04 lutego 2018

Między murami


„Między murami”


Giorgio Bassani


Autor/ Giorgio Bassani (1916-2000) urodził się w Bolonii w zamożnej rodzinie żydowskiej. Dorastał w Ferrarze i to miasto „naznaczyło” go najbardziej. Choć później studiował w Bolonii, przez moment mieszkał we Florencji, a od końca wojny w Rzymie, najważniejsze swoje dzieło – cykl powieściowy „Il romanzo di Ferrara” – poświęcił miastu dzieciństwa.

Tłumaczenie/ Halina Kralowa

Tematyka/ W swoich powieściach Bassani opisywał losy żydowskiego mieszczaństwa w faszystowskich Włoszech. W jego pisarstwie nie ma jednak śladu nostalgii wobec tego, co uległo zagładzie. Był kronikarzem nie tyle rytuałów minionej epoki (jak na przykład Lampedusa), ile jej gestów moralnych. Język jego prozy jest jasny i precyzyjny. Unika wymyślnych metafor i gier językowych. Każde zdanie buduje napięcie, jakby za chwilę miało wydarzyć się coś nieodwracalnego, i poniekąd się wydarzało, Bassani opowiada przecież o epoce, która dla wielu miała wymiar apokaliptyczny.

Główny motyw/ Ferrara lat trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku. W czasach naznaczonych rozkwitem i upadkiem faszyzmu, bohaterowie opowieści Bassaniego przeżywają swoje zwykłe-niezwykłe historie, które mają w sobie coś niedopowiedzianego i kończą się nieodmiennie znakiem zapytania. Niedopowiedziane są również postaci bohaterów niepoddających się jednoznacznej ocenie, którzy, tragicznie samotni na barwnej scenie zamkniętego murami miasta, powoli tracą swoje nadzieje i złudzenia.

  Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„ Ząb wyrwany nie boli”.
„(…) brudy- jak uczy miłość ojczyzny!- można zawsze wyprać bez skandalu”.
„Wydawać podstępne sądy jest zawsze łatwo”.
„Ze strachem i z nienawiścią nie można dyskutować”.
   

                        Twórczość Giorgia Bassaniego jednego z największych pisarzy włoskich XX wieku, nie jest w Polsce zupełnie nieznana- w latach 60, niemal natychmiast przełożono na polski znakomitą powieść „Ogród rodziny Finzi-Continich” (1962). Ale tym samym mogliśmy poznać zaledwie niewielki odcinek wielkiego pisarskiego projektu, któremu –tak jak Proust- oddał całe dojrzałe życie.

                 Otóż wszystkie książki Bassaniego- opowiadania, krótsze i dłuższe powieści, tworzą jeden wielki fresk, panoramę przedstawiającą życie jednego miasta, Ferrary, od przełomu XIX i XX wieku do czasów tuż powojennych. Choć Giorgio Bassani w centrum swojej twórczości umieścił włoskie mieszczaństwo o żydowskich korzeniach (środowisko, z którego sam pochodził), dał przekrój przez wszystkie warstwy społeczne. Jego bohaterami są katolicy i Żydzi, zamożni i ubodzy, wykształceni i ledwo piśmienni. Ostateczna wersja powstałej w ten sposób całości ukazała się w 1980 roku pod tytułem „Powieść ferraryjska”.

                 W przełożonej niedawno na polski krótkiej powieści „Złote okulary” Bassani opowiedział o dwóch „wykluczonych” żydowskim studencie i lekarzu homoseksualiście, których poczucia obcości przeglądają się w sobie. Złożone relacje między żydowskim mieszczaństwem i resztą katolickiego społeczeństwa- obustronna podejrzliwość, antysemickie przesądy, religijne zakazy, ale też przenikanie się odmiennych społecznych żywiołów i rządzące nimi reguły- są tematem książki „Między murami”.

                   Giorgio Bassani odkrywa w swoich opowiadaniach karty powoli. Jego bohaterów poznajemy często, gdy wspominają odległą przeszłość lub zgoła nie żyją, a narrator dokonuje „archeologicznej” rekonstrukcji minionych czasów. W opowiadaniu „Lidia Montovani” stara prosta kobieta wspomina romans sprzed lat z żydowskim studentem, w trakcie, którego zaszła w ciążę, czego konsekwencją było wychowywanie nieślubnego dziecka. Stopniowo zdaje sobie sprawę, że niewiele brakowało, a całe jej życie mogłoby się potoczyć inaczej. W „Spacerze przed kolacją” pocztówka z XIX i XX wieku staje się pretekstem do opowiedzenia historii małżeństwa cenionego lekarza żydowskiego pochodzenia z pielęgniarką, prostą dziewczyną. Autor pokazuje nie tylko, jak działają (zmienne w czasie) uprzedzenia, ale też jak wchodzą w skomplikowaną grę z ludzkimi namiętnościami. W „Ostatnich latach Clelii Trotti” tytułowa bohaterka to stara Żydówka komunistka, której najbliższa rodzina, w obawie przed tajną faszystowską policją polityczną O.V.R.A., „zafundowała” areszt domowy. „Pewna noc ’43 roku” mówi natomiast o słynnej, dokonanej na antyfaszystach masakrze z 15 grudnia 1943 r. – znanej, jako „Castello Estense”: od nazwy ferraryjskiego zamku, – którą z okna swojego pokoju widział pewien żydowski aptekarz.

                    W opowiadaniu „Tablica na via Mazzini” cudem ocalały z Holocaustu Żyd powraca nieoczekiwanie do Ferrary, w momencie, gdy jego śmierć została już upamiętniona na tablicy przybitej do muru synagogi. Jego pojawienie się budzi raczej konsternację niż radość. Bohater „żywy trup” powoli odzyskuje ludzką postać zamożnego mieszczanina, jest to kłopotem dla wszystkich. Dla dawnych faszystów- wiadomym znakiem ich hańby, dla Żydów, którzy próbowali paktować z reżimem- wyrzutem sumienia, dla komunistów, którzy zajęli jego dom- kłopotliwym współlokatorem, a dla wszystkich- przypomnieniem o czasach, o których chcieliby zapomnieć.

                    Kiedy w sierpniu 1945 roku Geo Josz pojawił się w Ferraerze, jako jedyny ocalały ze stu osiemdziesięciu trzech członków Gminy Żydowskiej, których Niemcy deportowali jesienią 1943 roku i których większość ludzi uważała za zgładzonych już dawno w komorach gazowych, nikt w mieście z początku go nie poznał. Ale pomijając już tamto: kto w mężczyźnie w nieokreślonym wieku, grubym do tego stopnia, że wydawał się spuchnięty, w karakułowym kołpaku na ogolonej głowie, ubrany w jakiś zlepek wszystkich współczesnych mundurów wojskowych, mógłby rozpoznać delikatnego chłopca sprzed kilku lat, czy nerwowego, niespokojnego wyrostka z 1943 roku, i czy jakiś Geo Josz urodził się i żył naprawdę; jeśli i on, jak twierdził, należał do tej gromady ponad stu pochłoniętych przez Buchenwald, Auschwitz, Mauthausen, Dachau i tak dalej: czy możliwe, że on, tylko on, powrócił dziś stamtąd i pojawił się, dziwnie ubrany, to prawda, ale jak najbardziej żywy, by opowiadać o sobie i innych, którzy nie wrócili i z pewnością nigdy już nie wrócą? Po tak długim czasie, po tylu cierpieniach, jakie wszystkich po trosze dotknięty, i to bez względu na poglądy polityczne, cenzus społeczny, religię, rasę, czegóż on chce właśnie teraz? Nawet inżynier Cohen, przewodniczący Gminy Żydowskiej, który zaraz po powrocie ze Szwajcarii zdecydował poświęcić umarłym wielką marmurową tablicę, która wkrótce potem zawisła, sztywna, ogromna, lśniąca nowością, na czerwonej ceglanej fasadzie synagogi (i tak trzeba ją było potem, naturalnie, zmienić, nie bez satysfakcji tych, którzy zarzucali inżynierowi zbytni pośpiech w tym upamiętnianiu: jako że „brudy-jak uczy miłość ojczyzny!- można zawsze wyprać bez skandalu…), nawet on początkowo wysuwał mnóstwo zastrzeżeń, słowem, nie chciał o nim słyszeć.

                     Ale po kolei; zanim „pójdziemy” dalej, „zatrzymajmy” się na chwilę przy epizodzie z tablicą umieszczoną na fasadzie synagogi z niebotycznej inicjatywy inżyniera Cohena: epizodzie, od którego zaczyna się właśnie historia powrotu Geo Josza do Ferrary. Opowiadana scena dzisiaj wydawać się może mało prawdopodobna.

Zatopiona w blasku i ciszy sierpniowego popołudnia, w ciszy przerywanej w długich odstępach czasu echem odległych wystrzałów, ulica via Mazzini widniała pusta, bezludna, nietknięta. Taka też wydawała się młodemu robotnikowi, który od wpół do drugiej, wszedłszy na małe rusztowanie w czapeczce z gazety na głowie, zaczął majstrować przy wielkiej marmurowej płycie, którą polecono mu zawiesić dwa metry nad ziemią, na zakurzonych cegłach fasady synagogi. Murarz czuł ogarniające go z wolna poczucie osamotnienia i niejasnego lęku: bo chodziło wprawdzie o tablicę pamiątkową, ale on nie chciał za nic przeczytać tego, co było tam, napisane. Płyta rozmazała się od początku w świetle, nie wystarczała, by pokonać pustkę tego miejsca i pory. Do pokonania tej pustki nie wystarczała nawet grupka przechodniów różniących się miedzy sobą kolorami i zachowaniem, którzy, na pozór przez niego niezauważeni, zaczęli się gromadzić i z wolna pokryli znaczną część chodnika za jego plecami. Pierwsi zatrzymali się dwaj młodzieńcy: dwaj partyzanci, brodaci okularnicy, w krótkich do kolan spodenkach, z czerwonymi chustkami na szyi i przewieszonymi przez ramię karabinami. Po chwili dołączył do nich ksiądz, tkwiący niezłomnie mimo gorąca w swojej czarnej sutannie, lecz z rękawami podwiniętymi na białych, owłosionych przedramionach, a potem jeszcze jakiś mieszczuch, sześćdziesięciolatek z siwiejącą bródką. Zebrani mężczyźni zaczęli rozmawiać o Żydach, byłych mieszkańcach miasteczka. Jednak biedny murarz, tak zdecydowanie nie chciał wiedzieć o niczym-, bo jemu wystarczyło pracować, nie interesowało go nic poza tym- i nieufny w stosunku do wszystkiego, kiedy tak, zamknięty w swoim chropawym dialekcie z delty, stał zwrócony uparcie plecami do słońca, że gdy w pewnej chwili ktoś dotknął jego kostki u nogi: („Geo Josz!” mówił równocześnie kpiący głos), murarz odwrócił się nagle ze złością.

                   Przed murarzem stał mężczyzna niski, krępy, z głową nakrytą po uszy dziwną, futrzaną czapką. Podniesioną ręką wskazywał tablicę za jego plecami. Jakiż był otyły. Wydawał się napompowany wodą jak topielec. Ale nie budził lęku, nie: bo, zapewne, by zaskarbić sobie sympatie murarza, śmiał się. „Geo Josz?”- powtórzył do robotnika, wskazując nadal na tablicę, ale już poważnie. Zaczął przepraszać, że swoją obecnością „psuje” wszystko. Dlaczego? Bo tablicę trzeba będzie przerobić, jako że ów Geo Josz, któremu po części jest poświęcona, to nie, kto inny jak on, obecny tutaj we własnej osobie. Tak, zatem, blady i obrzmiały, jakby wynurzył się z podwodnych głębin Geo Josz pojawił się znów w Ferrarze.

                    Przybycie Geo Josza skomplikowało życie wielu osobom miasteczka: niektórym Żydom, którzy zaoferowali się przewodniczyć publicznym licytacjom majątku Gminy Żydowskiej, wyłącznie z wyposażeniem –srebrnymi świecznikami i wszystkim innym- dwóch położonych jedna nad drugą synagog. Bali się i ci obywatele, którzy wcisnęli na siwe włosy złowieszcze nakrycie głowy Czarnych Brygad, pełnili funkcje sędziów w trybunale nadzwyczajnym odpowiedzialnym za liczne wyroki śmierci: obywatele zresztą prawie zawsze godni szacunku, którzy przedtem być może zdawali się nie interesować szczególnie polityką, przeciwnie, w większości przypadków prowadzili na ogół życie odosobnione, poświęcone rodzinie, pracy zawodowej, nauce… No cóż, teraz są w strachu o siebie, boją się ogromnie, że nagle ktoś każe im zapłacić, może wręcz życiem, za ich czyny; że gdyby nawet Geo Josz nie prosił o nic więcej, jak o to, by żyć, by rozpocząć życie na nowo (a to minimum tego, czego po nim można się spodziewać), nawet w prośbie tak prostej, tak elementarnej, znaleźliby powód do tego, by poczuć się osobiście zagrożonymi. Gdyby, chociaż ten „wrak” człowieka – wzdychali- zdecydował się wynieść, opuścić Ferrarę.  

                      Dom rodziny Geo Josza został w czasie wojny przejęty przez Czarne Brygady a po wojnie przez partyzantów, którzy przeistoczyli go w koszary i więzienie. W oczekiwaniu na to, by dom przy via Campofranco wrócił naprawdę i w całości w jego posiadanie, Geo Josz zdawał się zadawalać zajmowanym w nim jedynym pokojem. Słowem, był w nim gościem, niczym ponadto. W rzeczywistości chodziło nie tyle o pokój, ile o rodzaj poddasza mieszczącego się na szczycie górującej nad domem blankowej wieży, i by się tam dostać, należało pokonać najpierw ze sto, co najmniej stopni, a potem, po spróchniałej drabince, wdrapać się tam z komórki służącej kiedyś za okazjonalny składzik. To tam Geo, tonem osoby, która ma już dość wszystkiego i godzi się na najgorsze, wspominał o starych dobrych czasach… Obszarpana i przygnębiająca postać Goe Josza tkwiła bez ustanku przed oczami mieszkańców miasta. Na ulicach, na placach, w kinach, w teatrach, w pobliżu stadionów, na ceremoniach publicznych odwracali głowę i zaraz go widzieli tkwiącego wytrwale z tym wiecznym cieniem smutnego zdumienia w oczach. Zaczął z kimś rozmowę; to było bez wątpienia jego celem. Ale teraz prawie wszyscy obchodzili go z daleka, unikali jak zarazy. Geo Josz zaczyna tracić swoją nadzieję i złudzenia.

                     Giorgio Bassani z chirurgiczną precyzją pokazuje, jak ludzkie emocje i interesy bezbłędnie odnajdują retorykę, dzięki której wina może zostać przerzucona na ofiarę. Uważna obserwacja niezmiennej ludzkiej natury, która sprawia, że jeszcze kilkanaście lat temu Bassani mógł się wydawać pisarzem anachronicznym, dziś na nowo nadaje jego książkom melancholijną ostrość. „Pusta” i „dziwna” Ferrara stanowi dla opowieści Bassaniego najwła­ściwszą scenografię do opowieści o historii europejskich Żydów. Choć do tego surrealnego miasta z pogranicza jawy i sennego koszmaru trudno jest wejść, to jednak warto – aby nie powtarzać błędów przeszłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz