„Agostino”
Alberto Moravia
Autor/ (1907-1990),
pisarza nie trzeba chyba w Polsce nikomu przedstawiać, ale na wszelki
wypadek przypomnijmy, że to włoski powieściopisarz, nowelista
i dziennikarz, że jego powieści, pisane tradycyjną, realistyczną,
zwięzłą techniką ukazują przede wszystkim losy jednostki na tle portretu
społeczeństwa. Moravia znany jest z tego, że często podejmował tematy
ilustrujące konflikt między kreacją a uczuciowością, związane
z apatią i rozpaczą współczesnego człowieka. Stworzone przez niego
postaci poddają pod rozwagę wszystkie moralne wartości.
Tłumaczenie/ Barbara Sieroszewska
Tematyka/ To jedno z najlepszych opowiadań Moravii. Tematem książki -
powracającym kilkakrotnie w twórczości pisarza i może jednym z najszczęśliwiej
ujętych - jest problem wieku dojrzewania: to powolne i mgliste budzenie się
zmysłów, rozpaczliwa ambicja utrzymania się na powierzchni tego nieznanego i
tajemniczego morza, natłok nowych myśli i odkryć niepełnych i
niedopowiedzianych, realizm życia wkraczającego nieraz w sposób tak brutalny w
dziecinne jeszcze wyobrażenia młodego chłopca.
Główny motyw/ Jest to
powieść o trzynastoletnim Agostino, który spędza lato
w toskańskim kurorcie ze swoją piękną, owdowiałą matką. Kiedy matka
znajduje sobie towarzysza, Agostino, czując się ignorowany i niekochany,
zaczyna interesować się grupą miejscowych rówieśników. Chociaż odpychają go
swoją nędzą i brutalnością, chociaż czuje się przy nich ośmieszony własną niewiedzą
(jeśli chodzi o kobiety i seks), dziwna siła popycha chłopca, aby
coraz silnej wikłać się w sprawy gangu, w jego ciemne gry. Nie
potrafi zrozumieć swoich burzliwych uczuć, a tym bardziej silnej, trudnej relacji,
która wiąże go z matką…
Cytaty
z książki charakteryzujące problematykę utworu:
„Tym, co go
najdotkliwiej urażało, nie był sam fakt, że matka nad jego towarzystwo
przeniosła towarzystwo tamtego młodzieńca, ale ta radosna gotowość, z jaką
przyjęła zaproszenie niby coś zawczasu obmyślonego”.
„Dawne przywiązanie przekształciło się w uczucie zupełnie
odmienne, obiektywnie obojętne i okrutne zarazem. Czuł, że te obleśne drwiny są
pożądane i potrzebne po to właśnie, by tę przemianę przyspieszyć”.
„Gorzkie, bardzo gorzkie lekarstwo, które albo zabije, albo
uzdrowi”.
Książkę Alberto Moravii „Agostino” możemy zdefiniować jako krótki, subtelny i metaforyczny
opis kompleksu Edypa. Przypomnijmy, że Zygmunt Freud opisał w swoich pracach ów
kompleks w bardzo prosty sposób: gdy dziecko
spostrzega, że do miłości kochanej przez nie matki pretenduje również ojciec,
budzący jego podziw i lęk, powstaje w jego świadomości pewne załamanie zwane
kompleksem Edypa. Opiera się on na podświadomej, stłumionej skłonności płciowej
do matki i lęku przed odwetem ojca jako rywala, budzącego nieuświadomioną
wrogość syna.
Zacznijmy jednak od
informacji ogólnych dotyczących kompleksów niszczących często życie, zarówno
mężczyzn, jak i kobiet. Według psychoanalizy kompleksy to nieuświadamiane,
silne przeżycia emocjonalne, zwykle z okresu wczesnego dzieciństwa, stale
wpływające na zachowanie. Mogą być przyczyną zaburzeń oraz determinować
nieprawidłowy rozwój osobowości. Psychoanalitycy często nadają kompleksom nazwy
postaci mitologicznych lub literackich (np. w tym wypadku mamy nazwę „kompleks
Edypa”). Przepojone wstydem lub lękiem poczucie niższej wartości wobec innych,
połączone z wygórowanymi lub niespełnionymi ambicjami powoduje nieśmiałość,
skłonność do wycofywania się z kontaktów z innymi ludźmi, ograniczania
aktywności nawet w dziedzinie luźno związanej ze źródłem kompleksu. Czasem
prowadzi to do nadmiernej agresywności o charakterze kompensacyjnym.
Freud
twierdził także, że kompleks Edypa jest metaforą aktualizującą się na wielu
poziomach. Dotyczy związku trzech osób, zwłaszcza członków rodziny, przy czym
poza tradycyjną relacją edypalną (dziecko, matka, ojciec) może też istnieć inny
układ. „Trzecią siłą” może być rodzeństwo dziecka, a nawet różnego rodzaju
instytucje (państwo, związek wyznaniowy, szkoła czy nawet praca). Uczucia
miłości i nienawiści, które w różnych sytuacjach pojawiają się w życiu dziecka
– a później w wieku dojrzałym- odpowiadają ambiwalencji wobec rodziców w
klasycznej wersji kompleksu Edypa.
Tematem książki Alberto
Moravii jest problem wieku dojrzewania małego chłopca o imieniu Agostino. Od
pierwszych dni lata Agostino i jego matka wypływali co rano w morze małą łódką.
Z początku matka zabierała również wioślarza, ale Agostino w tak widoczny
sposób okazywał, że obecność tego człowieka jest mu niemiła, że w końcu wiosła
zostały jemu powierzone. Z uczuciem głębokiej przyjemności wiosłował po
spokojnym, przyjemnym morzu, takim, jakie bywa o wczesnym poranku, podczas gdy
siedząca naprzeciw niego matka mówiła coś do niego półgłosem, radosna i pogodna
jak to morze i niebo. Mówiła do niego tak, jak by był mężczyzną, a nie
trzynastoletnim chłopcem. Matka Agostina była postawną, piękną kobietą, jeszcze
w pełnym rozkwicie; Agostino doznawał uczucia dumy za każdym razem, kiedy
wyruszał z nią na codzienną poranną przejażdżkę. Wydawało mu się, że wszyscy
ludzie na plaży przyglądają im się- matce z podziwem, a jemu z zazdrością.
Kiedy czuł na sobie wszystkie te spojrzenia, zdawało mu się, że sam mówi
głośniej niż zwykle, że w jakiś szczególny sposób gestykuluje, że spowija go
atmosfera teatralna, pokazowa, jak gdyby, zamiast na plaży, znajdował się z
matką na scenie, skupiając na sobie uwagę setek widzów. Niekiedy matka
ukazywała się w nowym kostiumie; on wówczas nie mógł się powstrzymać od głośnej
o tym uwagi, żywiąc tajemne pragnienie, żeby inni słyszeli jego słowa. Kiedy
odpływali już daleko od brzegu, matka mówiła synowi żeby się zatrzymał,
nakładała gumowy czepek, zdejmowała sandały i zsuwała się do wody. Agostino
zsuwał się w ślad za nią. Oboje pływali dookoła łódki. Po kąpieli wciągali się
znowu do łódki i matka, spoglądając dookoła po spokojnym, świetlistym morzu,
mawiała: „Jak pięknie, prawda?”. Agostino
nie odpowiadał, gdyż czuł, że całą radość i piękno morza i nieba zawdzięcza
przede wszystkim owej głębokiej intymności, jaką nacechowany był wzajemny
stosunek jego i matki. Gdyby nie to poczucie, myślał sobie nieraz, cóż by
zostało z całego tego piękna?
Pewnego ranka matka
siedziała sobie pod plażowym parasolem, a Agostino na piasku obok niej czekał
zwykły pory przejażdżki morskiej. Nagle cień jakiejś stojącej postaci
przesłonił mu słońce. Podniósłszy oczy zobaczył wysokiego czarnowłosego
młodzieńca z wyciągniętą w kierunku matki ręką. Nie zwrócił na to szczególnej
uwagi, wydało mu się to taką przypadkową wizytą jak wiele innych; odsunął się
trochę i czekał na zakończenie rozmowy. Ale młody człowiek nie usiadł mimo
zaproszenia i wskazując na brzeg, gdzie przymocowana była łódka, na której
przypłynął, zaproponował matce przejażdżkę po morzu. Agostino był pewien, że
matka odmówi, podobnie jak odrzuciła dotychczas wiele podobnych propozycji;
toteż bardzo był zaskoczony, kiedy zobaczył gotowość, z jaką przyjęła
zaproszenie i zaczęła natychmiast zbierać swoje drobiazgi- sandały, czepek,
torbę- ochoczo podnosząc się z leżaka. Matka przyjęła propozycję młodzieńca z
życzliwą, spontaniczną prostotą, taką samą, jaka cechowała jej stosunki z
synem. I z tą samą prostotą zwracając się do Agostina, który siedział z
pochyloną głową i przyglądał się, jak piasek sypie się z jego zaciśniętej
dłoni, powiedziała mu, żeby wykąpał się sam, bo ona przejedzie się trochę po
morzu i za niedługo wróci.
Tymczasem młody człowiek, najwidoczniej
pewien swego, ruszył w stronę przycumowanej łódki. Kobieta poszła za nim z
właściwie sobie pogodną, majestatyczną powolnością. Syn patrząc za nimi, nie
mógł oprzeć się myśli, że taka sama duma, zadowolona próżność i wzruszenie,
jakie zawsze odczuwał wypływając z matką w morze, teraz musiały gościć w duszy
tego młodzieńca. Agostino do tej pory patrzył zawsze na swoją matkę w jeden i
ten sam sposób- widział ją pełną godności, pogodną, powściągliwą. Był więc
zdumiony widząc podczas przejażdżki z młodym kawalerem zmianę, jaka się nagle objawiła nie
tylko w jej sposobie bycia i w tym, co mówiła, ale, rzecz by można, w całej jej
osobie; zupełnie jak by nie była już tą samą kobietą co dawniej. Nazajutrz
młodzieniec pojawił się znowu, matka kazała Agostinowi jechać razem z nimi i
powtarzały się te same mniej więcej sceny co dnia poprzedniego. Potem, po
parodniowej przerwie, nastąpiła nowa wycieczka. W końcu, w miarę jak zażyłość
między matką a młodym człowiekiem wzrastała w sposób widoczny, zaczął się on
zjawiać każdego ranka. Agostino musiał im towarzyszyć, asystować przy ich
rozmowach i wspólnej kąpieli. Przejażdżki te stały się dla niego wręcz
odpychające, tak że wreszcie zaczął wynajdywać byle jakie preteksty, żeby się
od nich wymigać. Znikał i nie pokazywał się więcej, chyba że zmusiła go do tego
matka nie tyle długotrwałym wołaniem i szukaniem, ile bolesną litością, jaką w
nim budziło jej widoczne zmartwienie i rozczarowanie.
Agostino za każdym razem, kiedy
matka spotykała się z młodzieńcem, czuł się przez nią zdradzany. Zaczął być
arogancki i przykry do tego stopnia, że matka wyczuwając szyderstwo w jego
komentarzu pod adresem jej spotkań, wymierzyła mu policzek. Agostino nic nie
powiedział, ale zerwał się jednym susem z ziemi i ze spuszczoną głową poszedł
plażą w stronę kabin z prysznicami. Twarz paliła go, oczy miał pełne łez i
powstrzymywał je z trudem; bojąc się, żeby nie trysnęły, zanim znajdzie się w
jakimś schronieniu, biegł skulony, pochylony nisko. Gorycz nagromadzona przez
wszystkie te dni, kiedy zmuszony był towarzyszyć młodzieńcowi i matce w ich
przejażdżkach, wzbierał w nim teraz mętną, gwałtowną falą. Kiedy Agostino
schował się w kabinach, spotkał tam chłopca mniej więcej w swoim wieku,
stojącego w czujnej pozie, jakby ktoś go śledził. Chłopiec miał na sobie
krótkie, podwinięte spodenki i marynarski trykot bez kołnierza, z dużą dziurą
na plecach. Bosy, rękami przytrzymując szparę drzwi, chłopiec badał wzrokiem
plażę i zdawał się nie dostrzegać obecności Agostina. Ów chłopiec o piegowatej
twarzy bawił się z innymi w policjantów i złodziei. Agostino patrzył na
rówieśnika; nie zdawał sobie sprawy, czy mu się wydaje sympatyczny, ale w jego
głosie dźwięczał szorstki akcent gardłowy, który był dla Agostina czymś nowym i
zaciekawił go. Przy tym instynkt podpowiadał mu, że ten chłopiec, który
schronił się w jego kabinie, stanowi okazję, aby uwolnić się od wpływu matki.
Za dwie paczki papierosów, które wcześniej ukradł matce z torebki „wkupił” się
do „bandy” chłopców. Nadano mu pseudonim „Piza”, bo pochodził z Pizy. Chłopiec,
który wprowadził go w świat młodocianych chuliganów miał na imię Berto.
Hersztem bandy chłopców był Saro
pięćdziesięcioletni homoseksualista. To on obdzielił wszystkich chłopców
papierosami od Agostina. Jak się okazało wszyscy chłopcy znali matkę Agostina i
jej młodego adoratora Renzo, ponieważ podglądali ich podczas wspólnych kąpieli
w morzu. Śmiali się z Agostina i pytali go, czy wie, co robi jego matka z
Renzo? Chłopcy zaczęli demonstrować Agostinowi tarzając się po piasku, co robi
jego matka i jej kochanek. Agostino nic nie rozumiał, wchłaniał tę nową wiedzę,
jak wchłania się lek czy truciznę, których działanie nie objawia się od razu,
ale wie się, że uczucie bólu czy tez ulgi przyjdzie niezawodnie, choć później.
Świadomość ta nie tkwiła w jego mózgu opustoszałym, obolałym i oszołomionym,
ale w innej jakiejś części jego jestestwa, w sercu przepełnionym goryczą, w
głębi piersi zdumionej, że tę świadomość w siebie przyjmuje.
Kiedy Agostino wrócił
wieczorem do domu przyglądał się matce i zastanawiał się, co właściwie zaszło
podczas przejażdżki z Renzo i czy pomiędzy tych dwojgiem istnieje już miłosny
stosunek. Twarz, szyja, ręce, i całe ciało matki, mimo że obserwował je z
okrutną, świeżo nabytą wiedzą, nie zdradzały żadnych śladów pocałunków i
doznanych pieszczot. Im dłużej Agostino przyglądał się matce, tym bardziej czuł
się zawiedziony. Kiedy matka przytuliła go do siebie, jej ciało kiedyś tak mu
miłe z powodu zapachu i ciepła, jakim promieniowała; teraz jednak wydawało mu
się nagle, że pod wargami czuje jakieś nieznane, choć słabe pulsowanie, niby
ostatnie drgnienia gwałtownych uczuć wzbudzonych w jej ciele dotknięciem ust
młodzieńca.
Kiedy Agostino przechodził
obok sypialni matki zatrzymał się przed uchylonymi drzwiami i zaczął ją
obserwować. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, była matka stojąca przed lustrem.
Nie była naga, jak się tego poniekąd spodziewał stojąc w drzwiach, ale na pół
rozebrana; właśnie zdejmowała przed lustrem naszyjnik i kolczyki. Miała na
sobie przejrzystą koszulę sięgającą zaledwie do połowy bioder. Chłopiec zaczął
zauważać to, co do tej pory nie dostrzegał: wypukłość pośladków, nogi o długich
udach, zaokrąglone łydki i szczupłe kostki. Piersi i miękkie kosmyki włosów.
Całe ciało, dorodne i wspaniałe, zdawało się pod półprzytomnym spojrzeniem
Agostina drżeć i pulsować w przyćmionym oświetleniu pokoju. Chłopiec pomyślał: „Oto jest kobieta”. Czuł, że całe jego
synowskie przywiązanie buntuje się przeciwko temu widokowi, każe mu odejść; ale
równocześnie owo nowe uczucie, lękliwe jeszcze, ale już silne, zmuszało go do
wlepienia bezlitosnych oczu w to, na co jeszcze dzień wcześniej nie śmiałby podnieść
wzroku.
Choć sam nie zdawał sobie z
tego sprawy, tym, co go pociągało do bandy wyrostków i meliny na kąpielisku
Vespucci, było nie tylko nowe dlań towarzystwo chłopców, ale właśnie te
brutalne drwiny z jego matki i jej przypuszczalnych amorów. Dawne przywiązanie
przekształciło się w uczucie zupełnie odmienne, obiektywnie obojętne zarazem.
Czuł, że te obleśne drwiny są pożądane i potrzebne po to właśnie, by tę
przemianę przyśpieszyć. Ale dlaczego tak się starał nie kochać swojej matki,
dlaczego znienawidził własną synowską miłość- na to pytanie nie umiał
odpowiedzieć. Może wchodziła tu w grę uraza, że został oszukany, że uważał
matkę za istotę tak zupełnie inną niż ta, jaką była w rzeczywistości. Może, nie
mogąc jej kochać bez pokonywania trudności i bez odczuwania urazy- wolał nie kochać
jej wcale i widzieć w niej kobietę taką jak inne? Dlatego właśnie ta sama
okrutna ciekawość, która dopiero co kazała mu wlepiać po kryjomu wzrok w plecy
matki, teraz pchała go do szukania upokarzającego, brutalnego towarzystwa
chłopców. Czyż te wyzute z szacunku rozmowy nie były, podobnie jak ujrzana
niespodzianie nagość czymś skutecznie niszczącym dawną synowską miłość, która
teraz budziła w Agostinie taką odrazę? „Gorzkie,
bardzo gorzkie lekarstwo, które albo zabije, albo uzdrowi”.
Zaczął się
dla Agostina okres pełen ponurej udręki. Pewnego dnia był świadkiem
„orgii” chłopców w namiocie Sara, owego dnia siłą otwarto mu oczy; ale to czego
się wówczas dowiedział, to było więcej, niż mógł znieść. Bardziej niż nowość
przytłaczała go i zatruwała nagle dostrzeżona ważność, niemożliwy do strawienia
ciężar tych objawionych mu spraw. Z początku na przykład zdawało mu się, że po
tych wszystkich rewelacjach jego stosunki z matką powinny się jakoś wyjaśnić;
że uczucie skrepowania i odrazy, jakie w ostatnich czasach budziła w nim każda
pieszczota matczyna, po rewelacjach Sara powinny zniknąć jak pod wpływem czarów
i przerodzić się w nową, uspokojoną świadomość. Ale tak nie było; udręka,
skrępowanie i odraza trwała nadal. Tylko, o ile przedtem były to niepokoje
synowskiej miłości zmąconej niejasnym uświadomieniem sobie kobiecości matki,
teraz, po ranku spędzonym w namiocie Sara, wyrastały one na gruncie nieczystej,
złej ciekawości kłócącej się w nieznośny sposób z resztkami synowskiego
szacunku.
Z tych dni wypełnionych
wewnętrznymi walkami pozostało Agostinowi mętne wrażenie czegoś nieczystego.
Zdawało mu się, że zamienił dawną niewinność nie, jak się spodziewał, na
spokojną świadomość mężczyzny, ale na dziwaczny stan w którym do dawnych udręk
przyłączyły się nowe, bez jakiekolwiek rekompensaty. Jak to często bywa,
miejsce, w którym te wewnętrzne walki się odbywały-dom- stawało mu się coraz
bardziej nienawistne. Nad morzem przynajmniej słońce, tłumy na plaży, obecność
tylu innych kobiet odwracały jego myśli, wprawiały w rodzaj odrętwienia. Ale tu
w czterech ścianach, sam na sam z matką, czuł, że jest narażony na wszelkie
pokusy, że wszędzie czatują na niego pułapki dziwnych sprzeczności. Matka,
która nad morzem stanowiła cząstkę tłumu półnagich ciał plażowiczów, tutaj była
kimś jedynym, jej obecność narzucała się sama. Agostino miał bardzo wyostrzony
zmysł rodzinnej intymności w połączeniu z awanturniczą wyobraźnią, jaką
doświadczył z chłopcami z „meliny”, te przygody i odkrycia zmieniły zupełnie
charakter jego wyobrażeń o erotyce. Na miejsce dawnych niewinnych niepokojów,
które koiły nadejście nocy, matczyny pocałunek i ufny sen, przyszła paląca
wstydem ciekawość, właśnie nocą przybierająca na sile.
Pewnego razu Agostino
rozbił skarbonkę z pieniędzmi, pożyczył od matki dwadzieścia lirów pod
pretekstem, że chce sobie kupić książkę i pod osłoną nocy poszedł do domu,
gdzie według opowieści chłopców z „meliny” kobiety przyjmują mężczyzn. Agostina
rozpalała wyobraźnia, z plotek wiedział, że o nic nie musi się martwić, te
kobiety wiedzą, jak postępować z mężczyznami i czego mężczyźni od nich oczekują.
Jednak z racji swojego młodego wieku nie został tam wpuszczony. Wskoczył na
murek i próbował dostrzec, co się dzieje za oknem owego przybytku „poznania
złego i dobrego”. Agostino dostrzegł, że kobieta, której twarzy nie widział ma
na sobie luźną sukienkę z lekkiej błękitnej tkaniny, podobną do nocnych koszul
jego matki. Wrócił na alejkę, pchnął furtkę i wyszedł na plac. Doznał uczucia
gorzkiego zawodu, że jego przedsięwzięcie tak się nie powiodło. Wrócił do domu
nie robiąc hałasu, rzucił się na łóżko i zasnął. Nagle obudził się i zobaczył
matkę jej koszula była przejrzysta jak suknia tej kobiety z willi; ciało
rysowało się pod tkaniną tak samo jak tamto drugie ciało niejasnymi liniami i
cieniami. Tak więc, myślał Agostino, obraz kobiety z willi nie dość że nie
staje, jak się spodziewał, pomiędzy nim a matką na kształt zasłony, ale,
przeciwnie, w jakiś sposób wzmagał jej kobiecość.
Alberto Moravia w książce „Agostino” w mistrzowski sposób opisał
psychiczną i fizyczną fazę okresu dojrzewania u chłopców. Jest to książka o
byciu w pełni sobą, o tym jak kontakt z własnymi erotycznymi pragnieniami
prowadzi do odkrywania seksualności. To w ciele odkładają się niewyrażone,
zepchnięte przez umysł emocje, które w postaci pragnień wpływają na strukturę
charakteru i związaną z nim historię życia osoby. To ciało pisze naszą historię
uginając się pod ciężarem niespełnionych dziecięcych pragnień, które echem
odbijają się w dorosłym życiu. Autor w swej książce odkrywa jak ważne dla
rozwoju osobowości są doświadczenia z okresu edypalnego i sposób rozwiązania
konfliktu edypalnego. Pokazuje, jak odnaleźć siłę w lęku, by pozwolić sobie
doświadczyć poddania się miłości
i seksualności, które wchodzą w skład instynktu życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz