08 grudnia 2024

Mefisto

 

„Mefisto”

Klaus Mann

Autor/ (ur. 18 listopada 1906 w Monachium, zm. 21 maja 1949 w Cannes) – niemiecki pisarz, autor powieści, noweli, dramatów i esejów. Syn Thomasa Manna, również literata. W 1933 roku Klaus Mann wyemigrował z III Rzeszy, a rok później został pozbawiony obywatelstwa tego kraju. W latach 1933-1935 wydawał w Amsterdamie pismo emigracyjne Die Sammlung. W 1936 przeniósł się do Stanów Zjednoczonych. Popełnił samobójstwo w 1949.

Tłumaczenie/ Jadwiga Domachowska

Tytuł oryginału/ de Mephisto

Tematyka/ „Polityka nigdy mnie nie obchodziła, więc czemu teraz miałbym się nią interesować? Jedyną formą wolności jest dla mnie teatr. Jestem aktorem: chodzę do teatru, gram swoje role i wracam do domu. To wszystko” - mówi Hendrik Höfgen, bohater książki Klausa Manna, na wieść o dojściu Hitlera do władzy. Historia aktora-kameleona, gładko wchodzącego w alianse z każdą kolejną władzą, niepokojąco łatwo nabiera aktualności w innych czasach. W kraju, w którym decyzja o występie w mediach publicznych jest obciążona dylematami, jakie dotąd znaliśmy tylko z historii. „Bez paniki. Zachowajmy trzeźwy umysł…” – komentuje Höfgen lęki przyjaciół opozycjonistów. Czy wszyscy jesteśmy, albo w każdej chwili możemy, stać się Höfgenami? Gdzie kończy się kompromis, a zaczyna oportunizm? Czy wyznaczanie tej granicy nie służy utwierdzaniu się w poczuciu moralnej wyższości? A może jest próbą zachowania resztek przyzwoitości?

Główny motyw/ „Mefisto" – słynna „powieść z kluczem” – opublikowana została w roku 1936 pierwotnie na łamach emigracyjnego pisma „Pariser Tageszeitung” i już wtedy zyskała rozgłos. Jednocześnie wywołała kontrowersje, gdyż domyślano się, że Klaus Mann sportretował w książce osoby ogólnie znane w kulturalnych i politycznych sferach Niemiec. Akcja toczy się w środowisku ludzi teatru, w którym Klaus Mann był również czynny do momentu emigracji. Prototypem głównego bohatera jest popularny aktor, a jego zawrotna kariera w faszystowskich Niemczech stała się dla pisarza tematem studium o destrukcji moralnej utalentowanego człowieka.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:

„Rozsiewano opary sztucznych pachnideł, jakby chcąc zatuszować inną woń – mdło i słodkawo cuchnącej krwi; była to wprawdzie miła woń, cały kraj był nią przepojony, ale w tak wytwornym otoczeniu w obecności dyplomatów cudzoziemskich wstydzono się jej trochę”.

„Kto zawiedzie w roli Hamleta, nie zasługuje na miano aktora”.

„Brak fantazji i inteligencji chronił ją przed myślą o przyszłości, która może niewiele będzie miała wspólnego z piękną teraźniejszością”.

„Ze szczególnym uporem ofiarowywała swoją miłość tam, gdzie nie było najmniejszej nadziei na wzajemność; gdzie sobie tej miłości nawet nie życzono”.

„Są ludzie, którzy zawsze muszą sobie coś wmawiać, inaczej źle się czują”.

„Dzisiaj, w tej łajdackiej demokracji, wszystko jest tandetą, fałszem, rozdętym przez reklamę oszustwem”.

„W dzisiejszych czasach rodzą się tylko kretyni albo kryminaliści”.

„Powszechne nieuctwo i głupota wołają o pomstę do nieba! Całkowicie skarlałe pokolenie. Katastrofa europejska jest więc nieunikniona, a z wyższego punktu widzenia – usprawiedliwiona!”.

„Takie wspomnienia są jak małe piekła, do których musimy czasem zstępować”.

„Nie należy tworzyć męczenników”.

„Kłamie zawsze i nie kłamie nigdy. Fałsz jest jego prawdą, to brzmi zawile, ale jest bardzo proste. Wierzy we wszystko i w nic nie wierzy. To aktor”.

„(...) człowiek nie chce pogrążać się całkiem w życiu, którym rzekomo pogardza, wówczas, gdy w istocie jest pod jego urokiem”.

„Tam, gdzie dziś jeszcze budzą tylko śmiech, tam jutro padnie się przed nimi na twarz”.

„Przede wszystkim ta okoliczność, że nie jestem Żydem, wydała się nagle Hendrikowi niezmiernie pocieszająca i doniosła. Jakże to niespodziewany, a jakże ważny przywilej – człowiek się nigdy nad tym poważnie nie zastanawiał! Nie jest Żydem, a więc można mu wszystko przebaczyć (...)”.

„Tak jak Pan Niebios jest otoczony archaniołami, tak dyktatora otaczali paladyni”.

„Niech sobie stoi, ten wielki człowiek, pośrodku swego w najwyższym stopniu podejrzanego Olimpu. Któż to się tam dokoła niego tłoczy? A to dopiero piękne zgromadzenie bogów? Urocza grupa groteskowych i niebezpiecznych typów, przed którymi opuszczony przez Boga lud wije się w delirium uwielbienia”.

„Wiadomo, że wielcy panowie mają słabość do komediantów”.

„Höfgenowi pozwolono brać udział w życiu prywatnym bogów”.

„Czy w każdym prawdziwym Niemcu nie tkwi jakiś kawałek Mefistofelesa, kawał nicponia i niecnoty?”.

„Murzynka to co najmniej tak źle jak Żydówka. To właśnie nazywano tam powszechnie >pohańbieniem rasy< i uważano za rzecz w najwyższym stopniu karygodną”.

„Barbara miała więc z górą trzydzieści procent niedobrej krwi w żyłach: już ta jedna okoliczność wystarczyłaby niemieckiemu sądowi jako powód do rozwodu”.

„To przykre i na dłuższą metę śmieszne grać rolę Don Kichota. Tęsknię do wyspy tak odległej, że wszystko, co nas dręczy, znajduje tam rozwiązanie i przestaje być rzeczywistością...”.

„Czego pan ode mnie żąda? Żebym parasolem powstrzymał wodospad Niagary?”.

„Lordowie i dziennikarze zachwycali się energią führera: taki z niego łagodny człowiek, kocha zwierzęta, mięsa nie bierze do ust, a jednak mógł patrzeć bez zmrużenia powiek, jak giną jego najwierniejsi przyjaciele”.

„Reżym kroczy dalej swoją straszliwą drogą. A wzdłuż tej drogi piętrzą się trupy”.

„Było to pojednanie wszechpotężnego ze swoim błaznem nadwornym”.

Klaus Mann opowiada o świecie, który tylko pozornie należy do przeszłości. Zło, jakie ponad osiemdziesiąt lat temu zwyciężyło w Niemczech i rozlało się po Europie, nie tylko nieustannie przypomina o sobie obrazem zniszczeń, także tych niematerialnych, ale również – co chyba najgorsze – wydaje się znajdować wciąż nowych wyznawców. Dlatego też książka „Mefisto” Klausa Manna, pisarza, który był świadkiem rodzącego się i potężniejącego koszmaru, nadal służy czytelnikom jako ostrzeżenie. 

Hendrik Höfgen, aktor dalekiego planu, naprawdę kocha teatr. Zrobi więc wszystko, by w nim zaistnieć, by móc uprawiać swój zawód. Co oznacza „wszystko”? Przecież nie robi nic złego. Trochę pochlebstw, trochę uległości, trochę elastyczności w myśleniu o sobie i relacjach z drugim człowiekiem. Ale przecież, jak mówi Hendrik, aktor, wspaniały aktor cieszący się sławą i poważaniem może zrobić wiele, może zmieniać świat. Najpierw Höfgen wierzy w powtarzane przez siebie mrzonki, wyciąga nawet przyjaciela z obozu koncentracyjnego; potem jednak ulega temu, co wokół. Nie ma wyjścia – jeśli chcesz przeżyć, musisz ich słuchać, tak mówi przyjacielowi. A Hendrik chce przeżyć. I grać.

Rozdział VII książki „Mefisto” nosi tytuł „Pakt z diabłem”, który przypomina opis jeźdźców z Apokalipsy: „Biada, niebo nad tym krajem pociemniało. Bóg odwrócił twarz swoją od tego kraju, strumień krwi i łez płynie ulicami jego miast.

Biada, kraj ten jest splamiony i nikt nie wie, kiedy dane mu będzie się oczyścić – za cenę jakiej pokuty i jak potężnej ofiary dla szczęścia ludzkości będzie mógł zmazać z siebie tę straszliwą hańbę. Wraz z krwią i łzami tryska błoto ze wszystkich ulic wszystkich jego miast. Co było piękne, zostało splugawione, co było prawdą, zostało zakrzyczane przez kłamstwo.

Brudne kłamstwo objęło władzę nad tym krajem. Drze się na salach zebrań, przez głośniki, panoszy się na szpaltach dzienników, na ekranie filmu. Otwiera mordę, a z jego paszczy bluzga smród gangreny i zarazy. Kłamstwo skłania wielu ludzi do ucieczki z tego kraju, jeżeli jednak zmuszeni są tam pozostać, wówczas kraj ten staje się dla nich więzieniem, cuchnącym więzieniem.

Biada, jeźdźcy Apokalipsy są w drodze; tu zatrzymali się na postój i wystawili swój obmierzły hufiec. Stąd chcą zawojować cały świat: takie bowiem jest ich zamierzenie. Chcą panować nad lądami, a także i nad morzami. Wszędzie ma być czczona i uwielbiana ich potworna postać. Ich szpetota ma być podziwiana jako nowe piękno. Tam, gdzie dziś jeszcze budzą tylko śmiech, tam jutro padnie się przed nimi na twarz”.

W świetny sposób opisał problem wkroczenia nazizmu w świat kultury i teatru Czesław Płusa w pracy „Literacka i filmowa refleksja nad totalitaryzmem − na przykładzie powieści Klausa Manna „Mefisto” oraz jej adaptacji filmowej w reżyserii Istvána Szabó”. Ponure nastroje, własne i narodu niemieckiego, szarpiący nerwy okres przed wybuchem światowej katastrofy uwiecznił Mann w powieści „Mefisto”, wydanej już na emigracji. Sukces powieści w Niemczech zaczął się dopiero w 1981 roku. Jest rzeczą oczywistą, że ludzkie charaktery przejawiają się głównie w świecie realnym, zewnętrznym, jednak Mann stworzył dzieło, w którym połączył psychologiczną dociekliwość z postawą krytyczną wobec swoich bohaterów. Skoncentrował się na ich uczuciowości, wrażliwości, świadomości politycznej i wewnętrznej walce między odosobnieniem a społecznym zaangażowaniem, między ideałem prawdy i sprawiedliwości a sprzeniewierzeniem się własnemu duchowi. Tomasz Mann ojciec Klausa zauważył: „Powieść staje się tym lepsza i szlachetniejsza, im więcej przedstawia życia wewnętrznego, a im mniej zewnętrznego. [....] Sztuka na tym się zasadza, by [...] nadać ruch jak najsilniejszy życiu wewnętrznemu, które stanowi właściwy przedmiot naszego zainteresowania”. Niepokojące okoliczności polityczne dotykały wewnętrznego życia bohaterów „Mefista”. Euforyczne zapowiedzi hitleryzmu, dla jednych przerażające, dla innych zbawcze, kształtowały bohaterów omawianego utworu, którymi na przemian targały lęk i mania wielkości, iluzja zwycięstwa i nadzieja na odbudowę potęgi Niemiec, podziw i strach.

Powieść opowiada o aktorskiej karierze Hendrika Höfgena w Trzeciej Rzeszy. Bohater łączy w sobie postawę artysty i kolaboranta, zbliża teatr do władzy totalitarnej. Fabuła „Mefista” czerpie z biografii niemieckiego aktora teatralnego i filmowego, reżysera, producenta, dyrektora teatrów w okresie Trzeciej Rzeszy, Gustafa Gründgensa. W jego osobie znalazł Mann egocentrycznego artystę, który staje się „dobroczyńcą” obcego sobie reżimu. W drugiej połowie lat dwudziestych Gründgens pracował w Teatrze Niemieckim (Deutsches Theater) jako aktor i reżyser u boku Maksa Reinharda, w 1934 roku zaś, obdarzony zaufaniem władz hitlerowskich, objął obowiązki intendenta Berlińskiego Teatru Państwowego. Dlatego też, kiedy poślubił w 1929 roku Erikę, siostrę Klausa Manna, związek ten budził moralne zastrzeżenia autora „Mefista”. Ambitny i pragnący awansu za wszelką cenę, Gründgens z radością przyjął protekcję ministra lotnictwa i dowódcy Luftwaffe, marszałka Hermanna Göringa, którego potężna władza chroniła przed kontrolą artystycznej twórczości, prowadzoną przez ministra propagandy, Josepha Goebbelsa. 


Zawarte w powieści fakty z życia Gründgensa są w gruncie rzeczy historią określonego typu człowieka − egocentryka pozbawionego zahamowań we współpracy z reżimem. Dlatego też maksyma jego alter ego, Höfgena „Należy ponieść ofiary, jeśli się chce wydostać na szczyty” nie jest jedynie przypadkowym zwrotem, lecz wyrazem żądzy sławy i pieniędzy oraz strachu o własne życie. Höfgen swoje działania odbiera jako wyprawę do obcego świata, którą Erich Fromm nazwałby „wychowaniem do rzeczywistości”. Strach, radość życia, pragnienie wolności, uwielbienie samego siebie, zdziczenie i sumienie mieszają się w jedno złożone uczucie, którego nie dostrzegają powieściowi przeciwnicy reżimu nazistowskiego: Dora Martin, Otto Ulrichs, profesor Bruckner, jego córka Barbara i wielu innych. Höfgen swoje przeżycia emocjonalne wyraża w refrenie piosenki: „Na to po prostu nie ma słów... Czyżby mi przyszło zdziczeć znów. Mój Boże, cóż się ze mną stało”.

W osobowości Höfgena można rozpoznać człowieka, który zdobywa się na psychiczne przezwyciężenie oporów, łamie zasady etyczne i wybiera zło. Mówiąc językiem Sørena Kierkegaarda, staje się postacią „ekscentryczną”, pozbawioną własnego „ja”. Sprzeciwiając się własnym przekonaniom, przybiera na scenie i w życiu maskę diabelską, maskę Mefista: Osobowość swoje centrum znajduje w sobie, a kto nie jest panem samego siebie, ten jest ekscentryczny. Nastrój człowieka żyjącego etycznie koncentruje się w jego wnętrzu, on nie żyje nastrojem, nie rozpływa się w nastroju, ale ma nastrój. Pragnienia wyrażone w słowach „muszę być wolny” i „muszę się wybić” motywują Höfgena do przekraczania granic moralnych i uwalniania się od rewolucyjnych marzeń. Ilekroć Höfgen staje przed ministrem lotnictwa, przeistacza się w czarującego człowieka. Chcąc czuć się bezpiecznie, dochowuje mu lojalności, nigdy nie mówi „nie”, łatwo wikła się w sprzeczne ze sobą zobowiązania i obietnice. Ogarniający go w ten sposób brak etycznej odpowiedzialności czyni go w jeszcze większym stopniu zależnym od innych. U podstaw jego lojalności leży wdzięczność wobec każdego, kto go karmi. Jako aktor Höfgen „uwodzi władzę”. Z łatwością odrzuca rolę „ulubieńca lewicowo-burżuazyjnych i lewicowych pism oraz faworyta żydowskich salonów”. Żądza dobrobytu, awansu zawodowego i społecznego stanowią zasadnicze motywy jego działania. Im bardziej popada w psychozę narcystycznego samouwielbienia i staje się idolem opinii publicznej, tym bardziej ubożeje duchowo. Jego hipokryzja widoczna jest w upokorzeniu czarnoskórej Julitty i wykluczeniu jej ze swego życia po objęciu władzy przez Hitlera. Bohater odrzuca ją w imię zachowania „czystości rasy”. W ten obraz człowieka wypaczonego wpisuje się refleksja narratora: „Czyż Hendrikowi Höfgenowi nigdy nie przyjdzie do głowy, że widowiska, których jest wątpliwym bohaterem, są w gruncie rzeczy makabryczne i że taniec, którego jest jednym z najzapamiętalszych wykonawców, z zawrotną szybkością wiedzie ku przepaści”.

Mefistofeles, „przedziwny syn Chaosu”, to wielka rola aktora Höfgena, w żadną nie włożył tyle zapału. Mefisto miał być jego arcydziełem. Już sama maska była sensacyjna: Hendrik zrobił z księcia piekieł „błazna”, owego błazna, za jakiego Pan Niebios w swej niezmierzonej dobroci uważa diabła – diabła obdarzonego przywilejem przebywania w Jego obecności, ponieważ jest Mu najmniej niemiły ze wszystkich duchów, które przeczą. Hendrik grał go jak tragicznego klauna, jak szatańskiego Pierrota. Gładko ogolona czaszka była upudrowana na biało, tak samo jak twarz; brwi były groteskowo wzniesione w górę, wydłużone, czerwone jak krew usta zastygłe w uśmiechu. Ale czy Hendrik grał, czy naprawdę odgrywał siebie samego? Nazizm triumfuje, a prezes Rady Ministrów wzywa Höfgena, by dotrzeć do jego sumienia. Protektor aktora biegnie więc po monumentalnych schodach i wraz ze świtą nazistowskich podwładnych przemierza ogromne korytarze. W końcu ze wzruszeniem i egzaltacją krzyczy do Höfgena: „Cóż, Mefisto, wielka moc patrzy teraz na ciebie. Czujesz ją? To jest dopiero teatr! Spójrz na tę arenę. Jest prawie gotowa. Wspaniała, nieprawdaż? Tutaj odbędzie się następny występ. Spójrz historii w oczy. To echo”. Jego dalsze słowa wyrażają dążenie do pangermanizmu, uznanie dla świetności wielkich Niemiec: „Będziemy Panami Europy i świata. Zbudujemy Tysiącletnie Imperium”. Höfgen, oślepiony światłem reflektorów, zasłania ręką twarz, biega niespokojny i niepewny: „Czego oni ode mnie chcą? W końcu jestem tylko aktorem”.

W książce dostrzeżemy także rys związany z reakcjami obronnymi wobec kobiet, który niewątpliwie pogłębiał się bardziej u Hendrika Höfgena za sprawą dojścia nazistów do władzy. Źródła tej postawy należałoby szukać raczej w wilhelmińskiej epoce przedwojennej. Z kobiet promieniuje według nazistów coś niebezpiecznego. Kobiety z proletariatu, tak samo jak Żydówki, są bezwstydne. Mężczyzna oddany ojczyźnie „inwestuje” swoje fantazje i afekty w przestrzeń historyczno-społeczno-polityczną. Według badań, większość faszystowskich przedstawicieli władz, oficerów miało kompleks „zmysłowej kobiety” i „kompleks kastracji”. Odwracali idealizację – najpierw kochali matki, później kochali Führera i jego wizję wielkiej Trzeciej Rzeszy. Hendrik Höfgen sam nie był zainteresowany wielkimi celami i zagadnieniami epoki. To jednak nie przeszkadzało mu patrzeć z pogardą na tak niezdecydowane natury, jak na przykład Barbara. Barbara, która w domu na wsi wiodła próżniacze życie, omotana siecią błahych rozrywek i trosk intelektualnych. Ale cóż Hendrik wiedział o troskach lub rozrywkach Barbary? Co wiedział o ludziach? Czy jeżeli chodziło o ich losy, nie miał o nich tak samo bladego pojęcia jak o sprawach życia publicznego? Czy zajmował się kiedyś poważnie i serdecznie tymi, których nazywał „treścią swojego życia”. Czy troszczył się może o życie wewnętrzne swojej przyjaciółki Julietty? Wymagał od niej stale, aby była okrutna i pogodna. Jeśli chodzi o Juliettę, wiedział o niej równie mało jak o Barbarze, albo o swojej matce, od której listów nie czytał.

Kolejny temat książki „Mefisto” to atrakcyjność faszyzmu i to, jak łatwo szowinistyczna ideologia znajduje w nowoczesnym społeczeństwie coraz to nowe, niewinne maski. Bagatelizujemy tę możliwość. Traktujemy z pobłażliwością tych nielicznych już świadków totalitaryzmów – jak Marian Turski – których rozsierdza nasz wewnętrzny spokój. Mamy dla nich specjalne, szydercze określenia: „czarnowidz”, „Kasandra”, „prorok zniszczenia”. Z łatwością odrzucamy ich bolesne przestrogi. Czyż nie zachowujemy czujności? Czyż nie potępiamy przemocy, nikczemności i okrucieństwa? Życie staje się coraz lepsze i coraz wygodniejsze. Ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Mówiąc bez ogródek, mamy powody do obaw, ponieważ żyjemy nadal w tym samym modelu społecznym, który kiedyś umożliwił Zagładę i który nie posiadał żadnych mechanizmów obronnych, pozwalających jej zapobiec. Większość sprawców ludobójstwa nie strzelała bezpośrednio do żydowskich dzieci ani nie wpuszczała gazu do komór gazowych. Większość sprawców Holocaustu sporządzała notatki służbowe, przygotowywała projekty, rozmawiała przez telefon i uczestniczyła w naradach. Potrafili unicestwić cały naród, siedząc przy swoich biurkach. Byli też i tacy, jak postać z książki Klausa Manna – aktor Hendrik Höfgen, którzy musieli tym wszystkim budowniczym Trzeciej Rzeszy, ludziom zmęczonym ciężką pracą, zwalczaniem elementów zagrażających narodowi niemieckiemu, dawać rozrywkę w teatrach. Słowa bohatera „Jestem tylko aktorem” oddają potęgę zła. W podobny sposób usprawiedliwienia domagali się hitlerowscy zbrodniarze, kiedy mówili, że wypełniali jedynie swe obowiązki.

Oportunista chce życia, to nie jest grzech. Wiem jak prowokacyjnie zabrzmi to w Polsce, gdzie media właśnie zapytały obywateli: „czy jesteście gotowi umrzeć za ojczyznę?”. Po czym wykonały rytualny lament nad upadkiem patriotyzmu, kiedy okazało się, że „tylko 43 procent respondentów jest gotowych umrzeć za ojczyznę” (to niewiele mniej, niż chodzi na wybory, gdzie ryzyko jest mniejsze). Wybór życia zamiast ideowego fanatyzmu nie jest problemem. Problematycznym czynią taki wybór dopiero konteksty historyczne, w których wybór własnego życia trzeba opłacić przymykaniem oczu na śmierć innych, albo wręcz wydawaniem innych na śmierć. Höfgenowi vel Gründgensowi udaje się uniknąć tej ostateczności. Dzięki swojej pozycji przy władzy uratował nawet paru ludzi teatru o żydowskim pochodzeniu lub lewicowych sympatiach. Wiele jednak wskazuje na to, że podobnie jak literacki bohater pamfletu Klausa Manna, także Gründgens traktował te swoje dobre uczynki jako polisę ubezpieczeniową na przyszłość, „po upadku nazizmu”. Polisa się przydała, kiedy decydowano o wypuszczeniu Gründgensa z radzieckiego obozu jenieckiego. To właśnie fakt, że „wstawiał się za Żydami i komunistami” przesądził o tym, że będąc wcześniej prominentną postacią establishmentu III Rzeszy, zamiast za Ural albo wręcz pod ścianę, trafił prosto na deski wschodnioberlińskiego teatru, gdzie bawił generałów armii okupacyjnej cynicznie i błyskotliwie grając swoją pierwszą „powojenną” rolę mieszczańskiego snoba.

 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz