08 września 2018

Woda dla słoni


„Woda dla słoni” 

Sara Gruen



Autorka/ (ur. 1969) Kanadyjska pisarka z podwójnym obywatelstwem[amerykańskim], zajmująca się pisaniem książek poświęconych w głównej mierze zwierzętom, w sprawie których się angażuje, będąc członkinią wielu organizacji charytatywnych zajmujących się ich ochroną i prawami.

Tłumaczenie/ Mariusz Ferek

Tematyka/ Jest to opowieść o niezwykłej miłości i wielkiej przygodzie, która na zawsze odmieniła życie wszystkich bohaterów. To historia o miłości i różnych jej odmianach, miłości między partnerami, rodziną, a także ludźmi i zwierzętami. O tym, jak traktujemy siebie nawzajem - czasem dobrze, a czasem źle. To dość dziwna opowieść o miłości, nadziei, odkupieniu, drugiej szansie i odnajdywaniu szczęścia.

Główny motyw/ Dzieło to opowiada historię studenta weterynarii o polskich korzeniach – Jackoba Jankowskiego. W dniu końcowych egzaminów dowiaduje się o śmierci swoich rodziców w wypadku samochodowym. Zawala mu się wówczas cały świat. Do egzaminu już nie podchodzi i pragnie się wynieść z miejsca, które przypomina mu o tym, co stracił. Postanawia wyruszyć w świat. Po jakimś czasie trafia do pociągu, który okazuje się być pociągiem pełnym cyrkowców. Tu natrafia na swojego rodaka noszącego przydomek „Wielbłąd”, który jest starszym panem nadużywającym alkoholu. Opiekuje się on chłopakiem i wprowadza w świat cyrku. Po pierwszym dniu Jankowski poznaje szefa wędrownego cyrku – Augusta Rosenblutha. Ten postanawia zatrudnić go do pracy przy zwierzętach. W ten sposób chłopak zaczyna swoje nowe życie, wśród artystów i zwierząt na arenie cyrkowej. Następnie zaś niedoszły weterynarz zaprzyjaźnia się z nowym nabytkiem szefa cyrku i najnowszą jego atrakcją – słonicą Rosie. Sytuacja komplikuje się w momencie, gdy zakochuje się on w żonie Rosenblutha, pięknej woltyżerce Marlenie. Po jakimś czasie dochodzi do tragedii.

Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Okazuje się, że jeśli nawet ciało cię zdradza, umysł temu zaprzecza”.
„Wiek to okropny złodziej. Kiedy zaczynasz rozumieć, na czym polega życie, ono ścina cię z nóg i przygarbia ci plecy. Sprawia ból, mąci ci w głowie i niepostrzeżenie rozprzestrzenia raka w ciele twojej żony”. 
„Jednym z największych upokorzeń starczego wieku jest fakt, że ludzie chcą ci pomóc przy takich czynnościach jak kąpanie czy chodzenie do toalety”.
„Jeśli jesteś artystą, uderzasz w zwykłych robotników. Jeśli jesteś robotnikiem, uderzasz w Polaków. Jeśli jesteś Polakiem, uderzasz w Żydów”.
„Życie toczy się niby normalnie, ale jest to bardzo krucha normalność”.


                         Zastanawiam się, dlaczego książka „Woda dla słoni” odniosła tak spektakularny i niespodziewany sukces? Jej autorka Sara Gruen to pisarka z przypadku, która literatury pięknej spróbowała po tym, jak straciła pracę redaktorki dokumentacji komputerowej. Napisała parę przyzwoicie skleconych „czytadeł”. Nie zapowiadało się, że „siedzi w niej coś takiego” jak „Woda dla słoni” – prosto skonstruowana, momentami drastyczna historia miłosna osadzona w świecie objazdowych cyrków, od jakich kiedyś roiło się w Ameryce w XX wieku.

                    Dlaczego Sara Gruen postanowiła napisać książkę o środowisku cyrkowców? Pewnego razu zobaczyła w gazecie pochodzącą z lat 30. XX wieku fotografię przedstawiającą cyrkowców. Było na niej wielu różnych, dziwnych i oryginalnych ludzi. Wtedy pomyślała, że warto byłoby uczynić ich bohaterami powieści, dlatego też w powieści jest wiele detali, które zaczerpnęła z historii cyrku lub cyrkowych opowieści. Na początku roku 2003 zabierała się do napisania zupełnie innej pracy, kiedy „Chicago Tribune” zamieściła artykuł na temat Edwarda J. Kelty’ego, fotografa, który podróżował z cyrkami po Ameryce w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku. Zdjęcie, które towarzyszyło artykułowi, zafascynowało ją do tego stopnia, że kupiła dwie książki z fotografiami cyrkowymi. Nim zdążyła przekartkować je do końca, już „połknęła haczyk”. Zarzuciła pracę nad książką, którą wcześniej zaplanowała napisać, i pogrążyła się w świecie „kolorowego” cyrku.

                  Zaczęła od zdobywania bibliografii, którą ułożył archiwista ze Świata Cyrku w Baraboo- stan Wisconsin- gdzie Cyrk Ringlingów pierwotnie przeczekiwał zimę. Wielu książek już nie wznawiano, ale udało jej się je zdobyć u antykwariuszy. Przed upływem kilku tygodni pojechała do Sarasoty w stanie Floryda, obejrzeć Muzeum Cyrku Ringlingów, gdzie jak się okazało, sprzedawano kopie rzadkich książek, które znajdowały się w jego zbiorach. Wróciła do domu uboższa o kilkaset dolarów i bogatsza o więcej książek, niż była w stanie unieść. Kolejne cztery i pół miesiąca poświęciła na zdobywanie wiedzy koniecznej do zmierzenia się z tą tematyką. Również w tym czasie odbyła trzy dodatkowe podróże (powrót do Sarasoty, wizyta w Świecie Cyrku w Barboo i weekendowa wycieczka do zoo w Kansas City, by od dawnego tresera słoni dowiedzieć się o języku ciała tych zwierząt oraz ich zachowaniu).

                    Historia amerykańskich cyrków jest tak bogata, że wiele najbardziej szokujących szczegółów autorka zaczerpnęła ze sfery faktu bądź anegdoty (w historii cyrku granica między jednym a drugim nie jest ostra). Na myśl przychodzi tu anegdota wystawienia na pokaz hipopotama zakonserwowanego w formalinie. Ważącą czterysta funtów martwą „mocną damę”, którą obwożono po mieście w klatce dla słonia. Słonia, który systematycznie wyciągał kołek z drzwiczek i kradł lemoniadę. Innego słonia, który uciekał i wyrywał warzywa z przydomowych grządek. Lwa i pomywaczkę tkwiących razem pod zlewem. Naczelnego dyrektora cyrku, którego zamordowano, a ciało zawinięto w szapito. I tak dalej. Sara Gruen zaadoptowała na potrzeby książki przerażającą i jak najbardziej prawdziwą tragedię związaną z paraliżem po spożyciu wyciągu z imbiru jamajskiego, który w latach 1930-1931 zniszczył życie mniej więcej stu tysiącom Amerykanów. W końcu chciała zwrócić uwagę na dwie słonice z cyrków prowadzonych w dawnym stylu. Nie w tym rzecz, że zainspirowały one ważniejsze punkty intrygi wysnute w jej książce, lecz także, dlatego, iż te stare słonice zasłużyły na upamiętnienie.  W 1903 roku słonica o imieniu Topsy zabiła swojego trenera, gdy ten nakarmił ją zapalonym papierosem. W większości cyrkowych słoni wybaczano jedno, dwa morderstwa, ale to było trzecie uderzenie Topsy. Właściciel Topsy z Lunaparku Wyspy Coney postanowił z jej egzekucji uczynić wielki spektakl. Tymczasem obwieszczenie, że słonica zostanie powieszona, wywołało gwałtowne protesty- czy powieszenie nie było mimo wszystko okrutną i niespotykaną karą? Do legendy przeszła też inna słonica o imieniu Stara Mama. Powiadano, że nigdy wcześniej nie widziano mądrzejszego słonia. Jednak nowy treser z przerażeniem stwierdził, że nie da się nakłonić zwierzęcia do niczego poza człapaniem w kółko. Jak się później okazała słonica rozumiała jedynie po niemiecku. Po tym przełomie słonica Stara Mama przeszła szybki kurs angielskiego i zrobiła wspaniałą karierę. Obie słonice są pierwowzorem słonicy Rosie, która jest jedną z bohaterek książki „Woda dla słoni”.

                    Narratorem opowieści jest dziewięćdziesięcioletni Jakob Jankowski, który spędza swoją starość w domu opieki. Za oknami domu spokojnej starości mieszkańcy usłyszeli jakiś hałas, pewnie doszło do jakiegoś wypadku- pomyśleli wiekowi pensjonariusze- lub odbywają się jakieś biegi uliczne? Stadko starszych dam przykleiło się do okna na końcu korytarza niczym grupka dzieciaków albo skazańców. Wszystkie panie były „pająkowate” i kruche, większość z nich była młodsza od Jakowa o dobre dziesięć lat. Stał na korytarzu obok, mając w gotowości swój balkonik. Pokonał długi okres rehabilitacji i przez jakiś czas wydawało się, że już w ogóle nie będzie chodził, od kiedy złamał biodro. Spoglądnął w dół, sprawdził czy hamulec balkonika jest wyłączony i także pomału podszedł do okna. Okazało się jednak, że w sąsiedztwie zatrzymał się cyrk, który po raz drugi zmienia koleje jego życia. Jakob spojrzał przez okno podnosząc twarz mrużąc powieki przed promieniami słońca. Tak go oślepiło, że minęła chwila, nim zobaczył, co się dzieje. Potem kształty przed jego oczami stały się wyraźniejsze. W przeciwległym krańcu parku stał olbrzymi namiot w grube biało-purpuroworóżowe pasy i z wyraźnym spiczastym szczytem. Serce zaczęło mu bić tak mocno, że zacisnął z bólu pięść przy piersi. Jakob z wrażenia upadł na ziemię.

                   To za sprawą upadku Jakoba poznajemy historię jego młodości. Jacob Jankowski ma dwadzieścia trzy lata i jest weterynarzem bez dyplomu. To wtedy po raz pierwszy cyrk zmienia jego życie. Staje się dla niego areną bolesnego wejścia w dorosłość (po tragicznej śmierci rodziców) i poszukiwania w życiu swojego miejsca. Droga, którą wybrał sobie Jacob, okazuje się być wyboista i pełna przeszkód. Jakob dobrze pamięta ten dzień, kiedy do auli wykładowej wszedł dziekan Wilkins i wspiął się po schodkach na katedrę. Powiedział coś na ucho profesorowi McGovern i wywołali z sali Jakoba. Chłopak na początku miał w głowie gonitwę myśli, analizował wszystkie swoje posunięcia z ostatnich dni. Przeszukali akademik? Może znaleźni gorzałkę kolegów? A może ich sprośne komiksy? Jakob pomyślał, że jeśli go teraz wyrzucą z uczelni, zginie z ręki ojca. O matce nawet nie chciał wspominać. W porządku, zatem może wypił trochę whisky, ale nie ma nic wspólnego z przemytem i handlem nielegalnego alkoholu. Dziekan Wilkins wziął głęboki oddech, podniósł na Jakoba wzrok, położył mu dłoń na ramieniu i oznajmił, że rodzice Jakoba zginęli w wypadku samochodowym.

                  Inspektor policji zawiózł Jakoba do szpitala własnym samochodem, dwuletnim phaetonem, który musiał kosztować majątek. Tak wiele rzeczy ludzie zrobiliby inaczej, gdyby wiedzieli, co się stanie tamtego pamiętnego października. Koroner zaprowadził chłopaka i policjanta do piwnicy i znikł za jakimiś drzwiami, zostawił ich na korytarzu. Po kilku minutach pojawiła się pielęgniarka, przytrzymała otwarte drzwi, bez słów zaprosiła do środka. Koroner odsłonił najpierw ojca, potem matkę. Jakob przełknął ślinę i pokiwał głową. Wcale nie wyglądali jak jego rodzice, z drugiej zaś strony przecież to nie mógł być nikt inny. Śmierć była w nich wszędzie, i w pocętkowanych sponiewieranych torsach, i purpurze „bakłażanów” na tle bezkrwistej bieli. Jakob odwrócił się, kiedy wymiociny eksplodowały mu z ust. Zabrali go i usadzili na krześle. Uprzejma pielęgniarka w wykrochmalonym białym fartuchu przyniosła mu kawę. Później przyszedł kapelan i przy nim usiadł. Zapytał, czy jest ktoś, do kogo może zadzwonić. Jakob wymamrotał, że wszyscy jego krewni są w Polsce. Kiedy wyszli z pomieszczenia Jakob wymknął się na zewnątrz. Jego rodzinny dom znajdował się ponad dwie mile od prosektorium. Dotarł na miejsce, zatrzymał się na podwórzu, trzymając walizkę wpatrywał się w długi, płaski budynek za domem. Nad wejściem wisiał nowy szyld z napisem: „E. JANKOWSKI I SYN lekarze weterynarii”. Rankiem jeszcze miał rodziców. Rankiem jedli tu śniadanie. Osunął się na kolana, dokładnie tu, na tylnej werandzie, wyjąc w rozcapierzone ręce.

                  Dwa dni po pogrzebie rodziców Jakob dostał wezwanie do biura wielmożnego Edmunda Hyde’a, aby otrzymać szczegółowe informacje o stanie ich rodzinnego majątku. Podczas rozmowy okazało się, że rodzina Jakoba żyła z kredytu, dom wpisany był w hipotekę, co wiązało się z tym, że dom i lecznica przechodzi na własność banku. Po kilu dniach rozmyślań nad swoim dalszym losem Jakob idąc w lunatycznym transie na skraj miasta wzdłuż torów kolejowych zauważył nadjeżdżającą potężną lokomotywę. Postanowił wskoczyć do jednego z wagonów. Nie miało najmniejszego znaczenia, dokąd jechał ten pociąg, bo jedno było dla niego pewne: daleko od tego miejsca, za to w stronę cywilizacji, jedzenia i pracy. Okazało się, że chłopak pozbawiony perspektyw i środków do życia nieświadomie wskoczył do cyrkowego pociągu. Przyłączył się do robotników pracujących dla cyrku braci Benzini. Krótko potem, po konfrontacji z kierownikiem cyrku, Augustem, zostaje zatrudniony, jako prywatny weterynarz cyrkowej menażerii. Jakob z wielkim zaangażowaniem wykonywał swoje obowiązki, czuł, że jego powołaniem jest leczenie zwierząt. Tak jak jego ojciec leczył je nawet wtedy, kiedy już nie dostawał za to zapłaty. Nie potrafił stać z boku i przyglądać się, jak koń cierpi na kolkę albo krowa męczy się przy porodzie, choćby oznaczało to osobistą ruinę. Jeśli jeden z szympansów potrzebował bliskości, pozwalał mu, więc siedzieć na swoich kolanach. I jak tu kwestionować analogię. Nie ulegało wątpliwości, że tylko on stoi miedzy tymi zwierzętami i interesami Augusta i jego cyrku. Autorka nie przemilcza tortur, jakim poddawane są zwierzęta, skupia się na okrucieństwie ludzi, tworząc wyraźną opozycję między głównymi antagonistami, bezdusznym Augustem, który swoje sprawy załatwia siłą i batem, a Jacobem, początkowo bezradnie przyglądającym się oprawcy. Pewnym przełomem stanie się przyjęcie do cyrku słonicy Rosie. Zwierzę, przez swoją niesubordynację, staje się ulubioną ofiarą Augusta i choć Jacob buntuje się przeciwko takiemu traktowaniu jego podopiecznych, nie wychyla się. Nie mści się nawet wtedy, gdy okazuje się, że karząca dłoń dyrektora dosięga nie tylko czworonożnych, ale i ludzi... I choć on sam pozostaje raczej bierny, ktoś inny bierze sprawy w swoje ręce. W tych  okolicznościach poznaje żonę Augusta, piękną woltyżerkę Marlenę.

                    „Woda dla słoni” jest kroniką rodzącego się romansu  pomiędzy Jacobem a Marleną oraz nad wyraz plastycznym obrazem życia w cyrkowej społeczności w dobie wielkiego kryzysu. Bohater przeżywa swoją pierwszą miłość, niestety Marlena jest żoną starszego, zazdrosnego i sadystycznego Augusta. Książka nawiązuje także do etapu przemijania i trudnych losów człowieka. Czasami, kiedy się starzejemy rzeczy, o których rozmyślamy i których pragniemy, zaczynają się wydawać realne. Potem sami w nie mocno wierzymy i bardzo szybko stają się one częścią naszej historii. Gdy ktoś w nie wątpi i mówi, że nie są prawdziwe, oj, wtedy się obrażamy. Bo już nie pamiętamy tego pierwszego etapu. Wiemy jedno: nazwą nas kłamcami. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że całą tę historię opowiada ponad dziewięćdziesięcioletni starzec, który często budząc się rano wie, że pewne historie, które opowiada tylko się mu śniły. Czytelnik nie wie na ile opowieści, które przypomina sobie Jakob są wspomnieniami a na ile tylko marzeniami sennymi. A może poprzez marzenia senne Jakob przypomina sobie wydarzenia, które wyparł głęboko do podświadomości?! Dlatego akcja książki rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych, to również dwie, jakże różne, sytuacje życiowe bohatera książki. We wspomnieniach jawi się on, jako odważny, przedsiębiorczy, zaradny mężczyzna, natomiast z drugiej strony czytelnik widzi go, jako zniedołężniałego starca, zależnego od pielęgniarek, pozbawionego troski ze strony swoich pięciorga dzieci. I tylko w scenie ucieczki z domu starców na przedstawienie cyrku, który zawitał właśnie do jego miejscowości, możemy rozpoznać dawnego, zdecydowanego na wszystko Jakoba Jankowskiego.

                 Muszę zaznaczyć, że książka nie jest wielką powieścią. Raczej miłą dla „ciała i ducha”. Co nie podoba mi się jeszcze w tej książce: że jest prostym przepisem na idealnie skrojony, schematyczny hit wydawniczy i wielkiej głębi w niej dostrzec nie można, chociaż się bardzo, ale to bardzo starałem. Jednak z drugiej strony książka Sary Gruen jest bardzo starannie wydana, zawiera archiwalne zdjęcia pochodzące z muzeów sztuki cyrkowej, co pozwala czytelnikowi jeszcze pełniej przenieść się w tamten zapomniany już nieco świat. Zastanawiam się czy książkę „Woda dla słoni” można uznać za literaturę „kobiecą”? Ma dla czytelniczek i czytelników przede wszystkim walor emocjonalny. Jestem w stanie wybaczyć autorce wiele niedostatków warsztatowych- ani słowa o literackiej, jakości- jeżeli czuję, że mówi o naszym życiu, naszych problemach, naszych podnietach. Są książki, od których nie możemy się oderwać, przez które zarywamy noce i przegapiamy stację, na której mieliśmy wysiąść, bo emocje i perypetie postaci wymyślonych przez autorkę/autora stają się na jakiś czas ważniejsze niż własne, takie, przy których przydaje się nie tylko chusteczka, ale niekiedy kieliszek koniaku. Tylko takie książki wywołują najgorętsze dyskusje, takowe książki długo się pamięta, i długo się analizuje. Tego rodzaju książki jak „Woda dla słoni” przestają być etykietką z pola teorii literatury czy studiów nad płcią, a stają się „znakiem siostrzeństwa”, emocjonalnego powinowactwa, kobiecej wspólnoty, marzycieli o prawdziwej miłości. Muszę przyznać, że kobiety są odważniejsze niż mężczyźni, nie ukrywają się ze swoimi gustami. Faceci, chociaż po kryjomu także czytają literaturę kobiecą. Po kryjomu, bo etos mężczyzny w kulturze zabrania im wzruszania się, okazywania uczuć i szukania historii z uczuciami w roli głównej. Nie powinno tak być! Mężczyźni powinni znaleźć sobie odwagę, żeby po tą tradycyjną „kobiecą” literaturę sięgnąć! Może by się wtedy trochę naprawili, bo świat ich bardzo zepsuł. Kobiety często wyśmiewa się, bo są ekstrawertyczne, romantyczne i uczuciowe. A tym czasem ja nie boję się powiedzieć, że w życiu najważniejsza jest właśnie miłość. Książka „Woda dla słoni” jest właśnie opowieścią o miłości, czyli o najważniejszej rzeczy, jaka nas spotyka. Wszystkich, bez względu na płeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz