„Strażnik sadu”
Cormac McCarthy
Autor/ (ur.
20 lipca 1933 w Providence) – amerykański pisarz, scenarzysta i dramaturg.
Przez krytyka literackiego Harolda Blooma uznany za jednego z czterech
najważniejszych amerykańskich współczesnych powieściopisarzy, obok Thomasa
Pynchona, Dona DeLillo i Philipa Rotha. Przez zajmujących się jego twórczością
porównywany bywa do Williama Faulknera i czasem do Hermana Melville’a.
Tłumaczenie/ Michał Kłobukowski
Tytuł oryginału/ an-us „The Orchard Keeper”
Tematyka/ Akcja kieruje nas do Tennessee pierwszej
dekady dwudziestego wieku. Był to schyłek epoki, w której stosunki między
ludźmi regulowały biologia i natura albo też instynkt. Najsilniejsza była wola
przetrwania w świecie, w którym człowiek nie jest panem stworzenia, ale jedynie
składową natury rządzącej instynktami ludzkimi. To amerykańska prowincja lat
30. i 40. XX wieku w okresie przed industrializacją, która nie do poznania
zmieniła te dziewicze, piękne i groźne ziemie. McCarthy spędził na tych
terenach swoje dzieciństwo. Żył z ludźmi tej epoki, w otoczeniu dzikich
zwierząt i przyrody, która wyznaczała osadnikom rytm życia. „Strażnik sadu” to
hołd złożony przez pisarza tamtym czasom. Książka została uhonorowana Nagrodą
Faulknera, bo i w pisarstwie McCarthy’ego pozostał wyraźny ślad, odciśnięty
przez swojego wielkiego poprzednika.
Główny motyw/ Bohaterami debiutanckiej powieści Cormaca
McCarthy’ego są: John Wesley Rattner, młody chłopak zarabiający na życie
polowaniem na piżmaki, przemytnik whisky Marion Sylder oraz stary samotnik
Ather Ownby. Całą trójkę łączą nie tylko czas i miejsce akcji, lecz także
mroczna tajemnica. Ather Ownby to właśnie tytułowy strażnik sadu. Sprawuje
pieczę zarówno nad martwym sadem brzoskwiń i jabłoni, jak i nad zwłokami
rozkładającymi się powoli w metalowej cysternie. Esencją utworu są także
epickie opisy dzikiej przyrody. Leniwie posuwająca się do przodu fabuła
ustępuje pola wspaniałym krajobrazom Appalachów, wzburzonych rzek, mieszanym i
jodłowo-świerkowym lasom, tulipanowcom, wiciokrzewom, groźnym kuguarom czy
rozśpiewanym przedrzeźniaczom. McCarthy dokonuje celowego zabiegu
zdeharmonizowania opowieści, by ukazać ogrom natury, jej relacje i wpływ na
człowieka. Na tym tle ludzkie problemy wydają się mniejsze, zagubione – choć
istotne.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Mgliście rozmyślał nad tym, jak pamięta się zapachy… Bo przecież inaczej
niż widoki”.
Książka zaczyna się od dezorientującej sceny
napisanej kursywą, która tworzy ważną metaforę. Kilku afroamerykańskich
pracowników cmentarza (którzy nie odgrywają w dalszej części powieści żadnej
roli) próbuje przeciąć pień i nagle odkrywają, że żelazne ogrodzenie wrosło w
drzewo. Na pierwszy rzut oka znaczenie metafory jest oczywiste: coś stworzonego
przez człowieka niszczy naturę. Zasadniczo, to jest najbardziej zauważalna
istota alegorii; jednak wraz z rozwojem książki „Strażnik sadu”, warstwy
ukrytych znaczeń mnożą się. I tak na jednym poziomie widzimy skłonność
człowieka do niszczenia natury. Natomiast w innej warstwie zauważymy skłonność
człowieka do niszczenia natury drugiego człowieka. Na szczęście McCarthy był na
tyle inteligentny (musimy zaznaczyć, że książka „Strażnik sadu” była debiutem
literackim autora, zauważalne są też w powieści pewne niedociągnięcia), aby nie
poprzestać tylko na tych dość prostych symbolach. Innymi słowy, McCarthy ma dla
czytelników naprawdę świetną historię do opowiedzenia z małymi
niedopieszczonymi szczegółami. Dlatego debiutancki „Strażnik sadu” uważany jest
za formalnie najambitniejszą i jednocześnie najbardziej niedojrzałą książką
McCarthy'ego. Powieść ta pokazuje także, że w żadnej rzeczy, a tym bardziej w
samej egzystencji ludzkiej, nie warto upatrywać wartości ponadczasowych –
wszystko bowiem w okamgnieniu może osunąć się w niebyt. Sam autor powiedział
kiedyś: „Nie ma czegoś takiego jak życie bez rozlewu krwi”.
Myślę, że najlepszym sposobem omówienia tego
utworu będzie bardzo krótki opis postaci, ponieważ poznawanie bohaterów w
trakcie lektury jest dość powolne i zajmuje dużo czasu. Historia rozgrywa się
między wojnami w odizolowanej społeczności w Tennessee. W pierwszej części
spotykamy łazęgę. To Kenneth Rattner, ojciec głównego bohatera, Johna Wesleya
Rattnera. W dalszej części powieści dowiadujemy się, że był kiedyś (rzekomo)
kapitanem, co ma poświadczyć wiszący w jego domu portret w mundurze wojskowym.
W lokalnym przybłędzie o którym czytamy, że pełnił służbę w siłach zbrojnych w
stopniu kapitana jest niewiele z oficera wojskowego. Kolejny z naszych głównych
bohaterów to Marion Sylder dość dziwny i groźny typ. Kiedy obaj mężczyźni
pewnego razu wysiadają z samochodu, Kenneth Rattner w niewytłumaczalny sposób
atakuje Syldera. Sylder zaczyna się bronić i ostatecznie zabija Kennetha
Rattnera. Sam opis walki i jej następstw pokazuje rozwinięty dar McCarthy'ego
do opisywania napięć w codziennych interakcjach. W tej scenie ataku i zabójstwa
widzimy między innymi niewytłumaczalny nagły impuls, który pobudza człowieka do
przemocy. Sylder ostatecznie zabiera martwe ciało do betonowego zbiornika po
opryskach w starym sadzie. Tutaj poznajemy ostatniego z naszych głównych
bohaterów, Attera Ownby'ego, starca, który opiekuje się ogrodem. Co ciekawe,
zarówno Ownby jak i Sylder stają się dla młodego Johna Wesleya Rattnera ważnymi
osobami, choć wydaje mi się, że Ownby i Sylder nigdy nie spotkali się na
kartach powieść twarzą w twarz. Młody Rattner nie zdaje sobie sprawy, że to
Sylder zabił jego ojca i że Ownby wie, gdzie zostały porzucone zwłoki.
Ale w rzeczywistości także sam Sylder nie wie, że zabił ojca Rattnera, a Ownby
nie ma pojęcia, czyje ciało leży w jamie, w której kiedyś mieszano środki
owadobójcze. Jest to skomplikowana konfiguracja, w której nikt poza
czytelnikiem nie wie, co się naprawdę wydarzyło.
Od pierwszych stron „Strażnika sadu” zdajemy sobie sprawę, że bieda wrosła w miejscowy krajobraz tak samo jak plantacje bawełny i tytoniu. Wschodnią granicę „stanu ochotników” – bo taki przydomek zyskało Tennessee – wyznaczają Appalachy, w których nawet dziś warunki życia często niewiele różnią się od tych opisanych przez McCarthe’ego. To właśnie u podnóża gór mieści się powieściowa wioska o wdzięcznej nazwie Czerwona Gałąź. W wiosce lub w jej okolicach mieszkają trzej wspomniani wyżej bohaterowie Arthur Ownby, Marion Sylder i John Wesley Rattner, trzej protagoniści „Strażnika sadu”. Każda powieść McCarthe’ego przesycona jest przemocą. Na przykład „Krwawy południk” spełnia zawartą w tytule obietnicę, każąc czytelnikowi obcować z okrucieństwem i deprawacją niemal na każdej stronie. W tym kontekście „Strażnik sadu” wydaje się powieścią dużo mniej brutalną. Jedynym właściwie – jeśli nie liczyć bójek, pobić czy strzałów staruszka broniącego się przed policją – aktem przemocy jest rozpoczynające całą historię zabójstwo ojca Johna Wesleya Rattnera, którego dokonał Marion Sylder. Choć opisane przez McCaethy’ego w dość naturalistyczny sposób, nie ma jednak zbrodniczego charakteru, ponieważ Sylder działa w obronie własnej, a Rattner senior to najbardziej szemrana postać w „Strażniku sadu”, oszust i złodziej gotów zabić dla zysku.
Śmierć Kennetha Rattnera staje się punktem
wyjścia dla opisywanych przez McCaethy’ego wydarzeń. To właśnie ona czyni z
sędziwego Arthura Ownby’ego „strażnika”, który niewzruszenie, z trudną do
wytłumaczenia sumiennością pilnuje nieumyślnie znalezionych przez przypadkowe
dzieci zwłok, ukrytych przez Syldera w zbiorniku na insektycydy w opuszczonym
jabłoniowo-brzoskwiniowym sadzie. Przed bohaterami „Strażnika sadu” świat nie
stoi otworem, a ich życie jest zaprzeczeniem amerykańskich mitów o „możliwościach”
i „sukcesach”. Autor tworzy sugestywny obraz zamieszkanej przez skromnych
farmerów i robotników amerykańskiej prowincji, z wpisanymi w jej życie biedą,
tandetą i beznadzieją. Oczom czytelnika ukazują się zakurzone drogi, stacje
benzynowe, małe, obskurne, przyozdobione reklamami sklepiki, gdzie popija się
coca-colę, siedząc na skrzynkach, i gdzie kupowanie podstawowych towarów na
kredyt jest na porządku dziennym, oraz marne gospody, w których każdy pretekst
do bójki jest dobry. Marzenia o lepszym życiu próbuje zrealizować Marion
Sylder: gdy po pięciu latach tajemniczej nieobecności wraca w 1934 roku w
rodzinne strony, miejscowi z trudem rozpoznają go w dobrze ubranym,
poruszającym się eleganckim samochodem nieznajomym. Ważnym i zarazem
ambiwalentnym elementem symboliki powieści jest samochód, związany z
przedstawioną w „Strażniku sadu” klęską amerykańskiego mitu sukcesu. W całej
powieści przewijają się obrazy drogi i jazdy samochodem oraz dokładne opisy
pracy auta.
W „Strażniku sadu” natura subtelnie współpracuje z
człowiekiem, skrzętnie skrywa jego mroczne postępki, by w finale wydać go na
pastwę fatum – deszcze psują benzynę w samochodzie Syldera, co doprowadza do
jego aresztowania, popiół odkrywa piszczele trupa, lecznicze roślinne korzenie
przeznaczone na handel przyczyniają się do schwytania Athera, a kłusownictwo
Johna Wesleya zemści się na jego postawie mentalnej. Natura staje się
repozytorium rozmaitych wartości, takich jak piękno – w wymiarze nie tylko
estetycznym, lecz również duchowym – dobro, prawda, mądrość, odwaga, wolność. W
książce McCarthy’ego „prawo moralne” znajduje się w samym centrum przyrody.
Symbioza chłopca z przyrodą jest obrazowo przedstawiona w scenie jego
pierwszego spotkania z Sylderem. Udzieliwszy pomocy nieznajomemu, którego
samochód wpadł do rzeki, młody Rattner wygląda jak dziwny stwór obrośnięty
roślinnością. Mamy w powieści nawiązywania do zderzenia się cywilizacji z
naturą. Tak jak na początku książki robotnicy odnajdują w drzewie wrośnięty
element ogrodzenia cmentarza, tak później bohaterowie stają w obliczu
metalowych wytworów techniki, zimnych i nieludzkich, wtłoczonych w tkankę
przyrody i kolonizujących ją bezpardonowo. U McCarthy’ego cysterna w której
leżą porzucone zwłoki jest „gładka i złowroga”, „beznamiętna”. Nie bez
przyczyny w scenie aresztowania Ownby’ego jego pies bezradnie wpatruje się w
policyjny samochód. To też okres, kiedy nastaje świat Ameryki czasu wojen, ery
bomby atomowej, kiedy to oparty na postępie ówczesny amerykański porządek
spełnia monstrualne pragnienie rozwoju bez względu na koszty dla ludzkości i
natury. Historia jest jednak dla pisarza tylko pretekstem do pokazania
amerykańskich realiów po wielkim kryzysie. Czasów zbuntowanej zorganizowanej
przestępczości, przemytu, kłusownictwa, ciągle obecnego w świadomości ludzi
rasizmu. A jednak z nostalgią opowiada McCarthy o tamtych czasach, stawiając je
naprzeciw zbliżającemu się nieuchronnie uprzemysłowieniu.
Czy Cormac McCarthy jest mizantropem? Centralnym
zagadnieniem twórczości McCarthy’ego jest zło i przemoc. Jednak nie temat jest
siłą tej prozy, ale sposób jego ujęcia, efekt barokowego przepychu, który
osiąga za pomocą prostych środków. Swoich czytelników szokuje okrucieństwem,
dla którego nie szuka przyczyn. Konsekwentnie bohaterami jego książek są albo
ludzie źli, albo od początku skazani na porażkę. Autor jednak ostentacyjnie
uchyla się od psychologizacji i moralnej oceny ich zachowań. Być może temu
wszystkiemu przygląda się jakaś potężna istota, będąca odwrotnością Boga, w
którego wierzą dobroduszni Amerykanie. To obojętne, być może nawet tępe
stworzenie, jakieś pogańskie bóstwo, w najlepszym razie demiurg, który stworzył
świat, żeby obserwować ludzkie nieszczęście i znaleźć w nim pocieszenie. W
sensie biologicznym jesteśmy niewątpliwie tworami ewolucji dość potwornymi.
Dzięki udzielonej nam przez ewolucję nadmiernej wolności poczynań jesteśmy
zdolni do wszystkiego, co złe. Gorzej – zło nas często bardziej pociąga niż to,
co dobre. Jest w nas ludziach boski, prometejski pierwiastek – ale prometejskim
ogniem podpala się potem domy i miasta. Tak to niestety wygląda.
Zbrodnia, która połączyła głównych bohaterów
nie została wyjaśniona, chłopak nigdy nie dowiedział się, że za śmierć ojca
odpowiedzialny jest człowiek, którego szanował a Ownby nie poznał prawdy czyje
zwłoki skrzętnie ukrywał w zbiorniku w brzoskwiniowym sadzie. Kiedy odkryjemy
prawdziwe znaczenie swojej egzystencji i swoich doświadczeń, przekonamy się, że
życie nie jest tym, co nam się przytrafia. To MY przytrafiamy się życiu i MY
możemy nadać mu sens. Dlatego też „Strażnik sadu” – z jego obrazem kryzysu, by
nie powiedzieć klęski amerykańskich mitów i ideałów – trudno rzecz jasna uznać
za powieść optymistyczną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz