11 lutego 2018

Okruchy codzienności


„Okruchy codzienności”

  *(Olive Kitteridge)

Elizabeth Strout



Autorka/ (6 stycznia 1956, Portland, Maine, Stany Zjednoczone). Jest autorką bestsellera „New York Times” *„Olive Kitteridge”, powieści, za którą dostała nagrodę Pulitzera (2009). Była finalistką nagrody PEN/Faulkner i londyńskiej Orange Prize, do której jest ponownie nominowana za swoją najnowszą powieść „Mam na imię Lucy”. Mieszka w Nowym Jorku.

Tłumaczenie/ Ewa Horodyska

Tematyka/ "Okruchy codzienności" to właściwie zbiór powiązanych ze sobą opowiadań rozgrywających się w małym amerykańskim miasteczku. Centralną, – bo obecną w każdej z tych historii – postacią jest Olive Kitteridge. Jej charakterystyka nie należy do łatwych – kobieta zostaje przedstawiona na różnych etapach życia, w rozmaitych rolach i odcieniach swej skomplikowanej osobowości. Stanowi główną bohaterkę niektórych opowiadań, w innych „przemyka” jedynie w tle, a w kilku jest tylko wspomniana.

Główny motyw/ Olive Kitteridge jest wyniosła, dosadna, oschła i zimna jak kamień. Jej znajomi i sąsiedzi dziwią się, jakim cudem miłemu i pogodnemu Henry’emu Kitteridge udaje się wytrzymać z taką zołzą choćby kilka godzin, za to sam Henry wydaje się całkiem zadowolony - to, co widzimy z zewnątrz, od środka może wyglądać zupełnie inaczej. Podobnie jest z całą książką Elizabeth Strout - postać jej nieprzyjemnej bohaterki - wbrew oryginalnemu tytułowi powieści, brzmiącemu w innych wydaniach *„Olive Kitteridge" - nie jest najważniejsza, stanowi jedynie pretekst do pokazania większej całości: codziennych zmagań dorosłych ludzi ze zbliżającą się starością, radzenia sobie z tragediami, spadającymi nie wiadomo skąd i prób godzenia się z okrucieństwem świata.

 Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
 „Często tak myślał, choć zdawał sobie sprawę, że to niemądre stwierdzenie, gdy mowa o jakimkolwiek roku z czegoś życia”.
„(…) to kwestia wolnego wyboru: dbać o osobę, której nie łączą z tobą więzy krwi”.
„Przyzwyczajasz się do pewnych rzeczy choć właściwie nie potrafisz się do nich przyzwyczaić”.
„Cechy charakteru się nie zmieniają, stan umysłu owszem”.
„Musimy kochać, bo inaczej popadamy w chorobę”.
„(…) ludzkie żywoty zrastają się niczym kości i złamanie może się nie zagoić”.
„(…) kiedy masz więcej lat za sobą niż przed sobą, coś się zmienia”.
„Ludzie zawsze wiedzą, kto ich kocha i jak bardzo”.
„Tęsknota za kimś nigdy nie przemija”.
„(…) ludzie są zbyt zajęci pozowaniem na artystów albo zarabianiem pieniędzy, by wierzyć w Boga”.
„Młodzi ludzie nie potrafią pojąć, że dochodzi się w życiu do takiego etapu, kiedy nie można już hulać po świecie rano, w południe i wieczorem”.
„Zawsze jesteśmy samotni. Rodzimy się samotni. Umieramy w samotności”.

                     Powieść Elizabeth Strout (nagrodzona Pulitzerem w 2009 r.), na kanwie, której powstał serial na HBO, po raz pierwszy wydana w Polsce w 2010 r., nosi tytuł „Okruchy codzienności”. Paradoksalnie tytuł ten lepiej odpowiada jej treści niż  zmieniony przy drugim wydaniu przez polskiego wydawcę (pod wpływem popularności serialu) – *„Olive Kitteridge”. Powieść Strout gromadzi opowiastki z życia mieszkańców miasteczka Crosby, w stanie Maine, które często splatają się z życiem tytułowej bohaterki, powszechnie znanej w małej społeczności nauczycieli. Elizabeth Strout opowiada o dojrzałych mieszkańcach Crosby, przyglądających się przemijającemu życiu, natomiast serial ze wspaniałą rolą Frances McDormand w centrum swojego uniwersum umieszcza właśnie Olive – z jej niezaspokojoną kobiecością, autodestrukcyjną i manipulancką siłą, ale równocześnie ze zbiorem surowych reguł nakazujących słuszne – choć często kłócące się z indywidualnymi pragnieniami – postępowanie. Pewnie, dlatego opowieść o kobiecej odpowiedzialności, rodzinie, jako samonapędzającym się, dobrze naoliwionym piekielnym mechanizmie, który „przetrawia” i „wypluwa” każdego, kto weń wpada, a także o powinnościach i przemianach pokoleniowych tak bardzo zachwyciła czytelników na całym świecie, że powstał serial telewizyjny. Ta historia, bowiem jest dotkliwie prawdziwa i nie daje żadnych skutecznych recept. Właściwie stanowi źródło rozczarowań, pokazując, że wraz z upływem czasu i coraz bardziej zakurzoną metryką boimy się tego samego, co kilka dekad wcześniej – samotności i nieprzydatności.

                     Książka opowiada o codzienności widzianej z perspektywy Olive Kitteridge: rozgoryczonej matki dorosłego syna, nieco zrzędliwej żony mężczyzny, dla którego szklanka jest zawsze do połowy pełna i wreszcie rozczarowanej babki wnuków żyjących w hałaśliwym świecie Nowego Jorku. Cóż takiego jest w Olive? Właściwie nie powinna przypaść do gustu czytelnikom – w końcu doskonale wpisuje się w stereotyp narzekającej, przekonanej o słuszności własnych sądów, uciążliwej emerytki. Zanim jednak osiągnie wiek emerytalny, dzięki retrospekcjom mamy okazję poznać ją, jako 45-letnią nauczycielkę matematyki, zaangażowaną nie tylko w pracę zawodową i obowiązki wzorowej pani domu, lecz także widzimy jej iluzoryczną pogoń za miłością.

                       Książka opisuje 25 lat jej małżeństwa. Intrygujące, na czym polega ten związek kochających się, ale zarazem tak bardzo niepasujących do siebie ludzi. Zawód aptekarza idealnie pasuje do męża „kolczastej” Olive – Henry jest człowiekiem gotowym do pomocy, pełnym empatii, pogodnym, powszechnie lubianym. Ma nawet swoją platoniczną miłość Denise. Nawet, kiedy oboje- Olive i Henry- padną ofiarą napadu rabunkowego, skrępowani przez młodocianych terrorystów-amatorów w karnawałowych maskach i posadzeni na podłodze pod wycelowanym w nich pistoletem, nadal będą się ze sobą kłócić i przekomarzać. Równocześnie pozostają nierozłączni. Oboje mają cechy, których potrzebuje druga strona. Ona jest męska, on - w jakiś sposób kobiecy.  
           Od wielu lat Henry Kitteridge mąż Olive pracował, jako farmaceuta i każdego ranka dojeżdżał do pracy zaśnieżonymi lub mokrymi drogami. Teraz na emeryturze, wciąż budzi się wcześniej i wspomina, jak dobrze niegdyś czuł się rano, jakby cały świat był jego tajemnicą. Apteka znajdowała się w niewielkim piętrowym budynku przyczepionym do innego, gdzie mieściły się oddzielnie sklep a z artykułami żelaznymi i mały sklepik spożywczy. Przez wiele lat pracowała u niego pani Granger, niezbyt skłonna zadowolić nieufnego klienta. Henry doceniał to, że nie była gadatliwa, utrzymywała idealny porządek w księgowości i bardzo rzadko zdarzała się jej nieobecność z powodu choroby. Pewnego razu pani Granger wyszła po kawę do pobliskiego sklepu i już nigdy nie wróciła do apteki: upadła na chodniku i umarła na udar mózgu. Miejsce po pani Granger zajęła młoda i rezolutna Denise Thibodeau. Denise wydawała się cicha z natury, lecz miewała nieoczekiwane napady gadulstwa. Denise była równie kompetentna jak pani Granger, lecz bardziej swobodna w sposobie bycia. Henry był zauroczony wręcz zakochany w młodej pomocnicy w aptece. Obserwując, jak Denise przy odczytywaniu spisu towarów poprawia palcem okulary na nosie, Henry myślał, że stanowi ona esencję tego, o czym Henry marzy. Uwielbiaj jej prostolinijność, czystość jej marzeń. Naturalna powściągliwość Denise sprawiała natomiast, że na nowo zaczął pożądać Olive. W takich chwilach Henry Kitterdge odczuwał przypływ nieprawdopodobnego uniesienia, jakby w akcie miłosnym z żoną łączył się z Denise.

                 Nie jest to podszyte złem miasteczko Twin Peaks, tylko jedno z tych dobrych miejsc Ameryki, które nieczęsto trafiają na kartki ambitnych książek - kwintesencją Nowej Anglii, z jej duchem wspólnoty, gdzie nie zamyka się przed obcymi drzwi ani furtek, gdzie nieznajomi mówią sobie dzień dobry, jak u nas na wsi. A jednak powieść przenika motyw depresji, melancholii, samobójstwa. W dialogu pojawia się cytat ze słynnych "Przyśnionych piosenek" poety Johna Berrymana: "uchroń nas od dubeltówek i ojcowskich samobójstw". To wyznanie, które mogłaby powtórzyć Olive. Ona też była córką samobójcy, ją również prześladowała depresja. I ona mogłaby potwierdzić, że "życie jest samotne i niesprawiedliwe, a szczęściem jest długie małżeństwo i szybka śmierć”. Choć powieść nie jest pochwałą tradycyjnych cnót ani reklamą amerykańskiej prowincji, jest w niej coś, co w kulturze amerykańskiej zawsze imponowało: odwaga, życiowa determinacja, walka bohatera o siebie samego i zdolność do przemiany. Kiedy obserwujemy małżeńską epopeję Henrego i Olive, przypominają się dawne amerykańskie domowe dramaty kobiet: szaleństwo Joan Woodward w "Bezbronnych nagietkach" Paula Newmana czy Geny Rowlands w "Kobiecie pod presją" Johna Cassavetesa!
                      Dla Olive Kitteridge małżeństwo jest zarazem ratunkiem i związaniem. Starcia z mężem, a później z synem, były dla niej czymś w rodzaju terapii - mąż przyjmując jej ciosy, stawał się jakby „odgromnikiem” jej napięć, niestawiającym jej oporu. Ale przez cały ten czas Olive nie miała dostępu do siebie samej - mąż ją przed tym chronił. W ostatniej, pasjonującej, najbardziej dramatycznej części powieści Olive dzięki przypadkowemu spotkaniu zostaje niejako zmuszona do zrobienia wielkiego skoku, zajrzenia w głąb siebie. Ona, która zawsze stawiała opór życiu, nie odsłaniała się, nie uznawała psychologów, "grup wsparcia" ani wolnych związków, będzie teraz musiała obnażyć się, zmienić kurs, dokonać rachunku sumienia.

                 „Okropna” rzecz przydarzyła się Kitteridge’om pewnej chłodnej czerwcowej nocy. Henry miał wtedy sześćdziesiąt osiem lat, Olive sześćdziesiąt dziewięć i choć nie byli parą młodzieniaszków, nie sprawiali też wrażenia schorowanych staruszków. Mimo to po upływie roku mieszkańcy Crosby, małego nadmorskiego miasteczka w Nowej Anglii, uznali zgodnie, że owo wydarzenie zmieniło obydwoje Kitteridg’ów. Henry, gdy się go teraz spotykało na poczcie, unosił tylko rękę z listami w geście pozdrowienia. Spoglądając mu w oczy, widziało się go jak za gęstą siatką. To było smutne, ponieważ przedtem sprawiał wrażenie pogodnego i szczerego człowieka, nawet, kiedy jego jedyny syn ni z tego, ni z owego przeprowadził się do Kalifornii ze swoją świeżo poślubioną małżonką, co, jak rozumieli mieszkańcy miasteczka, musiało być dla Kitteridge’ów wielkim rozczarowaniem. Olive Kitteridge zaś, która nigdy, za niczyjejś pamięci, nie wykazywała skłonności do życzliwego czy choćby uprzejmego zachowania, z nadejściem kolejnego czerwca stała się jeszcze bardziej opryskliwa. Dla Kitteridge’ów był to wprawdzie straszy cios, że ich syn Christopher tak nieoczekiwanie został „wyrwany z korzeniami” przez swoją przedsiębiorczą młodą małżonkę, gdy oni już zaplanowali, że osiądzie w pobliżu i będą się tu wychowywały jego dzieci (Olive wyobrażała sobie, jak uczy je sadzić cebulki kwiatów).

                   Następną przygrywką do tej przemiany, będzie dla niej wyjazd do Nowego Jorku, do syna, który po przejściach ożenił się z koleżanką "z terapii", która będąc w ciąży trzymała w jednej ręce papierosa, w drugiej butelkę piwa i żyje na luzie, w sposób urągający zasadom wyznawanym przez Olive. Matka wkracza do ich nieporządnego domu z grymasem dezaprobaty, jaką okazywała całemu światu, swoim bliskim, a w gruncie rzeczy także sobie samej. Zostaje jednak wytrącona z tej roli, potraktowana jak partnerka. Ciosy, jakie na dzień dobry zadaje młodym - to wieczne "zwracanie uwagi"! - okazują się nieskuteczne, nie bolą tak, jakby chciała.

                     To był maj, a Olive Kitteridge wybrała się do Nowego Jorku. Nigdy przez siedemdziesiąt dwa lata życia nie postawiła stopy w tym mieście, choć przed laty dwukrotnie przejeżdżała w jego pobliżu. To miasto wyglądało dla niej jak z filmu science fiction, jak zabudowane na księżycu. Nie było w nim nic pociągającego, ani wtedy, ani teraz. Na lotnisku Christopher sprawiał wrażenie rozwścieczonego. Po kilku dniach pobytu u syna i nowej synowej doszło do konfrontacji Christophera z matką. Christopher „wyrzucił” z siebie „gorycz”, która zbierała się przez te wszystkie lata a którą tłumił, bo nie chciał zranić matki. Zaprosił ją w odwiedziny, chciał żeby poznała jego żonę Ann, miał nadzieję, że razem po prostu miło spędzą czas. Jednak Olive była uszczypliwa, dokuczliwa, miała wahania nastrojów. Christopher za sprawą terapii uświadomił sobie, kim jest jego matka. Olive zachowywała się jak paranoiczka i jakoś nigdy nikt z rodziny i bliskich nie widział, żeby kiedykolwiek czuła się za to odpowiedzialna. W jednej chwili potrafiła wpaść w furię. Christopher przypomniał jej sytuacje, kiedy potrafiła krzyczeć na Henrego, jakby był winny śmierci Jima O’Caseya mężczyzny, w którym Olive się podkochiwała.  Przez te wszystkie lata atakowała Henrego i Christophera. Po tych słowach Olive postanowiła jak najszybciej opuścić Nowy Jork. Na lotnisku nie chciała zdjąć butów do kontroli. Funkcjonariusze ochrony lotniska musieli interweniować.

               Jest coś przejmującego w tej nieumiejętności otwarcia się na bliskich i w perwersyjnym szukaniu współczucia dla siebie przez ranienie innych. Olive orientuje się naraz, że te wypróbowane od lat sposoby nie działają. Jest sama. Nie ma przy sobie męża, który ją znosił. Ucieka, więc z Nowego Jorku. A uciekając, trafia na lotnisku na bramkę kontrolną. Po raz pierwszy w życiu ma lecieć samolotem. I kiedy każą jej zdjąć buty, ona po swojemu mówi: nie! Dlaczego? Nie - bo nie! Za nic nie zdejmie butów. Zostaje jednak do tego zmuszona. Potem coś podobnego stanie się w życiu, które jeszcze ją czeka, i w którym dostąpi błysku samowiedzy.

                    "Okruchy codzienności" to właściwie zbiór powiązanych ze sobą opowiadań rozgrywających się w małym amerykańskim miasteczku. Jednak przedstawienie postaci Olive Kitteridge bywa często jedynie pretekstem dla ukazania innych ludzi z ich fascynującymi historiami. Jej mąż Henry aptekarz przeżywa zauroczenie swoją urzekającą pracownicą. Przyszły psychiatra nie potrafi poradzić sobie z własnymi problemami. Pianistka nieco przebrzmiałej urody upija się, aby okiełznać nie tylko cowieczorną tremę, ale i życie. Młoda dziewczyna zmaga się z anoreksją. Pozornie idealnemu małżeństwu zagraża nagły kryzys.

                 Muszę przyznać, że książka Elizabeth Strout „Okruchy codzienności” bardzo mnie zaciekawiła, tymi wszystkimi historiami, których bohaterki i bohaterowie są tak wyraziści, pełnokrwiści, iż wyzwalają różne, skrajne nawet, emocje, – co sprawiało, że ich zachowania złoszczą czytelnika lub wywołują współczucie, a czasem bawią, gdyż nie brak tu również subtelnego humoru. Powieść czyta się z dużą przyjemnością, pozwala się wciągnąć w poszczególne jej wątki, te niby zwykłe opowieści o życiu, mimo iż wiele w nich smutku i pesymizmu, gdyż opowiadają o uczuciach, które wygasają, o rozstaniach i przemijaniu czasu, o nieuchronnej starości połączonej z oczekiwaniem na śmierć, a także o braku więzi między pokoleniami i cierpieniem z tym związanym. Ta mądra i bardzo życiowa książka porusza zawartą w fabule psychologiczną prawdą o raniącym innych egocentryzmie i egoizmie, a co za tym idzie, pobudza do pogłębionej refleksji nad sobą. Ale chociaż przesycona jest smutkiem wynikającym z samotności będącej udziałem jej bohaterów, to jednak przebija z niej również nuta optymizmu, co sprawiło, że lektura nie przygnębia czytelnika, mimo iż kładzie cień smutku na naszych odczuciach. A przy tym zachwyca swą bogatą i ładną narracją, w której dużą rolę odgrywają opisy sytuacji oraz dialogi między bohaterami, a także ich monologi wewnętrzne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz