„Między murami”
Giorgio Bassani
Autor/ Giorgio Bassani (1916-2000) urodził się w Bolonii
w zamożnej rodzinie żydowskiej. Dorastał w Ferrarze i to miasto „naznaczyło”
go najbardziej. Choć później studiował w Bolonii, przez moment mieszkał we
Florencji, a od końca wojny w Rzymie, najważniejsze swoje dzieło –
cykl powieściowy „Il romanzo di Ferrara” – poświęcił miastu dzieciństwa.
Tłumaczenie/ Halina Kralowa
Tematyka/ W swoich
powieściach Bassani opisywał losy żydowskiego mieszczaństwa
w faszystowskich Włoszech. W jego pisarstwie nie ma jednak śladu nostalgii
wobec tego, co uległo zagładzie. Był kronikarzem nie tyle rytuałów minionej
epoki (jak na przykład Lampedusa), ile jej gestów moralnych. Język jego
prozy jest jasny i precyzyjny. Unika wymyślnych metafor i gier
językowych. Każde zdanie buduje napięcie, jakby za chwilę miało wydarzyć się
coś nieodwracalnego, i poniekąd się wydarzało, Bassani opowiada przecież
o epoce, która dla wielu miała wymiar apokaliptyczny.
Główny motyw/ Ferrara lat trzydziestych i czterdziestych
ubiegłego wieku. W czasach naznaczonych rozkwitem i upadkiem faszyzmu,
bohaterowie opowieści Bassaniego przeżywają swoje zwykłe-niezwykłe historie,
które mają w sobie coś niedopowiedzianego i kończą się nieodmiennie znakiem
zapytania. Niedopowiedziane są również postaci bohaterów niepoddających się
jednoznacznej ocenie, którzy, tragicznie samotni na barwnej scenie zamkniętego
murami miasta, powoli tracą swoje nadzieje i złudzenia.
Cytat z książki charakteryzujący problematykę utworu:
„ Ząb wyrwany nie
boli”.
„(…) brudy- jak uczy
miłość ojczyzny!- można zawsze wyprać bez skandalu”.
„Wydawać podstępne
sądy jest zawsze łatwo”.
„Ze strachem i z
nienawiścią nie można dyskutować”.
Twórczość Giorgia Bassaniego jednego z
największych pisarzy włoskich XX wieku, nie jest w Polsce zupełnie nieznana- w
latach 60, niemal natychmiast przełożono na polski znakomitą powieść „Ogród rodziny Finzi-Continich” (1962). Ale
tym samym mogliśmy poznać zaledwie niewielki odcinek wielkiego pisarskiego
projektu, któremu –tak jak Proust- oddał całe dojrzałe życie.
Otóż wszystkie książki
Bassaniego- opowiadania, krótsze i dłuższe powieści, tworzą jeden wielki fresk,
panoramę przedstawiającą życie jednego miasta, Ferrary, od przełomu XIX i XX
wieku do czasów tuż powojennych. Choć Giorgio Bassani w centrum swojej
twórczości umieścił włoskie mieszczaństwo o żydowskich korzeniach (środowisko,
z którego sam pochodził), dał przekrój przez wszystkie warstwy społeczne. Jego
bohaterami są katolicy i Żydzi, zamożni i ubodzy, wykształceni i ledwo
piśmienni. Ostateczna wersja powstałej w ten sposób całości ukazała się w 1980
roku pod tytułem „Powieść ferraryjska”.
W przełożonej niedawno na polski
krótkiej powieści „Złote okulary” Bassani
opowiedział o dwóch „wykluczonych” żydowskim studencie i lekarzu
homoseksualiście, których poczucia obcości przeglądają się w sobie. Złożone
relacje między żydowskim mieszczaństwem i resztą katolickiego społeczeństwa-
obustronna podejrzliwość, antysemickie przesądy, religijne zakazy, ale też
przenikanie się odmiennych społecznych żywiołów i rządzące nimi reguły- są
tematem książki „Między murami”.
Giorgio Bassani odkrywa w swoich opowiadaniach karty powoli. Jego
bohaterów poznajemy często, gdy wspominają odległą przeszłość lub zgoła nie
żyją, a narrator dokonuje „archeologicznej” rekonstrukcji minionych czasów. W opowiadaniu „Lidia Montovani” stara prosta kobieta wspomina romans sprzed lat z
żydowskim studentem, w trakcie, którego zaszła w ciążę, czego konsekwencją było
wychowywanie nieślubnego dziecka. Stopniowo zdaje sobie sprawę, że niewiele
brakowało, a całe jej życie mogłoby się potoczyć inaczej. W „Spacerze przed kolacją” pocztówka z XIX
i XX wieku staje się pretekstem do opowiedzenia historii małżeństwa cenionego
lekarza żydowskiego pochodzenia z pielęgniarką, prostą dziewczyną. Autor
pokazuje nie tylko, jak działają (zmienne w czasie) uprzedzenia, ale też jak
wchodzą w skomplikowaną grę z ludzkimi namiętnościami. W „Ostatnich latach Clelii Trotti” tytułowa
bohaterka to stara Żydówka komunistka, której najbliższa rodzina, w obawie
przed tajną faszystowską policją polityczną O.V.R.A., „zafundowała” areszt
domowy. „Pewna noc ’43 roku” mówi natomiast
o słynnej, dokonanej na antyfaszystach masakrze z 15 grudnia 1943 r. – znanej,
jako „Castello Estense”: od nazwy ferraryjskiego zamku, – którą z okna swojego
pokoju widział pewien żydowski aptekarz.
W opowiadaniu „Tablica na via Mazzini” cudem ocalały z
Holocaustu Żyd powraca nieoczekiwanie do Ferrary, w momencie, gdy jego śmierć
została już upamiętniona na tablicy przybitej do muru synagogi. Jego pojawienie
się budzi raczej konsternację niż radość. Bohater „żywy trup” powoli odzyskuje
ludzką postać zamożnego mieszczanina, jest to kłopotem dla wszystkich. Dla
dawnych faszystów- wiadomym znakiem ich hańby, dla Żydów, którzy próbowali
paktować z reżimem- wyrzutem sumienia, dla komunistów, którzy zajęli jego dom-
kłopotliwym współlokatorem, a dla wszystkich- przypomnieniem o czasach, o
których chcieliby zapomnieć.
Kiedy w
sierpniu 1945 roku Geo Josz pojawił się w Ferraerze, jako jedyny ocalały ze stu
osiemdziesięciu trzech członków Gminy Żydowskiej, których Niemcy deportowali jesienią
1943 roku i których większość ludzi uważała za zgładzonych już dawno w komorach
gazowych, nikt w mieście z początku go nie poznał. Ale pomijając już tamto: kto
w mężczyźnie w nieokreślonym wieku, grubym do tego stopnia, że wydawał się
spuchnięty, w karakułowym kołpaku na ogolonej głowie, ubrany w jakiś zlepek
wszystkich współczesnych mundurów wojskowych, mógłby rozpoznać delikatnego
chłopca sprzed kilku lat, czy nerwowego, niespokojnego wyrostka z 1943 roku, i
czy jakiś Geo Josz urodził się i żył naprawdę; jeśli i on, jak twierdził,
należał do tej gromady ponad stu pochłoniętych przez Buchenwald, Auschwitz,
Mauthausen, Dachau i tak dalej: czy możliwe, że on, tylko on, powrócił dziś
stamtąd i pojawił się, dziwnie ubrany, to prawda, ale jak najbardziej żywy, by
opowiadać o sobie i innych, którzy nie wrócili i z pewnością nigdy już nie
wrócą? Po tak długim czasie, po tylu cierpieniach, jakie wszystkich po trosze
dotknięty, i to bez względu na poglądy polityczne, cenzus społeczny, religię,
rasę, czegóż on chce właśnie teraz? Nawet inżynier Cohen, przewodniczący Gminy
Żydowskiej, który zaraz po powrocie ze Szwajcarii zdecydował poświęcić umarłym
wielką marmurową tablicę, która wkrótce potem zawisła, sztywna, ogromna,
lśniąca nowością, na czerwonej ceglanej fasadzie synagogi (i tak trzeba ją było
potem, naturalnie, zmienić, nie bez satysfakcji tych, którzy zarzucali
inżynierowi zbytni pośpiech w tym upamiętnianiu: jako że „brudy-jak uczy miłość ojczyzny!- można zawsze wyprać bez skandalu…), nawet
on początkowo wysuwał mnóstwo zastrzeżeń, słowem, nie chciał o nim słyszeć.
Ale po kolei;
zanim „pójdziemy” dalej, „zatrzymajmy” się na chwilę przy epizodzie z tablicą
umieszczoną na fasadzie synagogi z niebotycznej inicjatywy inżyniera Cohena:
epizodzie, od którego zaczyna się właśnie historia powrotu Geo Josza do
Ferrary. Opowiadana scena dzisiaj wydawać się może mało prawdopodobna.
Zatopiona w blasku i ciszy sierpniowego popołudnia, w ciszy przerywanej
w długich odstępach czasu echem odległych wystrzałów, ulica via Mazzini
widniała pusta, bezludna, nietknięta. Taka też wydawała się młodemu
robotnikowi, który od wpół do drugiej, wszedłszy na małe rusztowanie w
czapeczce z gazety na głowie, zaczął majstrować przy wielkiej marmurowej
płycie, którą polecono mu zawiesić dwa metry nad ziemią, na zakurzonych cegłach
fasady synagogi. Murarz czuł ogarniające go z wolna poczucie osamotnienia i
niejasnego lęku: bo chodziło wprawdzie o tablicę pamiątkową, ale on nie chciał
za nic przeczytać tego, co było tam, napisane. Płyta rozmazała się od początku
w świetle, nie wystarczała, by pokonać pustkę tego miejsca i pory. Do pokonania
tej pustki nie wystarczała nawet grupka przechodniów różniących się miedzy sobą
kolorami i zachowaniem, którzy, na pozór przez niego niezauważeni, zaczęli się
gromadzić i z wolna pokryli znaczną część chodnika za jego plecami. Pierwsi
zatrzymali się dwaj młodzieńcy: dwaj partyzanci, brodaci okularnicy, w krótkich
do kolan spodenkach, z czerwonymi chustkami na szyi i przewieszonymi przez
ramię karabinami. Po chwili dołączył do nich ksiądz, tkwiący niezłomnie mimo
gorąca w swojej czarnej sutannie, lecz z rękawami podwiniętymi na białych,
owłosionych przedramionach, a potem jeszcze jakiś mieszczuch,
sześćdziesięciolatek z siwiejącą bródką. Zebrani mężczyźni zaczęli rozmawiać o
Żydach, byłych mieszkańcach miasteczka. Jednak biedny murarz, tak zdecydowanie
nie chciał wiedzieć o niczym-, bo jemu wystarczyło pracować, nie interesowało
go nic poza tym- i nieufny w stosunku do wszystkiego, kiedy tak, zamknięty w
swoim chropawym dialekcie z delty, stał zwrócony uparcie plecami do słońca, że
gdy w pewnej chwili ktoś dotknął jego kostki u nogi: („Geo Josz!” mówił równocześnie kpiący głos), murarz odwrócił się
nagle ze złością.
Przed murarzem
stał mężczyzna niski, krępy, z głową nakrytą po uszy dziwną, futrzaną czapką.
Podniesioną ręką wskazywał tablicę za jego plecami. Jakiż był otyły. Wydawał
się napompowany wodą jak topielec. Ale nie budził lęku, nie: bo, zapewne, by
zaskarbić sobie sympatie murarza, śmiał się. „Geo Josz?”- powtórzył do robotnika, wskazując nadal na tablicę,
ale już poważnie. Zaczął przepraszać, że swoją obecnością „psuje” wszystko.
Dlaczego? Bo tablicę trzeba będzie przerobić, jako że ów Geo Josz, któremu po
części jest poświęcona, to nie, kto inny jak on, obecny tutaj we własnej
osobie. Tak, zatem, blady i obrzmiały, jakby wynurzył się z podwodnych głębin
Geo Josz pojawił się znów w Ferrarze.
Przybycie Geo
Josza skomplikowało życie wielu osobom miasteczka: niektórym Żydom, którzy
zaoferowali się przewodniczyć publicznym licytacjom majątku Gminy Żydowskiej,
wyłącznie z wyposażeniem –srebrnymi świecznikami i wszystkim innym- dwóch
położonych jedna nad drugą synagog. Bali się i ci obywatele, którzy wcisnęli na
siwe włosy złowieszcze nakrycie głowy Czarnych Brygad, pełnili funkcje sędziów
w trybunale nadzwyczajnym odpowiedzialnym za liczne wyroki śmierci: obywatele
zresztą prawie zawsze godni szacunku, którzy przedtem być może zdawali się nie
interesować szczególnie polityką, przeciwnie, w większości przypadków
prowadzili na ogół życie odosobnione, poświęcone rodzinie, pracy zawodowej,
nauce… No cóż, teraz są w strachu o siebie, boją się ogromnie, że nagle ktoś
każe im zapłacić, może wręcz życiem, za ich czyny; że gdyby nawet Geo Josz nie
prosił o nic więcej, jak o to, by żyć, by rozpocząć życie na nowo (a to minimum
tego, czego po nim można się spodziewać), nawet w prośbie tak prostej, tak
elementarnej, znaleźliby powód do tego, by poczuć się osobiście zagrożonymi. Gdyby,
chociaż ten „wrak” człowieka – wzdychali- zdecydował się wynieść, opuścić
Ferrarę.
Dom rodziny
Geo Josza został w czasie wojny przejęty przez Czarne Brygady a po wojnie przez
partyzantów, którzy przeistoczyli go w koszary i więzienie. W oczekiwaniu na
to, by dom przy via Campofranco wrócił naprawdę i w całości w jego posiadanie,
Geo Josz zdawał się zadawalać zajmowanym w nim jedynym pokojem. Słowem, był w
nim gościem, niczym ponadto. W rzeczywistości chodziło nie tyle o pokój, ile o
rodzaj poddasza mieszczącego się na szczycie górującej nad domem blankowej
wieży, i by się tam dostać, należało pokonać najpierw ze sto, co najmniej
stopni, a potem, po spróchniałej drabince, wdrapać się tam z komórki służącej
kiedyś za okazjonalny składzik. To tam Geo, tonem osoby, która ma już dość
wszystkiego i godzi się na najgorsze, wspominał o starych dobrych czasach… Obszarpana
i przygnębiająca postać Goe Josza tkwiła bez ustanku przed oczami mieszkańców
miasta. Na ulicach, na placach, w kinach, w teatrach, w pobliżu stadionów, na
ceremoniach publicznych odwracali głowę i zaraz go widzieli tkwiącego wytrwale
z tym wiecznym cieniem smutnego zdumienia w oczach. Zaczął z kimś rozmowę; to
było bez wątpienia jego celem. Ale teraz prawie wszyscy obchodzili go z daleka,
unikali jak zarazy. Geo Josz zaczyna tracić swoją nadzieję i złudzenia.
Giorgio
Bassani z chirurgiczną precyzją pokazuje, jak ludzkie emocje i interesy
bezbłędnie odnajdują retorykę, dzięki której wina może zostać przerzucona na
ofiarę. Uważna obserwacja niezmiennej ludzkiej natury, która sprawia, że
jeszcze kilkanaście lat temu Bassani mógł się wydawać pisarzem anachronicznym,
dziś na nowo nadaje jego książkom melancholijną ostrość. „Pusta” i
„dziwna” Ferrara stanowi dla opowieści Bassaniego najwłaściwszą scenografię do
opowieści o historii europejskich Żydów. Choć do tego surrealnego miasta z
pogranicza jawy i sennego koszmaru trudno jest wejść, to jednak warto – aby nie
powtarzać błędów przeszłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz