„Mieć dokąd wrócić”
Robert Penn Warren
Autor/ (ur. 24 kwietnia 1905 w Guthrie, Kentucky, zm. 15 września 1989 w
Stratton, Vermont) – amerykański pisarz, poeta i krytyk literacki. W 1947
zdobył Nagrodę Pulitzera za swoją najbardziej znaną książkę „All the King's Men”
(wydanie polskie: „Gubernator”), która została kilkukrotnie zekranizowana: w
1949 (w Polsce pod tytułem Gubernator ) i w 2006 (tytuł polski: Wszyscy ludzie
króla), a także w ZSRR w 1971 jako Вся королевская рать. W późniejszych latach
zdobywał tę nagrodę jeszcze dwukrotnie - w 1958 za zbiór wierszy Promises:
Poems 1954-1956, a w 1979 za Now and Then.
Tłumaczenie/ Cecylia Wojewoda
Tytuł oryginału/ an-us „A place to Come to”
Tematyka/ Wydawać by się mogło, że każdy z nas ma swoje
życie, swoją przeszłość… i że ta przeszłość to coś, co już było, co jest za
nami i pozostaje bez wpływu na teraźniejszość, nie mówiąc już o przyszłości.
Wydawać by się również mogło, że jeśli nie podobało nam się to, jak wychowywali
nas nasi rodzice, to wystarczy, że w przypadku swoich dzieci zrobimy coś po
swojemu i wszystko będzie w porządku. Kluczem do rozwiązania tej zagadki jest
samoświadomość. Jeśli zrozumiemy swoje przeżycia i to, jak one wpłynęły na
nasze życie, mamy wówczas szansę przerwać negatywne wzorce relacji rodzinnych,
które samoistnie zataczając koło, toczą się z pokolenia na pokolenie. Robert
Penn Warren w książce „Mieć dokąd wrócić” opisuje zmagania człowieka dotyczące
tożsamości, kwitując to jednym zdaniem: „Nie wdając się jednak w gmatwające
werbalizmy, kwestia, jaką poruszam, jest ważna dla nas wszystkich, wszyscy się
mozolimy nad rozszyfrowaniem znaczenia naszego życia, a jedynym materiałem,
jakim dysponujemy, jest nasza przeszłość. Może to się okazać kwestią życia i
śmierci”.
Główny motyw/ „Mieć dokąd wrócić" to barwna historia
prostego chłopca z małego miasteczka Dugton w stanie Alabama, który dzięki swym
zdolnościom i wytrwałej pracy robi karierę naukową, zostaje wybitnym znawcą
literatury. Mimo tego, a także i mimo licznych sukcesów miłosnych i
towarzyskich przeżywa wewnętrzne rozterki i frustracje. Dla kariery wyparł się
przeszłości i zerwał związki łączące go z rodzinnym Dugton, do którego odnosi
się na przemian z ironicznym dystansem i sentymentalną nostalgią. W końcu jednak
odkryje w sobie przywiązanie do dawnych ideałów, którego istnienia nie
podejrzewał.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę
utworu:
„Właściwie jesteśmy tym, co się dzieje. I dopóki
nie zrozumiemy, że są to jednocześnie różne i te same sprawy, nie wiemy nic o
istocie życia. Tak twierdzę”.
„Można by w tym miejscu powiedzieć, że w mojej
przeszłości nic się nie zmieniło, zmienił się tylko mój pogląd na nią”.
„Nie wdając się jednak w gmatwające werbalizmy,
kwestia, jaką poruszam, jest ważna dla nas wszystkich, wszyscy się mozolimy nad
rozszyfrowaniem znaczenia naszego życia, a jedynym materiałem, jakim
dysponujemy, jest nasza przeszłość. Może to się okazać kwestią życia i
śmierci”.
„Nie ma powodu wykpiwać czy kwestionować praw
natury, a prawo natury, o którym tu mowa, jest takie, że najbogatszy chłopak w
mieście dostaje najładniejszą dziewczynę”.
„Żołądek to najlepszy patriota”.
„Ameryka to tylko sejsmograf”.
„(…) na wypadek lawiny wolałem raczej być głazem
niż zającem”.
„W końcu wszystko może stać się trybem życia (…)”.
„Były to tylko słowa, więc można je było
wypowiedzieć. Ale nie umiera się za słowa. Umiera się za ich znaczenie”.
„Wszyscy poznaliśmy wielką nauczkę historii – ja z
książek, oni z życia. Nauczka ta brzmi: większym błogosławieństwem jest zabić
niż być zabitym”.
„Szkopuł w tym, że nie zawsze udawało mi się
osiągnąć czystą, doskonałą obojętność głazu. Głaz absolutnie nie troszczy się o
zasady geologii czy prawo ziemskiego przyciągania”.
„Jednakże miło było wiedzieć, że istnieje miejsce,
do którego mógłbym wrócić”.
„Wszystkie kobiety są swatkami”.
„Ogarnia nas chęć, by w pustym domu krzyknąć: co
to, na Boga, jest rzeczywistość? Ale dobrze przespana noc goi wszystko. Zawsze
tak jest”.
„Sądząc z wyrazu twarzy patrzących - od
dziewczęcego rumieńca do męskiego uśmieszku – jasne było, że żadne dalsze,
wyjaśnienia nie są potrzebne, aby wykazać związek sztuki z życiem”.
„Innymi słowy, wiedziałem to, co muszą wiedzieć
bohaterzy, święci, marksiści, zbrodniarze, artyści i obłąkani – co to znaczy
utożsamić się ze swym losem”.
„Nawet miłość zakazana uprawiana nocą nabiera
jakichś cech legalności”.
„Jednakże świat wychodzi cało z każdej pogardy,
nawet pogardy kochanków”.
„Przecież, ta miłość była jak… jak oliwa do
podsycania ognia. Czyli w końcu była ogniem!”.
„Jutro wrócę do seksu i polityki, które nigdy nie
zawodzą, bo są nie tylko najtrwalszymi, ale i najzabawniejszymi sprawami na
świecie”.
Robert Penn Warren modeluje życie
głównego bohatera książki „Mieć dokąd wrócić” Jeda Tewksbury'ego, na utworze
Johna Miltona „Raj utracony”. Co było wyjątkowego w dziele Miltona, tak
specjalnego w tym utworze, że Warren ośmielił się zbudować na nim swoją
książkę? Oprócz pięknej poezji, stosowania barwnych metafor i porównań, Milton
był w stanie odświeżyć biblijną historię upadku Adama i Ewy. John Milton
przemienił historię stworzenia człowieka i jego wygnania z raju w spektakularną
akcję, która przez wiele stuleci była postrzegana jako nudna. Oto wszystko:
historia miłosna Adama i filozoficzne myślenie o życiu, wierze i jego celu oraz
opis wojny aniołów z demonami. Jednym z najczęściej omawianych bohaterów „Raju
utraconego” Miltona jest Szatan. W przeciwieństwie do biblijnego oryginału,
postać ta posiada cechy ludzkie. Jednocześnie jest niesamowicie potężny,
inteligentny i próżny. Pragnąc władzy i samostanowienia, Szatan buntuje się
przeciwko Bogu. Mimo porażki nie poddaje się i postanawia zemścić się na Stworzycielu,
uwodząc Adama i Ewę. Jednak zemsta nie przynosi mu pełnej satysfakcji. Adam i
Ewa są bohaterami, którzy znajdują się gdzieś pomiędzy absolutnym Dobrem a
zbuntowanym Złem. W „Raju utraconym” nie są bezwładnymi zabawkami, ale mają
prawo wyboru. Co więcej, w przeciwieństwie do Biblii, bohaterom tym nie wolno
tylko jeść owoców Drzewa Wiedzy, ale zostali ostrzeżeni przed machinacjami
Szatana. Z tego powodu ich popadnięcie w grzech wygląda na świadomą decyzję.
W postaci Jeda Tewksbury'ego, Warren
odnalazł swojego idealnego bohatera. Książka „Mieć dokąd wrócić” jest doskonałą
ilustracją ludzkich powrotów do „raju” dzieciństwa. W ten sposób bohater
Warrena Jed musi wrócić do domu i do swojej matki, by podjąć decyzję o życiu
poza miejscem dzieciństwa, bez swojej zakłamanej rodzicielki. W konsekwencji
ten wędrowny syn stanu Alabama, stojąc po raz pierwszy jako młody mężczyzna w
domu z swojego dzieciństwa, zaczyna rozumieć, na czym polega wyjście z „raju”
adolescencji. Po wszystkich latach, nawet nie zdając sobie do tej pory sprawy,
jak zwodnicze są złudzenia utrzymujące go przy życiu, zaczyna poszukiwania
swojego prawdziwego, dawno zgubionego „ja”. Kiedy moc słów wynikająca z
klasycznego wykształcenia zawodzi Jeda, próbuje uciec głęboko w swoją jaźń
poprzez radość płynącą z seksu. Może mit o odejściu „pierwszych ludzi” z raju
należałoby rozumieć jako opowieść nie o wygnaniu, lecz o dojrzałości? O
wyzwalaniu się ludzkości ku prawdziwemu, odpowiedzialnemu i świadomemu człowieczeństwu,
które bierze na siebie niełatwe obowiązki, ale i zna przysługujące mu prawa i
możliwości? Książka „Mieć dokąd wrócić” przypomina puzzle złożone z setek
kawałków, których chyba nie sposób spamiętać, ale które przecież układają się w
pewnym momencie w wyrazisty i ostry obraz dziejów pewnego złudzenia,
rozpoczynających się niezmąconą, chciałoby się powiedzieć: dziecięcą, wiarą, a
kończących tak, jak się kończą dzieje wszystkich złudzeń dzieciństwa. Czy
jednak Ogród Eden rzeczywiście rozpłynął się w niebycie? Kto wpisze w Google
pytanie: „Gdzie znajdował się ziemski raj?”, może przeżyć spore zaskoczenie:
„naukowe” dywagacje wokół tej kwestii wciąż rozpalają umysły. Jednak dla
psychoanalityka raj nadal istnieje z wszystkimi postaciami opisanymi w Księdze
Rodzaju - wężem, owocem, z drzewem poznania dobra i zła, Adamem, Ewą, Bogiem -
tylko, że w ludzkiej podświadomości.
Dzieciństwo Jeda Tewksbury'ego zaczyna
się fatalnie. W całej miejskiej szkole miasteczka Dugton, w okręgu Claxford, w
stanie Alabama, tylko on miał ojca, który zabił się pewnej nocy, gdy stojąc po
pijanemu na koźle wozu, żeby się załatwić nad zad jednego z pary mułów, po
pijanemu runął w dół na głowę, na szyję, kurczowo ściskając w garści penisa, i
w takiej pozycji oraz w takim stanie upadł na drogę, a przednie i tylne lewe
koła z idealną pozycją przetoczyły się przez jego nieprzytomną szyję. Padając
nie wypuścił z ręki penisa. W niedzielę rano na długo przed nabożeństwem
przyniesiono ciało do domu, pan Tutwayler, który akurat przejeżdżał koło
miejsca wypadku swoim fordem, model 1928, natknął się na ciało i opowiedział
niedzielnemu zgromadzeniu sąsiadów, w jakiej pozycji je znalazł i co trzymał
nieboszczyk w swojej ręce. Jed, wówczas dziewięcioletni chłopiec, z dziecinną
ciekawością kręcił się po sypialni, gdzie złożono ciało i gdzie kobiety
usiłowały ukoić nie istniejącą pozornie boleść jego matki. Chłopiec jednak,
choć po dziecinnemu i nie umiejąc sobie tego wytłumaczyć, wiedział, że matka
nie jest w stanie szoku. Chyba że to był szok, jakiego doznawała chronicznie w
każdy sobotni wieczór, a i w inne wieczory, kiedy jej mąż wracał do domu
„zalany w pestkę”, skory do awantury. Chłopiec do śmierci ojca widywał go
nieprzytomnego od pijaństwa i matkę siedzącą naprzeciw tego ciała, nie za
blisko, wpatrzoną w nie; panowała taka atmosfera, jak kiedy wstrzymuje się
oddech aż do zawrotu głowy i w każdej chwili może stać się coś strasznego.
Przez te wszystkie lata matka
pracowała w fabryce konserw, jedynym zakładzie przemysłowym, który pomimo
nęcących perspektyw zwolnienia od podatków i braku związków zawodowych udało
się zwabić do Dugton przed drugą wojną światową. Znalazła pracę przy pierwszej
próbie tego dnia, gdy pogrzebano jej męża. Matka chodziła do fabryki i z
powrotem, w domu kręciła się przeważnie między kuchnią a łóżkiem. Jed chodził
do szkoły, gdzie kpiono ze śmierci jego ojca, a szczególnie z pozycji ułożenia
jego ciała ze sławną ręką trzymającą penisa. I tak dla małego niewinnego
chłopca szkoła stała się udręką. Bo jak wiadomo, seksualność człowieka,
związane z nim tabu należą do kontekstu życia i świata, jaki znamy.
Czy zapuściliście się kiedyś daleko w
morze wzburzone po sztormie, kiedy wyrasta przed wami wielki bałwan, znosząc
tony gładko ześlizgującego się, zielonoszarego, lodowatego płynnego marmuru, bo
tak właśnie wygląda, kiedy spieniony po brzegach wystrzela wysoko w niezwykłe
błękitne niebo? Tuż nad wami wznoszą się rozkołysane masy wód. Wiecie, że
jeżeli porwą was, to opadając złamią wam kark? Ale kiedy zanurkujecie w te
wody, przenikniecie je, zanurzycie się w ich głębinach, wślizgniecie się w sam
środek drżącej ciemności, tylko tak możecie się uratować. Usłyszycie wówczas
łomot morderczego ciężaru zwalającego się za wami. Nie, właściwie to nie jest
łomot słyszalny, ale głębokie poruszenie nerwów, po których zapada cisza i
dopiero wtedy naprawdę słyszymy głuchy szelest rozgniatanych morskich kamieni w
paszczy skotłowanych wód. Tak oto Jed symbolicznie musiał zanurzyć się w
otchłań kpin, szkolnych zaczepek i drwin. Jedyną ucieczką od przykrych wydarzeń
z dzieciństwa była nauka, która przynosiła mu wiele radości. Uczył się pilnie,
miał zdolności lingwistyczne, szczególnie do języków klasycznych. Kiedy się
uczył, matka chodziła po domu i ciągle go napominała, że ma być kimś, ma zdobyć
wykształcenie, ma ciężko pracować, nie pić alkoholu, nie palić papierosów, nie szwendać
się bezczynnie po okolicy i wybić sobie z głowy dziewczyny i seks. Za wszelką
cenę ma być przeciwieństwem swojego ojca.
I tak też się stało. Jed zakończył szkołę podstawową z wyróżnieniem, średnią z wynikami najlepszymi w szkole. Kończąc studia był zaawansowany w łacinie i grece, miał celujące stopnie z francuskiego i niemieckiego. Wobec tego, jego profesor napisał do Chicago z prośbą o przyjęcie go na studia doktoranckie. Pod koniec czerwca pojechał do Dugton, aby po raz ostatni zobaczyć matkę i miasteczko. W drodze miał trudności i na miejsce dotarł dopiero o trzeciej nad ranem w niedzielę. Na brzegu stołu, koło płyty kuchennej, gdzie dawniej jadali, stało coś, co z całą pewnością było na pół pustą butelką whisky. Na stole stały też dwie puste szklanki. Podszedł do lampki wiszącej na ścianie i obejrzał szklankę pod światło. Tak, na skraju było widać rozmazaną szminkę. Jed był oszołomiony ze zdumienia, ponieważ nigdy, przez całe życie nie widział matki z uszminkowanymi ustami. Obok leżała męska marynarka i słomkowy kapelusz. W oszołomieniu pomyślał w pierwszej chwili, że wszedł do innego domu. Kiedy się odwrócił, matka stała pijana z rozpuszczonymi długimi czarnymi włosami. Jed zdołał tylko powiedzieć: „Zdawało mi się, że nie bierzesz whisky do ust!”.
W Chicago pomógł mu profesor Heinrich
Stahlmann, który był niezwykle dobrym człowiekiem i który zastąpił mu ojca.
Profesor Stahlmann zajął większą część życia Jeda. Wyznaczył mu program
studiów. To on uważał, że powinien intensywnie studiować włoski, aby
przygotować się do studiów nad Dantem, co niewątpliwie wywarło głęboki wpływ na
życie Jeda. Uczył go szermierki i obycia w sprawach savoir-vivre. Ten chłopiec,
który wychowany był na zieleninie gotowanej ze świńskim żołądkami,
kukurydzianym chlebie, czarno nakrapianej fasoli, którego ojciec był
przystojnym, lecz głupim analfabetą w roboczym kombinezonie, pod wpływem
Heinrich Stanhlmanna został profesorem literatury klasycznej. To od profesora
Stanhlmanna Jed usłyszał historię o lawinie, która spadając z góry, zabierała
ze sobą wszystko, co spotkała na swojej drodze. Ostał się tylko głaz, który
poddał się swemu losowi, zginął zając, który oszalały w panice nie wiedział
gdzie umknąć. Na koniec tej opowieści profesor powiedział: „Szkopuł w tym, że
nie zawsze udawało mi się osiągnąć czystą, doskonałą obojętność głazu. Głaz
absolutnie nie troszczy się o zasady geologii czy prawo ziemskiego
przyciągania”. Kilka dni po tym spotkaniu Jed znalazł profesora siedzącego na
podłodze w bieliźnie. Głowa mu wisiała na piersi. Na cementowej podłodze
komórki stała stara strzelba. Dziura znajdowała się dokładnie nad sercem.
Profesor Heinrich Stanhlmann przed wojną mieszkał w Monachium. Nie mógł
poradzić sobie z informacjami napływającymi z Europy o obozach zagłady. Nie
mógł zrozumieć, że Buchenwald, jeden z pierwszych obozów niemieckich powstał
koło Weimaru, miasta Goethego i Schilera, w miejscu, gdzie na wycieczki
podmiejskie wyprawiał się autor „Fausta” i gdzie zachował się jeszcze „dąb
Goethego”. Stamtąd rozciągał się widok na Góry Harzu, mityczne miejsce sabatów
czarownic. Faust, bohater dramatu Goethego, zawiązywał pakt z diabłem, by
poznać nie tylko niezbadane tajemnice, ale i zbudować dla ludzkości dzieło,
które zapewni pełny rozwój jej cywilizacji. Buchenwald w tym miejscu stał się
ponurym i przewrotnym symbolem demonicznego cyrografu, który zawarli Niemcy, by
zapewnić sobie panowanie nad światem przez zniszczenie części ludzkości.
W wielkiej grze w warcaby, w której
Ameryka z morderczą niewinnością popychała i ciągnęła z miejsca na miejsce
miliony swoich pionków, Jed Tewksbury został wysłany z Waszyngtonu w góry
południowo-środkowych Włoch, dowiedziano się, bowiem, że dobrze mówi po włosku
i niemiecku. W cudownie zmiennej, udręczonej, zalesionej czy jałowej okolicy,
gdzie zależnie od pory roku prażyło słońce lub hulały śnieżne wichury, siedział
przez jakiś czas w starym rumowisku, dawnej owczarni, razem z dwunastoma
bezlitosnymi, zawszonymi straceńcami i starali się przesłuchiwać złapanych
wcześniej oficerów SS. To właśnie tam Jed pierwszy i ostatni raz w swoim życiu
zabił człowieka. Wojna się skończyła i wszyscy oni mieli, dokąd wrócić. Jed
został zdemobilizowany i z powrotem wrócił do Chicago. Tam na uniwersytecie, na
który wrócił po okropnościach wojny, stopniowo dochodził do równowagi
psychicznej. Myślał wtedy, że potężna lawina kamieni z opowieści profesora
Heinricha Stanhlmanna, jaką jest historia, może toczyć się jeszcze z wielkim
hukiem, z którym już całkiem się oswoił, natomiast niewielkich rozmiarów głaz,
zwany Jedem Tewksbury, zatrzymał się na własnym niewielkim rumowisku. Ale czy
na pewno?
Na uniwersytecie chicagowskim poznał
uroczą Agnes Anderson. Była to kobieta na poziomie, choć robiła wszystko, by to
zatuszować. Myśl, że ktoś go kocha, była mu nowa i miła. Nigdy dotąd, z
wyjątkiem może luksusowego romansu z koleżanką ze szkoły, nie przyszło mu na
myśl, że jakaś towarzyszka łoża kieruje się innymi względami niż zarobek i
rozkosz. Naprawdę Jed rozkoszował się nowością tego przeżycia, do tego stopnia,
że para pobrała się w małym kościele w rodzinnym miasteczku pani młodej -
Ripley City. W ich nowym mieszkaniu w Chicago życie płynęło pięknie, spokojnie,
w sposób zorganizowany. Agnes była słodka i kochająca, czule się Jedem
opiekowała, smacznie gotowała i świetnie pamiętała, co lubią najbardziej. Ale
raj nie może trwać wiecznie. Agnes zaczęła się skarżyć, że nie czuje się
dobrze. Nie była zdrowa. Diagnoza brzmiała: rak macicy.
Jego życie potoczyło się z mechaniczną
regularnością między dwoma biegunami: łóżkiem szpitalnym, na którym leżała
Agnes, i oświetloną przestrzenią pod lampą z zielonym abażurem, gdzie pióro
przesuwało się po białym papierze. Można powiedzieć, że życie upływało mu
pomiędzy jego odkryciami laboratoryjnymi i studiami nad teorią śmierci. W
laboratorium zbierał wszystkie dostępne mu dane dotyczące procesu, podczas
którego śmierć określała przyszły i teraźniejszy związek między Agnes Anderosn
i Jedem Tewksburym. W studiach teoretycznych analizował koncepcję, że dla
Dantego śmierć określała sens życia, że rdzeń dramatu Boskiej Komedii
zawiera się w tej koncepcji. Agnes została pochowana w grobie rodzinnym na
cmentarzu w Ripley City. Jej ojciec zdołał jakoś odprawić modły słabym, drżącym
głosem. I jak na ich ślub, przyszło teraz całe miasteczko, ludzie milczeli w
prażącym słońcu. Po pogrzebie Jed zaczął pisać dzieło swego życia, które
zatytułował „Dante i metafizyka śmierci”.
Romanse, jak drzewa, ludzie i
rewolucje, rozwijają się według praw natury, są w nich jasno określone stadia.
Dewizą każdego romansu, legalnego czy zakazanego, jest carpe diem – lub
też carpe noctem, zależnie od okoliczności. Łapać dzień – czy noc – żyć
chwilą bieżącą, dbać o to, co ma znaczenie – nie ma przeszłości ani
przyszłości. W tym stadium kochankowie mogą, i często to robią, opowiedzieć
swoje życie, ale w zasadzie nie stanowi to afirmacji, lecz odżegnanie się od
przeszłości z wszystkimi jej błędami, szaleństwami, rozpaczą, przelotnymi
sukcesami – miłość wymazuje przeszłość aktem odkupienia. Kochankowie mogą też
snuć plany na przyszłość, ale to planowanie jest jedynie usprawiedliwieniem
następnej chwili ślepego uścisku, tak jak – teologicznie mówiąc – stworzenie
nieśmiertelnej duszy na chwałę Boga ma zdezynfekować brud zwierzęcej kopulacji.
Nawet małżeńska przysięga wierności na teraz i po wsze czasy jest tylko
formalnym stwierdzeniem, że akt łączenia się – łączenia z tą tylko ukochaną
osobą – jest wszystkim. Przysięga zwija po prostu całą przyszłość w kulkę i
wciska ją w wilgotną, gorącą, ciemną szczelinę bezczasowości. I tak oto
rozpoczął się romans Jeda Tewksbury'ego z zamężną koleżanką z czasów szkoły
średniej Rozelle Hardcastle.
Gdy umiera jeden z rodziców zaczynamy
liczyć zgony, nawet nekrologi w gazetach. Tak długo, jak któryś z rodziców
żyje, jesteśmy dziećmi otoczonymi mistyczną opieką, bo ojciec lub matka jest
parasolem chroniącym od deszczu losu. Ale gdy odłoży się lub zamknie parasol,
wszystko się zmienia, patrzymy na pogodę innym i bardziej przebiegłym okiem,
kości bolą nas przy zmianie, wszelka radość jest podszyta ironią (nawet radość
kochania dziecka, bo czujemy się tym parasolem czy piorunochronem, i wiemy, jak
kruche są podobne urządzenia). Co więcej, po śmierci któregoś z rodziców
zaczynamy dostrzegać w każdym zgonie ciężar „skończonej opowieści”, jak to
ujmuje modlitewnik, odczuwamy przelotną potrzebę, aby to zdarzenie podsumować
słownie dla samego siebie. Bohater książki „Mieć dokąd wrócić” Jed Tewksbury
doczeka się jeszcze w swoim życiu syna, któremu będzie chciał pokazać „raj” z
którego wyszedł w świat, i tak jak w „Raju utraconym” Johna Miltona Adam i Ewa
usłyszeli przekleństwo: „Biada wam synom ziemi!”, tak wielokrotnie Jed usłyszał
od życia. Opowieści o biednym chłopcu ze stanu Alabama można podsumować
wierszem Thomasa Dylana „Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy”.
Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy,
Starość u kresu dnia niech płonie, krwawi;
Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy.
Mędrcy, choć wiedzą, że ciemność w nich wkroczy -
Bo nie rozszczepią słowami błyskawic -
Nie wchodzą cicho do tej dobrej nocy.
Cnotliwi, płacząc kiedy ich otoczy
Wspomnienie czynów w kruchym wieńcu sławy,
Niech się buntują, gdy światło się mroczy.
Szaleni słońce chwytający w locie,
Wasz śpiew radosny by mu trenem łzawym;
Nie wchodźcie cicho do tej dobrej nocy.
Posępnym, którym śmierć oślepia oczy,
Niech wzrok się w blasku jak meteor pławi;
Niech się buntują, gdy światło się mroczy.
Błogosławieństwem i klątwą niech broczy
Łza twoja, ojcze w niebie niełaskawym.
Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy.
Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy
(Przełożył Stanisław Barańczak)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz