16 września 2018

Agostino


„Agostino”


Alberto Moravia



Autor/ (1907-1990), pisarza nie trzeba chyba w Polsce nikomu przedstawiać, ale na wszelki wypadek przypomnijmy, że to włoski powieściopisarz, nowelista i dziennikarz, że jego powieści, pisane tradycyjną, realistyczną, zwięzłą techniką ukazują przede wszystkim losy jednostki na tle portretu społeczeństwa. Moravia znany jest z tego, że często podejmował tematy ilustrujące konflikt między kreacją a uczuciowością, związane z apatią i rozpaczą współczesnego człowieka. Stworzone przez niego postaci poddają pod rozwagę wszystkie moralne wartości.

Tłumaczenie/ Barbara Sieroszewska

Tematyka/ To jedno z najlepszych opowiadań Moravii. Tematem książki - powracającym kilkakrotnie w twórczości pisarza i może jednym z najszczęśliwiej ujętych - jest problem wieku dojrzewania: to powolne i mgliste budzenie się zmysłów, rozpaczliwa ambicja utrzymania się na powierzchni tego nieznanego i tajemniczego morza, natłok nowych myśli i odkryć niepełnych i niedopowiedzianych, realizm życia wkraczającego nieraz w sposób tak brutalny w dziecinne jeszcze wyobrażenia młodego chłopca.

Główny motyw/ Jest to powieść o trzynastoletnim Agostino, który spędza lato w toskańskim kurorcie ze swoją piękną, owdowiałą matką. Kiedy matka znajduje sobie towarzysza, Agostino, czując się ignorowany i niekochany, zaczyna interesować się grupą miejscowych rówieśników. Chociaż odpychają go swoją nędzą i brutalnością, chociaż czuje się przy nich ośmieszony własną niewiedzą (jeśli chodzi o kobiety i seks), dziwna siła popycha chłopca, aby coraz silnej wikłać się w sprawy gangu, w jego ciemne gry. Nie potrafi zrozumieć swoich burzliwych uczuć, a tym bardziej silnej, trudnej relacji, która wiąże go z matką…

 Cytaty z książki charakteryzujące problematykę utworu:
 „Tym, co go najdotkliwiej urażało, nie był sam fakt, że matka nad jego towarzystwo przeniosła towarzystwo tamtego młodzieńca, ale ta radosna gotowość, z jaką przyjęła zaproszenie niby coś zawczasu obmyślonego”.
„Dawne przywiązanie przekształciło się w uczucie zupełnie odmienne, obiektywnie obojętne i okrutne zarazem. Czuł, że te obleśne drwiny są pożądane i potrzebne po to właśnie, by tę przemianę przyspieszyć”.
„Gorzkie, bardzo gorzkie lekarstwo, które albo zabije, albo uzdrowi”.



                     Książkę Alberto Moravii „Agostino” możemy zdefiniować jako krótki, subtelny i metaforyczny opis kompleksu Edypa. Przypomnijmy, że Zygmunt Freud opisał w swoich pracach ów kompleks w bardzo prosty sposób: gdy dziecko spostrzega, że do miłości kochanej przez nie matki pretenduje również ojciec, budzący jego podziw i lęk, powstaje w jego świadomości pewne załamanie zwane kompleksem Edypa. Opiera się on na podświadomej, stłumionej skłonności płciowej do matki i lęku przed odwetem ojca jako rywala, budzącego nieuświadomioną wrogość syna.

                     Zacznijmy jednak od informacji ogólnych dotyczących kompleksów niszczących często życie, zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Według psychoanalizy kompleksy to nieuświadamiane, silne przeżycia emocjonalne, zwykle z okresu wczesnego dzieciństwa, stale wpływające na zachowanie. Mogą być przyczyną zaburzeń oraz determinować nieprawidłowy rozwój osobowości. Psychoanalitycy często nadają kompleksom nazwy postaci mitologicznych lub literackich (np. w tym wypadku mamy nazwę „kompleks Edypa”). Przepojone wstydem lub lękiem poczucie niższej wartości wobec innych, połączone z wygórowanymi lub niespełnionymi ambicjami powoduje nieśmiałość, skłonność do wycofywania się z kontaktów z innymi ludźmi, ograniczania aktywności nawet w dziedzinie luźno związanej ze źródłem kompleksu. Czasem prowadzi to do nadmiernej agresywności o charakterze kompensacyjnym.

                     Freud twierdził także, że kompleks Edypa jest metaforą aktualizującą się na wielu poziomach. Dotyczy związku trzech osób, zwłaszcza członków rodziny, przy czym poza tradycyjną relacją edypalną (dziecko, matka, ojciec) może też istnieć inny układ. „Trzecią siłą” może być rodzeństwo dziecka, a nawet różnego rodzaju instytucje (państwo, związek wyznaniowy, szkoła czy nawet praca). Uczucia miłości i nienawiści, które w różnych sytuacjach pojawiają się w życiu dziecka – a później w wieku dojrzałym- odpowiadają ambiwalencji wobec rodziców w klasycznej wersji kompleksu Edypa.

                     Tematem książki Alberto Moravii jest problem wieku dojrzewania małego chłopca o imieniu Agostino. Od pierwszych dni lata Agostino i jego matka wypływali co rano w morze małą łódką. Z początku matka zabierała również wioślarza, ale Agostino w tak widoczny sposób okazywał, że obecność tego człowieka jest mu niemiła, że w końcu wiosła zostały jemu powierzone. Z uczuciem głębokiej przyjemności wiosłował po spokojnym, przyjemnym morzu, takim, jakie bywa o wczesnym poranku, podczas gdy siedząca naprzeciw niego matka mówiła coś do niego półgłosem, radosna i pogodna jak to morze i niebo. Mówiła do niego tak, jak by był mężczyzną, a nie trzynastoletnim chłopcem. Matka Agostina była postawną, piękną kobietą, jeszcze w pełnym rozkwicie; Agostino doznawał uczucia dumy za każdym razem, kiedy wyruszał z nią na codzienną poranną przejażdżkę. Wydawało mu się, że wszyscy ludzie na plaży przyglądają im się- matce z podziwem, a jemu z zazdrością. Kiedy czuł na sobie wszystkie te spojrzenia, zdawało mu się, że sam mówi głośniej niż zwykle, że w jakiś szczególny sposób gestykuluje, że spowija go atmosfera teatralna, pokazowa, jak gdyby, zamiast na plaży, znajdował się z matką na scenie, skupiając na sobie uwagę setek widzów. Niekiedy matka ukazywała się w nowym kostiumie; on wówczas nie mógł się powstrzymać od głośnej o tym uwagi, żywiąc tajemne pragnienie, żeby inni słyszeli jego słowa. Kiedy odpływali już daleko od brzegu, matka mówiła synowi żeby się zatrzymał, nakładała gumowy czepek, zdejmowała sandały i zsuwała się do wody. Agostino zsuwał się w ślad za nią. Oboje pływali dookoła łódki. Po kąpieli wciągali się znowu do łódki i matka, spoglądając dookoła po spokojnym, świetlistym morzu, mawiała: „Jak pięknie, prawda?”. Agostino nie odpowiadał, gdyż czuł, że całą radość i piękno morza i nieba zawdzięcza przede wszystkim owej głębokiej intymności, jaką nacechowany był wzajemny stosunek jego i matki. Gdyby nie to poczucie, myślał sobie nieraz, cóż by zostało z całego tego piękna?

                    Pewnego ranka matka siedziała sobie pod plażowym parasolem, a Agostino na piasku obok niej czekał zwykły pory przejażdżki morskiej. Nagle cień jakiejś stojącej postaci przesłonił mu słońce. Podniósłszy oczy zobaczył wysokiego czarnowłosego młodzieńca z wyciągniętą w kierunku matki ręką. Nie zwrócił na to szczególnej uwagi, wydało mu się to taką przypadkową wizytą jak wiele innych; odsunął się trochę i czekał na zakończenie rozmowy. Ale młody człowiek nie usiadł mimo zaproszenia i wskazując na brzeg, gdzie przymocowana była łódka, na której przypłynął, zaproponował matce przejażdżkę po morzu. Agostino był pewien, że matka odmówi, podobnie jak odrzuciła dotychczas wiele podobnych propozycji; toteż bardzo był zaskoczony, kiedy zobaczył gotowość, z jaką przyjęła zaproszenie i zaczęła natychmiast zbierać swoje drobiazgi- sandały, czepek, torbę- ochoczo podnosząc się z leżaka. Matka przyjęła propozycję młodzieńca z życzliwą, spontaniczną prostotą, taką samą, jaka cechowała jej stosunki z synem. I z tą samą prostotą zwracając się do Agostina, który siedział z pochyloną głową i przyglądał się, jak piasek sypie się z jego zaciśniętej dłoni, powiedziała mu, żeby wykąpał się sam, bo ona przejedzie się trochę po morzu i za niedługo wróci.

                 Tymczasem młody człowiek, najwidoczniej pewien swego, ruszył w stronę przycumowanej łódki. Kobieta poszła za nim z właściwie sobie pogodną, majestatyczną powolnością. Syn patrząc za nimi, nie mógł oprzeć się myśli, że taka sama duma, zadowolona próżność i wzruszenie, jakie zawsze odczuwał wypływając z matką w morze, teraz musiały gościć w duszy tego młodzieńca. Agostino do tej pory patrzył zawsze na swoją matkę w jeden i ten sam sposób- widział ją pełną godności, pogodną, powściągliwą. Był więc zdumiony widząc podczas  przejażdżki z młodym  kawalerem zmianę, jaka się nagle objawiła nie tylko w jej sposobie bycia i w tym, co mówiła, ale, rzecz by można, w całej jej osobie; zupełnie jak by nie była już tą samą kobietą co dawniej. Nazajutrz młodzieniec pojawił się znowu, matka kazała Agostinowi jechać razem z nimi i powtarzały się te same mniej więcej sceny co dnia poprzedniego. Potem, po parodniowej przerwie, nastąpiła nowa wycieczka. W końcu, w miarę jak zażyłość między matką a młodym człowiekiem wzrastała w sposób widoczny, zaczął się on zjawiać każdego ranka. Agostino musiał im towarzyszyć, asystować przy ich rozmowach i wspólnej kąpieli. Przejażdżki te stały się dla niego wręcz odpychające, tak że wreszcie zaczął wynajdywać byle jakie preteksty, żeby się od nich wymigać. Znikał i nie pokazywał się więcej, chyba że zmusiła go do tego matka nie tyle długotrwałym wołaniem i szukaniem, ile bolesną litością, jaką w nim budziło jej widoczne zmartwienie i rozczarowanie.

                Agostino za każdym razem, kiedy matka spotykała się z młodzieńcem, czuł się przez nią zdradzany. Zaczął być arogancki i przykry do tego stopnia, że matka wyczuwając szyderstwo w jego komentarzu pod adresem jej spotkań, wymierzyła mu policzek. Agostino nic nie powiedział, ale zerwał się jednym susem z ziemi i ze spuszczoną głową poszedł plażą w stronę kabin z prysznicami. Twarz paliła go, oczy miał pełne łez i powstrzymywał je z trudem; bojąc się, żeby nie trysnęły, zanim znajdzie się w jakimś schronieniu, biegł skulony, pochylony nisko. Gorycz nagromadzona przez wszystkie te dni, kiedy zmuszony był towarzyszyć młodzieńcowi i matce w ich przejażdżkach, wzbierał w nim teraz mętną, gwałtowną falą. Kiedy Agostino schował się w kabinach, spotkał tam chłopca mniej więcej w swoim wieku, stojącego w czujnej pozie, jakby ktoś go śledził. Chłopiec miał na sobie krótkie, podwinięte spodenki i marynarski trykot bez kołnierza, z dużą dziurą na plecach. Bosy, rękami przytrzymując szparę drzwi, chłopiec badał wzrokiem plażę i zdawał się nie dostrzegać obecności Agostina. Ów chłopiec o piegowatej twarzy bawił się z innymi w policjantów i złodziei. Agostino patrzył na rówieśnika; nie zdawał sobie sprawy, czy mu się wydaje sympatyczny, ale w jego głosie dźwięczał szorstki akcent gardłowy, który był dla Agostina czymś nowym i zaciekawił go. Przy tym instynkt podpowiadał mu, że ten chłopiec, który schronił się w jego kabinie, stanowi okazję, aby uwolnić się od wpływu matki. Za dwie paczki papierosów, które wcześniej ukradł matce z torebki „wkupił” się do „bandy” chłopców. Nadano mu pseudonim „Piza”, bo pochodził z Pizy. Chłopiec, który wprowadził go w świat młodocianych chuliganów miał na imię Berto.
                           
                   Hersztem bandy chłopców był Saro pięćdziesięcioletni homoseksualista. To on obdzielił wszystkich chłopców papierosami od Agostina. Jak się okazało wszyscy chłopcy znali matkę Agostina i jej młodego adoratora Renzo, ponieważ podglądali ich podczas wspólnych kąpieli w morzu. Śmiali się z Agostina i pytali go, czy wie, co robi jego matka z Renzo? Chłopcy zaczęli demonstrować Agostinowi tarzając się po piasku, co robi jego matka i jej kochanek. Agostino nic nie rozumiał, wchłaniał tę nową wiedzę, jak wchłania się lek czy truciznę, których działanie nie objawia się od razu, ale wie się, że uczucie bólu czy tez ulgi przyjdzie niezawodnie, choć później. Świadomość ta nie tkwiła w jego mózgu opustoszałym, obolałym i oszołomionym, ale w innej jakiejś części jego jestestwa, w sercu przepełnionym goryczą, w głębi piersi zdumionej, że tę świadomość w siebie przyjmuje.

                 Kiedy Agostino wrócił wieczorem do domu przyglądał się matce i zastanawiał się, co właściwie zaszło podczas przejażdżki z Renzo i czy pomiędzy tych dwojgiem istnieje już miłosny stosunek. Twarz, szyja, ręce, i całe ciało matki, mimo że obserwował je z okrutną, świeżo nabytą wiedzą, nie zdradzały żadnych śladów pocałunków i doznanych pieszczot. Im dłużej Agostino przyglądał się matce, tym bardziej czuł się zawiedziony. Kiedy matka przytuliła go do siebie, jej ciało kiedyś tak mu miłe z powodu zapachu i ciepła, jakim promieniowała; teraz jednak wydawało mu się nagle, że pod wargami czuje jakieś nieznane, choć słabe pulsowanie, niby ostatnie drgnienia gwałtownych uczuć wzbudzonych w jej ciele dotknięciem ust młodzieńca.

                    Kiedy Agostino przechodził obok sypialni matki zatrzymał się przed uchylonymi drzwiami i zaczął ją obserwować. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, była matka stojąca przed lustrem. Nie była naga, jak się tego poniekąd spodziewał stojąc w drzwiach, ale na pół rozebrana; właśnie zdejmowała przed lustrem naszyjnik i kolczyki. Miała na sobie przejrzystą koszulę sięgającą zaledwie do połowy bioder. Chłopiec zaczął zauważać to, co do tej pory nie dostrzegał: wypukłość pośladków, nogi o długich udach, zaokrąglone łydki i szczupłe kostki. Piersi i miękkie kosmyki włosów. Całe ciało, dorodne i wspaniałe, zdawało się pod półprzytomnym spojrzeniem Agostina drżeć i pulsować w przyćmionym oświetleniu pokoju. Chłopiec pomyślał: „Oto jest kobieta”. Czuł, że całe jego synowskie przywiązanie buntuje się przeciwko temu widokowi, każe mu odejść; ale równocześnie owo nowe uczucie, lękliwe jeszcze, ale już silne, zmuszało go do wlepienia bezlitosnych oczu w to, na co jeszcze dzień wcześniej nie śmiałby podnieść wzroku. 

                  Choć sam nie zdawał sobie z tego sprawy, tym, co go pociągało do bandy wyrostków i meliny na kąpielisku Vespucci, było nie tylko nowe dlań towarzystwo chłopców, ale właśnie te brutalne drwiny z jego matki i jej przypuszczalnych amorów. Dawne przywiązanie przekształciło się w uczucie zupełnie odmienne, obiektywnie obojętne zarazem. Czuł, że te obleśne drwiny są pożądane i potrzebne po to właśnie, by tę przemianę przyśpieszyć. Ale dlaczego tak się starał nie kochać swojej matki, dlaczego znienawidził własną synowską miłość- na to pytanie nie umiał odpowiedzieć. Może wchodziła tu w grę uraza, że został oszukany, że uważał matkę za istotę tak zupełnie inną niż ta, jaką była w rzeczywistości. Może, nie mogąc jej kochać bez pokonywania trudności i bez odczuwania urazy- wolał nie kochać jej wcale i widzieć w niej kobietę taką jak inne? Dlatego właśnie ta sama okrutna ciekawość, która dopiero co kazała mu wlepiać po kryjomu wzrok w plecy matki, teraz pchała go do szukania upokarzającego, brutalnego towarzystwa chłopców. Czyż te wyzute z szacunku rozmowy nie były, podobnie jak ujrzana niespodzianie nagość czymś skutecznie niszczącym dawną synowską miłość, która teraz budziła w Agostinie taką odrazę? „Gorzkie, bardzo gorzkie lekarstwo, które albo zabije, albo uzdrowi”.

                    Zaczął się dla Agostina  okres pełen  ponurej udręki. Pewnego dnia był świadkiem „orgii” chłopców w namiocie Sara, owego dnia siłą otwarto mu oczy; ale to czego się wówczas dowiedział, to było więcej, niż mógł znieść. Bardziej niż nowość przytłaczała go i zatruwała nagle dostrzeżona ważność, niemożliwy do strawienia ciężar tych objawionych mu spraw. Z początku na przykład zdawało mu się, że po tych wszystkich rewelacjach jego stosunki z matką powinny się jakoś wyjaśnić; że uczucie skrepowania i odrazy, jakie w ostatnich czasach budziła w nim każda pieszczota matczyna, po rewelacjach Sara powinny zniknąć jak pod wpływem czarów i przerodzić się w nową, uspokojoną świadomość. Ale tak nie było; udręka, skrępowanie i odraza trwała nadal. Tylko, o ile przedtem były to niepokoje synowskiej miłości zmąconej niejasnym uświadomieniem sobie kobiecości matki, teraz, po ranku spędzonym w namiocie Sara, wyrastały one na gruncie nieczystej, złej ciekawości kłócącej się w nieznośny sposób z resztkami synowskiego szacunku.

                    Z tych dni wypełnionych wewnętrznymi walkami pozostało Agostinowi mętne wrażenie czegoś nieczystego. Zdawało mu się, że zamienił dawną niewinność nie, jak się spodziewał, na spokojną świadomość mężczyzny, ale na dziwaczny stan w którym do dawnych udręk przyłączyły się nowe, bez jakiekolwiek rekompensaty. Jak to często bywa, miejsce, w którym te wewnętrzne walki się odbywały-dom- stawało mu się coraz bardziej nienawistne. Nad morzem przynajmniej słońce, tłumy na plaży, obecność tylu innych kobiet odwracały jego myśli, wprawiały w rodzaj odrętwienia. Ale tu w czterech ścianach, sam na sam z matką, czuł, że jest narażony na wszelkie pokusy, że wszędzie czatują na niego pułapki dziwnych sprzeczności. Matka, która nad morzem stanowiła cząstkę tłumu półnagich ciał plażowiczów, tutaj była kimś jedynym, jej obecność narzucała się sama. Agostino miał bardzo wyostrzony zmysł rodzinnej intymności w połączeniu z awanturniczą wyobraźnią, jaką doświadczył z chłopcami z „meliny”, te przygody i odkrycia zmieniły zupełnie charakter jego wyobrażeń o erotyce. Na miejsce dawnych niewinnych niepokojów, które koiły nadejście nocy, matczyny pocałunek i ufny sen, przyszła paląca wstydem ciekawość, właśnie nocą przybierająca na sile.

                       Pewnego razu Agostino rozbił skarbonkę z pieniędzmi, pożyczył od matki dwadzieścia lirów pod pretekstem, że chce sobie kupić książkę i pod osłoną nocy poszedł do domu, gdzie według opowieści chłopców z „meliny” kobiety przyjmują mężczyzn. Agostina rozpalała wyobraźnia, z plotek wiedział, że o nic nie musi się martwić, te kobiety wiedzą, jak postępować z mężczyznami i czego mężczyźni od nich oczekują. Jednak z racji swojego młodego wieku nie został tam wpuszczony. Wskoczył na murek i próbował dostrzec, co się dzieje za oknem owego przybytku „poznania złego i dobrego”. Agostino dostrzegł, że kobieta, której twarzy nie widział ma na sobie luźną sukienkę z lekkiej błękitnej tkaniny, podobną do nocnych koszul jego matki. Wrócił na alejkę, pchnął furtkę i wyszedł na plac. Doznał uczucia gorzkiego zawodu, że jego przedsięwzięcie tak się nie powiodło. Wrócił do domu nie robiąc hałasu, rzucił się na łóżko i zasnął. Nagle obudził się i zobaczył matkę jej koszula była przejrzysta jak suknia tej kobiety z willi; ciało rysowało się pod tkaniną tak samo jak tamto drugie ciało niejasnymi liniami i cieniami. Tak więc, myślał Agostino, obraz kobiety z willi nie dość że nie staje, jak się spodziewał, pomiędzy nim a matką na kształt zasłony, ale, przeciwnie, w jakiś sposób wzmagał jej kobiecość.

                  Alberto Moravia w książce „Agostino” w mistrzowski sposób opisał psychiczną i fizyczną fazę okresu dojrzewania u chłopców. Jest to książka o byciu w pełni sobą, o tym jak kontakt z własnymi erotycznymi pragnieniami prowadzi do odkrywania seksualności. To w ciele odkładają się niewyrażone, zepchnięte przez umysł emocje, które w postaci pragnień wpływają na strukturę charakteru i związaną z nim historię życia osoby. To ciało pisze naszą historię uginając się pod ciężarem niespełnionych dziecięcych pragnień, które echem odbijają się w dorosłym życiu. Autor w swej książce odkrywa jak ważne dla rozwoju osobowości są doświadczenia z okresu edypalnego i sposób rozwiązania konfliktu edypalnego. Pokazuje, jak odnaleźć siłę w lęku, by pozwolić sobie doświadczyć poddania się miłości i seksualności, które wchodzą w skład instynktu życia.



                 

                  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz