28 sierpnia 2022

Szatan w Goraju

 

„Szatan w Goraju„

Isaac Bashevis Singer


Autor/ Isaac Bashevis Singer (jid. ‏יצחק באַשעוויס זינגער), ur. (prawdopodobnie) 21 listopada 1902 w Leoncinie koło Nowego Dworu Mazowieckiego. Jego ojciec był chasydzkim rabinem, matka Baszewa córką rabina z Biłgoraja. Jego rodzeństwo, siostra Ester Kreitman (1891–1954) i brat Israel Joszua Singer (1893–1944), było także znanymi pisarzami. Siostra Ester jako pierwsza w rodzinie zaczęła zajmować się twórczością literacką. Isaac Bashevis Singer  został nagrodzony w 1978 r. przez Akademię Szwedzką za „pełną uczucia sztukę prozatorską, która wyrastając z polsko-żydowskich tradycji kulturowych porusza jednocześnie odwieczne problemy”, jako pierwszy i jak dotąd jedyny pisarz tworzący w języku jidysz.

Tłumaczenie/  Monika Adamczyk-Garbowska

Tytuł oryginału/ ji „Der sotn in Goraj”

Tematyka/ Powieść rozgrywa się w mieście, gdzie szatan chadzał ulicami. Goraj, bo o nim mowa, kiedyś słynął ze świetnych talmudystów i pobożnych obywateli, do czasu. Singer w „Szatanie w Goraju” opisuje mechanizm tworzenia się sekty. Z Bogiem, jego (bardzo ziemskimi) prorokami i ich proroctwami nakazującymi porzucanie starych, rygorystycznych norm na rzecz rewolucji moralnej aż po upadek i świadomość, że zostało się oszukanym, choć bez dopuszczania do siebie myśli, że przecież chciało się nim zostać i że współtworzyło się oszustwo.

Główny motyw/ Miasteczko po krwawych najazdach Chmielnickiego powracało do życia. Remontowano domy, nieśmiało otwierano okiennice, na rynek znów zaczęły zjeżdżać furmanki z rozgadanymi żydowskimi handlarzami. Jako ostatni do Goraja powrócili stary rabin Bejnusz Aszkenazy i dawny parnes kahału reb Łozer Babad. W tym czasie w okolicy coraz popularniejsze stawały się pogłoski o przyjściu mesjasza. Jedni pokutowali modląc się gorliwie, inni tańczyli na ulicach w radości i oczekiwaniu na wybawienie. Duże poruszenie w mieście wzbudził emisariusz sefardyjski, wysłany przez samego Sabataja Cwi, który nazywał siebie żydowskim Mesjaszem. W synagodze emisariusz nawoływał żydów do zbierania sił. Mimo wszystko rozpaliły się namiętności pośród żydowskiej społeczności Goraja. Obłąkańczy fanatyzm i wiara w fałszywych proroków sprzyjały siłom zła. Żydzi zaniedbywali modlitwę i swoje obowiązki. Miasteczko na nowo ogarniał chaos. Sielski Goraj stał się „jaskinią złoczyńców, miastem przeklętym przez Boga i ludzi". Czyżby to znaczyło że reb Bejnusz Aszkenazy przegrał wojnę o mieszkańców Goraja?

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Ale tak to już bywa na tym świecie, że nic nie stoi w miejscu i los wtacza życie w stare koleiny”.

„Przecież być płodnym i rozmnażać się to biblijna zasada nad zasadami”.

„Spieszcie się, dzieci, to ostatnia Pascha w Goraju. W przyszłym roku zjemy macę już w kraju Izraela! Przyrządzą ją dla nas aniołowie…”.

                       Kim był lub kim być powinien Mesjasz? I żydzi, i chrześcijanie zgodzą się zapewne, że to wysłannik niebios, ktoś namaszczony – jak kapłani i królowie Izraela, wyzwoliciel, sprawca pokoju. Nie jest to, trzeba przyznać, wiele. Czy rację mają chrześcijanie, którzy uważają, że owym Mesjaszem był Jezus z Nazaretu, czy żydzi, którzy odmawiają mu tego tytułu? Wydaje się, że pytanie to wśród coraz większej grupy wierzących traci na znaczeniu. Nie, istoty konfliktu chrześcijaństwa i judaizmu nie da się sprowadzić do sporu o to, czy zbawienie ma charakter publiczny, czy prywatny. Wydaje się, że Gershom Scholem jest znacznie bliższy prawdy, gdy opisując pojęcie kryzysu tradycji w judaizmie, zauważa, że „od początku mesjanizm pozostaje w opozycji do idei objawienia Tory. Pojawia się on w historii, chociaż nie jest rozwinięciem idei prawa ani uzupełnieniem tradycji jego interpretacji”. Skąd się zatem bierze? Odpowiedź Scholema – z doświadczenia historii – nie odbiega właściwie od tego, co gotowi są przyjąć chrześcijanie. Z jednym wszakże zastrzeżeniem: oni, miast mówić o doświadczeniu, woleliby zapewne posłużyć się pojęciem objawienia, a jeszcze lepiej nowego objawienia w historii. Mówi ona o wierze i uznaniu za prawdziwe, że Mesjasz przyjdzie; zakazuje też myśli, że jego nadejście się opóźnia. W obrębie religii żydowskiej ma wszakże inne znaczenie niż w chrześcijaństwie.

                       Jednak wśród myślicieli żydowskich, którzy są, lub byli pod wpływem nauczania Kabały, powstała jednoznaczna odpowiedź, że nie chodzi o Mesjasza człowieka z krwi i kości, lecz o czasy mesjańskie. Era mesjańska z pewnością będzie szczęśliwsza niż czasy obecne, z pewnością też łatwiejsze będzie w niej życie; co się tyczy jednak tego, co najważniejsze − stosunku do Boga określanego przez wypełnianie prawa − nic się nie zmieni. Według nauczania kabalistów czasy mesjańskie zbliżają się krok po kroku. Każde pokolenie widzi zmiany na własne oczy; zniesienie niewolnictwa, nabywanie praw przez kobiety i dzieci, dbanie o środowisko naturalne, wegetarianizm, ochrona zwierząt.  Jednak takie postępowanie, niezależnie od zalet, obciążone jest poważną wadą: w żaden sposób nie możemy zrozumieć, dlaczego współczesne nam elity nie są w stanie dostrzec owej zdumiewającej zaiste zbieżności zawartych w proroctwach przepowiedni i faktów historycznych. Czyżby Prawda nie znosiła powszechnego posiadania? Są autorzy, którzy uważają, że najlepszym i niepodważalnym dowodem prawdziwości nastania ery mesjańskiej jest wypełnienie proroctw starotestamentowych. Jak pisze żyd mesjanista David H. Stern: „wypełnienie się proroctw jest naczelnym racjonalnym powodem – wynikającym z empirycznych obserwacji wydarzeń historycznych”. Przykładem jest księga Izajasza, która jak sądzą znawcy Biblii, w większości dotyczy nastania królestwa króla Dawida. Jednak między wierszami można wyczytać także wskazówki dotyczące czasów mesjańskich: „Niemowlę igrać będzie na norze kobry, dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii” (Iz 11;8). Czy współczesny człowiek boi się ugryzienia kobry lub żmii? Oczywiście, że tak, jednak nie w takim stopniu jak ludzie żyjący w czasach powstawania księgi Izajasza. Dlaczego? Ponieważ mamy obecnie lekarstwo na ukąszenia. 


                       Książka „Szatan w Goraju” Isaaca Beshevisa Singera jest jedną z najtrudniejszych książek Singera. Wiele z tego co pisze Baszevis Singer, jest rekonstrukcją, legendą, przypowieścią lub wyobrażeniem, tym też różni się od twórczości tych pisarzy żydowskich, którzy przedstawiali istniejącą rzeczywistość w konwencji realistycznej. Jego świat może wydać się bardziej egzotyczny Żydom, którzy się z niego wywodzą, niż czytelnikom nieznającym przedwojennego sztetl. Nic więc dziwnego, że pisarz spotkał się z nieprzychylnym przyjęciem ze strony niektórych krytyków żydowskich. Jego utwory, choć pozornie utrzymane w duchu dziewiętnastowiecznego realizmu, są bowiem bardziej bliskie modernistom, mimo że inspirację czerpie on z opowieści chasydzkich czy kabalistycznych. Powtarzające się motywy to zagubienie, alienacja, starość, patologiczne stany duchowości, rozkład fizyczny i moralny, ukazane nierzadko na domiar wszystkiego w sposób groteskowy czy tragikomiczny. Baszevis bardzo chętnie wprowadza do swoich opowieści demony. Demonem jest często człowiek opętany jakąś myślą i pragnieniem. Pisarz daje nam do zrozumienia, że w każdym z nas oprócz pierwiastków ludzkich tkwią również pierwiastki demoniczne, które ujawniają się wtedy, gdy namiętność ogarniająca człowieka jest tak silna, że nie mogą jej już powstrzymać żadne hamulce. Czasami motyw sił nadprzyrodzonych zostaje użyty w celach humorystycznych, częściej jednak ma wymiar tragiczny.

                       Wiele z motywów występujących w opowiadaniach pojawia się także w powieściach Baszevisa Singera. Najlepszą, zdaniem wielu krytyków, jest wspomniany wyżej „Szatan w Goraju” z 1933 roku. Ujawnił się w niej od razu jego  nieprzeciętny talent, odrębny, sugestywny styl, charakteryzujący się precyzją i zwięzłością języka, oraz zainteresowanie demoniczną stroną natury ludzkiej. Osadzona w drugiej połowie siedemnastego wieku, po powstaniu Chmielnickiego, opatrzona podtytułem Majse fun farcajtns (Opowieść z dawnych czasów), może być odczytywana w bardzo różny sposób. Jest to na pewno utwór umieszczony w pieczołowicie odtworzonym kontekście historycznym. Można go jednak także traktować jako alegorię, ukazującą jak narzucenie społeczeństwu niemożliwej do urzeczywistnienia ideologii - w tym wypadku mesjanizmu Sabataja Cwi - prowadzi ludzkość do zła i chaosu uosabianych przez Szatana. Wprawdzie na ostatnich stronach powieści wszystko wydaje się powracać do dawnego porządku, ale jak dalece dosłownie należy je traktować?  

                       „Szatan w Goraju”, podobnie jak cała późniejsza twórczość Baszevisa, wyrasta zatem z tradycji literatury żydowskiej, ale również buntuje się wobec niej, polemizuje z tą tradycją. Wyrazem tego jest nie tylko niekonwencjonalne wykorzystanie dobrze znanych gatunków, ale przede wszystkim odejście od purytańskiej obyczajowości judaizmu na rzecz nierzadko naturalistycznie pojmowanej erotyki. Występują tu także wątki rozwijane później w innych utworach pisarza, takie jak problem lekceważenia tradycji, walki między intelektualną a zmysłową stroną natury ludzkiej, upodobanie do przedstawiania fizycznych deformacji, fascynacja krwią, symboliczne traktowanie impotencji i bezpłodności. Widać też wyraźnie skłonność autora do rysowania typów ludzkich grubą kreską. W „Szatanie w Goraju” nie pojawia się jeszcze znany z późniejszych powieści bohater noszący znamiona autobiograficzne, który bez względu na epokę, w której żyje, prezentuje osobowość i światopogląd bliskie filozofii egzystencjalnej. Ale niektóre inne postaci, jak rozważny rabin Bejnusz Aszkenazy, asceta Icie Mates czy zdeprawowany reb Gedale, występują w swych rozlicznych wcieleniach w wielu późniejszych utworach.

                       Dzieje żydowskich ruchów mesjańskich frapowały Singera, czemu dał wyraz w swojej pierwszej, opublikowanej jeszcze w Polsce, powieści „Szatan w Goraju”, opowiadającej o fermencie, jaki w społecznościach żydowskich zasiały idee siedemnastowiecznego poprzednika Franka, Sabataja Cwi. Reb Mendele Bashevisa wraz ze swoimi oponentami stanowi interesującą próbę odtworzenia w ramach społeczności żydowskiej dysput w rodzaju tych, jakie mogły towarzyszyć sprawie Franka, która wstrząsnęła ówczesnym żydostwem. Z czysto literackiego punktu widzenia Bashevisowi w dużym stopniu udało się stworzyć wielce prawdopodobny portret. Postać reb Mendele jest jednak zarysowana nieco niewyraźną kreską, skłaniając się ku swego rodzaju karykaturze; zresztą autor nie wydaje się zbytnio zadowolony ze swoich wytworów. Najprawdopodobniej wielość źródeł stworzyła ograniczenia, których początkowo sobie nie uświadamiał. Dlatego doszedł do wniosku, że ze względu na wielką ilość dostępnych informacji na temat tych wydarzeń nie ma miejsca na fikcyjne elementy, które próbował do nich dołączyć.

                       Gdyby nie emancypacja religijna Singera, autor nie zdobyłby się też na negatywną, pesymistyczną ocenę świata. Judaizm był bowiem religią fundamentalnie optymistyczną. Cierpienie w świecie, całe zło, to – w istocie – męki porodowe Mesjasza. Gdy nadejdą czasy mesjańskie i zatriumfuje pokój, wszystko zostanie naprawione i wyjaśnione. Podskórny optymizm judaizmu był być może głównym ratunkiem – w czasie dwóch tysięcy lat wygnania – przed rozpaczą, a przeto poddaniem się i asymilacją. Matki chciały mieć dzieci, a ojcowie chcieli je wychowywać i kształcić religijnie, bo była nadzieja, że doczekają Mesjasza. Co prawda, wytrwało w wierze tylko kilka procent, inni rozpuścili się w ciągu tych tysiącleci w chrześcijańskim lub islamskim morzu, był to jednak dobór – na swój sposób – pozytywny; zostali ludzie o najsilniejszej wierze i największym harcie ducha; co jednak nie zawsze szło w parze z bystrością i otwartością umysłu. Singer, emancypując się, odszedł od tych „najwierniejszych z wiernych”; mógł przeto w pełni uwolnić potencjał bystrości, ciekawości i otwartości oraz zdjął optymistyczne, „różowe okulary” judaizmu: Mesjasz nigdy nie przyjdzie, nigdy lud Izraela nie poleci na chmurze do Ziemi Obiecanej. Cierpienie zatem – ludzi i zwierząt – ukazało mu się w całej swej szarości, okropności i domagało się jakiegoś wyjaśnienia. Poczuł się więc zmuszony do przemyślenia – od nowa i po swojemu – pytania o sens cierpienia w szczególności i sens świata w ogólności.

                       Żydowski Goraj z XVIII wieku nie jest tu zatem rodzajową dekoracją czy kostiumem. Pozostaje jednak figurą głębokich peryferii. Singer szkicuje swoją historię grubą kreską i ostrzega przed fałszywymi mesjaszami, którymi mogą stać się politycy, duchowni, naukowcy czy zwykli hochsztaplerzy. Gdzieś tam, w wielkim świecie, dzieją się ważne rzeczy. A tu lokalnie toczą się teologiczne spory, polityka krzyżuje się z religią, mesjasz Sabbataj Cwi czyni ponoć cuda i odnawia królestwo Izraela. A tutaj – echa tych wydarzeń wykorzystują zwykli mali ludzie, by zaspokoić swoją potrzebę władzy czy seksualne fantazje. Rachełe – dziwna, trochę zbyt wykształcona jak na to miasteczko panna – przechodzi z rąk jednego fałszywego proroka do drugiego. Obaj przybywają z zewnątrz, wzbudzając w zastygłej przy stolikach lokalnej społeczności spore poruszenie. Obaj wydają się charyzmatyczni. Jednak o wyniku konfrontacji między nimi rozstrzygnie sprawa męskiej potencji. Icie Mates, za którego Rachełe zostaje wpierw wydana – okazuje się seksualnie niesprawny, co go kompromituje. Natomiast przybyły do miasta rzeźnik, rzekomy wysłannik mesjasza Sabbataja Cwi – przeciwnie, charakteryzowany jest przez seksualną nadaktywność. Przejmuje Rachelę i władzę nad miasteczkiem, znosi religijne regulacje dotyczące życia płciowego. Charyzma okazuje się funkcją libido. Przemoc: fizyczna, seksualna, symboliczna – to w książce u Singera coś całkowicie odczarowanego, wręcz banalnego. Jest do bólu małomiasteczkowa, nawet wtedy, gdy małe miasteczko przekształca w rodzaj teokratycznej antyutopii. Społeczność tę jednak obserwujemy z góry, przez co stwarzająca ją przemoc wydaje się komiczna. W książce większy akcent pada na pokazywanie mechanizmów, niż budowanie historii poszczególnych postaci. A dobrze wiemy, o jakie mechanizmy chodzi. Singer pisał „Szatana w Goraju” na początku lat 30. w Warszawie – gdy w ościennych Niemczech w siłę rósł ruch nazistowski. Patos śmierci wróci na koniec – w sugestywnym opisie uboju zwierząt, którymi żywi się miasteczko. Zbanalizowana i spowszedniała codzienna przemoc wobec zwierząt, zostaje pokazana z powagą – jako ukryty rewers jawnej przemocy rządzącej relacjami ludzi.

                       Na koniec przypomina mi się pewna aluzja żydowskiego baraniego rogu zwanego „szofar” do rogu z „Wesela” Wyspiańskiego. Historia o pastuchu który miał róg. I dął w ten róg do utraty sił i przytomności. Równie namiętnie wielbił też Stwórcę śpiewem, fikaniem koziołków na łące i jedynym srebrnym groszem który posiadał. Natomiast głos szofaru daje Żydom nadzieję, odzwierciedlając dźwięk „wielkiego szofaru", który wezwie naród żydowski, rozproszony po całej Ziemi, gdy nastaną czasy mesjańskie. Zapowiada dzień sądu po upływie dni, które prorok opisuje jako „dzień szofaru i alarmu przeciwko miastom obronnym i wysokim basztom" (Zefania 1,16). Jasiek z „Wesela” zgubił róg, mesjasz żydaczowskich chasydów pożyczył go pastuchowi. Ani jeden, ani drugi już go nie ma... Dlaczego? Ponieważ kilka lat po napisaniu „Wesela” przez Wyspiańskiego oraz „Szatana w Goraju” przez Singera, „Żydzi tańcząc dygotali w ekstazie, tańcząc wchodzili do komory gazowej”, a Polacy oparci o ścianę śmierci w Palmirach dumnie stali i patrzyli w niebo słysząc strzały plutonu egzekucyjnego.

 

 

 

 

25 sierpnia 2022

Człowiek z Wysokiego Zamku

 

„Człowiek z Wysokiego Zamku”

Philip K. Dick



Autor/ Philip Kindred Dick (1928-1982) uważany jest za jednego z najwybitniejszych twórców literatury fantastycznej. Początkowo słabo znany wśród fanów właściwej science fiction, zaś odtrącany przez główny nurt literatury (tzw. mainstream) ze względu na etykietkę pisarza sci-fi, z czasem zdobył uznanie i poważanie jako protoplasta prozy łączącej elementy klasyczne z psychodelią i swoiście pojmowanym solipsyzmem. Z ogromnym uznaniem wyrażał się o jego dziełach sam Stanisław Lem. W twórczości pisarza dominuje kilka stałych, często powtarzających się motywów, do których z uporczywością powracał. Głównymi obsesjami Dicka były kwestie tożsamości i prawdziwości osoby ludzkiej.

Tłumaczenie/ Lech Jęczmyk

Tytuł oryginału/ an-us „The Man In The High Castle”

Tematyka/ „Człowiek z Wysokiego Zamku” to hipotetyczna opowieść o przerażającej rzeczywistości opanowanej przez nazistowski terror. Człowieczeństwo przegrało, potwory dzielą i rządzą, a obraz krwawego dyktatu układa w naszych głowach niewygodne pytania. Bohaterzy muszą radzić sobie w nieludzkich sytuacjach i potwornych warunkach. Przez to rozwój postaci ma tu niebagatelne znaczenie. Tutaj ktoś wydaje się do szpiku kości zepsuty, a jednak może dorosnąć do wielkiej zmiany. Ktoś inny, komu przypisujemy cechy wskazujące na to, iż stać go na przyzwoitość, brnie głębiej w zgubny system. Inny bohater chce przejść przez życie jak najciszej, a staje się niewygodną kością w gardle systemu niesprawiedliwości.

Główny motyw/ „Człowiek z Wysokiego Zamku” zabiera nas do lat 60., XX wieku w których Stany Zjednoczone są rozdarte pomiędzy Japonię i Niemcy – państwa, które w tej rzeczywistości nie przegrały II wojny światowej, a ludzkość zatopiła się w powojennym mroku. Przenosimy się do Ameryki sterowanej z Berlina przez Hitlera, w świat masowej eksterminacji Żydów, inwalidów i chorych, o dominacji japońskiej kultury, o służalczości i zastraszeniu narodu amerykańskiego, o bezprawiu Dzikiego Środka. Taka właśnie jest wizja Philipa K. Dicka w „Człowieku z Wysokiego Zamku”. W całym tym świecie jednak coś się załamuje, coś się nie domyka, coś zdaje się nie pasować. Przez ten drobny wyłom, malutki niczym dziurka od klucza, przemyka do nielicznych bohaterów książki alternatywna, choć niezrozumiała, wizja świata, w którą wierzą jak w zbawienie. Wierzą ze strachu i nieszczęść własnej codzienności, uległości i upokorzeniu po przegranej wojnie. Wszystko to porusza lawinę wydarzeń, które przytrafiają się Julianie Frink oraz ludziom powiązanym z nią babim latem losu.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Zniknie samo pojęcie pozycji. Nie będzie rządzących i rządzonych, będą po prostu ludzie”.

„Czas jednak okazał się dobrym lekarzem – tego nie wziął pod uwagę”.

„Przerażała go ta myśl: pradawny gigantyczny kanibal, który odżył i znowu rządzi światem. Przez milion lat oddalaliśmy się od niego, a on wrócił. I to nie jako przeciwnik, lecz władca”.

„Mój pech, że ją spotkałem, że ją kochałem, że ją kocham”.

„Loty kosmiczne najpierw na Księżyc, potem na Marsa. Czyż to nie jest najstarsze marzenie ludzkości, nasz sen o potędze?”.

„Czyż nasi przodkowie nie byli tacy sami? Tyle że nie ma już Dzikiego Zachodu; Dziki Zachód to teraz inne planety”.

„Możemy żyć swoim małym życiem. Jeśli chcemy. Jeżeli ma to dla nas jakieś znaczenie”.

„Z kazirodztwa rodzą się: szaleństwo, ślepota, śmierć”.

„Lubię, żeby obraz coś znaczył, a nie tylko przedstawiał ideał”.

„Cały nasz świat jest psychopatyczny. Władza jest w rękach szaleńców. Od jak dawna to wiemy? Żyjemy z tym? I… ilu z nas wie?”.

„Oni ignorują całe fragmenty rzeczywistości”.

„Podbój planet. Jest w tym coś obłąkańczego i zwyrodniałego, podobnie jak w ich podboju Afryki, a wcześniej Europy i Azji”.

„(…) zawsze jakaś abstrakcja: rasa, kraj”.

„Abstrakcja jest dla nich rzeczywistością, a rzeczywistość jest dla nich niewidzialna”.

„Wszechświat nie wie o moim istnieniu; żyję niewidzialny”.

„Kogo bogowie zauważają, tego niszczą. Bądź mały… a unikniesz zawiści wielkich”.

„Prawo Greshama: fałszerstwa obniżają wartość autentyków”.

„Nie można mieć powodzenia i klęski naraz”.

„Przeklęci fizycy i ta ich teoria synchroniczności, zgodnie z którą każda cząsteczka ma powiązania z innymi; każde pierdnięcie narusza równowagę wszechświata”.

„Czyż nie jest prawdą, że żaden człowiek nie powinien być narzędziem zaspokajania potrzeb innego człowieka?”.

„To zależy od przynależności rasowej. Od kochanej opaski na ramieniu”.

„Orientacja ideologiczna przypominająca jezuityzm pogłębiony postromantycznym niemieckim nihilizmem”.

„Zło to nie tylko punkt widzenia. (…) To jest część nas. Składnik świata. Otacza nas, przenika nasze ciała, umysły, serca”.

„Wszyscy jesteśmy owadami. Zmierzamy po omacku ku czemuś strasznemu lub boskiemu”.

„Jestem intruzem w swoim własnym kraju”.

„Lampa, stół, biblioteczka, drzeworyt na ścianie. Niewiarygodne japońskie poczucie wabi. Nie można tego pomyśleć po angielsku. Umiejętność znalezienia w prostych przedmiotach piękna przekraczającego to, co mogą dać rzeczy wypracowane i ozdobne”.

„Nie można sądzić książki na podstawie tego, że jest bestsellerem”.

„Jedynie kobiety znają się na konwenansach. Bez kobiet gadalibyśmy o samochodach wyścigowych i koniach albo opowiadalibyśmy świńskie kawały. Nie byłoby kultury”.

„(…) jaki przywódca, takie państwo”.

„W niemieckim charakterze jest za dużo filozofii. I za dużo teatru”.

„Mężczyzna nigdy nie potrafi sam się ubrać”.

„Dylemat człowieka cywilizowanego; ciało gotowe, ale niebezpieczeństwo niesprecyzowane”.

„Jak ważną rolę odgrywa czasem tekturowa fasada”.

„Prawo ekonomii: nic nie jest zbyteczne. Nawet nierzeczywistość”.

„Kruchość tego, co z prochu powstało (…)”.

„Krwi, Herr Reiss, nie da się wymazać, jak atramentu”.

„Według mnie jest na tym świecie wiele rzeczy godnych uwagi”.

„Człowiek z Wysokiego Zamku” to jedna z najlepszych książek napisanych przez Philipa K. Dicka. Jest to całkowicie absorbująca, inteligentna, alternatywna historia oparta na założeniu, że Niemcy i Japonia odniosły zwycięstwo w II wojnie światowej. W tym wszechświecie, po wojnie, Stany Zjednoczone zostały podzielone między Japonię i Niemcy, Japonia przejęła stany zachodnie, a Niemcy przejęły stany wschodnie. Historia zaczyna się prawie 20 lat później, w 1962 roku, od świata, który bardzo różni się od tego, który znamy. Philip K. Dick wykonał mistrzowską robotę ekstrapolując bardzo realistyczną alternatywną rzeczywistość w najdrobniejszych szczegółach. Książka naprawdę wciąga nas w świat, który wydaje się jednocześnie bardzo obcy a także znajomy. W miarę rozwoju historii fascynujące jest samo dowiedzenie się, jakie zmiany zaszły z powodu niszczycielskich strat II wojny światowej i wysiłków na rzecz odbudowy państw japońskich i niemieckich. Chociaż jest to bardziej powieść intelektualna niż powieść akcji, nie oznacza to, że nie ma w niej żadnego działania. Kilka scen akcji to emocjonalne i potężne kulminacje ludzkiego dramatu.

 Utwór rozgrywa się między czterema głównymi narracjami, które są w jakiś sposób ze sobą połączone. Trzy z nich dzieją  się w rejonie intensywnie okupowanej przez Japończyków zatoki San Francisco, natomiast ostatnia część ma miejsce w tak zwanej części neutralnej. Mieszkańcy tego obszaru zachowali częściową niezależność od Japończyków, ponieważ ich terytorium   uznano za miejsce o minimalnej wartości. Morze Śródziemne zostało osuszone i zamienione w pole uprawne, a mieszkańcy Afryki albo ulegli eksterminacji, albo poddawani byli  przerażającym eksperymentom. Na ulicach objętych niemiecką okupacją stoją piece krematoryjne, a egzekucje to dla mieszkańców chleb powszedni. W tym wszystkim Niemcom udaje się jednak odnosić coraz większe sukcesy na polu naukowym – nowe materiały, podbój kosmosu (dotarli już na Marsa), lekarstwa, szybkie samoloty pasażerskie etc.

Większość głównych bohaterów książki „Człowiek z Wysokiego Zamku” to Amerykanie, walczący o przetrwanie w aktualnej  powojennej gospodarce z nową ścisłą hierarchią społeczną. Jednak jednym z głównych bohaterów jest pan Nobusuke Tagomi wysoki rangą urzędnik japońskiej misji handlowej w San Francisco, który wkrótce zostaje uwikłany w intrygi walczących ze sobą szpiegów i walki wewnętrzne między różnymi frakcjami niemieckiego totalitarnego rządu, który utrzymuje niełatwy sojusz z Japończykami. Rozwój postaci przebiega naprawdę dobrze. Wszyscy bohaterowie posiadają skomplikowane charaktery, mają wady i są opisywani z wielką wnikliwością psychologiczną. Większość Amerykanów ma w sobie mieszankę uczuć; z jednej strony odczuwają niechęć do Japończyków a z drugiej strony czują do nich podziw. Natomiast Niemcy są postrzegani przez wielu Amerykanów znacznie bardziej negatywnie, ale, jak można sobie wyobrazić, są też i tacy, którzy w pełni popierają nazistowską ideologię z eksterminacją Żydów, chorych umysłowo i niepełnosprawnych. Podczas gdy powieść rozgrywa się na terytorium kontrolowanym przez Japończyków, istnieje wiele odniesień do niemieckiej polityki i ich wysiłków na rzecz realizacji „planu generalnego". „Identyfikują się z boskimi mocami i wydaje im się, że są podobni bogom. To jest ich największe szaleństwo. Są opętani jakimś archetypem; ich jaźń rozrosła się psychopatycznie i już sami nie wiedzą, gdzie się zaczynają oni, a gdzie kończy się Bóg. To nie arogancja, nie pycha, ale rozdęcie do ostatecznych granic wyobrażenia o sobie – poplątanie tego, który oddaje cześć, z tym, co się czci. Człowiek nie pożarł Boga, to Bóg pożarł człowieka” – podsumowuje w jednym zdaniu Philip K. Dick. 


Postacią centralną jest tu Juliana Frink. Od pierwszego do ostatniego rozdziału przechodzi olbrzymią metamorfozę. Fundamentalny wpływ mają na nią ludzie, których spotyka na swojej drodze. Rozwija się wraz z poznawaniem świata i kolejnymi dramatami, jakie ją dotykają. Bohaterzy muszą radzić sobie w nieludzkich sytuacjach i potwornych warunkach. Przez to rozwój postaci ma tu niebagatelne znaczenie. Jeden wydaje się do szpiku kości zepsuty, a jednak może dorosnąć do wielkiej zmiany. Ktoś inny, komu przypisujemy cechy wskazujące na to, iż stać go na przyzwoitość, brnie głębiej w zgubny system. Inny bohater chce przejść przez życie jak najciszej, a staje się niewygodną kością w gardle systemu niesprawiedliwości.

Nowatorski świat stworzony w tej powieści świetnie rezonuje z badaniami dotyczącymi idei filozofii, hierarchii społecznych, polityki, rasy, sztuki, przeznaczenia, strachu i nadziei. W przypływie geniuszu  Philip K. Dick stworzył również bohatera będącego autorem podziemnej alternatywnej książki historycznej, w której USA i sojusznicy wygrali II wojnę światową. To dzieło  nosi tytuł „Utyje szarańcza” i odnosi się do słów z księgi Koheleta „Będą się też bać miejsc wysokich, i będą się lękać na drodze, zakwitnie drzewo migdałowe, utyje szarańcza, a rozproszą się kapary; bo pójdzie człowiek do domu wieczności swej, i będą chodzić po ulicach płaczący” (Koh12;5). Utwór zyskał wielką popularność wśród ludności okupowanej, a autorem tej alternatywnej powieści historycznej jest nikt inny jak Człowiek z Wysokiego Zamku. Niektórzy z głównych bohaterów czytają lub cytują z tej pozycji  całe wersety, co dostarcza niesamowitej ironii i dodaje jeszcze więcej kontrastu dla idei w niej zawartych. To, co jest naprawdę skuteczne, to fakt, że ta alternatywna rzeczywistość nie opisuje dokładnie naszego świata, ponieważ autor nie mógł przewidzieć wszystkiego, co wydarzy się poprawnie. W rzeczywistości wyobrażał sobie świat jako o wiele bardziej idealny niż nasz rzeczywisty.

Podobnie jak w wielu innych swoich powieściach, tak i w „Człowieku z Wysokiego Zamku”, Dick kwestionuje samą rzeczywistość, podejrzewa, że coś gdzieś poszło nie tak i teraz żyjemy w spaczonej iluzji. Antyki Roberta Childana to podróbki, bohaterowie często posiadają fałszywe tożsamości (wręcz absurdalnie wyraźnie jest to pokazane na przykładzie Joego Cinnadelli), czytelnik ma do wyboru aż trzy możliwe położenia, a sam Człowiek z Wysokiego Zamku, okazuje się nie być dokładnie tym, kogo spodziewaliśmy się spotkać. Myślę, że warto przytoczyć tutaj teorię Hugh Everetta[1], którą, między innymi, inspirował się Philip K. Dick. Głosi ona, że istnieje wiele alternatywnych wersji historii, egzystujących obok siebie.

W powieści przecinają się trzy płaszczyzny rzeczywistości: świat realny dla bohaterów książki, świat książki „Utyje szarańcza” autorstwa Człowieka z Wysokiego Zamku Hawthorna Abendsena i nasz świat, istniejący w świadomości czytelnika, a w powieści pojawiający się na krótko w gorączkowej wizji pana Tagomi. Szczególny talent Dicka sprawia, że przyjmujemy punkt widzenia pana Tagomi i wraz z nim odczuwamy nierealność i fantastyczność tego świata. Bo Dick nie tylko tworzy rzeczywistość, ale też nadaje jej rzadką plastyczność i sugestywność. Odkładając jego książkę musimy – jak po przebudzeniu z niektórych snów – przypomnieć sobie, gdzie jesteśmy. Jak u Pedro Calderóna de la Barca w utworze „Życie snem”: „Czym jest życie? Szaleństwem? Czym życie? Iluzji tłem, Snem cieniów, nicości dnem. Cóż szczęście dać może nietrwałe, Skoro snem życie jest całe I nawet sny tylko snem!”.

Taką plastyczność ma obraz Kalifornii pod okupacją japońską, będący poniekąd odwróceniem amerykańskiej okupacji Japonii. Widzimy więc wpływ japońskiego języka, kultury, obyczaju, a także głębsze wpływy psychologiczne, jak w przypadku oportunisty i kolaboranta Roberta Childana. Dążenie do naśladowania zwycięskich Japończyków walczy w nim z resztkami urażonej dumy narodowej, a na wszystko nakłada się jeszcze silny wpływ propagandy  hitlerowskiej: Childan, czerpiący wiedzę o świecie z nazistowskich pism ilustrowanych, wdzięczny jest kulturalnym Nordykom za powstrzymanie nawały brudnych Słowian i komunistów. Jego prymitywizm kompromituje go w oczach o wiele kulturalniejszych Japończyków, liberalnych państwa Kasoura.

W „Człowieku z Wysokiego Zamku” jak w niewielu utworach science fiction występuje cała galeria żywych, trójwymiarowych postaci. Wszyscy oni są jak gracze, usiłujący poznać tajne reguły gry, w którą zostali wplątani, i wszyscy przegrywają, rezygnują. Np. Frink nigdy się nie dowie, jaki był mechanizm jego nagłego aresztowania i równie nagłego uwolnienia. Tagomi i wysoki rangą oficer SD Wegener kapitulują przed zagadką działania historii. Tagomi widział nawet przez chwile inny świat, ale nie ma odwagi weń uwierzyć, podobnie jak Abendsen, który, będąc głosem prawdy, sam w nią nie wierzy.  Jedynie Juliana, najsilniejsza psychicznie ze wszystkich postaci książki, ma odwagę wyciągać wszystkie konsekwencje z tego, co podpowiada wyrocznia, i tylko ona wie, że świat w którym żyje, jest nierzeczywisty (a w każdym razie mniej prawdopodobny od świata z powieści „Utyje szarańcza” Abendsena). Jeszcze jeden seans z „I-cing” i Julina potrafiłaby odkryć, że sama jest bohaterką powieści. W „Człowieku z Wysokiego Zamku” poznanie prawdy nie wyzwala, a jeśli już, to nielicznych. Nawet Abendsen, który dostrzega i opisuje rzeczywistość ukrytą pod pozorami diabelskiej atrapy, nie potrafi uznać, że to jego książka, „Utyje szarańcza”, mówi jak jest, a kłamie obraz, który ma przed oczami. Może właśnie taki, pełen niepewności, winien być los wizjonerów. Tylko Juliana, seksowna ciemnowłosa kobieta, przy pomocy której faszyści próbują Abendsena omotać i dopaść, znajduje w sobie siły, najpierw, by pisarza/wizjonera ocalić, a później – by spojrzeć prawdzie w oczy. Obaj, Dick i jego bohater, lubili takie kobiety, ale nawet Juliana nie wie, co począć ze swoją wiedzą. Jeśli rzeczywiście chodzi o wiedzę. Na pewno wzmacnia to dramatyzm książki, poza tym warto pamiętać, że nie było to pierwsze ani ostatnie otwarte zakończenie Dicka. Pisarz nie powinien narzekać, I-cing wyrzuciła rozwiązanie w jego stylu, nadała na jego fali.

Ze swej wrażliwości, ze swej postawy i sytuacji outsidera wystrugał Finka Franka z jego żydostwem, bezradnością, miłością do Juliany i z jego kunsztem. Do poruszających partii książki traktujących o „wu” srebrnych precjozów zainspirował Dicka poradnik uprawy japońskich ogrodów. Postać wspaniałego, skomplikowanego arystokraty ducha, pana Tagomiego, podpowiedzieć musiały kontakty w bogatym narodowościowo tyglu barwnej wielokulturowej Kalifornii. To tylko niektóre przesłanki, szybkie flesze na tajemnice pisarskiego wnętrza, na jego sekretną alchemię. Dick składa hołd buddyjskiemu podejściu do świata, ale pokazuje, że okrutne wydarzenia nawet buddystę wyprowadzą z równowagi. Pan Tagomi- zadziwiająca, bogata wewnętrznie literacka postać, buntuje się przeciwko swemu zabójstwu z konieczności, brzydzi się taktycznymi politycznymi wyborami, które skazują go na popieranie gorszego faszysty przeciw lepszemu. Nie ma szczęścia, spokoju, nie ma usprawiedliwienia.

Jeśli chodzi o rekonstrukcję opętanej niemieckiej duszy, to rzeczywistość, nie tylko biblioteczna, też podsuwała pisarzowi rozwiązania. W Jerozolimie w 1961 roku ruszył proces Adolfa Eichmanna, a w 1962 zbrodniarza powieszono. Wówczas na tym sądzonym piętnaście lat po zakończeniu wojny biurokracie zbrodni, który wyznał, co zrobił i dlaczego, skupiły się oczy świata. Jedna z najbardziej wpływowych myślicielek XX wieku, filozof Hannah Arendt, zobaczyła w procesie Eichmanna przypowieść o banalności zła. Dick, o którego rozwijającej się karierze pisarskiej  mało kto wtedy wiedział,  odczytał wydarzenie po swojemu: jako kamuflaż kryjący obłęd, upadek, wyzwanie rzucone prawom ludzkim i boskim. Twarz zimnego urzędnika była maską? Kto miał rację?

Głównym tematem prozy Dicka jest podejrzliwość w stosunku do fasady świata, usiłowanie dotarcia do jego ukrytej struktury, zrozumienie jego praw. We wszystkich utworach spotykamy fałszywe realia , sztucznych ludzi i podrabiane przedmioty. „Człowiek z Wysokiego Zamku” oparty jest na założeniu, że ludzkość posiada klucz do zagadki rzeczywistości i że jest nim stara chińska księga „I-cing”. Dzieło to, podsumowujące  specyficzne chińskie podejście do świata i do człowieka, cieszyło się wielką popularnością w Stanach Zjednoczonych, a zwłaszcza w Kalifornii. Według „I-cing” świat znajduje się w nieustannym ruchu, jest żywym splotem działających na siebie, krzyżujących się potężnych i słabszych linii. Za pomocą heksagramu możemy uzyskać wgląd w układ sił właściwej danej Chwili, a to, przy umiejętnej interpretacji, pozwala wybrać właściwe postępowanie.

Wyrażone w „Człowieku z Wysokiego Zamku” poczucie nietrwałości otaczających nas struktur życia w jednej z wielu możliwych rzeczywistości jest zapewne odbiciem sytuacji współczesnego człowieka, dla którego przesunięcie w czasie (postarzanie się o dziesięć lat) lub przestrzeni  (godzina lotu odrzutowcem) oznacza przeskok do innego świata. Można też czytać Dicka jako dyskurs o Kantowskich kategoriach umysłu lub jako studium choroby umysłowej (sam Dick chorował na schizofrenię): obraz rozterki człowieka uświadamiającego sobie, że zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością. Sam autor już wspomnianej książki „Utyje szarańcza” Abendsen jak czarnoksiężnik z krainy Oz okazał się zwykłym człowiekiem, pisarzem, mieszkającym nie w „Wysokim Zamku” lecz w parterowym domu otoczonym ogrodem w Denver.  W tym ogrodzie stał oparty o mur mały dziecięcy rowerek.

Szaleńcza gotowość do zniszczenia ludzkości to zarzut, który można postawić nie tylko faszystom. Kiedy Dick finiszował powieść, nabrzmiewał kryzys kubański. Wspomagani przez USA emigranci i wygnańcy wylądowali zbrojnie w Zatoce Świń. Potem u wybrzeży Stanów ZSRS montuje wyrzutnie dostosowane do miotania atomowych pocisków, a przez Atlantyk płynie sowiecka flota gotowa ich bronić. Kennedy i Chruszczow siłowali się na rękę, a w Berlinie staje mur oddzielający świat wolny od podbitego. Czy tak trudno sobie wyobrazić, że te wydarzenia zainspirowały Dicka, w którego powieści takim naturalnym niby-murem dzielącym skłóconych sojuszników stają się Góry Skaliste?

Czytelnik sięgający dziś po dowolną książkę dobrze w Polsce znanego Dicka ma wobec autora „Człowieka z Wysokiego Zamku” lekką przewagę. Wie, co go czeka w tej prozie. Prawie na pewno będzie tam zapis psychicznych katastrof spotykających w stosunkach z dominującymi kobietami słabego mężczyznę o bujnym życiu wewnętrznym. Spodziewać się należy wieloznaczności światów, w których granice między rzeczywistością, transem, halucynacją, przepowiednią i jej spełnieniem zostaną zatarte. Kiedy indziej może iść o nie dającą się uchwyć różnicę między człowiekiem a robotem, zwierzęciem i automatem oraz, jak w tej powieści, między zabytkowym przedmiotem a zręczną repliką. Najpewniej czekają nas też pojedynki dusz, dokonujące się w szczerych, bolesnych dialogach, sięgających sekretnych urazów i tajemnic. Opowieść może traktować o szaraku powołanym do wielkiej sprawy, któremu to zadaniu można stawić czoło lub mu zaprzeczyć. Okaże się wreszcie, że Dick w szczególny sposób opiekuje się pozytywnymi bohaterami – ludzie prawi, jeśli nawet zginą, to godnie, na łajdaków czekają kary i upokorzenia.

Wiemy, że Dick nawiązywał w prozie do swojej sytuacji i swoich demonów. Akurat podczas pracy nad „Człowiekiem z Wysokiego Zamku” pomagał żonie w produkcji jubilerskich cacek, jakie w powieści wytwarzają Frank Frink z Edem McCarthym. Ta robota rozbudziła Dicka filozoficznie – jej zawdzięczamy fascynujące refleksje estetyczne – ale zdominowała pisarza i urażała jego ambicję. Mało brakowało, by dochód z precjozów przekroczył literackie wpływy Dicka. Pisarz wierzgał przeciw tej niesprawiedliwości jako artysta i jako mężczyzna, uciekał w jubilerkę przed trudnościami pisarskimi, gardził tą robotą i gardził sobą, aż żona przegoniła go do szopy, by tam pisał, zamiast zatruwać życie rodzinie. Błogosławiona decyzja. Ileż to książek dokończono dzięki wygnaniu z domu lub małżeńskiego łoża. Albo dzięki świadomej ucieczce.

Zaproponowana przez Dicka tajemnicza, dramatyczna, kwantowa, nieostra wizja dziejów, wymykających się narratorowi i bohaterom, jest bliższa naszemu doświadczeniu i nowoczesnej wiedzy. Chodzi o teorię Hugh Everetta, wedle której dziesiątki równoprawnych wariantów historii rozgałęziają się i współegzystują obok siebie. Dick zaś oprócz tego, bądź obok tego, widzi w historii nie tylko matematyczne procesy i prawa, dające sobą powodować, ale i szaleństwo, czasem diabelstwo, wolę mocy i pęd do samozniszczenia.

„Człowiek z Wysokiego Zamku” Philipa K. Dicka to zasłużenie jedna z najbardziej uznanych książek fantastyczno-naukowych. Wspaniale skonstruowana fabuła, subtelne wskazówki trzymające czytelnika w ciągłej niepewności i naprawdę niepowtarzalny klimat, to według mnie największe zalety tej powieści. Jeśli jesteście fanami fantastyki albo po prostu lubicie ambitną literaturę – gorąco polecam „Człowieka z Wysokiego Zamku”.

 


[1] Podstawowa idea teorii wieloświata została wysunięta przez fizyka Hugh Everetta w 1957 roku. Zgodnie z tą teorią, oprócz wszechświata, którego jesteśmy świadomi, istnieje jeszcze ogromna liczba innych wszechświatów. Za każdym razem, gdy przeprowadzany jest eksperyment kwantowy otrzymujemy różne wyniki z niezerowym prawdopodobieństwem– wszystkie wyniki zostają uzyskane w różnych światach, nawet jeśli jesteśmy świadomi tylko jednego świata, w którym obserwujemy dany wynik.

 

05 sierpnia 2022

Strażnik sadu

 

„Strażnik sadu”

Cormac McCarthy


Autor/ (ur. 20 lipca 1933 w Providence) – amerykański pisarz, scenarzysta i dramaturg. Przez krytyka literackiego Harolda Blooma uznany za jednego z czterech najważniejszych amerykańskich współczesnych powieściopisarzy, obok Thomasa Pynchona, Dona DeLillo i Philipa Rotha. Przez zajmujących się jego twórczością porównywany bywa do Williama Faulknera i czasem do Hermana Melville’a.

Tłumaczenie/ Michał Kłobukowski

Tytuł oryginału/ an-us „The Orchard Keeper”

Tematyka/ Akcja kieruje nas do Tennessee pierwszej dekady dwudziestego wieku. Był to schyłek epoki, w której stosunki między ludźmi regulowały biologia i natura albo też instynkt. Najsilniejsza była wola przetrwania w świecie, w którym człowiek nie jest panem stworzenia, ale jedynie składową natury rządzącej instynktami ludzkimi. To amerykańska prowincja lat 30. i 40. XX wieku w okresie przed industrializacją, która nie do poznania zmieniła te dziewicze, piękne i groźne ziemie. McCarthy spędził na tych terenach swoje dzieciństwo. Żył z ludźmi tej epoki, w otoczeniu dzikich zwierząt i przyrody, która wyznaczała osadnikom rytm życia. „Strażnik sadu” to hołd złożony przez pisarza tamtym czasom. Książka została uhonorowana Nagrodą Faulknera, bo i w pisarstwie McCarthy’ego pozostał wyraźny ślad, odciśnięty przez swojego wielkiego poprzednika.

Główny motyw/ Bohaterami debiutanckiej powieści Cormaca McCarthy’ego są: John Wesley Rattner, młody chłopak zarabiający na życie polowaniem na piżmaki, przemytnik whisky Marion Sylder oraz stary samotnik Ather Ownby. Całą trójkę łączą nie tylko czas i miejsce akcji, lecz także mroczna tajemnica. Ather Ownby to właśnie tytułowy strażnik sadu. Sprawuje pieczę zarówno nad martwym sadem brzoskwiń i jabłoni, jak i nad zwłokami rozkładającymi się powoli w metalowej cysternie. Esencją utworu są także epickie opisy dzikiej przyrody. Leniwie posuwająca się do przodu fabuła ustępuje pola wspaniałym krajobrazom Appalachów, wzburzonych rzek, mieszanym i jodłowo-świerkowym lasom, tulipanowcom, wiciokrzewom, groźnym kuguarom czy rozśpiewanym przedrzeźniaczom. McCarthy dokonuje celowego zabiegu zdeharmonizowania opowieści, by ukazać ogrom natury, jej relacje i wpływ na człowieka. Na tym tle ludzkie problemy wydają się mniejsze, zagubione – choć istotne.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Mgliście rozmyślał nad tym, jak pamięta się zapachy… Bo przecież inaczej niż widoki”.

            Książka zaczyna się od dezorientującej sceny napisanej kursywą, która tworzy ważną metaforę. Kilku afroamerykańskich pracowników cmentarza (którzy nie odgrywają w dalszej części powieści żadnej roli) próbuje przeciąć pień i nagle odkrywają, że żelazne ogrodzenie wrosło w drzewo. Na pierwszy rzut oka znaczenie metafory jest oczywiste: coś stworzonego przez człowieka niszczy naturę. Zasadniczo, to jest najbardziej zauważalna istota alegorii; jednak wraz z rozwojem książki „Strażnik sadu”, warstwy ukrytych znaczeń mnożą się. I tak na jednym poziomie widzimy skłonność człowieka do niszczenia natury. Natomiast w innej warstwie zauważymy skłonność człowieka do niszczenia natury drugiego człowieka. Na szczęście McCarthy był na tyle inteligentny (musimy zaznaczyć, że książka „Strażnik sadu” była debiutem literackim autora, zauważalne są też w powieści pewne niedociągnięcia), aby nie poprzestać tylko na tych dość prostych symbolach. Innymi słowy, McCarthy ma dla czytelników naprawdę świetną historię do opowiedzenia z małymi niedopieszczonymi szczegółami. Dlatego debiutancki „Strażnik sadu” uważany jest za formalnie najambitniejszą i jednocześnie najbardziej niedojrzałą książką McCarthy'ego. Powieść ta pokazuje także, że w żadnej rzeczy, a tym bardziej w samej egzystencji ludzkiej, nie warto upatrywać wartości ponadczasowych – wszystko bowiem w okamgnieniu może osunąć się w niebyt. Sam autor powiedział kiedyś: „Nie ma czegoś takiego jak życie bez rozlewu krwi”.

            Myślę, że najlepszym sposobem omówienia tego utworu  będzie bardzo krótki opis postaci, ponieważ poznawanie bohaterów w trakcie lektury jest dość powolne i zajmuje dużo czasu. Historia rozgrywa się między wojnami w odizolowanej społeczności w Tennessee. W pierwszej części spotykamy łazęgę. To Kenneth Rattner, ojciec głównego bohatera, Johna Wesleya Rattnera. W dalszej części powieści dowiadujemy się, że był kiedyś (rzekomo) kapitanem, co ma poświadczyć wiszący w jego domu portret w mundurze wojskowym. W lokalnym przybłędzie o którym czytamy, że pełnił służbę w siłach zbrojnych w stopniu kapitana jest niewiele z oficera wojskowego. Kolejny z naszych głównych bohaterów to Marion Sylder dość dziwny i groźny typ. Kiedy obaj mężczyźni pewnego razu wysiadają z samochodu, Kenneth Rattner w niewytłumaczalny sposób atakuje Syldera. Sylder zaczyna się bronić i ostatecznie zabija Kennetha Rattnera. Sam opis walki i jej następstw pokazuje rozwinięty dar McCarthy'ego do opisywania napięć w codziennych interakcjach. W tej scenie ataku i zabójstwa widzimy między innymi niewytłumaczalny nagły impuls, który pobudza człowieka do przemocy. Sylder ostatecznie zabiera martwe ciało do betonowego zbiornika po opryskach w starym sadzie. Tutaj poznajemy ostatniego z naszych głównych bohaterów, Attera Ownby'ego, starca, który opiekuje się ogrodem. Co ciekawe, zarówno Ownby jak i Sylder stają się dla młodego Johna Wesleya Rattnera ważnymi osobami, choć wydaje mi się, że Ownby i Sylder nigdy nie spotkali się na kartach powieść twarzą w twarz. Młody Rattner nie zdaje sobie sprawy, że to Sylder zabił jego ojca i że Ownby wie, gdzie zostały  porzucone zwłoki. Ale w rzeczywistości także sam Sylder nie wie, że zabił ojca Rattnera, a Ownby nie ma pojęcia, czyje ciało leży w jamie, w której kiedyś mieszano środki owadobójcze. Jest to skomplikowana konfiguracja, w której nikt poza czytelnikiem nie wie, co się naprawdę wydarzyło.

            Od pierwszych stron „Strażnika sadu” zdajemy sobie sprawę, że bieda wrosła w miejscowy krajobraz tak samo jak plantacje bawełny i tytoniu. Wschodnią granicę „stanu ochotników” – bo taki przydomek zyskało Tennessee – wyznaczają Appalachy, w których nawet dziś warunki życia często niewiele różnią się od tych opisanych przez McCarthe’ego. To właśnie u podnóża gór mieści się powieściowa wioska o wdzięcznej nazwie Czerwona Gałąź. W wiosce lub w jej okolicach mieszkają trzej wspomniani wyżej bohaterowie Arthur Ownby, Marion Sylder i John Wesley Rattner, trzej protagoniści „Strażnika sadu”. Każda powieść McCarthe’ego przesycona jest przemocą. Na przykład „Krwawy południk” spełnia zawartą w tytule obietnicę, każąc czytelnikowi obcować z okrucieństwem i deprawacją niemal na każdej stronie. W tym kontekście „Strażnik sadu” wydaje się powieścią dużo mniej brutalną. Jedynym właściwie – jeśli nie liczyć bójek, pobić czy strzałów staruszka broniącego się przed policją – aktem przemocy jest rozpoczynające całą historię zabójstwo ojca Johna Wesleya Rattnera, którego dokonał Marion Sylder. Choć opisane przez McCaethy’ego w dość naturalistyczny sposób, nie ma jednak zbrodniczego charakteru, ponieważ Sylder działa w obronie własnej, a Rattner senior to najbardziej szemrana postać w „Strażniku sadu”, oszust i złodziej gotów zabić dla zysku.           


            Śmierć Kennetha Rattnera staje się punktem wyjścia dla opisywanych przez McCaethy’ego wydarzeń. To właśnie ona czyni z sędziwego Arthura Ownby’ego „strażnika”, który niewzruszenie, z trudną do wytłumaczenia sumiennością pilnuje nieumyślnie znalezionych przez przypadkowe dzieci zwłok, ukrytych przez Syldera w zbiorniku na insektycydy w opuszczonym jabłoniowo-brzoskwiniowym sadzie. Przed bohaterami „Strażnika sadu” świat nie stoi otworem, a ich życie jest zaprzeczeniem amerykańskich mitów o „możliwościach” i „sukcesach”. Autor tworzy sugestywny obraz zamieszkanej przez skromnych farmerów i robotników amerykańskiej prowincji, z wpisanymi w jej życie biedą, tandetą i beznadzieją. Oczom czytelnika ukazują się zakurzone drogi, stacje benzynowe, małe, obskurne, przyozdobione reklamami sklepiki, gdzie popija się coca-colę, siedząc na skrzynkach, i gdzie kupowanie podstawowych towarów na kredyt jest na porządku dziennym, oraz marne gospody, w których każdy pretekst do bójki jest dobry. Marzenia o lepszym życiu próbuje zrealizować Marion Sylder: gdy po pięciu latach tajemniczej nieobecności wraca w 1934 roku w rodzinne strony, miejscowi z trudem rozpoznają go w dobrze ubranym, poruszającym się eleganckim samochodem nieznajomym. Ważnym i zarazem ambiwalentnym elementem symboliki powieści jest samochód, związany z przedstawioną w „Strażniku sadu” klęską amerykańskiego mitu sukcesu. W całej powieści przewijają się obrazy drogi i jazdy samochodem oraz dokładne opisy pracy auta.

W „Strażniku sadu” natura subtelnie współpracuje z człowiekiem, skrzętnie skrywa jego mroczne postępki, by w finale wydać go na pastwę fatum – deszcze psują benzynę w samochodzie Syldera, co doprowadza do jego aresztowania, popiół odkrywa piszczele trupa, lecznicze roślinne korzenie przeznaczone na handel przyczyniają się do schwytania Athera, a kłusownictwo Johna Wesleya zemści się na jego postawie mentalnej. Natura staje się repozytorium rozmaitych wartości, takich jak piękno – w wymiarze nie tylko estetycznym, lecz również duchowym – dobro, prawda, mądrość, odwaga, wolność. W książce McCarthy’ego „prawo moralne” znajduje się w samym centrum przyrody. Symbioza chłopca z przyrodą jest obrazowo przedstawiona w scenie jego pierwszego spotkania z Sylderem. Udzieliwszy pomocy nieznajomemu, którego samochód wpadł do rzeki, młody Rattner wygląda jak dziwny stwór obrośnięty roślinnością. Mamy w powieści nawiązywania do zderzenia się cywilizacji z naturą. Tak jak na początku książki robotnicy odnajdują w drzewie wrośnięty element ogrodzenia cmentarza, tak później bohaterowie stają w obliczu metalowych wytworów techniki, zimnych i nieludzkich, wtłoczonych w tkankę przyrody i kolonizujących ją bezpardonowo. U McCarthy’ego cysterna w której leżą porzucone zwłoki jest „gładka i złowroga”, „beznamiętna”. Nie bez przyczyny w scenie aresztowania Ownby’ego jego pies bezradnie wpatruje się w policyjny samochód. To też okres, kiedy nastaje świat Ameryki czasu wojen, ery bomby atomowej, kiedy to oparty na postępie ówczesny amerykański porządek spełnia monstrualne pragnienie rozwoju bez względu na koszty dla ludzkości i natury. Historia jest jednak dla pisarza tylko pretekstem do pokazania amerykańskich realiów po wielkim kryzysie. Czasów zbuntowanej zorganizowanej przestępczości, przemytu, kłusownictwa, ciągle obecnego w świadomości ludzi rasizmu. A jednak z nostalgią opowiada McCarthy o tamtych czasach, stawiając je naprzeciw zbliżającemu się nieuchronnie uprzemysłowieniu.

Czy Cormac McCarthy jest mizantropem? Centralnym zagadnieniem twórczości McCarthy’ego jest zło i przemoc. Jednak nie temat jest siłą tej prozy, ale sposób jego ujęcia, efekt barokowego przepychu, który osiąga za pomocą prostych środków. Swoich czytelników szokuje okrucieństwem, dla którego nie szuka przyczyn. Konsekwentnie bohaterami jego książek są albo ludzie źli, albo od początku skazani na porażkę. Autor jednak ostentacyjnie uchyla się od psychologizacji i moralnej oceny ich zachowań. Być może temu wszystkiemu przygląda się jakaś potężna istota, będąca odwrotnością Boga, w którego wierzą dobroduszni Amerykanie. To obojętne, być może nawet tępe stworzenie, jakieś pogańskie bóstwo, w najlepszym razie demiurg, który stworzył świat, żeby obserwować ludzkie nieszczęście i znaleźć w nim pocieszenie. W sensie biologicznym jesteśmy niewątpliwie tworami ewolucji dość potwornymi. Dzięki udzielonej nam przez ewolucję nadmiernej wolności poczynań jesteśmy zdolni do wszystkiego, co złe. Gorzej – zło nas często bardziej pociąga niż to, co dobre. Jest w nas ludziach boski, prometejski pierwiastek – ale prometejskim ogniem podpala się potem domy i miasta. Tak to niestety wygląda.

            Zbrodnia, która połączyła głównych bohaterów nie została wyjaśniona, chłopak nigdy nie dowiedział się, że za śmierć ojca odpowiedzialny jest człowiek, którego szanował a Ownby nie poznał prawdy czyje zwłoki skrzętnie ukrywał w zbiorniku w brzoskwiniowym sadzie. Kiedy odkryjemy prawdziwe znaczenie swojej egzystencji i swoich doświadczeń, przekonamy się, że życie nie jest tym, co nam się przytrafia. To MY przytrafiamy się życiu i MY możemy nadać mu sens. Dlatego też „Strażnik sadu” – z jego obrazem kryzysu, by nie powiedzieć klęski amerykańskich mitów i ideałów – trudno rzecz jasna uznać za powieść optymistyczną.