„Okruchy
codzienności”
*(Olive
Kitteridge)
Elizabeth Strout
Autorka/ (6 stycznia
1956, Portland, Maine, Stany Zjednoczone). Jest autorką bestsellera „New York Times” *„Olive Kitteridge”, powieści, za którą
dostała nagrodę Pulitzera (2009). Była finalistką nagrody PEN/Faulkner i
londyńskiej Orange Prize, do której jest ponownie nominowana za swoją najnowszą
powieść „Mam na imię Lucy”. Mieszka w
Nowym Jorku.
Tłumaczenie/ Ewa Horodyska
Tematyka/ "Okruchy codzienności" to właściwie
zbiór powiązanych ze sobą opowiadań rozgrywających się w małym amerykańskim
miasteczku. Centralną, – bo obecną w każdej z tych historii – postacią jest
Olive Kitteridge. Jej charakterystyka nie należy do łatwych – kobieta zostaje
przedstawiona na różnych etapach życia, w rozmaitych rolach i odcieniach swej
skomplikowanej osobowości. Stanowi główną bohaterkę niektórych opowiadań, w
innych „przemyka” jedynie w tle, a w kilku jest tylko wspomniana.
Główny motyw/ Olive
Kitteridge jest wyniosła, dosadna, oschła i zimna jak kamień. Jej znajomi i
sąsiedzi dziwią się, jakim cudem miłemu i pogodnemu Henry’emu Kitteridge udaje
się wytrzymać z taką zołzą choćby kilka godzin, za to sam Henry wydaje się
całkiem zadowolony - to, co widzimy z zewnątrz, od środka może wyglądać
zupełnie inaczej. Podobnie jest z całą książką Elizabeth Strout - postać jej
nieprzyjemnej bohaterki - wbrew oryginalnemu tytułowi powieści, brzmiącemu w
innych wydaniach *„Olive Kitteridge"
- nie jest najważniejsza, stanowi jedynie pretekst do pokazania większej
całości: codziennych zmagań dorosłych ludzi ze zbliżającą się starością,
radzenia sobie z tragediami, spadającymi nie wiadomo skąd i prób godzenia się z
okrucieństwem świata.
Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„Często tak myślał, choć zdawał sobie sprawę,
że to niemądre stwierdzenie, gdy mowa o jakimkolwiek roku z czegoś życia”.
„(…) to kwestia wolnego wyboru:
dbać o osobę, której nie łączą z tobą więzy krwi”.
„Przyzwyczajasz się do pewnych
rzeczy choć właściwie nie potrafisz się do nich przyzwyczaić”.
„Cechy charakteru się nie
zmieniają, stan umysłu owszem”.
„Musimy kochać, bo inaczej
popadamy w chorobę”.
„(…) ludzkie żywoty zrastają się
niczym kości i złamanie może się nie zagoić”.
„(…) kiedy masz więcej lat za
sobą niż przed sobą, coś się zmienia”.
„Ludzie zawsze wiedzą, kto ich
kocha i jak bardzo”.
„Tęsknota za kimś nigdy nie
przemija”.
„(…) ludzie są zbyt zajęci
pozowaniem na artystów albo zarabianiem pieniędzy, by wierzyć w Boga”.
„Młodzi ludzie nie potrafią
pojąć, że dochodzi się w życiu do takiego etapu, kiedy nie można już hulać po
świecie rano, w południe i wieczorem”.
„Zawsze jesteśmy samotni.
Rodzimy się samotni. Umieramy w samotności”.
Powieść Elizabeth Strout
(nagrodzona Pulitzerem w 2009 r.), na kanwie,
której powstał serial na HBO, po raz pierwszy wydana w Polsce
w 2010 r., nosi tytuł „Okruchy
codzienności”. Paradoksalnie tytuł ten lepiej odpowiada jej treści niż zmieniony
przy drugim wydaniu przez polskiego wydawcę (pod wpływem popularności
serialu) – *„Olive Kitteridge”. Powieść Strout gromadzi
opowiastki z życia mieszkańców miasteczka Crosby, w stanie Maine, które
często splatają się z życiem tytułowej bohaterki, powszechnie znanej
w małej społeczności nauczycieli. Elizabeth Strout opowiada
o dojrzałych mieszkańcach Crosby, przyglądających się przemijającemu
życiu, natomiast serial ze wspaniałą rolą Frances McDormand w centrum
swojego uniwersum umieszcza właśnie Olive – z jej niezaspokojoną
kobiecością, autodestrukcyjną i manipulancką siłą, ale równocześnie
ze zbiorem surowych reguł nakazujących słuszne – choć często kłócące się
z indywidualnymi pragnieniami – postępowanie. Pewnie, dlatego opowieść
o kobiecej odpowiedzialności, rodzinie, jako samonapędzającym się, dobrze
naoliwionym piekielnym mechanizmie, który „przetrawia” i „wypluwa”
każdego, kto weń wpada, a także o powinnościach i przemianach
pokoleniowych tak bardzo zachwyciła czytelników na całym świecie, że
powstał serial telewizyjny. Ta historia, bowiem jest dotkliwie prawdziwa
i nie daje żadnych skutecznych recept. Właściwie stanowi źródło
rozczarowań, pokazując, że wraz z upływem czasu i coraz bardziej
zakurzoną metryką boimy się tego samego, co kilka dekad wcześniej – samotności
i nieprzydatności.
Książka opowiada
o codzienności widzianej z perspektywy Olive Kitteridge:
rozgoryczonej matki dorosłego syna, nieco zrzędliwej żony mężczyzny, dla
którego szklanka jest zawsze do połowy pełna i wreszcie
rozczarowanej babki wnuków żyjących w hałaśliwym świecie Nowego Jorku. Cóż
takiego jest w Olive? Właściwie nie powinna przypaść do gustu
czytelnikom – w końcu doskonale wpisuje się w stereotyp narzekającej,
przekonanej o słuszności własnych sądów, uciążliwej emerytki. Zanim jednak
osiągnie wiek emerytalny, dzięki retrospekcjom mamy okazję poznać ją, jako
45-letnią nauczycielkę matematyki, zaangażowaną nie tylko w pracę zawodową
i obowiązki wzorowej pani domu, lecz także widzimy jej iluzoryczną pogoń
za miłością.
Książka opisuje 25 lat
jej małżeństwa. Intrygujące, na czym polega ten związek kochających się, ale
zarazem tak bardzo niepasujących do siebie ludzi. Zawód aptekarza idealnie
pasuje do męża „kolczastej” Olive – Henry jest człowiekiem gotowym do pomocy,
pełnym empatii, pogodnym, powszechnie lubianym. Ma nawet swoją platoniczną
miłość Denise. Nawet, kiedy oboje- Olive i Henry- padną ofiarą napadu
rabunkowego, skrępowani przez młodocianych terrorystów-amatorów w karnawałowych
maskach i posadzeni na podłodze pod wycelowanym w nich pistoletem, nadal będą
się ze sobą kłócić i przekomarzać. Równocześnie pozostają nierozłączni. Oboje
mają cechy, których potrzebuje druga strona. Ona jest męska, on - w jakiś
sposób kobiecy.
Nie jest to podszyte złem
miasteczko Twin Peaks, tylko jedno z tych dobrych miejsc Ameryki, które nieczęsto
trafiają na kartki ambitnych książek - kwintesencją Nowej Anglii, z jej duchem
wspólnoty, gdzie nie zamyka się przed obcymi drzwi ani furtek, gdzie nieznajomi
mówią sobie dzień dobry, jak u nas na wsi. A jednak powieść przenika motyw depresji,
melancholii, samobójstwa. W dialogu pojawia się cytat ze słynnych
"Przyśnionych piosenek" poety Johna Berrymana: "uchroń nas od dubeltówek i ojcowskich samobójstw". To
wyznanie, które mogłaby powtórzyć Olive. Ona też była córką samobójcy, ją
również prześladowała depresja. I ona
mogłaby potwierdzić, że "życie jest
samotne i niesprawiedliwe, a szczęściem jest długie małżeństwo i szybka śmierć”.
Choć powieść nie jest pochwałą tradycyjnych cnót ani reklamą amerykańskiej
prowincji, jest w niej coś, co w kulturze amerykańskiej zawsze imponowało:
odwaga, życiowa determinacja, walka bohatera o siebie samego i zdolność do
przemiany. Kiedy obserwujemy małżeńską epopeję Henrego i Olive, przypominają
się dawne amerykańskie domowe dramaty kobiet: szaleństwo Joan Woodward w
"Bezbronnych nagietkach" Paula Newmana czy Geny Rowlands w
"Kobiecie pod presją" Johna Cassavetesa!
Dla Olive Kitteridge małżeństwo jest zarazem ratunkiem i związaniem. Starcia z mężem, a później z synem, były dla niej czymś w rodzaju terapii - mąż przyjmując jej ciosy, stawał się jakby „odgromnikiem” jej napięć, niestawiającym jej oporu. Ale przez cały ten czas Olive nie miała dostępu do siebie samej - mąż ją przed tym chronił. W ostatniej, pasjonującej, najbardziej dramatycznej części powieści Olive dzięki przypadkowemu spotkaniu zostaje niejako zmuszona do zrobienia wielkiego skoku, zajrzenia w głąb siebie. Ona, która zawsze stawiała opór życiu, nie odsłaniała się, nie uznawała psychologów, "grup wsparcia" ani wolnych związków, będzie teraz musiała obnażyć się, zmienić kurs, dokonać rachunku sumienia.
Dla Olive Kitteridge małżeństwo jest zarazem ratunkiem i związaniem. Starcia z mężem, a później z synem, były dla niej czymś w rodzaju terapii - mąż przyjmując jej ciosy, stawał się jakby „odgromnikiem” jej napięć, niestawiającym jej oporu. Ale przez cały ten czas Olive nie miała dostępu do siebie samej - mąż ją przed tym chronił. W ostatniej, pasjonującej, najbardziej dramatycznej części powieści Olive dzięki przypadkowemu spotkaniu zostaje niejako zmuszona do zrobienia wielkiego skoku, zajrzenia w głąb siebie. Ona, która zawsze stawiała opór życiu, nie odsłaniała się, nie uznawała psychologów, "grup wsparcia" ani wolnych związków, będzie teraz musiała obnażyć się, zmienić kurs, dokonać rachunku sumienia.
„Okropna” rzecz przydarzyła
się Kitteridge’om pewnej chłodnej czerwcowej nocy. Henry miał wtedy
sześćdziesiąt osiem lat, Olive sześćdziesiąt dziewięć i choć nie byli parą
młodzieniaszków, nie sprawiali też wrażenia schorowanych staruszków. Mimo to po
upływie roku mieszkańcy Crosby, małego nadmorskiego miasteczka w Nowej Anglii,
uznali zgodnie, że owo wydarzenie zmieniło obydwoje Kitteridg’ów. Henry, gdy
się go teraz spotykało na poczcie, unosił tylko rękę z listami w geście
pozdrowienia. Spoglądając mu w oczy, widziało się go jak za gęstą siatką. To
było smutne, ponieważ przedtem sprawiał wrażenie pogodnego i szczerego
człowieka, nawet, kiedy jego jedyny syn ni z tego, ni z owego przeprowadził się
do Kalifornii ze swoją świeżo poślubioną małżonką, co, jak rozumieli mieszkańcy
miasteczka, musiało być dla Kitteridge’ów wielkim rozczarowaniem. Olive
Kitteridge zaś, która nigdy, za niczyjejś pamięci, nie wykazywała skłonności do
życzliwego czy choćby uprzejmego zachowania, z nadejściem kolejnego czerwca
stała się jeszcze bardziej opryskliwa. Dla Kitteridge’ów był to wprawdzie
straszy cios, że ich syn Christopher tak nieoczekiwanie został „wyrwany z
korzeniami” przez swoją przedsiębiorczą młodą małżonkę, gdy oni już
zaplanowali, że osiądzie w pobliżu i będą się tu wychowywały jego dzieci (Olive
wyobrażała sobie, jak uczy je sadzić cebulki kwiatów).
Następną przygrywką do tej przemiany, będzie
dla niej wyjazd do Nowego Jorku, do syna, który po przejściach ożenił się z
koleżanką "z terapii", która będąc w ciąży trzymała w jednej ręce
papierosa, w drugiej butelkę piwa i żyje na luzie, w sposób urągający zasadom
wyznawanym przez Olive. Matka wkracza do ich nieporządnego domu z grymasem
dezaprobaty, jaką okazywała całemu światu, swoim bliskim, a w gruncie rzeczy
także sobie samej. Zostaje jednak wytrącona z tej roli, potraktowana jak
partnerka. Ciosy, jakie na dzień dobry zadaje młodym - to wieczne
"zwracanie uwagi"! - okazują się nieskuteczne, nie bolą tak, jakby
chciała.
To był maj, a Olive
Kitteridge wybrała się do Nowego Jorku. Nigdy przez siedemdziesiąt dwa lata
życia nie postawiła stopy w tym mieście, choć przed laty dwukrotnie
przejeżdżała w jego pobliżu. To miasto wyglądało dla niej jak z filmu science
fiction, jak zabudowane na księżycu. Nie było w nim nic pociągającego, ani
wtedy, ani teraz. Na lotnisku Christopher sprawiał wrażenie rozwścieczonego. Po
kilku dniach pobytu u syna i nowej synowej doszło do konfrontacji Christophera
z matką. Christopher „wyrzucił” z siebie „gorycz”, która zbierała się przez te
wszystkie lata a którą tłumił, bo nie chciał zranić matki. Zaprosił ją w
odwiedziny, chciał żeby poznała jego żonę Ann, miał nadzieję, że razem po
prostu miło spędzą czas. Jednak Olive była uszczypliwa, dokuczliwa, miała
wahania nastrojów. Christopher za sprawą terapii uświadomił sobie, kim jest
jego matka. Olive zachowywała się jak paranoiczka i jakoś nigdy nikt z rodziny
i bliskich nie widział, żeby kiedykolwiek czuła się za to odpowiedzialna. W
jednej chwili potrafiła wpaść w furię. Christopher przypomniał jej sytuacje,
kiedy potrafiła krzyczeć na Henrego, jakby był winny śmierci Jima O’Caseya mężczyzny,
w którym Olive się podkochiwała. Przez
te wszystkie lata atakowała Henrego i Christophera. Po tych słowach Olive
postanowiła jak najszybciej opuścić Nowy Jork. Na lotnisku nie chciała zdjąć
butów do kontroli. Funkcjonariusze ochrony lotniska musieli interweniować.
Jest coś przejmującego w tej nieumiejętności
otwarcia się na bliskich i w perwersyjnym szukaniu współczucia dla siebie przez
ranienie innych. Olive orientuje się naraz, że te wypróbowane od lat sposoby
nie działają. Jest sama. Nie ma przy sobie męża, który ją znosił. Ucieka, więc
z Nowego Jorku. A uciekając, trafia na lotnisku na bramkę kontrolną. Po raz
pierwszy w życiu ma lecieć samolotem. I kiedy każą jej zdjąć buty, ona po
swojemu mówi: nie! Dlaczego? Nie - bo nie! Za nic nie zdejmie butów. Zostaje
jednak do tego zmuszona. Potem coś podobnego stanie się w życiu, które jeszcze
ją czeka, i w którym dostąpi błysku samowiedzy.
"Okruchy
codzienności" to właściwie zbiór powiązanych ze sobą opowiadań rozgrywających
się w małym amerykańskim miasteczku. Jednak przedstawienie postaci Olive Kitteridge
bywa często jedynie pretekstem dla ukazania innych ludzi z ich fascynującymi
historiami. Jej mąż Henry aptekarz przeżywa zauroczenie swoją urzekającą
pracownicą. Przyszły psychiatra nie potrafi poradzić sobie z własnymi
problemami. Pianistka nieco przebrzmiałej urody upija się, aby okiełznać nie
tylko cowieczorną tremę, ale i życie. Młoda dziewczyna zmaga się z anoreksją.
Pozornie idealnemu małżeństwu zagraża nagły kryzys.
Muszę przyznać, że książka Elizabeth Strout „Okruchy codzienności” bardzo mnie zaciekawiła, tymi wszystkimi
historiami, których bohaterki i bohaterowie są tak wyraziści, pełnokrwiści, iż
wyzwalają różne, skrajne nawet, emocje, – co sprawiało, że ich zachowania
złoszczą czytelnika lub wywołują współczucie, a czasem bawią, gdyż nie brak tu
również subtelnego humoru. Powieść czyta się z dużą przyjemnością, pozwala się
wciągnąć w poszczególne jej wątki, te niby zwykłe opowieści o życiu, mimo iż
wiele w nich smutku i pesymizmu, gdyż opowiadają o uczuciach, które wygasają, o
rozstaniach i przemijaniu czasu, o nieuchronnej starości połączonej z
oczekiwaniem na śmierć, a także o braku więzi między pokoleniami i cierpieniem
z tym związanym. Ta mądra i bardzo życiowa książka porusza zawartą w fabule
psychologiczną prawdą o raniącym innych egocentryzmie i egoizmie, a co za tym
idzie, pobudza do pogłębionej refleksji nad sobą. Ale chociaż przesycona jest
smutkiem wynikającym z samotności będącej udziałem jej bohaterów, to jednak
przebija z niej również nuta optymizmu, co sprawiło, że lektura nie przygnębia
czytelnika, mimo iż kładzie cień smutku na naszych odczuciach. A przy tym
zachwyca swą bogatą i ładną narracją, w której dużą rolę odgrywają opisy
sytuacji oraz dialogi między bohaterami, a także ich monologi wewnętrzne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz