„Mefisto”
Klaus Mann
Autor/
(ur.
18 listopada 1906 w Monachium, zm. 21 maja 1949 w Cannes) – niemiecki pisarz,
autor powieści, noweli, dramatów i esejów. Syn Thomasa Manna, również literata. W 1933 roku Klaus Mann
wyemigrował z III Rzeszy, a rok później został pozbawiony obywatelstwa tego
kraju. W latach 1933-1935 wydawał w Amsterdamie pismo emigracyjne Die
Sammlung. W 1936 przeniósł się do Stanów Zjednoczonych. Popełnił
samobójstwo w 1949.
Tłumaczenie/
Jadwiga
Domachowska
Tytuł
oryginału/ de
Mephisto
Tematyka/
„Polityka
nigdy mnie nie obchodziła, więc czemu teraz miałbym się nią interesować? Jedyną
formą wolności jest dla mnie teatr. Jestem aktorem: chodzę do teatru, gram
swoje role i wracam do domu. To wszystko” - mówi Hendrik Höfgen, bohater
książki Klausa Manna, na wieść o dojściu Hitlera do władzy. Historia
aktora-kameleona, gładko wchodzącego w alianse z każdą kolejną władzą,
niepokojąco łatwo nabiera aktualności w innych czasach. W kraju, w którym
decyzja o występie w mediach publicznych jest obciążona dylematami, jakie dotąd
znaliśmy tylko z historii. „Bez paniki. Zachowajmy trzeźwy umysł…” – komentuje
Höfgen lęki przyjaciół opozycjonistów. Czy wszyscy jesteśmy, albo w każdej
chwili możemy, stać się Höfgenami? Gdzie kończy się kompromis, a zaczyna
oportunizm? Czy wyznaczanie tej granicy nie służy utwierdzaniu się w poczuciu
moralnej wyższości? A może jest próbą zachowania resztek przyzwoitości?
Główny
motyw/ „Mefisto"
– słynna „powieść z kluczem” – opublikowana została w roku 1936 pierwotnie na
łamach emigracyjnego pisma „Pariser Tageszeitung” i już wtedy zyskała rozgłos.
Jednocześnie wywołała kontrowersje, gdyż domyślano się, że Klaus Mann
sportretował w książce osoby ogólnie znane w kulturalnych i politycznych
sferach Niemiec. Akcja toczy się w środowisku ludzi teatru, w którym Klaus Mann
był również czynny do momentu emigracji. Prototypem głównego bohatera jest
popularny aktor, a jego zawrotna kariera w faszystowskich Niemczech stała się
dla pisarza tematem studium o destrukcji moralnej utalentowanego człowieka.
Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Rozsiewano opary sztucznych pachnideł, jakby chcąc zatuszować inną
woń – mdło i słodkawo cuchnącej krwi; była to wprawdzie miła woń, cały kraj był
nią przepojony, ale w tak wytwornym otoczeniu w obecności dyplomatów
cudzoziemskich wstydzono się jej trochę”.
„Kto zawiedzie w roli Hamleta, nie zasługuje na miano aktora”.
„Brak fantazji i inteligencji chronił ją przed myślą o przyszłości,
która może niewiele będzie miała wspólnego z piękną teraźniejszością”.
„Ze szczególnym uporem ofiarowywała swoją miłość tam, gdzie nie
było najmniejszej nadziei na wzajemność; gdzie sobie tej miłości nawet nie
życzono”.
„Są ludzie, którzy zawsze muszą sobie coś wmawiać, inaczej źle się
czują”.
„Dzisiaj, w tej łajdackiej demokracji, wszystko jest tandetą,
fałszem, rozdętym przez reklamę oszustwem”.
„W dzisiejszych czasach rodzą się tylko kretyni albo kryminaliści”.
„Powszechne nieuctwo i głupota wołają o pomstę do nieba! Całkowicie
skarlałe pokolenie. Katastrofa europejska jest więc nieunikniona, a z wyższego
punktu widzenia – usprawiedliwiona!”.
„Takie wspomnienia są jak małe piekła, do których musimy czasem
zstępować”.
„Nie należy tworzyć męczenników”.
„Kłamie zawsze i nie kłamie nigdy. Fałsz jest jego prawdą, to brzmi
zawile, ale jest bardzo proste. Wierzy we wszystko i w nic nie wierzy. To
aktor”.
„(...) człowiek nie chce pogrążać się całkiem w życiu, którym
rzekomo pogardza, wówczas, gdy w istocie jest pod jego urokiem”.
„Tam, gdzie dziś jeszcze budzą tylko śmiech, tam jutro padnie się
przed nimi na twarz”.
„Przede wszystkim ta okoliczność, że nie jestem Żydem, wydała się
nagle Hendrikowi niezmiernie pocieszająca i doniosła. Jakże to niespodziewany,
a jakże ważny przywilej – człowiek się nigdy nad tym poważnie nie zastanawiał!
Nie jest Żydem, a więc można mu wszystko przebaczyć (...)”.
„Tak jak Pan Niebios jest otoczony archaniołami, tak dyktatora
otaczali paladyni”.
„Niech sobie stoi, ten wielki człowiek, pośrodku swego w najwyższym
stopniu podejrzanego Olimpu. Któż to się tam dokoła niego tłoczy? A to dopiero
piękne zgromadzenie bogów? Urocza grupa groteskowych i niebezpiecznych typów,
przed którymi opuszczony przez Boga lud wije się w delirium uwielbienia”.
„Wiadomo, że wielcy panowie mają słabość do komediantów”.
„Höfgenowi pozwolono brać udział w życiu prywatnym bogów”.
„Czy w każdym prawdziwym Niemcu nie tkwi jakiś kawałek
Mefistofelesa, kawał nicponia i niecnoty?”.
„Murzynka to co najmniej tak źle jak Żydówka. To właśnie nazywano
tam powszechnie >pohańbieniem rasy< i uważano za rzecz w najwyższym
stopniu karygodną”.
„Barbara miała więc z górą trzydzieści procent niedobrej krwi w
żyłach: już ta jedna okoliczność wystarczyłaby niemieckiemu sądowi jako powód
do rozwodu”.
„To przykre i na dłuższą metę śmieszne grać rolę Don Kichota.
Tęsknię do wyspy tak odległej, że wszystko, co nas dręczy, znajduje tam
rozwiązanie i przestaje być rzeczywistością...”.
„Czego pan ode mnie żąda? Żebym parasolem powstrzymał wodospad
Niagary?”.
„Lordowie i dziennikarze zachwycali się energią führera: taki z
niego łagodny człowiek, kocha zwierzęta, mięsa nie bierze do ust, a jednak mógł
patrzeć bez zmrużenia powiek, jak giną jego najwierniejsi przyjaciele”.
„Reżym kroczy dalej swoją straszliwą drogą. A wzdłuż tej drogi
piętrzą się trupy”.
„Było to pojednanie wszechpotężnego ze swoim błaznem nadwornym”.
Klaus Mann opowiada o świecie, który tylko pozornie
należy do przeszłości. Zło, jakie ponad osiemdziesiąt lat temu zwyciężyło w
Niemczech i rozlało się po Europie, nie tylko nieustannie przypomina o sobie
obrazem zniszczeń, także tych niematerialnych, ale również – co chyba najgorsze
– wydaje się znajdować wciąż nowych wyznawców. Dlatego też książka „Mefisto”
Klausa Manna, pisarza, który był świadkiem rodzącego się i potężniejącego
koszmaru, nadal służy czytelnikom jako ostrzeżenie.
Hendrik Höfgen, aktor dalekiego planu, naprawdę kocha
teatr. Zrobi więc wszystko, by w nim zaistnieć, by móc uprawiać swój zawód. Co
oznacza „wszystko”? Przecież nie robi nic złego. Trochę pochlebstw, trochę
uległości, trochę elastyczności w myśleniu o sobie i relacjach z drugim
człowiekiem. Ale przecież, jak mówi Hendrik, aktor, wspaniały aktor cieszący
się sławą i poważaniem może zrobić wiele, może zmieniać świat. Najpierw Höfgen
wierzy w powtarzane przez siebie mrzonki, wyciąga nawet przyjaciela z obozu koncentracyjnego;
potem jednak ulega temu, co wokół. Nie ma wyjścia – jeśli chcesz przeżyć,
musisz ich słuchać, tak mówi przyjacielowi. A Hendrik chce przeżyć. I grać.
Rozdział VII książki „Mefisto” nosi tytuł „Pakt z
diabłem”, który przypomina opis jeźdźców z Apokalipsy: „Biada, niebo nad tym
krajem pociemniało. Bóg odwrócił twarz swoją od tego kraju, strumień krwi i łez
płynie ulicami jego miast.
Biada, kraj ten jest splamiony i nikt nie wie, kiedy
dane mu będzie się oczyścić – za cenę jakiej pokuty i jak potężnej ofiary dla
szczęścia ludzkości będzie mógł zmazać z siebie tę straszliwą hańbę. Wraz z
krwią i łzami tryska błoto ze wszystkich ulic wszystkich jego miast. Co było
piękne, zostało splugawione, co było prawdą, zostało zakrzyczane przez
kłamstwo.
Brudne kłamstwo objęło władzę nad tym krajem. Drze się
na salach zebrań, przez głośniki, panoszy się na szpaltach dzienników, na
ekranie filmu. Otwiera mordę, a z jego paszczy bluzga smród gangreny i zarazy.
Kłamstwo skłania wielu ludzi do ucieczki z tego kraju, jeżeli jednak zmuszeni
są tam pozostać, wówczas kraj ten staje się dla nich więzieniem, cuchnącym
więzieniem.
Biada, jeźdźcy Apokalipsy są w drodze; tu zatrzymali
się na postój i wystawili swój obmierzły hufiec. Stąd chcą zawojować cały
świat: takie bowiem jest ich zamierzenie. Chcą panować nad lądami, a także i
nad morzami. Wszędzie ma być czczona i uwielbiana ich potworna postać. Ich
szpetota ma być podziwiana jako nowe piękno. Tam, gdzie dziś jeszcze budzą
tylko śmiech, tam jutro padnie się przed nimi na twarz”.
W świetny sposób opisał problem wkroczenia nazizmu w
świat kultury i teatru Czesław Płusa w pracy „Literacka i filmowa refleksja nad
totalitaryzmem − na przykładzie powieści Klausa Manna „Mefisto” oraz jej
adaptacji filmowej w reżyserii Istvána Szabó”. Ponure nastroje, własne i narodu
niemieckiego, szarpiący nerwy okres przed wybuchem światowej katastrofy
uwiecznił Mann w powieści „Mefisto”, wydanej już na emigracji. Sukces powieści
w Niemczech zaczął się dopiero w 1981 roku. Jest rzeczą oczywistą, że ludzkie
charaktery przejawiają się głównie w świecie realnym, zewnętrznym, jednak Mann
stworzył dzieło, w którym połączył psychologiczną dociekliwość z postawą
krytyczną wobec swoich bohaterów. Skoncentrował się na ich uczuciowości,
wrażliwości, świadomości politycznej i wewnętrznej walce między odosobnieniem a
społecznym zaangażowaniem, między ideałem prawdy i sprawiedliwości a
sprzeniewierzeniem się własnemu duchowi. Tomasz Mann ojciec Klausa zauważył:
„Powieść staje się tym lepsza i szlachetniejsza, im więcej przedstawia życia
wewnętrznego, a im mniej zewnętrznego. [....] Sztuka na tym się zasadza, by
[...] nadać ruch jak najsilniejszy życiu wewnętrznemu, które stanowi właściwy
przedmiot naszego zainteresowania”. Niepokojące okoliczności polityczne
dotykały wewnętrznego życia bohaterów „Mefista”. Euforyczne zapowiedzi
hitleryzmu, dla jednych przerażające, dla innych zbawcze, kształtowały
bohaterów omawianego utworu, którymi na przemian targały lęk i mania wielkości,
iluzja zwycięstwa i nadzieja na odbudowę potęgi Niemiec, podziw i strach.
Powieść opowiada o aktorskiej karierze Hendrika Höfgena w Trzeciej Rzeszy. Bohater łączy w sobie postawę artysty i kolaboranta, zbliża teatr do władzy totalitarnej. Fabuła „Mefista” czerpie z biografii niemieckiego aktora teatralnego i filmowego, reżysera, producenta, dyrektora teatrów w okresie Trzeciej Rzeszy, Gustafa Gründgensa. W jego osobie znalazł Mann egocentrycznego artystę, który staje się „dobroczyńcą” obcego sobie reżimu. W drugiej połowie lat dwudziestych Gründgens pracował w Teatrze Niemieckim (Deutsches Theater) jako aktor i reżyser u boku Maksa Reinharda, w 1934 roku zaś, obdarzony zaufaniem władz hitlerowskich, objął obowiązki intendenta Berlińskiego Teatru Państwowego. Dlatego też, kiedy poślubił w 1929 roku Erikę, siostrę Klausa Manna, związek ten budził moralne zastrzeżenia autora „Mefista”. Ambitny i pragnący awansu za wszelką cenę, Gründgens z radością przyjął protekcję ministra lotnictwa i dowódcy Luftwaffe, marszałka Hermanna Göringa, którego potężna władza chroniła przed kontrolą artystycznej twórczości, prowadzoną przez ministra propagandy, Josepha Goebbelsa.
Zawarte w powieści fakty z życia Gründgensa są w
gruncie rzeczy historią określonego typu człowieka − egocentryka pozbawionego
zahamowań we współpracy z reżimem. Dlatego też maksyma jego alter ego, Höfgena
„Należy ponieść ofiary, jeśli się chce wydostać na szczyty” nie jest jedynie
przypadkowym zwrotem, lecz wyrazem żądzy sławy i pieniędzy oraz strachu o
własne życie. Höfgen swoje działania odbiera jako wyprawę do obcego świata,
którą Erich Fromm nazwałby „wychowaniem do rzeczywistości”. Strach, radość życia,
pragnienie wolności, uwielbienie samego siebie, zdziczenie i sumienie mieszają
się w jedno złożone uczucie, którego nie dostrzegają powieściowi przeciwnicy
reżimu nazistowskiego: Dora Martin, Otto Ulrichs, profesor Bruckner, jego córka
Barbara i wielu innych. Höfgen swoje przeżycia emocjonalne wyraża w refrenie
piosenki: „Na to po prostu nie ma słów... Czyżby mi przyszło zdziczeć znów. Mój
Boże, cóż się ze mną stało”.
W osobowości Höfgena można rozpoznać człowieka, który
zdobywa się na psychiczne przezwyciężenie oporów, łamie zasady etyczne i
wybiera zło. Mówiąc językiem Sørena Kierkegaarda, staje się postacią
„ekscentryczną”, pozbawioną własnego „ja”. Sprzeciwiając się własnym
przekonaniom, przybiera na scenie i w życiu maskę diabelską, maskę Mefista:
Osobowość swoje centrum znajduje w sobie, a kto nie jest panem samego siebie,
ten jest ekscentryczny. Nastrój człowieka żyjącego etycznie koncentruje się w
jego wnętrzu, on nie żyje nastrojem, nie rozpływa się w nastroju, ale ma
nastrój. Pragnienia wyrażone w słowach „muszę być wolny” i „muszę się wybić”
motywują Höfgena do przekraczania granic moralnych i uwalniania się od
rewolucyjnych marzeń. Ilekroć Höfgen staje przed ministrem lotnictwa,
przeistacza się w czarującego człowieka. Chcąc czuć się bezpiecznie, dochowuje
mu lojalności, nigdy nie mówi „nie”, łatwo wikła się w sprzeczne ze sobą
zobowiązania i obietnice. Ogarniający go w ten sposób brak etycznej
odpowiedzialności czyni go w jeszcze większym stopniu zależnym od innych. U
podstaw jego lojalności leży wdzięczność wobec każdego, kto go karmi. Jako
aktor Höfgen „uwodzi władzę”. Z łatwością odrzuca rolę „ulubieńca
lewicowo-burżuazyjnych i lewicowych pism oraz faworyta żydowskich salonów”.
Żądza dobrobytu, awansu zawodowego i społecznego stanowią zasadnicze motywy
jego działania. Im bardziej popada w psychozę narcystycznego samouwielbienia i
staje się idolem opinii publicznej, tym bardziej ubożeje duchowo. Jego hipokryzja
widoczna jest w upokorzeniu czarnoskórej Julitty i wykluczeniu jej ze swego
życia po objęciu władzy przez Hitlera. Bohater odrzuca ją w imię zachowania
„czystości rasy”. W ten obraz człowieka wypaczonego wpisuje się refleksja
narratora: „Czyż Hendrikowi Höfgenowi nigdy nie przyjdzie do głowy, że
widowiska, których jest wątpliwym bohaterem, są w gruncie rzeczy makabryczne i
że taniec, którego jest jednym z najzapamiętalszych wykonawców, z zawrotną
szybkością wiedzie ku przepaści”.
Mefistofeles, „przedziwny syn Chaosu”, to wielka rola
aktora Höfgena, w żadną nie włożył tyle zapału. Mefisto miał być jego
arcydziełem. Już sama maska była sensacyjna: Hendrik zrobił z księcia piekieł
„błazna”, owego błazna, za jakiego Pan Niebios w swej niezmierzonej dobroci
uważa diabła – diabła obdarzonego przywilejem przebywania w Jego obecności,
ponieważ jest Mu najmniej niemiły ze wszystkich duchów, które przeczą. Hendrik
grał go jak tragicznego klauna, jak szatańskiego Pierrota. Gładko ogolona czaszka
była upudrowana na biało, tak samo jak twarz; brwi były groteskowo wzniesione w
górę, wydłużone, czerwone jak krew usta zastygłe w uśmiechu. Ale czy Hendrik
grał, czy naprawdę odgrywał siebie samego? Nazizm triumfuje, a prezes Rady
Ministrów wzywa Höfgena, by dotrzeć do jego sumienia. Protektor aktora biegnie
więc po monumentalnych schodach i wraz ze świtą nazistowskich podwładnych
przemierza ogromne korytarze. W końcu ze wzruszeniem i egzaltacją krzyczy do
Höfgena: „Cóż, Mefisto, wielka moc patrzy teraz na ciebie. Czujesz ją? To jest
dopiero teatr! Spójrz na tę arenę. Jest prawie gotowa. Wspaniała, nieprawdaż?
Tutaj odbędzie się następny występ. Spójrz historii w oczy. To echo”. Jego
dalsze słowa wyrażają dążenie do pangermanizmu, uznanie dla świetności wielkich
Niemiec: „Będziemy Panami Europy i świata. Zbudujemy Tysiącletnie Imperium”.
Höfgen, oślepiony światłem reflektorów, zasłania ręką twarz, biega niespokojny
i niepewny: „Czego oni ode mnie chcą? W końcu jestem tylko aktorem”.
W książce dostrzeżemy także rys związany z reakcjami
obronnymi wobec kobiet, który niewątpliwie pogłębiał się bardziej u Hendrika
Höfgena za sprawą dojścia nazistów do władzy. Źródła tej postawy należałoby
szukać raczej w wilhelmińskiej epoce przedwojennej. Z kobiet promieniuje według
nazistów coś niebezpiecznego. Kobiety z proletariatu, tak samo jak Żydówki, są
bezwstydne. Mężczyzna oddany ojczyźnie „inwestuje” swoje fantazje i afekty w
przestrzeń historyczno-społeczno-polityczną. Według badań, większość faszystowskich
przedstawicieli władz, oficerów miało kompleks „zmysłowej kobiety” i „kompleks
kastracji”. Odwracali idealizację – najpierw kochali matki, później kochali
Führera i jego wizję wielkiej Trzeciej Rzeszy. Hendrik Höfgen sam nie był
zainteresowany wielkimi celami i zagadnieniami epoki. To jednak nie
przeszkadzało mu patrzeć z pogardą na tak niezdecydowane natury, jak na
przykład Barbara. Barbara, która w domu na wsi wiodła próżniacze życie, omotana
siecią błahych rozrywek i trosk intelektualnych. Ale cóż Hendrik wiedział o
troskach lub rozrywkach Barbary? Co wiedział o ludziach? Czy jeżeli chodziło o
ich losy, nie miał o nich tak samo bladego pojęcia jak o sprawach życia
publicznego? Czy zajmował się kiedyś poważnie i serdecznie tymi, których nazywał
„treścią swojego życia”. Czy troszczył się może o życie wewnętrzne swojej
przyjaciółki Julietty? Wymagał od niej stale, aby była okrutna i pogodna. Jeśli
chodzi o Juliettę, wiedział o niej równie mało jak o Barbarze, albo o swojej
matce, od której listów nie czytał.
Kolejny temat książki „Mefisto” to atrakcyjność
faszyzmu i to, jak łatwo szowinistyczna ideologia znajduje w nowoczesnym
społeczeństwie coraz to nowe, niewinne maski. Bagatelizujemy tę możliwość.
Traktujemy z pobłażliwością tych nielicznych już świadków totalitaryzmów – jak
Marian Turski – których rozsierdza nasz wewnętrzny spokój. Mamy dla nich
specjalne, szydercze określenia: „czarnowidz”, „Kasandra”, „prorok
zniszczenia”. Z łatwością odrzucamy ich bolesne przestrogi. Czyż nie
zachowujemy czujności? Czyż nie potępiamy przemocy, nikczemności i
okrucieństwa? Życie staje się coraz lepsze i coraz wygodniejsze. Ale to jeszcze
o niczym nie świadczy. Mówiąc bez ogródek, mamy powody do obaw, ponieważ żyjemy
nadal w tym samym modelu społecznym, który kiedyś umożliwił Zagładę i który nie
posiadał żadnych mechanizmów obronnych, pozwalających jej zapobiec. Większość
sprawców ludobójstwa nie strzelała bezpośrednio do żydowskich dzieci ani nie
wpuszczała gazu do komór gazowych. Większość sprawców Holocaustu sporządzała notatki
służbowe, przygotowywała projekty, rozmawiała przez telefon i uczestniczyła w
naradach. Potrafili unicestwić cały naród, siedząc przy swoich biurkach. Byli
też i tacy, jak postać z książki Klausa Manna – aktor Hendrik Höfgen, którzy
musieli tym wszystkim budowniczym Trzeciej Rzeszy, ludziom zmęczonym ciężką
pracą, zwalczaniem elementów zagrażających narodowi niemieckiemu, dawać
rozrywkę w teatrach. Słowa bohatera „Jestem tylko aktorem” oddają potęgę zła. W
podobny sposób usprawiedliwienia domagali się hitlerowscy zbrodniarze, kiedy
mówili, że wypełniali jedynie swe obowiązki.
Oportunista chce życia, to nie jest grzech. Wiem jak
prowokacyjnie zabrzmi to w Polsce, gdzie media właśnie zapytały obywateli: „czy
jesteście gotowi umrzeć za ojczyznę?”. Po czym wykonały rytualny lament nad
upadkiem patriotyzmu, kiedy okazało się, że „tylko 43 procent respondentów jest
gotowych umrzeć za ojczyznę” (to niewiele mniej, niż chodzi na wybory, gdzie
ryzyko jest mniejsze). Wybór życia zamiast ideowego fanatyzmu nie jest
problemem. Problematycznym czynią taki wybór dopiero konteksty historyczne, w
których wybór własnego życia trzeba opłacić przymykaniem oczu na śmierć innych,
albo wręcz wydawaniem innych na śmierć. Höfgenowi vel Gründgensowi udaje się
uniknąć tej ostateczności. Dzięki swojej pozycji przy władzy uratował nawet
paru ludzi teatru o żydowskim pochodzeniu lub lewicowych sympatiach. Wiele
jednak wskazuje na to, że podobnie jak literacki bohater pamfletu Klausa Manna,
także Gründgens traktował te swoje dobre uczynki jako polisę ubezpieczeniową na
przyszłość, „po upadku nazizmu”. Polisa się przydała, kiedy decydowano o
wypuszczeniu Gründgensa z radzieckiego obozu jenieckiego. To właśnie fakt, że
„wstawiał się za Żydami i komunistami” przesądził o tym, że będąc wcześniej
prominentną postacią establishmentu III Rzeszy, zamiast za Ural albo wręcz pod
ścianę, trafił prosto na deski wschodnioberlińskiego teatru, gdzie bawił
generałów armii okupacyjnej cynicznie i błyskotliwie grając swoją pierwszą
„powojenną” rolę mieszczańskiego snoba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz