„Drugie zabicie
psa”
„Nawrócony w Jaffie”
Marek Hłasko
Autor/ (ur. 14 stycznia 1934 w Warszawie, zm. 14 czerwca 1969 w Wiesbaden) – polski
prozaik i scenarzysta filmowy. We wczesnym dzieciństwie stracił ojca. Przez
kilka lat pracował, jako kierowca samochodowy. Był korespondentem "Trybuny
Ludu". Po sukcesie literackim noweli „Baza Sokołowska” (1954), którą
drukował w prasie, poświęcił się twórczości pisarskiej. Pracował krótko w
redakcji studenckiego tygodnika "Po prostu" (redaktor działu prozy).
W 1958 wyjechał do Berlina Zachodniego, z podróży tej już do Polski nie
powrócił. Przebywał w różnych krajach, miastach, regionach świata (Izrael,
Berlin Zach., Paryż, Niemcy, Kalifornia, gdzie uzyskał licencję pilota), pracę
pisarską łączył z zarobkowymi zajęciami fizycznymi. Współpracował z paryską
kulturą. Zmarł na skutek przedawkowania leków nasennych. W 1975 jego prochy
sprowadzono do kraju.
Tematyka/ Rozgrywające
się w izraelskiej scenerii mini powieści, napisane przez Hłaskę na emigracji.
Robert i jego kolega Jakub to para oszustów matrymonialnych. Pierwszy obmyśla
scenariusz, dzięki któremu uda im się wyłudzić pieniądze od kolejnej bogatej,
rozczarowanej życiem kobiety. Drugi gra w nim rolę melodramatycznego amanta.
Początkowo wszystko idzie zgodnie z planem: ofiara – samotna kobieta z
dzieckiem – ulega czarowi Jakuba, odgrywającego doświadczonego przez los
outsidera. Wszystko psuje jednak chamsin – „wiatr,
który robi z ludzi wariatów…”.
Główny motyw/ „Drugie zabicie psa” to opowieść
o dwójce przyjaciół, Robercie i Jakubie, którzy wyłudzają pieniądze od
starzejących się spragnionych wielkiej miłości kobiet, spędzających wakacje w
Izraelu. Ci dwaj to artyści, podnoszący oszustwo matrymonialne do rangi sztuki.
Ich „przekręty” to spektakle, w których ważne jest każde słowo, każda pauza,
każdy gest. Ponownie spotykamy bohaterów w „Nawróconym
w Jaffie”. Bez grosza przy duszy nadal brną w kłamstwa i czekają na dobry
moment, by uwieść następną kobietę. Podczas pobytu w Tel Awiwie zawierają
znajomość z kanadyjskim misjonarzem i jego młodą żoną...
Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„(…) w prawdziwym
interesie pracuje się na promile procentu”.
„Najbardziej
złodziejska rodzina Azderbalów jest we Wrocławiu. Jeśli nie da się zrobić
jakiegoś dobrego kantu przynajmniej raz na miesiąc, trzeba do nich wzywać
psychiatrę. Popadają w depresję. Bywał już próby samobójstwa”.
„Każdemu wolno
kochać”.
„Mój ojciec mi mówił,
że w młodości był zazdrosny o wszystkie kobiety. A ja jestem tylko jego krwią i
kością”.
„Co ty wiesz o
kobietach? Jeśli one już kogoś kochają, to nie ma na nie siły”.
„W Izraelu masz co
dwa kilometry domy dla wariatów”.
„To tylko lustro,
którego nie można rozbić. Nie można rozbić wszystkich luster”.
„Ktoś, kto poluje
przez czterdzieści pięć lat, nie zabija się przypadkiem podczas czyszczenia
broni”.
„Niemcom po każdej
wojnie jest przykro”.
„Nic tak nie potęguje
uczuć patriotycznych jak brak gotówki”.
„Dramaty brzydkich
kobiet mało kogo obchodzą”.
„Człowiek przyjeżdża
tutaj z idealizmu, z entuzjazmu, a pierwsza rzecz to policja, zanim się
człowiek zdąży rozglądnąć za tym czy owym. I to jest to państwo żydowskie, na
które czekaliśmy dwa tysiące lat”.
„O mężczyznach nic
nie wiadomo, dopóki nie zaczną mówić o swoich żonach”.
„Każda kobieta jest
szczęśliwa, jeśli jej powiesz, że daje ci sen”.
„Już słyszałem w
życiu tyle głupstw, że mogę usłyszeć jeszcze jedno”.
„Żadna kobieta nie
zapomni swoich marzeń o tym, kogo chciała mieć”.
„Żył krótko, a wszyscy byli odwróceni” - głosi napis na warszawskim
grobie pisarza, położony przez matkę, która sprowadziła zwłoki syna do Polski i
niestrudzenie walczyła o przywrócenie jego dobrego imienia. Przed śmiercią w
kraju trwała nagonka na pisarza. Podróżował on w tym czasie po Europie:
przebywał we Włoszech, Szwajcarii, Niemczech. W październiku roku 1958, w
Berlinie Zachodnim, poprosił o azyl polityczny. W roku 1959 wyjechał do
Izraela; tam współpracował z czasopismem "Maariv", później zarabiał
wykonując ciężkie prace fizyczne. Ciągle starał się o powrót do kraju. Marek
Hłasko opuścił Niemcy w środku zimy. Po paru godzinach nocnego lotu z Grecji
znalazł się w zupełnie innym świecie. Ciepło. Położone na pustyni lotnisko.
Stamtąd kilkukilometrowa podróż do Tel Awiwu. Miasto w tamtym czasie częściowo przypominało
nowoczesne jasne dzielnice Gdyni, częściowo parterową zabudowę Tłuszcza lub
Wołomina, pustynną oazę i afrykańskie slumsy sklecone ze skrzynek i blachy, miasto,
gdzie później niż w Europie skończyła się wojna. Duszne i upalne centrum, ale
każda przecznica kończy się widokiem wody i szeroką piaszczystą plażą. Miasto geograficznie znajdujące się w Azji,
ale położone nad europejskim Morzem Śródziemnym. Świat i bardziej obcy niż
Europa, i nieporównywalnie bardziej swojski. Można się porozumieć po polsku, a
język, który posługują się Żydzi, to ten, który słyszał Hłasko od
wcześniejszego dzieciństwa w Polsce.
W tym odległym mieście Marek
Hłasko trafia do licznych domów, w których można odnieść wrażenie, że nie
wyjechał z Polski. Obrazki, fotografie, książki, język-takie same jak w
Warszawie czy Lwowie. Takie same pamiątki w prowizorycznych mieszkaniach w
barakach, gdzie czasowo mieszkali niedawno przybyli emigranci, niby podobne,
tylko rankiem w upalnym od świtu powietrzu rozlega się nie szczekanie psów, a w
minaretach śpiew muezinów. Nic, więc dziwnego, że właśnie w Izraelu rozgrywa
się akcja książek „Drugie zabicie psa” i
„Nawrócony w Jaffie”.
Hłasko miał ten komfort, iż
mógł jednocześnie wykazywać się swoim talentem, jak również czerpać z życia
najlepsze chwile. Nie musiał, nie miał potrzeby oglądać się za siebie, by
utwierdzać się w przekonaniu, zadając sobie absurdalne pytanie — czy jestem
podziwiany czy też nie? Hłasko, to jeden z nielicznych artystów, który
przekazał światu swoją twórczość bez kompromisów i kompleksów. W swoich
utworach dokonywał analizy zachowań i problemów ludzi z niższych warstw
społecznych. Jego bohaterami są ludzie, którzy bezskutecznie mierzą się ze
swymi słabościami, którzy mają swoje marzenia, a i one ostatecznie okazują się
niespełnione. Hłasko po wojnie pracował, jako kierowca ciężarówki. Bardzo
często zmieniał miejsce zatrudnienia, jednak mimo owych zmian otoczenia, cały czas
wykonywał tę samą profesję; kierowcy! By nie zgłupieć, i nie zginąć w
monotonii życia codziennego, zajął się pisaniem.
Tak oto przedstawia się
fabuła obu opowiadań: Jakub, mężczyzna w średnim wieku jest Polakiem. Nie ma
zezwolenia na pracę w Izraelu; gdy pracował na czarno na budowie, uległ
poważnemu wypadkowi. Fatalnie złamał rękę. Trafił do szpitala i został bez
środków do życia. Został unieruchomiony na sześć tygodni. Podejrzane znajomości
spowodowały, że znalazł się w więzieniu, gdzie poznał Roberta. Robert, starszy
od Jakuba, jest polskim Żydem. Z zawodu i zamiłowania jest reżyserem
teatralnym. Zaczął pracować w teatrze w Tel Awiwie, ale szybko go stamtąd
wylali, bo robił stałe awantury, że grają tak, jak tego chciał Stanisławski, o
on, Robert, Stanisławskiego nie uznawał; było to dziwne, bo kochał jednocześnie
Kazana i Lee Strasberga. Tak długo im w tym teatrze przeszkadzał i nudził, aż
się go pozbyli pod jakimś nikczemnym pretekstem. Potem założył z jakimiś dwoma
cwaniakami kabaret literacki i udało mu się już po pierwszym występie obrazić
wszystkich; wierzących i niewierzących, świeżo przybyłych emigrantów i „sabrów”-
ludzi urodzonych tutaj; prasę, wojsko i Bóg wie jeszcze, kogo. Wspólnicy
uciekli taksówką z Tel Awiwu zaraz po występie i nie zapomnieli o kasie, a
Robert został sam, mając na karku ze trzy albo i więcej procesów: między innymi
i za to, że nie zapłacił za salę, i wtedy go właśnie posadzili. Napisał
błagalny list do swoich wspólników, żeby go wyciągnęli, ale nie wyciągnęli go,
wobec tego zaczął udzielać rad prawnych innym więźniom. Gdy wyszedł, założył
teatr lalek. Robili te lalki przez trzy tygodnie, jedząc tylko raz dziennie
hummus, który przynosili z narożnej arabskiej restauracji, a kiedy byli już
gotowi – Robert namówił jakiegoś właściciela półciężarówki, aby ich woził: i to
był nowy wspólnik. Dali dwa przedstawienia w kibucach gdzieś koło syryjskiej
granicy, a w czasie trzeciego pobożni Żydzi zniszczyli im ten cały teatr, a
lalki zostały spalone; pobożni biegli za nimi jeszcze z kilometr, plując i
złorzecząc, a Robert zaskarżył właściciela ciężarówki i Robert znów „usiadł”-
tym razem z oskarżenia cywilnego. Wtedy opracował scenariusz wyłudzania
pieniędzy od bogatych amerykańskich turystek i wciągnął do interesu Jakuba.
"Pracują" razem od
roku; Robert jest „reżyserem”, a Jakub „aktorem”. Zaprzyjaźniony portier
wynajduje Jakubowi kolejne "narzeczone”, czyli ofiary. Scenariusz jest
zawsze prawie taki sam, różni się tylko w szczegółach. Koledzy zastanawiali się
często podczas „prób” nad tym, że mężczyźni nie potrafiliby przez piętnaście
lat odkładać forsy tylko po to, aby się ożenić z kimś, o kim nawet nic nie
wiedzą, nawet tego jak będzie wyglądać kobieta, z którą mają spędzić życie. Główne
role grają Jakub i niczego niepodejrzewająca Amerykanka; role drugorzędne -
najbliższych przyjaciół - grają Robert i pies, ważny element scenariusza. Rolę
drugorzędną gra również dziecko - dziecko ofiary, jeśli kobieta ma dziecko lub
dziecko podstawione przez Roberta. Pieniądze na realizację projektu - hotel,
wyżywienie, utrzymanie psa, fryzjera, papierosy, wynajęcie leżaka - wykłada
trzeci wspólnik, bogaty Żyd, którego Robertowi udało się namówić do
zainwestowania w podejrzany interes. Robert kiedyś powiedział: „Jedno jest tylko śmieszne. Czasami budzę
się w nocy i duszę się ze śmiechu, kiedy pomyślę o tych wszystkich, którym
mówisz o miłości, i o tym życiu, które razem zaczniecie. I żadna z nich się
nigdy nie dowie, że te wszystkie teksty wymyślił stary gruby Żyd, który ma
obustronną przepuklinę i któremu niedobrze jest nawet po poziomkach ze
śmietaną. A tym starym Żydem jestem ja. To ty wszystko robisz, – mówił
dalej do Roberta- a ja leżę sobie spokojnie w łóżku i czekam na tego
momentu, kiedy zainkasujesz forsę i szepcząc najświętsze słowa, oddalisz się w
sobie tylko wiadomym kierunku (…) To ja wymyśliłem ciebie i ten cały teatr”.
Jak zawsze, Jakub zawiera
znajomość na plaży. Niby przypadkiem siada obok Mary, choć plaża jest pusta.
Udaje, że jest bardzo zdenerwowany i z tego powodu zachowuje się nieuprzejmie,
a nawet agresywnie. Po chwili przychodzi Robert; Mary ma stać się
"przypadkowym" świadkiem ich rozmowy, która, niczym teatralna
ekspozycja, wprowadzi ją w życiową sytuację Jakuba. Otóż Jakub jest rzekomo
filologiem klasycznym; mimo wyższego wykształcenia postanowił podpisać
pięcioletni kontrakt na pracę w australijskiej kopalni. Według scenariusza
Jakub ma długi, ponieważ zapożyczył się na leczenie matki, a wierzyciele mają jego
paszport, lecz australijska firma doszła do porozumienia z wierzycielami i
obiecała zapłacić za przejazd do Australii, pod warunkiem, że Jakub podpisze
pięcioletni kontrakt. W stosownym momencie Mary dowie się, że Jakub zadłużył
się, by zapłacić za kurację staruszki w szwajcarskiej klinice: oprawione w
srebrną ramkę zdjęcie starej kobiety, której Jakub nawet nie zna, jest ważnym
rekwizytem. Kuracja nie przyniosła efektów - matka zmarła na raka. Na razie
Mary słucha opowieści Roberta o dzieciństwie Jakuba. Miał ojca despotę, "który był czasem lekarzem, a czasem
adwokatem: dla kurew z Nowego Jorku adwokatem, a dla tych z Kalifornii lekarzem.
Może zresztą odwrotnie. Nie w tym rzecz.(..) To nieszczęśliwe dziecko rosło jak
chwast przeszkadzający wszystkim oczom. (…) I oboje mieli przy tym łzy w
oczach”.
Gdy Johnny, rozbrykany
syn Mary, uderza piłką plażowicza i strąca mu w ten sposób z głowy perukę,
Jakub broni chłopca przed furią mężczyzny. W ten sposób nie tylko zyskuje
wdzięczność Mary, ale też pokazuje swoje inne - łagodne oblicze. "One nie bardzo wierzą tym, co siadają
koło nich i od razu mają miód na ustach". Zaczyna się romans, w którym
tylko jedna strona - Mary - zachowuje się spontanicznie. Jakub wypowiada
wyuczone kwestie, rzadko pozwala sobie na improwizację. Gdy zapomni fragmentu
roli, oddala się pod byle pretekstem i dzwoni do reżysera. Każdy gest, pauza,
intonacja są przemyślane i wyćwiczone. Mary mimo woli uczestniczy w
inscenizacji, nieświadoma, że wpadła w pułapkę zastawioną przez przebiegłych
mężczyzn. Tylko jeden z nich - Robert - jest pozbawiony skrupułów. Jakub ma
wyrzuty sumienia, w chwili słabości mówi Mary, że jest "małym
alfonsem" i przyjechał do hotelu tylko po to, żeby wyłudzić od niej
pieniądze. Mary nie wierzy mu; co więcej: jeszcze bardziej przywiązuje się do Jakuba,
(który później postanowi włączyć to wyznanie do scenariusza). Jakub chce się
wycofać, ale jest za późno: Robert pożyczonymi pieniędzmi zapłacił już za
hotel.
We
wskazanym przez reżysera momencie Jakub zabija psa - wielkiego pięknego psa: "Nikt nie płacze przecież po
pekińczyku. Albo po ratlerku", co ma pokazać jego desperację: "Ten biedny pies to było wszystko, co
on miał" i symuluje próbę samobójczą. Łyka dostateczną ilość tabletek,
by rzecz wyglądała wiarygodnie i na tyle niedużą, by dało się go odratować.
Robert tłumaczy w szpitalu roztrzęsionej Mary, co się stało. Mary reaguje tak,
jak Robert to zaplanował: "I ty
chcesz mi powiedzieć, że on chciał się zabić dla dwóch tysięcy dolarów?".
Chciałaby zabrać Jakuba do Stanów, lecz, zdaniem Roberta, Jakub, jako imigrant
z Polski musiałby czekać kilka lat na wizę. Mary proponuje, więc, że spłaci
dług Jakuba, realizując w ten sposób ostatni punkt scenariusza. Jakub wychodzi
ze szpitala, Mary wraca do Stanów, wspólnicy dzielą się pieniędzmi. W Twerii (w
Tyberiadzie) na Jakuba czeka już nowa "narzeczona", jest też nowy
pies...
Druga część książki „Nawrócony w Jaffie” dzieje się cztery
dni po oszukaniu Mary. Mężczyźni zatrzymali się u znajomego, któremu pomagają
podrabiać perskie dywany. Chodzą godzinami po nowych zwykłych dywanach, aby
wyglądały jak oryginalne stare perskie. Tym razem główny bohater nosi
nazwisko autora - Marek; ma trzydzieści trzy lata jak Jezus w Ewangelii. Stary kolega Marka Izaak, który prowadzi firmę transportową zaproponował mu
„biznes”. W Jerozolimie ma się odbyć przetarg na samochody ciężarowe. Jednak
konkurencja „nie śpi”. Trzeba opóźnić podróż do Jerozolimy szefowi
konkurencyjnej firmy. Marek dowiedział się, że ma zablokować przejazd
człowiekowi, do którego poszedł kiedyś przed laty i poprosił go o pracę. To
było wtedy, kiedy był głodny, i zanim jeszcze został alfonsem. On jednak nie
dał mu pracy i nawet nie spojrzał na niego tylko jadł kurczaka. Po kilku
kilometrach jazdy Marek zepchnął tamtego z drogi ze skarpy. Zszedł na dół i
rzucił w rannego kierowcę przygotowanym wcześniej ugotowanym kurczakiem.
Odstawił samochód na miejsce i poszedł do kawiarni na trzy hamburgery.
Właściciel
fałszywych dywanów ma dla nich pracę tylko na kilka dni, Robert wpada, więc na
pomysł wykorzystania protestanckiego misjonarza, Seana, którego zwierzchnicy
odwołują do Kanady, bo nie udało mu się nikogo nawrócić. Marek ma udawać Żyda,
który chce przyjąć chrzest. Robert słusznie zakłada, że misjonarz chętnie
podzieli się z nim każdym groszem. Marek zręcznie zarzuca wędkę: "Chciałem zapytać cię o jedną rzecz. Dlaczego
Ewangelie różnią się między sobą?". Pastor opowiedział Markowi, czym
jest miłosierdzie: wracając niedawno drogą z Jerozolimy do Tel Awiwu, napotkał
wypadek. Przy poszkodowanym leżała kura. Kiedy kierowca „wypadł” z zakrętu,
jakiś człowiek chciał go ratować, ale nie miał nic w samochodzie, tylko
gotowaną kurę, którą kupił dla siebie na drogę. Dał mu jeść: „Biedny człowiek zawsze myśli, że jeśli ktoś
jest chory, to trzeba mu dać przede wszystkim jeść”. Zgodnie z przewidywaniem Roberta żona pastora,
która nienawidzi męża za to, że wszyscy się z nich śmieją, śpi z Markiem
mszcząc się za drwiny. Z tego samego powodu nie zdradza mężowi, że Marek nie
jest obrzezany. Robert zaleca, by Marek przy okazji trenował swój
"warsztat aktorski", potrzebny przy wyłudzaniu pieniędzy od
Amerykanek: "Wyrobisz się
dramatycznie, pogłębisz swój talent i nie wyjdziesz z rutyny". Daje
wspólnikowi precyzyjne wskazówki: "nie
szczekaj za szybko dialogu [...] Nie patrz jej nigdy prosto w oczy, tylko patrz
gdzieś w kąt [..] Bądź powolny, poruszaj się niezgrabnie, możesz nawet zbić
jakąś popielniczkę". Po kilku dniach Sean, wierząc, że udało mu się
nawrócić Żyda, postanawia zostać w Izraelu; wtedy żona wyjawia mu prawdę. „Ten człowiek jest od trzydziestu trzech lat
katolikiem. I zawsze nim był. I był jeszcze na tyle uprzejmy, że zabawiał cię
wieczorami rozmowami na tematy religijne. (…) Spałam z nim. Lepiej jednak weź
się teraz do pakowania”. Po tych
słowach pastor jest w takim stanie, że Robert każe zawiadomić szpital
psychiatryczny.
Co chce przekazać nam
Marek Hłasko w swoich książkach? Że wszystko, co dotyczy człowieka rzadko bywa
jednoznaczne i w tych książkach też tak jest jak sądzę. Każdy z nas ma swój
subiektywny świat przeżyć, wartości, sprawy najważniejsze i mniej ważne. Swoją
drogę. Z pewnością warto przyjrzeć się swoim maskom, rolom, sytuacjom, kiedy je
zakładamy, warto zwrócić uwagę na to jak często się do nich uciekamy i do czego
nam służą. Bohaterom tych dwóch opowiadań służyły do złodziejskiego procederu,
ale także do „gry” z życiem, które też w stosunku do nich przybierało maski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz