28 stycznia 2018

Poczucie kresu


„Poczucie kresu”

Julian Barnes




Autor/ (ur. 19 stycznia 1946 w Leicester) – angielski powieściopisarz, autor opowiadań i eseista.

Tłumaczenie/ Jan Kabat

Tematyka/ Bohater ma otrzymać w spadku pamiętnik przyjaciela z młodości. Musi nawiązać relacje z kobietą, która ich rozdzieliła, i skonfrontować się z własną, tak do tej pory uładzoną, przeszłością. W „Poczuciu kresu” Eros sąsiaduje z Tanatosem, a wyparcie – z winą. Barnes obnaża łatwość, z jaką przystosowujemy rzeczywistość do naszych oczekiwań i wyobrażeń. Pokazuje, w jaki sposób wymazujemy z pamięci to, co niewygodne.

Główny motyw/ Anthony Webster, sześćdziesięciolatek, przyjaźnił się w młodości z niezwykle inteligentnym Adrianem. Poróżniła ich kobieta. Po latach Anthony otrzymuje nieoczekiwany spadek, odkrywając sekret, który na zawsze zmąci mu dobre samopoczucie…

Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„(…) ale to, co pozostaje w pamięci, nie zawsze jest równoznaczne z tym, czego człowiek był świadkiem”.
(…) życie nauczy was poczucia rzeczywistości i realistycznego spojrzenia”.
„Po co komu sytuacja warta fikcji literackiej (…)?”.
„Historia to kłamstwo zwycięzców, (…) to także iluzja pokonanych”.
„Historia jest pewnością, która rodzi się w chwili, gdy niedoskonałość pamięci spotyka się z niedostatkami dokumentacji”.
„Najbardziej podejrzane bywają stwierdzenia wypowiadane z myślą o przyszłości”.
„Idealizujesz coś, czego nie doświadczasz”.
„Jakiś Anglik powiedział kiedyś, że małżeństwo to długi i nudny posiłek, ze słodkim puddingiem serwowanym na początku”.
„I takie jest właśnie życie, prawda? Trochę osiągnięć, trochę rozczarowań”.
„Nie ma nic złego w geniuszu, który potrafi zafascynować w młodości”.
„Życie w samotności ma także chwile, kiedy człowiek użala się nad sobą i ulega paranoi”.
„Żyjemy przekonani o prawdziwości pewnych hipotez”.
„(…) istnieją dwa rodzaje kobiet: te, które można bez trudu określić, i te, które odznaczają się tajemniczością”.
„Mówi się, że czas demaskuje człowieka, czyż nie?”.
„Uderza mnie różnica, która- być może- zachodzi między młodością a wiekiem podeszłym: kiedy jesteśmy młodzi, wymyślamy dla siebie różne przyszłości; kiedy jesteśmy starzy, wymyślamy dla innych różne przeszłości”.
„Jakiemu to ewolucyjnemu celowi mogłaby służyć tęsknota?”.
„Im więcej się uczycie, tym mniej się boicie. >>Uczycie<< nie w znaczeniu studiów akademickich, ale praktycznego rozumienia życia”.
”Życie nie jest tylko dodawaniem i odejmowaniem. Jest także kumulacją, mnożeniem- straty, porażki”.
„Ktoś kiedyś powiedział, że jego ulubione momenty w historii to te, gdy wszystko się waliło w gruzy, ponieważ oznaczało to, że rodzi się coś nowego”.
„Wiem jedno: istnieje czas obiektywny, ale też subiektywny, ten, który nosi się po wewnętrznej stronie nadgarstka, obok miejsca, gdzie wyczuwa się puls”.
„(…) nie ma większego głupca niż stary głupiec”.


                      W książce „Poczucie kresu” Julian Barnes zadaje pytania czy wymazywanie wydarzeń z pamięci jest równie naturalną czynnością umysłu jak konfabulacja? Czy pamięć poleruje przeszłość, żeby ocalić nas od szaleństwa? A może porządkowanie własnego losu w kategoriach wygodnej dla nas narracji to równie pierwotna funkcja jak oddychanie czy myślenie? Barnes woli pytania od odpowiedzi, a książka „Poczucie kresu” jest powieścią pełną wątpliwości.

                      Głównym bohaterem jest Tony Webster, emeryt, który wybrał „życie spokojne”: po studiach objechał Stany Zjednoczone, wrócił do domu, zdobył ciepłą posadę, ożenił się, został ojcem, rozwiódł się bez większych emocji. O sobie mówi, że „nie jest złym człowiekiem”. To typowy Barnesowski przeciętniak, niewymagający i osamotniony. Julian Barnes nie pozwala mu jednak na spokojną starość.

                      Żyjemy w czasie -przekonuje nas autor- nigdy jednak nie odnosimy wrażenia, że pojmujemy go zbyt dobrze. Autor nie ma na myśli teorii, według których czas zakrzywia się i powraca ani też tego, że może istnieć w jakiś równoległych wersjach. Nie chodzi mu o zwykły, codzienny czas, który upływa regularnie, o czym przekonują zegarki i zegary. „Czy istnieje coś bardziej wiarygodnego niż duża wskazówka?”. Jednak wystarczy drobna przyjemność czy nieznaczny ból, by uświadomić nam plastyczność czasu. Niektóre emocje przyśpieszają jego bieg, inne sprawiają, że zwalnia.

               Bohater książki Tony Webster nie przejawia zbytniego zainteresowania swoimi szkolnymi czasami, nie tęskni też za nimi, lecz wszystko zaczęło się właśnie w szkole. Było ich trzech, a później pojawił się czwarty. Nazywał się Adrian Finn, wysoki, nieśmiały chłopiec, który spuszczał wzrok i nie zdradzał swoich myśli. Nauczyciele darzyli go większym zainteresowaniem niż koledzy. Musieli przecież ocenić jego inteligencję i zmysł dyscypliny, zorientować się w jego wcześniejszych postępach i zdecydować, czy stanowi „odpowiedni materiał”. Adrian pozwolił się wchłonąć grupie, nie dając po sobie poznać, że mu na tym nie zależy. Nie zmienił też poglądów, by dopasować je do grupy. Szkoła była usytuowana w centrum Londynu i każdego dnia chłopcy dojeżdżali z różnych dzielnic, „zmieniając jeden system kontroli, ten rodzicielski, na drugi, ten edukacyjny”. W owych czasach wszystko było „prostsze”: mniej pieniędzy, żadnych elektronicznych wynalazków, tyrania mody w formie szczątkowej, nieobecność dziewczyn. Nie istniało nic, co mogłoby ich odciągnąć od ludzkiego i synowskiego obowiązku, którym była nauka, zdawanie egzaminów, wykorzystywanie zdobytych kwalifikacji do znalezienia odpowiedniej pracy, a następnie urządzenie sobie życia, „niegroźnie pełniejszego” niż życie ich rodziców.

                  Koledzy zaczęli się już przyzwyczajać do zmysłu ironii Adriana, a także do tego, że mógł równie dobrze obrócić ją przeciwko nim. Kiedy zachowywał się prowokacyjnie albo chciał skłonić kolegów do powagi, zwracał się do kolegów per Anthony, Alex zamieniał się w Aleksandra, natomiast Colin, którego imię nijak nie dawało się wydłużyć, przybierał zdrobniałą formę Col. Wydawało się, że Adrian nie ma powodów do narzekań niż większość ludzi. Przed laty odeszła jego matka, pozostawiając męża z synem i córką na głowie. Nikt wtedy nie znał pojęcia „samotnego rodzica wychowującego dzieci”; mówiło się „rozbity dom”, Adrian zaś był jedynym znanym im człowiekiem, który z takiego domu pochodził. Powinno to na dobrą sprawę rozbudzić w nim niezmierzone pokłady egzystencjalnej wściekłości, ale jakoś do tego nie doszło; mówił, że kocha swoją matkę i szanuje ojca. Koledzy próbowali przeanalizować na osobności jego przypadek, czego rezultatem była pewna teoria: „klucz do szczęśliwego życia rodzinnego to brak rodziny”. Dokonawszy tej analizy, chłopcy jeszcze bardziej zazdrościli Adrianowi, tymczasem towarzystwo było spragnione książek, seksu, merytokracji, anarchii. Wszystkiego rodzaju polityczne i społeczne systemy wydawały się im skorumpowane, a jednak nie zamierzali rozważać jakiejkolwiek alternatywy z wyjątkiem hedonistycznego chaosu. Adrian jednakże nakłaniał kolegów, by wierzyli w sens posługiwania się w życiu myślą, w tym znaczeniu, że działaniami powinny rządzić zasady. Chłopcy zaczęli rozczytywać się w dziełach słynnych filozofów: jeśli Alex czytał Russella i Wittgensteina, to Adrian czytał Camusa i Nietzschego. Tony czytał George’a Orwella i Aldousa Huxleya; Colin czytywał Baudelaire’a i Dostojewskiego. Może rzeczywiście byli pretensjonalni – ale, od czego innego jest młodość?

                      Pewnego razu na lekcji historii nauczyciel poprosił uczniów, żeby omówili początki pierwszej wojny światowej, a zwłaszcza odpowiedzialności zabójcy arcyksięcia Ferdynanda za rozpętanie całej afery. Chłopcy w tym wieku, niemal wszyscy byli absolutystami. Lubili kontra „Tak” kontra „Nie”, Pochwałę kontra Potępienie, Winę kontra Niewinność. Tak, więc dla jednych ów serbski zamachowiec ponosił stuprocentową osobistą odpowiedzialność: wystarczyło pozbawić go wyznaczonej mu roli, a do wojny nigdy by nie doszło. Inni opowiadali się za stuprocentową odpowiedzialnością sił historycznych, które sprawiły, że antagonistyczne narody znalazły się na nieuniknionym kursie kolizyjnym: „Europa była beczką prochu” i tak dalej. Jednak Adrian Finn miał swoją teorię: „Chcemy rzucić winę na jednostkę, by można było usprawiedliwić wszystkich pozostałych. Albo winimy jakiś proces historyczny, co uwalnia od zarzutów konkretnych ludzi. Albo twierdzimy, że to anarchistyczny chaos, co na jedno wychodzi. Wydaje mi się, że istnieje- istniał- łańcuch indywidualnych odpowiedzialności, bez wyjątku nieodzownych, nie tak jednak długi, by każdy mógł zwalać winę na kogoś innego”. W klasie zapadła cisza. O nie, Adrian nie „robił sobie jaj”, nawet w najmniejszym stopniu. Po tych słowach nauczyciel odpowiedział do Finna; „Za pięć lat przechodzę na emeryturę, Finn. Gdybyś zechciał zająć moje miejsce, byłbym szczęśliwy, mogę cię zarekomendować”. Nauczycie też „nie robił sobie jaj”.

                  Chłopcy ukończyli szkołę, przyrzekli sobie dozgonną przyjaźń i rozeszli się każdy w swoją stronę. Adrian, co nie wywołało najmniejszego zdziwienia, uzyskał stypendium w Cambridge. Tony zaczął studiować historię na Uniwersytecie Bristolskim; Colin poszedł na Uniwersytet Sussex, Alex zaś zdecydował się na pracę w firmie ojca. Pisywali do siebie, jak robili w owych czasach ludzie, nawet ci młodzi. Obiecali sobie solennie, że będą się spotykać za każdym razem, gdy przyjadą do domu na wakacje; nie zawsze jednak im to wychodziło, potem życie wzięło górę, a czas przyspieszył.

                 Po latach Tony Webster poznał dziewczynę, nazywała się Veronica Ford. Veronica nie różniła się szczególnie od innych dziewcząt tamtej epoki. Podczas wakacji Tony został zaproszony na weekend do domu jej rodziców. Mieszkali w Kencie, niedaleko linii kolejowej. Wbrew wcześniejszym przypuszczeniom to właśnie podczas tego pobytu Tony poczuł jakby „los przyspieszył swoje działanie”. Matka Veroniki powiedziała do chłopaka: „Nie pozwalaj Veronice na zbyt dużo”. Tony nie wiedział, co odpowiedzieć. Czy miał się poczuć obrażony tym wtrąceniem się w ich związek, czy też wpaść w konfesyjny ton i „omówić” kwestię Veroniki? Związek z dziewczyną nie potrwał długo. Logika: tak, gdzie jest logika? Gdzie ona jest na przykład, jeśli chodzi o następny moment dalszej opowieści? Tony mniej więcej w połowie ostatniego roku na uniwersytecie, dostał list od Adriana. Adrian pytał w liście, czy może chodzić z Veronicą? Dlaczego ona i dlaczego wtedy; co więcej, dlaczego prosił o pozwolenie?

                 Kiedy Tony wrócił z wojaży po Ameryce otrzymał list od Alexa, który zawierał krótką wiadomość: „Drogi Tony. Adrian nie żyje. Zabił się”. Chłopak zastanawiał się nad tym, co takiego mogło się wydarzyć. „Z pewnością nigdy nie próbował nikogo zranić” – czytamy w pierwszej części tej 176-stronicowej powieści. „Pamięć jest jednak niedoskonała. I może płatać figle. Webster przekonuje się o tym, kiedy po latach dostaje niespodziewany list od prawnika, który otwiera wieko młodzieńczej przeszłości naznaczonej podwójnym samobójstwem i nieudanym związkiem. Tony chciałby, by „życie mocno go nie trapiło”, tymczasem przychodzi mu zmagać się nie tylko z bolesnymi zdarzeniami sprzed kilku dekad, ale i z ich współczesnymi konsekwencjami. Tony nie mógł uwierzyć, przecież wszyscy doznajemy krzywd w taki czy inny sposób. Jak moglibyśmy ich uniknąć, jeśli wykluczyć świat idealnych rodziców, braci, sióstr, sąsiadów, przyjaciół? Jest jeszcze kwestia, od której tak wiele zależy-jak reagujemy na krzywdę: czy uświadamiamy ją sobie, czy tłumimy jej poczucie? Jak wpływa na nasze reakcje z innymi? Niektórzy uświadamiają sobie jej rozmiary, inni próbują łagodzić jej skutki. Niektórzy przez resztę życia starają się pomóc innym, których skrzywdzono, ale są też tacy, których główna troską jest uniknięcie kolejnego urazu, bez względu na koszty. I ci właśnie odznaczają się największą bezwzględnością, i to na nich trzeba najbardziej uważać.

                  Przez następnych kilka dni Tony próbował rozważać wszelkie aspekty śmierci Adriana. Choć sam nie mógł się za bardzo spodziewać listu pożegnalnego, był rozczarowany, że Colin i Alex takowego nie otrzymali. Myślał o Veronice. Adrian Kochał ją, a jednak się zabił: czy poddawało się to wyjaśnieniu?  Dla większości z nas pierwsze doświadczenie miłości, nawet, jeśli kończy się klęską stanowi dowód, że oto istnieje coś, co uzasadnia, co usprawiedliwia życie. I choć następne lata mogą zmienić ten pogląd, aż w końcu niektórzy z nas porzucą go na dobre, to jednak, gdy miłość pojawia się po raz pierwszy, nic się z nią nie może równać.

Tony nie zazdrościł Adrianowi jego śmierci, zazdrościł mu jednak jasności życia. Nie tylko, dlatego, że widział, myślał, czuł i postępował jaśniej niż pozostali z tej czwórki przyjaciół; chodzi też o to, w jakim momencie umarł. Odszedł w kwiecie wieku. Ponieważ jak prędzej czy później rozczarowuje każda polityczna i historyczna zmiana, tak też rozczarowuje dorosłość. Tak też rozczarowuje życie. „Czasem myślę sobie, że celem jego jest pogodzenia nas z jego ostateczną utratą poprzez zmęczenie nas samych, poprzez udowodnienie, jakkolwiek długo to trwa, że życie nie jest wcale takie wspaniałe, za jakie uchodzi” – zastanawiał się Tony. Po 40 latach od tych wydarzeń historia znajduje dopełnienie. Webster ma otrzymać w spadku pamiętnik przyjaciela z młodości. Musi nawiązać relacje z kobietą, która ich rozdzieliła, i skonfrontować się z własną, tak do tej pory uładzoną, przeszłością.  

                  Powieść bardziej niż o ślepym fatalizmie mówi o niewiedzy, na jaką jesteśmy skazani. Żyjemy w iluzjach, z których umknąć nie sposób, gdyż tworzą nasze naturalne środowisko, a nawet więcej - są budulcem, z którego ulepiona jest nasza tożsamość. Choć w swojej opowieści o kresie, śmierci i samobójstwie Julian Barnes przejawia angielską powściągliwość, bliżej mu do kontynentalnego egzystencjalizmu niż do rodzimej tradycji filozoficznej. Stąd bierze się chyba jego fascynacja końcem, jako jedynym momentem naprawdę wiarygodnym, bo naznaczonym pewnością. Tytuł powieści odsyła do tak samo zatytułowanej rozprawy brytyjskiego teoretyka literatury Franka Kermode'a dotyczącej tematu końca, zarówno w myśleniu apokaliptycznym, jak i w kompozycji dzieł literackich. Sporo miejsca Kermode poświęca perypetii, czyli zdarzeniu odmieniającemu bieg akcji, które rzucając nowe światło na kończącą się opowieść, każe bohaterowi i czytelnikowi zrewidować dotychczasowe przekonania. U Barnesa koniec, jak w klasycznej perypetii, zakorzeniony jest w tym, co go poprzedza. Przy ponownej lekturze widać wyraźnie, jak wyrasta z każdego niemal epizodu.

               W książce trudno doszukiwać się brawurowo prowadzonej akcji, wielkich tragedii, dramatów czy morza łez. A jednak, mimo leniwie toczących się wydarzeń, książka porusza czytelników do głębi, pozwalając docenić kunszt autora i jego mistrzostwo we władaniu słowem. W powieści tej wszystko jest jakby spowite mgłą, niewyjaśnione, pełne znaków zapytania czy niedopowiedzeń. Julian Barnes unika patosu, nie ma tu wzniosłych słów czy choćby jednego zbędnego epitetu. Można odnieść wrażenie, że książka jest doskonale wyważona, dopracowana w każdym calu -tak, że nawet przewidywalne zakończenie nie budzi rozczarowania, ale staje się kolejnym zapisem na osi czasu.







                             

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz