„Poczucie kresu”
Julian Barnes
Tłumaczenie/ Jan Kabat
Tematyka/ Bohater ma
otrzymać w spadku pamiętnik przyjaciela z młodości. Musi nawiązać
relacje z kobietą, która ich rozdzieliła, i skonfrontować się
z własną, tak do tej pory uładzoną, przeszłością. W „Poczuciu kresu” Eros sąsiaduje
z Tanatosem, a wyparcie – z winą. Barnes obnaża łatwość,
z jaką przystosowujemy rzeczywistość do naszych oczekiwań
i wyobrażeń. Pokazuje, w jaki sposób wymazujemy z pamięci to, co
niewygodne.
Główny motyw/ Anthony
Webster, sześćdziesięciolatek, przyjaźnił się w młodości z niezwykle
inteligentnym Adrianem. Poróżniła ich kobieta. Po latach Anthony otrzymuje
nieoczekiwany spadek, odkrywając sekret, który na zawsze zmąci mu dobre
samopoczucie…
Cytat z
książki charakteryzujący problematykę utworu:
„(…) ale to, co
pozostaje w pamięci, nie zawsze jest równoznaczne z tym, czego człowiek był
świadkiem”.
(…) życie nauczy was
poczucia rzeczywistości i realistycznego spojrzenia”.
„Po co komu sytuacja
warta fikcji literackiej (…)?”.
„Historia to kłamstwo
zwycięzców, (…) to także iluzja pokonanych”.
„Historia jest
pewnością, która rodzi się w chwili, gdy niedoskonałość pamięci spotyka się z
niedostatkami dokumentacji”.
„Najbardziej
podejrzane bywają stwierdzenia wypowiadane z myślą o przyszłości”.
„Idealizujesz coś,
czego nie doświadczasz”.
„Jakiś Anglik
powiedział kiedyś, że małżeństwo to długi i nudny posiłek, ze słodkim
puddingiem serwowanym na początku”.
„I takie jest właśnie
życie, prawda? Trochę osiągnięć, trochę rozczarowań”.
„Nie ma nic złego w
geniuszu, który potrafi zafascynować w młodości”.
„Życie w samotności
ma także chwile, kiedy człowiek użala się nad sobą i ulega paranoi”.
„Żyjemy przekonani o
prawdziwości pewnych hipotez”.
„(…) istnieją dwa
rodzaje kobiet: te, które można bez trudu określić, i te, które odznaczają się
tajemniczością”.
„Mówi się, że czas
demaskuje człowieka, czyż nie?”.
„Uderza mnie różnica,
która- być może- zachodzi między młodością a wiekiem podeszłym: kiedy jesteśmy
młodzi, wymyślamy dla siebie różne przyszłości; kiedy jesteśmy starzy,
wymyślamy dla innych różne przeszłości”.
„Jakiemu to
ewolucyjnemu celowi mogłaby służyć tęsknota?”.
„Im więcej się
uczycie, tym mniej się boicie. >>Uczycie<< nie w znaczeniu studiów
akademickich, ale praktycznego rozumienia życia”.
”Życie nie jest tylko
dodawaniem i odejmowaniem. Jest także kumulacją, mnożeniem- straty, porażki”.
„Ktoś kiedyś
powiedział, że jego ulubione momenty w historii to te, gdy wszystko się waliło
w gruzy, ponieważ oznaczało to, że rodzi się coś nowego”.
„Wiem jedno: istnieje
czas obiektywny, ale też subiektywny, ten, który nosi się po wewnętrznej
stronie nadgarstka, obok miejsca, gdzie wyczuwa się puls”.
„(…) nie ma większego
głupca niż stary głupiec”.
W
książce „Poczucie kresu” Julian
Barnes zadaje pytania czy wymazywanie wydarzeń z pamięci jest równie naturalną
czynnością umysłu jak konfabulacja? Czy pamięć poleruje przeszłość, żeby ocalić
nas od szaleństwa? A może porządkowanie własnego losu w kategoriach
wygodnej dla nas narracji to równie pierwotna funkcja jak oddychanie czy
myślenie? Barnes woli pytania od odpowiedzi, a książka „Poczucie kresu” jest powieścią pełną
wątpliwości.
Głównym
bohaterem jest Tony Webster, emeryt, który wybrał „życie spokojne”: po studiach
objechał Stany Zjednoczone, wrócił do domu, zdobył ciepłą posadę, ożenił się,
został ojcem, rozwiódł się bez większych emocji. O sobie mówi, że „nie jest złym człowiekiem”. To typowy
Barnesowski przeciętniak, niewymagający i osamotniony. Julian Barnes nie
pozwala mu jednak na spokojną starość.
Żyjemy w czasie -przekonuje
nas autor- nigdy jednak nie odnosimy wrażenia, że pojmujemy go zbyt dobrze.
Autor nie ma na myśli teorii, według których czas zakrzywia się i powraca ani
też tego, że może istnieć w jakiś równoległych wersjach. Nie chodzi mu o
zwykły, codzienny czas, który upływa regularnie, o czym przekonują zegarki i
zegary. „Czy istnieje coś bardziej
wiarygodnego niż duża wskazówka?”. Jednak wystarczy drobna przyjemność czy
nieznaczny ból, by uświadomić nam plastyczność czasu. Niektóre emocje
przyśpieszają jego bieg, inne sprawiają, że zwalnia.
Bohater książki Tony Webster nie
przejawia zbytniego zainteresowania swoimi szkolnymi czasami, nie tęskni też za
nimi, lecz wszystko zaczęło się właśnie w szkole. Było ich trzech, a później
pojawił się czwarty. Nazywał się Adrian Finn, wysoki, nieśmiały chłopiec, który
spuszczał wzrok i nie zdradzał swoich myśli. Nauczyciele darzyli go większym
zainteresowaniem niż koledzy. Musieli przecież ocenić jego inteligencję i zmysł
dyscypliny, zorientować się w jego wcześniejszych postępach i zdecydować, czy
stanowi „odpowiedni materiał”. Adrian pozwolił się wchłonąć grupie, nie dając
po sobie poznać, że mu na tym nie zależy. Nie zmienił też poglądów, by
dopasować je do grupy. Szkoła była usytuowana w centrum Londynu i każdego dnia
chłopcy dojeżdżali z różnych dzielnic, „zmieniając
jeden system kontroli, ten rodzicielski, na drugi, ten edukacyjny”. W owych
czasach wszystko było „prostsze”: mniej pieniędzy, żadnych elektronicznych
wynalazków, tyrania mody w formie szczątkowej, nieobecność dziewczyn. Nie
istniało nic, co mogłoby ich odciągnąć od ludzkiego i synowskiego obowiązku,
którym była nauka, zdawanie egzaminów, wykorzystywanie zdobytych kwalifikacji
do znalezienia odpowiedniej pracy, a następnie urządzenie sobie życia, „niegroźnie
pełniejszego” niż życie ich rodziców.
Koledzy zaczęli się już
przyzwyczajać do zmysłu ironii Adriana, a także do tego, że mógł równie dobrze
obrócić ją przeciwko nim. Kiedy zachowywał się prowokacyjnie albo chciał
skłonić kolegów do powagi, zwracał się do kolegów per Anthony, Alex zamieniał
się w Aleksandra, natomiast Colin, którego imię nijak nie dawało się wydłużyć,
przybierał zdrobniałą formę Col. Wydawało się, że Adrian nie ma powodów do
narzekań niż większość ludzi. Przed laty odeszła jego matka, pozostawiając męża
z synem i córką na głowie. Nikt wtedy nie znał pojęcia „samotnego rodzica
wychowującego dzieci”; mówiło się „rozbity dom”, Adrian zaś był jedynym znanym
im człowiekiem, który z takiego domu pochodził. Powinno to na dobrą sprawę
rozbudzić w nim niezmierzone pokłady egzystencjalnej wściekłości, ale jakoś do
tego nie doszło; mówił, że kocha swoją matkę i szanuje ojca. Koledzy próbowali
przeanalizować na osobności jego przypadek, czego rezultatem była pewna teoria:
„klucz do szczęśliwego życia rodzinnego
to brak rodziny”. Dokonawszy tej analizy, chłopcy jeszcze bardziej
zazdrościli Adrianowi, tymczasem towarzystwo było spragnione książek, seksu,
merytokracji, anarchii. Wszystkiego rodzaju polityczne i społeczne systemy
wydawały się im skorumpowane, a jednak nie zamierzali rozważać jakiejkolwiek
alternatywy z wyjątkiem hedonistycznego chaosu. Adrian jednakże nakłaniał kolegów,
by wierzyli w sens posługiwania się w życiu myślą, w tym znaczeniu, że
działaniami powinny rządzić zasady. Chłopcy zaczęli rozczytywać się w dziełach
słynnych filozofów: jeśli Alex czytał Russella i Wittgensteina, to Adrian
czytał Camusa i Nietzschego. Tony czytał George’a Orwella i Aldousa Huxleya;
Colin czytywał Baudelaire’a i Dostojewskiego. Może rzeczywiście byli
pretensjonalni – ale, od czego innego jest młodość?
Pewnego razu na lekcji
historii nauczyciel poprosił uczniów, żeby omówili początki pierwszej wojny
światowej, a zwłaszcza odpowiedzialności zabójcy arcyksięcia Ferdynanda za
rozpętanie całej afery. Chłopcy w tym wieku, niemal wszyscy byli absolutystami.
Lubili kontra „Tak” kontra „Nie”, Pochwałę kontra Potępienie, Winę kontra Niewinność.
Tak, więc dla jednych ów serbski zamachowiec ponosił stuprocentową osobistą
odpowiedzialność: wystarczyło pozbawić go wyznaczonej mu roli, a do wojny nigdy
by nie doszło. Inni opowiadali się za stuprocentową odpowiedzialnością sił
historycznych, które sprawiły, że antagonistyczne narody znalazły się na
nieuniknionym kursie kolizyjnym: „Europa
była beczką prochu” i tak dalej. Jednak Adrian Finn miał swoją teorię: „Chcemy rzucić winę na jednostkę, by można było
usprawiedliwić wszystkich pozostałych. Albo winimy jakiś proces historyczny, co
uwalnia od zarzutów konkretnych ludzi. Albo twierdzimy, że to anarchistyczny
chaos, co na jedno wychodzi. Wydaje mi się, że istnieje- istniał- łańcuch
indywidualnych odpowiedzialności, bez wyjątku nieodzownych, nie tak jednak
długi, by każdy mógł zwalać winę na kogoś innego”. W klasie zapadła cisza.
O nie, Adrian nie „robił sobie jaj”, nawet w najmniejszym stopniu. Po tych
słowach nauczyciel odpowiedział do Finna; „Za
pięć lat przechodzę na emeryturę, Finn. Gdybyś zechciał zająć moje miejsce,
byłbym szczęśliwy, mogę cię zarekomendować”. Nauczycie też „nie robił sobie
jaj”.
Chłopcy ukończyli szkołę,
przyrzekli sobie dozgonną przyjaźń i rozeszli się każdy w swoją stronę. Adrian,
co nie wywołało najmniejszego zdziwienia, uzyskał stypendium w Cambridge. Tony
zaczął studiować historię na Uniwersytecie Bristolskim; Colin poszedł na
Uniwersytet Sussex, Alex zaś zdecydował się na pracę w firmie ojca. Pisywali do
siebie, jak robili w owych czasach ludzie, nawet ci młodzi. Obiecali sobie
solennie, że będą się spotykać za każdym razem, gdy przyjadą do domu na
wakacje; nie zawsze jednak im to wychodziło, potem życie wzięło górę, a czas
przyspieszył.
Po latach Tony Webster poznał
dziewczynę, nazywała się Veronica Ford. Veronica nie różniła się szczególnie od
innych dziewcząt tamtej epoki. Podczas wakacji Tony został zaproszony na
weekend do domu jej rodziców. Mieszkali w Kencie, niedaleko linii kolejowej. Wbrew
wcześniejszym przypuszczeniom to właśnie podczas tego pobytu Tony poczuł jakby
„los przyspieszył swoje działanie”. Matka Veroniki powiedziała do chłopaka: „Nie pozwalaj Veronice na zbyt dużo”. Tony
nie wiedział, co odpowiedzieć. Czy miał się poczuć obrażony tym wtrąceniem się
w ich związek, czy też wpaść w konfesyjny ton i „omówić” kwestię Veroniki? Związek
z dziewczyną nie potrwał długo. Logika: tak, gdzie jest logika? Gdzie ona jest
na przykład, jeśli chodzi o następny moment dalszej opowieści? Tony mniej
więcej w połowie ostatniego roku na uniwersytecie, dostał list od Adriana.
Adrian pytał w liście, czy może chodzić z Veronicą? Dlaczego ona i dlaczego
wtedy; co więcej, dlaczego prosił o pozwolenie?
Kiedy Tony wrócił z wojaży po
Ameryce otrzymał list od Alexa, który zawierał krótką wiadomość: „Drogi Tony. Adrian nie żyje. Zabił się”. Chłopak
zastanawiał się nad tym, co takiego mogło się wydarzyć. „Z pewnością nigdy nie próbował nikogo
zranić” – czytamy w pierwszej części tej 176-stronicowej powieści. „Pamięć jest jednak niedoskonała. I może
płatać figle”. Webster przekonuje się o tym,
kiedy po latach dostaje niespodziewany list od prawnika, który otwiera wieko
młodzieńczej przeszłości naznaczonej podwójnym samobójstwem i nieudanym
związkiem. Tony chciałby, by „życie mocno
go nie trapiło”, tymczasem przychodzi mu zmagać się nie tylko
z bolesnymi zdarzeniami sprzed kilku dekad, ale i z ich współczesnymi
konsekwencjami. Tony nie mógł uwierzyć, przecież
wszyscy doznajemy krzywd w taki czy inny sposób. Jak moglibyśmy ich uniknąć,
jeśli wykluczyć świat idealnych rodziców, braci, sióstr, sąsiadów, przyjaciół? Jest
jeszcze kwestia, od której tak wiele zależy-jak reagujemy na krzywdę: czy
uświadamiamy ją sobie, czy tłumimy jej poczucie? Jak wpływa na nasze reakcje z
innymi? Niektórzy uświadamiają sobie jej rozmiary, inni próbują łagodzić jej
skutki. Niektórzy przez resztę życia starają się pomóc innym, których
skrzywdzono, ale są też tacy, których główna troską jest uniknięcie kolejnego
urazu, bez względu na koszty. I ci właśnie odznaczają się największą
bezwzględnością, i to na nich trzeba najbardziej uważać.
Przez następnych kilka dni
Tony próbował rozważać wszelkie aspekty śmierci Adriana. Choć sam nie mógł się
za bardzo spodziewać listu pożegnalnego, był rozczarowany, że Colin i Alex
takowego nie otrzymali. Myślał o Veronice. Adrian Kochał ją, a jednak się
zabił: czy poddawało się to wyjaśnieniu? Dla większości z nas pierwsze doświadczenie
miłości, nawet, jeśli kończy się klęską stanowi dowód, że oto istnieje coś, co
uzasadnia, co usprawiedliwia życie. I choć następne lata mogą zmienić ten
pogląd, aż w końcu niektórzy z nas porzucą go na dobre, to jednak, gdy miłość
pojawia się po raz pierwszy, nic się z nią nie może równać.
Tony
nie zazdrościł Adrianowi jego śmierci, zazdrościł mu jednak jasności życia. Nie
tylko, dlatego, że widział, myślał, czuł i postępował jaśniej niż pozostali z
tej czwórki przyjaciół; chodzi też o to, w jakim momencie umarł. Odszedł w
kwiecie wieku. Ponieważ jak prędzej czy później rozczarowuje każda polityczna i
historyczna zmiana, tak też rozczarowuje dorosłość. Tak też rozczarowuje życie.
„Czasem myślę sobie, że celem jego jest pogodzenia
nas z jego ostateczną utratą poprzez zmęczenie nas samych, poprzez
udowodnienie, jakkolwiek długo to trwa, że życie nie jest wcale takie
wspaniałe, za jakie uchodzi” – zastanawiał się Tony. Po 40 latach
od tych wydarzeń historia znajduje dopełnienie. Webster ma otrzymać
w spadku pamiętnik przyjaciela z młodości. Musi nawiązać relacje
z kobietą, która ich rozdzieliła, i skonfrontować się z własną,
tak do tej pory uładzoną, przeszłością.
Powieść
bardziej niż o ślepym fatalizmie mówi o niewiedzy, na jaką jesteśmy skazani.
Żyjemy w iluzjach, z których umknąć nie sposób, gdyż tworzą nasze naturalne
środowisko, a nawet więcej - są budulcem, z którego ulepiona jest nasza
tożsamość. Choć w swojej opowieści o kresie, śmierci i samobójstwie Julian Barnes
przejawia angielską powściągliwość, bliżej mu do kontynentalnego
egzystencjalizmu niż do rodzimej tradycji filozoficznej. Stąd bierze się chyba
jego fascynacja końcem, jako jedynym momentem naprawdę wiarygodnym, bo
naznaczonym pewnością. Tytuł powieści odsyła do tak samo zatytułowanej rozprawy
brytyjskiego teoretyka literatury Franka Kermode'a dotyczącej tematu końca,
zarówno w myśleniu apokaliptycznym, jak i w kompozycji dzieł literackich. Sporo
miejsca Kermode poświęca perypetii, czyli zdarzeniu odmieniającemu bieg akcji,
które rzucając nowe światło na kończącą się opowieść, każe bohaterowi i
czytelnikowi zrewidować dotychczasowe przekonania. U Barnesa koniec, jak w
klasycznej perypetii, zakorzeniony jest w tym, co go poprzedza. Przy ponownej
lekturze widać wyraźnie, jak wyrasta z każdego niemal epizodu.
W książce trudno doszukiwać się brawurowo
prowadzonej akcji, wielkich tragedii, dramatów czy morza łez. A jednak, mimo
leniwie toczących się wydarzeń, książka porusza czytelników do głębi,
pozwalając docenić kunszt autora i jego mistrzostwo we władaniu słowem. W
powieści tej wszystko jest jakby spowite mgłą, niewyjaśnione, pełne znaków
zapytania czy niedopowiedzeń. Julian Barnes unika patosu, nie ma tu wzniosłych
słów czy choćby jednego zbędnego epitetu. Można odnieść wrażenie, że książka
jest doskonale wyważona, dopracowana w każdym calu -tak, że nawet przewidywalne
zakończenie nie budzi rozczarowania, ale staje się kolejnym zapisem na osi
czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz