała na dywanie zeszłorocznych liści. Jej skóra była mokra od potu. Ciało Hansa rozgniatało ją swoim ciężarem. Dawid słyszał w swoim umyśle oszałamiające skurcze orgazmu dziewczyny. Słyszał jej przyśpieszone bicie serca. Jednak utrzymywanie w umyśle kogoś przeżywającego takie uniesienie, to jak próba okiełznania najdzikszego konia. Dawid uciekł z budynku stodoły i kroczył w stronę pola. Trafił na osobowość starego, sękatego George’a Schiele ojca Hansa, który pracował w odległym kącie pola kukurydzy. Dawid nigdy jeszcze nie zaglądał do jego duszy. Stary George, mężczyzna dobrze po sześćdziesiątce, to ponura i surowa postać. Rzadko się odzywał i sztywno, z uporem krzątał się przez całe dnie po obejściu, a jego twarz o ciężkich, opadających policzkach była zawsze ściągnięta lodowatym grymasem. Jednak Dawid zauważył różnicę między umysłem młodej podnieconej dziewczyny a tym starym człowiekiem. Zdumienie – stary Schiele był mistykiem, ekstatykiem! W jego umyśle nie było żadnego mroku, żadnej ciemnej mściwości. To czysty buddyzm. Na szeroko rozstawionych nogach stał Schiele w żyznej glebie swoich pól, opierając się na motyce. I jednoczył się ze wszechświatem. Bóg wypełniał jego duszę. Mężczyzna łączył się w jedno z wszelkimi rzeczami. Niebo, drzewa, ziemia, słońce, rośliny, potok, owady, ptaki – wszystko było częścią niepodzielnej całości i Schiele żył w głębokiej harmonii ze Wszystkim. Jak to możliwe? Jak taki nieprzystępny, bezbarwny człowiek mógł w głębi duszy cieszyć się tego rodzaju doznaniami? Pod wpływem starego człowieka Dawid zaczął dostrzegać potok wrażeń. Pieśń ptaka, światło słońca, zapach kwiatów i skib przewróconej gleby, klekotanie zielonych kolb kukurydzy, łaskotanie potu spływającego po sczerniałej żylastej szyi, ruch planety, wełnisty, niedojrzały zarys księżyca dążącego do pełni – tysiące olśnień spowijało tego człowieka. Dawid dzielił jego uniesienia. Klęczał w jego duszy pełen poszanowania i bojaźni. Świat w tym momencie był potężnym hymnem. Ten prosty, ograniczony człowiek żył w łasce. Dawid próbował połączyć mózgi ojca i syna, pogrążonego w ekstazie Hansa i pogodzonego z upływającym czasem jego starego ojca. Ojciec i syn, starość i młodość, kapłan i profan.

            Silverberg mógł z łatwością przekształcić książkę „Umierając żyjemy” w opowieść o człowieku, który dysponuje szczególną mocą, który staje się supermanem, który wykorzystuje swoją moc dla dobra ludzkości. Ale Dawid nie jest supermanem, nie jest zainteresowany sławą ani pomaganiem ludziom. W rzeczywistości idea „wykorzystania swojej mocy dla dobra świata" nie jest wcale poruszana w powieści. Myślę, że częścią tego, co Silverberg próbuje nam powiedzieć, jest to, że człowiek obdarzony wyjątkowym darem nie czuje się kimś niezwykłym, a tym bardziej nie dąży do tego, aby go tak postrzegano.  Autor podczas wywiadu powiedział, że nie jest to książka tylko o kryzysie wieku średniego, ale po prostu książka o zmianach. Nasze życie się zmienia, zmieniają się nasze zdolności, a my możemy być przygnębieni, możemy bać się zmian, lub możemy rozkoszować się nowym światem, który otwiera się przed nami, jeśli tylko na to pozwolimy. 

Styl Silverberga nacechowany jest lśniącymi subtelnościami, które raz po raz pokazują jego talent artystyczny jako jednego z czołowych autorów XX wieku. W tym momencie przypomina mi się ewangeliczna przypowieść o talentach, którą znajdujemy u Mateusza. Daje nam do ręki idealną nić przewodnią, pozwalając zrozumieć, co jeszcze dziś rewolucja judeochrześcijańska wnosi do moralności. Ten tekst, tak prosty i niezrównanie głęboki, pozwala nam lepiej niż cokolwiek innego pojąć radykalny przewrót, który śladem judaizmu chrześcijaństwo podejmuje wobec starożytnej etyki Greków. Opowiada historię pana, który wybierając się w podróż, powierzył trzy różne sumy pieniędzy trzem swoim sługom, a mianowicie pięć talentów pierwszemu, dwa drugiemu i jeden trzeciemu – słowo „talent” (talenta [po grecku]) oznaczało pieniądze, ale też symbolizowało naturalne dary, które otrzymywało się przy urodzeniu. Po powrocie pan zażądał rozliczenia. Pierwszy sługa zwrócił mu dziesięć talentów, drugi cztery, a trzeci, który ze strachu, żeby nie oskarżono go o złe wykorzystanie, zakopał w ziemi monetę, oddał ją panu nietkniętą,  niewykorzystaną dla wypracowania zysku. Pan zrugał go i przegnał, natomiast gorąco pogratulował dwóm pozostałym. To oczywiste, że istnieją między nami naturalne nierówności. Próżno byłoby je negować w imię źle pojętego egalitaryzmu. Nic nie możemy poradzić na to, tak już jest, że niektórzy są de facto silniejsi, piękniejsi, a nawet inteligentniejsi niż inni. Kto zaprzeczy, że Einstein czy Newton byli ponadprzeciętnie inteligentni, co odróżniało ich od szarego człowieka. To fakt. To, że pierwszy sługa miał pięć talentów, a drugi tylko dwa, to również fakt. Co z tego wynika? Jakie ma to znaczenie w wymiarze moralnym? Odpowiedź brzmi: żadne! Dlatego że liczy się tylko to, co każdy zrobi z tym, co mu przypadło w udziale; innymi słowy, o wartości moralnej człowieka przesądza wolność i wykonana praca, a nie natura! Musimy dobrze pojąć doniosłość niezrównanej etyki, jakie niesie to proste zdanie.

Powieść Silverberga oferuje niesamowicie sugestywny obraz życia Nowego Jorku pod koniec lat 1950. i 60.: czasy biseksualnych profesorów, swingujących singli, Black Power, narkotyków psychodelicznych oraz wszechstronnych wstrząsów społecznych i politycznych. Zwracając z kolei  uwagę na oczytanie i inteligencję bohatera, powieść jest również wypełniona cytatami z T.S. Eliota, Jamesa Joyce'a, Samuela Becketta, Lewisa Carrolla, Szekspira i wielu innych pisarzy.