23 września 2018

Juda nieznany


„Juda nieznany”


Thomas Hardy




Autor/ (ur. 2 czerwca 1840 w Higher Bockhampton k. Dorchester, zm. 11 stycznia 1928 w Dorchester) – angielski pisarz i poeta, przedstawiciel nurtu naturalistycznego. Jego postaci literackie zmagają się ze swoimi pasjami i sytuacjami życiowymi. Utwory Hardy’ego, których akcja w większości rozgrywa się w półmitycznym hrabstwie Wessex, odznaczają się swoistymi poetyckimi opisami i nasycone są fatalizmem.

Tłumaczenie/ Ewa Kołaczkowska

Tematyka/ Thomas Hardy przedstawia w swej powieści ponurą wizję dwóch jednostek sprzeciwiających się całemu światu i regułom, które nim rządzą. Pisząc o prawie małżeńskim, daje wyraz przekonaniom, wyrażonym niegdyś przez Denisa Diderota, że prawo cywilne powinno być wyrazem praw natury. Ukazuje zmaganie się wybitnego intelektu i czysto ludzkich instynktów z ciasnymi, przestarzałymi formami. W sposób dobitny i brutalny przestawia ogólny pogląd na to, że jednostka prędzej czy później musi się poddać grupie - inaczej zostanie przez nią wykluczona lub unicestwiona.

Główny motyw/ Juda nieznany” jest ostatnim wielkim dziełem autora. Bohaterowie owej historii to tytułowy Juda - człowiek żądny wiedzy i pragnący rozwijać się duchowo wbrew przeciwnościom, jakie stawia mu jego niska pozycja społeczna, oraz Sue — nauczycielka, kobieta wykształcona, mająca plany i zamierzenia, różniąca się od swoich rówieśnic tym, że ciasno jej wśród przyjętych konwenansów. Spotykają się, kiedy mężczyzna jest już żonaty z Arabellą - prostą wiejską dziewczyną, którą poślubił pospiesznie i bez miłości. Ich małżeństwo okazało się fiaskiem i rozpadło zaledwie po kilku miesiącach. Odzyskawszy wolność, Juda wyjeżdża z rodzinnej wioski do miasteczka uniwersyteckiego z zamiarem podjęcia studiów. Załamuje się, gdy jeden z wielkich i wspaniałych profesorów odradza mu wyłamywanie się z własnej klasy i zaleca trzymanie się fachu kamieniarza, który zapewni mu materialny byt. Sue rozumie jego ambicje i marzenia, ma podobne cele - młodzi zaczynają spędzać ze sobą dużo czasu, co ściąga na nich uwagę małomiasteczkowej społeczności.

  Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Magiczna nić braterstwa połączyła życie chłopca z życiem ptaków. Jakkolwiek marny i żałosny był ten ptasi żywot, ogromnie przypominał jego własny”.
„Ta słabość charakteru, jak by to można określić, nasuwała przypuszczenie, że Juda był jednym z ludzi zrodzonych do wielu cierpień, zanim zapadająca nad ich niepotrzebnym życiem kurtyna oznajmi koniec wszelkiego bólu”.
„Logika natury zbyt jest przerażająca, aby ją brać pod uwagę. Jego poczucie harmonii zakłócał fakt, że litość dla jednej grupy stworzeń stanowi okrucieństwo dla innej”.
„Bardziej warto kochać kobietę niż kończyć uniwersytet, być pastorem, ba! Nawet papieżem!”.
„To, co w nocy wyglądało na doskonałe i bez skazy, przy świetle dziennym stało się rzeczywistością mniej lub więcej wadliwą”.
„Wszystko jest lepsze niż te wieczne kościelne ozdoby!”.
„Ale również oczywisty był fakt, że człowiek nie może żyć samą pracą; Juda w każdym razie potrzebował czegoś, co by mógł kochać”.
„Bardzo mi takie życie odpowiada. (…) Życie poza zasięgiem wszelkich praw z wyjątkiem grawitacji i kiełkowania”.
„Kochasz naukę, ale nie masz ani pieniędzy, ani możliwości, ani stosunków. Toteż łokciami zepchnęli cię z drogi synowie milionerów”.
„To jest miejsce zaludnione fetyszystami i ludźmi zapatrzonymi w widma”.
„(…) niektóre rzeczy trzeba brać na wiarę. Życie nie jest dostatecznie długie, aby wszystko ułożyć w euklidesowe pewniki (…)”.
„Jak silny musi być wstręt u kobiety, jeśli przewyższa strach przed pająkami!”.
„Ludzie pobierają się, bo nie mogą oprzeć się siłom natury, chociaż wiele osób wie doskonale, że przyjemność trwającą miesiąc kupują za cenę całego zmarnowanego życia”.
„Miłość posiada swoje ciemne zasady moralne, z chwilą gdy wchodzi w grę rywalizacja (…)”.
„Był uosobieniem starości przebranej za młodość, ale tak nieudolnie, że właściwa jego natura wyglądała przez wszystkie szczeliny”.
„Ale nawet piekarz musi trzymać się konwenansów, aby zyskać klientów”.
„Ale dlaczego prawem natury jest wzajemna rzeźnia?”.
„Tak, do końca moich dni będą tu obcym!”.
„Życie składa się z samych kłopotów, przeciwności i cierpień”.
„Coś poza nami powiada nam: >Nie będziesz<. Najpierw mówiło: >Nie będziesz się uczyć<. Potem mówiło: >Nie będziesz pracować!<. A teraz mówi: >Nie będziesz kochać!<”.
„(…) zamysłem natury, prawem natury i racją bytu jest radość doznawania dzięki instynktom, jakich ona nam dostarcza-instynktom, które cywilizacja podjęła się zniweczyć!”.
„Trudno kobiecie utrzymać cnotę, gdy naokoło jest tylu młodych mężczyzn!”.
„Kiedy w pobliżu kręci się kochanek, połowiczne małżeństwo powinno być dopełnione”.
„W dzisiejszych czasach wesela całkiem są podobne do pogrzebów”.
„Czas i okoliczności, które rozszerzają horyzonty większość mężczyzn, zacieśniają prawie niezmienne poglądy kobiet”.


                  „Juda nieznany” to najbardziej tragiczna i eksperymentalna powieść Hardy’ego, poświęcona tematowi pragnienia i wyobcowania. Gdy główny bohater książki Juda Fawley zostawia za sobą wiejskie Marygreen i Alfredston dla wież uniwersyteckiego Christminster City, decyduje się na przejście ostatnich czterech mil na piechotę. Fizycznie pokonuje odległość dokładnie wymierzoną jedynie nadzieją i ambicją lub też przepięknym entuzjazmem kogoś, kto nie wie, jakie przeszkody na niego czekają. Gdy kamieniarz Juda wkracza do miasta, wnosi ze sobą swe klasowe pochodzenie i jego historię. Przepełnia go uniesienie, gdy odczytuje monumentalne stronice architektury budynków kolegiów, czyniąc to oczami rzemieślnika. Stopniowo jego pochodzenie zawęża granice jego ambicji.

                 Kiedy Juda Fawley był chłopcem odznaczał się wątłą budową, jednak bez postoju mógł przydźwigać do chaty swojej ciotki dwa wiaderka wypełnione po brzegi wodą. Przyjechał na wychowanie do staruszki z Mellstock, z południowego Wessexu. Jego ojciec dostał dreszczy, które wkrótce sprowadziły na niego śmierć. Staruszka zabrała chłopca na wychowanie do siebie. Juda odganiał ptaki z pola farmera Trouthama. Robota -jak twierdziła staruszka –powstrzymała chłopca od psich figlów. Chłopak wręcz szalał za książkami, a ciotka i sąsiedzi żartowali sobie, że małego Judę powinien ktoś zabrać do Christminster i zrobić z niego uczonego. Juda nie przykładał się do pracy, można powiedzieć, że nawet ją sabotował. Zamiast odganiać ptaki kołatką zaczął im współczuć. Czemu miałby je odpędzać? Coraz wyraźniej przybierały postać miłych przyjaciół, jedynych jego przyjaciół, o których mógł powiedzieć, że się nim cokolwiek interesują, bo przecież ciotki nie obchodził, jak to często zaznaczała. Juda przestawał kołatać i ptaki w spokoju mogły dzióbać to, co pozostało na polu. Tak jak on, zdawały się żyć w świecie, który wcale ich nie potrzebował. Magiczna nic braterstwa połączyła życie chłopca z życiem ptaków. Jakkolwiek marny i żałosny był ten ptasi żywot, ogromnie przypominał jego własny. Odrzucił kołatkę, jako podłe i odrażające narzędzie, obelgę dla ptaków i dla niego samego, skoro był im przyjazny. Nagle poczuł dotkliwe uderzenie w pośladki, kołatka posłużyła za narzędzie kary. Juda ocknął się w tej samej chwili, co ptaki i jego zdumionym oczom ukazał się właściciel pola we własnej osobie; czerwoną, błyszczącą gębę pochylał nad drącym chłopcem i bił go rozhuśtaną kołatką. Juda został dotkliwie pobity a do tego wyrzucony z pracy. Z tą mroczną myślą w głowie nie miał ochoty pokazywać się we wsi. Chociaż farmer Troutham skrzywdził go przed chwilą, Juda był chłopcem, który sam nie potrafił zrobić krzywdy jakiemukolwiek stworzeniu. Ta słabość charakteru, jak to określali mieszkańcy z jego wsi, nasuwała przypuszczenie, że Juda „był jednym z ludzi zrodzonych do wielu cierpień, zanim zapadająca nad ich niepotrzebnym życiem kurtyna oznajmi koniec wszelkiego bólu”.

                 Juda pobity i wystraszony szedł sam w stronę domu, pogrążony w tak głębokiej zadumie, że z czasem zapomniał o strachu. Tak jakby nagle dorósł. Tęsknił do jakiegoś oparcia, do przedmiotu miłości, tęsknił do miejsca, które mógłby zwać cudownym, gdzie mógłby poczuć się bezpiecznie. Czy takim miejscem stanie się miasto Christminster (autor opisuje Oksford używając nazwy Christminster), jeśli tam kiedyś dotrze? Czy okaże się ono zakątkiem, gdzie wolny od lęku przed farmerami, przed trudnościami czy śmiesznością, będzie mógł czuwać i czekać, i przedsięwziąć coś wielkiego jak żyjący w dawnych czasach mężowie, o których słyszał i czytał w książkach? Juda pomyślał, że za wszelką cenę musi dostać się do Christminster, do miasta gdzie „rośnie drzewo wiedzy”.

                  Przez następne trzy cztery lata na wioskowych uliczkach i bocznych drogach w pobliżu Marygreen można było spotkać dziwaczny pojazd i osobliwy wehikuł, powożony również w sposób dziwaczny i osobliwy. To Juda rozwoził chleb po wsiach a przy okazji czytał książki i uczył się języków: łaciny i greki. Juda postarał się, aby jego obecność jak najmniej obciążała starą ciotkę, pomagając jej w miarę możliwości, i w rezultacie interesy małej wioskowej piekarni znacznie się rozwijały. Niezwykły był ostatecznie nie tyle sam środek lokomocji, co sposób, w jaki Juda kierował nim na swym szlaku. Wnętrze wózka stanowiło, bowiem miejsce edukacji, jaką chłopak pobierał drogą „ prywatnej nauki”. Gdy tylko koń poznał trasę i domy, gdzie miał się zatrzymać, chłopak, usadowiony na froncie, przerzucał lejce przez ramię, otwartą książkę wyznaczoną na ten dzień przytwierdzał przemyślanym sposobem za pomocą rzemyka uwiązanego do budy, na kolanach rozkładał słownik i zagłębiał się kolejno w łatwiejsze ustępy starożytnych autorów.  
                   
                W Alfredston mieszkał pewien skromny kamieniarz i gdy Juda znalazł zastępstwo do małego ciotczynego przedsiębiorstwa, ofiarował temu człowiekowi swoje usługi za groszową pensję i naukę zawodu. U niego miał możliwość wyuczenia się podstaw obróbki kamienia. Po jakimś czasie przeniósł się do architekta, specjalisty od budowy kościołów w tym samym mieście, i pod jego kierunkiem wprawił się w odnawianiu zniszczonych ozdób kamiennych w kilku okolicznych kościołach. Nie zapominał, że rzemiosło to stanowi podstawę utrzymania jedynie w trakcie przygotowania się do zakrojonych szerzej poczynań, do których, jak sobie pochlebiał, lepiej się nadaje; niemniej pochłaniało go ono. I tak skończył i przekroczył dziewiętnasty rok życia.

                 W drodze do Christminster poznaje Arabellę Dawn, córkę hodowcy świń. Dziewczyna razem z innymi kobietami myje świńskie mięso po uboju i zwraca na siebie uwagę Judy, rzucając w niego świńskim penisem (pizzle). Juda, zainteresowany jej urodą, odrzuca „pocisk”, po czym oboje wdają się w romantyczną pogawędkę, podczas gdy świński penis wisi na poręczy pobliskiego mostka. Kilka dni później Arabella uwodzi Judę i wkrótce biorą ślub. Niewiele ich łączy poza początkową fizyczną namiętnością. Podświadomie Juda wiedział aż nadto dobrze, że Arabella nie jest wiele warta, jako „okaz rodu kobiecego”. Po jakim czasie Arabella oznajmiła Judzie, że jest w ciąży. Wobec zwyczaju panującego na wsi wśród rzetelnych młodych mężczyzn, którzy posunęli się tak daleko w intymnych stosunkach z kobietą, jak on, to, niestety, uczynił, gotów był spełnić bez wahania swoja obietnicę i ponieść wszelkie konsekwencje. Dla własnego uspokojenia podtrzymywał w sobie zaufanie do Arabelli. Niemniej Arabella z pewnym niepokojem patrzyła na zbliżający się dzień, kiedy przy naturalnym biegu rzeczy przyjdzie jej wyjaśnić, że wznieciła „alarm” bez podstaw. Oznajmiła Judzie, że nie jest w ciąży. Gdy Juda obudził się następnego ranka, wydawało mu się, że patrzy na świat innymi oczami. Po kłótni Arabella zostawiła Judę, zabrała meble i wyprowadziła się z domu. Kiedy Juda przechodził ulicą w Alfredston i tam pewnego dnia zobaczył w jakimś oknie wystawowym małą kartkę z ręcznie wypisanym ogłoszeniem o wyprzedaży mebli, wśród różnorodnej kolekcji garnków, uprzęży, wałków do ciasta, mosiężnych lichtarzy, luster i innych przedmiotów złożonych w głębi sklepu, zauważył niewielką ramkę z fotografią, która okazała się jego własną podobizną. Z plotek dowiedział się, że Arabella wystawiła wszystkie meble i przedmioty na sprzedaż, ponieważ chce wyjechać do Australii.

             Upłynęło blisko trzy lata od czasu zerwania prostackiego pożycia z Arabellą. Teraz rozpoczynał się nowy, godny uwagi etap w jego życiu. Oczami wyobraźni widział przed sobą przedstawicieli nauk ścisłych i filologów, mężów o zamyślonych twarzach. Będąc w Christminster Juda spotyka swoją kuzynkę, Sue Brighthead, kobietę o androginicznej urodzie i niebanalnej inteligencji, która dzięki swoim wysiłkom w walce o równouprawnienie płci staje się ówczesną „feministką”. Juda i Sue zakochują się w sobie, jednak Sue woli poślubić dawnego nauczyciela Judy, Phillotsona. Małżeństwo okazuje się nieporozumieniem i po rozstaniu z Phillotsonem Sue zamieszkuje z Judą. Mają dwoje dzieci, które giną zamordowane przez, jak się okazuje dziecko Judy i Arabelli, o którego istnieniu Juda nie wiedział. Wkrótce jednak umiera w samotności, nie dożywszy trzydziestki i zmarnowawszy życie, niedaleko murów kolegium, w którym tak bardzo pragnął się uczyć. Znalawszy jego martwe ciało, Arabella postanowiła, że nikomu o tym nie powie aż do rana, żeby nie stracić okazji do zabawy w towarzystwie przyjaciół Judy podczas odbywającego się właśnie w miasteczku festynu.

               Spróbujmy jednak zanalizować książkę. Fakt, że jako mechanizm pełnej tragizmu intrygi zostało użyte prawo małżeńskie, a także to, że pisząc o życiu rodzinnym Thomas Hardy starał się wykazać, że, jak powiedział kiedyś Diderot, „prawo cywilne powinno być wyrazem praw natury”. Hardy uważał, że powinna istnieć możliwość rozwiązania małżeństwa z chwilą, gdy staje się ono okrucieństwem dla którejś ze stron, bo wtedy przestaje być właściwie małżeństwem i teoretycznie, i moralnie. Zagadnienie to wydawało mu się dobrym założeniem dla fabuły tragedii opowiedzianej dla niej samej, aby przedstawić szczegóły zawierające wiele prawd powszechnych, nie bez nadziei, że da się w nich odnaleźć pewne arystotelesowskie, oczyszczające cechy. Jeśli chodzi o sceny z życia małżeńskiego, pomimo że uderzyły w sedno sprawy i pomimo przeraźliwych „krzyków” krytyków książki, sakrament małżeństwa nadal cieszył się powodzeniem i ludzie wstępowali w związki małżeńskie, które nie zawsze zasługują na nazwę prawdziwego małżeństwa. Następnie ktoś dokonał odkrycia, że książka „Juda nieznany” jest książką moralną- powściągliwą w ujęciu trudnego tematu- tak jakby autor nie utrzymywał przez cały czas, że to właśnie stanowiło jego intencję. Wobec tego wiele osób zdjęło z niego „klątwę” i ataki ucichły.

                  Nieudane małżeństwo Judy z dziewczyną, której nie kochał, i niekonwencjonalny związek z niezależną i zaburzoną psychicznie (prawdopodobnie chorowała na zaburzenie typu borderline) kuzynką Sue prowadzą do tragedii, a reakcja Judy na nią jest znamienna.  Połączona z rozpaczą, cierpieniem, gniewem i dumą, jest przepełniona poczuciem wyobcowania, tym bardziej bolesnego, że niewypowiedzianego. Otrzymawszy zakaz dostępu do „świata wiedzy”, ale świadomość, że taki świat istnieje, Juda Fawley jest podwójnie wygnany, wyrwany przez swe ambicje ze swoich korzeni społecznych i spętany przez te korzenie, gdy próbuje zrealizować swe pragnienia. Kiedy otrzymał wiadomość od jednego z rektorów uczelni: „ośmielam się stwierdzić, że będziesz miał o wiele większe szanse powodzenia w życiu pozostając w obrębie własnej sfery i trzymając się swego zawodu niż obierając inny kierunek. I takie postępowanie Panu zalecam”, Juda się załamał. Ta nieludzko rozsądna rada do ostateczności rozjątrzyła Judę. Wiedział, że to prawda. A jednak, po dziesięciu latach ciężkiej pracy, „policzek” wydawał się ciężki do zniesienia. Juda w amoku i pod wpływem alkoholu napisał na murze miasta cytat z Księgi Hioba: „Też ci ja mam serce jako i wy, anim jest podlejszy niźli wy; bo któż tego nie wie, co wy wiecie?”. Kiedy Juda wytrzeźwiał próbował racjonalizować swoje życie. Czy przyczyna działała machinalnie jak lunatyk, a nie z rozmysłem jak mędrzec? Przy ujmowaniu warunków ziemskich w ramy nie wzięto chyba pod uwagę takiego rozwoju uczuć wśród stworzeń podległych tym warunkom, jaki został osiągnięty przez myślącą i wykształconą ludzkość. Ale nieszczęście sprawia, że przeciwstawne siły wydają się antropomorficzne. I teraz te wyobrażenia przekształcały się raz w Arabelle a raz w Sue. Czy Juda nie miał wyboru i musiał podporządkować się tym siłą? Cały odwieczny gniew „potęgi” zwrócił się przeciw niemu, i musiał się poddać. Nie miał wyboru. Walka przeciwko przeznaczeniu jest bezcelowa i skazana na porażkę. Juda przeżywał w tym miejscu swoją tragedię, komedię oraz farsę, przeżywając rzeczywiste zdarzenia w najbardziej intensywny sposób. Pozbawiony celu, zarówno w dziedzinie intelektu, jak i serca, nie był zdolny do pracy. Z okrutną uporczywością nękała go myśl, że wskutek jego związków z Arabellą i Sue, utracił jedyne pragnienie, jakie miał: pragnienie zdobycia wiedzy i ukończenia uniwersytetu.

                   Thomas Hardy zgodził się na okrojenie kilku rozdziałów książki przed publikacją, w znacznej mierze usuwając w ten sposób powody ewentualnych kontrowersji. Scena rzucania świńskim penisem została znacznie zmodyfikowana w obawie, że jej nieprzychylne przyjęcie mogłoby zaważyć na sprzedaży książki. Książka była przez lata poddawana cenzurze i „opluwana” przez autorytety religijne. Biskup Howe z Wakefirld oświadczył, że spalił swój egzemplarz powieści, i namawiał innych Anglików, by uczynili podobnie. Biskup krytykował zwłaszcza „niesmaczną scenę”, gdy Arabella zwraca na siebie uwagę Judy, oraz zabójstwo dzieci Judy i Seu. Trzeba pamiętać, że w żadnym kraju pruderia czytelników nie wpływała równie paraliżująco na politykę wydawniczą, jak to miało miejsc w Anglii XIX wieku.

22 września 2018

Myszy i ludzie


„Myszy i ludzie”


John Steinbeck




Autor/ (ur. 27 lutego 1902 w Salinas, zm. 20 grudnia 1968 w Nowym Jorku) – amerykański pisarz i dziennikarz, laureat nagrody Nobla w dziedzinie literatury z 1962 roku.
Tłumaczenie/ Zbigniew Batko

Tematyka/ Ta krótka, niespełna 150-stronicowa książka, zawiera w sobie spory ładunek emocji. Rzecz dzieje się w USA I poł. XX wieku. Jest to historia dwóch najemnych robotników, których los złączył ze sobą i którzy razem poszukują pracy. Jeden z nich, człowiek o olbrzymich muskułach, ale "o bardzo małym rozumku" ciągle wpędza swojego "opiekuna" i siebie w tarapaty. Tak też się dzieje, gdy przybywają na kolejną farmę, na której rozgrywa się opowieść. Żeby nie zdradzać do końca fabuły, powiem tylko, że jest pisana specyficznym językiem (bohaterami są ludzie prości). Jest to także historia o przyjaźni, o marzeniach, o tym, że czasem by być szczęśliwym, człowiek potrzebuje myszy do pogłaskania (jakkolwiek głupio by to brzmiało). Historia, która nie ma happy endu i kończy się wielką, wyciskającą łzy tragedią.

Główny motyw/ Głównymi bohaterami są George i Lennie. To robotnicy, którzy właśnie zatrudnili się w nowej pracy. Już od początku akcji obserwujemy specyficzne traktowanie Lennie'ego przez George'a. Wydaje się, że nim rządzi, mówi, co ma robić, czego nie. Lennie, bowiem jest ograniczony umysłowo. Jest po prostu dużym dzieckiem, które chce wszystko dotknąć, co mu się podoba. Łatwo zapomina, co się do niego mówi i całkiem podporządkowuje się George'owi. Traktuje go jak swego opiekuna, któremu stara się być za wszelką cenę posłuszny. Lennie patrzy na świat oczami dziecka, jest bardzo naiwny, ufny, jednocześnie otwarty na innych ludzi. Dysponuje ogromną siłą fizyczną, co, jak się okazuje, przysparza mi trochę problemów.

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Tacy jak my, co to pracują na ranczach, to najbardziej samotni goście na świecie. Nie mają rodziny. Nie mają własnego kąta. Przychodzą na rancho, zarobią trochę forsy, a potem idą do miasta i przepuszczają wszystko. I zanim się obejrzysz, już zasuwają na inne rancho. Nie mają żadnej przyszłości ani planów”.
„Może na tym przeklętym świecie ludzie boją się siebie”.
„(...)spryciarz rzadko bywa porządnym człowiekiem”.
„Człowiek musi mieć kogoś bliskiego. Dostaje fioła, jak nikogo nie ma.(…) Nieważne, kim jest ten drugi, byle tylko był. (…) Mówię ci, człowiek z tej samotności może się rozchorować!”.
„My mamy przyszłość. Mamy do kogo otworzyć gębę, mamy kogoś, kto się choć trochę nami przejmuje (...). Ja mam ciebie, a ty masz mnie”.

   

                        Tytuł książki „Myszy i ludzie” prawdopodobnie najbardziej znanego dzieła Steinbecka nawiązuje do jednego z wersów wiersza Roberta Burnsa „Do myszy”; w którym marzenia człowieka zostały przyrównana do biologicznych potrzeb myszy, co wskazuje bezpośrednio tragizm historii zawartej w książce. „Myszy i ludzie” to opowieść o dwóch mężczyznach, wielkim i infantylnym Lenniem oraz niedużym i sprytnym George’u, którzy wędrując w poszukiwaniu pracy z jednego rancho na drugie, marzą, że pewnego dnia dorobią się własnej farmy. Mimo dzielącej ich różnicy możliwości intelektualnych są dobrymi przyjaciółmi, dzieląc to samo marzenie o własnej ziemi, na której Lennie mógłby hodować króliki. W trakcie tych wędrówek George często wścieka się na ograniczonego Lenniego i traci do niego cierpliwość, jednak nie porzuca dziecinnego „olbrzyma”. Wie, że Lennie nieuchronnie napytałby sobie „biedy”, wplątując się w sytuacje, z których sam nie potrafiłby się uwolnić, dlatego musi nieustannie mieć na niego oko.

                Obaj bohaterowie cieszą się, że dostali pracę na rancho, jednak George musi jak zwykle przedstawiać Lenniego w lepszym świetle, żeby wydawał się zdolniejszy i bardziej inteligentny, niż jest w rzeczywistości. Syn szefa, Curley, tyranizuje dziecinnego Lenniego, który zaczyna odczuwać sympatię do ślicznej młodej żony swojego prześladowcy. Jednak żona Curleya nie traktuje Lenniego uczciwie i dla zabawy przekomarza się z nim, nie zdając sobie sprawy z tego, jak poważnie postrzega jej zalotne zachowania. Lennie widzi w niej coś podobnego do miękkiego puszystego szczeniaka, jakiego miał kiedyś, i pragnie głaskać jej miękkie włosy, tak jak kiedyś głaskał miękkie futerko pieska. Gdy Lennie podchodzi do żony Curleya, żeby ją pogłaskać po włosach, kobieta wpada w panikę i zaczyna wyrywać się i krzyczeć. Lennie pragnie ją uciszyć i zasłania jej usta ręką, ale nie potrafi kontrolować swojej siły i skręca jej kark. Gdy George orientuje się, co się stało, Lennie płacząc, przeprasza go, że ją skrzywdził, tak jak kiedyś skrzywdził szczeniaka. George doskonale rozumie, że robotnicy z rancho pod wodzą Curleya nie będą mieli dla Lenniego litości, każe mu się, więc szybko spakować, ponieważ muszą odejść. Chwilę później, gdy obaj siedzą na brzegu rzeki, George zabija Lenniego strzałem z pistoletu, żeby oszczędzić mu bardziej przerażających cierpień z rąk tłumu.

                     „Myszy i ludzie" to opowieść o tęsknocie za życiem w harmonii z naturą, a także o rządzących światem nierównościach i podziałach na lepszych i gorszych. Ci drudzy, reprezentowani w książce przez Smalla czy niedołężnego starca, nie mają szans na normalne funkcjonowanie, bo nikt nie upomina się o ich prawa. "Myszy" pokazują iluzoryczność american dream - niczym nieuzasadnionej wiary w to, że marzenia mogą kształtować rzeczywistość. Steinbeck pyta również o granice przyjaźni, która z serdecznej zażyłości zmienia się w krwawą jatkę. W tej trudnej do jednoznacznej interpretacji powieści pisarz łączy ważny temat z socjologiczną obserwacją, nie uderzając przy tym w publicystyczne tony.

                    Wszystkie powieści Steinbecka można sklasyfikować, jako powieści społeczne traktujące o problemach ekonomicznych pracy na wsi, lecz zawsze w jego książkach możemy odnaleźć pewien rodzaj hołdu dla ziemi, co nie zawsze zgadza się z jego rzeczowym, socjologicznym podejściem. Powodzenie książki uzasadnione jest oryginalnością i sensacyjnością tematyki, polega ona na połączeniu realistycznych scen z życia najemnych robotników rolnych z surrealistycznym obrazem niedorozwiniętego umysłowo „olbrzyma” Lenniego i ożywieniu fragmentów opisowych o niedwuznacznej wymowie społecznej, a więc i odpowiednio rozległej treści, z majakami i odruchami chorego umysłu, w których grozie zawarty jest również pewien ładunek treści społecznych. Oddziałuje on głównie na drogę procesu skojarzeniowego przez wytyczenie bliżej niesprecyzowanego związku między osobistą tragedią Lenniego i wegetacją środowiska, do którego należy. W przyćmionej świadomości Lenniego rodzą się pragnienia takie same, jak pragnienia jego współtowarzyszy: marzy o tym, by kiedyś osiąść na własnym kawałku ziemi i zamieszkać we własnym domu. Są to tęsknoty, których ani on, ani żaden inny robotnik rolny nigdy zrealizować nie potrafi.

                „Myszy i ludzie” są powieścią trzech płaszczyzn: utopijnej, krytyki społecznej i psychologicznej. Motywy utopijne zawarte są w niespełnionych snach Lenniego, ich powiązania literackie wskazują na odległą genealogię; wywodzą się z doktryny socjalizmu utopijnego Charlesa Fourier, która w Stanach Zjednoczonych doczekała się realizacji w postaci sławnej Brook Farm (1841-47) w stanie Massachusetts. W eksperyment ten było zaangażowanych wielu wybitnych pisarzy amerykańskich, wśród nich również Nataniel Hawthorne, który upamiętnił go krytycznie w powieści „Romans Doliny Radości”. Nie ulega wątpliwości, że tradycja zrzeszeń spółdzielczych wzorowanych na doktrynę Fouriera wywarła znaczny wpływ na koncepcje społeczne Steinbecka. W wyobraźni Lenniego obraz rancha musi się zredukować do wymiarów dostępnych jego umysłowości. Lennie każe swemu przyjacielowi i opiekunowi George’owi, powtarzać wciąż od nowa bajkę, którą zna na pamięć, o małej farmie, którą nabędą, gdzie będą mieli kurczęta, tłuste masło, króliki i piec. Opowieść ta towarzyszy mu także na chwilę przed śmiercią, którą zadaje mu dobroczynnie George, by w ten sposób ocalić go przed samosądem rozwścieczonego tłumu.
                         
Bardziej realny kształt planowi nabycia farmy nadaje George; ale dopiero wówczas, gdy do udziału w nim dopuścili starego, jednorękiego robotnika Candy’ego, zamiar George’a i Lenniego zatraca cechy prywatnych planów i upodabnia się do wizji społeczności spółdzielczej Fouriera. Nie znaczy to wcale, że stał się on przez to bardziej realny. Zgorzkniały przez krzywdę swego życia stary Murzyn Crocks z brutalną szczerością pozbawia ich wszelkich złudzeń: „Jesteście niepoczytalni…Widziałem setki ludzi, którzy wędrowali po drogach i zatrzymywali się na ranchach z zawiniątkami na plecach i tą samą przeklętą nadzieją w głowie. Setki ich: przychodzili, odchodzili i szli dalej, i każdy z tych potępieńców miał mały kawałek gruntu w głowie. I nigdy żaden z nich, przeklętych przez Boga, nic nie dostał.- Tak samo jak nieba, każdy chce małego kawałka ziemi. Czytałem wiele książek: nikt nigdy nie dostaje nieba i nikt nigdy nie dostaje ziemi. Ona jest tylko w ich głowach, cały czas o niej mówią, lecz ona jest tylko w ich głowach”.

                Wprawdzie okoliczności niecodzienne i nieprzewidziane pokrzyżowały plany Lenniego, George’a i Candy’ego, ale potwierdziły one tylko precyzję, z jaką działają ogólne prawa społeczne. Po śmierci Lenniego George, wbrew namowom Candy’ego, rezygnuje z zamiaru nabycia farmy; wie, że teraz, tak samo jak inni robotnicy rolni, zarobione przez miesiąc pieniądze straci w ciągu jednej nocy w domu publicznym i w szynku, aż, jak to powiedział Crooks, tak samo jak innych wyniosą go któregoś dnia w trumnie zbitej z desek. W opisach szarzyzny wegetacji robotników rolnych zawarte są elementy krytyki społecznej: część opisowa nie jest jednak szczególnie obszerna, co wynikało z konieczności podporządkowania tematu prawidłom formy dramatycznej; dla tych samych względów rozbudowany jest dialog i charakterystyka. Z punktu widzenia problematyki społecznej zawartej w „Myszach i ludziach”, najciekawsze są postacie Candy’ego i Crooksa; są oni krańcowymi przykładami rzeczywistości wspólnej wszystkim pracownikom rolnym, w ich losie już się spełniło to, co stanowi potencjalną groźbę dla innych. Jeden z nich zdyskwalifikowany przez kalectwo, drugi przez rasę, obaj na równi z racji wieku i z tejże racji obdarzeni bogatym doświadczeniem życiowym, które ich sądom nadaje rangę prawd ogólnych, wywołują oni sytuacje, które muszą się spełnić, a których ich własny los jest po części ilustracją. Osamotnienie Crooksa wynika stąd, że jest Murzynem izolowanym od innych robotników, ale oni również, choć mieszkają we wspólnej izbie, wieczory spędzają na grze w karty, niedziele w domu publicznym, oszukując w ten sposób tylko własną bezdomną samotność. Szczęściem Candy’ego było to, że utracił rękę przy pracy, korzystał, więc z łaskawego chleba na farmie Curley’a; gdyby nie kalectwo musiałby współzawodniczyć w walce o byt z młodymi- bez szans powodzenia. „Jutro starości”, które spełniło się w życiu Crooksa i Candy’ego, w filozoficznej goryczy jednego i w panicznej, bezsilnej chęci ucieczki drugiego, stwarza najbardziej pesymistyczne akcenty w książce Steinbecka.

                 Tragedia Lenniego jest w sensie ścisłym tragedią choroby, budzi ona współczucie mimo czynu, jaki popełnił, bo widome jest, że dokonał go wbrew własnej intencji. Wprawdzie nieuzasadnione byłoby doszukiwanie się istnienia bezpośrednich związków przyczynowych miedzy upośledzonym umysłowo Lenniem i akcentami krytyki społecznej w „Myszach i ludziach”, faktem jednak pozostaje, że scalają się one w jedność nastroju ogólnego, którego udokumentowaniem w sferze czynu jest „gwałt”. „Gwałt” znaczy całą drogę życia Lenniego, „gwałtem” reaguje otoczenie, „gwałtem” też jest śmierć, jaką ponosi. Odwoływanie się do argumentu przemocy nadaje obrazowi środowiska cechy prymitywne, a indywidualne odchylenia psychiczne sugerują, że jest ono również niezdrowe. Tak jest według wszelkiego prawdopodobieństwa intencja tezy Steinbecka i jest ona osią przecięcia się płaszczyzny krytyki społecznej i psychologicznej. Jest to zresztą jedna z najbardziej symptomatycznych cech literatury amerykańskiej okresu międzywojennego, a także i wcześniejszego.

                 Zamiłowanie Steinbecka dla różnego typu odchyleń psychicznych nie ogranicza się wyłącznie do Lenniego. Psychopatą jest mały eks-bokser, syn właściciela farmy, który od dnia ślubu ustawicznie trzyma rękę w rękawiczce napełnionej wazeliną. Niecodzienna jest przyjaźń między Lenniem a George’m, trwa ona w ponurych okolicznościach ich wspólnego życia i tylko ona wnosi wartości pozytywne w potępieńczy świat egoizmu, samotności i bezcelowości. Jest ona pełna poświęcenia ze strony George’a i pełna oddania ze strony Lenniego. Lennie wyzwolił u George’a instynkt opiekuńczy, który także dla George’a był dużym oparciem moralnym, gdyż konieczność opieki nad Lennim wprowadziła dyscyplinę i ład w jego życie. U Lenniego zaś zrodziła się zależność i przywiązanie nieporadnego dziecka, która wyrażała się w uczuciu strachu przed gniewem George’a. Obdarzony niespotykaną siłą fizyczną „olbrzym” Lennie bał się panicznie gniewu drobnego George’a. W ten sposób tworzyli jedność ducha i ciała. Kiedykolwiek George na krótką bodaj chwilę tracił Lenniego z pola widzenia, popełniał on czyny, które kwalifikowałyby się, jako zbrodnicze, gdyż Lennie nie miał zdolności kontroli własnego postępowania. Lubił czuć aksamitną miękkość zwierzęcej sierści, ale jego potężne dłonie działały automatycznie, niedorozwinięty mózg nie miał nad nimi kontroli, toteż Lennie dusił myszki, które ustawicznie pieścił. Gładkość sukni kobiecej działała na niego podobnie. Z poprzedniego miejsca pracy musieli uciec po kryjomu w obawie przed samosądem, który groził Lenniemu oskarżonemu o usiłowanie gwałtu. Na farmie Carley’a, do której trafili, spełnił się ostatecznie los Lenniego, a pośrednio także i George’a. Synowa Carley’a, wulgarna dziewczyna miejska, źle się czuła w nowym wiejskim środowisku, nienawidziła męża, więc Lennie, który sprowokowany przez nikogo, do bójki zgruchotał mu dłoń, zafascynował ją swoją siłą. Kokietowała go ustawicznie, lecz Lennie pamiętał o przestrogach i unikał jej, aż poczuł gładkość jej sukni i stracił kontrolę woli. Chciał ją pogłaskać, jak to czynił z myszami, a gdy wystraszona kobieta usiłowała krzyczeć i wyrwać się z jego rąk, zatkał jej usta i zupełnie nieświadomie złamał jej kręg szyjny. Potem jak tropione zwierzę ukrywał się w zaroślach i tam czekał na George’a. Drżał w obawie przed wymówkami George’a, ale George zupełnie się nie gniewał, na prośbę Leniego znowu opowiadał o farmie i królikach- w przyrodzie także panowała absolutna cisza- a kiedy George usłyszał zbliżający się pościg, „kulą miłosierdzia” ocalił Leniego przed zemstą.

                Steinbeck bardzo ciekawie przedstawia aspekt „żony Curley’a” (autor umieścił w książce mnóstwo ciekawych feministycznych elementów), przewijający się non stop motyw potrzeby bliskości i co ciekawe „żona Curley’a” nie ma imienia. Cały czas jest nazywana „żoną Curley’a”, jest jego własnością. Curley posiada farmę, robotników, konia, krowy i żonę. Ogromny wpływ na losy bohaterów ma właśnie kobieta, która w męskim świecie szuka swojego miejsca.

                 Powieść „Myszy i ludzie” zdobyła wątpliwy zaszczyt, zajmując drugie miejsce na liście najczęściej wycofywanych pozycji z programów nauczania w szkołach publicznych w latach dziewięćdziesiątych XX- wieku. Zdaniem przeciwników książki w powieści występują prymitywni bohaterowie, którzy mówią wulgarnym językiem, a ich doświadczenia stanowią smutny dowód niedostatków amerykańskiego systemu społecznego. Jednak, kiedy ją przeczytamy, to zobaczymy w niej historię braterstwa i obraz brutalnych realiów świata, w którym nie ma miejsca na pielęgnowanie idealistycznej więzi łączącej bohaterów. Wyjątkowy związek George’a i Lenniego zbliża się do ideału, ale jest niezrozumiały dla reszty społeczności. Ludzie nie potrafią ogarnąć prawdziwej przyjaźni, zamiast tego „kopią dołki” pod sobą i wykorzystują słabości swych bliźnich. Jednak prawdziwy tragizm powieści zasadza się na tym, że w opisie śmierci amerykańskiego snu ujawnia się jego nierealność: marzenie pozostaje tylko marzeniem.  U Steinbecka wszędzie występuje walka człowieka ze światem, który jest „dziki, najeżony, rozczochrany” czeka tylko na sposobność, aby wtargnąć i zniszczyć każde szczęście, każde pragnienie ładu i spokoju. Człowiek musi mieć się przez każdą chwilę życia na baczności. Musi być zawsze w defensywie.

16 września 2018

Agostino


„Agostino”


Alberto Moravia



Autor/ (1907-1990), pisarza nie trzeba chyba w Polsce nikomu przedstawiać, ale na wszelki wypadek przypomnijmy, że to włoski powieściopisarz, nowelista i dziennikarz, że jego powieści, pisane tradycyjną, realistyczną, zwięzłą techniką ukazują przede wszystkim losy jednostki na tle portretu społeczeństwa. Moravia znany jest z tego, że często podejmował tematy ilustrujące konflikt między kreacją a uczuciowością, związane z apatią i rozpaczą współczesnego człowieka. Stworzone przez niego postaci poddają pod rozwagę wszystkie moralne wartości.

Tłumaczenie/ Barbara Sieroszewska

Tematyka/ To jedno z najlepszych opowiadań Moravii. Tematem książki - powracającym kilkakrotnie w twórczości pisarza i może jednym z najszczęśliwiej ujętych - jest problem wieku dojrzewania: to powolne i mgliste budzenie się zmysłów, rozpaczliwa ambicja utrzymania się na powierzchni tego nieznanego i tajemniczego morza, natłok nowych myśli i odkryć niepełnych i niedopowiedzianych, realizm życia wkraczającego nieraz w sposób tak brutalny w dziecinne jeszcze wyobrażenia młodego chłopca.

Główny motyw/ Jest to powieść o trzynastoletnim Agostino, który spędza lato w toskańskim kurorcie ze swoją piękną, owdowiałą matką. Kiedy matka znajduje sobie towarzysza, Agostino, czując się ignorowany i niekochany, zaczyna interesować się grupą miejscowych rówieśników. Chociaż odpychają go swoją nędzą i brutalnością, chociaż czuje się przy nich ośmieszony własną niewiedzą (jeśli chodzi o kobiety i seks), dziwna siła popycha chłopca, aby coraz silnej wikłać się w sprawy gangu, w jego ciemne gry. Nie potrafi zrozumieć swoich burzliwych uczuć, a tym bardziej silnej, trudnej relacji, która wiąże go z matką…

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
 „Tym, co go najdotkliwiej urażało, nie był sam fakt, że matka nad jego towarzystwo przeniosła towarzystwo tamtego młodzieńca, ale ta radosna gotowość, z jaką przyjęła zaproszenie niby coś zawczasu obmyślonego”.
„Dawne przywiązanie przekształciło się w uczucie zupełnie odmienne, obiektywnie obojętne i okrutne zarazem. Czuł, że te obleśne drwiny są pożądane i potrzebne po to właśnie, by tę przemianę przyspieszyć”.
„Gorzkie, bardzo gorzkie lekarstwo, które albo zabije, albo uzdrowi”.



                     Książkę Alberto Moravii „Agostino” możemy zdefiniować jako krótki, subtelny i metaforyczny opis kompleksu Edypa. Przypomnijmy, że Zygmunt Freud opisał w swoich pracach ów kompleks w bardzo prosty sposób: gdy dziecko spostrzega, że do miłości kochanej przez nie matki pretenduje również ojciec, budzący jego podziw i lęk, powstaje w jego świadomości pewne załamanie zwane kompleksem Edypa. Opiera się on na podświadomej, stłumionej skłonności płciowej do matki i lęku przed odwetem ojca jako rywala, budzącego nieuświadomioną wrogość syna.

                     Zacznijmy jednak od informacji ogólnych dotyczących kompleksów niszczących często życie, zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Według psychoanalizy kompleksy to nieuświadamiane, silne przeżycia emocjonalne, zwykle z okresu wczesnego dzieciństwa, stale wpływające na zachowanie. Mogą być przyczyną zaburzeń oraz determinować nieprawidłowy rozwój osobowości. Psychoanalitycy często nadają kompleksom nazwy postaci mitologicznych lub literackich (np. w tym wypadku mamy nazwę „kompleks Edypa”). Przepojone wstydem lub lękiem poczucie niższej wartości wobec innych, połączone z wygórowanymi lub niespełnionymi ambicjami powoduje nieśmiałość, skłonność do wycofywania się z kontaktów z innymi ludźmi, ograniczania aktywności nawet w dziedzinie luźno związanej ze źródłem kompleksu. Czasem prowadzi to do nadmiernej agresywności o charakterze kompensacyjnym.

                     Freud twierdził także, że kompleks Edypa jest metaforą aktualizującą się na wielu poziomach. Dotyczy związku trzech osób, zwłaszcza członków rodziny, przy czym poza tradycyjną relacją edypalną (dziecko, matka, ojciec) może też istnieć inny układ. „Trzecią siłą” może być rodzeństwo dziecka, a nawet różnego rodzaju instytucje (państwo, związek wyznaniowy, szkoła czy nawet praca). Uczucia miłości i nienawiści, które w różnych sytuacjach pojawiają się w życiu dziecka – a później w wieku dojrzałym- odpowiadają ambiwalencji wobec rodziców w klasycznej wersji kompleksu Edypa.

                     Tematem książki Alberto Moravii jest problem wieku dojrzewania małego chłopca o imieniu Agostino. Od pierwszych dni lata Agostino i jego matka wypływali co rano w morze małą łódką. Z początku matka zabierała również wioślarza, ale Agostino w tak widoczny sposób okazywał, że obecność tego człowieka jest mu niemiła, że w końcu wiosła zostały jemu powierzone. Z uczuciem głębokiej przyjemności wiosłował po spokojnym, przyjemnym morzu, takim, jakie bywa o wczesnym poranku, podczas gdy siedząca naprzeciw niego matka mówiła coś do niego półgłosem, radosna i pogodna jak to morze i niebo. Mówiła do niego tak, jak by był mężczyzną, a nie trzynastoletnim chłopcem. Matka Agostina była postawną, piękną kobietą, jeszcze w pełnym rozkwicie; Agostino doznawał uczucia dumy za każdym razem, kiedy wyruszał z nią na codzienną poranną przejażdżkę. Wydawało mu się, że wszyscy ludzie na plaży przyglądają im się- matce z podziwem, a jemu z zazdrością. Kiedy czuł na sobie wszystkie te spojrzenia, zdawało mu się, że sam mówi głośniej niż zwykle, że w jakiś szczególny sposób gestykuluje, że spowija go atmosfera teatralna, pokazowa, jak gdyby, zamiast na plaży, znajdował się z matką na scenie, skupiając na sobie uwagę setek widzów. Niekiedy matka ukazywała się w nowym kostiumie; on wówczas nie mógł się powstrzymać od głośnej o tym uwagi, żywiąc tajemne pragnienie, żeby inni słyszeli jego słowa. Kiedy odpływali już daleko od brzegu, matka mówiła synowi żeby się zatrzymał, nakładała gumowy czepek, zdejmowała sandały i zsuwała się do wody. Agostino zsuwał się w ślad za nią. Oboje pływali dookoła łódki. Po kąpieli wciągali się znowu do łódki i matka, spoglądając dookoła po spokojnym, świetlistym morzu, mawiała: „Jak pięknie, prawda?”. Agostino nie odpowiadał, gdyż czuł, że całą radość i piękno morza i nieba zawdzięcza przede wszystkim owej głębokiej intymności, jaką nacechowany był wzajemny stosunek jego i matki. Gdyby nie to poczucie, myślał sobie nieraz, cóż by zostało z całego tego piękna?

                    Pewnego ranka matka siedziała sobie pod plażowym parasolem, a Agostino na piasku obok niej czekał zwykły pory przejażdżki morskiej. Nagle cień jakiejś stojącej postaci przesłonił mu słońce. Podniósłszy oczy zobaczył wysokiego czarnowłosego młodzieńca z wyciągniętą w kierunku matki ręką. Nie zwrócił na to szczególnej uwagi, wydało mu się to taką przypadkową wizytą jak wiele innych; odsunął się trochę i czekał na zakończenie rozmowy. Ale młody człowiek nie usiadł mimo zaproszenia i wskazując na brzeg, gdzie przymocowana była łódka, na której przypłynął, zaproponował matce przejażdżkę po morzu. Agostino był pewien, że matka odmówi, podobnie jak odrzuciła dotychczas wiele podobnych propozycji; toteż bardzo był zaskoczony, kiedy zobaczył gotowość, z jaką przyjęła zaproszenie i zaczęła natychmiast zbierać swoje drobiazgi- sandały, czepek, torbę- ochoczo podnosząc się z leżaka. Matka przyjęła propozycję młodzieńca z życzliwą, spontaniczną prostotą, taką samą, jaka cechowała jej stosunki z synem. I z tą samą prostotą zwracając się do Agostina, który siedział z pochyloną głową i przyglądał się, jak piasek sypie się z jego zaciśniętej dłoni, powiedziała mu, żeby wykąpał się sam, bo ona przejedzie się trochę po morzu i za niedługo wróci.

                 Tymczasem młody człowiek, najwidoczniej pewien swego, ruszył w stronę przycumowanej łódki. Kobieta poszła za nim z właściwie sobie pogodną, majestatyczną powolnością. Syn patrząc za nimi, nie mógł oprzeć się myśli, że taka sama duma, zadowolona próżność i wzruszenie, jakie zawsze odczuwał wypływając z matką w morze, teraz musiały gościć w duszy tego młodzieńca. Agostino do tej pory patrzył zawsze na swoją matkę w jeden i ten sam sposób- widział ją pełną godności, pogodną, powściągliwą. Był więc zdumiony widząc podczas  przejażdżki z młodym  kawalerem zmianę, jaka się nagle objawiła nie tylko w jej sposobie bycia i w tym, co mówiła, ale, rzecz by można, w całej jej osobie; zupełnie jak by nie była już tą samą kobietą co dawniej. Nazajutrz młodzieniec pojawił się znowu, matka kazała Agostinowi jechać razem z nimi i powtarzały się te same mniej więcej sceny co dnia poprzedniego. Potem, po parodniowej przerwie, nastąpiła nowa wycieczka. W końcu, w miarę jak zażyłość między matką a młodym człowiekiem wzrastała w sposób widoczny, zaczął się on zjawiać każdego ranka. Agostino musiał im towarzyszyć, asystować przy ich rozmowach i wspólnej kąpieli. Przejażdżki te stały się dla niego wręcz odpychające, tak że wreszcie zaczął wynajdywać byle jakie preteksty, żeby się od nich wymigać. Znikał i nie pokazywał się więcej, chyba że zmusiła go do tego matka nie tyle długotrwałym wołaniem i szukaniem, ile bolesną litością, jaką w nim budziło jej widoczne zmartwienie i rozczarowanie.

                Agostino za każdym razem, kiedy matka spotykała się z młodzieńcem, czuł się przez nią zdradzany. Zaczął być arogancki i przykry do tego stopnia, że matka wyczuwając szyderstwo w jego komentarzu pod adresem jej spotkań, wymierzyła mu policzek. Agostino nic nie powiedział, ale zerwał się jednym susem z ziemi i ze spuszczoną głową poszedł plażą w stronę kabin z prysznicami. Twarz paliła go, oczy miał pełne łez i powstrzymywał je z trudem; bojąc się, żeby nie trysnęły, zanim znajdzie się w jakimś schronieniu, biegł skulony, pochylony nisko. Gorycz nagromadzona przez wszystkie te dni, kiedy zmuszony był towarzyszyć młodzieńcowi i matce w ich przejażdżkach, wzbierał w nim teraz mętną, gwałtowną falą. Kiedy Agostino schował się w kabinach, spotkał tam chłopca mniej więcej w swoim wieku, stojącego w czujnej pozie, jakby ktoś go śledził. Chłopiec miał na sobie krótkie, podwinięte spodenki i marynarski trykot bez kołnierza, z dużą dziurą na plecach. Bosy, rękami przytrzymując szparę drzwi, chłopiec badał wzrokiem plażę i zdawał się nie dostrzegać obecności Agostina. Ów chłopiec o piegowatej twarzy bawił się z innymi w policjantów i złodziei. Agostino patrzył na rówieśnika; nie zdawał sobie sprawy, czy mu się wydaje sympatyczny, ale w jego głosie dźwięczał szorstki akcent gardłowy, który był dla Agostina czymś nowym i zaciekawił go. Przy tym instynkt podpowiadał mu, że ten chłopiec, który schronił się w jego kabinie, stanowi okazję, aby uwolnić się od wpływu matki. Za dwie paczki papierosów, które wcześniej ukradł matce z torebki „wkupił” się do „bandy” chłopców. Nadano mu pseudonim „Piza”, bo pochodził z Pizy. Chłopiec, który wprowadził go w świat młodocianych chuliganów miał na imię Berto.
                           
                   Hersztem bandy chłopców był Saro pięćdziesięcioletni homoseksualista. To on obdzielił wszystkich chłopców papierosami od Agostina. Jak się okazało wszyscy chłopcy znali matkę Agostina i jej młodego adoratora Renzo, ponieważ podglądali ich podczas wspólnych kąpieli w morzu. Śmiali się z Agostina i pytali go, czy wie, co robi jego matka z Renzo? Chłopcy zaczęli demonstrować Agostinowi tarzając się po piasku, co robi jego matka i jej kochanek. Agostino nic nie rozumiał, wchłaniał tę nową wiedzę, jak wchłania się lek czy truciznę, których działanie nie objawia się od razu, ale wie się, że uczucie bólu czy tez ulgi przyjdzie niezawodnie, choć później. Świadomość ta nie tkwiła w jego mózgu opustoszałym, obolałym i oszołomionym, ale w innej jakiejś części jego jestestwa, w sercu przepełnionym goryczą, w głębi piersi zdumionej, że tę świadomość w siebie przyjmuje.

                 Kiedy Agostino wrócił wieczorem do domu przyglądał się matce i zastanawiał się, co właściwie zaszło podczas przejażdżki z Renzo i czy pomiędzy tych dwojgiem istnieje już miłosny stosunek. Twarz, szyja, ręce, i całe ciało matki, mimo że obserwował je z okrutną, świeżo nabytą wiedzą, nie zdradzały żadnych śladów pocałunków i doznanych pieszczot. Im dłużej Agostino przyglądał się matce, tym bardziej czuł się zawiedziony. Kiedy matka przytuliła go do siebie, jej ciało kiedyś tak mu miłe z powodu zapachu i ciepła, jakim promieniowała; teraz jednak wydawało mu się nagle, że pod wargami czuje jakieś nieznane, choć słabe pulsowanie, niby ostatnie drgnienia gwałtownych uczuć wzbudzonych w jej ciele dotknięciem ust młodzieńca.

                    Kiedy Agostino przechodził obok sypialni matki zatrzymał się przed uchylonymi drzwiami i zaczął ją obserwować. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, była matka stojąca przed lustrem. Nie była naga, jak się tego poniekąd spodziewał stojąc w drzwiach, ale na pół rozebrana; właśnie zdejmowała przed lustrem naszyjnik i kolczyki. Miała na sobie przejrzystą koszulę sięgającą zaledwie do połowy bioder. Chłopiec zaczął zauważać to, co do tej pory nie dostrzegał: wypukłość pośladków, nogi o długich udach, zaokrąglone łydki i szczupłe kostki. Piersi i miękkie kosmyki włosów. Całe ciało, dorodne i wspaniałe, zdawało się pod półprzytomnym spojrzeniem Agostina drżeć i pulsować w przyćmionym oświetleniu pokoju. Chłopiec pomyślał: „Oto jest kobieta”. Czuł, że całe jego synowskie przywiązanie buntuje się przeciwko temu widokowi, każe mu odejść; ale równocześnie owo nowe uczucie, lękliwe jeszcze, ale już silne, zmuszało go do wlepienia bezlitosnych oczu w to, na co jeszcze dzień wcześniej nie śmiałby podnieść wzroku. 

                  Choć sam nie zdawał sobie z tego sprawy, tym, co go pociągało do bandy wyrostków i meliny na kąpielisku Vespucci, było nie tylko nowe dlań towarzystwo chłopców, ale właśnie te brutalne drwiny z jego matki i jej przypuszczalnych amorów. Dawne przywiązanie przekształciło się w uczucie zupełnie odmienne, obiektywnie obojętne zarazem. Czuł, że te obleśne drwiny są pożądane i potrzebne po to właśnie, by tę przemianę przyśpieszyć. Ale dlaczego tak się starał nie kochać swojej matki, dlaczego znienawidził własną synowską miłość- na to pytanie nie umiał odpowiedzieć. Może wchodziła tu w grę uraza, że został oszukany, że uważał matkę za istotę tak zupełnie inną niż ta, jaką była w rzeczywistości. Może, nie mogąc jej kochać bez pokonywania trudności i bez odczuwania urazy- wolał nie kochać jej wcale i widzieć w niej kobietę taką jak inne? Dlatego właśnie ta sama okrutna ciekawość, która dopiero co kazała mu wlepiać po kryjomu wzrok w plecy matki, teraz pchała go do szukania upokarzającego, brutalnego towarzystwa chłopców. Czyż te wyzute z szacunku rozmowy nie były, podobnie jak ujrzana niespodzianie nagość czymś skutecznie niszczącym dawną synowską miłość, która teraz budziła w Agostinie taką odrazę? „Gorzkie, bardzo gorzkie lekarstwo, które albo zabije, albo uzdrowi”.

                    Zaczął się dla Agostina  okres pełen  ponurej udręki. Pewnego dnia był świadkiem „orgii” chłopców w namiocie Sara, owego dnia siłą otwarto mu oczy; ale to czego się wówczas dowiedział, to było więcej, niż mógł znieść. Bardziej niż nowość przytłaczała go i zatruwała nagle dostrzeżona ważność, niemożliwy do strawienia ciężar tych objawionych mu spraw. Z początku na przykład zdawało mu się, że po tych wszystkich rewelacjach jego stosunki z matką powinny się jakoś wyjaśnić; że uczucie skrepowania i odrazy, jakie w ostatnich czasach budziła w nim każda pieszczota matczyna, po rewelacjach Sara powinny zniknąć jak pod wpływem czarów i przerodzić się w nową, uspokojoną świadomość. Ale tak nie było; udręka, skrępowanie i odraza trwała nadal. Tylko, o ile przedtem były to niepokoje synowskiej miłości zmąconej niejasnym uświadomieniem sobie kobiecości matki, teraz, po ranku spędzonym w namiocie Sara, wyrastały one na gruncie nieczystej, złej ciekawości kłócącej się w nieznośny sposób z resztkami synowskiego szacunku.

                    Z tych dni wypełnionych wewnętrznymi walkami pozostało Agostinowi mętne wrażenie czegoś nieczystego. Zdawało mu się, że zamienił dawną niewinność nie, jak się spodziewał, na spokojną świadomość mężczyzny, ale na dziwaczny stan w którym do dawnych udręk przyłączyły się nowe, bez jakiekolwiek rekompensaty. Jak to często bywa, miejsce, w którym te wewnętrzne walki się odbywały-dom- stawało mu się coraz bardziej nienawistne. Nad morzem przynajmniej słońce, tłumy na plaży, obecność tylu innych kobiet odwracały jego myśli, wprawiały w rodzaj odrętwienia. Ale tu w czterech ścianach, sam na sam z matką, czuł, że jest narażony na wszelkie pokusy, że wszędzie czatują na niego pułapki dziwnych sprzeczności. Matka, która nad morzem stanowiła cząstkę tłumu półnagich ciał plażowiczów, tutaj była kimś jedynym, jej obecność narzucała się sama. Agostino miał bardzo wyostrzony zmysł rodzinnej intymności w połączeniu z awanturniczą wyobraźnią, jaką doświadczył z chłopcami z „meliny”, te przygody i odkrycia zmieniły zupełnie charakter jego wyobrażeń o erotyce. Na miejsce dawnych niewinnych niepokojów, które koiły nadejście nocy, matczyny pocałunek i ufny sen, przyszła paląca wstydem ciekawość, właśnie nocą przybierająca na sile.

                       Pewnego razu Agostino rozbił skarbonkę z pieniędzmi, pożyczył od matki dwadzieścia lirów pod pretekstem, że chce sobie kupić książkę i pod osłoną nocy poszedł do domu, gdzie według opowieści chłopców z „meliny” kobiety przyjmują mężczyzn. Agostina rozpalała wyobraźnia, z plotek wiedział, że o nic nie musi się martwić, te kobiety wiedzą, jak postępować z mężczyznami i czego mężczyźni od nich oczekują. Jednak z racji swojego młodego wieku nie został tam wpuszczony. Wskoczył na murek i próbował dostrzec, co się dzieje za oknem owego przybytku „poznania złego i dobrego”. Agostino dostrzegł, że kobieta, której twarzy nie widział ma na sobie luźną sukienkę z lekkiej błękitnej tkaniny, podobną do nocnych koszul jego matki. Wrócił na alejkę, pchnął furtkę i wyszedł na plac. Doznał uczucia gorzkiego zawodu, że jego przedsięwzięcie tak się nie powiodło. Wrócił do domu nie robiąc hałasu, rzucił się na łóżko i zasnął. Nagle obudził się i zobaczył matkę jej koszula była przejrzysta jak suknia tej kobiety z willi; ciało rysowało się pod tkaniną tak samo jak tamto drugie ciało niejasnymi liniami i cieniami. Tak więc, myślał Agostino, obraz kobiety z willi nie dość że nie staje, jak się spodziewał, pomiędzy nim a matką na kształt zasłony, ale, przeciwnie, w jakiś sposób wzmagał jej kobiecość.

                  Alberto Moravia w książce „Agostino” w mistrzowski sposób opisał psychiczną i fizyczną fazę okresu dojrzewania u chłopców. Jest to książka o byciu w pełni sobą, o tym jak kontakt z własnymi erotycznymi pragnieniami prowadzi do odkrywania seksualności. To w ciele odkładają się niewyrażone, zepchnięte przez umysł emocje, które w postaci pragnień wpływają na strukturę charakteru i związaną z nim historię życia osoby. To ciało pisze naszą historię uginając się pod ciężarem niespełnionych dziecięcych pragnień, które echem odbijają się w dorosłym życiu. Autor w swej książce odkrywa jak ważne dla rozwoju osobowości są doświadczenia z okresu edypalnego i sposób rozwiązania konfliktu edypalnego. Pokazuje, jak odnaleźć siłę w lęku, by pozwolić sobie doświadczyć poddania się miłości i seksualności, które wchodzą w skład instynktu życia.



                 

                  

08 września 2018

Woda dla słoni


„Woda dla słoni” 

Sara Gruen



Autorka/ (ur. 1969) Kanadyjska pisarka z podwójnym obywatelstwem[amerykańskim], zajmująca się pisaniem książek poświęconych w głównej mierze zwierzętom, w sprawie których się angażuje, będąc członkinią wielu organizacji charytatywnych zajmujących się ich ochroną i prawami.

Tłumaczenie/ Mariusz Ferek

Tematyka/ Jest to opowieść o niezwykłej miłości i wielkiej przygodzie, która na zawsze odmieniła życie wszystkich bohaterów. To historia o miłości i różnych jej odmianach, miłości między partnerami, rodziną, a także ludźmi i zwierzętami. O tym, jak traktujemy siebie nawzajem - czasem dobrze, a czasem źle. To dość dziwna opowieść o miłości, nadziei, odkupieniu, drugiej szansie i odnajdywaniu szczęścia.

Główny motyw/ Dzieło to opowiada historię studenta weterynarii o polskich korzeniach – Jackoba Jankowskiego. W dniu końcowych egzaminów dowiaduje się o śmierci swoich rodziców w wypadku samochodowym. Zawala mu się wówczas cały świat. Do egzaminu już nie podchodzi i pragnie się wynieść z miejsca, które przypomina mu o tym, co stracił. Postanawia wyruszyć w świat. Po jakimś czasie trafia do pociągu, który okazuje się być pociągiem pełnym cyrkowców. Tu natrafia na swojego rodaka noszącego przydomek „Wielbłąd”, który jest starszym panem nadużywającym alkoholu. Opiekuje się on chłopakiem i wprowadza w świat cyrku. Po pierwszym dniu Jankowski poznaje szefa wędrownego cyrku – Augusta Rosenblutha. Ten postanawia zatrudnić go do pracy przy zwierzętach. W ten sposób chłopak zaczyna swoje nowe życie, wśród artystów i zwierząt na arenie cyrkowej. Następnie zaś niedoszły weterynarz zaprzyjaźnia się z nowym nabytkiem szefa cyrku i najnowszą jego atrakcją – słonicą Rosie. Sytuacja komplikuje się w momencie, gdy zakochuje się on w żonie Rosenblutha, pięknej woltyżerce Marlenie. Po jakimś czasie dochodzi do tragedii.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Okazuje się, że jeśli nawet ciało cię zdradza, umysł temu zaprzecza”.
„Wiek to okropny złodziej. Kiedy zaczynasz rozumieć, na czym polega życie, ono ścina cię z nóg i przygarbia ci plecy. Sprawia ból, mąci ci w głowie i niepostrzeżenie rozprzestrzenia raka w ciele twojej żony”. 
„Jednym z największych upokorzeń starczego wieku jest fakt, że ludzie chcą ci pomóc przy takich czynnościach jak kąpanie czy chodzenie do toalety”.
„Jeśli jesteś artystą, uderzasz w zwykłych robotników. Jeśli jesteś robotnikiem, uderzasz w Polaków. Jeśli jesteś Polakiem, uderzasz w Żydów”.
„Życie toczy się niby normalnie, ale jest to bardzo krucha normalność”.


                         Zastanawiam się, dlaczego książka „Woda dla słoni” odniosła tak spektakularny i niespodziewany sukces? Jej autorka Sara Gruen to pisarka z przypadku, która literatury pięknej spróbowała po tym, jak straciła pracę redaktorki dokumentacji komputerowej. Napisała parę przyzwoicie skleconych „czytadeł”. Nie zapowiadało się, że „siedzi w niej coś takiego” jak „Woda dla słoni” – prosto skonstruowana, momentami drastyczna historia miłosna osadzona w świecie objazdowych cyrków, od jakich kiedyś roiło się w Ameryce w XX wieku.

                    Dlaczego Sara Gruen postanowiła napisać książkę o środowisku cyrkowców? Pewnego razu zobaczyła w gazecie pochodzącą z lat 30. XX wieku fotografię przedstawiającą cyrkowców. Było na niej wielu różnych, dziwnych i oryginalnych ludzi. Wtedy pomyślała, że warto byłoby uczynić ich bohaterami powieści, dlatego też w powieści jest wiele detali, które zaczerpnęła z historii cyrku lub cyrkowych opowieści. Na początku roku 2003 zabierała się do napisania zupełnie innej pracy, kiedy „Chicago Tribune” zamieściła artykuł na temat Edwarda J. Kelty’ego, fotografa, który podróżował z cyrkami po Ameryce w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku. Zdjęcie, które towarzyszyło artykułowi, zafascynowało ją do tego stopnia, że kupiła dwie książki z fotografiami cyrkowymi. Nim zdążyła przekartkować je do końca, już „połknęła haczyk”. Zarzuciła pracę nad książką, którą wcześniej zaplanowała napisać, i pogrążyła się w świecie „kolorowego” cyrku.

                  Zaczęła od zdobywania bibliografii, którą ułożył archiwista ze Świata Cyrku w Baraboo- stan Wisconsin- gdzie Cyrk Ringlingów pierwotnie przeczekiwał zimę. Wielu książek już nie wznawiano, ale udało jej się je zdobyć u antykwariuszy. Przed upływem kilku tygodni pojechała do Sarasoty w stanie Floryda, obejrzeć Muzeum Cyrku Ringlingów, gdzie jak się okazało, sprzedawano kopie rzadkich książek, które znajdowały się w jego zbiorach. Wróciła do domu uboższa o kilkaset dolarów i bogatsza o więcej książek, niż była w stanie unieść. Kolejne cztery i pół miesiąca poświęciła na zdobywanie wiedzy koniecznej do zmierzenia się z tą tematyką. Również w tym czasie odbyła trzy dodatkowe podróże (powrót do Sarasoty, wizyta w Świecie Cyrku w Barboo i weekendowa wycieczka do zoo w Kansas City, by od dawnego tresera słoni dowiedzieć się o języku ciała tych zwierząt oraz ich zachowaniu).

                    Historia amerykańskich cyrków jest tak bogata, że wiele najbardziej szokujących szczegółów autorka zaczerpnęła ze sfery faktu bądź anegdoty (w historii cyrku granica między jednym a drugim nie jest ostra). Na myśl przychodzi tu anegdota wystawienia na pokaz hipopotama zakonserwowanego w formalinie. Ważącą czterysta funtów martwą „mocną damę”, którą obwożono po mieście w klatce dla słonia. Słonia, który systematycznie wyciągał kołek z drzwiczek i kradł lemoniadę. Innego słonia, który uciekał i wyrywał warzywa z przydomowych grządek. Lwa i pomywaczkę tkwiących razem pod zlewem. Naczelnego dyrektora cyrku, którego zamordowano, a ciało zawinięto w szapito. I tak dalej. Sara Gruen zaadoptowała na potrzeby książki przerażającą i jak najbardziej prawdziwą tragedię związaną z paraliżem po spożyciu wyciągu z imbiru jamajskiego, który w latach 1930-1931 zniszczył życie mniej więcej stu tysiącom Amerykanów. W końcu chciała zwrócić uwagę na dwie słonice z cyrków prowadzonych w dawnym stylu. Nie w tym rzecz, że zainspirowały one ważniejsze punkty intrygi wysnute w jej książce, lecz także, dlatego, iż te stare słonice zasłużyły na upamiętnienie.  W 1903 roku słonica o imieniu Topsy zabiła swojego trenera, gdy ten nakarmił ją zapalonym papierosem. W większości cyrkowych słoni wybaczano jedno, dwa morderstwa, ale to było trzecie uderzenie Topsy. Właściciel Topsy z Lunaparku Wyspy Coney postanowił z jej egzekucji uczynić wielki spektakl. Tymczasem obwieszczenie, że słonica zostanie powieszona, wywołało gwałtowne protesty- czy powieszenie nie było mimo wszystko okrutną i niespotykaną karą? Do legendy przeszła też inna słonica o imieniu Stara Mama. Powiadano, że nigdy wcześniej nie widziano mądrzejszego słonia. Jednak nowy treser z przerażeniem stwierdził, że nie da się nakłonić zwierzęcia do niczego poza człapaniem w kółko. Jak się później okazała słonica rozumiała jedynie po niemiecku. Po tym przełomie słonica Stara Mama przeszła szybki kurs angielskiego i zrobiła wspaniałą karierę. Obie słonice są pierwowzorem słonicy Rosie, która jest jedną z bohaterek książki „Woda dla słoni”.

                    Narratorem opowieści jest dziewięćdziesięcioletni Jakob Jankowski, który spędza swoją starość w domu opieki. Za oknami domu spokojnej starości mieszkańcy usłyszeli jakiś hałas, pewnie doszło do jakiegoś wypadku- pomyśleli wiekowi pensjonariusze- lub odbywają się jakieś biegi uliczne? Stadko starszych dam przykleiło się do okna na końcu korytarza niczym grupka dzieciaków albo skazańców. Wszystkie panie były „pająkowate” i kruche, większość z nich była młodsza od Jakowa o dobre dziesięć lat. Stał na korytarzu obok, mając w gotowości swój balkonik. Pokonał długi okres rehabilitacji i przez jakiś czas wydawało się, że już w ogóle nie będzie chodził, od kiedy złamał biodro. Spoglądnął w dół, sprawdził czy hamulec balkonika jest wyłączony i także pomału podszedł do okna. Okazało się jednak, że w sąsiedztwie zatrzymał się cyrk, który po raz drugi zmienia koleje jego życia. Jakob spojrzał przez okno podnosząc twarz mrużąc powieki przed promieniami słońca. Tak go oślepiło, że minęła chwila, nim zobaczył, co się dzieje. Potem kształty przed jego oczami stały się wyraźniejsze. W przeciwległym krańcu parku stał olbrzymi namiot w grube biało-purpuroworóżowe pasy i z wyraźnym spiczastym szczytem. Serce zaczęło mu bić tak mocno, że zacisnął z bólu pięść przy piersi. Jakob z wrażenia upadł na ziemię.

                   To za sprawą upadku Jakoba poznajemy historię jego młodości. Jacob Jankowski ma dwadzieścia trzy lata i jest weterynarzem bez dyplomu. To wtedy po raz pierwszy cyrk zmienia jego życie. Staje się dla niego areną bolesnego wejścia w dorosłość (po tragicznej śmierci rodziców) i poszukiwania w życiu swojego miejsca. Droga, którą wybrał sobie Jacob, okazuje się być wyboista i pełna przeszkód. Jakob dobrze pamięta ten dzień, kiedy do auli wykładowej wszedł dziekan Wilkins i wspiął się po schodkach na katedrę. Powiedział coś na ucho profesorowi McGovern i wywołali z sali Jakoba. Chłopak na początku miał w głowie gonitwę myśli, analizował wszystkie swoje posunięcia z ostatnich dni. Przeszukali akademik? Może znaleźni gorzałkę kolegów? A może ich sprośne komiksy? Jakob pomyślał, że jeśli go teraz wyrzucą z uczelni, zginie z ręki ojca. O matce nawet nie chciał wspominać. W porządku, zatem może wypił trochę whisky, ale nie ma nic wspólnego z przemytem i handlem nielegalnego alkoholu. Dziekan Wilkins wziął głęboki oddech, podniósł na Jakoba wzrok, położył mu dłoń na ramieniu i oznajmił, że rodzice Jakoba zginęli w wypadku samochodowym.

                  Inspektor policji zawiózł Jakoba do szpitala własnym samochodem, dwuletnim phaetonem, który musiał kosztować majątek. Tak wiele rzeczy ludzie zrobiliby inaczej, gdyby wiedzieli, co się stanie tamtego pamiętnego października. Koroner zaprowadził chłopaka i policjanta do piwnicy i znikł za jakimiś drzwiami, zostawił ich na korytarzu. Po kilku minutach pojawiła się pielęgniarka, przytrzymała otwarte drzwi, bez słów zaprosiła do środka. Koroner odsłonił najpierw ojca, potem matkę. Jakob przełknął ślinę i pokiwał głową. Wcale nie wyglądali jak jego rodzice, z drugiej zaś strony przecież to nie mógł być nikt inny. Śmierć była w nich wszędzie, i w pocętkowanych sponiewieranych torsach, i purpurze „bakłażanów” na tle bezkrwistej bieli. Jakob odwrócił się, kiedy wymiociny eksplodowały mu z ust. Zabrali go i usadzili na krześle. Uprzejma pielęgniarka w wykrochmalonym białym fartuchu przyniosła mu kawę. Później przyszedł kapelan i przy nim usiadł. Zapytał, czy jest ktoś, do kogo może zadzwonić. Jakob wymamrotał, że wszyscy jego krewni są w Polsce. Kiedy wyszli z pomieszczenia Jakob wymknął się na zewnątrz. Jego rodzinny dom znajdował się ponad dwie mile od prosektorium. Dotarł na miejsce, zatrzymał się na podwórzu, trzymając walizkę wpatrywał się w długi, płaski budynek za domem. Nad wejściem wisiał nowy szyld z napisem: „E. JANKOWSKI I SYN lekarze weterynarii”. Rankiem jeszcze miał rodziców. Rankiem jedli tu śniadanie. Osunął się na kolana, dokładnie tu, na tylnej werandzie, wyjąc w rozcapierzone ręce.

                  Dwa dni po pogrzebie rodziców Jakob dostał wezwanie do biura wielmożnego Edmunda Hyde’a, aby otrzymać szczegółowe informacje o stanie ich rodzinnego majątku. Podczas rozmowy okazało się, że rodzina Jakoba żyła z kredytu, dom wpisany był w hipotekę, co wiązało się z tym, że dom i lecznica przechodzi na własność banku. Po kilu dniach rozmyślań nad swoim dalszym losem Jakob idąc w lunatycznym transie na skraj miasta wzdłuż torów kolejowych zauważył nadjeżdżającą potężną lokomotywę. Postanowił wskoczyć do jednego z wagonów. Nie miało najmniejszego znaczenia, dokąd jechał ten pociąg, bo jedno było dla niego pewne: daleko od tego miejsca, za to w stronę cywilizacji, jedzenia i pracy. Okazało się, że chłopak pozbawiony perspektyw i środków do życia nieświadomie wskoczył do cyrkowego pociągu. Przyłączył się do robotników pracujących dla cyrku braci Benzini. Krótko potem, po konfrontacji z kierownikiem cyrku, Augustem, zostaje zatrudniony, jako prywatny weterynarz cyrkowej menażerii. Jakob z wielkim zaangażowaniem wykonywał swoje obowiązki, czuł, że jego powołaniem jest leczenie zwierząt. Tak jak jego ojciec leczył je nawet wtedy, kiedy już nie dostawał za to zapłaty. Nie potrafił stać z boku i przyglądać się, jak koń cierpi na kolkę albo krowa męczy się przy porodzie, choćby oznaczało to osobistą ruinę. Jeśli jeden z szympansów potrzebował bliskości, pozwalał mu, więc siedzieć na swoich kolanach. I jak tu kwestionować analogię. Nie ulegało wątpliwości, że tylko on stoi miedzy tymi zwierzętami i interesami Augusta i jego cyrku. Autorka nie przemilcza tortur, jakim poddawane są zwierzęta, skupia się na okrucieństwie ludzi, tworząc wyraźną opozycję między głównymi antagonistami, bezdusznym Augustem, który swoje sprawy załatwia siłą i batem, a Jacobem, początkowo bezradnie przyglądającym się oprawcy. Pewnym przełomem stanie się przyjęcie do cyrku słonicy Rosie. Zwierzę, przez swoją niesubordynację, staje się ulubioną ofiarą Augusta i choć Jacob buntuje się przeciwko takiemu traktowaniu jego podopiecznych, nie wychyla się. Nie mści się nawet wtedy, gdy okazuje się, że karząca dłoń dyrektora dosięga nie tylko czworonożnych, ale i ludzi... I choć on sam pozostaje raczej bierny, ktoś inny bierze sprawy w swoje ręce. W tych  okolicznościach poznaje żonę Augusta, piękną woltyżerkę Marlenę.

                    „Woda dla słoni” jest kroniką rodzącego się romansu  pomiędzy Jacobem a Marleną oraz nad wyraz plastycznym obrazem życia w cyrkowej społeczności w dobie wielkiego kryzysu. Bohater przeżywa swoją pierwszą miłość, niestety Marlena jest żoną starszego, zazdrosnego i sadystycznego Augusta. Książka nawiązuje także do etapu przemijania i trudnych losów człowieka. Czasami, kiedy się starzejemy rzeczy, o których rozmyślamy i których pragniemy, zaczynają się wydawać realne. Potem sami w nie mocno wierzymy i bardzo szybko stają się one częścią naszej historii. Gdy ktoś w nie wątpi i mówi, że nie są prawdziwe, oj, wtedy się obrażamy. Bo już nie pamiętamy tego pierwszego etapu. Wiemy jedno: nazwą nas kłamcami. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że całą tę historię opowiada ponad dziewięćdziesięcioletni starzec, który często budząc się rano wie, że pewne historie, które opowiada tylko się mu śniły. Czytelnik nie wie na ile opowieści, które przypomina sobie Jakob są wspomnieniami a na ile tylko marzeniami sennymi. A może poprzez marzenia senne Jakob przypomina sobie wydarzenia, które wyparł głęboko do podświadomości?! Dlatego akcja książki rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych, to również dwie, jakże różne, sytuacje życiowe bohatera książki. We wspomnieniach jawi się on, jako odważny, przedsiębiorczy, zaradny mężczyzna, natomiast z drugiej strony czytelnik widzi go, jako zniedołężniałego starca, zależnego od pielęgniarek, pozbawionego troski ze strony swoich pięciorga dzieci. I tylko w scenie ucieczki z domu starców na przedstawienie cyrku, który zawitał właśnie do jego miejscowości, możemy rozpoznać dawnego, zdecydowanego na wszystko Jakoba Jankowskiego.

                 Muszę zaznaczyć, że książka nie jest wielką powieścią. Raczej miłą dla „ciała i ducha”. Co nie podoba mi się jeszcze w tej książce: że jest prostym przepisem na idealnie skrojony, schematyczny hit wydawniczy i wielkiej głębi w niej dostrzec nie można, chociaż się bardzo, ale to bardzo starałem. Jednak z drugiej strony książka Sary Gruen jest bardzo starannie wydana, zawiera archiwalne zdjęcia pochodzące z muzeów sztuki cyrkowej, co pozwala czytelnikowi jeszcze pełniej przenieść się w tamten zapomniany już nieco świat. Zastanawiam się czy książkę „Woda dla słoni” można uznać za literaturę „kobiecą”? Ma dla czytelniczek i czytelników przede wszystkim walor emocjonalny. Jestem w stanie wybaczyć autorce wiele niedostatków warsztatowych- ani słowa o literackiej, jakości- jeżeli czuję, że mówi o naszym życiu, naszych problemach, naszych podnietach. Są książki, od których nie możemy się oderwać, przez które zarywamy noce i przegapiamy stację, na której mieliśmy wysiąść, bo emocje i perypetie postaci wymyślonych przez autorkę/autora stają się na jakiś czas ważniejsze niż własne, takie, przy których przydaje się nie tylko chusteczka, ale niekiedy kieliszek koniaku. Tylko takie książki wywołują najgorętsze dyskusje, takowe książki długo się pamięta, i długo się analizuje. Tego rodzaju książki jak „Woda dla słoni” przestają być etykietką z pola teorii literatury czy studiów nad płcią, a stają się „znakiem siostrzeństwa”, emocjonalnego powinowactwa, kobiecej wspólnoty, marzycieli o prawdziwej miłości. Muszę przyznać, że kobiety są odważniejsze niż mężczyźni, nie ukrywają się ze swoimi gustami. Faceci, chociaż po kryjomu także czytają literaturę kobiecą. Po kryjomu, bo etos mężczyzny w kulturze zabrania im wzruszania się, okazywania uczuć i szukania historii z uczuciami w roli głównej. Nie powinno tak być! Mężczyźni powinni znaleźć sobie odwagę, żeby po tą tradycyjną „kobiecą” literaturę sięgnąć! Może by się wtedy trochę naprawili, bo świat ich bardzo zepsuł. Kobiety często wyśmiewa się, bo są ekstrawertyczne, romantyczne i uczuciowe. A tym czasem ja nie boję się powiedzieć, że w życiu najważniejsza jest właśnie miłość. Książka „Woda dla słoni” jest właśnie opowieścią o miłości, czyli o najważniejszej rzeczy, jaka nas spotyka. Wszystkich, bez względu na płeć.